Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2016, 23:31   #86
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
- Dziękuję, synu - odparł Theseus, zwracając się do grabarza. - Udam się do niego niezwłocznie - dodał i zerknął na swój prawie już pusty talerz.
- Panie Milet… - zaczepił go spokojnie, zanim ten mógł odpowiedzieć. - Poczekajcie na mnie za drzwiami, dobrze?
- Oczywiście cicerone - Grabarz skłonił się nisko, zmiętoloną czapkę narzucił na łysawy czerep i opuścił salę.

Niedługo potem Cicerone skończył swój posiłek i podziękowawszy oraz pożegnawszy się z opiekunkami oraz wychowankami i sam ruszył śladem grabarza.
- Pozwól, że będziecie mi towarzyszyć - rzucił Theseus, kiedy znalazł się już na zewnątrz. Posłał przy tym krótkie spojrzenie Miletowi, jakby próbował się upewnić, czy ten się dobrze czuje… lub jest trzeźwy.
- Pochówek dla pana Brassarda jest przygotowany? - zapytał, żwawo ruszając korytarzem i kierując się do schodów.
- A, gdzie tam, panie - Skrzywił się Nickolas -Toć go dopiero wczoraj zwieźli. Ciało umyłem, ale dziś skrzynkę dopiero zbiję. No i nie wiem gdzie grób wykopać.
Grabarz poruszał się w tempie duchownego, towarzysząc mu cały czas. Trochę się garbił i trochę dyszał, bo tak w naturze zwykli mieć grabarze. Dorzucił też jakieś swoje przemyślenie.
- Przydałoby się pogadać z tym Thomas’em Lemoine. On zna dobrze tę rodzinę. Bo to może innowiercy? Ja tam tego młodziaka, niech mu ziemia lekką będzie, w kościele nie widziałem.
- Wierny czy nie, człowiekowi należy się godny pochówek, synu - zganił go Theseus. - A cóż to, na cmentarzu nie ma już miejsca? Z Thomas’em zaś porozmawiam, jednak nie w celu wywiedzenia się o religijności nieboszczyka.
Grabarz zamilkł kiwając tylko głową i podążał posłusznie za Theseusem.

Cicerone sprowadził ich na piętro. Następnie skręcił w prawo od schodów i skierował się na część plebanii. Nim mógł wyjść, musiał wziąć swój płaszcz oraz torbę, które zostawił w komnacie.
- Jak się miewa Lisa? - zapytał, przekraczając drzwi rozdzielające sierociniec od części kościelnej.
- Eee.. moja córka?- Zapytał zaskoczony grabarz -Dobrze, dobrze. Bardzo dobrze. Świetnie sobie radzi. Pomaga… Eee.. dobra z niej dziewczyna. W rzeźni teraz terminuje. Bo cicerone wie, takie zajęcia przy trupach to nie dla dziewki
Miletowi rozbiegły się oczy i myśli pędzić zaczęły, bo nie wiedział, czemu duchowny go o córę pyta.
- Ale pomóc zawsze mogę, czy coś wytłumaczyć młodej, bo w sumie ten sam fach. Tyle, że ja w swoim kiełbas nie robię…
- U panny Hoeth się uczy? Miał okazję ją poznać na obradach. Bardzo… rzetelna kobieta - odparł z namysłem i zatrzymał się przed jednymi drzwiami.
- Zaczekajcie tu chwilę - rzucił Cicerone i zniknął w komnacie, by za niecałe pół minuty wrócić już ubrany i z torbą na ramieniu.
- Chodźmy więc. Mam na dzieję, że pora nie będzie za wczesna - powiedział raźno i ruszył w stronę wyjścia z plebanii.
- Po drodze będziemy musieli porozmawiać o pańskich upodobaniach, panie Milet…
- Oczywiście- Skrzywił się mężczyzna, gdyż nie wiedział o które upodobania chodziło, a już miał naprawdę wielką nadzieję, że nie o TE. Szybko więc spróbował zmienić temat...
- Gdzie to idziemy panie dobrodzieju?- Zapytał lękliwie.
- Skierujemy się do urzędu, może zastaniemy tam pana Trouve. Po drodze zahaczymy o domostwo panny Hoeth. Jestem jej winien podziękowania za dary, którymi obdarzyła świątynię.
- Yhmm- Mruknął grabarz.
Obaj maszerowali już przez plac. Chłód nadal doskwierał, ale było już widniej. Również więcej mieszkańców się obudziło i rozpoczęło wykonywać swoje codzienne obowiązki.

