|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
09-10-2016, 13:56 | #21 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
09-10-2016, 15:04 | #22 |
Reputacja: 1 | Rozmowa przy piwie Wycieczka się skończyła. Ciężarówka dojechała na miejsce z towarem, a wraz z nim przyjechał też Zafara z syndromem imigranta. Szczęśliwie nie pociął blachy czy tam plandeki, tylko pogryzł kierowcę - nie będzie miał mu to za złe, w końcu równie dobrze gość mógł skończyć z pociętym gardłem gdzieś w szczerym polu, zalewając i opryskując kabinę własną krwią. Powinien być więc wdzięczny jemu, że dojechał w jednym kawałku. Ale że Zafarę nic już nie obchodziło, to te filozofie nie były już jego zmartwieniem. Teraz musiał wysilić się, żeby chciało mu się wydostać z pojazdu, bo inaczej ochrona go złapie i pewnie odwiezie do jakiegoś weterynarza. Jak znał swoje szczęście, to jak to się stanie, to go jeszcze uśpią jak jakiegoś podejrzanie chorego zwierza. Zdematerializował się i zanurkował pod podwozie pojazdu. Był na placu budowy jakiegoś domu, kręciło się po okolicy sporo różnych stworzeń. To jaszczuroludy woziły cementy i inne kruszce, a to ujrzał parę butów znajomego kierowcy… dobra, napatrzył się wystarczająco - pora się stąd wynosić. Korzystając z magicznej natury, Zafara zagłębił się w ziemię. Przeczołgał się pod podłożem, słysząc gdzieniegdzie mniej lub bardziej silniejsze dudnienia i wiercenia na powierzchni. Natknął się na mur z betonu, który go już nie przepuścił - wewnątrz niego musiały znajdować się urządzenia działające na shinso i będące zabezpieczeniem przed kopaczami. Musiał zatem zawrócić, ale zaczęło mu brakować sił, jeszcze trochę, a zmaterializuje się. Czuł to przez zwiększający się opór, jaki stawiała mu gleba. Shinsooista jakoś nie miał ochoty mocować się z tajemniczą ścianą i broniącym dostępu do niej urządzeniem, widoki też były tu raczej nieciekawe. Poszedł po najmniejszej linii oporu, to znaczy wynurzył się na powierzchnię żeby przyjrzeć się z czym ma do czynienia. Głowa Zafary wynurzyła się spod ziemi. Miał szczęście, że nikt na niego nie zwrócił uwagi, wszyscy byli zajęci budową sporego domu na przedmieściach jakiegoś sporego miasta. Nie miał jednak wiele czasu, jeśli czegoś szybko nie wymyśli, ktoś z pewnością zauważy jego obecność… tyle że go to wiele nie obchodziło, wynurzył się więc w całości, zmaterializował i jak gdyby nigdy nic zaczął się przechadzać po placu budowy gapiąc się na jaszczuroludzi. Kiedyś spotkał jednego wyjątkowo upierdliwego, a potem kolejnego nawet bardziej kłopotliwego, ciekawe czy któryś z nich należał do tego samego gatunku co ci tutaj. Byli oni do siebie całkiem podobni - zresztą Zafara nie potrafił na pierwszy rzut oka ocenić, czy oni jakoś bardziej się różnią. Ta wiedza była poza jego zasięgiem. Niemniej popełnił błąd, bowiem ktoś go zauważył. Szczęśliwie nie kierowca, ale właśnie jeden z jaszczuroludziów, co skojarzył, że pierwszy raz widzi takiego futrzaka, i to w dodatku wziął się nie wiadomo skąd. Wielki jaszczur przerastający Zafarę gdzieś półtora razy chwycił go za ramię. Wielka łuskowata silna łapa zatrzymała uszatego. - A ty co na spacerku? Coś ty za jeden i co tu robisz? - warknął na niego jaszczur, łypiąc na niego żółtymi ślepiami. -Tak.- odparł zagadnięty futrzak zadzierając głowę żeby spojrzeć budowlańcowi w twarz, to znaczy pysk. -Nie wiem kim jestem, ani co tu robię.- odpowiedział na pozostałe dwa pytania, bo czemu by nie? - Patrzcie go jaki żartowniś. Ja ci dam sobie jaja ze mnie robić - zdenerwował się jaszczur, któremu nie spodobała się odpowiedź Zafary. Pociągnął go za ramię i przeciągnął za teren budowy. - Jeszcze raz cię tu zobaczę, to tak cię kopnę, że dupsko ci wyjdzie gębą - ślepia zwęziły się groźnie. - A teraz spadaj stąd i żebym cię tutaj więcej nie widział. - dodał, czekając, aż Zafara sobie pójdzie i dając znać, że nie pozwoli przejść intruzowi, jakkolwiek tylko będzie chciał. Długouchy wzruszył tylko ramionami, nie był tu mile widziany i nie miał żadnego powodu żeby zostawać. Nie oglądając się za siebie podjął swoją bezcelową wędrówkę. Korzystając ze swojego wyjątkowo czułego zmysłu shinsoo udał się w stronę największego skupiska tej energii w okolicy. Może trafi na rankera, który będzie wiedział jak wyrwać go z dziwnego stanu psychicznego w jakim się obecnie znajdował. Wylądował na ulicy. Właściwie najwięcej energii wyczuł w trakcji elektrycznej. Odliczał stwory pracujące na budowie, bo gdyby tam wrócił, to pewnie pewien jaszczur dałby mu solidnego kopniaka i skończyłby w mało ciekawy sposób. Ruszył więc w kierunku rosnącej ilości zabudowań. Mijał po drodze mnóstwo pojazdów, ale właściwie mało kto się zajmował “kozłem”. W takim stanie dotarł w okolice jakiejś stacji paliwowej. W jej okolicach Zafara ujrzał wielkie drogowskazy wskazujące kierunek do galerii handlowych lub Sektorów - te ostatnie niewiele mu mówiły. Nie był tutejszy. Gdzieś w pobliżu znajdowały się osiedla pełne ładnych, zadbanych domów, ale w Zafarze nadal nic się nie wzruszało. Mógł również równie dobrze skorzystać z pomocy telefonu - pewnie zasięg byłby tu lepszy niż wcześniej. A może znalazłby szybciej jakąkolwiek pomoc tą drogą. Kierując się w stronę centrum handlowego sięgnął po smartfona i zainicjował połączenie do Jednookiego. Zupełnie zapomniał, że jeśli chce gadać z rankerem to nie musi go nigdzie szukać, co tylko świadczyło o tym w jak złej kondycji jest jego umysł. - Co jest, Zafara? -Zabiłem Afaza i nie jestem już Zafarą. Nie wiem kim jestem.- wyznał od razu. - Hmm. Jesteś w pobliżu Valva na piątym Piętrze, tak? Skieruj się tam. Za kilka minut postaram się przyjść. -Właśnie tam idę, też będę za kilka minut.-przytaknął podążając w stronę wielgachnego bilboardu stojącego przed galerią handlową. Kiedy Zafara dotarł po wielki billboard, ujrzał pod nim Jednookiego, siedzącego po turecku i pijącego piwo. - Przyjemne piętro. Można przynajmniej pić jak się chce, nie trzeba się chować po jakichś krzakach. Siadaj, Zaf - skinął palcem, żeby uszaty dosiadł się koło niego. Istota której problem polegał na tym, że nie czuła się już Zafem przysiadła we wskazanym miejscu, nawet zgarnęła i otwarła puszkę piwa zupełnie jakby była w stanie je wypić. - Rzeczywiście, nawet zapomniałeś, że nie lubisz wody i podobnych do niej cieczy. Że o piwie nie wspomnę. Nie martw się, nic ci się nie stanie, jak się napijesz. I tak nie możesz się upić - stwierdził jednooki, pijąc najspokojniej w świecie piwo. Jego rozmówca wzruszył ramionami i także spróbował wlać w siebie trochę pienistej cieczy, ale ze względu na brak przełyku większość trunku po prostu się wylała mocząc czarno białą tunikę. - Pocieszę cię, u ciebie to przejściowy stan. Zwyczajnie potrzebujesz czasu, żeby dojść do siebie - orzekł bez gródek rozmówca, kończąc swój trunek. Białe ślepia spojrzały na rankera nieco uważniej. -Jak długo? -To już bardziej od ciebie zależy - odparł facet. - Kwestia pracy nad sobą. Jesteś po prostu skołowany i to mocno. -Tak.- zgodziło się stworzenie- Nie potrafię nawet używać własnych portali.- przyznało się nie wiedzieć czemu wylewając piwo na chodnik i patrząc jak płynie rowkami między płytami. - Ale nie miałeś problemu, żeby dotrzeć tutaj. Na nogach zajęłoby ci za długo - zauważył piwosz. - Nie jest aż tak źle - stwierdził bez większych emocji. -Jest jeszcze gorzej, prawie porwałem ciężarówkę, chociaż nie umiem prowadzić.- wyznał Zaf również bez emocji. Piwo w jego puszce właśnie się skończyło. Jednooki uniósł brew ze zdziwienia. - Szalejesz. Dopiero na piątym Piętrze się znalazłeś, a już urządzasz sobie GTA na żywo. Co będzie dalej? -Prawdopodobnie kogoś zabiję i zjem.- odpowiedział mu długouchy najzupełniej poważnie, odstawiając pustą puszkę obok siebie. - Więc staraj się nikogo nie zabić i nie zjeść - poradził Jednooki. - Skoro byłeś w stanie poprosić mnie o pomoc, to się wyleczysz, będziesz musiał jednak nad sobą trochę popracować. Dokładniej, będziesz musiał się... zrekonstruować - puszkę w dłoniach zgniótł za pomocą shinso na tyle mocno, że zrobił z niej małą kostkę. - Poprzypominać sobie, zająć się życiem, tego typu pierdoły. Najgorsze, co będziesz robił w tej sytuacji, to użalał się nad sobą. Gdzie zgubiłeś tego swojego kolegę w masce? -Nie wiem. Ostatni raz widziałem go po teście. Novem urwał mu rękę tak jak… Raziji.- przypomniał sobie kładąc się na wznak i gapiąc prosto w słońce. - Yhm - potaknął Jednooki, bawiąc się kostką. - Jak było na teście? -Koszmarnie. Tego akurat nie chcę sobie przypominać. Novem zabiłby nas wszystkich gdyby nie Strife...- nagle Zafara usiadł z powrotem. - Strife. Nie był sobą, coś go opętało tak jak mnie. - Kwestia, czy to było to samo, co ciebie opętało. Co do opętań… nie radziłbym wracać na czwarte Piętro - powiedział poważnie Jednooki. - O ile jeszcze można, sam miałem problem, żeby stamtąd wyjść, nawet jeśli jestem rankerem. -Nie zamierzam tam wracać. Ktoś jest w stanie naprawić sytuację? Co będzie z regularnymi którzy tam trafią?- zainteresował się shinsoista, trudno powiedzieć czy naprawdę był ciekaw czy tylko podtrzymywał rozmowę. - Ci którzy trafili na tamto Piętro? Pewnie będą tam musieli zostać na bliżej nieokreślony czas. Następnych pewnie przekierują na inne czwarte Piętro. To konkretne ponoć ma zostać zamknięte. Długouchy pokiwał głową, chyba nie do końca słuchał, bo nagle zmienił temat. -Mieszkasz tu na piątym piętrze? Mogę z tobą zostać dopóki nie dojdę do siebie? Jednooki zaśmiał się. - Ja nie mieszkam. Wędruję sobie po całej Wieży. Bo mogę - rzucił celnie kostką do kosza oddalonego od nich kilkadziesiąt kroków. - Możliwe, że będę tutaj chwilę siedział, a potem pójdę gdzieś dalej. A że nie mam nic ciekawego do robienia, to jak chcesz. -Nie wiem czy chcę, ale myślę że tak będzie dla mnie najlepiej. - Możemy się tak zmówić. Ale jak będą mnie sprawy wzywały wyżej czy coś, to muszę cię tutaj zostawić. Mówię, żebyś się nie dziwił. -Od dzisiejszego ranka nic nie jest w stanie mnie zdziwić.- zapewnił duch pustyni patrząc na przechodzące obok tłumy regularnych ciągnących na i z zakupów. - To chyba dobrze - wzruszył ramionami Jednooki. - To trzeba będzie ruszyć dupę, nie lubię za długo sterczeć w jednym miejscu. - po chwili powstał na nogi. - Możesz iść za mną. Futrzak nie dał się prosić, wstał otrzepał swoją i tak mokrą od piwa tunikę i podreptał za rankerem, przynajmniej miał teraz jakiś cel, nawet jeśli było to tylko nie zgubienie Jednookiego. |
