Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2016, 12:20   #27
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tymczasem Smith niedaleko zajmując strategiczną pozycję przy jednym z wysokich stolików przy których się stało. Bill odszedł jak to stwierdził "za potrzebą" chociaż tylko wyobraźnia bądź naukowe fakty zaciągnięte z meshu mogły odpowiedzieć na ewentualne pytanie czy klubowe wc jest dostosowane do morfa ośmiornicy. W pewnym momencie widok Opal rozmawiającej z Shiru przesłoniła Ericowi kobieta. Z uśmiechem oparła się o stolik Smitha.


- Hej przystojniaku. Nie postawiłbyś dziewczynie drinka?
To było… podejrzane. Sfatygowany Smith wszak nie był w typowej dla siebie formie i elegancji, a krzykliwy garniak który nosił raczej nie sugerował swą świeżością sporych zapasów kapitałowych Erica. Jednym słowem, w tej chwili Smith nie był najlepszą zwierzyną łowną. Czyżby kolejna dystrakcja? Ktokolwiek mieszał się ich sprawy umiał wszak udowodnić iż potrafi być dwa kroki przed nimi. Niemniej… odmówienie nic by nie zmieniło w tej sytuacji, więc Eric uśmiechnął się zawadiacko i spytał.- Jasne, czemu nie… na co masz ochotę?
Uśmiechnęła się zniewalająco.
- Sex on the beach. Przy zamówieniu wspomnij o podwójnej porcji alkoholu. To co tu mają w wariancie podstawowym jest za słabe… a na co ty masz ochotę? Chyba dopiero co przyszedłeś?
Kobieta świdrowała Erica spojrzeniem i ewidentnie oceniała. Jej wzrok co chwila uciekał na bok gdy zapewne coś czytała lub obserwowała na nakładce AR.
- Na chwilę zapomnienia… to był szalony dzień.- odparł ze śmiechem Eric nakazując Katonowi śledzić wiadomości po przeskanowaniu twarzy kobiety i wrzuceniu jej oblicza w wyszukiwarkę.-W jednej chwili człowiek sobie idzie nie wadząc nikomu, a w drugiej dookoła pełno anarchistów i służb porządkowych lejących się między sobą.
- Rzeczywiście… dużo się dzisiaj działo. Ale żyjemy szybko więc tylu gości w klubie. Każdy chce o tym zapomnieć. O tym co się wydarzyło i o tym jak to zostało przedstawione przez korpo-media… znowu. Ale masz szczęście przystojniaku, bo mogę ci zaoferować chwilę zapomnienia. Co powiesz?
Jej uśmiech zalśnił w błysku laserów. Jej sukienka nabrała intensywności. Nachyliła się nad stolikiem by zbliżyć się do Erica.
- Wygląda na to, że jednak nie mam…- odparł ze smutną miną Eric taksując spojrzeniem ową hojną kusicielkę.- Gdyż nieubłagany czas mnie ściga i po prostu nie mam czasu na bliższe zapoznanie się pokusą twych pięknych… oczu…- odparł z dwuznacznym uśmieszkiem.- Wybacz o piękna.
Może innym razem by się skusił, ale dziś nie dość że nie miał czasu na romantyczne tête-a-tête z kobietą, to jeszcze cała ta sytuacja dziś brzmiała mu podejrzliwie. Było w tym zbyt wiele szczęścia, by brzmiało to prawdopodobnie.
Zaśmiała się perliście. Musiała mieć wzmocnione struny głosowe, bowiem Eric bez trudu ją słyszał mimo ogłuszającej muzyki.
- Chodziło mi o nano-przyjemność zamkniętą w tej wesołej puszce…
Mówiąc to postawiła na blacie niewielką puszkę sprayu. Była nie większa od małego palca i wypełniona chmurą nano-czegoś.
- Ale nie ukrywam, że przemknęło mi przez myśl by zaciągnąć cię do kibla - dodała otwarcie. - Skoro się jednak śpieszysz… a coś mi mówi żeby lepiej cię nie pytać “gdzie”.
- Może następnym razem. Potrzebuję mieć czysty umysł przez jakiś czas.- uprzejmie odmówił Smith ogólnie niechętny wszelakim substancjom i programom zakłócającym percepcję i tok myślenia, nawet jeśli doznania były nieziemskie.
- Jak uważasz… jeśli masz coś ważnego do załatwienia to pewnie masz rację. Czy jak ci dam swój numer telefonu, to zadzwonisz, czy też twoje “następnym razem” jest tylko zwrotem grzecznościowym?
