Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2016, 00:24   #87
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tymczasem (Tura 9 wciąż)


ŁOWCZY
1 kwietnia 1723 roku




Kliknij w miniaturkęocieszniki to była naprawdę dziura. Położone na rozlewisku domy były stare i krzywe, gdyż z biegiem czasu opadały na grząskim gruncie. Strzechy były łatane tak wiele razy i tak z różnych materiałów, że przypominały zasłużone, cerowane kalesony jakiegoś nieboszczyka. Przez dziury w dachu wpadały promienie słoneczne oświetaljąc kopę słomy. Chyba jedyne tak suche miejsce tutaj.
- Lepiej się ubierz nicponiu, bo paczał jak zara wejdzie matula albo co gorzej tatko - Powiedziała dziewczyna przewiązując wstążką gorset i chowając z nim niezłe cycki. Na ów słomie para kochanków leniwie próbowała się zebrać.
“… yyy.. piegowata była na pewno.. a jej imię…. chyba coś na “C”... Clementine? Caroline?..” - Gaspard próbował sobie przypomnieć… Spojrzał na nią. Była naprawdę ładna..
Pies zaszczekał za drzwiami dając znak, że najwyższy czas się zbierać. Dziewczyna nachyliła się nad twarzą mężczyzny. Jej usta poruszały się wolno. Mówiła coś. Wszędzie chlupotała stojąca woda, nozdrza wypełniał zapach glonów, a pies znów zaszczekał.. mocniej. To było zupełnie bez sensu…
Czemu nie mógł sobie przypomnieć co ona mówi?

Skrzypnęły drzwi i za chwilę huknęły zamykane.
- Wrócił żem! - Wrzasnęło coś przeraźliwie - Jest tu kto?!... Żesz kurwa.. głodnym! Narąbałem tego drzewa!...
Słychać było kroki, szuranie i jakby ktoś drewna rzucił na ziemię. Kilka z nich się potoczyło po podłodze. Gaspard nic nie widział. Ciemno było, ręce spętane mocno tak, że krew ledwo krążyła. Nie bardzo wiedział gdzie jest ale bardzo starał sobie przypomnieć…
- Stolat, stolat, stolat, stolat, niechaj żyju nam! - Gromko i nagle walnęła salwa męskiego chóru rodem z najgorszej pijackiej zabawy. D'Arques mało zawału nie dostał. Piosenka wdarła mu się do uszu i przewierciła mózg na wylot. Jeden chyba nawet śpiewał “stolec”, a inny mocno seplenił.
- Nieeech żyje nam…. Niech żyjenam.. Stolatstolat, stolatstolat.. niechaj żyje nam!
Zakończono hymn spontanicznymi brawami, uderzeniami o stół i tupotem. Trwało to jakąś chwilę.
- Pamiętaliście?... - Rozmiękł głos, który jeszcze przed chwilą brzmiał dość strasznie - Naprawdę pamiętaliście?
- Choć nie jesteś ty mój syn rodzony, tom cię tak traktuje jakbyś był… rodzony Gligoryj. Tak więc dzisiaj jest napikniejszy dzień twojego życia. Boran i Radmil przygotowali ci niespodziankę.
- Och naprawdę? - Głos wydawał się już nawet bardzo słodki… i podkscytowany.
- Naprawdę!
Niebezpiecznie zatrzeszczała podłoga, zbliżyły się kroki.. i...
I stała się światłość. Zakurzony, śmierdzący koc opadł na podłogę i Gaspard właśnie mógł bez skrępowania ocenić w jakiej sytuacji się znalazł. A widok miał niezły, bo wisiał jak kanarek w klatce, dyndając nad podłogą.


WIEDŹMA
20 kilometrów na zachód od Szuwarów



Wiatr bezlitośnie smagał płaszczem Sophie i próbował co chwila ściągnąć kaptur. Był to chłodny, kwietniowy dzień, który już jakiś czas temu zbudził się do życia. Dziewczyna nie zwracała uwagi na niedogodności. Całą uwagę skupiła na zachowaniu równowagi. W końcu siedziała na miotle, 60 metrów nad ziemią i grzała dobre ponad 80km/h.
Brandy Flatbum zajmowała miejsce na przedzie z typowymi dla tych jednostek goglami na oczach. Była pilotem i kapitanem tego niewielkiego miotłolotu. Niezbyt uprzejma, głupia na pewno i ślepo posłuszna Zgromadzeniu.
Obie leciały od rozlewisk Trzcinowego Jeziora. W dole mijały czubki świerków płosząc stada ptaków i kilka zająców.
- Będziemy lądować!! Trzymaj się młoda!! - Wrzasnęła Brandy, a Sophie poczuła całkiem silny ziew gorzelniany.