17-10-2016, 17:05 | #23 |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. Ostatnio edytowane przez Ryo : 17-10-2016 o 17:20. |
18-10-2016, 17:39 | #24 |
Reputacja: 1 | Podróż do wnętrza ziemi Ni to pies ni kozioł włóczył się za rankerem już od kilku godzin, nie zastanawiał się dokąd idzie ani po co, bardziej zaprzątały go myśli o tym jak powrócić do dawnej postaci i czy na pewno che być dokładnie tym samym Zafarą Czerwonym, który opuścił czwarte piętro. Im dłużej się zastanawiał tym bardziej był pewien, że odzyskanie niektórych cech zdecydowanie powinien sobie darować. Jak na przykład strach przed własnym odbiciem, totalną niechęć do formułowania dłuższych wypowiedzi, czy też wstręt do wody. Jak na złość właśnie to uczucie wróciło jako pierwsze. Nie miał najmniejszej ochoty narażać swojego puszystego białego futerka na kontakt z tą wszędobylską cieczą. Jednooki musiał się na niego wydrzeć żeby zdołał się przemóc i wejść między mokre liście. Teraz nie był już obojętny, był niezadowolony i to podwójnie. Drażniła go woda jak również sam fakt, że znowu przeszkadza mu coś tak trywialnego. Na dodatek jego przewodnik miał zamiar zostawić go w jakiejś mokrej dziurze z czymś zdecydowanie za bardzo przywodzącym na myśl mrok Afaza czy Novema. -Kto to i jak długo mam z nim siedzieć?- zapytał, najwyraźniej niedawno nabyta swoboda w wyrażaniu myśli również zaczynała zanikać. - To regularny - odparł Jednooki. Stwór z dziury wszedł w tym momencie w słowo rankerowi. - Mów do mnie R. Po prostu R. Może wyglądam groźnie, ale nie gryzę. No przynajmniej nie gryzę bez przyczyny. -Mhm.- mruknął Zafara, zrozumiawszy, że jak zwykle za wiele to się nie dowie. - Jak widzę, kolega bardzo rozmowny.... może to rzeczywiście on - mruknął stwór z dziury. - Dobra, Jednooki, zajmę się Zafem jak należy. Y, mogę mówić do ciebie Zaf, nie? - mrok po chwili spytał się Białego. -Nie. Mów do mnie Z. Po prostu Z.- przedrzeźniał cienistą istotę zapytany. - Jak chcę, mogę mówić do ciebie Dziwka - odwdzięczył się osobnik zwany R. - Dobra, Jednooki, idź, chcemy się tutaj grzecznie ponapierdalać… na słowa, oczywiście. - Wolałbym nie, ale ja muszę już iść. Trzymam cię za słowo - Jednooki odszedł z miejsca. - Dobrze, Dziwka… znaczy Z… a chuj z tym. Wchodź tutaj, chyba że się boisz, czy coś. - mruknął nieco poirytowany R. Zafara spojrzał na norę. Na oko miała z metr średnicy. Przeczołgać się - dałby radę bez problemu. Miał nadzieję, że w dalszym odcinku korytarza przejście się rozszerza… skoro miał tam wejść, to on i ten cały R musieli nie być specjalnie wielcy. Albo będzie musiał się sam dowiedzieć, bo ten cały R wnerwiał go enigmatycznością. Ranker odszedł, na miejscu zostali Zafara, R i napięcie w powietrzu. R taksował białofutrzastego żółtymi, świecącymi w ciemnościach ślepiami. - Dobra, sorry, za to przedtem - mruknął R. - Boisz się ciemności? - spytał Zafary. -Nie boję się ciemności i nie mam klaustrofobii. Przeszkadza mi jedynie wilgoć.- wyjaśnił długouchy przejeżdżając dłonią po powierzchni po której przyjdzie mu się czołgać. - Hm, ja też nie lubię wilgoci. A to nawet się dobrze składa - urwał zdanie. Zafarze wydawało się, że widział, jak rączki utkane z mroku tworzą jakiś gest. W powietrzu pojawiła się kula ognia, która formowała się w ptaka wielkości kruka. “Feniks” zaskrzeczał w kierunku Zafary, rozpraszając okoliczne ciemności, w tym mrok z jego stwórcy. Osobnik był podobnego wzrostu co Zafara, tyle że nie posiadał futra - miał natomiast ciemne, splątane włosy upięte byle jak. Był jednak tak samo blady, na tyle, że Biały dostrzegł cienie pod oczami R-a, jak i tatuaże pod jego oczami. Na twarzy po lewej stronie miał długą, cienką szramę, biegnącą pod nosa do żuchwy - podobne obrażenia miał Quen, tyle że znajomy latarnik miał ich więcej i bardziej poszarpane. Rana u R-a (czy R) wyglądała na chlaśnięcie z ostrza. Odzienie miał (lub miała) brudne od ziemi i krwi. - Roger osuszy powietrze i oświeci drogę - R wskazał na ptaka. - Nie ufam ci jednak za bardzo, wolałabym, byś wszedł do nory pierwszy. W razie czego poprowadzę, ale droga idzie i tak prosto. - dodała po chwili. -Boisz się że ugryzę cię w tyłek?- zapytał biały szczerząc kły w uśmiechu, a potem opadł na czworaki i ruszył przodem, nie żeby ufał kobiecie bardziej niż ona jemu, po prostu wierzył, że w razie czego zawsze zdoła się wywinąć, albo dematerializacją, albo portalem. Tak, pamiętał, że zostawił jakiś w lesie kiedy ścigał białego lisa. - Nie, w razie czego oddam ci ogniem. Po prostu żebyś nie kombinował z portalami czy inną sztuczką - wyjaśniła na szybko R. -Nie wiem co i po co miałbym kombinować.- padła raczej obojętna odpowiedź. R ruszyła za Zafarą, a Roger skakał po korytarzu, prowadząc w przodzie przed Białym. Droga nie trwała długo, skończyła się raptem paręnaście kroków w przodzie. Roger skoczył i podleciał na grunt, gdzie znajdował się jeszcze inny korytarz, tym razem większy. Ściany były okute grubą warstwą ołowiu i innymi podobnymi materiałami. Były trochę wyższe od nory, którą przeczołgali się Zafara i R, ale u wrażliwszych wciąż wzbudzałyby klaustrofobię. Tym korytarzem dwójka regularnych mogłaby przejść jedynie po “gęsiemu”; idąc obok siebie mogliby się nie zmieścić. Hol bardziej się ciągnął niż ten swego rodzaju wiatrołap, którym Zafara i R dostali się do tego miejsca. Duchowi loch kojarzyłby się z przejściami w jaskiniach, gdzie były poukrywane wielkie masy skarbów, ale R stwierdziła co innego: - Jaskinia Alibaby to to nie jest, ale nie ma to jak stary dobry bunkier. - pchnęła Zafarę do przodu, przez co ten wywinął fikołka i jakimś cudem nie połamał sobie nóg, a nawet wylądował na nich całkiem zgrabnie. -Właśnie mi się przypomniało, że nie lubię jak ktoś mnie dotyka.- oznajmił Biały mierząc R lekko zwężonymi ślepiami. - Nic mi nie mówiłeś o tym - R wzruszyła ramionami. - Zresztą… -Właśnie mi się przypomniało- powtórzył z naciskiem początek swojej wypowiedzi. - Dobra, dobra. R zaraz po Zafarze wskoczyła na dół. Mogli iść albo w lewo albo w prawo, Zafara niespecjalnie widział różnicę w tym, jaką trasę by odebrali. - Idziemy w prawo… w lewo znaczy się, w lewo. - poprawiła się szybko dziewczyna. Długouchy tylko wzruszył ramionami i poszedł w lewo, nie robiło mu to żadnej różnicy. Roger zaskrzeczał i odleciał w lewą odnogę korytarza, oświetlając drogę i po drodze paląc nadmiar robactwa, jeśli takowy napotkał. Kroki lekko dudniły w holu. Droga się ciągnęła o wiele bardziej niż w przypadku króliczej nory. - Myślę, że nas tu nie znajdą. - po drodze niespodziewanie R wtrąciła kwestię związaną z tym, że ich tu nie znajdą. Pytaniem było, na przykład, kto miał ich nie znaleźć. Albo jak to ujął Zafara: -Kto miałby nas szukać? - Bo mało jest świrów w Wieży? - odparła R pytaniem na pytanie. - Jeden taki i jego kolesie przypierdolili mi się do ziomka, żeby było ciekawiej, był to ranker. Do mnie przy okazji też się przypierdolili. A co do ciebie, to ciebie też podobno się jacyś przyczepili. Prawda to? -Prawda.- odpowiedział były dżin siadając na zimnej metalowej podłodze. -Jednego zabiłem, jednego załatwił Strife, reszta chciała tylko żebym porwał dla nich regularnego, co zrobiłem. Myślę że świrów którzy mogliby mnie szukać mam z głowy.- wyjaśnił całkiem szczegółowo jak na standardy dawnego Zafary. - Łuhuhu, to jak zabiłeś rankera, to tym bardziej cię będą szukać - dziewczyna odparła na to z większym… zaniepokojeniem? - Nie wiem, czy regularni czy rankerzy, ale tym bardziej masz przejebane. -Nie mówiłem że zabiłem rankera. Na rankera był zdecydowanie za słaby.- odparł nie mając pojęcia na jakiej podstawie dziewczyna wyciągnęła wnioski o przynależności Afaza do elity wieży. - Oh.... - R wygłupiła się. - Ech, musiałam coś sobie dopowiedzieć - pokręciła głową. - Nic. Uznajmy, że nie mówiłam nic o rankerach - dodała szybko, a Zafara miał wrażenie, że R zrobiła się trochę bardziej… nerwowa. -Jednooki mówił ci o mnie. O tym który mnie prześladował też z tobą rozmawiał?- padło niewinne pytanie. R straciła zdecydowanie na beztrosce. Usiadła na podłodze po turecku. - No mówił o tobie. A o tych co cię prześladują, to tylko wspomniał, że to jakieś ciemne typki, od których mam się trzymać z daleka - westchnęła ciężko. - Mam uważać na dziewczynę z czerwonymi włosami, jaszczura… kto tam jeszcze był…? - tutaj się namyślała. - Wspomniał coś o anomalii, i o typku, którego imienia nikt nie wypowiada, bo od tego się wariuje albo umiera, albo coś tam.. -Legion, nemezis Strife’a, Plissken, a ten trzeci przedstawił mi się jako Ar Afaz. - Strife’a znam. A Legion spotkałam raz. O dziwo wyszłam z tego spotkania cało. -Wiesz co u niego? - U Strife’a? Nie, ostatni raz widziałam go w którymś Sektorze na poprzednim Piętrze. Nie wiem co potem się u niego działo. -Wiem że wygrał walkę z Novemem, stracił w niej rękę i że został przez coś opętany.- biały chętnie dzielił się informacjami. - E, Novem? A ten to który był? - R zmuszała się do przypomnienia sobie czegoś. - Chyba sobie nie przypomnę - pokręciła głową. -Mały, czarny, wodorosty zamiast włosów, lepiej dla ciebie, że go nie kojarzysz. - Czemu? W międzyczasie koło dwójki przebiegło małe stadko szczurów, przebiegając koło regularnych jak najszybciej. R nie przejęła się jakoś specjalnie tymi zwierzakami. - Idziemy dalej? Długouchy podniósł swój kudłaty tyłek z podłogi, mimochodem zastanawiając się co gryzonie tutaj jedzą. -Możemy iść. Tylko po co? - Wilka za niedługo złapię od siedzenia na ziemi. Albo umrę z nudów. Sama powstała na nogi, po czym dodała: - Jedyną zaletą tego miejsca to to, że mało kto się tu kręci. Ja i może jakieś paskudy typu robaki i szczury. Nikt normalny się tutaj nie kręci. Więc jest w miarę spokojnie. -Tak, widzę że jest spokojnie.