Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2016, 16:28   #103
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień II wieczór - Terry, Karen, Przyczajone cycki ukryty… wonsz Cz. II


Chwilę zastanawiał się szukając wewnątrz skarbnicy pamięci.
- Coś się znajdzie. Przynajmniej pośrednio. Hm, moment - słychać było skupienie w jego głosie, jak sobie przypomina brzmienie poszczególnych słów, kolejność, jak ponownie łączy wersy w zwrotki, zaś te znowu w całość.

Płynął galeon wśród kłębów fal
Wyzwanie rzucając burzy.
Tam, gdzie króluje proch oraz stal
I kolce, jak dzikiej róży.

Tam ją widziałem. Ognisty lok,
A w ręku stal oraz siła.
Stała na rei w ten dziki mrok,
Lecz nie wiem, kim ona była.

Potem kolejny raz jeszcze znów
Się obejrzałem za siebie.
Obca i piękna, jak srebrny nów
Płynęła statkiem po niebie.

Czy była gwiazdą, już nie wiem sam,
Lecz miała cudowne lice,
Najczarowniejsze ze wszystkich dam,
A w sercu swym tajemnice.

Tajemnic oraz piękności splot.
Kto znać je może na pewno?
Aż wreszcie przyszło natchnienie w lot:
Była prawdziwą królewną
.

Karen aż na chwilę odeszła od swego planu i uśmiechnęła się. Wiersz przypominał jej pewną irlandzką piosenkę. Przepłynęła jej ona przez myśli
- Jest bardzo piękny. Podoba mi się - oznajmiła mu z lubością w głosie. Ale teraz już nie było zmiłuj. Karen złapała za szlufkę spodni Terry’ego i pociągnęła go w tył, tym samym cofając się w wodzie. Skoro już się tak wystawił, czy pomyślał, że przyszło by jej coś takiego do głowy? Rudowłosa była gotowa przyjąć na siebie jego złość, ale na razie zdecydowanie chciała czerpać z chwili, a wizja wpadającego do zimnej, słodkiej wody Terry’ego królowała w jej myślach.
To było tak.
- Łaaaaaaaa! - plusk, chlu, bul bul bul.
Karen zaskoczyła go. Kompletnie się nie spodziewał, ledwie krzyknął, spróbował zamachać rękami dla utrzymania równowagi niczym dwójką wiatraków ....
- Łaaaaaaaa! - jego okrzyk szybko przeszedł w bulgotanie gdy zanurzył się cały, a ustami otwartymi i nosem zaczął wypuszczać banieczki powietrza, które radośnie bulgotały pędząc ku powierzchni. - Ouć! - przeleciało mu przez myśl, kiedy tyłkiem walnął w podłoże. - Kolejny raz - pomyślał. - Auć, bdziałć, kchrbdziiiiiii, ło rety - wreszcie wydobyło się z jego ust, kiedy jakimś cudem udało mu się wreszcie oprzeć na rękach, wystawiając twarz ponad wodę, a potem stanąć. Kurcze! Wreszcie stanąć, półprzytomny odruchowo jakoś ratujący się w płytkiej przecież wody oraz kompletnie zaszokowany dopiero teraz zaczynał czuć chłód wody. Wcześniej to było zbyt nagłe, zbyt szalone, żeby odczuwać jeszcze jakiekolwiek zimno. Ale teraz stał wreszcie wyprostowany i wyglądał jak istny nosorożec wynurzający się z jeziora. Krople, ba nawet małe strumyki pędziły z mokrych włosów po jego ciele. Przyklejona czupryna była wręcz fontanną. Twarz, ciało, spodnie, mokrusieńkie oraz spływające. Nie miał koszulki, tylko spodnie oraz buty. Niczym wieloryb wręcz parskający, plujący, wysmarkujący wodę, któremu wpłynęła po prostu wszędzie.
- Aghkha, ufth, tphfuuuuuuu - próbował jakoś oczyścić organizm chwiejąc się niczym pijany. Poruszył energicznie głową, zaś mokra, rozwiana czupryna zakręciła się niczym końska grzywa rozrzucając kolejne krople.
- Kareeen! - początkowo jego głos był naładowany wściekłością i właściwie nie wiadomo jak to się stało, że jeżeli pierwsza litera jej imienia była wypowiedziana wściekle, to wszystko jakimś sposobem łagodniało i końcówka stanowiła już raczej wesołą nutę. Potwierdziło się to w następnym zdaniu.
