Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2016, 20:23   #26
Moni
 
Moni's Avatar
 
Reputacja: 1 Moni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłość

Brutnetka wieczorową porą:
A nawet nocną. Bo na taką porę natknęła się Mea, przechodząc przez portal między piętrowy. Nie żeby ta jakoś jej specjalnie przeszkadzała.
Wręcz przeciwnie. Pomijając dużą wilgotność powietrza, panował przenikliwy chłód, który w jej przypadku nie stanowił jakiejś wielkiej przeszkody. Chociaż połączenie obu czynników nie wydawały się jej atrakcyjne, kobieta odziała się w coś cieplejszego od razu po oddaleniu się od portalu. I rzecz jasna z powodzeniem unikała możliwości zyskania oparzeń słonecznych.
Pogoda nie była jedynym nie jednoznacznie pozytywnym elementem tutejszego krajobrazu. Panowały również wszechobecne ciemności rozpraszane za pomocą tysięcy gwiazd rozproszonych po niebie oraz lewitującymi w powietrzu lampionami dającymi delikatne, błękitnawe lub żółtawe światło, tak na przemian. Mea wiedziała dobrze, że w Wieży sklepienie nieba tak naprawdę jest zbudowane z niezwykle silnie skondensowanego shinso, a nie ciemnej próżni i wielkich kul skupionego rozżarzonego gazu, lecz dla mieszkańców Wieży nie miało to większego znaczenia, bowiem pomimo braku prawdziwych ciał niebieskich, które mogłyby pełnić rolę tutejszego - na ten przykład - Słońca, nikt w Wieży z tego powodu nie zamarzał na śmierć. Właściwie Piętra Wieży były odbiciem światów, z których miliony stworzeń wspinało się na szczyt, by stanąć przed Stwórcą - kto wie czy nie przed tym od wszechrzeczy. Odwzorowane na potrzeby mieszkańców, wspinających się i władców nie miały potrzeby być iście kopiami swoich oryginałów - wystarczało, że spełniały tę samą rolę swoich pierwowzorów.
Przydałoby się jednak więcej światła, a Mea nie potrafiła wpłynąć na sztuczne ciała niebieskie, by dawały tego światła więcej. Na tych lewitujących lampionach się nie znała, nie była technikiem, ale działały podobnie jak latarnie latarników. Mogłaby nawet jedną zabrać, ale wyczuła straż przy portalu. Dwanaście rosłych, metalicznych stróżów, ale miała jakieś dziwne przeczucie, że na pewno jest ich więcej w większym oddaleniu od Bramy. Miała dobitne wrażenie, że się jej przyglądają z mocą potężnego wiertła. Mei to odczucie się szczególnie nie podobało. Wiedziała, że przeważnie przy portalach międzypiętrowych nie kręci się aż tyle obstawy.
Dostrzegła też w pobliżu budę z zadaszeniem, pod którym nie stał nikt. Ale za to w okienku paliło się światło, a kiedy przybliżyła się do budynku, w jej nozdrza uderzył zapach palonego zielska. Światło padło na palącego w budce stwora będącego psołakiem chodzącym na dwóch łapach. Wyglądał jak ten sam psowaty, który ponad kilka godzin temu obsługiwał Yeon-ina, Dana czy Quena, z tym, że zamiast zielonej tuniki nosił na sobie brunatną kurtkę. Gość od czasu do czasu wystawiał łeb z witryny, wyglądał na zaniepokojonego. Wydawało się jej nawet, że trzymał broń w pogotowiu. Zerknął w jej stronę. Wyglądało na to, że w tej budzie będzie mogła kupić rzeczy pierwszej potrzeby. Był to jedyny przybytek tego rodzaju w zasięgu jej wzroku - w dalszej perspektywie znajdowały się bowiem, w pierwszej kolejności trawy z wydeptanym szlakiem z portalu do budy, potem z budy ścieżka ciągnęła się w dół, a na dole w oddali, jakieś paręset kroków w dół i kilkaset w dal, trakt rozdzielał się i wpadał w szeroką, asfaltową ulicę, po której od czasu do czasu coś mignęło, a później huknęło. To Piętro musiało być ulubionym Piętrem drogowych piratów - te długie, szerokie ulice, te zakręty, ten… totalny mamwdupizm tutejszych służb mundurowych w zakresie łapania wariatów ulicznych i wlepiania im mandatów…
Gdyby Mea odeszła dalej, zobaczyłaby, że przy drodze stały dwie budeczki wyglądające jak przydrożny wucet. I więcej śladów cywilizacji w zasięgu wzroku nie uświadczyła. Mogła spróbować poszukać informacji o jakimś bardziej cywilizowanym zakwaterowaniu lub… mogła skorzystać tymczasem z okazji darmowej ochrony i kto wie - może dałaby radę kupić od psowatego namiot i rozbić się na tym wzgórzu.