- Niestety nic nie mogę obiecać. Czeka mnie wiele zmian w moim życiu. Dość drastycznych zmian. Pracy, mieszkania…- westchnął smutno Smith uśmiechając się lekko.- Ale jeśli znajdę spokojny okres, to chętnie… skorzystam z twojego numeru.
Pokręciła głową.
- Brzmi to jak wymówka, więc będziesz musiał się postarać i tu wrócić. Może mnie znajdziesz. Tymczasem życzę ci powodzenia.
Uśmiechnęła się na odchodnym i odeszła. Dopiero po chwili Eric uświadomił sobie, że nie zna jej imienia. Nie próbowała też chyba odwrócić uwagi mężczyzny od pilnowania Opal, bo dziennikarka siedziała tak jak wcześniej przy barze i nic nie wskazywało na to, że coś jej grozi.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=B3a-JNHkF_w[/MEDIA]

Pojawił się za to Bill wynurzający się z tłumu. Podsunął się do stolika, przy którym siedział Mr Smith. Rozejrzał się dookoła.
- Ech… młodzież.
- Młodzież…- odparł ironicznie Smith wodząc oczami za odchodzącą kobietą. Szkoda że nie złowił jej numeru. Na szczęście było to obecnie najmniejsze z jego zmartwień.-Załatwiłeś co miałeś załatwić, bo Opal… chyba coś już załatwiła.
Wskazał palcem na dziennikarkę, ale nie zdecydował podejść do niej. Blackwater sama to pewnie zrobi, gdy zakończy sprawę z Shiru.
- Man’s gotta wait for the baby to come - zacytował tekst popularnej piosenki neo-bluesowej. - Co za panienka cię zaczepiała? Kolejny ogon?
Jedna z macek Billa skręciła się do kamizelki, którą nosił i spoczęła na obszernej kieszeni…niewątpliwie na broni.
-Chyba nie…- zamyślił Smith spoglądając za odchodzącą kobietą.-Choć pewności nie mam.
Macka odsunęła.się od kieszeni.
- Ech… robię się przewrażliwiony. Oho… znowu szum medialny.
W istocie, Katon wyświetlił kolejne relacje w sprawie dzisiejszych zamieszek. Rzecznik rady korporacji i poinformował, że wszystkim jest niezmiernie przykro z powodu zaistnienia takiej sytuacji. Powody dla których doszło do manifestacji są niejasne. Nazwał składnię manifestu pozbawioną sensu, ale obiecał w imieniu korporacji przyjrzeć się hasłom skandowanym na protestach. Jednocześnie wyraził zadowolenie że cała manifestacja przebiegła spokojnie a uczestnicy rozeszli się po wszystkim do domów.
-Widać zamieszki spełniły swoją rolę.- zamyślił się Eric pocierając podbródek. - Przyznaję że i nam przyda się trochę spokoju.
- Spokój… zamietli wszystko pod dywan. Przecież byliśmy świadkami krwawego tłumienia, a oni pieprzą coś o spok…
Macka Billa nagle owinęła się wokół ramienia Erica. Potrząsnął lekko i wskazał koniuszkiem na przechodzącego obok nich syntha. Nosił czapkę z logiem restauracji w której pracował Jacob Orestes. Był lekko zdezelowany i nie wyglądał dokładnie jak synth z nagrań kamer więc to nie mógł być podejrzany.
-Interesujące… jak chcesz go podejść?- zapytał zaciekawiony Smith obserwując syntha.- Czy może go popilnujemy i zobaczymy kogo spotka i z kim pogada?
- Proponuję go złapać i przepytać. Może nam powie co nieco o tym całym Jacobie Orestesie? Chwycę go i podprowadzę na zaplecze. Czekaj tam na mnie, ok?
-Ty tu jesteś prawo i porządek.- zgodził się z nim Smith.
W tym momencie Opal powróciła do nich zatrzymując się z pytaniem wymalowanym na twarzy.
- Co się dzieje?
-Wygląda na to, że mamy szczęście. Natknęliśmy na potencjalnego znajomego Orestesa.- wyjaśnił Eric.- Nasz drogi Bill właśnie udaje się, by zatrzymać… a my mamy się udać na zaplecze, by tam go razem z nim przesłuchać. A jak tobie poszło z Shiro?
Opal drgnęła na pytanie.
- Zajmijmy się tym synthem. Potem. Potem powiem - kobieta starała się utrzymać gardę. W tak poważnej sytuacji jeszcze nie była. Pociągnęła za sobą Erica aby wyszli na zaplecze.
Na zaplecze kluby trzeba było przejść obok baru mijając toalety. Korytarze były okupowane. Morfy wszelakiej maści rozmawiały ze sobą, całowały i ćpały. Można tu było dostrzec sex-pody czekające na chętnych klientów robiących sobie przerwę od zabawy na sali. Na ziemi walały się puste puszki i opakowania po narkotykach i alkoholu. Była to mroczniejsza część klubu którą wypełniał zaduch i dym.