- Karen, chciałem się wykąpać, nie skąpać - potem już nie wytrzymał i zaczął wręcz rżeć niepowstrzymanym śmiechem, takim, którego niepodobna zatrzymać, wręcz zwijającym się, wybuchającym pokopaną, nieokiełznaną, pełną głupawki oraz chaosu wesołością. - Hahahahahahaha! Hahahahahahaha! - po raz setny i tysięczny. Zaraźliwe, rozbuchane, szalone kompletnie, oraz nieopanowane - Hahahahaha! - mało ponownie się nie wywalił do jeziora, wręcz krztusząc się śmiechem oraz resztkami wody. - O rany, ojejku - powtarzał Boyton kompletnie rozbrojony próbując zatrzymać napad śmiechawki pospolitej. Chichotał właśnie tak bardziej czując dziewczynę, niż widząc, pomimo że stała obok niego. Przez zachlapane, załzawione oczy dostrzegał tylko kontur kobiecej sylwetki. Pocieranie niewiele póki co pomagało na odzyskanie ostrości spojrzenia, zaś kolejne nowe napady śmiechu, które dopiero powoli zaczęły się wyciszać, wcale nie pomagały.
Początkowo Karen po prostu odskoczyła na bok. I choć musiała zrobić krok w nieco głębszą wodę, to było warto, bo rzeczywiście Terry wpadł i całkiem był już teraz mokry. Kobieta początkowo milczała z lekkim uśmiechem obserwując jak się wygrzebuje z wody i otrząsa. Uniosła jedną dłoń do ust, a drugą podpierała łokieć pierwszej, w niemal niewinnej pozycji, ale ze zdecydowanie winną miną. A kiedy początkowa litera jej imienia wróżyła złość, rudowłosa naprawdę nie bała się. Najwyraźniej miała przeczucie, bo dalsze słowa Terry’ego były już wesołe. A potem nastąpiła eksplozja wesołości, która zaraz i jej się udzieliła.
Karen zaczęła się śmiać z nim wesoło. Może nie tak nieopanowanie co on, ale zdecydowanie pozytywnie i szczerze. Miała specyficzne poczucie żartu i to co zrobiła, dobrze się w nim zawierało. Ucieszyła się więc, że Terry rozluźnił się po tym zachmurzeniu z popołudnia i że teraz był w stanie tak wesoło się śmiać. Ramiona jej drżały lekko, kiedy wtórowała mu śmiechem, który powoli cichł. Usta jej lekko zadrżały, bo zimno. Ale chociaż rozbawiła go, a na tym jej zależało
- Po co ograniczać się do prania najpierw siebie, a potem spodni? - odpowiedź była niepotrzebna, bo oczywista. Karen właśnie zaprezentowała mu ją sprytnie w praktyce. Zadowolona z siebie kobieta z uśmiechem obserwowała Terry’ego
- No. Miałam nadzieję, że się rozluźnisz, zamiast spróbować podziękować mi za taką niespodziankę w mniej przyjemny sposób, niż śmiechem - dorzuciła mu, co szczerze myślała.
Parskająco – prychający mors wreszcie zaczął się uspokajać, bowiem chłód wody zaczynał dawać mu się we znaki. Zdecydowanie lepiej było tutaj przyjść w południe. Oczywiście temperatura powietrza i tak mocno kontrastowała z chłodem wody, tak jak smukła sylwetka Karen kontrastowała z płaskim lustrem wody, marszczonym jedynie spadającym szeregiem kropel przy wodospadzie oraz oczywiście przez ich poruszenia.
- Kompletnie mnie zaskoczy … phruuuu – wyparskał resztę wody, która mu jeszcze przeszkadzała w nosie - … czyłaś. O rety, jeśli tak się bawiłaś z braćmi w domu, to musiało być z ciebie niezłe ziółko – mówił to jednak już wesołym tonem, jakby wręcz łapał dochodzącą z przeszłości złość braciszków po kolejnych psikusach Karen. - Ojojoj, udało ci się – przyznał wreszcie mówiąc względnie normalnym tonem, wypełniony jednak ognikami wesołości.
