Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2016, 19:28   #105
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 2 - Noc - Samotność Ilham

Ilham moczyła stopy w wodzie. Dwa księżyce i gwiazdy rozświetlały niebo, na którym nie zapadł jeszcze do końca zmrok. Pogrążona we własnych przemyśleniach usłyszała nagłe zbliżające się w jej stronę kroki. Ktoś biegł.
Acha! A więc przyszli! Iranka podniosła czujnie głowę wlepiając się w... puste morze przed sobą? Zmarszczyła brwi, a narastająca niepewność zaczynała wprowadzać ją w nerwowe drżenie ciała. Była pewna, że “atak” przyjdzie z wody, tymczasem dochodził… z lądu?
Odwracając się niczym zlękniona łania wydała z siebie dziwny dźwięk, ni to pisku dziecka, ni kwaknięcia kaczki, ni… miauknięcia kota.
- Heeeeeeeeeeeeeeeeeeeeej… - usłyszała wtedy głos Wendy, a zaraz po tym ujrzała jej uśmiechniętą twarz. - Słuchaj… Dominika mówi, że skończyła robić pierwszą parę sandałów. I, że chce abyś ten, wypróbowała je. Bo… coś tam. - Dziewczyna wzruszyła ramionami jednocześnie stając kilka kroków przed Ilham. Miała głębszy oddech. Widocznie biegła od samego ogniska aż tu.
Iranka parsknęła trochę jakby w oburzeniu, dając upust emocjom. Dała się wystrychnąć na dudka, kiedy chciała być prawdziwą, bojową lwicą.
Kręcąc w zrezygnowaniu głową, wyminęła Wendy i ruszyła dziarskim krokiem do obozu.
- Na przyszłość nie strasz mnie tak… nie zachodź od tyłu, bo ci kiedyś przywalę ze strachu… - burknęła, poprawiając chustę pod szyją.
- Eeeeej no. Musiałaś słyszeć moje dyszenie osła i że biegnę przecież. Miałam krzyczeć z daleka, czy co? - burknęła za nią Wendy, która jednak nie ruszyła się z miejsca.
- Mogłaś powiedzieć, że to ty… już jedno dyszenie na dzisiaj mi wystarczy - mruknęła, oglądając się za dziewczyną, ale po chwili zwracając się twarzą do ognia.
- Przepraszam, Ilham - powiedziała z pokorą Wendy, dalej nie ruszając się z miejsca. - Nie chciałam przecież cie wystraszyć.
Iranka zatrzymała się nie do końca rozumiejąc co się właściwie dzieje. Odwróciła się z pytającym spojrzeniem w kierunku niebieskowłosej. Powiedziała coś nie tak? Przecież na nią nie krzyczała. Chociaż jej akcent często kojarzony był z tym proterrorystycznym, przynajmniej według pijanych Szkotów, wytaczających się z baru po przegranym meczu piłkarskim.
- Eee… he? To co idziemy? - zapytała niepewnie, nie wiedząc co robić.
- Nie noo, idź - niebieskowłosa machnęła ręką, jakby chciała pokazać, że Ilham nie ma czym się przejmować - pobiegam sobie trochę.
Czy Wendy mówiła prawdę, czy nie, Il nie zamierzała tego teraz roztrząsać, gdyż czekało na nią zadanie. Kiwnęła więc niepewnie głową na znak pożegnania, po czym ruszyła ponownie ku Dominice.