- powiedział tylko byle by coś powiedzieć. - Weźmy zagrajmy w coś - rzuciła propozycję R. - W co umiesz grać? - dopytała po chwili, nie słysząc odpowiedzi od Zafary. -W tetrisa na komórce.- przyznał się białooki po chwili zastanowienia. - Ja też, cholera. A w karty pogramy? -A masz karty? Zresztą chciałaś gdzieś iść. Całkiem słuszna uwaga. - No tak… chciałam…. - szepnęła do siebie. - Zgadza się, tak… - potakiwała sobie tak z parę razy. - Masz rację, kart nie mam przy sobie, ale mogę je stworzyć z shinso. Tylko za dużo zachodu z tym by było. Lepiej przeeksplorować te bunkry. -W prawo, w lewo, czy na wprost?- długouchy nie wykazywał większego entuzjazmu, być może nie interesowało go błądzenie po identycznych korytarzach, być może dochodził do siebie. - W dół - odparła niespodziewanie dziewczyna. Zafara dostrzegł dziwny błysk w jej oczach. - Gramy w karty. -Jak chcesz.- klapnął z powrotem na podłogę, tumiwisizm w jego zachowaniu stawał się coraz wyraźniejszy. Czym rozmówczyni niespecjalnie się przejęła. - Jesteś dżinem? - R przechyliła głowę na lewo, przyglądając się uważnie Zafarze. -Nie. Dlaczego pytasz?- zainteresował się lekko zaskoczony tą koncepcją. - Jak jesteś, to wyczaruj karty, pogramy. -Nie jestem.- powtórzył. - Oh… - bąknęła niezręcznie, wskazując na swój wyłączony ATS - czarny z czerwonymi wyładowaniami. - ATS wyłączył mi się chwilę temu, a rozumiem słowo w słowo co do mnie mówisz - wyjaśniła z zakłopotaniem w oczach. Zafara również wyglądał na zakłopotanego, jakoś nigdy nie zdarzyło się jeszcze żeby mówił do kogoś z wyłączonym ATSem, ale rozmawiał przecież z pająkiem w parku, a ten ATSu nie miał w ogóle tak jak i problemów z komunikacją z długouchym. Że też nie dało mu to do myślenia. -To dziwne. Dżiny rozumieją wszystkich i wszyscy rozumieją ich… ale ja nie spełniam życzeń… i nikomu nie służę. NIKOMU!- zirytował się nagle. - ŁołołoŁOŁ, spokojnie - R uśmiechnęła się nieco nerwowo, jakby za wszelką cenę próbowała zachować spokój w całej sytuacji. - Zrozumiałam, nie stworzysz kart…. eh… - wzięła głębszy wdech. - Może pójdźmy zbadać te bunkry? Może znajdzie się coś ciekawego? - R gwałtownie zmieniła temat i przeszła do innego pomysłu, który niedawno podsunęła w związku z zapobiegnięciem złapania wilka. -Ten stary grzyb chciał żebym mu służył, mówił że jestem do tego stworzony, że to lubię.- Zafarę w tej chwili karty czy bunkry niewiele interesowały. -Mylił się, pokazałem mu jak bardzo się mylił, tym sztyletem.-wycedził wyjmując ozdobne ostrze z pochwy i podtykając R pod nos. -Nikomu nie służę.- dodał nieco spokojniej. R zaśmiała się nerwowo. - Mam to traktować jako groźbę? - spytała się lodowatym głosem, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Zafara zauważył, że co prawda R zareagowała na jego sztylet, ale nie wyglądało na to, żeby miała się zesrać ze strachu. Ton jej głosu świadczył o tym, że groźba taka nie zrobiła na niej specjalnego wrażenia. -Nie, to nie groźba a wspomnienie.- wyjaśnił długouchy już całkiem spokojnie chowając broń. Nie dało się ukryć że reagował dość gwałtownie kiedy w grę wchodziło bycie czyimś sługą, coś musiało być na rzeczy. -Przejdźmy się. - Poprawna odpowiedź - odparła z przymilnym uśmieszkiem. Chociaż w tym uśmieszku było trochę kwasu. Trudno powiedzieć, co w tym momencie miała na myśli R. Przez chwilę dziwnie patrzyła na Zafarę, który pogrążony we własnych myślach poszedł w głąb przypadkowej odnogi korytarza. Odnoga ta nie różniła się znacząco od poprzedniej. Po drodze Roger rozpadł się - już zdążyli prawie że zapomnieć o jego obecności i o tym, że ptaszysko było tylko tworem z energii, a nie żywym stworzeniem. Miało ograniczony czas istnienia. - Bu - huknęła niskim głosem R, tuż za uchem Zafary. Co prawda Zafara widział lepiej w ciemnościach niż jeszcze na poprzednim piętrze, ale mimo to można było zabić się o własne nogi w takich ciemnościach. Po chwili dziewczyna stworzyła kulę ognia. - Meh, nie przestraszyłam cię - mruknęła z zawodem, gdy zobaczyła, że Zafara nie przestraszył się jej jumpscare’u. Dwójka regularnych udała się dalej korytarzem wybranym przez Zafarę. Tutaj duch odczuł więcej wilgoci niż w poprzednim korytarzu, ale nieznacznie więcej. Czym dalej szli, tym powietrze stopniowo nabierało na wilgoci. Zafarze zaczęło się wydawać, że w oddali słyszy tupot małych stópek… a może to woda gdzieś skapywała. R wytworzyła drugą kulę ognia, dzięki czemu powietrze bardziej wyschło. Została później droga na prosto. Ciągnęła się ona - jakby się zdawało - w nieskończoność. Dziewczyna za plecami Zafary zadrżała. Oparła się o ścianę, ciężko oddychając. Kule ognia straciły chwilowo na mocy i przygasły. - Dobra - R po chwili odepchnęła się nogą od ściany, a kule odzyskały swoje ciepło i światło. - Idziemy. - zadecydowała, gdy doszła do siebie. -Co ci się stało? Chcesz odpocząć?- zapytał widząc dziwną słabość władczyni ognia. Sam dzięki jej umiejętnościom likwidowania zbędnej wilgoci czuł się dość komfortowo. - Nie. Nie trzeba - odparła hardo, chociaż Zafara widział, że piromanka była blada jak papier i na pewno potrzebowała odpoczynku. - Chodźmy dalej. Nie wiedział dlaczego dziewczynie tak bardzo zależy na zwiedzaniu kolejnych korytarzy, nie zamierzał jej jednak powstrzymywać. Chciała iść dalej więc poszedł. Dziewczyna pilnowała tego, żeby Zafara szedł przodem. Duchowi wydawało się, że słyszał w oddali tupot - albo to wielkie krople wody spadały ze stropu. Znajdowali się pod jakimś wielkim zbiornikiem wody czy pod czym? Czemu R zależało na pójściu dalej, chociaż lepiej byłoby, gdyby poszła odpocząć - nie było jednak w interesie i zamiarach Zafary. Nie był jej niańką. Z czasem dochodził jakiś hałas, coś jak chrobotanie i szuranie. Później do tego doszło szczękanie czymś metalowym. Szczury, pająki i inne żyjątka które lubiły takie miejsca nie przeszkadzały shinsoiście, ale ten nowy metaliczny dźwięk wydawał się lekko nie na miejscu, chociaż z drugiej strony co on wiedział o bunkrach? Wyostrzył swój szósty zmysł przeczesując otoczenie w poszukiwaniu wszelkich zawirowań shinsoo. -Co tak stuka?- zapytał towarzyszki wędrówki w głąb piętra. Dziewczyna spojrzała na niego niezbyt przytomnie, wzruszając ramionami. Poza małymi żyjątkami shinsoista wyczuł aurę swojej towarzyszki - shinso w jej ciele nie płynęło spokojnie, tylko się burzyło. Ale nie tylko - szósty zmysł Zafary wykrył, że w oddali kręciło się niskie stworzenie - wyglądało na coś podobnego do człowieka. A jeszcze dalej… coś większego się poruszało. Takie z co najmniej trzy razy większe od dwójki regularnych. Zafarze skojarzyło się to z ogromnymi golemami - tak, to chyba było to. Tylko… co takie golemy mogły robić w podziemiach, w starych bunkrach? Zafara nie miał pojęcia. Jeden ruch ręką później stanął przed nim otworem portal do lasu. -Chodź. Odpoczniesz i wyjaśnisz mi czego tutaj szukamy.- zaproponował i przeszedł na drugą stronę. R spojrzała na portal, a jej oczy rozszerzyły się… żeby po chwili się zwęziły. - Nigdzie… stąd… nie idziemy - wycedziła. - Eh… lepiej, byśmy… tutaj siedzieli. A Zafara i tak widział, że R prędzej wykorkuje niż znajdzie w tych bunkrach cokolwiek ciekawego… tylko za jakim lichem ona tam lazła, to tylko ona wiedziała. -W tym stanie daleko nie zajdziesz, a jeśli mi nie powiesz o co chodzi to cię tu zostawię samą.- powiedział stojący już po drugiej stronie długouchy, najwyraźniej nie miał zamiaru się cackać. Dziewczyna wzięła głębszy wdech. Przeskoczyła przez portal za Zafarą. - Kurwa mać, gdzie ty idziesz? Wracaj~! - po drodze zaliczyła glebę. Niemniej nie była już w podziemiach. Już nie. - Jednooki kazał mi cię trzymać w podziemiach - burknęła. - Powyrywa mi nogi z dupy i w ogóle, ech… Ts, czyli nie mam wyboru i muszę ci koniecznie powiedzieć, czemu siedzieliśmy w tych bunkrach, a nie na powierzchni? -Jeśli chcesz żebym tam wrócił to musisz mi wyjaśnić co się z tobą dzieje i czego tam szukasz.-potwierdził Zaf. R wypuściła gwałtownie powietrze z ust. Podniosła się i otrzepała z ziemi. - Bo się ukrywam, a te bunkry to fajna kryjówka. Poza tym odkryłam tam coś dziwnego i chcę zbadać co to takiego, a moje zdolności we władaniu shinsoo nie są aż takie dobre jak twoje. - dziewczyna z trudem dzieliła się informacjami. - Pewnie cię to niespecjalnie zaciekawi, ale - uruchomiła ATS, wygrzebała z niego jakiś stary wyświechtany dziennik, przekartkowała go szybko. - To wyglądało mniej więcej tak. Był to szkic wykonany za pomocą magicznego długopisu. Przedstawiał on metalową ścianę z kilkoma panelami, a na jednym z nich Zafara dojrzał… symbol siedmiokąta, identycznego jak w tatuażu Strife’a! - Chcę się dowiedzieć, co to takiego - odparła, po chwili zamykając notes i chowając go do swojej magicznej kieszeni. -A więc ciągnie cię tam jedynie ciekawość? I żeby ją zaspokoić jesteś gotowa zaryzykować własnym zdrowiem?- dopytał. Symbol na panelu faktycznie mógł być wart sprawdzenia, ale w przeciwieństwie do R Zafara nie był pewien czy brnąłby uparcie w jego kierunku gdyby otoczenie działało na niego tak jak na jego towarzyszkę. -Co będzie jak tam stracisz przytomność? Twoje shinsoo wiruje zupełnie bez ładu i składu. - Jak padnę, to może zemrę, a i tak będzie to lepsze niż jak złapią mnie rankerzy i zabiją albo zrobią coś jeszcze gorszego - prychnęła R. - A tak to przynajmniej może dokonam jakiegoś ciekawego odkrycia, noi może rankerzy nie będą mnie tam szukać. Każda opcja jest lepsza od złapania przez rankerów. - stwierdziła, patrząc na Zafarę. - Dlatego potrzebuję twojej pomocy, nie jestem jakimś szczególnie dobrym czaromiotem, nie takim jak ty - rozłożyła lekko ręce. -To twoja decyzja, nie rozumiem jej, ale wcale nie muszę. Pójdę z tobą tak daleko jak uznam za bezpieczne.- zgodził się wreszcie duch pustyni, wciąż nieszczególnie przekonany do całego pomysłu. -Wyczułem kogoś dalej w tunelu, a za tą istotą jeszcze kilka dużych golemów.- poinformował dziewczynę wcale już nie licząc że ta jednak zmieni zdanie. - Ktoś tam był? - oczy R lekko się rozszerzyły na moment. - Hmmm, chyba nie ranker, nie? W sumie… - zamknęła oczy, a jej ciało przechyliło się nieco gwałtownie, w ostatniej chwili podparła się ręką. - Ech, wrócimy do bunkrów, ja się prześpię, albo pomedytuję, potem przejdziemy dalej. W każdym razie lepiej nie siedzieć na powierzchni - uparła się. Długouchy grzecznie podreptał przez portal do ciemnych klaustrofobicznych tuneli pozbawionych świeżego powietrza. Wraz z nim podreptała też R, prosząc po drodze o późniejsze zamknięcie portalu. Ostatnio edytowane przez Agape : 18-10-2016 o 17:58. |