Odruchowo chciał się odwrócić. Przy zamieszaniu, parskaniu próbach powstania, Karen, która ustawiła się z boku, stała niemal na widoku. Nawet początkowo nie wiedział gdzie, bowiem dźwięk do wypełnionych wodą uszu dochodził jakby przez kurtynę. Powoli wszystko się normowało i po prostu normalnie nie zajarzył dokładnie, gdzie ona stoi. Jego spojrzenie ledwo ją zdołało musnąć, rejestrując jedynie jednak biel skóry, gładkiego, kobiecego ramienia, tak delikatnego, smukłego, po którym swobodnie wędrowały krople wody, niczym na jedwabistym materacu. Jakże różnej od jego, bardziej śniadego, pokrytego drobnym ściegiem włosów, ogorzałego od słońca oraz nierównego od węzłów poruszających się pod skórą mięśni. A potem dojrz ...nie nie dojrzał reszty jej seksownego ciała, które teraz musiałoby ujawnić swe tajemnice. Była może naga, lub w samej bieliźnie … lecz jeśli nawet, skrawki materii pozornie chroniły jej kobiece wdzięki osłaniając ich strategiczne miejsca przed nachalnymi spojrzeniami, to tylko czyniły jej jeszcze bardziej pięknymi oraz pożądanymi. Dawały bowiem możliwość samodzielnego zdjęcia ich oraz odsłonięcia słodkich skarbów. Przyklejone do skóry, mokre podkreślałyby to, co pod nimi skrywała. Piersi, prawie w całości widoczne, cudownie seksowne, ledwo okryte niewielkimi miseczkami, na których mocno zaznaczały się różowe maliny sutek, powiększonych od chłodu, który musiał przenikać całe jej ciało. Delikatnie poruszały się, prowokacyjnie unosząc się zarówno w takt jej wypełnionego śmiechem oddechu, jak i każdego ruchu ciała. Pod nimi cienka talia, zaznaczona jedynie zdobnym wgłębieniem pępka, smukłe łydki, uda, których zwieńczenie okrywał także niewielki oraz mokry kawałek materii, doskonale zaznaczający magiczny dla męskiego oka kształt kobiecości …
Wyobraźnia Boytona działała, nawet jeśli nie widział tego wszystkiego. Przecież dał słowo! Zdołał się jakimś cudem opanować odwracając w pełni.
- Too cooo, piękna panno – spytał wesoło, choć początkowo jeszcze niezbyt pewnie wydłużając niektóre dźwięki, jako że pełen erotyzmu obraz mokrej Karen, choć skryty wewnątrz myśli, nie pozwalał mu się skupić na słowach. Złapał kilka oddechów, głośnych, mocnych, zaznaczonych wręcz uniesieniem rąk – tym razem zmiana i moja pora na kąpiel? - powiedział już niemal normalnie, jednak wnętrze jego łów kryło jakieś ukrywane, niemilknące, wypełnione energią łączącą jakimś niewytłumaczalnym sposobem brutalną siłę oraz wyjątkową delikatność.
Karen uśmiechnęła się do jego słów
- Całkiem nieźle zgadłeś. Ale moje rodzeństwo nie było mi dłużne. Więc wiesz… To była ciągła batalia podstępów i strategicznych dowcipów. Wybacz. Po prostu nie mogłam się powstrzymać - powiedziała na temat swojego wybryku. Ona w przeciwieństwie do Terry’ego nie obiecała, że nie będzie patrzeć, więc stojący już teraz stabilnie na nogach mężczyzna, ociekający wodą nie miał przed nią zbyt wielu sekretów, a największe nadal trzymał w głowie. Kobieta obserwowała jak jego mięśnie w równym rytmie napinają się od chłodu wody i zaraz rozluźniają. Proces ten współgrał ze ściekającą po jego ciele wodą, co tylko wywoływało cień uśmiechu w kącikach jej ust. Obserwowała jak zaciska mocniej zęby przez chwilę, ruch ten może dyskretny, z jej perspektywy był całkiem ładnie widoczny po minimalnym przechyleniu jego szczęki, które nastąpiło. To też z zimna, czy pomyślał o czymś? Może nadal był troszkę zły? Nie brzmiał. Hm. Ciekawe. A Karen była bardzo ciekawską kobietą
- Czy to znaczy, że teraz ja mam wyjść i się odwrócić? - zapytała z rozbawieniem, niemal niewinnie. Znów zrobiła kroczek w tył i przeszedł ją kolejny dreszcz od chłodu.