Theseus szedł przez chwilę w milczeniu. Wzrok miał spuszczony i skupiony, czasem tylko go podnosząc, by pozdrowić przechodniów.
- Nickolas - zaczął nagle Cicerone i zerknął na swojego towarzysza. - Chcę, żebyś wiedział, że jestem ci wdzięczny za posługę, jaką wyświadczasz temu miastu. Choć wielu boi, a wręcz brzydzi się tego cechu, grabarz to chwalebne zajęcie. Tak jak już mówiłem, każdy nieboszczyk, nieważne od stanu, zamożności czy religijności zasługuje na pochówek. Tak czynią ludzie - kapłan urwał na chwilę i posłał Miletowi coś, co od biedy można było nazwać przyjaznym skinieniem głowy.
Milet odwzajemnił nieudolnie uśmiech, choć w jego wydaniu lepiej żeby tego więcej nie robił.
- Tak samo jestem zobowiązany za służbę w świątyni, jednakże… Nie mogę pochwalać twoich nałogów, synu. Nie, kiedy przy świątyni mieszkają nasze sieroty. Nie chcę, by te latorośle nabrały od ciebie złych nawyków. Musimy ich wychowywać i dawać dobry przykład. Rozumiesz co mam na myśli? Już nie wspominam o wiernych, którzy ponownie wkrótce zaczną się pojawiać w kościele. - Theseus przyglądał się grabarzowi, czekając na jego reakcję. Wiedział, że temat nie był dla niego łatwy, ale miał nadzieję… nie, miał wiarę, że każdą słabość dało się przewalczyć. Wystarczyło tylko pozwolić sobie pomóc i dostać cel.
Milet znów się uśmiechnął i pokiwał głową. Zezowaty oczy zdradzały, że pomimo bezwarunkowej akceptacji dla słów duchownego, kompletnie nie miał pojęcia, co Theseus do niego mówi.
Tymczasem obaj właśnie mogli wypatrzeć kobolda, który maszerował do Urzędu, przecinając plac.
- Po prostu na razie nie wchodź nietrzeźwy na teren sierocińca, jesteś w stanie to zrobić, synu? - skwitował Theseus i spojrzał na kobolda, do którego uniósł dłoń.
- Panie Trouve! - zawołał Cicerone, przyspieszając kroku.


Kobold przystanął i obrócił się. W rękach miał pozwijane papiery, a rękę obandażowaną.
- A. Dzień dobry cicerone. Spacer w chłodny poranek? - zapytał.
- Cóż, chyba nie trzeba odpowiadać, że to dobre dla ciała i ducha - odparł kapłan i przyjaźnie skinął głową. Następnie zerknął na grabarza i dodał - Dziękuję za dotrzymane mi towarzystwo, panie Milet. - Wypowiadając to, dawał grabarzowi do zrozumienia, że może się już oddalić.
- Pozwoli pan, że przejdę się z panem? Podobno chciał się pan ze mną spotkać - zagaił do kobolda, ustawiając się przy jego boku i pochylając się lekko nad nim, by umożliwić konwersację.
- Tak. Nie trzeba było się fatygować, przyszedłbym do świątyni - Kobold ruszył dalej powoli, tak by duchowny mógł ruszyć razem z nim.
- Mamy dziś w urzędzie sporo pracy, tak więc proszę ze mną. Za chwilę wszystko wytłumaczę.
Obaj przeszli pod Urząd Miasta mijając parskającego, starego konia w służbie miasta. Stał on zaprzęgnięty do równie starego wozu, na który właśnie ładował kilka muszkietów zielony ork. Biorąc pod uwagę, pakowanie się rodziny LeBrunów pod karczmą na wóz pana Pierrat’a oraz szykujących się do wyprawy kurierów z Express Boldervine - miasto naprawdę tętniło życiem.
Pod Urzędem zebrało się kilka osób, które instruowała młoda, czarnoskóra Pascal.
- Proszę pamiętać, by zabrać wszystkie rzeczy, które nie poleżą. Trzeba też uważać by ich nie uszkodzić. Za chwilę rozdam zadania, kto, gdzie idzie. No i dobierzmy się dwójkami - Rozbrzmiewał jej czarujący głos.
- Mamy dziś zbiórkę rzeczy po osobach, które zaginęły - wyjaśnił Jean Chritophe, otworzył drzwi od Urzędu i zaprosił duchownego do środka.

