|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
07-11-2016, 21:53 | #21 |
Reputacja: 1 | Yael rzuciła nieco krzywe spojrzenie temu, który odczytał pismo na głos. Zaraz jednak wyszczerzyła zęby. Widać na nic lepszego nie było co liczyć, bo kapłanowi jakoś się nie spieszyło do sprowadzenia wiarygodnej, trzeciej strony. O ile sprowadzona przez jedną ze stron, strona miała kiedykolwiek być wiarygodna. To jednak były sprawy mniej istotne. Teraz, gdy godzina wciąż młoda była, należało wykorzystać czas na to by dobrze się zabawić. Wątpliwym bowiem było, by w drodze do zamku i w samej budowli, zastali chętnych do wspólnego, radosnego biesiadowania. Z drugiej strony, przez biesiadowaniem z korbaczem w dłoni, Yael nigdy specjalnie się nie wzbraniała. - Yael - rzuciła na odchodne, kierując swe imię na równi do najmujących co najemników. Kir posłusznie poczłapał za nią, obwąchując przy okazji tego zamaskowanego. Widać pachniał mu jakoś szczególnie smakowicie czy coś. Jego właścicielka kroki swe skierowała nigdzie indziej jak do karczmy, gdzie przez ostatnie dni stacjonowała. Już od progu poinformowała karczmarz, że od dnia następnego będzie sobie musiał kogoś innego poszukać i żeby szykował najlepsze jadło i gorzałe. Kto wie, może miało ono być jej ostatnim za tego żywota, więc oszczędzać na nim nie zamierzała. Tego wieczoru w “Baryle” działo się, oj działo. Część z tego Yael pamiętała, reszty niekoniecznie. Dla przykładu, i należałoby nadmienić, że było to dla niej pewnym zaskoczeniem, nijak sobie nie przypominała by tego łysego jegomościa, który to chrapał w połowie na niej zwalony, zapraszała do łoża. Dobrze, że zamówiła sobie wczesną pobudkę, bo jak nic na czas by się nie stawiła, by wysłuchać tego, co jeszcze kapłan miał do powiedzenia. Mimo, że zanim wylazła z pokoju karczemnego, doprowadziła się do stanu względnie używalnego, to nie dało się ukryć, że cuchnęło od niej gorzałą. Tym bardziej, że po drodze dopijała jeszcze, co by pękający łeb ułagodzić. Zapewne z tego właśnie powodu, gdy raźnym krokiem pokonywali drogę w strugach deszczu, z jej ust co jakiś czas padało wyrażenie niegodne białogłowy. Ba, szewc by się pewnie zarumienił, chociaż za to głowy by nie dała. Za bardzo lubiła gdy tworzyła całość z resztą ciała. Gdy wleźli w las, humor Yael nieco się poprawił. Kompania była, jak się spodziewała po wczorajszym pokazie, mrukliwa jak sto goblinów z rozwolnieniem. Co prawda nigdy nie słyszała pomrukujących goblinów z rozwolnieniem, jednak niewiele ją zgodność określenia z rzeczywistością interesowała. Interesował ją z kolei napitek od tej ślicznotki. W końcu jak częstują to się nie odmawia, to by jak nic, brakiem manier było. Ślicznotka, jak się okazało, wołała się Bianca i był z niej ruchliwiec jakich mało. To do tego zagadała, tego poczęstowała, temu coś, tamtemu innoś. Skąd to cholerstwo o tak wczesnej porze energię miało, tego Yael nie wiedziała. Widać już taka była, co jasnowłosej nijak nie przeszkadzało. Podobnie jak w tylnej części miała milczenie tego z maską, czy jaśnie pańską wyższość elfki. W ogóle to, jak już się rzekło, humor jej nawet dopisywał, gdy już kac został zabity, a lejąca się z nieba woda, wzięła wolne. Nie przestawał jej dopisywać i wtedy, gdy napotkali kłopoty. No bo, jakby nie spojrzeć, dobra walka była nawet lepsza od gorzały, chociaż różnica była dość niewielka. Pierwsze chwile starcia nie wróżyły za dobrze drużynie, Yael uznała jednak, że to tylko dlatego, że ona sama