Wieża nauczyła ją zasady: kiedy nie ma kłopotów - gospodaruj te chwile jak najlepiej tylko możesz.
Sztuczne niebo doprowadzało ją do irytacji od kiedy tylko pojawiła się w wieży. Przecież to było takie… Nienaturalne. W jej świecie nie do pomyślenia był fakt, aby fasada budynku naśladowała niebo. Jakiekolwiek by ono nie było. To nawet nie miało jakiegoś celu, przecież i tak oczywistym było, iż znajdują się wewnątrz budynku. Mogli postawić tu zwykły sufit bez żadnych iluzji, to byłoby zresztą prostsze.
Ale nie. Świętokractwo było widocznie o wiele lepszym pomysłem. Cóż za dziwne miejsce…
Uznawszy, że napatrzyła się już na "nocne niebo" przeniosła wzrok na latające tu i ówdzie lampiony. Ten widok również ją irytował. Wydawało jej się, że odpowiedzialne za nie personalia wykonały robotę na pół gwizdka, ponieważ nawet przy pomocy "gwiazd" dawały one minimalną ilość światła. Może i warunki miały odwzorowywać noc, ale jeżeli już zabrali się za oświetlanie okolicy, to mogliby miast odwalania fuszerki, załatwić to jak należy.
Nie chcąc psuć sobie humoru, zaczęła obserwować bardziej rzeczywistą naturę niż tutejsze "niebo". Wszędzie znajdowały się jedynie rozległe pustkowia i te szare wstęgi, nazywane przez tutejszych drogami. Już nie lubiła tego piętra, podobnie jak wszystkich pozostałych. Koncepcja nie rozmyślania o tym, że bycie wybranym przez wieżę nie różniło się w znaczącym stopniu od bycia porwanym była dla niej nie do zaakceptowania i nie potrafiła zrozumieć, czemu jest tutaj tak popularna. Jedynie ci, którzy się tutaj urodzili, mieli na to jakieś usprawiedliwienie, jednak tak czy siak osób nie zauważających tego faktu było jak dla niej zbyt wiele.
A i jakby tego wszystkiego było mało, nagle doznała olśnienia. Długie pasma dróg, płaski teren… Możliwe, że na tym piętrze spotka od groma tych całych piratów drogowych. Wyśmienicie. Mówi się trudno, na tych może coś przynajmniej poradzić i ich pozabijać, gdyby okazali się nazbyt irytujący… To zawsze jakieś pocieszenie.
Zbliżyła się do budki i zagadnęła do psowatego.
- Można u was zakupić jakiś namiot? - Nienachalnie rozejrzała się po wnętrzu.
Psowaty zaprzestał palenia fajki, aczkolwiek zapach palonego co najwyżej średniej jakości tytoniu lub podobnego ziela dotarł do nozdrzy Mei. Kobieta zorientowała się szybko, że pomieszczenie było całkiem spore, czego nie było widać na zewnątrz. Czytała kiedyś, że takie sztuczki są możliwe do zastosowania przy dogłębnym zaznajomieniu się z teorią przestrzeni i podwymiarów. Możliwe, że jakiś ranker lub nawet nie ranker, ale ktoś bardzo dobrze orientujący się w magii wymiarów mógł zbudować taką budeczkę. Bowiem pomieszczenie miało wielkość sporego magazynu, chociaż na zewnątrz wyglądało to na duży kiosk.
- Pewnie, że można - odparł psowaty, a Mea dojrzała w międzyczasie, że sprzedawca miał sporo różnych automatów. Z tego, co się zorientowała, każdy z nich obsługiwał konkretny rodzaj towaru - był nawet automat na pornografię… różnego rodzaju, zresztą sam pracownik miał jeden z najnowszych numerow jakiegos pornola, schowany gdzieś pod stertą papierów. - No ale nie zalecałbym nocowania pod namiotem. Pogoda na tym Piętrze to jest jak to mówią… pod psem? - dodał po chwili szukając właściwego określenia, i w międzyczasie podchodząc do jednego z automatów, naciskając coś na panelu. - W każdym razie możesz wilka złapać. Nie wolałabyś nocować w jakimś lepszym lokalu na ten przykład? Nom… - po chwili wyciągnął z automatu spory tobołek w czarnej torbie. - ale ja tutaj tylko pracuję, a klient nasz pan. Mogę dorzucić do zestawu pliczek biletów, jakbyś chciała- zaproponował.
