Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2016, 01:24   #6
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
- Aaronie… - odezwała się w końcu Nadezhda - Daj sobie spokój. Nie przemówisz do rozumu komuś, kto zaślepiony jest tym, co mu naopowiadali w kościele, a jedyna prawda zgromadzona jest w księdze bajek, którą uważa za podstawę wiary. - pokręciła głową i z zamkniętymi oczyma odezwała się z jakąś niepewnością - Ale dobrze, ruszmy do tego przeklętego miasta. Mój pan nigdy wcześniej nie krzywdził ludzi… niepowiązanych… ze mną. Więc… - ponownie odwróciła się w stronę telewizora.
- Również cię szanuje Davidzie, nawet jeżeli nie szanuję twoich poglądów. - Aaron odchrząknął - Zacznijmy więc po kolei. Czy Vsevolod oszczędza swoje ofiary? Tak, przynajmniej sporą część, jeżeli chce dalej mieć czym się żywić. Pomimo, że Rodzina uważa się za drapieżców są tak naprawdę pasożytami, a takie stworzenia starają się utrzymać swoje źródło pożywienia jak najdłużej.


- Dobrze, mnie tego wystarczy. - Nadezhda podeszła do swojego płaszcza i przerzuciła go sobie przez ramiona, zabierając po drodze swoją torbę - Dyskutujcie o wierze, moralności, teoriach dotyczących Kainitów, waszych mniemaniach i poglądach. Będę się raczyć świeżym powietrzem. - to powiedziawszy bez ceremoniału wyszła zamykając trochę za mocno drzwi.
- A z nią co…? - wrócił myślami do Davida - Co do pytania ofiar o zdanie… no trudno nazwać ofiarą kogoś, kto się godzi na ugryzienie. . na to mówią "trzoda". Nie powiem, czy wampir nie może się zapomnieć przy żywieniu, bo pewnie jest to możliwe. Chociaż ponownie, nie rozsądnie jest zabijać swoje jedzenie, jeżeli potrzebujesz je żywe. - Aaron westchnął - Nie chcę poruszać sprawy ich intryg i tego co robią ze śmiertelnymi, bo śmiertelni też nie mają problemu robić sobie podobnych rzeczy. - Aaron otworzył kolejne piwo, upił i skrzywił się kiedy odkrył, że jest ciepłe - Co do "żal mi ich jak ofiar uzależnienia". Źle chyba patrzysz na co są uzależnieni. Oni nie piją ludzi bo sprawia im to frajdę, oni to robią, aby przetrwać. - kolejny raz upił piwa, tym razem pokaźniejszy łyk - Ty wiesz, że oni sądzą, że są dziełem Boga? Tego twojego. Według nich znamię i to "ten co cię zaatakuje oberwie siedem razy mocniej" to nie wszystko co Bóg zrobił z Kainem. Ich wiek nie ma znaczenia co do ich standardów moralnych, tu chodzi o podejmowanie decyzji. Jeżeli dalej chcą żyć wśród ludzi, tak żeby się nie wyróżniali, to pewnie byś nie zauważył różnicy. Są istotami nocy, krwiopijcami i wielkimi manipulatorami. Jednak wszyscy zaczynali jako ludzie, po prostu zaczęli dokonywać wyborów, które sprawiły, że przestali nimi być. Hitler był śmiertelnikiem, ale dokonał większych potworności niż… no spora część wampirów.
- Niewątpliwie Hitler się wyróżniał na tle ludzkości. Co do reszty musimy się zgodzić, że się nie zgadzamy. - ponuro powiedział Reitnauer, a jakiś wyćwiczony, wydrylowany instynkt sprawiał, że wychodzącą Nadezhdę odprowadził wzrokiem i jeszcze długo intensywnie się wpatrywał w nie jak gdyby… uważnie słuchał swojego rozmówcę, ale zarazem nasłuchiwał odgłosów spoza apartamentu.