03-11-2016, 18:21 | #25 |
Reputacja: 1 | Rekrutacja do policji! Test #1 i #2! - Czyli że każdy z nas musi zaliczyć te sześć flag? Ma jakieś znaczenie, kto pierwszy dotknie daną flagę? - zapytał Dan, spoglądając na mapę. Ostatnio edytowane przez Hazard : 07-11-2016 o 10:36. |
08-11-2016, 20:23 | #26 |
Reputacja: 1 | Brutnetka wieczorową porą: Wręcz przeciwnie. Pomijając dużą wilgotność powietrza, panował przenikliwy chłód, który w jej przypadku nie stanowił jakiejś wielkiej przeszkody. Chociaż połączenie obu czynników nie wydawały się jej atrakcyjne, kobieta odziała się w coś cieplejszego od razu po oddaleniu się od portalu. I rzecz jasna z powodzeniem unikała możliwości zyskania oparzeń słonecznych. Pogoda nie była jedynym nie jednoznacznie pozytywnym elementem tutejszego krajobrazu. Panowały również wszechobecne ciemności rozpraszane za pomocą tysięcy gwiazd rozproszonych po niebie oraz lewitującymi w powietrzu lampionami dającymi delikatne, błękitnawe lub żółtawe światło, tak na przemian. Mea wiedziała dobrze, że w Wieży sklepienie nieba tak naprawdę jest zbudowane z niezwykle silnie skondensowanego shinso, a nie ciemnej próżni i wielkich kul skupionego rozżarzonego gazu, lecz dla mieszkańców Wieży nie miało to większego znaczenia, bowiem pomimo braku prawdziwych ciał niebieskich, które mogłyby pełnić rolę tutejszego - na ten przykład - Słońca, nikt w Wieży z tego powodu nie zamarzał na śmierć. Właściwie Piętra Wieży były odbiciem światów, z których miliony stworzeń wspinało się na szczyt, by stanąć przed Stwórcą - kto wie czy nie przed tym od wszechrzeczy. Odwzorowane na potrzeby mieszkańców, wspinających się i władców nie miały potrzeby być iście kopiami swoich oryginałów - wystarczało, że spełniały tę samą rolę swoich pierwowzorów. Przydałoby się jednak więcej światła, a Mea nie potrafiła wpłynąć na sztuczne ciała niebieskie, by dawały tego światła więcej. Na tych lewitujących lampionach się nie znała, nie była technikiem, ale działały podobnie jak latarnie latarników. Mogłaby nawet jedną zabrać, ale wyczuła straż przy portalu. Dwanaście rosłych, metalicznych stróżów, ale miała jakieś dziwne przeczucie, że na pewno jest ich więcej w większym oddaleniu od Bramy. Miała dobitne wrażenie, że się jej przyglądają z mocą potężnego wiertła. Mei to odczucie się szczególnie nie podobało. Wiedziała, że przeważnie przy portalach międzypiętrowych nie kręci się aż tyle obstawy. Dostrzegła też w pobliżu budę z zadaszeniem, pod którym nie stał nikt. Ale za to w okienku paliło się światło, a kiedy przybliżyła się do budynku, w jej nozdrza uderzył zapach palonego zielska. Światło padło na palącego w budce stwora będącego psołakiem chodzącym na dwóch łapach. Wyglądał jak ten sam psowaty, który ponad kilka godzin temu obsługiwał Yeon-ina, Dana czy Quena, z tym, że zamiast zielonej tuniki nosił na sobie brunatną kurtkę. Gość od czasu do czasu wystawiał łeb z witryny, wyglądał na zaniepokojonego. Wydawało się jej nawet, że trzymał broń w pogotowiu. Zerknął w jej stronę. Wyglądało na to, że w tej budzie będzie mogła kupić rzeczy pierwszej potrzeby. Był to jedyny przybytek tego rodzaju w zasięgu jej wzroku - w dalszej perspektywie znajdowały się bowiem, w pierwszej kolejności trawy z wydeptanym szlakiem z portalu do budy, potem z budy ścieżka ciągnęła się w dół, a na dole w oddali, jakieś paręset kroków w dół i kilkaset w dal, trakt rozdzielał się i wpadał w szeroką, asfaltową ulicę, po której od czasu do czasu coś mignęło, a później huknęło. To Piętro musiało być ulubionym Piętrem drogowych piratów - te długie, szerokie ulice, te zakręty, ten… totalny mamwdupizm tutejszych służb mundurowych w zakresie łapania wariatów ulicznych i wlepiania im mandatów… Gdyby Mea odeszła dalej, zobaczyłaby, że przy drodze stały dwie budeczki wyglądające jak przydrożny wucet. I więcej śladów cywilizacji w zasięgu wzroku nie uświadczyła. Mogła spróbować poszukać informacji o jakimś bardziej cywilizowanym zakwaterowaniu lub… mogła skorzystać tymczasem z okazji darmowej ochrony i kto wie - może dałaby radę kupić od psowatego namiot i rozbić się na tym wzgórzu. Wieża nauczyła ją zasady: kiedy nie ma kłopotów - gospodaruj te chwile jak najlepiej tylko możesz. Sztuczne niebo doprowadzało ją do irytacji od kiedy tylko pojawiła się w wieży. Przecież to było takie… Nienaturalne. W jej świecie nie do pomyślenia był fakt, aby fasada budynku naśladowała niebo. Jakiekolwiek by ono nie było. To nawet nie miało jakiegoś celu, przecież i tak oczywistym było, iż znajdują się wewnątrz budynku. Mogli postawić tu zwykły sufit bez żadnych iluzji, to byłoby zresztą prostsze. Ale nie. Świętokractwo było widocznie o wiele lepszym pomysłem. Cóż za dziwne miejsce… Uznawszy, że napatrzyła się już na "nocne niebo" przeniosła wzrok na latające tu i ówdzie lampiony. Ten widok również ją irytował. Wydawało jej się, że odpowiedzialne za nie personalia wykonały robotę na pół gwizdka, ponieważ nawet przy pomocy "gwiazd" dawały one minimalną ilość światła. Może i warunki miały odwzorowywać noc, ale jeżeli już zabrali się za oświetlanie okolicy, to mogliby miast odwalania fuszerki, załatwić to jak należy. Nie chcąc psuć sobie humoru, zaczęła obserwować bardziej rzeczywistą naturę niż tutejsze "niebo". Wszędzie znajdowały się jedynie rozległe pustkowia i te szare wstęgi, nazywane przez tutejszych drogami. Już nie lubiła tego piętra, podobnie jak wszystkich pozostałych. Koncepcja nie rozmyślania o tym, że bycie wybranym przez wieżę nie różniło się w znaczącym stopniu od bycia porwanym była dla niej nie do zaakceptowania i nie potrafiła zrozumieć, czemu jest tutaj tak popularna. Jedynie ci, którzy się tutaj urodzili, mieli na to jakieś usprawiedliwienie, jednak tak czy siak osób nie zauważających tego faktu było jak dla niej zbyt wiele. A i jakby tego wszystkiego było mało, nagle doznała olśnienia. Długie pasma dróg, płaski teren… Możliwe, że na tym piętrze spotka od groma tych całych piratów drogowych. Wyśmienicie. Mówi się trudno, na tych może coś przynajmniej poradzić i ich pozabijać, gdyby okazali się nazbyt irytujący… To zawsze jakieś pocieszenie. Zbliżyła się do budki i zagadnęła do psowatego. - Można u was zakupić jakiś namiot? - Nienachalnie rozejrzała się po wnętrzu. Psowaty zaprzestał palenia fajki, aczkolwiek zapach palonego co najwyżej średniej jakości tytoniu lub podobnego ziela dotarł do nozdrzy Mei. Kobieta zorientowała się szybko, że pomieszczenie było całkiem spore, czego nie było widać na zewnątrz. Czytała kiedyś, że takie sztuczki są możliwe do zastosowania przy dogłębnym zaznajomieniu się z teorią przestrzeni i podwymiarów. Możliwe, że jakiś ranker lub nawet nie ranker, ale ktoś bardzo dobrze orientujący się w magii wymiarów mógł zbudować taką budeczkę. Bowiem pomieszczenie miało wielkość sporego magazynu, chociaż na zewnątrz wyglądało to na duży kiosk. - Pewnie, że można - odparł psowaty, a Mea dojrzała w międzyczasie, że sprzedawca miał sporo różnych automatów. Z tego, co się zorientowała, każdy z nich obsługiwał konkretny rodzaj towaru - był nawet automat na pornografię… różnego rodzaju, zresztą sam pracownik miał jeden z najnowszych numerow jakiegos pornola, schowany gdzieś pod stertą papierów. - No ale nie zalecałbym nocowania pod namiotem. Pogoda na tym Piętrze to jest jak to mówią… pod psem? - dodał po chwili szukając właściwego określenia, i w międzyczasie podchodząc do jednego z automatów, naciskając coś na panelu. - W każdym razie możesz wilka złapać. Nie wolałabyś nocować w jakimś lepszym lokalu na ten przykład? Nom… - po chwili wyciągnął z automatu spory tobołek w czarnej torbie. - ale ja tutaj tylko pracuję, a klient nasz pan. Mogę dorzucić do zestawu pliczek biletów, jakbyś chciała- zaproponował. - A jakiż to lepszy lokal ma pan na myśli? - powiedziała, udając bardziej zainteresowaną rozmową niż było to naprawdę. - I o jakich biletach pan mówi? Ja jestem niestety mało zaznajomiona z tym światem. - Sięgnęła po gotówkę. - Jak dla mnie lepiej spać w byle lokalu niż w tym deszczu, śniegu lub gradzie… Czasem bywało jedno, drugie i trzecie - odparł pies. - Hmmm, ja polecałbym Jastrzębią Górkę na ulicy Strzelistej, a jak nie będzie tam miejsc, to popytać w okolicy, bo tego się tam trochę znajdzie. A co do bilecików - wystawił łeb zza witrynę i wskazał na jedną z budek. - Widzisz tę budkę? To telebox, to jeden z tutejszych środków transportu, takie portale międzysektorowe, międzyosiedlowe… Wchodzisz sobie po lewej stronie, od tej strony - wskazał swoją lewą łapę, chociaż Mea nie potrzebowała takich dokładnych wskazówek, choć prawdopodobnie pies nie wiedział, że w stronach Mei strona lewa, strona prawa wcale a wcale nie była pojęciem całkowicie obcym, a wręcz przeciwnie… - Wejdziesz sobie do środka, będziesz miała tam taki panel. Bilet wkłada się do panelu, wystukuje się na tym panelu miejsce do którego chcesz trafić, teleportuje cię, no i jesteś na miejscu, voila. - Hmm… Takie coś może się przydać. Ile to razem będzie? - odparła po chwili namysłu. - Niezbyt wiele, mam nadzieję… "Ulica Strzelista… Nazwa mi się akurat podoba. O ile tu ludzie i… Cokolwiek innego można tu jeszcze spotkać są normalni i nazywają ulice jak należy, od wykonywanych tam zawodów". Wątpiła w ten fakt, skoro znajdowała się tam gospoda… To jest hotel, ale napatrzyła się już na cuda. Może ten jeden również się wydarzy? Pies do czarnej torby dorzucił pliczek 30 biletów i - jaki miły był - mapę Piętra. - 300 kredytów za wszystko. Zapłaciła pospiesznie i z uprzejmym uśmiechem. - Dziękować panu. Niechaj Los ci sprzyja. - Po odejściu na kilka kroków, ale jeszcze przed wejściem do budek, rozłożyła mapę i spróbowała znaleźć na niej własną lokalizację, po czym lokalizację hotelu, o którym mówił sprzedawca. A skoro o nim mowa, mogła mu podziękować za odradzenie kupna tych gazet z nagimi ludźmi. Te kobiety jednak nie są aż tak seksowne, jak pierwotnie o tym myślała. Dość szybko ją znalazła, miała też blisko do wyższych gór na tym Piętrze. Zresztą większość Piętra stanowiły lasy i góry, a do najbliższego miasta miałaby jakieś 4 dni drogi pieszo. Do Strzelistej miałaby podobną odległość, lecz w inną stronę. Szybko dało się zrozumieć, czemu teleboxy były tutaj alternatywą do chodzenia pieszo - miasta na Piętrze oczywiście się znajdowały i było takowych ogromnych nawet kilka, lecz ogólna gęstość zabudowy była… porażająco niska. Jak na szybko policzyła, to na jeden dom przypadało bodaj parę km kwadratowych. 