jeszcze po oręż nie sięgnęła. Oj dobra to była chwila, uśmiech na usta przywołująca. Kir, dobre psisko, podążając za jej nakazem, ruszyło za konnym, co by go wspomóc w walce z dowódcą i jego wilkiem. Ona zaś… - Wychędożyć ich! - Zakrzyknęła ochoczo, rozwijając bicz i sięgając po tarczę. Co prawda mogła skorzystać z długiego łuku, który ze sobą miała, jednak uznała że lepiej będzie zastosować taktykę trzymania na dystans, co by ci, którzy już swe bronie dystansowe dobyli, mieli jak najwięcej czasu by z nich skorzystać. Nie mówiąc już o tym, że bicz łatwo na korbacz mogła zamienić, gdyby atakujące ich cholerstwo podejść zdołało zbyt blisko. Z korbaczem zaś, mogła z tymi skurwielami zatańczyć taniec, o którym im się w najdzikszych snach nie śniło.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 07-11-2016 o 21:57. |
08-11-2016, 18:19 | #22 |
Reputacja: 1 | Ragnar znalazł wstążkę. Bardzo ładna była, pomimo utytłania. Tileański jedwab barwy mocnego wina południowo-zachodnich stoków Apuccini. Naturalnie temat tkanin był mu dość obcy, lecz kilka materiałów zdążył poznać. Wełnę, len albo... tileański jedwab. W końcu rozpruł wielu ludzi i nieludzi w jego obronie. Wziął ją sobie, gdy nie dostrzegł nikogo, kto mógłby zgłaszać do niej pretensje. Więcej wartych uwagi wydarzeń poprzedniego wieczora się nie zdarzyło. Milczeniem pominąć można krótkie skinięcie głową będące odpowiedzią na zgodę Tottentanza oraz zatrzymanie się w pierwszej, lepszej karczmie. Niewiele warta jest także wzmianka o pójściu spać, gdyż Ragnar nie rozmyślał zbyt wiele przed snem. Nie rozgrywał w myślach żadnych sojuszy czy szarad. Nie miał zamiaru oceniać pochopnie nowych towarzyszy broni, choć nasuwało mu się kilka opinii. Niemniej prawdziwą opinię miał o nich sobie wykształcić dopiero wtedy, gdy przyjdzie pierwsza okazja do przetestowania umiejętności. - Jedno i drugie łatwe do obrony - mruknął pod nosem, kiedy Sigmaryta przedstawił dwie drogi do zamku. Obie nie podobały się Jernarmowi ze względu na niekorzystne podejście. Wejścia mogły i prawdopodobnie były pozamykane, jeśli kultyści znajdują się już u celu. Zastanowił się przez chwilę, czy nie istnieje trzecia droga. W końcu niektóre zamki dysponowały sekretnymi przejściami mającymi umożliwić możnym wyjście, kiedy zrobi się gorąco. Takie tunele muszą być długie, biorąc poprawkę na możliwe rozmiary armii oblegającej. Mogły się ciągnąć nawet do najbliższej wsi. Zanotował w pamięci, by dokładnie zapoznać się z Felsbockenbergiem. Jeśli jednak trzecia droga okazałaby się mrzonką, co wykluczonym być nie mogło, ponieważ nie wszystkie twierdze musiały posiadać takie tunele, to należało dokładnie zapoznać się z jednym i drugim podejściem. Szerokie podejście wydawało się pozornie łatwiejsze do przebycia, ale wcale nie musiało takie być. Jeśli jest to teren nieosłonięty, to ewentualni łucznicy będą mieli ich jak na dłoni. Być może to właśnie węższa droga okaże się, paradoksalnie, korzystniejsza. Takie rozważania musiały jednak poczekać na objawienie w postaci rzucenia okiem na teren. Khazad przestąpił z nogi na nogę, spoglądając po wszystkich zebranych. Gwoli szczerości, to uważał, że tracą czas. Gdyby to zależało wyłącznie od niego, to ruszyłby natychmiast. Nie był zmęczony, zaś noc nie była mu straszna. - Dobra, nie ma co mitrężyć - rzucił poprawiając topór u pasa. Przyszedł jebaaany rozkaz do boju, Było już w chuj od wieczoooora... Od samego początku drogi wesołe, żołnierskie piosenki