- Niezależnie, czy Nadezhda uzna to za właściwe działanie, i co naprawdę się kryje za to masakrą, bo raczej nie jeden Tzimisce… masz ochotę na wycieczkę do Salt Lake?
- Jeżeli naprawdę sądzisz, że powinniśmy… - Aaron westchnął - Pojadę, a w sumie może się tam jeszcze czegoś dowiem, prawda? - spojrzał na kobietą - Tylko co z nią?
- Nie zdoła przed nim uciekać zawsze i o tym wie. Jest świetnym łowcą. Ale jeśli zdecyduje się mnie zwolnić dla mojego własnego dobra, nie będę narzekał. Swoje przeżyła. - Szwajcar zalał kawę wsypaną do kubka prosto z pudełka, prawie jak gdyby odmierzył miarką - Ale nie będzie wolna dopóki Vsevolod wciąż stąpa po ziemi.
Z zewnątrz doszedł ich odgłos zderzenia metalu z czymś twardym i kolejne metaliczne dźwięki. Ochroniarz na chwilę znieruchomiał, nasłuchując, ale nim sekunda dobiegła końca uniósł kubek do ust, jak gdyby nic się nie stało.
- Poradzi sobie.


Minęło trochę czasu zanim Nadezhda wróciła do mieszkania Aarona z kwaśną miną i padła na fotel mrucząc pod nosem coś po rosyjsku.
Aaron był w trakcie pakowania rzeczy, kiedy spojrzał na kobietę.
- Czy ten kosz jest do odratowania? Czy mam zostawić właścicielowi na nowy?
Ghoulica spojrzała na Aarona i mruknęła.
- Nic mu nie będzie. Nic nie zniszczyłam. - warknęła - Co najwyżej zapłać za sprzątanie.
Mężczyzna westchnął.
- Jasne… wyżyłaś się trochę?
Nadezhda spojrzała niechętnie na Aarona.
- Jeżeli chcesz to tak nazwać. - kobieta westchnęła - Dobrze, zróbmy ostatnie zakupy i ruszmy się w końcu stąd. Do Salt Lake City?
- Myślałem, że w końcu ruszamy do Pheonix. David, ty jesteś trzeci, jak głosujesz?
- Ślad w Salt Lake jest świeży, musimy tam jechać… i nie nieprzygotowani. Nie spodoba wam się to… - zauważył na głos Szwajcar, po czym upił kawę w kilku łykach na raz, jak gdyby kiedyś ćwiczył picie na czas. Odstawił pusty kubek, sięgając po ręcznik papierowy i przecierając twarz odwrócił się do nich, siadając/opierając o kredens.
- Nie jestem potrzebny w Phoenix…. Chociaż Pan Black ma najświeższe informacje. W każdym razie trasa do Salt Lake to przynajmniej doba. Gdyby tam pojechać, samolotem do Phoenix i dalej do Salt Lake, i jeszcze kilka godzin na miejscu… I tak byście obrócili szybciej ode mnie. Może załatwili trochę sprzętu na miejscu, pamiętam, jak pani załatwiła mi… uposażenie poprzednio. - skonstatował, wpatrzony w starannie składany jego dłońmi kawałek papieru. Złożył go w kwadracik i wyrzucił go do śmieci.
-- Ale… - wtrąciła Nadezhda - PO CO mamy się udawać do tego Phoenix? Na co? I czemu akurat ty nie jesteś tam potrzebny? - spojrzała na Davida.
- Zanim odpowiem na pytanie, chciałbym zapytać czy wciąż jesteś w stanie pozyskać broń i sprzęt z taką łatwością jak poprzednio gdy dla ciebie pracowałem. Sztylet i pistolet może wystarczyć na młodego wampira wziętego z zaskoczenia, ale czuję się dość bezradny, gdybyśmy natrafili na tych piętnastu morderców z automatami.
- Jasne, sądzę że się uda, czemu nie. - wzruszyła ramionami - A twoi znajomi z Inkwizycji ci pomóc nie mogą, że musisz mnie o to prosić?
- Jako condotierre mam dostęp do broni jedynie w trakcie wypełniania misji dla Stowarzyszenia Leopolda, to jest gdy chronię kogoś ze Stowarzyszenia. - wyjaśnił profesjonalnie.
- Wydawało mi się, że twoje świętoszki mnie lubią i nie chcą, aby mi się krzywda stała, hmm? - uśmiechnęła się złośliwie - Czy może się mylę?
- Może nie lubią cię aż tak jakbyś chciała, biorąc pod uwagę, że wysłali mnie samego i nieprzygotowanego na Saschę. - odparł grobowo Reitnauer, dając do zrozumienia, że w pewnym sensie misja przydzielona mu była zwycięstwem dla Stowarzyszenia niezależnie od wyniku…
Bóg dopomoże swoim, Ci, którzy podołają ewidentnie cieszą się jego łaską.
- W każdym razie procedura to procedura, obowiązuje mnie tak samo jak w armii. A Ty nie przynależysz do stowarzyszenia. - “jeszcze” jak gdyby zostało połknięte przez Szwajcara.
- I cieszę się niezmiernie oraz będę robiła wszystko, aby to nigdy nie uległo zmianie! - spojrzała na Davida z dziwnym błyskiem w oku - Co zaś się tyczy twojej misji… Może to nie tyle, co mnie za bardzo nie lubią co… ciebie?
- Może. Efekt jest taki sam, potrzebuję wojskowego sprzętu w Salt Lake.
- Dobrze, dobrze. Twoi przyjaciele cię nie lubią, to nic nie dostaniesz, ale ze mną jest odwrotnie. - uśmiechnęła się nieprzyjemnie - A teraz… Po co do Phoenix i dlaczego ty tam się nie udajesz, a ja mam? W końcu to jakieś sprawy twoje i Aarona, mnie nic do tego, ja polecę do Salt Lake, wy sobie jedźcie na wakacje do tego Phoenix.
- Salt Lake jest w tej chwili zbyt gorące, by pani pojechała tam sama na więcej niż kilka godzin. Co do Phoenix… jakby to ująć.
Ochroniarz o anielskiej cierpliwości roztropnie zignorował jej sarkazm.
- Pomysł jest mój… - wziął na siebie odpowiedzialność, zerkając na Aarona - ...ale myślę, że pan Black o wiele lepiej wyjaśni w czym rzecz.
Nadezhda spojrzała to po Blacku, to po Davidzie niepewna ich zamiarów.
- Dobrze, o co chodzi? Co przede mną ukryliście, a czego najwyraźniej TAK boicie się mi powiedzieć? - zmrużyła oczy - Co wyście wykombinowali jak spałam? Myślałam, że ważniejsze są dla was masakry w Salt Lake?

Aaron westchnął.
- Zaznaczam, że to był pomysł Davida, ale całkowicie go wspieram. Zważając na ten twój… atak, stwierdziliśmy, że twoja przeszłość… musiała cię naprawdę "dotknąć". Więc popytałem w kręgach swoich znajomych, czy nie ma kogoś kto… pomaga osobom takim jak ty.
- ...co? - Nadezhda mruknęła lodowato - Co. To. Ma. Znaczyć?
- W Pheonix jest lekarz, który pomaga osobom po traumatycznych przejściach i uważamy, że nie zaszkodzi ci się z nim spotkać.
Cisza zaległa w pomieszczeniu, a Aaron poczuł okropne zimno, gdy ghoulica tak… patrzyła… na niego. Trwało to chwilę, zaś gdy minęło…
- CZY WAS KOMPLETNIE COŚ UDERZYŁO? CIĘŻARÓWKA? CHCECIE MNIE WYSŁAĆ DO PSYCHIATRY?!
- Psychologa.- poprawił ją amerykanin - Nie powiesz mi, że lata spędzone u Tzimisce były usłane różami, uśmieszkami i ciepłym kakao. I widać, że odbiło to swoje piętno na tobie. - Aaron zobaczył, że Nadezhda wyraźnie zaczęła się irytować jego słowami i krzywiąc się wyraźnie stukała palcami o poręcz fotela - Czasem… pomaga… z kimś porozmawiać?