Dziewczyna siedziała przy ognisku, tak samo jak wtedy gdy Ilham od niego odchodziła. Teraz jednak nie było tam jeszcze nikogo, prócz niej. Uniosła wzrok na Iranę z lekkim uśmiechem, po czym triumfalnie podniosła dwa uplecione przez siebie sandały w górę.
- Myślę, że jutro tobie najbardziej się przydadzą. Jesteś chętna by przetestować? - zapytała.
Sandały wyglądały solidnie, widać Dominika dobrze znała się na tym co robiła. A co najciekawsze, były naprawdę estetyczne. Podeszwa przypominała trochę pleciony koszyk, ale była gruba, zupełnie jakby kobieta czymś dodatkowo ją wypchała i wzmocniła. Do tego dochodziły wiązania, by podeszwa trzymała się nogi i wyglądała jak sandał.
- Ma-sha-allah! - pochwaliła z nieukrywanym zachwytem dzieło Dominiki. - Mogę? - spytała niepewnie wyciągając ręce po obuwie. Nie czuła się dobrze w towarzystwie kobiety, która ją na samym wstępie znajomości spoliczkowała, niezależnie od sytuacji. Była przy niej dość skrępowana.
- Jasne - Dominika podała jej sandały. - Przymierzysz od razu?
Kobieta przyjęła sandały i usiadła na piasku w celu założenia ich.
- Tak… planuję objąć pierwszą wartę, może nawet dwie… ciężko mi zasnąć - urwała, jakby i tak za dużo już powiedziała. Speszona, założyła trawiaste trzewiki, po czym wstała i przyjrzała się im z bliska, schylając się.
- Ja też obejmę wartę. Jakoś mnie nie przekonują słowa o bezpieczeństwie. - Dominika przyglądała się sandałom na stopach Ilham, widać, dużym wysiłkiem woli powstrzymując się jeszcze przed zapytaniem “i jak?”. W końcu każdy artysta chce, by chwalono jego dzieło.
Obute stópki zamachały paluszkami. Ilham przeszła się kilka kroków, ostrożnie i delikatnie, jakby bała się, że sandały rozpadną się przy mocniejszym kroku.
- Wah… bardzo wygodne, mashaallah, mashaallah… Dziękuję, będę o nie dbała. - Kobieta skłoniła się z wyuczoną pokorą i poddaństwem, jednak była przy tym szczera. Jeszcze chwilę przyglądała się swoim nogom w niekrytym podziwie, a na twarzy zawitał ckliwy uśmiech, który przy roziskrzonych oczach, zwiastować mógł tylko jedno.
Daei oddaliła się do ogrodu by móc doprowadzić się do porządku.
Dominika patrzyła przez chwilę za nią, przeklinając w duchu, że nie zapytała się wcześniej “i jak?”. Nie chciała jednak zatrzymywać Iranki, którą nogi znowu poniosły.


Nie minęło wiele czasu jak Nica usłyszała czyjeś kroki, w oddali na granicy światła i nocnego mroku. Na szczęście nie był to ani dziki zwierz, ani przybysz z kosmosu. Ilham załączyła “chodzenie” dookoła całego obozowiska. Najwyraźniej nie miała ochoty czekać na przetestowanie butów do dnia jutrzejszego.
- Ilham? I jak tam buty? - zapytała więc, śledząc dziewczynę wzrokiem.
Kroki na chwile ustały, jakby osobnik zawstydził się przyłapania.
- Dobrze, dobrze… nie uwierają, nie drapią, podeszwa gruba, nie boli tak mocno jak na coś nadepnę… ale lepiej nie nadeptywać. - usłyszała recenzję i wznowienie maszerowania.


Dominika znów jej nie zatrzymywała. Chociaż gdy Ilham już nie widziała, zrobiła taką w pół zadowoloną minę, opierając brodę na pięści. Niby recenzja była dobra, ale jakoś tak… mało poetycka. Może wolałaby usłyszeć wiersz jak od Terry’ego.