trzymały się krasnoluda. Uwolniony od spojrzenia kapłanów Sigmara, nie musiał już powstrzymywać języka i mógł mówić tak, jak miał na to ochotę. Momentami podśpiewywał nie zrażony deszczem, a momentami pogwizdywał wesoło. - Na dobry początek może łyczek albo dwa? Hm? Bianca jestem, miło poznać. Aleć się kompania zebrała, hm? - No, jak nie, jak tak? - wyszczerzył się do ślicznej dziewczynki. Doskonały moment na poprawienie sobie humoru, ponieważ las zbliżał się wielkimi krokami. Przynajmniej przestawało kapać z nieba. - Panie przodem - zwrócił się do kobiety z psem. Krasnoludy to pamiętliwa rasa, nie zapomniał o zeszłodniowej ofercie kobiety z psem. W końcu przecież skorzystał. - Ragnar - przedstawił się zabierając się za swoją kolej do wychylenia małego łyka. Może troszkę większego łyka. W końcu jednak, nim zwężenie, zwane czasem Szyjką Ragnara, zetknęło się z krasnoludzkimi ustami, uznał, iż półśrodki nigdy nie przynoszą rezultatu. Lepiej dupnąć raz a porządnie niż pierdzieć po kawałku. Skrzywił się lekko, choć przyczyna pozostawała niejasna. Albo alkohol, albo przekroczenie progu lasu. Jedno z dwóch. - A się, kurwa, zebrała. Spodziewałem się góra pięciu pojebów. Łącznie ze mną. A tu dupa, gówno, miód. Dycha jak w mordę strzelił. Ale dobra, większa szansa na powrót - odparł Biance. (...) W gniadym rumaku otwiera się dupa, I czerwone widać czereeepyyy! Nagle zamilkł. Południe wspinało się coraz wyżej, kiedy ze zmrużonymi oczami rozejrzał się uważniej. Niedługą chwilę poświęcił zwierzętom. Krasnolud zbyt wiele bitew przeżył, by nie wiedzieć, że to doskonałe środki wczesnego ostrzegania. Natychmiast zdjął tarczę. W dłoni obrócił się topór. W oddali rozbrzmiało wycie wilka i w tej chwili Ragnar wiedział już co nadciąga. Odgłos nie musiał się powtarzać. Te małe, zielone, plugawe, obrzydliwe skurwiele rozpozna wszędzie. - Grobi... - mruknął i splunął pod nogi. Dostrzegając ruch po obu stronach wiedział, że wpakowali się w pułapkę. Chędożony las. Khazad przykucnął lekko i skulił się za tarczą, zwracając ją w nieosłoniętą stronę. Za swoimi plecami miał ową Cichą oraz człowieka, któremu małe skurwiele zabiły konia. Usłyszał metaliczne brzęknięcia o własną zasłonę. Podniósł się natychmiast wiedząc, iż chwilowo nie grozi mu atak dystansowy. Pojawiło się jednak nowe zagrożenie. Przywódca na wilku. Wielki zwierzak staranował elfy i jednym chłapnięciem zagryzł konia Rycerza. Zasadzka zaczęła się zamykać, gdy po obu stronach traktu wyłoniła się chmara goblinów i snotlingów. Ragnar poświęcił chwilę na rozeznanie w sytuacji. W jego rzędzie cztery na zwarcie, raz na dystans. W drugim szeregu trzy na zwarcie, raz na dystans i Bianca, której nie potrafił zakwalifikować do żadnej grupy. - Nie oddalać się! Trzymać w grupie! - odezwał się elf. Byli zamknięci w klasycznym, aleksandryjskim młocie i kowadle. W tym manewrze przeważające siły nacierały z obu stron i ścisła defensywa miałaby sens, gdyby wszyscy dysponowali tarczami i włóczniami. Przynajmniej tarczami. Gdyby Ragnar dowodził siłami przeciwnika, nakazałby wilkowi szarżę przez środek ich formacji, by rozdzielić stojących plecami do siebie. Nawet jeśli nikt nie odniósłby ran, to z całą pewnością wylądowaliby na ziemi. Gobliny byłyby już w drodze, a wtedy rany to darmowe wykpienie się z sytuacji. Zobaczył jak ostatni jeździec na koniu ruszył w kierunku przywódcy. Przez chwilę krasnolud chciał się przyłączyć, ale byłoby to zagranie wyjątkowo nierozsądne. Musiałby przemierzyć całe pole bitwy. Niemniej posunięcie było słuszne. Trzy-jeden, trzy-jeden-Bianca. Widział, że każdy podjął własne działanie, zaś ich grupa przypominała burdel ogarnięty pożarem. Dowiedział się jednak czegoś ciekawego. Stojący za nim człowiek był siłą zwarcia i dystansu. Odpowiedzią na młot i kowadło były skrzydła. Zagranie wymagające dla trzonu, ale niosące spore szanse na wydostanie się z kleszczy. Jeśli Rycerz dołączyłby do Konnego i razem zarąbali przywódcę, to mogliby się rozdzielić i oskrzydlić rzędy przeciwnika z tamtej strony. Ragnar z gościem za swoimi plecami mógłby dokonać podobnego zagrania. W tamtej chwili największy ciężar spocząłby na centrum. Przynajmniej przez pewien czas. Kobieta z Psem i elf musieliby wystąpić do przodu z jednej strony, zaś Bianca i Sigmaryta z drugiej. Elfka i Cicha pozostałyby osłonięte, a jednocześnie miały czyste pole do strzału, w nacierające na nich siły. Podczas zwarcia Ragnar ze swym odpowiednikiem z drugiej strony oraz Rycerz z Konnym uniemożliwialiby zamknięcie pierścienia, a centrum mogłoby się rozdzielić, gdy nie będzie im groził atak na plecy. Cicha w umownym kierunku "południe", elfka na "północ". Wpuścić gobliny w środek. To nie są inteligentne istoty. Dzięki temu odwróciliby młot i kowadło, zamykając przeciwników w pułapce bez wyjścia. Strona północ miałaby wtedy Konnego, Rycerza, Kobietę z Psem, Sigmarytę i Elfkę, zaś południe dysponowałoby Elfem, Gościem z Pistoletem, Biancą, Cichą oraz Ragnarem. Wtedy będą mogli próbować zamknąć pierścień i wyrżnąć napastników. Ważną kwestią w siłach zielonych chujków było morale. Konny musiał pokazać trupa przywódcy jego siłom. Planowanie nie był długie. W końcu nie miał pewności czy ktokolwiek pójdzie za strategią, której nie miał czasu wyjaśnić. - Rycerzu! Z Konnym! Jebnijcie w skrzydła, i morale! - zwrócił się do człowieka, któremu dzień wcześniej odpowiedział pozdrowieniem z jabłkiem. - My z drugiej strony - rzucił za plecy. - Reszta zwarcia i Bianca krok do przodu. Magiczka i Cicha do ochrony! Wychodzimy z kleszczy! - wydarł się. Sam natychmiast ruszył na oskrzydlić gobliny ze strony "zachód-południe". Szedł szybko, na ugiętych nogach, garbiąc się za osłoną tarczy. Mając nieustannie przed sobą zagrożenie goblińskie, nie wyglądał nawet w tamtym kierunku. Wystarczyło mieć oczy otwarte na boki oraz słuch skierowany naprzód. W bitwie nikt nie dbał o zachowanie ciszy. Miał zamiar dotrzeć na skraj i zacząć wyrąbywać sobie drogę od boku goblińskiej formacji. Jeśli jednak stałoby się tak, że zielonoskóre plugastwa wykażą szczątkową inteligencję i spróbują go okrążyć, to będzie zachodził całą formację od tyłu, dzięki czemu da Kobiecie z Psem i elfowi okazję do ofensywy. Wtedy jednak będzie zmuszony do powolnego cofania się w stronę, z której przyszedł, by mierzyć się z nie więcej niż dwoma przeciwnikami na raz. Amator od zawodowca różnił się pod wieloma względami. Ten pierwszy stał jak kołek próbując rąbać przeciwników jak drwal drzewa. Nie bierze poprawki na to, że przeciwnik nie jest nieruchomym słupem soli. Ten drugi wykorzystywał wszystkie kierunki, by ustawić się w jak najdogodniejszej pozycji. Ponadto niewiele akcji było w stanie zastąpić efektowne wejście. Szarża połączona z okrzykami i jego zakazaną gębą mogły zdziałać cuda. Szczególnie mogła uderzyć w morale. Niewykluczone, że udałoby mu się spowodować chwilę zawahania u przeciwnika lub zamarcie z bojaźni. Na ucieczkę jeszcze nie liczył. Jeszcze. Nienawidził tych małych skurwysynów.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 08-11-2016 o 18:44. |