- Tylko jeśli chcesz, ale ja, uprzedzam, nie mam pod spodem bielizny - wyjaśnił jej filuternie, nie wiedząc zresztą, czy Karen także miała takową na sobie. Po czym skierował się ku brzegowi i stając tak już blisko faktycznie zaczął się rozbierać poczynając od butów. Ponieważ jeden był niełatwy do ściągnięcia, chwilę mu to zajęło. Zdejmował je układając na kępie mchu, zaś potem po prostu brał się za spodnie, rozpinając guzik, rozporek, aż wreszcie ściągając z siebie długie, mokre, oblepiające jego tyłek i nogi kawałki zszytego materiału.
Rudowłosa pisarka poważnie się zastanawiała. No cóż. Zabił jej ćwieka
- Mhm… - odpowiedziała taktycznie wymijająco. Gdy Terry podszedł do brzegu, ona natomiast rozejrzała się, po czym zaczęła sobie spacerkiem przechodzić trochę dalej. W stronę płytszej wody. Zaraz wyszła na brzeg. Nie spieszyła się, ale też nie ociągała. Spłoszyła się? Nie. Po prostu była uczciwa. Choć może rzuciła w jego stronę raz czy dwa okiem. Ociekała wodą, więc w pierwszej kolejności pochylił się lekko na bok i zaczęła skręcać włosy by wycisnąć z nich nadmiar wody
- Zwykle chodzisz bez bielizny? - rzuciła kompletnie luźnym tonem, ale w sumie było to ciekawe. O tak, zdecydowanie. Ponownie zerknęła w stronę wody, przesuwjąc dłońmi po włosach, mechanicznie i bez zastanowienia.
- Zawsze - przyznał. - Kiedyś w armii po prostu nie dostarczyli nam na czas, no więc właściwie musieliśmy wszyscy chodzić “na komandosa”. Trochę szorstko - parsknął śmiechem - jednak wreszcie jakoś się przyzwyczaiłem. Niektórzy inni także, reszta wróciła do bielizny, kiedy wreszcie przywieziono nam podwójne zapasy. Szkoda tylko, że dostosowane raczej do klimatu polarnego, niźli tropikalnego. Więc dalej była idiotyczna sytuacja, wreszcie odwykłem - stwierdził układając mokre spodnie obok butów. Nie był specjalnie wstydliwy, bowiem w wojsku zwyczajnie wiele rzeczy robiło się wspólnie. Wprawdzie większościowo byli to faceci, ale kobiety także się zdarzały i także one musiały pokonać jakieś naturalne bariery, choć oczywiście oficerowie dbali o to, żeby nie było przegięć. Jednak ekshibicjonistą także nie był, więc po prostu zamiast świecić gołym tyłkiem wszedł głębiej, gdzie częściowo przykrywała go półprzezroczysta tafla wody. Rzeczywiście woda była zimna, jednak po gorącym dniu wydawała mu się wręcz cudowna. Zanurzył się po szyję, czując jak leciutko kąsają go ogniki chłodu. Uff, uniósł się.
- Chłodna, ale dobra niczym lody na gorący dzień - zwrócił się do dziewczyny cały czas odwrócony.
Mhm, tak. Zdecydowanie trochę nie umiała sobie odmówić przyglądania się. Chwilę zajęło, zanim odwróciła wzrok
- Tak. I zdecydowanie jak lody zimna. Orzeźwiająca - zgodziła się z nim. Udało jej się tymczasem opanować już powoli skręcające się loki. Znów odgarnęła włosy do tyłu, po czym podeszła do swoich ubrań. Gdzieś w czasie dnia nazajutrz powinna pomyśleć o przepłukaniu i ich. Tymczasem wsunęła koszulę na wilgotną skórę. Zaczęła szamotać się trochę z rękawami, a potem zapinać guziki. Kropelki wody nadal skapywały jej z włosów, pomijając już szczegół przylepiającej się do skóry koszuli. Kiedy się z nią uporała, wsunęła spodnie. Były z luźnego materiału, więc nie były aż tak upierdliwe jak biała góra
- Mam nadzieję, że katar nam nie grozi. Przeziębienie w tropikach, to dopiero tragedia. Hmm… Czyli mówisz, że nie musisz się przejmować kupowaniem akurat tej części garderoby. No cóż. To jakiś sposób na życie. Choć jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić… - nie dokończyła zdania, ale myślała o sobie. No nie, jakoś nie zdarzyło jej się zbyt wiele okazji na spacerowanie w pełnej garderobie bez majtek. Cóż. Wszystko przed nią. Zaśmiała się cicho i pokręciła głową
- Ubrałam się - powiedziała, by Terry już tak usilnie nie pozostawał do niej odwrócony tyłem.
