Wrota były zamknięte, a posągi - nie dość, że zaczęły się ruszać, to jeszcze były niezbyt przyjaźnie nastawione do tych, co wyrwali ich z kamiennego snu.
Przekonał się o tym osobiście Kaabi, a pójście w jego ślady jakoś nie znalazło się na liście marzeń i pragnień Shade'a. Dosyć już oberwał podczas tej wędrówki przez piekło - kolejny raz to by było zdecydowanie za dużo. Jeszcze nie do końca doszedł do siebie, a w związku z tym wolał trzymać się daleko od posągów. Jak najdalej od nich. Na co komu by się przydał jednoręki łucznik? Miałby się kłaść na plecach i wykorzystywać nogi, by naciągnąć łuk? Zaiste, zabójcza broń... Przeciwnicy od razu umarliby ze śmiechu.
Realizując ideę głoszącą, że im dalej od wrogiej dłoni trzymającej miecz, tym lepiej, Shade wpakował w jeden z posągów parę strzał... co okazało się zajęciem równie skutecznym, jak gdyby na przeciwnika napluł. Tyle tylko, że w tym drugim przypadku musiałby podejść trochę bliżej. A tak - tracił tylko strzały, a nie głowę.
Wreszcie drzwi zaczęły się otwierać...
Roland rzucił się do drzwi, a Shade, nieco wolniej, poszedł w jego ślady - pewien, że zanim zdąży dopaść progu i przejść na drugą stronę, maszkary go dopadną, bo przecież był wolniejszy, od każdego z tamtych dwóch.
Czując na plecach oddech Bazylii, ciągnącej za sobą Joannę, rzucił się przez próg.