- Nie jestem wariatką. - warknęła - Nie potrzebuję psychologów, psychiatrów, lobotomii, terapii grupowych i innych takich.
- Ech wspaniałe lata, kiedy każdy kto chodził do psychologa to od razu wariat. Słuchaj, jeżeli jesteś mi w stanie teraz powiedzieć, że to co się stało ostatnio, już nie będzie miało miejsca, odpuszczę sobie. Jednak, jeżeli sama przed sobą nie potrafisz przyznać, że wszystko w porządku, to chyba mogłabyś poszukać pomocy.
Nadezhda parsknęła i przeniosła uwagę na Davida.
- To teraz tak? Teraz jestem nie tylko potworem, ale także wariatką? - znowu spojrzała na Aarona - To, czy będzie miało miejsce, czy nie, to moja własna sprawa, a wam nic do tego.
- Chyba, że będzie wymierzone w nas… - mruknął Aaron - Nie sądzimy, że jesteś wariatką. Nie wszyscy, którzy chodzą do takich lekarzy są wariatami. Spora część, to osoby, które przeżyły coś…. no nie podobnego, ale swój własny odpowiednik, tego co ty przeszłaś. I tacy lekarze pomagają im pozbierać się po tym.
- Jeżeli już to i tak pięćdziesiąt lat za późno na to, a nawet powiedziałabym, że sporo więcej. Do tego… - spojrzała po mężczyznach - Wy NIE wiecie CO tam się działo, więc z łaski swojej nie wtrącajcie się w to. A ty? - zwróciła się ponownie do Szwajcara - Masz zamiar mi uświadomić jak potrzebna mi spowiedź czy inna bzdura? A teraz może skupimy się na tym co jest… ważne?

Reitnauer spokojnie odczekał aż Black spróbuje, zanim Rosjanka skupiła na nim swoją wściekłość.
- Nie śpisz. Nie wypoczywasz. Zachowujesz się cały czas jak osoba na skraju. Zapijasz to. Cały czas masz niezdrową paranoję, za to nie zachowujesz zdrowej ostrożności. To wszystko są ważne rzeczy i dlatego poprosiłem pana Blacka o kontakt, nie do jakiegoś psychologa czy psychiatry, lecz kogoś umiejącego pomóc osobom takim jak ty. - spokojnie jej odpowiedział, stojąc na baczność z dłoniami splecionymi za plecami - Nie wiemy co tam się działo, dlatego zakładamy najgorsze co możemy sobie wyobrazić, a to nadto by zostawić traumę, traumę, która wpływa na ciebie. Niezależnie od tego, co odezwało się w tobie przez plugawą krew jaką się karmisz jesteś ofiarą, i jak ofiara potrzebujesz pomocy. Przyznasz, że trzeba zwiększyć nasze szanse przeciw temu, którego tak się lękasz. Ale może to jest sposób by ten lęk odszedł, i została tylko chłodna ocena. - stwierdził mrużąc oczy, nie ustępując kobiecie na chwilę w swoim wywodzie.
- Daję sobie sama radę, dziękuję. - prychnęła - Nie jestem na skraju, a jeżeli jestem to jestem od dekad, a jak widzisz jestem teraz tu z wami. Dlaczego niby moja paranoja jest niezdrowa? I to w sumie nie jest paranoja, tylko wyostrzenie zmysłu odpowiadającego za ostrożność.
- Mam nadzieję, że skończyłaś, bo to nie jest prośba ani petycja, tylko mój kontraktualny warunek.
- Co? Coś ty powiedział? Jaki znowu warunek? Ty mi nie możesz stawiać warunków, to ja ci płacę!