3 może 4 w najlepszym przypadku. Do najbliższego sąsiada, jeśli miało się choć kilometr, było to całkiem dobrze. Sytuacja ta nie tyczyła się miast i co większych, bardziej zabudowanych wsi. A tych nie brakowało w okolicach, gdzie mieściła się ulica Strzelista. Gdy chodziło o sieć drogową - tę stanowiły w znacznej większości proste ulice, i w okolicach górzystych lubiły się one wywijać w esy floresy. Nic dziwnego, że był to raj dla wariatów drogowych, niemniej istniały też trakty, które trzymały się w odpowiedniej odległości od szosowego piekła. Mogła wybrać się do telebudki bądź… nie, zasuwanie w tych okolicznościach było głupie. Jeśli miało się możliwość szybszego dotarcia na miejsce, po cóż w takim razie gnać z buta? Zwłaszcza, że zerwał się silny, chłodny wiatr, który o mało co nie porwał jej mapy. Gdy Mea zwęziła oczy, spoglądając w dal, zobaczyła, że zbierały się na niebie ciemne, niemal czarne chmury, w których błysnęło kilka błękitnych błyskawic. Spoglądała na horyzont i przed dłuższy czas ważyła w sobie argumenty za i przeciw pójściu na piechotę. Z jednej strony nigdzie jej się nie spieszyło,nie miała tu jeszcze żadnych misji, znajomości a i nie miała w zwyczaju zdobywać pięter bijąc rekordy szybkości. No i od dawna nie miała okazji pobyć tak blisko opiekuńczych duchów, czego bardzo jej brakowało. No i zawsze zachowa jeden bilet. Kto wie, może uda się go potem spieniężyć? Jednak należy wziąć pod uwagę fakt, że nadchodzi burza, a ona dawno nie składała ofiar duchom Burz czy Piorunów. Niestety jak na złość żadna nadająca się do tego istota nie chciała ostatnio się napatoczyć, a wątpliwym było, aby kapryśne duchy wzięły to pod uwagę i jej przebaczyły. Co więcej nie zna tych terenów i nawet posiadając mapę, ryzykuje zgubienie drogi. Nie mówiąc już o tym, że nie wie na jakie bestie powinna się przygotować. Po chwili namysłu brunetka zrezygnowała więc z tego pomysłu i podeszła do jednej z budek, aby udać się do miasta krótszą drogą. "Może innym razem…" - pomyślała jedynie. Zastanowiła się ile człekopodobnych istot spotka na swojej drodze? Zawsze czuła do nich jakąś dziwną… Więź. Tak, to zdaje się jest trafne słowo. Być może dlatego, że to w pewnym sensie jej krewniacy. Jednak gdyby nie twarz i… no cóż, jeden z atrybutów kobiecości, byłaby pewnie brana za chłopaka, ze względu na jej budowę ciała. Ubrania wcale nie pomagały w tej kwestii, niektórzy mogliby nawet pomyśleć, że wstydzi się swojej płci. Może i to absurd, a może i trafna analiza… Jedynie duchy i sama Mea to wiedzą. Miała również jakby nieco za duże oczy, jednak tego nawet reprezentanci gatunku ludzkiego nie umieli wskazać. Za to w lekki dyskomfort wprawiała ich barwa tychże oczu, a raczej zmienność tej barwy w zależności od nastroju. Aktualna nuda sprawiła, że przywodziły na myśl zachmurzone, nie pogodne niebo. Za to już na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że jest chorowicie blada, chociaż nie wydawało się, aby faktycznie jej ciało toczyła jakaś zaraza. Poprawiła prawy naramiennik jej kombinezonu i znajdując się już we wnętrzu budki wykonała instrukcje psowatego. Do karczmy poprowadziła droga, wzdłuż której rosły drzewa iglaste, na których rosły świecące owoce. Z budynku rozległ się hałas, nieco tłumiony przez ściany, lecz nie przez lekko otwarte drzwi, przy których stała grupka stworzeń, jakiś mały gremlin, zdaje się, że był też przedstawiciel jej własnej rasy… nawet nie później; szybko dotarło do niej, że w większości były to stworzenia lubujące się w nocnym trybie życia. Z Jastrzębiej Górki dochodziły sprośne przyśpiewki. - ...Przyszła pani do sklepiku, prosi mnie o kitkata! - O kit kata prosi mnie!... - Podałem jej cyjanek! W śpiew weszły gwizdy i buczenia. - Dałem jej gryza swojego batonika! - włączył się w to inny głos, któremu tym razem towarzyszyła aprobata, krzyki i oklaski. - Yay, pracowałem niegdyś w Chigaco! - Ja pierdolę, nie mogę, co ta chołota widzi w tym zabawnego? - do uszu Mei dobiegł kobiecy głos, pełen pretensji. Jakaś przechodząca skomentowała tak zdarzenie, idąc w swoim kierunku. Mea miała do wyboru zaryzykować i wejść do karczmy, bądź poszukać innej. Towarzystwo mogło być bowiem dość… rozweselone. Jakby od niechcenia przygotowała się mentalnie i duchowo do walki, zwracając się nawet o pomoc do pobliskich duchów. Może jakiś zechce jej pomóc w jakiś sposób? Kto wie… Założyła kaptur i z grobowym spokojem weszła do środka. Jej krok był chłodny, a spojrzenie pozbawione emocji. Udała się do lady. Szczęśliwie nikt jej nie zaczepiał, towarzystwo przy drzwiach gadało ze sobą: - Niebywałe, niebywałe, to jest skandal, wyobraź sobie, że podchodzę sobie do niej, a ona kurwa pierdoli o jakichś kwadratach-sradratach! - oburzał się gremlin i wyżalał swemu blademu towarzyszowi, zaś Mea dotarła do lady, przepychając się między różnymi stworami, między innymi bardzo wysokim i rozbudowanym facetem z ciemnymi włosami i rogatym hełmem z czaszki zwierzęcia na głowie, między kilkurękim humanoidem, który nie był poza tym jakiś szczególny. W zasadzie w pomieszczeniu dominowali humanoidzi, w dużej mierze mniej lub bardziej podpici. Do jej uszu docierała muzyka docierająca z całego pomieszczenia, nie tyle właśnie z głośników, których nie było zresztą widać. Wielki ekran, na którym leciały reklamy (najwyraźniej w przerwie meczu, leciała reklama wody do golenia i innych tego typu pierdół, sponsorzy meczu czy czego tam), nie przykuł jej uwagi, a wręcz Mea mentalnie odrzucała ten przekaz, była w stanie dojść do lady, tylko jakiś zielony niski pokurcz w turbanie musiał na nią wpaść, ale później gdzieś zniknął w tłumie. Za ladą krzątał się stwór podobny do człowieka, lecz jego głowa płonęła najżywszym ogniem, a mimo to ten nie wił się z bólu ani żadnych katuszy nie cierpiał. Ot, kwestia nietypowej fizjologii, zresztą nietypowość wielu fizjologii była… całkiem normalna w Wieży, choć w dużej mierze regularni byli podobni do ludzi. Humanoidów podobnych do ludzi. W obecnej chwili barman zepchnął paru co bardziej nieprzytomnych klientów, żeby zrobić miejsce dla pajęczycy, której zapodał wywar z much. Po zderzenie z jegomościem w zielonym turbanie od niechcenia przeszukała kieszenie. Nic w nich nie trzymała, ale kiedyś już ktoś próbował dokonać na niej oszustwa i podłożyć jej ukradziony przedmiot. Jeżeli coś podobnego wydarzyło się i tym razem, nauczy go czegoś o zachowaniu dyskrecji. Może przy okazji również jego szajkę. Jednak w kieszeniach nic jej nie przybyło, zresztą zielony pokurcz zdaje się nie miał zamiaru podkładać czegokolwiek osobie, o której nic nie wiedział czy jakkolwiek anonimowej osobie. Znaczna większość klienteli przyszła oglądać mecz, tu gdzież się spotkać i pogadać… bądź i napić się. Było to zwykłe wpadnięcie na Meę, spowodowane ruchem tłumu. Usiadła przy ladzie i skinęła w stronę gospodarza tego przybytku. - Pozdrowienia. - powiedziała. - Co można zamówić? - A co byś chciała? - zapytał żywiołak, który chyba do końca nie zrozumiał, o co dziewczynie chodziło. Najprawdopodobniej nie umiał czytać w myślach. W kolejkę, a tym samym przed Meę, wepchała się spora osoba. Facet był bardzo wysoki, mierzył prawie dwa i pół metra, a bicepsy miał tak spore, że Mea nie objęłaby ich swoimi dłoniami. Miał też bardzo długie czarne włosy sięgające mu do kolan, białą czapkę - czy może hełm - z czerwonymi zdobieniami na głowie, oraz tatuaże na ramionach i barkach - bowiem jegomość nie nosił koszuli, więc regularna mogła podziwiać (ale nie musiała) jego ciało wyrzeźbione z pewnością długim, ostrym treningiem. Nosił czerwone spodnie, ale gdyby Mea zerknęła na dół, zobaczyłaby, że facet nie nosił butów - chodził boso, nie miał nawet byle skarpet. A mimo to nie widziała na jego stopach większych ran niż drobne otarcia, którymi to czarnowłosy się nie przejmował. Jednak najbardziej niepokojącą częścią w jego osobie nie był srogi wyraz twarzy, ale jego oczy - białka były bowiem całe czarne i tylko krwiście czerwone tęczówki zionęły pośród tej nieprzeniknionej ciemności. Zdaje się, że to na niego wcześniej padła Mea, ale mężczyzna nie zwracał uwagi na stojącą przy ladzie regularną. Podszedł pewnie, patrząc uważnie na żywiołaka ognia. - Dwa duże kufle złocistego. - z jego ust wydobył się szorstki, warczący, niski głos przypominający Mei warczenie wilka. - I cheymonta z miodem. - dodał tym samym głosem. Gospodarz przyjął zamówienie od wielkoluda, który zerkał uważnie, co robi. Co zauważyła Mea to to, że ifryt nie przestraszył się tego głosu jakoś specjalnie, chociaż pajęczyca, która popijała ostrożne muchowar, dyskretnie uciekła, gdy tylko ten głos usłyszała. "Interesujące…" - Przeszło jej przez myśl, kiedy przyuważyła ucieczkę pajęczycy. - "Doprawdy… Bardzo interesujące". - Po prostu pieczeń z kurczaka. - Wybacz, ale właśnie niedawno się pokończyły - pracownik rozłożył ręce w geście bezradności, lecz nozdrza Mei wyłapały zapach pieczeni z kurczaka - tyle że nie dochodził on z kuchni, tylko z jednego ze stołów. Po chwili ogniogłowy zapodał wielkoludowi dwa kufle z piwem i kielich z grzanym winem doprawianym miodem i innymi przyprawami. Brunet odszedł w kierunku stołu, z którego ten właśnie zapach się wydobywał. Na stole tym stał wielkie półmiski z panierowanymi udkami, skrzydełkami, a także surowym mięsem, a przy