10-11-2016, 11:39 | #23 |
Reputacja: 1 | Dalsza część spotkania nie różniła się niczym szczególnym od poprzedniej. Przeor zakończył swoje przemówienie, pozostawiają czas na podpisy i pytania, które to miały okazję się napatoczyć zbieraninie najemników i rycerzy. Gotfried w milczeniu je przeczekał, aż do momentu upragnionego zakończenia spotkania. Ludzie i nieludzie powoli opuszczali pomieszczenie, składając przed tym podpisy na umowie. Zakonnik pożegnał kapłana lekkim, aczkolwiek nie pozbawionym szacunku ukłonem, pozostawiając go z rycerzem, którego obdarował krótkim, pogardliwym, pożegnalnym spojrzeniem. Nastał dzień wymarszu. Gotfried poranek spędził na modlitwie i śniadaniu wśród braci, których mógł już nigdy nie zobaczyć. Posilił się do syta, wiedząc, że podobna okazja na trakcie może się nie pojawić. Po śniadaniu udał się w towarzystwie Heinricha na odprawe. Nie trwała ona zbyt długo, a jej treść nie stanowiła żadnej nowości dla uszu zakonnika. Miał on bowiem okazje zapoznać się z całym przedsięwzięciem i mapami w zaciszu swojego pokoju. Wydawało mu się, że przeor pokładał w nim nadzieję, a on chciał zrobić wszystko, żeby go nie zawieść. Parę godzin później byli już na trakcie. Mimo rozmów i humoru dopisującego większości części drużyny, on maszerował w milczeniu, wypowiadając w myślach kolejne słowa modlitwy. Mijały kolejne minuty, a on nie zwracając większej uwagi na otoczenie szedł przed siebie. Z zamyślenia wydostała go kobieta oferująca mu nadziewaną bułeczkę. Jej brak szacunku do zadania, którym to obdarował ich sam Sigmar, jedynie rozzłościł zakonnika, co w efekcie przyniosło cichą i stanowczą odmowę. Po tym zajściu powrócił do swoich spraw, poprawiając przy okazji położenie młota opartego na jego ramieniu. Nie minęło parę minut, gdy ponownie wyrwano go z oceanu fanatycznych myśli, który zalewał mu głowę. Tym razem nie była to radosna dziewczyna a kamień, który uderzył go w głowę. Zakonnik zachwiał się, a jego wzrok stracił na moment ostrość. Obok niego wybuchła wrzawa spowodowana nagłym atakiem znikąd. Gdy Gotfried ocknął się, przyjmując tym samym pozycje bojową, część jego towarzyszy była już zajęta walką. Rżenie umierających koni zagłuszone zostało przez wycie wilka i krzyki goblinów rzucających się na nich w szaleńczym natarciu. Ocean myśli wyparował ustępując miejsca fanatycznemu płomieniowi trawiącemu jego umysł i ciało. Na atak postanowił odpowiedzieć atakiem, dlatego zakonnik wykrzykując zagłuszone przez zgiełk słowa, zaszarżował najbliżej stojącego goblina i w fanatycznym uniesieniu podniósł młot nad głowę próbując rozłupać czerep zielonoskórego. Chwała Ci Sigmarze! Cześć i chwała! |
10-11-2016, 13:25 | #24 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | ierwsza fala zielonych nadchodząca z zachodu, została skutecznie przerzedzona salwami z broni dystansowej. Ernst pruł ze swojej samopowtarzalnej kuszy, kosząc gobliny i snotlingi, które tylko weszły mu na cel. Położył w sumie cztery szkodniki, trzy dodatkowo raniąc, które w chwilę zostały wysłane do Gorka i Morka przez ostrze warczącego Ragnara zmierzającego w swoją stronę. Enigma nie był gorszy - co prawda gobasy zdążyły wystrzelić, jednak ich celność pozostawiała wiele do życzenia. Zakapturzony natomiast miał celne oko i pewną dłoń, zabijając obu łuczników dwoma strzałami; jednego trafił w szyję, drugiego w korpus. Dwóch gobasów przedarło się do niego, jednak Enigma bez problemu uniknął spadających ciosów, a chwilę potem tamci padli pod biczem Yael, dobici przez Aerina. Łucznik w moment przeniósł spojrzenie w stronę szarżującego wodza goblinów. Tam, roztrącając przeciwników zamaszystymi cięciami miecza był już Hans. |