- Jeszcze nie zobaczyłem ani centa, ale to mało ważne. Jeśli umowa jest taka jak poprzednio, nie ingeruję w twój styl życia o ile nie ma wpływu na twoje bezpieczeństwo. Zgadnij co? - uniósł brew David spokojnie taksując wzrokiem rozemocjonowaną kobietę, to alhokol na stole, to miejsce w którym ledwie powstrzymał ją przed… skrzywdzeniem ich gospodarza, to sypialnię do której trzeba było ją odprowadzić po wszystkim jak była zbyt roztrzęsiona by się pozbierać… na końcu bystre oczy ochroniarza znowu skrzyżowały się z jej własnymi.

- Nie zrobię już nic takiego. - mruknęła niepocieszona - Każdemu może się zdarzyć i nie biega się z nim od razu po jakiś lekarzach od nerwów. Nie zagraża to mojemu bezpieczeństwu.
Reitnauer powoli i spokojnie podszedł do kobiety (starszej o kilka dekad, zapewne zdolnej go zabić byle dotykiem i Bóg wie co jeszcze) nachylając się nieco z góry.
- Nie przekonam cię słowami, więc pozwól, że poczynię pewną obserwację. Zgodzisz się, że bywam spostrzegawczy?
- Tak… - spojrzała nieufnie na Reitnauera mrużąc oczy.
Ten zwrócił się do Aarona, wskazując go.
- Nasz gospodarz, pan Aaron Black. Cholera wie, skąd dorósł i jak narodziła się jego pasja. Jesteśmy ugoszczeni w jego mieszkaniu, otoczeni masą sprzętów. Zdolny do włamania jako hacker, przynależny do jakiegoś chorobliwego bractwa obserwatorów rzeczy żerujących na ludzkości. - zrobił pauzę - Do nieumarłych istot o nieznanej potędze chodzi na wywiady uzbrojony w podarunek w postaci ręki czegoś co żyło (a jest prawie równie potworne) oraz miotacz ognia. Dla niepoznaki jeździ najbardziej charakterystycznym samochodem jaki widziałem w życiu i udaje pizzera. Właśnie po ugoszczeniu dwójki nieznajomych gotów jest z głodu wiedzy i innych, niejasnych przesłanek ruszyć z nimi do Salt Lake, być może wejść w drogę bytowi, co do którego na pewno ma większą niż ja wiedzę jak jest groźny. - Reitnauer cofnął się o krok, by nieco zrównać z Nadezhdą i nachylił by coś powiedzieć, wstrzymał tylko gdy Aaron zaczął coś mówić.
- Mam jakieś dziwne wrażenie, że właśnie zostałem obrażony… - mruknął Aaron.
David uśmiechnął się nieco. Krzywo.
- Twoim zdaniem, człowiek zdrowy na umyśle? Czy wariat? - zapytał cicho Nadezhdę.
- Ktoś, komu słowa "zdrowa dawka paranoi" kojarzą się tylko z reklamowanymi w telewizji zdrowymi płatkami owsianymi.
- Nie o to pytam.
Nadezhda westchnęła.
- Ciężko to określić w ten sposób. Peut-être tout simplement stupide... - spojrzała w oczy Szwajcara - Ale na pewno całkowicie równo nie ma. - mruknęła bardzo, ale to bardzo niepocieszona.
- No pewnie, że nie ma równo pod sufitem. Ale głupim bym go nie nazwał, to ewidentnie bardzo inteligentny człowiek, nawet jeśli wariat z nikłym instynktem samozachowawczym. Bez obrazy. - ostatnie słowa skierował do Aarona, przeprosinowo skinąwszy głową.
- Hej, ty jesteś gościem, który wierzy w brodatego, wszechmocnego tatuśka na chmurce, który zezwala na to wszystko. Mnie wolno być trochę szalonym.
- Mumie są ok biorąc pod uwagę to wszystko, ale Bóg to już za wiele, co?
- parsknął najmłodszy z łowców.
- Na mumie są dowody, na Boga... ech znowu wracamy do tego. Jedna sprawa: Bóg: Wszechmocny, Wszechdobry, Wszechwiedzący… wyjaśnij mi teraz Wampiry, z kimś kto zesłał powódź na cały świat.
- Bóg jest Wszechmocny, Wszechdobry, Wszechwiedzący, mniejsza o wampiry. Jak mógł dopuścić by w ogóle było tyle zła na świecie? Albo zło w ogóle? Nie ograniczaj się, pomyśl. Wrócimy do tego. - David odwrócił się do Nadezhdy - Ale skoro pan Black już zaczął, dobrze, oceniajmy dalej. Ja sam. Może ty pomożesz. Co o mnie wie pani, Vyazemska?
- Jesteś bogobojnym, liżącym buty Inkwizycji mordercą wszystkiego, co zagraża temu, kto ci płaci. A, i jednocześnie jesteś dobry w tym co robisz. Nie we wszystkim, ale w głównych punktach, a to najważniejsze. - odparła dość lekko.
- Nie musisz mi słodzić,wiem dokładnie ile jestem warty. - skonstatował uprzejmym tonem, ale nie słowy - Cztery lata temu miałem obiecującą karierę i cieszyłem się życiem, nie mając pojęcia że istnieje coś takiego jak wampiry lub cokolwiek jeszcze innego. A teraz jestem nie dość, że condotierre, dla inkwizycji najmniej wartym żołnierzem, który ma zginąć aby nie zginął nikt ważny, to teraz chronię ciebie, z twoimi nawykami, twoimi przekonaniami, twoim sarkazmem i podejściem i twoimi wrogami. Ewidentnie, jestem szalony.
- Sądzę, że odpowiednie słowo na ciebie to jeleń. - Aaron się uśmiechnął - Hm… no trochę widzę, że jest spięcia między wami. Chcecie jeszcze coś może wyrzucić z siebie?

- Ktoś tu mnie nie lubi. Dobrze. - oparła się wygodniej w fotelu - Dekady temu miałam dom, bogactwa, prestiż, męża i dzieci, miłość, przyjaciół, rodzinę o wielkich tradycjach i pochodzeniu. Nie miałam pojęcia, że istnieje coś takiego jak wampiry lub cokolwiek jeszcze innego. A teraz jestem tu z wami i zastanawiam się po co ja tu jeszcze siedzę.
- Bo nie możesz doczekać się spostrzeżenia. Skoro wiemy już, że dwie osoby są niepoczytalne, przyjrzyjmy się trzeciej. Może pan chciałby, panie Black, podzielić się obserwacjami na temat tego, że Nadezhda w przeciwieństwie do nas nie jest wariatką? - przez chwilę gdy wspominała co miała w życiu, prawie mogła dostrzec w oczach Szwajcara współczucie.
Prawie.
- Nie jest wariatką w sensie, który ona używa. Czy jest "nienormalna"? To ghoul na litość boską, do tego ghoul od Tzimisce, do tego ghoul od Tzimisce, który zwiał panu, a wyżej wymieniony chce ją w najlepszym wypadku zabić. Fakt, że jeszcze ze sobą nie skończyła świadczy o masywnym optymizmie, lub że ma jaja jak struś.
Na te słowa Nadezhda jedynie westchnęła głęboko i przetarła oczy jakby ją głowa rozbolała.
- To teraz posłuchaj dobrze, mademoiselle. - wciąż z zacięciem ciągnął jej ochroniarz - Nie chcę, żebyś otrzymała pomoc bo od iluś dekad polujesz na wampiry dla krwi, co czyni cię istotnie osobą o wątpliwej poczytalności, ani dlatego, że budzisz się z krzykiem. Pójdziesz zobaczyć, co może ci zaoferować ten specjalny terapeuta, ten dar od losu, ponieważ zrobiłaś się zbyt przemęczona, zbyt znerwicowana by sobie powiedzieć “faktycznie to może zwiększy moje szanse”... a zamiast tego w jakiejś dzikiej pysze zacietrzewiasz się, że nie może ci to pomóc, na chwilę nim obejrzysz się za plecy na nieruchome cienie. To, albo nie podejmę się ochrony, bo jak mam wówczas liczyć, że gdy zrobi się naprawdę niebezpiecznie, będziesz potrafiła przez chwilę się dostosować? - chwilę oceniał ją wzrokiem - Jeżeli twoja duma przezwycięża nawet twoje chorobliwe pragnienie nieśmiertelności, nie jestem w stanie ci pomóc.
- A co powie twoje Święte Stowarzyszenie, jak zostawisz mnie, hm? - patrzyła teraz na Szwajcara z niepewnością.
- Nie wiem, ale ja powiem, że działałem zgodnie z sumieniem. - odpowiedział bez zawahania David.
- I oczywiście, że będę potrafiła się dostosować… Czemu sądzisz, że nie? Poluję na wampiry, mieszam im, ukrywam się przez pięć dekad przed Starszym Tzimisce. Czy to nie znaczy, że umiem dać sobie radę?
- Lecz teraz jest blisko, bliżej niż był od dekad, nieprawdaż? - zagaił spostrzegawczy Szwajcar.
- Na początku był bardzo blisko, ja nie wiedziałam skąd wziąć krew, jak się odnajduje wampiry, nie miałam nic swojego, nawet tożsamości… Bałam się każdego zaułka, każde...
- Sssz. - Szwajcar przyłożył palec do swoich ust w jednoznacznym geście.
- Możesz to powiedzieć temu, który będzie umiał ci pomóc. Nie ma potrzeby byś powiedziała coś teraz, a później żałowała że akurat nam powiedziałaś. - wyjaśnił bez emocji młody ochroniarz.
Wtedy Nadezhda wyraźnie się zezłościła, chociaż nie było pewne na kogo tak naprawdę. Wstała odpychając od siebie Davida, i to nawet nie szczególnie mocno, bo zakładała, że ten i tak się odsunie.
- Nic mu nie powiem. Nie powiem mu co tam przeżyłam, nie powiem mu jak do tego doszło, nie powiem mu co się działo przed tym, a co się działo po uwolnieniu ani jak ono przebiegło. Nigdy, NIKOMU nie mówiłam tego i nie mam zamiaru tego zmieniać. Takie to trudne do zrozumienia?

Reitnauer faktycznie się odsunął, czekając aż kobieta ochłonie.
Nadezhda stanęła tyłem do mężczyzn i dopiero po chwili odezwała się grobowym tonem:
- Nie wiem po co, ale jeżeli tak straszliwie ci na tym zależy to pójdę tam, abyśmy się sobie popatrzyli głęboko w oczy. To bez sensu, zważając że beze mnie broni nie dostaniesz, ale skoro tak się upierasz to niech i już ci będzie. Wygrałeś. Zadowolony? Mam ci narysować plakat z gratulacjami? - zamilkła na moment - I zmniejszam ci pensję. Znowu.
- Jeszcze nic nie dostałem, więc jak coś zobaczę, to uwierzę. W drodze możecie omówić jak planujecie podejść do śledztwa… ja i tak się na takich rzeczach nie znam. - zerknął na Blacka z wdzięcznością i przeprosinami wypisanymi w oczach - O ile pan się zgadza, panie Black. I nie ma zapotrzebowania na sprzęt, który można zdobyć za pieniądze, a który mógłby pomóc.
- Przykro mi będzie zostawić maszynkę… sporo czasu i pieniędzy w nią włożyłem. Ech… poproszę Aki, aby się nim zaopiekowała. Co do sprzętu… - Aaron się zamyślił - Narzędzia.. laptop..., miotacz ognia pewnie się nie przyda…. kołkownica… fałszywe dokumenty.. . też może będziecie chcieli?
- Fałszywe dokumenty? Mam takie i mogę sobie i tak nowe załatwić. - wzruszyła ramionami Nadezhda.
- Jasne. Erm.. no to wszystko jeżeli o mnie chodzi. - dodał Aaron.
- Przynajmniej na tego nie będzie trzeba wydawać… - mruknęła pod nosem Rosjanka.
 
Zell jest offline