- Szkoda - chciał odpowiedzieć, ale nie odpowiedział. Słowo jest słowem, ale faktycznie, taka stojąca obok, niemalże naga kobieta… stanowiła zarówno rodzaj męki, jak wspaniałej podniety..

Tyłek mu trochę zziębł. Zaczął się intensywnie myć oraz nacierać. Bez mydła… hahaha, trzeba się było przyzwyczaić do mycia mleczkiem kokosowym. Ponoć świetnie działa. Zerknął na stojącą już na brzegu dziewczynę i szybko wyobraził sobie takie wspólne mycie kokosowym mlekiem. Uff, zrobiło się gorąco. Mycie powodujące intensywny ruch wsparło wyobraźnię. Ale tylko trochę, zaś chłód jednak powodował, że leciutko zaczynały mu sztywnieć członki ciała i te bardziej oczywiste i ten bardziej intymny. Nooo, może wstydliwy nie był, ale tak już stanowczo nie planował się popisywać przed Karen. Zaczęło mu się robić głupio, eee. Podszedł do brzegu, ale tak, że choć widać było owłosioną górę podbrzusza, sama męskość, wraz z jeszcze kawałkiem otaczajacej kępy ciemnych włosów była pod wodą.
- Karen, rzuć proszę mi spodnie, spróbuję je choć trochę przeprać - poprosił.
Karen stała oparta dłonią o kamień i słuchała szemrania wody, oraz wieczornych dźwięków lasu. Zerknęła w stronę Terry’ego, gdy się odezwał. Wlepiła w niego wzrok i odsunęła się od kamienia
- Aha… - odpowiedziała, po czym zmusiła mózg do przypomnienia sobie gdzie Terry położył spodnie. Na Boga, to nie było takie trudne zadanie przecież. Pokręciła głową i ruszyła w stronę gdzie je zostawił. Po czym podniosła je z brzegu i odwróciła się by wrócić do niego. Wyciągnęła dłoń z przesyłką w jego stronę
- Proszę bardzo - oznajmiła i miała niezwykle skupioną minę, tyle że nic nie tłumaczyła skąd ten wyraz w jej szarych ślepiach. I wyraźnie gdy lekko się przechyliła, nie miała zamiaru błądzić po nim wzrokiem, co było o tyle widoczne, że nawet nie mrugnęła. A przynajmniej nie do momentu jak sie nie wyprostowała. Oddychanie? Kto pamięta o oddychaniu? Na pewno nie Karen. A więc, wdech.
- Dzięki - wyciągnął rękę, jak mógł najdalej. Omal nie wywalił się, próbując dosięgnąć nogawki. No bo jeśli wyjdzie jeszcze kilka centymetrów do góry… Wredna nogawka, już ją miał, ale wiatr figlarz akurat dla zabawy odchylił. Naprawdę, przez to zimno był w takim stanie, że nie mógł się pokazać młodej damie, nie wypadało, a może nie tylko przez zimno… jakimś cudem wreszcie chwycił i ponownie natychmiast schronił się parę cali głębiej.
- Dziękuję - powtórzył zastanawiając się, co może zrobić. Uprać standardowo się nie da, więc po prostu przepłukał je na różne sposoby i spróbował założyć stojąc pod wodą po pas. Hoho, wcale nie taka łatwa sprawa. Stoisz na jednej nodze, woda cię popycha, a ty już masz jedną nogawkę naciągniętą do łydki, przeto nie możesz szybko postawić stopy. Plusk!!!!! Zaliczona kolejna kąpiel. Wyszło dopiero za szóstym razem, kiedy już chciał desperacko po prostu wyjść oraz ubrać się wyżej. Szczęśliwie przyzwyczaić się szło do owej chłodniejszej temperatury i ogólnie byłoby wspaniale…

Na brzegu już ubrał buty. Ociekał wodą, ale powietrze błyskawicznie osuszało skórę niczym suszarka profesjonalna. Odwrócił się do niej.
- Musimy wracać - powiedział rzecz oczywistą - nadchodzi kolejna noc.