meblu była zgromadzona spora grupa stworzeń skupiona wokół… Wysokiego bruneta, lecz nie tak wysokiego i barczystego jak facet, który odszedł teraz od kontuaru. Ten miał też o wiele krótsze włosy - w zasadzie to krótkie, charakteryzowała go czarna przepaska na lewym oku; drugie oko miał normalne, barwy złocistej. Był też bardziej odziany niż “olbrzym”, bo miał na sobie białą koszulę z krawatem, czarny płaszcz, a na lewej ręce miał spory, rozbudowany naramiennik. Nosił czarne spodnie oraz ciemne buty. Koło niego po prawej stronie siedziała wysoka, szczupła szatynka z długimi włosami upiętymi w kok i zielonymi oczami. Miała na sobie ładną, beżową kieckę sięgającą do kolan, a z jej pleców wyrastały motyle, zielono-brązowe skrzydła. Wypatrywała ona w kierunku bydlaka, który dosiadł się po lewej stronie jednookiego młodzieńca, odsuwając po drodze nieco tłumu. Wróżka otrzymała wino, a on i jego towarzysz z przepaską na oku zagarnęli piwo. Dziewczyna wydawała się nieco nachmurzona. Sączyła wino, wielkolud wypił jednym haustem piwo i konsumował surowe mięso, a z jedenastoosobowej gromady, która otaczała tą trójkę oraz gromadziła się przy tym samym stole, wysunął się jeden jegomość. Podsunął szatynce kopertę, którą tamta otwarła, przeczytała na szybko i schowała do swojego ATSa [w kolorze jasnozielonym]. Co niektórzy ze zgromadzenia poczęstowali się mięsem, paru z nich podeszło do ogniogłowego zamówić inne przekąski: od zwyczajnych jak chipsy, grillowane kiełbaski czy grillowane sery po pieczone owady czy nawet fermentowanego mięsa rekina, która otaczała warstwa shinso, zabezpieczająca resztę otoczenia przed wonią tego dziwnego [czy nawet dość obrzydliwego] przysmaku. To ostatnie pochłonęło stworzenie przypominające Mei przerośniętego kreta w roboczych spodniach, co też stanowiło członka tej dziwnej menażerii. Wróżka coś mówiła do jednookiego, ale z powodu hałasu w sali i braku zaawansowanych umiejętności podsłuchu Mea nie byłaby w stanie dosłyszeć, o czym dokładnie rozmawiali. Jedynie odrobina szczęścia [jakiejkowiek postaci] pozwoliła jej wyłapać, że ktoś w tym zgromadzeniu powiedział w kierunku trójcy: - ...Widziałem tego naszego znajomego zielonego pizdolca, robimy coś z nim? - Nie będziemy tym śmieciem zajmować się teraz - parsknął jednooki młodzieniec. - Aschaar też nie, zresztą… on nie gustuje w śmieciach, prawda, Aschaar? - trącił łokciem wielkoluda. Mroczny wielkolud zerknął na swojego kolegę, coś burknął pod nosem. - Oy, no tak tylko powiedziałem, spokojnie - zarechotał jednooki, który swój kufel też opróżnił za jednym zamachem. - Zamawiasz coś? - ognistogłowy zapytał, tym razem ostrzejszym tonem, gdy nie usłyszał odpowiedzi Mei. Rzecz jasna, zapatrzyła się na towarzystwo, ale nie zapomniała o obecności ifryta. "Miły z pana gość…" - pomyślała wampirzyca, po czym spojrzała infirowi w oczy. - Tedy krwisty stek. Chyba że i one wyszły - odparła z lekką irytacją w głosie. Nie mniej jednak, wyłączając może infira przed nią, duchy zdawały się jej sprzyjać. Nie na co dzień udawało jej się podsłuchać ciekawe rozmowy w takich miejscach. Zwykle towarzyszący im harmider skutecznie wszystko zagłuszał, ale tu zebrała dość dużo informacji jak na krótką chwilę… - Do tego piwo, ale zimne. I nie rozcieńczane. Zaczęła się zastanawiać nad tym, czy nie przysiąść się do tamtej grupy, wymyślając pospiesznie jakąś wymówkę. Dla przykładu, "Jestem tu nowa, gdzie mogę znaleźć nocleg?". Dostałaby wtedy upragnioną pieczeń z kurczaka, a przez swoje długie życie Mea przyzwyczaiła się już do otrzymywania tego, co chce. Nie mniej jednak takie przysiadanie się do obcych często może się okazać ostatnią rzeczą, jaką zrobi się w życiu, wobec czego szybko zrezygnowała z tego zamiaru. Zresztą doskonale pamiętała okoliczności spotkania z wampirem, który ją stworzył… Wtedy też się do kogoś przysiadła, co jedynie potwierdza fakt, iż byłby to głupi i nie rozsądny plan. A jedynym poważniejszym minusem pozostania na swoim miejscu był fakt, iż najprawdopodobniej nie zagada do wróżki, chociaż ta wygląda całkiem ponętnie… Cóż, znając jej szczęście do tych spraw, ta i tak nie wykazuje skłonności do zadurzania się w kobietach. - A proszę cię bardzo, steki na szczęście jeszcze są - odparł ognistogłowy, tym razem normalniejszym tonem. Zapodał jej piwo z jednego z wielu kranów, po czym dorzucił. - Na stek musisz chwilę poczekać. Mea miała rację w nie dosiadaniu się ot tak do grupy. Nie była zwiadowcą, a nawet gdyby nim była, nie byłoby to zadanie proste. Grupa sprawiała wrażenie dość mocno zwartej, a przede wszystkim groźnej i czujnej, nawet jak na fakt, że “szef” był podchmielony, ale ten Aschaar już nie był tak rozkojarzony i nawet nie skupiał się na oglądaniu meczu, który go średnio interesował, nie tak jak jego jednookiego kolegę. - Morda w kubeł, mecz się zaczyna~! - ktoś syknął w tej grupie i znaczna część tej załogi [a byli to z pewnością faceci] oglądała zmagania dwóch dziesięcioosobowych drużyn grającej w grę podobnej do połączenia piłki nożnej i ręcznej. Biali kontra niebiescy. Niewiele z tego zrozumiała, nie była nigdy tak bardzo zainteresowana sportami w Wieży, których na pewno było na tyle dużo, by nie zawracać sobie gitary wszystkimi istniejącymi. Zresztą jak można było czerpać frajdę z oglądania tego, jak ktoś gra? Najwyraźniej jednak nie wszystkim to przeszkadzało. Wróżka też ze średnim zainteresowaniem oglądała mecz, piła wino, a po chwili wyciągnęła z ATSa jakiś magazyn i rozłożyła go na stole. - Proszę bardzo, smacznego - tym razem Mea nie straciła rezonu (tak naprawdę i tak go nie straciła ani przedtem ani teraz, ale grupa nie robiła już nic ciekawego). Przynajmniej dostała stek i piwo, mogła jeść w spokoju. - Dziękuję. - Minimalnie skinęła głową, po czym nie utraciwszy czujności, zabrała się za jedzenie. W przeciwieństwie do tamtej nieokrzesanej bandy, która zachowywała się tak, jakby w życiu nie widziała alkoholu i jadła na oczy, Mea zachowała należyty umiar. Jednak z braku lepszych zajęć, przyglądała się meczowi, starając się zrozumieć chociaż podstawowe zasady tejże gry. Następnym razem i ona powinna się wyposażyć w coś do czytania… Wróżka miała bardzo dobry pomysł. Gra wydawała się prosta i była w gruncie rzeczy prosta. Były dwie drużyny dziesięcioosobowe, jedna piłka wielkości piłki do szczypiorniaka, oraz dwie bramki. Boisko było mniejsze od tego do piłki nożnej, ale większe za to od tego do piłki ręcznej. Nie było czegoś takiego jak auty, ale faule występowały jak najbardziej, zwłaszcza w wykonaniu byka z drużyny niebieskiej, roztrącającego zręcznie zawodnika z białej drużyny, a później efektownie się przewrócił - z tym że sędzia już odgwizdał rzut dla przeciwnej drużyny i nic nie wyszło z oszukiwania. Zresztą na to odgwizdali niektórzy widzowie, a nawet u barbarzyńców przemknęły słowa na k i p. - Szmaciarz! - burknął ktoś z tamtej drużyny, wydawało się jej, że to kretowaty to odparł, bądź któryś z jego sąsiadów. Niemniej gra wciągała o tyle, że niebiescy robili efektowne podania, a biali też całkiem dobrze sprawowali się w obronie. Mea nagle miała wrażenie smyrania po tyłku, lecz gdy szybko się obróciła, nie było koło niej nikogo. - Banda nieokrzesanych gburów… - mruknęła cicho i spisała całe towarzystwo w tej karczmie na straty. Pozostało liczyć na to, że w hotelu będzie lepiej. Pozostało mieć nadzieję, że przynajmniej zrobił to ktoś, komu by nie podskoczyła. Gdyż jeżeli był to byle chłystek, który już dawno nie miałby ani łapy, ani przyrodzenia (Chyba że posiadanie go we własnej rzyci się liczy), to Mea przez wiele lat nie zmaże tej hańby ze swego imienia. Rozejrzała się jeszcze raz, chcąc po zachowaniu gości ocenić kto może być winowajcą. Wśród tysięcy karczm, w jakich bywała, musi się w końcu znaleźć ta, w której ta sztuczka się uda. Kostnica Tym razem nie powiodło się szukanie winowajcy - musiało się jej po prostu zdarzyć. Była pewna, że nikt koło niej nie przechodził, a większość klienteli nie była zainteresowana jedną wampirzycą. Pozostała część zajmowała się swoimi sprawami, lecz wciąż nie znalazł się winowajca inny niż zbieg okoliczności. Dziwne to było. Choć może było tak lepiej niż żeby ktoś faktycznie ją napastował. Pogoda w tym czasie popsuła się na dworze i w karczmie jeszcze bardziej się zatłoczyło. Ujrzała, jak znajomy z widzenia gremlin z wampirem i paroma innymi stworami wchodzi do środka karczmy. Coś zaburczało potężnie na zewnątrz, a gremlin próbował zamknąć drzwi, co z trudem mu się udało, gdyż okazało się, że na zewnątrz rozpętała się wichura. Mea przypomniała sobie, że gdy ruszała do teleboksu, to w tamtych okolicach zaczęła się burza. Może to była ta sama burza? Z drugiej strony - nieee, to było zbyt daleko, chyba. W każdym razie wychodzenie na zewnątrz było słabym pomysłem, chyba że komuś było wszystko, czy go zawieje czy wywieje cholera wie dokąd. Za oknem błysnęło na tyle silnie, jakby grom uderzył w okolice karczmy. Straszliwy huk potwierdził fakt, że grom nie tylko uderzył w ziemię, ale stało się to gdzieś paręset metrów od karczmy, a budynkiem od siły huku aż delikatnie zatrzęsło. Wróżka aż podskoczyła na miejscu z zaskoczenia. W karczmie zrobiło się troszkę ciszej niż chwilę temu, gwar przerodził się w głośny szum. "Duchy są niespokojne…" - Pomyślała, wykonując ochronny znak palcami lewej dłoni. - "Chyba nic dobrego z tego nie będzie…". Zdążyła się już domyślić, że gromada, którą podsłuchała, rozmawiała o pracy. Szczegóły pokroju kto się o nią ubiega, czy o jakie stanowisko walczono pozostawały jednak dla niej niejasne. Jednak nie wiedziała co myśleć o przewijających się co chwila gremlinie… Zdawało się, że to ktoś ważny dla jej losu, przynajmniej na krótszą chwilę, jednak zagadywanie obcych z powodu durnych przeczuć było… Co najmniej dziwne. I niestosowne. Skończywszy posiłek, odstawiła sztućce na talerz i zaczęła powoli sączyć złocisty trunek, przyglądając się bliżej atrakcyjnej wróżce. |
08-11-2016, 21:59 | #27 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
14-11-2016, 23:01 | #28 |
Reputacja: 1 | Z serii: budujemy przedświąteczny klimat.