Po wyjściu na zewnątrz gryzący w gardło dym trochę zelżał ale nie zupełnie. Było to za to pusto. Metalowe drzwi wychodziły na skąpaną w półmroku alejkę pełną śmieci. Pody sprzątające musiały omijać to miejsce w swoich codziennych rutynach. Było tu zauważalnie zimniej niż w budynku. Z głównych ulic przebijały się dźwięki miasta mieszając z przytłumioną muzyką klubu.
Opal i Eric nie czekali długo na Billa. Niedługo po tym gdy znaleźli się na zewnątrz drzwi otworzyły się z hukiem i wyszedł z nich synth do którego przyczepiona była ośmiornica. "Wieszak" szedł sztywno i nie wynikało to z jego konstrukcji. Obie ręce i nogi były owinięte mackami. Gdzieś się zgubiła czapka z logiem restauracji.
Bill podprowadził sytha do przeciwległej ściany gdzie czekali Opal i Eric. Z metalowej, pozbawionej mimiki twarzy jeńca ciężko było wywnioskować jakiekolwiek emocje. Milczał.
- Bill… co tak ostro?- spytał nieco zaskoczony tą sytuacją Smith. Wszak wydawało się, że nie ma powodu, by ośmiornica tak traktowała tego osobnika.
Detektyw pewnie wzruszyłby ramionami gdyby je miał.
-Kolega ma alergię na policję. Gdyby nie bardziej palący temat, zastanawiałbym się dlaczego.
-Możliwe jednak, że ów powód jest powiązany z nami. Więc… skąd ta alergia przyjacielu?- zapytał uprzejmie Smith.
Synth powoli pokręcił głową. Jego twarz była wciąż nieprzenikniona. Nie różniła się zbytnio od maski samochodu, albo drzwi prowadzących do klubu.
- Nic wam nie powiem…
- To interesujące… bo oznacza, że coś wiesz.-uśmiechnął się Smith złowieszczo.-Jak widzisz też jestem w zabrudzonym tanim garniaku, miałem więc bardzo kiepski dzień i mam bardzo mało cierpliwości, dlatego rozważ w milczeniu swoje opcje.
Wyjął pistolet i wskazał nim na Billa.- On jest może i z policji, ale ja nie… i w tej chwili niespecjalnie mnie obchodzą twoje prawa obywatelskie.
Synth drgnął jakby chciał się wyrwać, ale zrezygnował. Obrócił metalową głowę patrząc na Erica.
- Ja… ja nic nie wiem… ja jestem tylko kurierem - syntezator mowy brzmiał wciąż jednostajne, ale gdyby to był biomorf, emocje byłyby zapewne lepiej widoczne. - Wożę co mi wskażą i gdzie mi wskażą… nic nie wiem.
-Jednak coś wiesz. Kto ci mówi gdzie masz jechać i gdzie ostatnio jeździłeś?- odparł z uśmiechem Smith nadal trzymając broń w dłoni.
Synth pokręcił głową.
- Nie wiem kto… miałem czekać aż ktoś się zgłosi. Jak zawsze. Nie wiem kto.
- Kurier? - ocknęła się jak ze snu dziennikarka.- Pracujesz dla nich, dla tych… rewolucjonistów - ton dziennikarki wahał się pomiędzy oskarżeniem a niepewnością.
- Co? - pytaniu syntha zawtórował Bill wysuwający się zza pleców pojmanego. - Jakich… ja nie wiem dla kogo… płacą to nie pytam…
-Słuchaj..- Eric potarł podstawę nosa w irytacji.-Dobrze wiemy czego nie wiesz. Pytam się o to co wiesz. Jak się z tobą kontaktują, co każą ci przewozić, gdzie odbierałeś towar i dokąd go dostarczałeś. To wiesz i radzę ci powiedzieć, zamiast marnować nasz czas.
- Miałem tylko znaleźć symbol słońca i być o dwudziestej jutrzejszego dnia w Nytrondheim na dworcu. Oni… oni składają zamówienia w naszej knajpie i szef wie co robić… nie niszcz tego morfa. Proszę. Pracowałem na niego siedem lat…
- Szef?- zapytał Smith i zamyślił się dodając.-I gdzie znalazłeś ów symbol słońca?
- Nie znalazłem… wywlekliście mnie zanim ktokolwiek się ze mną skontaktował… - zapewne biomorf by jęknął, ale syntezator mowy “wieszaka” nie pozwalał na takie zaawansowane tonacje.