- A jakiż to lepszy lokal ma pan na myśli? - powiedziała, udając bardziej zainteresowaną rozmową niż było to naprawdę. - I o jakich biletach pan mówi? Ja jestem niestety mało zaznajomiona z tym światem. - Sięgnęła po gotówkę.
- Jak dla mnie lepiej spać w byle lokalu niż w tym deszczu, śniegu lub gradzie… Czasem bywało jedno, drugie i trzecie - odparł pies. - Hmmm, ja polecałbym Jastrzębią Górkę na ulicy Strzelistej, a jak nie będzie tam miejsc, to popytać w okolicy, bo tego się tam trochę znajdzie. A co do bilecików - wystawił łeb zza witrynę i wskazał na jedną z budek. - Widzisz tę budkę? To telebox, to jeden z tutejszych środków transportu, takie portale międzysektorowe, międzyosiedlowe… Wchodzisz sobie po lewej stronie, od tej strony - wskazał swoją lewą łapę, chociaż Mea nie potrzebowała takich dokładnych wskazówek, choć prawdopodobnie pies nie wiedział, że w stronach Mei strona lewa, strona prawa wcale a wcale nie była pojęciem całkowicie obcym, a wręcz przeciwnie… - Wejdziesz sobie do środka, będziesz miała tam taki panel. Bilet wkłada się do panelu, wystukuje się na tym panelu miejsce do którego chcesz trafić, teleportuje cię, no i jesteś na miejscu, voila.
- Hmm… Takie coś może się przydać. Ile to razem będzie? - odparła po chwili namysłu. - Niezbyt wiele, mam nadzieję…
"Ulica Strzelista… Nazwa mi się akurat podoba. O ile tu ludzie i… Cokolwiek innego można tu jeszcze spotkać są normalni i nazywają ulice jak należy, od wykonywanych tam zawodów".
Wątpiła w ten fakt, skoro znajdowała się tam gospoda… To jest hotel, ale napatrzyła się już na cuda. Może ten jeden również się wydarzy?
Pies do czarnej torby dorzucił pliczek 30 biletów i - jaki miły był - mapę Piętra.
- 300 kredytów za wszystko.
Zapłaciła pospiesznie i z uprzejmym uśmiechem.
- Dziękować panu. Niechaj Los ci sprzyja. - Po odejściu na kilka kroków, ale jeszcze przed wejściem do budek, rozłożyła mapę i spróbowała znaleźć na niej własną lokalizację, po czym lokalizację hotelu, o którym mówił sprzedawca.
A skoro o nim mowa, mogła mu podziękować za odradzenie kupna tych gazet z nagimi ludźmi. Te kobiety jednak nie są aż tak seksowne, jak pierwotnie o tym myślała.
Dość szybko ją znalazła, miała też blisko do wyższych gór na tym Piętrze. Zresztą większość Piętra stanowiły lasy i góry, a do najbliższego miasta miałaby jakieś 4 dni drogi pieszo. Do Strzelistej miałaby podobną odległość, lecz w inną stronę. Szybko dało się zrozumieć, czemu teleboxy były tutaj alternatywą do chodzenia pieszo - miasta na Piętrze oczywiście się znajdowały i było takowych ogromnych nawet kilka, lecz ogólna gęstość zabudowy była… porażająco niska. Jak na szybko policzyła, to na jeden dom przypadało bodaj parę km kwadratowych. 3 może 4 w najlepszym przypadku. Do najbliższego sąsiada, jeśli miało się choć kilometr, było to całkiem dobrze. Sytuacja ta nie tyczyła się miast i co większych, bardziej zabudowanych wsi. A tych nie brakowało w okolicach, gdzie mieściła się ulica Strzelista. Gdy chodziło o sieć drogową - tę stanowiły w znacznej większości proste ulice, i w okolicach górzystych lubiły się one wywijać w esy floresy. Nic dziwnego, że był to raj dla wariatów drogowych, niemniej istniały też trakty, które trzymały się w odpowiedniej odległości od szosowego piekła.
Mogła wybrać się do telebudki bądź… nie, zasuwanie w tych okolicznościach było głupie. Jeśli miało się możliwość szybszego dotarcia na miejsce, po cóż w takim razie gnać z buta? Zwłaszcza, że zerwał się silny, chłodny wiatr, który o mało co nie porwał jej mapy. Gdy Mea zwęziła oczy, spoglądając w dal, zobaczyła, że zbierały się na niebie ciemne, niemal czarne chmury, w których błysnęło kilka błękitnych błyskawic.