Miotła zamajaczyła na boki i rozpoczęła gwałtowne obniżanie. Sosny i świerki wystartowały z typową chłostą iglastymi gałęziami dla tych, którzy próbują nurkować w ich koronach. Kilka ptasich gniazd przy akompaniamencie wrzasku rodziców runęło strąconych w dół.
Specjalne buciory Brandy zaryły w darń i obie damy musiały przebierać teraz szybko nóżkami by wyhamować pęd. Sophie słyszała wyraźnie rzężenie sfatygowanych płuc towarzyszki, gdyż nałogowo paliła ona Extra Mocarne…
- Dalej kurwa! Hamuj dziwko! - Wrzeszczała pilotka prawdopodobnie wykrzykując tymi słowami zaklęcia. Miała powody do podniesionego tonu, gdyż przed nimi wyrósł nie wiadomo skąd, 400-letni dąb. Jako, że Brandy siedziała na przedzie, miała znacznie gorszą pozycję w tych okolicznościach.
Wbiła buciory mocno w glebę i rozpoczął się dramatyczny, pełen przekleństw i odłamków ziemi ślizg…

***

- Ufff- Odetchnęła z ulgą stara wiedźma i zeszła z pojazdu. Miotła tej generacji mogła nie tylko dźwigać dwie osoby, ale również przewozić tobołki. Lewitowała zatem tuż nad ziemią razem z oszołomioną Sophie, a po jej bokach zwisały wypchane manatkami sakwy.
Pilotka wyjęła niedopałek z kieszeni i odpaliła go czarem “FöjerKurtzFlammer”. Okiem kobiety, która dużo w życiu przeszła, zlustrowała przebytą ścieżkę hamowania, która z pewnością pozostawi na około miesiąc piętno w przyrodzie.
- Żesz… robio tera takie buble, nawet to hamulców dobrych ni ma - skomentowała z przekąsem i wypuściła kłęby gryzącego dymu - To co młoda? Zsiadaj. Bierem te tobołki i idziem. Nasza ‘Petarda’ ma słaby zasięg. Dalej nie poleci. Zostawim ją tutaj, niech się podładuje. Tymczasem obie se pójdziemy… zaraz..
Wiedźma rozejrzała się, splunęła na rękę i uniosła w górę.
- Tam - Wskazała kostropatym paluchem - Na północny zachód. Właściwie na zachód.. tak.. na zachód.. Przed nami jeszcze dzień drogi kochaniutka. Tak więc, bierz swój wiedźmi tyłek w troki i idziemy.






SAPERKA
Gdzieś na szlaku, między Bełtami a Szuwarami


Nudny, skalisty krajobraz powoli przeradzał się w bardziej zielone tereny. Kilka suchych świerków, jedna jodła, klony, kasztany i jesiony… a na horyzoncie puszcza.
“Puszcza Czterdziestu Kroków”.
Ponoć nikt dalej nie zaszedł w tych kniejach bez szwanku. Zawsze się coś tutaj dzieje, a Pężyrka znała wiele historii jakie zwykli opowiadać gnolle ze Spalonego Lasu.
Muł leniwie człapał na przód, gdyż nazwy miejsca nie znał, a żucie właśnie co skubniętej trawy kompletnie pochłonęło jego niezbyt skomplikowane rozmyślania.
Przed nimi długa i trudna droga, która na pewno potrwa conajmniej dzień, więc krasnoludka, widząc że muł wszedł w stan autopilota, przymknęła jedno oko. Ziewneła i już za chwilę głowa luźno opadła jej na ramiona.


Nie wiadomo ile ujechała, gdy jej nozdrza wychwyciły zapach zupy z kalarepy i cebuli. Wzdrygnęła się lekko i otworzyła oko. Muł stał po środku niewielkiego obozu. Trzy namioty, niewielkie palenisko, gar, zupa i baba z talerzem. Gnollica.
Zadzierała głowę wysoko i wpatrywała się w jeźdźca ze śmiercią w oczach… Jakby muł podkradł się niezauważony…
- Dzień dorby… - zaczęła nieśmiało -Jestem… Ramona Cieciółka..


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:43.
Martinez jest offline