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. Ostatnio edytowane przez Ryo : 15-11-2016 o 12:49. Powód: Słuszna uwaga jednego z graczy |
16-11-2016, 12:52 | #29 |
Reputacja: 1 | Więzień labiryntu Rozsiadł się na zimnej podłodze próbując uspokoić myśli, rozproszyć świadomość zapadając w tak dobrze znany sobie stan, w którym jego zmysły, a zwłaszcza zmysł shinsoo nie skupiały się na niczym, a jednak dostrzegały wszystko. Majstrująca przy radiu R nie ułatwiała zadania, mroczną wilgotną dziurę głęboko pod ziemią również trudno było uznać za optymalne warunki, niemniej nie poddawał się. Po „posiłku” z lisa poziom shinso miał wciąż bardzo wysoki toteż uzupełnienie energii zeszło na dalszy plan, najważniejsze było odwrócenie szkód jakie energia Afaza poczyniła w jego umyśle. Stopniowo udało mu się wyciszyć. Niedługo po tym jak R zasnęła, jakby znikąd wypłynął obraz. Zewsząd otaczała go zieleń, dorodne palmy, kobierce egzotycznych kwiatów, brukowane alejki i szum wody. Nie miał pojęcia co to za miejsce, ale był pewien, że nie znajdowało się w Wieży, a to oznaczało że było to wspomnienie świata który porzucił. Albo wytwór jego skołatanej głowy, chociaż nie, w tę opcję akurat nie wierzył. Spróbował zagłębić się we wspomnienie, przypomnieć sobie gdzie jest, co tu robi. Zamiast tego zdekoncentrował się. Wszystko zniknęło. Znowu siedział w podziemnym bunkrze patrząc na twarz śpiącej dziewczyny, po której poruszały się odblaski niebieskiego ognia nadając jej dziwny nieco upiorny wygląd. Wyczuł zbliżające się shinso, a chwilę potem korytarzem przebiegło stadko spłoszonych szczurów. Z jakichś względów wszystkie szerokim łukiem ominęły R, chociaż jego kilka potrąciło. Cała konstrukcja zadrżała upewniając tylko ducha pustyni, że las byłby lepszym miejscem na odpoczynek. Po kilkunastu minutach udało mu się wrócić do przerwanej medytacji, a po kolejnej godzinie powróciła poprzednia wizja. *** Otaczał go bujny ogród, z nieba lał się żar, stał koło dużej fontanny przedstawiającej cztery zwrócone do siebie zadami słonie. Z ich wzniesionych do góry trąb tryskały strugi wody opadając do wysokiego okrągłego basenu. Wodna mgiełka łagodziła gorąc. Miał wrażenie że jest wyższy, przepełniała go moc. Każda najmniejsza nawet cząstka jego ciała była wypełniona energią. Czuł że może przenosić góry i to w sensie jak najbardziej dosłownym. Gdyby miał podobną siłę w wieży, byłby równy rankerom, a może administratorom pięter. Więc dlaczego Zafara z wspomnień czuł się całkowicie bezsilny? Dlaczego w jego emocjach dominowała przepełniona goryczą rezygnacja? Usłyszał kroki. Z głębi ogrodu w jego stronę podążał ogorzały mężczyzna około pięćdziesiątki ubrany w wyszywany klejnotami i złotą nicią biały strój, obok szła niezwykłej wprost urody młoda kobieta w zwiewnej różowej sukni zapewne równie kosztownej. Kiedy dostrzegła Zafarę zatrzymała się zaskoczona i ukryła za partnerem spoglądając na ducha pustyni znad jego ramienia. -Ablo oto Zafar. Abla skinęła długouchemu lekko głową na powitanie i jakby zawstydzona swym wcześniejszym strachem wystąpiła zza swego obrońcy i podeszła do dżina przyglądając mu się ciekawie. -A więc tak wygląda dżin.- powiedziała stając tak blisko, że jej suknia zetknęła się z szatą Zafary. -Nie jest wcale straszny, właściwie jest całkiem uroczy.- powiedziała patrząc prosto w żółte ślepia i uśmiechnęła się ciepło. -Równie uroczy co Musad?- zapytał mężczyzna, a jego pobrużdżona twarz nagle przybrała gniewny wyraz. -Zdradziłaś mnie, a teraz spotka cię zasłużona kara.- dodał z dziwną satysfakcją. Abla rozejrzała się po ogrodzie jakby spodziewała się, że za krzaków wyskoczą słudzy jej męża żeby ją pochwycić, ale nic się nie stało. Byli tu sami nie licząc Zafary, który obserwował wszystko w milczeniu. Kobieta odskoczyła od czerwonowłosego jak oparzona i rzuciła się do ucieczki. -Znasz moją wolę dżinie. Zafara skinął głową nie ruszając się z miejsca. -Wypełnij ją. -Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem panie.- odpowiedział żółtooki z pozoru spokojnie, podczas gdy poczucie bezsilności szarpało jego duszę. Dokładnie wiedział co się zaraz stanie, tak jak wiedział, że nie może zrobić absolutnie nic by zmienić bieg wydarzeń. Machnął dłonią tworząc portal koło siebie, machnął drugą i kolejny pojawił się przed uciekającą Ablą. Dziewczyna wbiegła w niego trafiając wprost w ręce swojego kata. Zafara schwycił ją mocno za kark i głowę. -Błagam nie.- zdążyła jeszcze wyszeptać zanim przemocą zanurzył jej twarz w wodzie. Drobne dłonie rozpaczliwie chwytały go za przedramiona szarpiąc rękawy szaty. Na daremno. Zdawało się, że minęła cała wieczność zanim Alba znieruchomiała. Wciąż żyła. Zafara patrzył we własne żółte oczy, na własne falujące na tafli wody odbicie czekając, aż jej duch wreszcie uleci. *** Znowu siedział na betonowej podłodze bunkra. Wyglądał jak ktoś kto właśnie obudził się z koszmarnego snu, tyle że w jego przypadku to nie był sen, a wspomnienie prawdziwych wydarzeń. R wciąż spała. Co jakiś czas korytarzami przebiegała fala wstrząsów. Minęły kolejne dwie długie godziny wypełnione nieprzyjemnymi myślami zanim władczyni ognia się obudziła. Sprawiała wrażenie podobnie nieobecnej co Zafara. Razem błądzili po tunelach. Ostatecznie duch zdecydował, że sam sprawdzi najbardziej podejrzane miejsce. Był już blisko kiedy trzęsienie zaczęło się na dobre. Chciał ewakuować się razem z R na powierzchnię, ale portal w lesie został anulowany. Znał tylko jedną osobę, która mogła zrobić coś takiego. Jakby na zawołanie do jego uszu dotarł śmiech Legion. Czy to możliwe, że demonica nie darowała mu i postanowiła się zemścić za śmierć swojego pana? Spróbował ją zlokalizować, ale nie mógł nigdzie wyczuć jej shinso. -Legion.- ostrzegł R, a potem zdał sobie sprawę, że jeśli to faktycznie Legion zniszczyła jego portal, to jest daleko stąd i nie ma pojęcia gdzie go szukać. Śmiech w jego głowie ucichł, ale wstrząsy nie. -Lepiej wracajmy na powierzchnię.- zaproponował -Zostawiłem portal w miejscu do którego doszedłem, wrócimy jak się uspokoi. - Legion…? - lewa brew R uniosła się w akompaniamencie zaskoczenia. - Jesteś pewien? Zamyśliła się nad pomysłem Zafary. - Wrócimy dokąd? - i ziewnęła. -Z tego co wiem tylko ona potrafi anulować moje portale. - odpowiedział w kwestii tego czy jest pewien, fakt że słyszał śmiech demonicy zachowując dla siebie. -Do szukania gwiazdy.- doprecyzował, nie pojmował jak R może kompletnie nie zauważać tego co się wokół niej dzieje, mieć kompletnie gdzieś wstrząsy tektoniczne i paraliżujące fale zagęszczonego shinsu. Ale jeśli się tym nie martwiła, czemu on miałby się martwić o nią? Sam dzięki swoim umiejętnościom i właściwościom ciała był zdecydowanie trudniejszy do zabicia niż istoty z krwi i kości. - Jeśli Legion jest na powierzchni, czemu mamy dać się jej złapać? - spytała R, spoglądając na Zafarę. - Z tego co mówisz, to wybór między dżumą a cholerą. Z drugiej strony, jeśli mówimy o dżumie… - i znów się nad czymś zamyśliła. - Trzeba będzie uważać na szczury, tak - potakiwała sobie. - Hmm, niech pomyślę… Rzucę może monetą, czy pójdziemy na górę, czy zostajemy tutaj. - zaproponowała, a Zafara dalej nie mógł zrozumieć, jak można mieć w tak głębokim poważaniu całą sytuację. Z drugiej strony - sam miał niedawno taki stan, no i prawdę mówiąc - nie znał R tak całkiem dobrze, więc czym się przejmować. Jeśli chciała zostać w tym bunkrze jej sprawa. Może przesadzał, a może nie, z kataklizmami naturalnymi innymi niż burza piaskowa nie miał przecież jeszcze do czynienia, ale chciał mieć przynajmniej możliwość szybkiego odwrotu. Postawił portal na jednej ze ścian, zdematerializował się i pofrunął przez stropy prosto na powierzchnię, postawić tam drugi. R patrzyła się na poczynania Zafary, o dziwo go nie zatrzymując. Duch postawił jeden portal prowadzący donikąd, a następnie się zdematerializował. Jeśli jednak liczył, że droga na powierzchnię pójdzie jak po maśle - to się przeliczył. Przez strop przedzierało się ciężko, a czym wyżej, tym było gorzej. Utknął jakiś metr czy dwa nad sufitem korytarza, a dalej nie mógł się przedrzeć - gleba aż przesiąkła shinso i działała jak porządna zapora energetyczna. Zresztą gdziekolwiek się przedzierał (a szło to tak prosto jak przebijanie się przez gąbkę z materaca), tam na górze wszędzie natykał się na grubą warstwę nieprzepuszczalnego shinso. Nie miał pojęcia czy nagłe pojawienie się warstwy nieprzepuszczalnego shinso miało jakiś związek z trzęsieniem ziemi czy nie, ale nie dało się ukryć, że szybkie opuszczenie podziemi było w tej chwili całkowicie niemożliwe. Został uwięziony, a dwie podstawowe zdolności, które zawsze ratowały mu tyłek okazały się bezużyteczne. Sytuacja coraz bardziej mu się nie podobała, ale nie bardzo miał pomysł co z nią zrobić. Wrócił więc do R. Okazało się, że cały czas wypatrywała go, spotkał jej wzrok, gdy wyłonił się z sufitu. Bawiła się złotym talarem, obracając nim w lewej dłoni. - Milczałeś, uznałam, że nie będziesz miał nic przeciw, gdy rzucę monetą. Orzekła sennym głosem, uśmiechając się nieco... obłędnie. Zafara dostrzegł, co wypadło, i jaką monetą rzucała sobie dziewczyna. Po jednej stronie był to orzeł z rozpostartymi skrzydłami, w jednej łapie trzymał szablę, a w drugiej wagę z dwiema szalami. Na rewersie natomiast była naga czaszka… z rogami. Los padł właśnie na ten rewers. - Tak więc fatum zadecydowało za nas, iż zostaniemy jeszcze w tych korytarzach na jakiś czas. - dodała tym rozmarzonym głosem. - Tak więc, póki nie jest nam dane spotkać Legion, zajmijmy się… ciekawszymi rzeczami. - wskazała lewą ręką na korytarz, z którego powrócił Zafara. Odpowiedziało jej westchnienie rezygnacji. Jeśli nie mógł wyjść (z pewnością zgubiłby się w plątaninie tuneli) równie dobrze mógł kontynuować podrurz w głąb w poszukiwaniu symbolu. R i Zafara znaleźli się na rozstaju korytarzy. Z lewego shinso niemal “wylewało” się, natomiast duch wyczuwał ze środkowego korytarza jedna postać - zapewne tą samą, co kilka godzin temu. -Tam ktoś jest.