Spoglądała na horyzont i przed dłuższy czas ważyła w sobie argumenty za i przeciw pójściu na piechotę.
Z jednej strony nigdzie jej się nie spieszyło,nie miała tu jeszcze żadnych misji, znajomości a i nie miała w zwyczaju zdobywać pięter bijąc rekordy szybkości. No i od dawna nie miała okazji pobyć tak blisko opiekuńczych duchów, czego bardzo jej brakowało. No i zawsze zachowa jeden bilet. Kto wie, może uda się go potem spieniężyć?
Jednak należy wziąć pod uwagę fakt, że nadchodzi burza, a ona dawno nie składała ofiar duchom Burz czy Piorunów. Niestety jak na złość żadna nadająca się do tego istota nie chciała ostatnio się napatoczyć, a wątpliwym było, aby kapryśne duchy wzięły to pod uwagę i jej przebaczyły.
Co więcej nie zna tych terenów i nawet posiadając mapę, ryzykuje zgubienie drogi. Nie mówiąc już o tym, że nie wie na jakie bestie powinna się przygotować.
Po chwili namysłu brunetka zrezygnowała więc z tego pomysłu i podeszła do jednej z budek, aby udać się do miasta krótszą drogą.
"Może innym razem…" - pomyślała jedynie.
Zastanowiła się ile człekopodobnych istot spotka na swojej drodze? Zawsze czuła do nich jakąś dziwną… Więź. Tak, to zdaje się jest trafne słowo. Być może dlatego, że to w pewnym sensie jej krewniacy. Jednak gdyby nie twarz i… no cóż, jeden z atrybutów kobiecości, byłaby pewnie brana za chłopaka, ze względu na jej budowę ciała. Ubrania wcale nie pomagały w tej kwestii, niektórzy mogliby nawet pomyśleć, że wstydzi się swojej płci. Może i to absurd, a może i trafna analiza… Jedynie duchy i sama Mea to wiedzą. Miała również jakby nieco za duże oczy, jednak tego nawet reprezentanci gatunku ludzkiego nie umieli wskazać. Za to w lekki dyskomfort wprawiała ich barwa tychże oczu, a raczej zmienność tej barwy w zależności od nastroju. Aktualna nuda sprawiła, że przywodziły na myśl zachmurzone, nie pogodne niebo.
Za to już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że jest chorowicie blada, chociaż nie wydawało się, aby faktycznie jej ciało toczyła jakaś zaraza.
Poprawiła prawy naramiennik jej kombinezonu i znajdując się już we wnętrzu budki wykonała instrukcje psowatego.
Do karczmy poprowadziła droga, wzdłuż której rosły drzewa iglaste, na których rosły świecące owoce. Z budynku rozległ się hałas, nieco tłumiony przez ściany, lecz nie przez lekko otwarte drzwi, przy których stała grupka stworzeń, jakiś mały gremlin, zdaje się, że był też przedstawiciel jej własnej rasy… nawet nie później; szybko dotarło do niej, że w większości były to stworzenia lubujące się w nocnym trybie życia. Z Jastrzębiej Górki dochodziły sprośne przyśpiewki.
- ...Przyszła pani do sklepiku, prosi mnie o kitkata!
- O kit kata prosi mnie!...
- Podałem jej cyjanek!
W śpiew weszły gwizdy i buczenia.
- Dałem jej gryza swojego batonika! - włączył się w to inny głos, któremu tym razem towarzyszyła aprobata, krzyki i oklaski.
- Yay, pracowałem niegdyś w Chigaco!
- Ja pierdolę, nie mogę, co ta chołota widzi w tym zabawnego? - do uszu Mei dobiegł kobiecy głos, pełen pretensji. Jakaś przechodząca skomentowała tak zdarzenie, idąc w swoim kierunku.
Mea miała do wyboru zaryzykować i wejść do karczmy, bądź poszukać innej. Towarzystwo mogło być bowiem dość… rozweselone.
Jakby od niechcenia przygotowała się mentalnie i duchowo do walki, zwracając się nawet o pomoc do pobliskich duchów. Może jakiś zechce jej pomóc w jakiś sposób? Kto wie…
Założyła kaptur i z grobowym spokojem weszła do środka. Jej krok był chłodny, a spojrzenie pozbawione emocji. Udała się do lady.