10-11-2016, 21:56 | #25 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 10-11-2016 o 22:46. |
11-11-2016, 09:21 | #26 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 11-11-2016 o 10:21. Powód: dodanie odnośnika do podkładu muzycznego. |
11-11-2016, 11:16 | #27 |
Administrator Reputacja: 1 | Walka, walka i po walce... Ernst nie odniósł żadnego obrażenia, niestety - cztery wysłane w zaświaty stwory nie stanowiły żadnej rekompensaty za stratę wierzchowca. A że nie było skąd wziąć drugiego, Ernstowi pozostawało do zrobienia tylko jedno - przyłączyć się do większości, poruszającej się na własnych nogach. Zabrawszy juki Ernst powiesił siodło wysoko, na drzewie, poza zasięgiem zwierząt. Jeśli się uda, to w drodze powrotnej zdoła go zabrać. Fakt, że będzie musiał targać siodło na własnym grzbiecie, nie poprawił mu zbytnio humoru, no ale nie było innego wyjścia. Siodła zazwyczaj nie rosły na drzewach, a chociaż Ernst nie musiał każdego grosza oglądać dwa razy z każdej strony, to z kolei nie rzucał złotem na prawo i lewo. Straty należało ograniczyć do minimum. Oczyścił odzyskane bełty, oczyścił ręce z krwi, po czym na powrót załadował bełty do magazynka. Bełty też nie rosły na drzewach, a sądząc po tym spotkaniu należało domniemywać, że nieraz jeszcze będzie okazja, by w kogoś wpakować parę pocisków. * * * Ruiny warownej strażnicy wyglądały ponuro, ale gwarantowały pewną osłonę przed niepogodą i, ewentualnymi wrogimi istotami. Ernst pozostawił innym przygotowanie obozowiska i rozpalenie ognia. Sam ruszył na zwiedzanie ruin, chcąc się przekonać, kiedy ostatnio gościły jakichś gości... i jakich. |
11-11-2016, 13:08 | #28 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Aerin nie hamował gniewu. Okazało się, że nic się nie zmieniło od dawnych potyczek z zielonoskórymi - gobliny miały tak samo miękkie czerepy jak ongiś. Wywijał klingą dwuręcznego miecza z zaskakującą lekkością, postronnym zdawać by się mogło, że to jakiś teatralny rekwizyt. Zwłaszcza że na twarzy elfa próżno było dostrzec oznak wysiłku. Gdziekolwiek uderzał, tam tryskały fontanny posoki, udowadniając, że brzeszczot to prawdziwa, śmiercionośna broń. |
11-11-2016, 15:04 | #29 |
Reputacja: 1 | Znowu spływała krwią. Było to może nazbyt wygórowane stwierdzenie, jednak Yael nie przejmowała się tym szczególnie. Walka sprawiała, że była szczęśliwa, w swym żywiole, w miejscu i czasie, w którym wiedziała że żyje. Czy to przeciwnik na arenie, czy pokraki w lesie, wrażenie zawsze było jedno. Serce biło równym, szybkim rytmem, oddech także nieco przyspieszał w miarę trwania potyczki, uśmiech nie znikał z jej twarzy. Nie urodziła się wszak by przy garach i śmierdzących dzieciakach siedzieć. Nie, ją stworzono do krwi rozlewu. Może się matka puściła z jakimś wojakiem, o czym ojciec nie wiedział? A może to te plotki, które słyszała, jakoby on sam był niezłym ziółkiem za młodych lat, były prawdziwe? Jakby nie było, rzec musiała szczerze, że tylko na polu bitwy czuła się wolna.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 11-11-2016 o 15:23. |
12-11-2016, 14:21 | #30 |
Krucza Reputacja: 1 | Post by corax, Kerm & Pan Elf Po walce
|