- poinformował wskazując właściwą odnogę, ale nie zamierzając się wtrącać w proces podejmowania decyzji co do dalszego postępowania. - Och, kto tam może być? - zaciekawiła się R. Odpowiedziało jej wzruszenie ramion. - Nie wiem, nie znam. Postać wstała jeszcze chwilę w odnodze korytarza, a następnie zaczęła powoli oddalać się w głąb owego holu. R stała w miejscu. - Chcesz tam wejść? - spytała Zafarę. Sama nie wyglądała na zbyt zachęconą do wejścia w tę odnogę korytarza. Po chwili koło dwójki regularnych przebiegło parę szczurów, które nic sobie nie robiły z obecności duetu. Z tym, że od R trzymały się z daleka, a Zafarą się na tyle mniej przejmowały, że jeden z gryzoni przebiegł przez niego. Wszystkie te zwierzaki kierowały się w kierunku tejże postaci, którą Zafara wyczuł swoim super wyczulonym zmysłem shinso. -Czemu nie, zapytamy o drogę.- gryzonie jakoś nie miały nic przeciwko spotkaniu z nieznaną istotą, duch postanowił zaufać ich ocenie. - To idź, ja tu… zostanę na patrolu - odparła mu R, a Zafara postanowił nie objawiać jakiejkolwiek paranoi i podejść w kierunku jegomościa od szczurów. Biały kroczył naprzód, postać oddaliła się nieco od przybysza, później przystanęła w miejscu. - Kto ty? - ochrypły głos wydobył się od władającego szczurami. Tak jakby od dawna nie przemawiał i struny głosowe zesztywniały od długotrwałego milczenia. - Skąd ty? -Zafara. Z powierzchni.- odpowiedział lakonicznie. -Wiesz skąd te wstrząsy i zagęszczenie shinso?- zadał własne pytanie jednocześnie podchodząc bliżej do nieznajomego. Sam również chciał wiedzieć z kim ma do czynienia. -Zafara z powierzchni... - osobnik smakował te słowa przez chwilę. Mruczał coś pod nosem. Kiedy Zafara przybliżał się do osobnika, czuł od niego feerię nie najprzyjemniejszych zapachów. Przywodziły one na myśl żuli i zaawansowanych bezdomnych, wokół niego kręciło się kilka szczurów, które za pewne prezentowały się lepiej i z wyglądu i z woni. - Z powierzchni. O, ja nie być na powierzchnia długo. Ja nie wie, ale czuje grozę w powietrze. Tak. Czuć niebezpieczeństwo. Moje szczury mówić, że to gniew ziemi. Słowa te nie odkryły przed długouchym niczego nowego, sam również wyczuwał niebezpieczeństwo i podejrzewał trzęsienie ziemi. Przyjaciel szczurów zdawał się żyć w tych tunelach, toteż powinien je dobrze znać. -Wiesz gdzie znajdziemy ten symbol?- zapytał sprawiając, że kurz w korytarzu uformował na podłodze poszukiwany znak. - Synbol? Ja słabo widzi. Mia, co to być? - zwrócił się do jednego ze swoich szczurzych kompanów. Szczur popiskiwał, a podziemny najwyraźniej nie miał innego towarzystwa niż te gryzonie, z którymi dobrze się dogadywał. - Mia widzieć brama. Ona móc was oprowadzi. Lecz czy wy mieć coś do jedzenia? Zafara zrozumiał szczurzą mowę i nie potrzebował tłumaczenia, jednak kierowany jakimś dziwnym przeczuciem postanowił zataić ten fakt przed rozmówcą. -Ja nie, ale R może coś ma. - Może być z tym słabo, bo spirytus chyba się nie liczy, nie?- odezwała się właśnie wspomniana. - Ry? - spytał się mistrz szczurów. - Szczury mi mówić, że ziemia gniewać się przez ty. - Em, to może powiem, że nie bardzo? - R nie przejęła się słowami zaklinacza gryzoni. - Szczury nie chcieć odprowadzać Ry. Ale przeciw Zafarze nic nie mieć. Ale szczurom spirytus na nic potrzebny. - wyjaśnił mistrz szczurów. - Jeśli wy nic nie mieć, to Mia was nie oprowadzić. Nie być zapłata, nie być przejście. -Trzęsienie ziemi z twojego powodu?- Zafarze nie bardzo spodobały się szczurze rewelacje. Nie wiedział co prawda na ile może wierzyć Mii, ale gryzoń zdawał się o wiele lepiej zorientowany niż on sam. - To jest absurd - R machnęła ręką, a jej głos stał się chłodniejszy. - Czemu akurat z mojego powodu? -Czy Mia wie dlaczego ziemia gniewa się na R?- białowłosy zapytał patrząc w błyszczące ślepka zwierzątka. Szczur piszczał i prychał, a szczurzy mędrzec orzekł: - Ściągnie śmierć na Wieżę. - Eh, no tak, i jeszcze może przyprowadzę tu Czterech Jeźdźców Apokalipsy - zaszydziła R. - i resztę towarzystwa. Nie chce mi się słuchać tych bredni. A jak tak nie chcecie pomóc, to łaski bez, znajdziemy sobie tą bramę sami - prychnęła pogardliwie, obróciła się na pięcie i spytała Zafarę. - A ty, zostajesz czy idziesz ze mną? -Co jest za tą bramą?- długouchy jeszcze nie skończył rozmawiać ze szczurem, gryzoń zdawał się udzielać wyjaśnień o wiele chętniej niż piromanka. Jednak gryzoń nie miał pojęcia, co ta brama w sobie kryje, ani on ani jego znajomi i krewni nie przedostali się za nie. Zaś R odezwała się ponownie: - Jak tam chcesz - Zafara usłyszał kroki R, jak ta oddala się swoją drogą. Wyczuł, że idzie badać trzecią, najmniej poznaną odnogę. Sam nie miał nic przeciwko temu żeby posiedzieć ze szczurami i ich tłumaczem. W ich towarzystwie czuł się jakoś pewniej. - Czemu ciekawić cię ta brama? - zapytał tłumacz. -Znam kogoś kto ma taki tatuaż i R zależy żeby ją znaleźć.- wyjaśnił, mając nadzieję, że odnoga którą wybrała kobieta prowadzi jak najdalej od bramy. - Tatłarz? - zamyślił się tlumacz. - Jaki tatłarz? -Ma taki znak.- wskazał symbol z pyłu - na skórze w tym miejscu.- odwrócił się do nieznajomego plecami i również pokazał odpowiednie miejsce analogiczne do umiejscowienia gwiazdy na ciele Strife’a. - Um… więc być tak - nieznajomy zachrypł jeszcze bardziej. - Ja nie móc pomóc w ten przypadek. Gdybym móc wrócić na powierzchnia, może móc kogoś znaleźć. Lecz nie mogę pomóc. Przykucnął i wziął jednego ze szczurów w dłonie, a potem posadził go sobie na ramieniu. - Bywaj i powodzenia w poszukiwaniu tego, na czym ci zależeć. Zafarze z powierzchnia. Potem zaczął powoli oddalać się ze swym szczurzym orszakiem w głąb korytarzy. -Dziękuję, tobie również życzę powodzenia.- pożegnał się duch. - Oh, nie mieć w czym życzyć w powodzenia - zachrypiał jegomość przystając na chwilę. - Jesteś wspinacz, Zafarze z powierzchnia? -Tak. Chcę dotrzeć na szczyt.- potwierdził futrzak z rogami. - To ja powinien życzyć powodzenie w wspinaczka. -Dlaczego nie możesz wrócić na powierzchnię?- duch pustyni jak to miał w zwyczaju niespodziewanie zmienił temat. - Nie mogę ci tego powiedzieć. Nie teraz. Może kiedyś - duch otrzymał odpowiedź. - Co ty chcieć jeszcze wiedzieć, Zafarze z powierzchnia? -Wiele rzeczy, ale słyszę że jesteś zmęczony, więc spytam tylko o dwie. Jakiemu celowi służą te tunele? Czy Mia zgodziłaby się mnie poprowadzić gdybym obiecał jej przynieść z powierzchni… - tu długouchy zastanowił się chwilkę chcąc zaproponować coś co przypadłoby szczurzycy do gustu. - mieszankę orzechów.- zaproponował wreszcie uznając, że szczury i myszy nie różnią się tak bardzo i to co ucieszyłoby Raziję zasmakuje również Mii. - Te tunele pamiętać jeszcze wielka wojna Wieżowa. Ponoć nawet sam Gilgamesz tu kiedyś mieć skryjówka. Teraz tunele tylko być moim domem. A Mia zgadzać się na orzeszki. Bardzo je lubi. -Mam nadzieję że porozmawiamy jeszcze kiedy przyniosę zapłatę.- wyraził nadzieję były dżin. Im więcej pytań zadawał tym więcej pojawiało się nowych, na które odpowiedzi był ciekaw. Nie słyszał nigdy o wojnie ani o Gilgameszu, a sądząc po tonie wypowiedzi mieszkańca podziemi był to ktoś istotny dla historii wieży. - Bywaj, Zafarze z powierzchnia - pożegnał go władca gryzoni i odszedł powolnym krokiem w głąb korytarzy, razem ze szczurami. Ostatnio edytowane przez Agape : 16-11-2016 o 18:46. |
28-11-2016, 20:18 | #30 |
Reputacja: 1 | What is real? Dan jak zahipnotyzowany przyglądał się niepokojącej anomalii na zewnątrz. Nie wyglądał na specjalnie przestraszonego dziwną burzą. Przypominał bardziej zirytowanego, gdyż do czasu aż sytuacja się nie uspokoi, nie mógł opuścić mieszkania Yina i wrócić do siebie. |