Szczęśliwie nikt jej nie zaczepiał, towarzystwo przy drzwiach gadało ze sobą:
- Niebywałe, niebywałe, to jest skandal, wyobraź sobie, że podchodzę sobie do niej, a ona kurwa pierdoli o jakichś kwadratach-sradratach! - oburzał się gremlin i wyżalał swemu blademu towarzyszowi, zaś Mea dotarła do lady, przepychając się między różnymi stworami, między innymi bardzo wysokim i rozbudowanym facetem z ciemnymi włosami i rogatym hełmem z czaszki zwierzęcia na głowie, między kilkurękim humanoidem, który nie był poza tym jakiś szczególny. W zasadzie w pomieszczeniu dominowali humanoidzi, w dużej mierze mniej lub bardziej podpici. Do jej uszu docierała muzyka docierająca z całego pomieszczenia, nie tyle właśnie z głośników, których nie było zresztą widać. Wielki ekran, na którym leciały reklamy (najwyraźniej w przerwie meczu, leciała reklama wody do golenia i innych tego typu pierdół, sponsorzy meczu czy czego tam), nie przykuł jej uwagi, a wręcz Mea mentalnie odrzucała ten przekaz, była w stanie dojść do lady, tylko jakiś zielony niski pokurcz w turbanie musiał na nią wpaść, ale później gdzieś zniknął w tłumie.
Za ladą krzątał się stwór podobny do człowieka, lecz jego głowa płonęła najżywszym ogniem, a mimo to ten nie wił się z bólu ani żadnych katuszy nie cierpiał. Ot, kwestia nietypowej fizjologii, zresztą nietypowość wielu fizjologii była… całkiem normalna w Wieży, choć w dużej mierze regularni byli podobni do ludzi. Humanoidów podobnych do ludzi. W obecnej chwili barman zepchnął paru co bardziej nieprzytomnych klientów, żeby zrobić miejsce dla pajęczycy, której zapodał wywar z much.
Po zderzenie z jegomościem w zielonym turbanie od niechcenia przeszukała kieszenie. Nic w nich nie trzymała, ale kiedyś już ktoś próbował dokonać na niej oszustwa i podłożyć jej ukradziony przedmiot. Jeżeli coś podobnego wydarzyło się i tym razem, nauczy go czegoś o zachowaniu dyskrecji. Może przy okazji również jego szajkę. Jednak w kieszeniach nic jej nie przybyło, zresztą zielony pokurcz zdaje się nie miał zamiaru podkładać czegokolwiek osobie, o której nic nie wiedział czy jakkolwiek anonimowej osobie. Znaczna większość klienteli przyszła oglądać mecz, tu gdzież się spotkać i pogadać… bądź i napić się. Było to zwykłe wpadnięcie na Meę, spowodowane ruchem tłumu.
Usiadła przy ladzie i skinęła w stronę gospodarza tego przybytku.
- Pozdrowienia. - powiedziała. - Co można zamówić?
- A co byś chciała? - zapytał żywiołak, który chyba do końca nie zrozumiał, o co dziewczynie chodziło. Najprawdopodobniej nie umiał czytać w myślach.
W kolejkę, a tym samym przed Meę, wepchała się spora osoba.
Facet był bardzo wysoki, mierzył prawie dwa i pół metra, a bicepsy miał tak spore, że Mea nie objęłaby ich swoimi dłoniami. Miał też bardzo długie czarne włosy sięgające mu do kolan, białą czapkę - czy może hełm - z czerwonymi zdobieniami na głowie, oraz tatuaże na ramionach i barkach - bowiem jegomość nie nosił koszuli, więc regularna mogła podziwiać (ale nie musiała) jego ciało wyrzeźbione z pewnością długim, ostrym treningiem. Nosił czerwone spodnie, ale gdyby Mea zerknęła na dół, zobaczyłaby, że facet nie nosił butów - chodził boso, nie miał nawet byle skarpet. A mimo to nie widziała na jego stopach większych ran niż drobne otarcia, którymi to czarnowłosy się nie przejmował. Jednak najbardziej niepokojącą częścią w jego osobie nie był srogi wyraz twarzy, ale jego oczy - białka były bowiem całe czarne i tylko krwiście czerwone tęczówki zionęły pośród tej nieprzeniknionej ciemności. Zdaje się, że to na niego wcześniej padła Mea, ale mężczyzna nie zwracał uwagi na stojącą przy ladzie regularną. Podszedł pewnie, patrząc uważnie na żywiołaka ognia.
- Dwa duże kufle złocistego. - z jego ust wydobył się szorstki, warczący, niski głos przypominający Mei warczenie wilka. - I cheymonta z miodem. - dodał tym samym głosem.