- Dziękuję - bąknął duchowny i wszedł do środka. - Rozumiem, że nikt już nie znalazł? To naprawdę niepokojące - westchnął Theseus i zerknął na swojego towarzysza.
- Ano - Kobold zamknął drzwi i ruszył korytarzem.
- Ja właśnie w tej sprawie. Na radzie, pani Hoe zaproponowała co by cicerone może zajął się zbadaniem tych zniknięć? Chyba ma pan największe kwalifikacje do tego. Pozna pan przy okazji mieszkańców i okolicę, hmm?
Podeszli pod gabinet radnego i znów otworzył on wysokie wrota odsłaniając przy tym zagracone pomieszczenie papierzyskami. Przez duże okno ledwo wdzierało się słabe światło dnia, ale wystarczające by cicerone mógł zauważyć, że nikt tu nie sprzątał od wieków, a w powietrzu krążą kurze.
- W razie czego, jestem w stanie udostępnić jakieś dokumenty, jeśli będzie trzeba. Również mogę kogoś do pomocy przydzielić, choć myślę, że pan Milet może poczuć się urażony- Kobold rzucił na stos papiery i rozpoczął gramolić się na taboret za biurkiem.
Również mógłby pan pomóc naszemu Karczmarzowi odświeżyć sobie pamięć, gdyż nie do końca są jasne okoliczności jego pojawienia się w Szuwarach. Po prostu nie mamy nikogo kto mógłby się tym zająć i kto miałby z góry takie zaufanie naszych mieszkańców.
- Ciężko ukryć, iż interesuję się tą sprawą, jak pan to nazwał, zniknięć. Przeglądałem zbiory świątyni w celu wywiedzenia się jakiś wskazówek, ale na to potrzebowałbym więcej czasu. Myślę jednak, że najpierw trzeba porozmawiać z ludźmi powiązanymi w jakiś sposób z zaginionymi. Być może dopatrzyło by się w tym wszystkim jakieś wzoru - Cicerone przechadzał się po gabinecie kobolda w zamyśleniu. - Dokumenty jak najbardziej będą przydatne. Wszak nie łudzę się, że w zbiorach kościoła znajduje się wszystko - Theseus pokiwał głową. - Jednak nie sądzę, by trzeba było kogoś delegować do pomocy. Przynajmniej na razie - odparł, jednocześnie mając w głowie swoją gosposię. Nie był skłonny do mieszania ją w takie sprawy, ale na ten czas stawała się dla niego coraz bardziej zaufaną osobą. Nie miał zbyt wiele alternatyw.
- Co do nowego karczmarza… cóż, zaleciłem mu już, by nawiedził świątynię w celu odnalezienia samego siebie. Nie chciałbym też być zbyt nachalny w tej kwestii. Obiecuję jednak udzielić mu wszelkiej pomocy, jakiej będzie potrzebował. Nie można zostawić człowieka zagubionego bez wskazówek. - Theseus zatrzymał się i spojrzał na Trouve.
- Ja z kolei, jeśli można, chciałbym jeszcze poruszyć sprawę kluczy…
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline