Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2016, 13:25   #24
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
ierwsza fala zielonych nadchodząca z zachodu, została skutecznie przerzedzona salwami z broni dystansowej. Ernst pruł ze swojej samopowtarzalnej kuszy, kosząc gobliny i snotlingi, które tylko weszły mu na cel. Położył w sumie cztery szkodniki, trzy dodatkowo raniąc, które w chwilę zostały wysłane do Gorka i Morka przez ostrze warczącego Ragnara zmierzającego w swoją stronę. Enigma nie był gorszy - co prawda gobasy zdążyły wystrzelić, jednak ich celność pozostawiała wiele do życzenia. Zakapturzony natomiast miał celne oko i pewną dłoń, zabijając obu łuczników dwoma strzałami; jednego trafił w szyję, drugiego w korpus. Dwóch gobasów przedarło się do niego, jednak Enigma bez problemu uniknął spadających ciosów, a chwilę potem tamci padli pod biczem Yael, dobici przez Aerina. Łucznik w moment przeniósł spojrzenie w stronę szarżującego wodza goblinów. Tam, roztrącając przeciwników zamaszystymi cięciami miecza był już Hans.

Nim dopadł do wodza, z flanki nadbiegł Kir - wyglądający niczym szczeniak przy wielkim wilku pies wybił się z tylnych łap i strącił przywódcę zielonych z grzbietu zwierzęcia, przetaczając się z nim po ziemi. Wtedy też wypuszczona przez Enigmę strzała wbiła się w pierś wilka, który zakwilił, wytracając prędkość i zataczając się wprost na szarżującego Sigmarytę. Van der Fels spuścił ostrze swego miecza na szeroki kark drapieżnika, wgryzając się głęboko w ciało. Fontanna ciemnej krwi trysnęła na twarz i napierśnik rycerza, a monstrualny wilk padł, skomląc. Nieopodal, zasłaniając się tarczą, Mandred wycinał sobie drogę do szarpiącego się z Kirem wodza zielonych. Tarcza i część pancerza ubabrana była goblinią juchą, jednak von Grossburg nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Tak samo jak na ostrza prowizorycznego uzbrojenia gobasów ześlizgujących się po jego blachach.

Znalazł się przy wodzu, gdy ten zdążył przejechać ostrzem niewielkiego miecza po udzie Kira. Pies, w bitewnym szale, zdawał się nawet tego nie zauważać, choć rana była dość szeroka i nieźle krwawiła. Mandred natomiast uderzył ostrzem w leżącego śmierdziela, niemal odcinając szkaradny łeb od tułowia i kończąc tym samym jego marne życie. W tym samym czasie, Aerin oszczędnymi, metodycznymi ruchami swego dwuręcznego miecza kładł kolejne gobliny. Bianca, stojąca do niego plecami, osłaniała go sztyletem i zdążyła rozprawić się z dwoma snotlingami oraz ranić jednego goblina. Ragnar nie miał już co robić na południowo-zachodniej stronie bitwy, więc przeniósł się naprzeciwko, tnąc swym toporem wszystkich zielonych, którzy mu się napatoczyli, przyjmując kilka uderzeń mieczy na tarczę. Andariel, mając wsparcie ze strony mistrza miecza, złodziejki oraz krasnoluda, wymówiła słowa mocy, nie tracąc koncentracji nawet wtedy, gdy tuż obok jej głowy przeleciała jedna z ciśniętych przez goblina włóczni.

Powietrze zadrgało od magicznej energii i w momencie uderzenia kosturem o ziemię nastąpił potężny rozbłysk białego światła. Zieloni stojący w jego obrębie pisnęli krótko, a oślepieni i bezbronni wpadali wprost pod ostrze Ragnara, młot Gotfrieda i korbacz Yael, który zamieniał ich małe łby w krwawą papkę. Jeden z żyjących pokurczy zaskrzeczał jakąś komendę w prymitywnym języku, co w mig wprowadziło zamęt w szeregach jego popleczników. Najwyraźniej śmierć wodza i magia Andariel zadziałały nad wyraz dobrze, co skwapliwie wykorzystaliście, posyłając do piachu kolejne trzy ścierwojady, nim kolejne trzy gobliny wzięły odwrót w stronę lasu. Enigma zdążył położyć jeszcze jednego, a pozostałych nie było sensu gonić.

Adrenalina uderzała do głowy, gdy staliście pośród zakrwawionych, zmiażdżonych, bądź rozczłonkowanych trucheł zielonych i wielkiego wilka. Jakimś cudem żadne z was nie było ranne - jasne, jakieś obtarcia się zdarzyły, zaś Gotfried będzie miał jutro wielkiego guza na głowie, ale nic poważniejszego wam się nie stało. Pomijając dwa martwe konie i Kira, gdyż pies zaczął w końcu kwilić, unosząc prawą, tylną łapę i próbując zlizywać spływającą z rannego uda krew. Yael od razu do niego dopadła, zajmując się towarzyszem, część z was również ją w tym wspomogła. Ernst i Enigma pozbierali pociski - nie było problemem odzyskać wszystkie strzały i bełty, choć z wydobyciem niektórych trzeba się było delikatnie napracować. Gdy załatwiliście swoje sprawy i nieco odpoczęliście, nadszedł czas, by ruszać dalej.


Reikwald prowadził was węższymi i szerszymi ścieżkami, a drzewa wszędzie zdawały się być takie same. Nieco się to zmieniło po niespełna godzinie marszu, kiedy weszliście pomiędzy nagie, wysokie topole i klony. Podniosła się mgła, wszędzie było cicho jak w grobie, a temperatura spadła na tyle, że przy każdym wydechu pojawiała się para. Chociaż wokół było spokojnie, to mieliście wrażenie, że gdzieś tam, między tymi drzewami kryje się coś złowieszczego. Może na was właśnie patrzyło? A może - powodowane ponurą, jesienną pogodą - było to tylko przeczucie, które nie miało się zrealizować?

Pozostawaliście czujni, co jakiś czas spoglądając na mapę podarowaną wam przez przeora Heinricha i tak naprawdę... ciężko było się połapać, czy podróżujecie w dobrą stronę. Ściemniało się, a mgła niczego nie ułatwiała. Nie mając większego wyboru, trzymaliście się wąskiej ścieżynki, która ostatecznie wyprowadziła was na rozległą polanę, pośrodku której ujrzeliście ruiny czegoś, co w przeszłości musiało być najpewniej stażnicą.


Budynek straszył swoim wyglądem, a czarne otwory okien patrzyły na was ponuro. Zwierzęta nie zdradzały żadnych podejrzanych zachowań, zatem miejsce musiało być puste i dawno zapomniane przez czas. Nad bliźniaczymi wieżyczkami unosiły się ptaki, walcząc z silnym, zimnym wiatrem wgryzającym się pod ubrania. Adrenalina już dawno opadła, wpędzając was w przyjemne rozleniwienie po długim dniu. Czuliście się zmęczeni, a noc była tuż, tuż.

Ciężkie chmury barwy ołowiu zawisły nisko nad okolicą, a pierwsze zimne krople rozbiły się na waszych twarzach i ubraniach. Zbierało się na solidną ulewę.
 
Kenshi jest offline