- Ok… możemy… A… pozwolić mu działać dalej… B... podszyć się pod niego.- zamyślił się Smith rzucając propozycję pozostałym.-Dobra… opowiedz mi o sobie i swoim szefie. Bądź wylewny.
- Nie ma takiej potrzeby. Ja już wiem resztę - Opal uspokoiła Smitha.
- W takim razie B… podaj swój numer konta. Dostaniesz mały prezent w zamian za niewielką amnezję. Nigdy nas nie widziałeś i tej rozmowy nigdy nie było. Ośmiornica wyciągnęła cię, bo byłeś jej winien kasę. Ale spłaciłeś go, więc wszystko jest najlepszym porządku. Jakieś pytania?- Smith spytał retorycznie kuriera.
Gdyby synth miał jakąkolwiek mimikę pewnie wyraziłaby teraz zdziwienie. Teraz jednak niemo wpatrywał się w Smitha. Po chwili pokręcił głową i podał numer konta. Puszczony wolno, ulotnił się sztywnym krokiem.
Eric kazał przelać Katonowi 400 kredytów na konto syntha, była to dobra cena za milczenie.
Opal patrzyła za odchodzącym synthem. Jej twarz wyrażała mocne zaniepokojenie.
- Jest źle. Nawet bardzo. I nie wiem do końca co z tym wszystkim zrobić. Ja mam paczkę, którą on miał dostać. To bomba wirusowa. Skierowana przeciw hiperkorporacjom. Dała mi ją Elektra… - dziennikarka zaczęła tłumaczyć co się stało i co ostatecznie zrobiła w cyberprzestrzeni.
- Rewolucjoniści posługują się znakiem słońca z nieskończonością bądź “B” w środku. Jeśli to co synth powiedział jest prawdą Mark był Rewolucjonistą. Nie jestem już pewna czy Izabela działa z nimi czy przeciw. Paczka była w logach Indigo Cloud, a ona je chciała zniszczyć. Jeśli zabiła Marka to nie mogła z nim pracować… z drugiej strony wiedziała czym jest plan B. Echo Elektry kazało dać paczkę jej i nikomu innemu. Może miała zdobyć jego zaufanie. O ile się z nią nie będziemy musieli zmierzyć wątpię abyśmy się dowiedzieli. Wydaje mi się, że na razie powinniśmy poszukać Elektry, czym mogę się ja zająć, oraz sprawdzili tę knajpę, czym możecie się zająć wy.
- Ok… ale jeśli przyjdzie nam się spotkać z zawodową zabójczynią, to wpierw będziemy musieli zaopatrzyć w lepsze uzbrojenie.-Smith chowając pistolet nie był zszokowany słowami Opal. Zaciekawiony co najwyżej. Dobrze wiedział, że sprawa jest poważna od czasu odcięcia się jego firmy od niego. Taki moloch nie porzuca swoich dobrze opłacanych pracowników, jeśli nie czuje się zagrożony przez potężniejszego drapieżnika.-Izabela mogła z nim współpracować i nadzorować go jednocześnie. Na pewno nad Markiem stał ktoś potężny. Ktoś kto zdecydował się uciszyć pisarza na wszelki wypadek. Rewolucjoniści czy nie… działają wedle starych wzorców agentury. Likwidują tropy mogące zdekonspirować siatkę przed i po akcji.
Spojrzał na ośmiornicę.- Myślę że Bill powinien pilnować twojego ciała, jeśli planujesz nurkować głęboko w meshu. Sam mogę się rozejrzeć. Wiem czego szukać.
- A ja proponuję się nie rozdzielać - wtrącił detektyw. - Ta knajpa, o której mowa, to inna kopuła. Nytrondheim, albo Nowy Szanghai… bo mają placówki rozrzucone po obu. Tymczasem tutaj mamy jeszcze tego Orestesa… był wtedy u Marka. Jeśli też robił za kuriera, to może rzucić nieco światła na całą sprawę i na śmierć pisarza.
- Racja, racja. Jak daleko będzie do jego mieszkania? W sumie nie warto rezygnować z rozmowy z nim. - Opal się odrobinę ogarnęła.
- Czterdzieści minut piechotą. Mniej jeśli skonfiskujemy komuś auto. Ulice się oczyszczają po zamieszkach.
- Zdaje się, że ty to możesz na półlegalu zrobić nie? Ja będę po drodze Elektry szukać… a to znaczy, że pewnie nieco przeskrobię…. - mruknęła dziennikarka.
- Mogę.
-No to zróbmy tak.- zgodził się z nimi Smith. Wszak nie mieli czasu do stracenia na jałowe dyskusje.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline