Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2016, 23:23   #235
Kolejny
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Nie miał za dużo czasu. Podszedł do Vato i przyklęknął na jedno kolano, tak, żeby ich twarze były na mniej więcej tym samym poziomie. Położył mu rękę na ramieniu:
- Muunowie ustąpią i dadzą wam więcej swobód. Wasze warunki życia poprawią się i będziecie lepiej traktowani... - spuścił głowę – Przepraszam, ale to wszystko. Obydwaj wiemy, że wasz lud zasługuje na więcej. I ja to rozumiem. Ale sprawa jest bardziej skomplikowana niż to. Ja... Mam obowiązki. Jestem tutaj, bo kogoś reprezentuję i nie zawsze mogę do końca robić to, co uważam za słuszne. Słuchaj... - przyciągnął go bliżej do siebie i zniżył głos – Gdyby to zależało tylko ode mnie, z ogromną przyjemnością razem z wami wyrzuciłbym tych sukinsynów z tej planety. Ale nie mogę tego teraz zrobić, to wywołałoby skandal. I nie mam wystarczającej mocy, by wam naprawdę pomóc. Bądźmy realistami, nie mam nic, nie mam armii, a tylko wasza pomoc mogłaby się okazać niewystarczająca. Tylko tyle w obecnej sytuacji udało mi się wytargować. To i tak będzie duży skok w porównaniu do tego, co jest teraz, ale nie rozwiązuje problemu. Obiecuję ci, że wrócę tu kiedyś, najszybciej jak będę mógł. Cały czas będę się starał, żebyście odzyskali pełnię wolności. Śmierć Jiri i wszystkich innych nie pójdzie na marne. Masz moje słowo. Czy rozumiesz?
- Czyli mamy na ciebie czekać Wybawco? Nabierzesz sił i wrócisz nas poprowadzić? - Vato zrozumiał jego słowa w sposób jaki chciał je zrozumieć i patrzył teraz z równie wielką nadzieją na Jona jak wtedy gdy zobaczył go po raz pierwszy.
- Tak. Ale to może długo zająć. Do tej pory będziecie musieli radzić sobie z tym, co macie. - Jedi podniósł się z klęczek - Muunowie powinni sami wyjść teraz do was z inicjatywą, bądźcie gotowi do rozmów. Jeśli będą próbowali was oszukać, dajcie im do zrozumienia, że w każdej chwili mogę tu z powrotem wrócić. To powinno im dać do myślenia. Muszę teraz odejść. Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Jaki będzie znak twojego powrotu? I czy dasz nam coś, co będzie sprawiać, że twoja obecność wśród nas będzie wiecznie żywa, Wybrańcu? - zrobił wielkie, proszące oczy.
To pytanie go zaskoczyło. Na początek pomyślał, że nie ma co zaoferować. A potem nagle zrozumiał, że ma jedną taką rzecz. I to nie byle błahostkę.

Zacisnął dłoń na rękojeści swojego miecza, jak setki razy wcześniej. Zawahał się. Czy naprawdę powinien to robić? To było coś więcej niż narzędzie pracy. Miał masę przeżyć, tych radosnych i traumatycznych z tą bronią związanych. Kształt i wygląd rękojeści znał na pamięć, ostrze był jak przedłużenie ręki. To była rzecz droga dla niego. Ale co lepszego mógł zaoferować niż niemalże część samego siebie? Wciąż pamiętał dzień, w którym go otrzymał. Trzy lata temu, na jego pierwszej misji, gdy wracał na Nar Shaddaa z zaatakowanej areny. Był wtedy innym człowiekiem. Gdy Issamar mu go wręczył, nigdy by nie pomyślał, jak to wszystko się dalej potoczy. Wciąż pamiętał bardzo dobrze ich imiona. Mandalorianin Issamar Cadera. Kha’Shy. Musiał przyznać, że tworzyli zgraną ekipę, oczywiście dopóki nie pokazali swojego prawdziwego oblicza... Zdradzili go. I spotkała ich adekwatna kara. Wyciągnął z tego lekcję i teraz mógł tylko cieszyć się, że te szumowiny nie żyją. Ale sam miecz był dobry i nie raz Jon dobrze go spożytkował. Chociażby Zonju...
Potrząsnął głową, skupiając się na teraźniejszości. Za bardzo dał się ponieść wspomnieniom. Podjął decyzję.
- Proszę. Oto moja broń, którą przez lata wykorzystywałem, by czynić dobro. Przyjmij ją i przechować jako dowód na ważność mojej obietnicy.
Chyba wtedy zdał sobie sprawę, że miecz tak naprawdę nigdy nie był jego. Nie zbudował go samemu, tylko kiedyś najpewniej zrobił to jakiś Sith. Zaadoptował go, ale w gruncie rzeczy był on obcy. A jego kolor przynosił więcej złego niż dobrego. Przyszła pora na coś prawdziwego. Wyciągnął dłoń z mieczem przed siebie, tak, żeby tamten mógł go zabrać. Czuł dziwny smutek ale też dumę w środku.
Vato wyciągnął obie ręce i przyjął broń z wielkim szacunkiem. To miał być najważniejszy moment w jego życiu. Nie potrafił wypowiedzieć ani słowa.
- Żegnaj... - wyszeptał mimowolnie Baelish. Cieszył się, że ma to za sobą. Zebrał się w sobie i teraz już do Vato powiedział:
- W takim razie nie pozostało mi nic innego, niż się pożegnać z tobą, przyjacielu. Opiekuj się dobrze mieczem. Pewnego dnia wrócę i dokończymy, co zaczęliśmy. Do zobaczenia.
Jeszcze raz poklepał Vato po ramieniu i odszedł, zostawiając go ze sobą. Pomyślał, że to nawet lepiej. To była broń wroga i do tego aż za często przypominała mu o bolesnych wydarzeniach przeszłości. Szanował ją i miał do niej sentyment, w końcu to jego pierwszy miecz, ale pora było zostawić to za sobą. Oczywiście do czasu, ale nie wiedział, jak długo zajmie mu realizacja tego nieprawdopodobnego planu. Trzeba było patrzeć w kategoriach całych lat. Ale wiedział, że jeszcze kiedyś odzyska ostrze i dotrzyma obietnicy danej Mygettianom.
 
Kolejny jest offline