Karen tymczasem na początku zastanawiała się co to za nowatorska, nieznana jej metoda prania ubrań… Aż do momentu, kiedy po 3 razie po prostu nie zrozumiała, że Terry usilnie próbuje ubrać spodnie nadal pozostając w wodzie. I wyraźnie był bardzo zdesperowany, bo doszedł do sześciu prób, nim wyszedł. Kobieta kiwnęła głową. Obejmowała się nieco ramionami, bo choć ciepłe powietrze dość szybko suszyło, to mimo wszystko, była raczej osóbką drobną, marzła szybciej. Potarła ręce dłońmi
- Tak. Ale wydaje mi się, że tu nic złego nas raczej nie spotka. To ma być bezpieczne miejsce… - powiedziała i zacisnęła wargi mocno, bo usta jej zadrżały od chłodu. Brr. Była zmarzlakiem, ale nic nie mówiła. Przejdą się, zacznie się ruszać, zaraz się rozgrzeje. Tak. To był plan. Zerknęła na Terry’ego
- Że też tobie nie jest tak chłodno… - skomentowała, ale chyba ją to zaskoczyło, bo najwyraźniej planowała zrobić to w myślach nie na głos. Zacisnęła usta ponownie i przygryzła wargę.
- Temperatury mi nie przeszkadzają - przyznał zadowolony. - Chłodno, czy ciepło, wszystko dobrze, błyskawicą się zawsze przystosowywałem. Ale, ale - chwilkę zawiesił głos. Jeśli było jej chłodno pozostawały dwie możliwości, albo przytulić się, albo rozruszać. Przy czym owa pierwsza nic by nie dała, skoro on tak samo był jeszcze mokry. - Bawimy się w berka. Wolisz gonić, czy uciekać? - zaproponował szybką zabawę, konieczną zresztą, skoro chcieli dotrzeć przed pełnym zmrokiem do obozu Robinsonów.
Karen spojrzała na niego z zaskoczoną miną. Berek? Ile to już lat minęło odkąd nie bawiła się w tę zabawę. A rozsądek mówił jej, że to będzie dobre, bo rozruszają się oboje
- Gonić - oznajmiła mu i uśmiechnęła się w ten swój specyficzny sposób. Krok jej się lekko zmienił, kiedy cała już się gotowała do zabawy z Terry’m. Czuła się głupio? Nie. Właśnie czuła się nieco swobodniej niż zazwyczaj. Przywykła do stonowania i to dość często wychodziło, nawet na wyspie. A takie momenty jak ten spacer, zdecydowanie będzie je cenić. Czekała i gdy tylko Terry, pisarka niczym zręczny kocur z dżungli, będzie dawała susy żeby go dogonić.
- Doskonale, wobec tego… wspaniała, dzielna Amazonko, Twój pokorny poddany zrobi wszystko, żeby dostarczyć waszej wspaniałości odrobinę radości ze wspaniałych łowów - i nagle rzucił się gwałtownym pędem, na ile tylko pozwalał mu rozklekotany but, który bardzo przeszkadzał przy bieganiu. - Spróbuj, haha! - jeszcze krzyknął do tyłu dumnie, przez co mało się nie wywalił na jakimś odstającym korzeniu.
Choć spróbował rozproszyć ją tym zabawnym zdaniem, Karen tylko podłapała i zaśmiała się cicho. Kiedy ruszył, skoczyła za nim. A w momencie, gdy się potknął, choć nie wywrócił, nadeszła dla niej szansa. Zmusiła się do szybszego biegu i już wyciągnęła ręce przed siebie, by go klepnąć. Musiała podnieść nogę nieco wyżej, bo jakby zahaczyła nogawką o ten korzeń, to klepnęła by go, a zaraz potem wylądowała na ziemi. Majestatycznie! Na szczęście to nie nastąpiło. Rudowłosa musnęła dłonią łopatkę Terry’ego
- Berek! - oznajmiła mu triumfalnie. Wyhamowała nogami w piasku i przechyliła się w tył, by zaraz ruszyć w przeciwną stronę w bok, lekkim półkolem. Wskoczyła w zarośla, zbaczając z prostej trasy. Choć było to trochę trudniejsze, na pewno i jemu też nie będzie łatwiej teraz ją dogonić. Wyskoczyła z krzaków, z liśćmi wplątanymi we włosy, odrobinę dalej i znów ruszyła w przód w stronę gdzie dalej miał być ogródek. Oddychała głęboko i była mocno rozbawiona. Zerknęła krótko przez ramię, gdzie to był teraz Terry. Przez chwilę nic nie widziała, przynajmniej dopóki nie wygramolił się z zielonych krzaków, w które wpadł, chcąc uniknąć dotkniecia. Ale niechaj ktoś sam spróbuje być taki mądry mając jeden but normalny, drugi liściany i ten tego jeszcze coś…
- Nie lubię przegrywać - mruknął ruszając palcem od nogi, bo jednak walnął nim w jakiś kolejny korzeń - ale teraz ja spróbuję. - Masz trzy kroki przewagi, żeby nie było. Potem zaczynam biec. Meta jest na piasku przy chacie - ustalił warunki pościgu. Teraz Amazonka miała zwiewać przed Conanem Barbarzyńcą, albo coś takiego. Właściwie pasowałby jej strój składający się ze wspaniałej lamparciej skóry oraz włóczni.
Karen odetchnęła, gdy wytoczył się z zarośli. No tak, jej było nieco łatwiej, była w końcu drobniejsza i zwinniejsza. Kiwnęła głową
- Ok. Zakładamy się o coś? Co jak mnie złapiesz? Albo co jak ja wygram? - zaproponowała podnosząc trochę stawkę. W końcu co to za zabawa, gdy wygrany nic nie wygrywa!
- Dobra, zakład - zaproponował. - Powiedzmy, powiedzmy… jeśli wygrasz, ja pocałuję ciebie - powiedział poważnie - jeśli ja wygram, ty pocałujesz mnie - zaproponował. - No co, pękasz? - rzucił sprytne w jego mniemaniu wyzwanie. Był zresztą całkiem szybki oraz wyjątkowo zwinny, nawet bez jogi, ale ten buuuuuuut … przeszkadzał bardzo.
Karen znów kiwnęła głową. Choć propozycja wygranych Terry’ego była dość specyficzna, podobała jej się
- Dobra. Zgoda. A więc… Zaczynamy - oznajmiła i dobrze jeszcze nie odwróciła głowy, gdy już wykonała pierwszy ruch do przodu. I teraz to dopiero był wyścig! Bieg o dosłownie życie. Karen również nie lubiła przegrywać i zdecydowanie była uparta by umknąć Terry’emu. Za nią zaś popędził mężczyzna, częściowo jeszcze mokry, zwłaszcza w spodniach. Inaczej może dorwałby ową szybką spryciulę, która pomykała pomiędzy drzewami. Jej szansa był krótki stosunkowo dystans, na dłuższym pewnie wreszcie złapałby ją wreszcie, a tak, mogło być różnie. Jako mniejsza miała lepszą pozycję przy przemykaniu się obok roślin. Tam, gdzie on musiał robić jakieś okrążenie, ona niekiedy mogła przejść. Kwiat, krzak, gałąź, kolejny krzak, nagły skok w lewo… Zapomniał chłodek jeziorka. Ale pędził zbliżając się powoli… Pomimo buuuuuuutaaaaaa! Już, albo raczej, jeszcze chwila mam cięęęę…
- Mam cię! - wrzasnął uradowany rzucając się na jej plecy. Tak, już tuż, już, kiedy na przeszkodzie stanęła mu ta usmarkana gałąź w którą przyrąbał siłą rozpędzonego nosorożca, zaś ona wygięła się łagodząc impet oraz powstrzymując go. Skurrr… prawie że mu się wyrwało. Ruszył dalej wzmagając wysiłek. Prawie, kurcze, prawie prawie aż wreszcie… powiedzmy sobie szczerze, wpadł przed chatę zziajany, zdyszany oraz niewątpliwie mocno wysuszony jakieś ćwierć sekundy po niej.
- Cóż, wygrałaś - powiedział do niej. Choć przegrywać nie lubił, nie był jakoś specjalnie zmartwiony utratą pierwszego miejsca.
Kobieta już niemal czuła jego chwyt na sobie. Już myślała, że to on wygra, kiedy to została jednak uratowana. Bowiem ona za w czasu zauważyła kolejną gałąź i dramatycznie przeskoczyła nad nią, modląc się by nie zaczepić. A jednak! Udało się! No to teraz droga już była prosta. Usłyszała specyficzne huknięcie za sobą i doszła do wniosku, że najwyraźniej Terry nie zdążył uniknąć gałęzi. Karen zaraz przebiegła obok ogrodu i już za kilka chwil była przy chacie. Odwróciła się z pełnym rozweselenia uśmiechem
- Wygrałam, ale było blisko. Gdyby nie ten ostatni korzeń, to najpewniej capnąłbyś mnie wcześniej - oznajmiła i oparła dłonie na biodrach, zadowolona z siebie. Zerknęła w stronę ogniska i w czasie tego ruchu zauważyła liść we włosach. Wyciągnęła go. Zerknęła na Terry’ego
- Następnym razem pewnie już ty wygrasz - oznajmiła, no bo skoro oboje poznają teren, to mężczyźnie łatwiej będzie unikać pułapek. Nie miała zamiaru domagać się od niego jej nagrody. To oczywiście było w ciszy między wierszami jej słów. Albo chociaż w tym lekkim uśmiechu zadowolenia z zabawy.
A on po prostu podszedł obserwując, jak wyciąga tego liścia i nagle objął ją całując prosto czubek ślicznego, dziewczęcego noska. I to nie tak, że natychmiast się oderwał, o nie, to nie było dziobnięcie, niczym dziobem kolibra, tylko prawdziwy pocałunek prosto w nos.
- Obietnic należy dotrzymywać - powiedział cicho - a wśród nich są też takie, których się chce dotrzymać, a nie tylko musi - wyszeptał.
Karen zamilkła, zaskoczona, że od tak po prostu podszedł do niej, zamykając dzielącą ich odległość i… Pocałował ją w nos. Dosłownie. Nie zamknęła oczu, zaskoczona i stała, nie poruszając się, tylko tyle, że w kompletnym odruchu oparła mu dłoń na ramieniu. A potem cofnęła głowę i spojrzała lekko w górę. Uśmiechnęła się, najpierw leciutko, a potem trochę szerzej
- To ciekawe, że ze wszystkich miejsc, jakie mogłeś pocałować… Wybrałeś akurat mój nos - odpowiedziała mu równie przyciszonym tonem. Zmrużyła oczy, gdy uśmiech poszerzył się
- No i już nie jest mi zimno - zauważyła po chwili ciszy, w której kontemplowała całą tę sytuację.
- Wiesz … pomyślałem sobie, że to tylko tak na dobry początek - powiedział nieco skruszony, ale tylko nieco, ponieważ wcale nie żałował owego pocałunku złożonego na jej delikatnym nosku. Może nawet wydawał się w tamtej chwili nieco naiwny ową typowo męską naiwnością prostego faceta, choć nie jakiegoś prostaka, ale prostolinijnej osoby. - I rzeczywiście nie jest już tak zimno, nawet bardzo ciepło… Dziwne prawdziwie, jak cudownym ciepłem obdarzone jest kobiece ciało. Czuł doskonale owe gorąco na ramieniu, gdzie spoczywała jej dłoń, na własnych rękach, które otaczały Karen… - Wolałabyś inne miejsce na pocałunek, a gdzie? - spytał bardzo poważnie, ale uśmiech leciutko marszczył ową pełną powagi tonację.
Przytaknęła mu głową. Mhm. Dobry początek zdecydowanie. Wewnętrzny głos ucieszył jej się triumfalnie, w końcu ‘początek’ to takie radosne słowo. Z ciepłem też się zgodziła, zwłaszcza gdy sama zwróciła uwagę na fakt, że jak stoją teraz tak blisko siebie, to po wcześniejszym chłodzie, teraz trochę rozgrzani biegiem są faktycznie cieplejsi niż powietrze które ich otaczało… No oczywiście, że byli, ale wcześniej nie przykuwała do tego w ogóle uwagi! Ziemia do Karen. Otrząsnęła się. Przyjrzała się z uwagą twarzy Terry’ego, kiedy zapytał o inne miejsce. Uniosła lekko brew i uśmiechnęła się tajemniczo
- Jak wygrasz następnym razem, to ci odpowiem. W końcu dałeś mi moją nagrodę - oznajmiła. Może była troszeczkę złośliwym rudzielcem, ale jednocześnie obiecała mu coś na następny raz. Nie odsuwała się jednak. Trwała tak sobie w tym chwilowym zawieszeniu naprzeciw Terry’ego i było jej całkiem dobrze. Mogło być lepiej, ale panna Karen nie była pazerna. Będzie sobie skubać chwile radości po trochu. W końcu co to za frajda zjeść całe ciastko naraz? O nie. Lepiej się delektować powolutku.

Chwilę potem ułożyli przespać. Kolejny dzień zapowiadał kolejną wyprawę.
 
Kelly jest offline