Swoją drogą, gdy tak Ilham chodziła dookoła, kątem oka zobaczyła jak wraca Wendy i znika w chacie. Jak z chaty wychodzi Alex i siada przy ognisku. Słyszała, że Dominika powtarza jeszcze raz tą historię, którą słyszała już od Karen… a w końcu wraca też Karen i Terry.
Plan był taki. Wybiec przed myśli i nie pozwolić im się dogonić. Ilham Ahmadineżad robiła więc kilometry… a myśli, niczym kłębek koszmarów, podążały tuż za nią, były jednak tylko kłębkiem, w którym toczyła się ustawiczna wojna o przodownictwo, dlatego też nie nadążały za dziarskim marszem Iranki… toczyły się powoli, zbyt pochłonięte walką między sobą.
Tymczasowo wolna od ciężaru świadomości swojej patowej sytuacji, kobieta rozpisywała w podpunktach, co jutro musi zrobić. Tak. Trzeba mieć zajęcie by móc nie myśleć. Trzeba chodzić szybko, by nie dać się dogonić rzeczywistości.
Woda... beczki, przynieść wodę w beczkach. Jak uniesie beczki? Nie wiadomo, może ich nie uniesie, wtedy ich nie weźmie, wtedy musi znaleźć sposób by te beczki napełnić. Wiadro, puste łupiny po kokosach. Nachodzi się, ale będzie woda na miejscu. Ale po co? W taki gorąc szybko zakwitnie… marnotrawstwo… ale w sumie, będzie na podlanie ogródka. Spróbuje… namęczy się, to pewne ale spróbuje.
Do dalej?
Jeść. Jedzenie ciepłe, przekąski, przyprawy, zioła, przetwórstwo… Olej jako balsam do ciała, olej jako odżywka do włosów, olej jako dezynfekat jamy ustnej, olej jako przyprawa i w końcu olej jako maść na poparzenia i zranienia oraz olej jako paliwo. Olej jest kluczem, ale cholernie trudno się go robi… to znaczy nie, właściwie to… on się sam robi, dużo nie trzeba przy tym pracować. Sęk w tym, że na wyspie było gorąco. Olej tłoczony na zimno był lepszy od tego z obróbki cieplnej… Niestety w tych warunkach był nieosiągalny. A więc musi nabierać kokosy… i zrobić olej na ogniu… Przy okazji rozejrzy się po okolicy poszuka ziół do zrobienia wcierki do włosów zamiast szamponu… Może utrze pastę do zębów? Nie głupi pomysł… ciekawe czy znajdzie dandasę…
Co jeszcze? Przyprawy… Tak, to ważne. Skoro chce robić curry wypadałoby poszukać kilku roślin. Po pierwsze samego curry. Po drugie… kumin, goździki, cynamon, pieprz, kolendra, ostra papryka? Oooo to by była prawdziwa Boża łaska. Potrawy muszą być ostre by się szybko nie psuły… chyba, że będzie gotować tylko tyle ile w stanie będą jeść… Nie za dużo, co by nic nie zostało na zmarnowanie. Marnowanie jedzenia to grzech, a ona nie ma zamiaru grzeszyć… jak inni chcą droga wolna, ale nie ona, co to to nie… Ale wracamy, Ilham, wracamy do głównego wątku…

Kobieta stanęła na chwilę, orientując się, że aktualnie jest za domkiem… było tutaj całkiem ciemno. I była tu… sama. Pacnęła sie parę razy w policzki, po czym ruszyła z kopyta, czując jak złe myśli, skorzystąły z jej postoju i nadrobiły dzielące je odlogłość.
Kukurydza. Wspaniałe warzywo, choć puste kalorie. Niemniej można ją gotować, piec, prażyć, suszyć i mielić na mąkę. Z mąki można robić chapati, wprawdzie chyba jeszcze nikt, nigdy nie zrobił naan z mąki kukurydzianej, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Co jeszcze… sól można wykrystalizować z morza. Cukier z trzciny o ile coś się znajdzie… choć w sumie po co cukier? Owoce są słodkie same w sobie, herbatę można wypić “gorzką”, ciast raczej nie będzie piec… a więc. Olać cukier, który i tak nie jest zdrowy dla ludzkiego organizmu.
To jak już jesteśmy przy herbacie… może tutaj takowa rośnie… ale czy ją pozna? Pewnie nie. Widziała jednak hibiskusy, z nich jest całkiem dobra herbata, wystarczy je ususzyć i będą służyć przez długi, długi czas… Właśnie, a co z kurkumą? Powinna w takim klimacie rosnąć… to prawdziwy chwast, ale za to jaki smaczny… a po ususzeniu i sproszkowaniu nadawałaby się nie tyle co na przyprawę ile właśnie do “kosmetyków”. Koniecznie musi się za nią rozejrzeć.
O! Majeranków jest tysiąc rodzajów… każdy oczywiście inny ale rośnie na całym świecie i smakuje podobnie… na wcierkę jak znalazł… na herbatę jak znalazł… na przyprawę jak znalazł… NA PASTĘ… Nie jest źle… da się żyć. Trzeba tylko trochę pochodzić, powęszyć, poszukać, popróbować.