Gospodarz przyjął zamówienie od wielkoluda, który zerkał uważnie, co robi. Co zauważyła Mea to to, że ifryt nie przestraszył się tego głosu jakoś specjalnie, chociaż pajęczyca, która popijała ostrożne muchowar, dyskretnie uciekła, gdy tylko ten głos usłyszała.
"Interesujące…" - Przeszło jej przez myśl, kiedy przyuważyła ucieczkę pajęczycy. - "Doprawdy… Bardzo interesujące".
- Po prostu pieczeń z kurczaka.
- Wybacz, ale właśnie niedawno się pokończyły - pracownik rozłożył ręce w geście bezradności, lecz nozdrza Mei wyłapały zapach pieczeni z kurczaka - tyle że nie dochodził on z kuchni, tylko z jednego ze stołów. Po chwili ogniogłowy zapodał wielkoludowi dwa kufle z piwem i kielich z grzanym winem doprawianym miodem i innymi przyprawami. Brunet odszedł w kierunku stołu, z którego ten właśnie zapach się wydobywał. Na stole tym stał wielkie półmiski z panierowanymi udkami, skrzydełkami, a także surowym mięsem, a przy meblu była zgromadzona spora grupa stworzeń skupiona wokół…
Wysokiego bruneta, lecz nie tak wysokiego i barczystego jak facet, który odszedł teraz od kontuaru. Ten miał też o wiele krótsze włosy - w zasadzie to krótkie, charakteryzowała go czarna przepaska na lewym oku; drugie oko miał normalne, barwy złocistej. Był też bardziej odziany niż “olbrzym”, bo miał na sobie białą koszulę z krawatem, czarny płaszcz, a na lewej ręce miał spory, rozbudowany naramiennik. Nosił czarne spodnie oraz ciemne buty.
Koło niego po prawej stronie siedziała wysoka, szczupła szatynka z długimi włosami upiętymi w kok i zielonymi oczami.
Miała na sobie ładną, beżową kieckę sięgającą do kolan, a z jej pleców wyrastały motyle, zielono-brązowe skrzydła. Wypatrywała ona w kierunku bydlaka, który dosiadł się po lewej stronie jednookiego młodzieńca, odsuwając po drodze nieco tłumu. Wróżka otrzymała wino, a on i jego towarzysz z przepaską na oku zagarnęli piwo.
Dziewczyna wydawała się nieco nachmurzona. Sączyła wino, wielkolud wypił jednym haustem piwo i konsumował surowe mięso, a z jedenastoosobowej gromady, która otaczała tą trójkę oraz gromadziła się przy tym samym stole, wysunął się jeden jegomość.
Podsunął szatynce kopertę, którą tamta otwarła, przeczytała na szybko i schowała do swojego ATSa [w kolorze jasnozielonym]. Co niektórzy ze zgromadzenia poczęstowali się mięsem, paru z nich podeszło do ogniogłowego zamówić inne przekąski: od zwyczajnych jak chipsy, grillowane kiełbaski czy grillowane sery po pieczone owady czy nawet fermentowanego mięsa rekina, która otaczała warstwa shinso, zabezpieczająca resztę otoczenia przed wonią tego dziwnego [czy nawet dość obrzydliwego] przysmaku. To ostatnie pochłonęło stworzenie przypominające Mei przerośniętego kreta w roboczych spodniach, co też stanowiło członka tej dziwnej menażerii. Wróżka coś mówiła do jednookiego, ale z powodu hałasu w sali i braku zaawansowanych umiejętności podsłuchu Mea nie byłaby w stanie dosłyszeć, o czym dokładnie rozmawiali. Jedynie odrobina szczęścia [jakiejkowiek postaci] pozwoliła jej wyłapać, że ktoś w tym zgromadzeniu powiedział w kierunku trójcy:
- ...Widziałem tego naszego znajomego zielonego pizdolca, robimy coś z nim?
- Nie będziemy tym śmieciem zajmować się teraz - parsknął jednooki młodzieniec. - Aschaar też nie, zresztą… on nie gustuje w śmieciach, prawda, Aschaar? - trącił łokciem wielkoluda. Mroczny wielkolud zerknął na swojego kolegę, coś burknął pod nosem.
- Oy, no tak tylko powiedziałem, spokojnie - zarechotał jednooki, który swój kufel też opróżnił za jednym zamachem.
- Zamawiasz coś? - ognistogłowy zapytał, tym razem ostrzejszym tonem, gdy nie usłyszał odpowiedzi Mei. Rzecz jasna, zapatrzyła się na towarzystwo, ale nie zapomniała o obecności ifryta.
"Miły z pana gość…" - pomyślała wampirzyca, po czym spojrzała infirowi w oczy.
- Tedy krwisty stek. Chyba że i one wyszły - odparła z lekką irytacją w głosie.
Nie mniej jednak, wyłączając może infira przed nią, duchy zdawały się jej sprzyjać. Nie na co dzień udawało jej się podsłuchać ciekawe rozmowy w takich miejscach. Zwykle towarzyszący im harmider skutecznie wszystko zagłuszał, ale tu zebrała dość dużo informacji jak na krótką chwilę…
- Do tego piwo, ale zimne. I nie rozcieńczane.
Zaczęła się zastanawiać nad tym, czy nie przysiąść się do tamtej grupy, wymyślając pospiesznie jakąś wymówkę. Dla przykładu, "Jestem tu nowa, gdzie mogę znaleźć nocleg?". Dostałaby wtedy upragnioną pieczeń z kurczaka, a przez swoje długie życie Mea przyzwyczaiła się już do otrzymywania tego, co chce. Nie mniej jednak takie przysiadanie się do obcych często może się okazać ostatnią rzeczą, jaką zrobi się w życiu, wobec czego szybko zrezygnowała z tego zamiaru.
Zresztą doskonale pamiętała okoliczności spotkania z wampirem, który ją stworzył… Wtedy też się do kogoś przysiadła, co jedynie potwierdza fakt, iż byłby to głupi i nie rozsądny plan.
A jedynym poważniejszym minusem pozostania na swoim miejscu był fakt, iż najprawdopodobniej nie zagada do wróżki, chociaż ta wygląda całkiem ponętnie… Cóż, znając jej szczęście do tych spraw, ta i tak nie wykazuje skłonności do zadurzania się w kobietach.
- A proszę cię bardzo, steki na szczęście jeszcze są - odparł ognistogłowy, tym razem normalniejszym tonem. Zapodał jej piwo z jednego z wielu kranów, po czym dorzucił. - Na stek musisz chwilę poczekać.
Mea miała rację w nie dosiadaniu się ot tak do grupy. Nie była zwiadowcą, a nawet gdyby nim była, nie byłoby to zadanie proste. Grupa sprawiała wrażenie dość mocno zwartej, a przede wszystkim groźnej i czujnej, nawet jak na fakt, że “szef” był podchmielony, ale ten Aschaar już nie był tak rozkojarzony i nawet nie skupiał się na oglądaniu meczu, który go średnio interesował, nie tak jak jego jednookiego kolegę.
- Morda w kubeł, mecz się zaczyna~! - ktoś syknął w tej grupie i znaczna część tej załogi [a byli to z pewnością faceci] oglądała zmagania dwóch dziesięcioosobowych drużyn grającej w grę podobnej do połączenia piłki nożnej i ręcznej. Biali kontra niebiescy. Niewiele z tego zrozumiała, nie była nigdy tak bardzo zainteresowana sportami w Wieży, których na pewno było na tyle dużo, by nie zawracać sobie gitary wszystkimi istniejącymi. Zresztą jak można było czerpać frajdę z oglądania tego, jak ktoś gra? Najwyraźniej jednak nie wszystkim to przeszkadzało.
Wróżka też ze średnim zainteresowaniem oglądała mecz, piła wino, a po chwili wyciągnęła z ATSa jakiś magazyn i rozłożyła go na stole.
- Proszę bardzo, smacznego - tym razem Mea nie straciła rezonu (tak naprawdę i tak go nie straciła ani przedtem ani teraz, ale grupa nie robiła już nic ciekawego). Przynajmniej dostała stek i piwo, mogła jeść w spokoju.
- Dziękuję. - Minimalnie skinęła głową, po czym nie utraciwszy czujności, zabrała się za jedzenie.
W przeciwieństwie do tamtej nieokrzesanej bandy, która zachowywała się tak, jakby w życiu nie widziała alkoholu i jadła na oczy, Mea zachowała należyty umiar. Jednak z braku lepszych zajęć, przyglądała się meczowi, starając się zrozumieć chociaż podstawowe zasady tejże gry.
Następnym razem i ona powinna się wyposażyć w coś do czytania… Wróżka miała bardzo dobry pomysł.
Gra wydawała się prosta i była w gruncie rzeczy prosta. Były dwie drużyny dziesięcioosobowe, jedna piłka wielkości piłki do szczypiorniaka, oraz dwie bramki. Boisko było mniejsze od tego do piłki nożnej, ale większe za to od tego do piłki ręcznej. Nie było czegoś takiego jak auty, ale faule występowały jak najbardziej, zwłaszcza w wykonaniu byka z drużyny niebieskiej, roztrącającego zręcznie zawodnika z białej drużyny, a później efektownie się przewrócił - z tym że sędzia już odgwizdał rzut dla przeciwnej drużyny i nic nie wyszło z oszukiwania. Zresztą na to odgwizdali niektórzy widzowie, a nawet u barbarzyńców przemknęły słowa na k i p.
- Szmaciarz! - burknął ktoś z tamtej drużyny, wydawało się jej, że to kretowaty to odparł, bądź któryś z jego sąsiadów.
Niemniej gra wciągała o tyle, że niebiescy robili efektowne podania, a biali też całkiem dobrze sprawowali się w obronie. Mea nagle miała wrażenie smyrania po tyłku, lecz gdy szybko się obróciła, nie było koło niej nikogo.
- Banda nieokrzesanych gburów… - mruknęła cicho i spisała całe towarzystwo w tej karczmie na straty. Pozostało liczyć na to, że w hotelu będzie lepiej.
Pozostało mieć nadzieję, że przynajmniej zrobił to ktoś, komu by nie podskoczyła. Gdyż jeżeli był to byle chłystek, który już dawno nie miałby ani łapy, ani przyrodzenia (Chyba że posiadanie go we własnej rzyci się liczy), to Mea przez wiele lat nie zmaże tej hańby ze swego imienia.
Rozejrzała się jeszcze raz, chcąc po zachowaniu gości ocenić kto może być winowajcą. Wśród tysięcy karczm, w jakich bywała, musi się w końcu znaleźć ta, w której ta sztuczka się uda.
Kostnica
Tym razem nie powiodło się szukanie winowajcy - musiało się jej po prostu zdarzyć. Była pewna, że nikt koło niej nie przechodził, a większość klienteli nie była zainteresowana jedną wampirzycą. Pozostała część zajmowała się swoimi sprawami, lecz wciąż nie znalazł się winowajca inny niż zbieg okoliczności. Dziwne to było. Choć może było tak lepiej niż żeby ktoś faktycznie ją napastował.
Pogoda w tym czasie popsuła się na dworze i w karczmie jeszcze bardziej się zatłoczyło. Ujrzała, jak znajomy z widzenia gremlin z wampirem i paroma innymi stworami wchodzi do środka karczmy. Coś zaburczało potężnie na zewnątrz, a gremlin próbował zamknąć drzwi, co z trudem mu się udało, gdyż okazało się, że na zewnątrz rozpętała się wichura. Mea przypomniała sobie, że gdy ruszała do teleboksu, to w tamtych okolicach zaczęła się burza.
Może to była ta sama burza? Z drugiej strony - nieee, to było zbyt daleko, chyba. W każdym razie wychodzenie na zewnątrz było słabym pomysłem, chyba że komuś było wszystko, czy go zawieje czy wywieje cholera wie dokąd. Za oknem błysnęło na tyle silnie, jakby grom uderzył w okolice karczmy. Straszliwy huk potwierdził fakt, że grom nie tylko uderzył w ziemię, ale stało się to gdzieś paręset metrów od karczmy, a budynkiem od siły huku aż delikatnie zatrzęsło. Wróżka aż podskoczyła na miejscu z zaskoczenia. W karczmie zrobiło się troszkę ciszej niż chwilę temu, gwar przerodził się w głośny szum.
"Duchy są niespokojne…" - Pomyślała, wykonując ochronny znak palcami lewej dłoni. - "Chyba nic dobrego z tego nie będzie…".
Zdążyła się już domyślić, że gromada, którą podsłuchała, rozmawiała o pracy. Szczegóły pokroju kto się o nią ubiega, czy o jakie stanowisko walczono pozostawały jednak dla niej niejasne. Jednak nie wiedziała co myśleć o przewijających się co chwila gremlinie… Zdawało się, że to ktoś ważny dla jej losu, przynajmniej na krótszą chwilę, jednak zagadywanie obcych z powodu durnych przeczuć było… Co najmniej dziwne. I niestosowne.
Skończywszy posiłek, odstawiła sztućce na talerz i zaczęła powoli sączyć złocisty trunek, przyglądając się bliżej atrakcyjnej wróżce.
 
__________________
Prowadzi: Złota maska
Prowadzona: Chmury nad Draumenionem
Moni jest offline