Ilham ponownie znalazła się po stronie plaży i ogniska. Podeszła więc do ognia, by móc na chwilę przyjrzeć się sandałom. Wyglądało na to, że sploty całkiem dobrze się trzymały, dlatego też wróciła do maszerowania, na granicy światła i cienia.
Tamaryndowiec, kozieradka, anyż, adźwan, czarnuszka, cząber, gałka muszkatołowa, gorczyca sarepska, gorczyca czarna, goździki, kardamon zielony, kardamon czarny… tedźpatta, mięta… szło jej co raz gorzej… Była zmęczona i zaczęła łapać ją kolka.
Zmiotka… można ją zrobić z gałązek i zdrewniałych liści palmowca, związać sznurkiem, albo lianą, albo szmatką. Sznurek można zrobić… podobno, bo sama tego nie umiała, ale skoro Dominika zrobiła sandały to może potrafi zrobić i sznurek?
Posłania… swoje już ma. Świeże i pachnące kwiatami… ale inni nie byli tak przewidywalni. Zioła będą najlepsze. Zwłaszcza te mocno pachnące, robaki nie będą chciały się w nich zalęgnąć.
Ryby… łapanie w sieć, na haczyk, rękoma, harpunem? Wszystkie te metody wydają się iście kuriozalne i szalenie trudne do zrealizowania. Nie mieli z czego zrobić sieć, ani prostego haczyka… rękoma to się mogą po tyłku poklepać, a harpun.... nawet jeśli jakimś cudem zostanie zrobiony z przerdzewiałych mieczy… jest ciężki i nieporęczny dla kogoś, kto nigdy się nim nie posługiwał… a patrząc po zebranych, raczej nikt nie był amazońskim papuasem od dziecka żyjącym w parku narodowym.
Drewno na opał… przydałoby się zrewidować kiedy będą palić ognisko. Może i w nocy jest to całkiem zajmujące i romantyczne zajęcie… ale bezsensowne. Ogień ma służyć w jakimś celu a nie bawić znudzonych rozbitków i zaspokajać ich destrukcyjne ego. Jak będą tak palić co noc bez potrzeby to niedługo zjarają całą wyspę. Tak więc. Ogień tylko do gotowania i na pierwszą połowę nocy. Można by zamiast ogniska zrobić prosty piec… tandori jak to hindusi nazywają. Do tego węgiel drzewny. O wiele łatwiej będzie gotować. W końcu, sama nigdy nie miała “normalnej” kuchni w domu. Niestety… będzie musiała sama się tym zająć, bo na mężczyzn nie było co liczyć. W ogóle… na nikogo nie dało się tu liczyć.
Sprzątanie i wietrzenie chatki będzie na sam koniec, kiedy woda zostanie w cudowny sposób przyniesiona, zmiotka sama się zaplecie, a kwiaty same przyjdą pod próg domu, by się ususzyć.
Pranie, zmywanie…

Iranka ziewnęła przeciągle w tym samym momencie potykając się o niewidoczny w ciemnościach patyczek. Powoli zachodziła z lewej strony za domek. Kupka paproci, leżała tam gdzie ją pozostawiła. Księżyce na niebie dawno minęły swój zenit. Nikogo przy ogniu nie było… a przynajmniej nikogo, kto aktualnie by czuwał. Kłębek myśli, dawno się zatrzymał zdyszany i zmęczony. Ilham nie musiała więc przed nim więcej uciekać.
Tak… to był ten moment.
Jeśli chce złapać choć kilka godzin czujnego snu… powinna zrobić to teraz. Czy to bezpieczne? Nie wiadomo… i nie chciało jej się o tym teraz myśleć, zwalając na Allaha odpowiedzialność, jeśli coś ją zaatakuje.
Podchodząc do wejścia chatki, zebrała naręcze świecącego w ciemnościach kwiecia, po czym udała się do ogródka, gdzie uwiła sobie gniazdko.


Orzechy. Przydałyby się orzechy, albo sezam… potrzebują trochę kwasów tłuszczowych… urozmaicenia w diecie.
To był ostatni podpunkt w jutrzejszej liście: Najważniejsze do zrobienia. Później nastała ciemność myśli, wtórująca do tej przed oczami.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline