Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-11-2016, 10:47   #31
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
- Nic mi nie jest - burknął Roland w odpowiedzi na pytanie towarzyszki. W tonie jego głosu można było wyczuć irytację, jakby Johanna swoim pytaniem przerwała płynny tok jego myśli. Zaraz jednak wiedźmiarz zganił się w duchu za swój brak ogłady. Jego złe samopoczucie nie powinno przekładać się innych. A przecież dziewczyna kierowała się jedynie troską o niego. Dlatego niezwłocznie postanowił to naprawić.
- Przepraszam. Jestem nieco poddenerwowany, to wszystko… Sytuacja zaczyna się komplikować, wszystko przybiera coraz gorszy obrót. To trochę za wiele jak na mnie - jego głos złagodniał nieco, jednak wyraz jego twarzy pozostał pochmurny. - W dodatku te przeklęte wspomnienia wciąż do mnie nie chcą w pełni wrócić…
- Komplikować? Miałam wrażenie, że wiele się wyjaśniło - odparła cicho, zgaszona przez jego początkową reakcję, która sprawiła, że poczuła się bardziej bezużyteczna niż myślała. Spuściła głowę w dół patrząc na swoje drobne stópki, przemierzające wilgotną ziemię.
- Czasami lepiej nie pamiętać. Na pewno nie wszystko. Wspomnienia potrafią zmienić pogląd na świat, odwrócić nasze nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni, poczuć się gorzej ze samym sobą. One cię tylko bardziej zgnębią, zapewne o to tutaj chodzi, na tym planie… Czy tam świecie. Nie wiem już czym jest ta kraina, prócz koszmarem. - przerwała wypowiedź gwałtownie, zupełnie jakby wolała darować sobie dalsze ględzenie. Miała nieodparte wrażenie, że jest irytująca.
- Tak, masz rację - odparł zamyślony Roland, przystając na moment, napawając się widokiem zrujnowanego miasta. - Być może łatwiej byłoby po prostu zapomnieć o tym wszystkim, przez co trafiliśmy do tego miejsca. Jednak czy nie jest tak, że nawet bez wspomnień, wciąż jesteśmy tą samą osobą? Kiedy się przebudziłem, nie pamiętałem absolutnie niczego, jednak nie sądzę bym sam zmienił się od tego czasu, mimo że wspomnienia zaczęły wracać. Myślę, że nasza przeszłość naznaczyła nas czymś, czego nawet piekło nie było w stanie stłamsić. Nawet bez wspomnień pozostaliśmy tymi samymi osobami, którymi byliśmy za życia.
Westchnął, i ponownie odwrócił się ku niej. Spojrzeniem omiótł jej ciało, a widok ten wywołał w nim lekki uśmiech. Nawet w tak tragicznej sytuacji nie może oprzeć się kobiecemu urokowi.
Uśmiech jednak zaraz zgasł, a na jego miejscu pojawiło się zmartwienie.
- A twoje wspomnienia wróciły? - zapytał, przypominając sobie symbol na jej ciele - symbol samobójców.
- Więc tym bardziej nie ma o czym myśleć, skoro się nie zmieniliśmy - jej wzruszenie ramion było dość sugestywną puentą całej przemowy Wiedźmiarza, na temat tego “kim jesteśmy”. Johanna nie czuła się dobrze sama ze sobą, a teraz los skazał ją na wieczne potępienie u swojego własnego boku; o ironio. Czekała ją wieczność z osobą, której bądź co bądź nie lubiła.
- Emm, tylko trochę. Ale wcale za nimi nie tęsknię - odparła nieco zmieszana, obejmując się ramionami i trąc dłońmi o zmarzniętą skórę rąk. W jej głosie dało się wyczuć zawstydzenie i ewidentną niechęć do opowieści. Idąc obok Rolanda rozglądała się w poszukiwaniu interesujących przedmiotów. Nie chciałaby już do końca tej podróży być ciężarem dla Rolanda. Wystarczyło jej, że za życia była balastem.
Wiedźmiarz już miał zamiar odpowiedzieć, kiedy nieopodal przy wodospadzie dostrzegł Shade’a i Kabiego. Przypomniawszy sobie o grocie, którą odkrył dnia poprzedniego skierował się prędko w ich stronę, kompletnie zapominając o rozmowie z Johanną.
- Za wodospadem znajduje się jakieś przejście - zdradził w końcu, kiedy zbliżył się do nich, równocześnie szukając wzrokiem Raziela. Co jakiś czas dotykał palcami piekące go ucho. Niby drobna rzecz, jednak jemu wydawała się potwornie niepokojąca. - Jeżeli Raziel nie zna innej, lepszej trasy, to myślę, że powinniśmy spróbować tamtędy. Zobaczcie sami - powiedział, ruszając w tamtą stronę - na pierwszy rzut oka wygląda bardziej jak jakiś tunel prowadzący przez górę, niż zwykłe schronienie. Uważajcie tylko, wyczułem stamtąd emanację magii...
Magia nigdy nie była domeną Shade'a, dlatego też łowca nie bardzo miał ochotę pchać się na czoło i przecierać szlaki.
Postanowił poczekać chwilę, aż któryś ze znawców magii na własnej skórze się przekona, z czym mają do czynienia. Zrobił kilka kroków w stronę wspomnianego przejścia, po czym zatrzymał się. Już kilka razy zapłacił za nadgorliwość i, jak na razie, to mu w zupełności wystarczało.
- A to przejście się otwiera? - spytała Johanna, zastanawiając się początkowo, czy wodospad rozejdzie się na boki, torując im jakąś drogę czy może dopiero za nim znajduje się przejscie. Pytanie straciło na ważności, kiedy się okazało, że jednak ścianę wody trzeba przejść.
- Emm… Jaką magię? - kolejne pytanie z jej ust nie pomagało zbliżać się do rozwiązania zagadki, jednakże kobieta nie znała się na czarach, a wiedza o tym, że istnieją takie należące do niebezpiecznych, była dla niej wystarczająca.
- Ta sama odpowiedź na oba pytania - nie wiem - odrzekł Roland drapiąc się po głowie. - Natrafiłem na to miejsce przypadkiem, kiedy wczoraj szukałem ciebie i Rognira. Wyczułem stamtąd magiczną aurę, jednak sam wolałem nie badać tego miejsca samotnie. Dobrze by było, gdyby Raziel wpierw rzucił na to okiem, nim podejmiemy jakąkolwiek decyzję. Wejścia strzegą dwa posągi przedstawiające mroczne, skrzydlate postacie. Wątpię by była to robota Przebudzonych…
- Hej - powiedziała zdawkowo Bazylia jak już zbliżyli się półorkiem do pozostałych. Humor miała odrobinę lepszy dzięki niemu. Teraz tylko aby nic go nie popsuło…
- Co nie jest robotą przebudzonych?
- Wczoraj znalazłem za wodospadem jakieś dziwne wrota - odparł Roland, nieco zaskoczony nagłym pojawieniem się dwójki nieludzi. Odkąd się odłączył z Johanną, jakby kompletnie zapomniał o ich istnieniu. - Wątpię by Przebudzeni bawili się w rycie ukrytych przejść w górach i przystrajanie ich pomnikami. Nie zdziwię się, jeżeli to jest ten portal, o którym mówił Raziel.
- A i chyba masz rację, Wiedźmiarzu - znajomy, męski głos wyrwał ich z rozmów i rozmyślań, na temat tajemniczych wrót. Na ziemi niedaleko nich wylądował Raziel, który złożył białe skrzydła od razu, gdy dotknął stopami ziemi. Jego pewne siebie kroki świadczyły raczej o tym, że się spieszy. Choć brak emocji mógł wzbudzać w Bazylii pewien żal, Anioł nie ukazywał większego przejęcia niż sytuacja tego wymagała. Nie było wykluczone, że coś ukrywał.
- Obserwując całą tą okolicę, dostrzegłem okrąg przypominający teleport. Wiem, że jeden podobny jest w lesie i broni go faun, tamten chyba jest najłatwiejszy do zdobycia, choć z drugiej strony najlepiej ukryty - zrobił przerwę, aby przejść ścianę wodospadu i stanąć naprzeciwko zapadki podłogowej, która to znajdowała się na wprost wrót.
- Teleport jest za tą górą, mniej więcej na równi z jej szczytem. Wynikałoby z tego, że trzeba dostać się do środka góry i dążyć ku jej górze. Później pojawia się mały haczyk, ale póki co nie zawracajmy sobie tym głowy. - rozważny ton głosu był pełen powagi i rozmyślań, kiedy to nagle wzrok Raziela spoczął na Rolandzie.
- Ty to odkryłeś? Przed chwilą?
Razielowi odpowiedziało głuche wzruszenie ramionami. Na taką odpowiedź on więc zareagował tak samo. W jaskini za wodospadem wszyscy zobaczyli to, co odkrył Roland. Wielkie wrota i stojące po obydwu jej stronach posągi, przewyższające większość o co najmniej dwie głowy. Pęknięta płyta, która zapadała się tuż po stanięciu na nią, była niekompletna.
- Brakuje dwóch kawałków płyty. Możliwe, że to klucz… Albo pułapka - Anioł zamilkł. Nie zamierzał robić wszystkiego za innych, w końcu to nie jemu powinno zależeć. Sam zresztą uważał, że Bazylia bezpieczniejsza była w tym kręgu, a przecież o to właśnie mu chodziło - by jej pomóc.
- I obstawiam, że zwykłe rozwalenie tej bramy nie wchodzi w grę. - Roland westchnął. - Skoro nikt z mieszkańców tego miasteczka tego do tej pory nie zrobił, to obstawiam, że jest to raczej niewykonalne.
Wiedźmiarz podrapał się po głowie. Wyglądało na to, że nikt nie był skory do podejmowania inicjatywy z podjęciem decyzji. Powoli zbliżył się do zamkniętych wrót, zastanawiając się co należałoby teraz zrobić. Dlaczego wszystko było na jego głowie?
- Nikt z was nie widział przypadkiem dwóch płytek pasujących do tej zapadki? Trzeba je znaleźć, bo w przeciwnym razie nigdzie nie zajdziemy. - To powiedziawszy, wiedźmiarz zaczął przeczesywać okolicę wrót w poszukiwaniu zaginionych części. Miał nadzieję, że inny mu z tym pomogą.
- Myśmy w sumie widzieli wrota jeszcze w Utrapieniu. Takie z portalem nawet. Ale Rognir zaatakował widmową kobietę i wszystko zgasło. Co myśmy wtedy zrobili? Chyba pociągneliśmy za jakieś dźwignie… nie wcisneliśmy przyciski. Tylko tam było napisane Brama 3, Obręb 4, Poziom 2… - Bazylia zrobiła dziwną minę zastanawiając się czy to co powiedziała miało cokolwiek wspólnego z ich obecną sytuacją. Stwierdzając jednak, że ciężko jej rozkminić i poszła za przykładem Rolanda i też zaczęłą szukać potencjalnie zgubionych kawałków.
 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 06-11-2016 o 13:40.
Hazard jest offline  
Stary 06-11-2016, 14:16   #32
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

W tym czasie reszta stała jak słupy soli. Rognir jedynie błąkał się za Diabelstwem, aby w razie czego ją obronić, zaś Johanna stała się cieniem Rolanda. Raziel tylko przykucnął przy zapadce i zdmuchnął z niej resztki pyłu, starając się odczytać runy, które nie tylko były niewyraźne, ale i niekompletne poprzez brak co najmniej dwóch płytek. Jak się okazało, znalezienie ich nie sprawiło dwójce osób większego problemu, jednak nie było można powiedzieć, że ów problemu nie było go w ogóle. Wzbudzające niepokój posągi okazały się skrytkami dla płyt, mając pod kapturem nieco przestrzeni i tam też je ukrywając.
Niepewni Uśpieni wybałuszyli oczy zerkając to na siebie, to na posągi, jednak innego wyjścia nie widzieli - musieli sięgnąć po kawałki płyty. Roland wyczuł obecność magii dokładnie z tych dwóch posągów, więc być może to przez te ukryte płyty, tak jarzyło się to magią? Po zabraniu odłamków, nie nastąpiło nic, czego mogliby się wcześniej obawiać. Odetchnięcie ulgi dało się słyszeć wyraźnie i kiedy Bazylia odeszła by dopasować płytę, Roland stał jeszcze chwilę zaglądając pod kaptur posągu. Zauważywszy, że świeci mu się tylko jedno oko wysadzane jakimś kamieniem, postanowił wpasować w drugi otwór oczny znaleziony księżycowy kamień. Wzruszył ramionami, kiedy to nie przyniosło żadnej zmiany. Odszedł, aby sprawdzić posąg, przy którym stało Diabelstwo i tam dokonał tego samego, wciąż będąc mile zaskoczonym brakiem jakiejkolwiek reakcji otoczenia.

Kamienne płyty zostały dopasowane, a świecące oczy spod kapturów, przyprawiały o dreszcze. Było to zbyt niepokojące, by mogło nic nie znaczyć.
- Niestrzeżonego.... cośtam cośtam, strzeże? - wydukała Bazylia, próbując odczytać napis na kamiennej zapadni, jednak nie potrafiła przeczytać całego zdania. Runy były już na tyle zniszczone, że stało się to niemal niemożliwe. W dodatku ułamane płyty wcale się nie zespoliły i było można dalej nimi ruszać i je przekład, zupełnie jakby były źle włożone.
- Wkurwiają mnie te klocki, długo jeszcze? - zezłościł się Rognir krążąc przy ścianie wody.
- Johanno - Raziel spokojnym tonem głosu zwrócił się do drobnej kobiety, która wciąż chowała się za Rolandem. Jego lekki uśmiech dodał jej odwagi, dzięki czemu nieco odstąpiła od Wiedźmiarza, aby dać krok w przód.
- Proszę cię, stań na tej płycie. Ja wyjdę na zewnątrz i stanę na drugiej, dobrze? Będę tuż za wodospadem - kojący, anielski głos zdawał się nieść pocieszenie, choć nie każdego radował. Gdy Johanna stanęła na płycie, ta lekko zapadła się pod nią, będąc swego rodzaju przyciskiem, który to naciskała swoim ciałem. Kiedy Raziel opuścił małe pomieszczenie i stanął na płycie będącej na zewnątrz, wrota z wielkim hurgotem poczęły otwierać swoje obydwa skrzydła. Wąska szczelina u drzwi rozwierała się coraz bardziej, a rumor jaki wywoływało otwieranie potrząsał całą górą, powodując drżenie ziemi i skał. Kaptury ze świecącymi niebezpiecznie oczami uniosły się ku górze, a błysk wsadzonego przez Rolanda kryształu, Wiedźmiarz poczuł aż na sobie.
- Ja pierdolę... - wyrwało się mu z ust, kiedy przez myśli przeleciało mu życie. I po co było uzupełniać te oczy? No po co,Rolandzie? przeklinał się w myślach, kiedy w wyobraźni widział koniec swojej podróży. Kamienny pomnik ożył, rzucając się w jego stronę. Blondyn schylił się odruchowo, zaś Koszmarna istota przeleciała nad nim i jednym machnięciem długiego miecza, odcięła Kaabiemu lewą rękę. Półorka zawył z bólu i padł na kolana, a lejąca się z oderżniętego ramienia krew, przyprawiła Johannę o mdłości.
- Anna, nie schodź z płyty! - krzyknął Anioł, którego pomoc teraz najpewniej by się przydała. Do pełnego otwarcia się wrót, pozostało jeszcze trochę czasu, zaś ich strażnicy, nie mieli zamiaru stać bezczynnie.


 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 10-11-2016, 18:07   #33
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Bazylia podniosła młot do góry. Chciała go przetestować, ale nie sądziła, że tak szybko. Jedno spojrzenie na Kaabiego dało jasny obraz, że półork nie przeżyje. Głównie dlatego, że Roland nie mógł specjalnie poświęcić mu czasu. A może nie chciał. Bazylia sama niespecjalnie chciała. Czy była winna śmierci Kaabiego? W zasadzie było to bez znaczenia. Teraz czas był aby nieco użyć swoich mięśni, a nie głowy.

Widać myślenie nie pomogło, bo pierwsze uderzenie zsunęło się po kamiennej szacie posągu. Drugie było już lepiej wymierzone. Mimo to posąg w zasadzie podziurawił dziwnego półorka i ruszył na Jarroda. Mag nie stanowił najmniejszego wyzwania dla posągu pomimo czarów jakie w niego słał. Co dziwniejsze człowiek zniknął osuwając się na ziemię. Bazylię to rozjuszyło, a swoja złość wyżyła na posągu. Kamień posyłał się pod siłą uderzenia. Mimo to wykrwawiający się półork został celem anielskiej postaci. Głowa Kaabiego potoczyła się po podłodze. Bazylia poślizgnęła się na krwi i kompletni nie trafiła przeciwnika. To zwróciło uwagę posągu jak na ironię. Diabelstwo nie zdążyło się zasłonić przed spadającymi na nią atakami. Zabolało, ale kobieta nie odpuściła i uderzyła po raz kolejny. Skutecznie. Wymienili się jeszcze uderzeniami kiedy Roland zakrzyknął, że wrota są otwarte. Bazylia kątem oka zobaczyła, że reszta już pobiegła do drzwi tylko biedna Johanna wciąż stałą na płycie. Nie zastanawiając się specjalnie diabelstwo zostawiło posąg i pobiegło do drzwi łapiąc po drodze kobietę. Była zaskakująco lekka. Mimo to mobilność Bazyli na tyle ucierpiała aby poczuła kolejne cięcie na ciele. Była jednak po drugiej stronie drzwi. Mogła odetchnąć.
- No i żyjesz- mruknęła do Johanny stawiając ją na ziemi. O Raziela się nie martwiła, coś krzyczał, że spotkają się na górze. To i odsapnąć trzeba było i iść.
 
Asderuki jest offline  
Stary 10-11-2016, 19:50   #34
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wrota były zamknięte, a posągi - nie dość, że zaczęły się ruszać, to jeszcze były niezbyt przyjaźnie nastawione do tych, co wyrwali ich z kamiennego snu.
Przekonał się o tym osobiście Kaabi, a pójście w jego ślady jakoś nie znalazło się na liście marzeń i pragnień Shade'a. Dosyć już oberwał podczas tej wędrówki przez piekło - kolejny raz to by było zdecydowanie za dużo. Jeszcze nie do końca doszedł do siebie, a w związku z tym wolał trzymać się daleko od posągów. Jak najdalej od nich. Na co komu by się przydał jednoręki łucznik? Miałby się kłaść na plecach i wykorzystywać nogi, by naciągnąć łuk? Zaiste, zabójcza broń... Przeciwnicy od razu umarliby ze śmiechu.

Realizując ideę głoszącą, że im dalej od wrogiej dłoni trzymającej miecz, tym lepiej, Shade wpakował w jeden z posągów parę strzał... co okazało się zajęciem równie skutecznym, jak gdyby na przeciwnika napluł. Tyle tylko, że w tym drugim przypadku musiałby podejść trochę bliżej. A tak - tracił tylko strzały, a nie głowę.

Wreszcie drzwi zaczęły się otwierać...
Roland rzucił się do drzwi, a Shade, nieco wolniej, poszedł w jego ślady - pewien, że zanim zdąży dopaść progu i przejść na drugą stronę, maszkary go dopadną, bo przecież był wolniejszy, od każdego z tamtych dwóch.
Czując na plecach oddech Bazylii, ciągnącej za sobą Joannę, rzucił się przez próg.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-11-2016, 22:37   #35
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
To było do przewidzenia, pomyślał Roland kiedy kamienne ozdoby okazały się niczym innym jak strażnikami wejścia do wnętrza góry. Zaskoczeniem mógł być tylko moment, w którym owe istoty ożyły. Gdy wyciągał brakujący kawałek płytki spod kaptura jednego z nich miał wrażenie, że zostanie niespodziewanie i błyskawicznie zamordowany. Ku jego szczęściu, jednak to się nie wydarzyło i nawet po wprawieniu brakujących oczu, istoty nie zaatakowały. No cóż, jednak coś musiało w końcu uruchomić magiczną pułapkę. I była to właśnie owa zapadka, która dzięki niemu i Bazylii w końcu znalazła się w jednym kawałku.

Skulił się kiedy jeden z posągów przemknął tuż obok niego i zaatakował Kaabiego, pozbawiając go na starcie ręki. Widok ten był nieprzyjemny dla Rolanda, zwłaszcza, że wiedział iż jego magia nie będzie w stanie uratować utraconej kończyny. Półork bez gestów rąk nie mógł rzucać czarów, a przynajmniej nie tak sprawnie jak wcześniej. A czarodziej bez magii był jak wojownik bez broni. Roland w swojej głowie niechętnie skreślił przyszłość Kaabiego w tej wyprawie. Natomiast jeden z pomników zrobił to w rzeczywistości.

Co gorsza, to nie był koniec tragedii. Wiele się działo w ciągu tych kilku chwil kiedy brama zaczęła się otwierać, a Roland nie prawie mógł nic zrobić kamiennym wartownikom. Skały nie śpią, więc plany rzucenia najbardziej efektywnej klątwy spełzły na niczym. Inne zaklęcia które przygotował w zanadrzu również zdawały się bezsilne wobec zanimizowanych przedmiotów. Jedyne co mógł zrobić to uleczyć rany walczącego zaciekle Rognira.

W końcu wrota jednak uchyliły się na tyle, że każdy mógł się przez nie przecisnąć. Krzyknął, informując wszystkich o tym i rzucił się w stronę ciemnych czeluści góry. Przypomniawszy sobie o Johannie miał zamiar zawrócić, jednak kiedy tylko odwrócił tylko głowę, dostrzegł jak Diabelstwo ciągnie ją ze sobą. Uspokojony tym, bez większego niepokoju przecisnął się przez szczelinę i wkroczył do wnętrza tajemniczych podziemi.

Ze zdziwieniem stwierdził, że do wnętrza przedostali się tylko ci, którzy towarzyszyli mu od początku. Zaś spotkanie z drugą grupą Przebudzonych zdawało się niczym innym jak jedynie krótkim epizodem w ich przygodzie. A być może oni tak naprawdę nie istnieli? Może jedynie piekielny władca postanowił zaśmiać się z nich, tworząc iluzję istot podobnych do nich? Któż mógł to teraz rozstrzygnąć? I co najważniejsze, kogo to obchodzi?
 
Hazard jest offline  
Stary 13-11-2016, 21:14   #36
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Starcie z dwoma, potężnymi strażnikami, było ryzykowną i zdawałoby się, że jedyną drogą ku drugiemu kręgowi piekieł. Jak się później miało okazać, nie tylko walczący mieli o tym pojęcie, ale i cicho obserwujący ich poczynania stwór. Tazok zjawił się w prowizorycznym miasteczku o świcie. Węszące wśród wystygniętych i śmierdzących trucheł piekielne psy, nie zachęciły go do przekroczenia linii lasu, mimo iż miał już po dziurki w nosie tej zakichanej dżungli. Stracił tam wszystkich, którzy za nim podążyli, z własnej woli bądź z przymusu. Nie były ważne czyny i powody, ale to jak skutecznie zadziałały, że pozwoliły zebrać mu wokół siebie istoty mu posłuszne. Mężczyzna obserwował i podsłuchiwał grupę, która znała drogę wyjścia. Choć postanowił się podczepić, nie próbował wnieść w ich wysiłki i starania swych zdolności. Po walce z ogarami został zauważony przez chudego Przywoływacza. Ponieważ ten próbował go zaczepić i przez to mógł zepsuć cały plan związany z podczepieniem się pod misję dotarcia do teleportu, Tazok pochwycił człowieka i szybko ukrócił jego piekielne męki. Na szczęście nikt nie zwrócił na to większej uwagi, toteż mężczyzna bez większych problemów mógł zakraść się za resztą i wyczekać odpowiedniego momentu, a dzięki skradzionej niegdyś miksturze niewidzialności, mógł i zniknąć, na jakiś czas.


Stojąca na kamiennej płycie Johanna nawet nie drgnęła. Ciężko było określić czy to z rozsądku, czy może ze strachu. Ciemnowłosa nie sprawiała wrażenia silnej osoby, która wiedziałaby co ma robić, a nawet mimo próbowania bycia przydatną, wciąż odczuwała jak bardzo jest bezradna. Odkąd jednak Johanna znalazła łuk, jej ataki dystansowe stały się bardziej pomocne i zauważalne. Kobieta nie chciała patrzeć na konającego Kaabiego, być może to był powód odwrócenia się i pomagania Rognirowi w samotnej walce z jednym ze strażników. Bazylia bowiem zaszarżowała na drugiego, zaś próby uśpienia bądź przeklęcia posągów przez Rolanda, okazały się nie wnieść niczego pożytecznego. Wyszeptywanie inkantacji nie przynosiło rezultatów, co mogło sugerować, że albo magiczne zdolności Wiedźmiarza są zbyt słabe, albo strażnicy byli na nie odporni.
Shade posyłał strzałę za strzałą, w większości przypadków nie pudłując. Choć groty nie wyrządzały posągom bezpośredniej szkody, widać było, że z każdym ciosem stają się bardziej kruche i słabe. Sypiące się drobne kamyczki motywowały do dalszych prób i nie przerywania ataków, tym bardziej, że do otwarcia wrót pozostało jeszcze sporo czasu.
- Jeśli brama się otworzy, to wiejcie! - krzyknął Raziel, nie będąc do końca pewnym, co działo się za wodospadem. Kontury walczących postaci, przynosiły jednak nadzieję, że Przebudzeni wciąż żyją. Żyją i toczą pojedynek z istotami broniącymi bram.
Potężny Rognir, choć nie miał problemu z zadawaniem ogromnych ran przeciwnikowi, sam czasami nie zdołał się uchylić, przez co jego triumfalna pozycja zaczęła znikać. Z pomocą przybył Roland, wiedzący, że choć w starciu ze strażnikami nie może wiele pomóc, to chociaż mógł zaleczyć rany półorka szybkim zaklęciem. W tym samym momencie losy nowo-poznanego Druida zostały przesądzone, zaś Jarrod po rzuceniu zaklęcia zniknął im z oczu. Wspomnienia o nim zniknęły tak szybko, jak się pojawiły, a żal w sercu z powodu utraty ledwo poznanych osób, nawet się nie pojawił.
- Spotkamy się na górze! - dodał Anioł, aby reszta wiedziała, że nie ma sensu na niego czekać. Zapewne nawet nie zdążyłby dobiec, gdyż mechanizm zacząłby zamykać drzwi gdy tylko któraś z zapadek powróciłaby do pierwotnego stanu. Szczęk oręża i okrzyki walki, nie ustawały, a wzrok walczących nerwowo spoglądał w stronę wrót. Najbardziej zaniepokojony był Shade, który obawiał się, że z powodu urazu kolana, nie zdoła dokuśtykać do drzwi. Pozostało mu mieć nadzieję, że pozostali dadzą mu choć cień szansy i nie zechcą go zostawić tutaj. Kolejne strzały i ciosy niszczyły fragmenty strażniczych posągów i w końcu, gdy ogromny pokład sił został utracony, Roland zauważył wystarczającą do przeciśnięcia się szczelinę.
- Drzwi są otwarte! - krzyknął Wiedźmiarz, zwracając tym samym uwagę wszystkich. Sam biegiem przedarł się przez wąskie przejście, a za nim zdołał wejść Shade, włócząc za sobą obolałą nogę. Kiedy do wnętrza dostał się również Rognir, przez głowę Rolanda przeszła myśl, że Johanna mogłaby nie zdążyć i kiedy chciał już po nią zawrócić, do środka wbiegła Bazylia, niosąc chudą czarnowłosą, przerzuconą przez ramię niczym wór kartofli. Gdy skrzydła zaczęły się zamykać, a wszyscy łapali oddech, niczym kula ognia przez szparę wleciał Tazok, o milimetr unikając przytrzaśnięcia przez drzwi nogi, co skutkowałoby zapewne jej utratą. Mężczyzna przeturlał się między grupą Przebudzonych i szybkim ruchem powstał na równe nogi, stając innym naprzeciw.


Tyberiusowi udało się wejść do wnętrza góry parę dni wcześniej, było to nocą, nim wioska została zmasakrowana przez Anioły. Dowódca ze swymi wiernymi kompanami próbował przedostać się przez pełne niebezpieczeństw podziemia, jednak większość jego ludzi poległo w walce, a ci, którym udało się przetrwać potyczki, umarli z powodu choroby, której nabawili się wiele tygodni temu, nim w ogóle udało się im dotrzeć tak daleko. Odziany w zbroję mężczyzna, mimo zuchwałości i wiary we własne siły, nie odważył się eksplorować góry w pojedynkę. Resztki zapasów żywności nie starczyłoby, kiedy nie miał pojęcia gdzie powinien się udać. Liczył na jakiekolwiek wyjście po dotarciu schodami na niższe piętra, tam jednak nie odnalazł żadnego światła jaskini, która wyprowadziłaby go na zewnątrz. Nie próbował wchodzić na wyższe poziomy tylko dlatego, że dojście na sam szczyt góry jakoś nie przynosiło nadziei, a wręcz niosło ze sobą widmo przymusu późniejszego zejścia z wyżyn, co było bardziej niebezpieczne, niż możliwość wyjścia u podnóża. Tyberius z braku innych możliwości wrócił do bramy, którą tutaj się dostał, oświetlając sobie drogę pochodnią. Miał nadzieję, że wrota będzie można otworzyć, jednakże nic bardziej mylnego. Jedyny klucz był na zewnątrz, przez co stał się więźniem gór. Czekając i główkując, co dalej powinien uczynić, dostrzegł przebijające się przez szczelinę wrót światło, a na zewnątrz charakterystyczne odgłosy walki. Z zaciekawieniem przyglądał się grupie Przebudzonych, kiedy to jeden po drugim zaczęli wbiegać do środka. Przypomniał sobie jak sam ze swoimi kompanami postąpił podobnie. Teraz mógł jedynie przekazać pozostałym złą wiadomość... Albo może wziąć ich pod swoje skrzydło Dowódcy? Wnętrze góry było wielopiętrowym labiryntem, skalnymi podziemiami z wysokim sufitem, wieloma ścianami i przejściami prowadzącymi w przeróżnych kierunkach. Ogrom przestrzeni sprawiał wrażenie, jakby dostanie się na sam szczyt, miało trwać latami.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 14-11-2016, 20:24   #37
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Wszechogarniająca pożoga, jęzory ognia spowijające cale ciało. Pierwszy okruch pamięci, kiedy wpadał w ogień. Przebudziło go gorąco, jednak nie płomieni.

Skóra skwierczała od promieni słońca. Bezlitośnie smagały nagie ciało. Wzrok nie mógł się skupić na jednym punkcie, panorama rozmywała się, jednak powoli przechodziła ze statycznego malowidła w mozolny ruch.
Budzące się zmysły wychwytywały coraz więcej szczegółów. Klekot łańcucha, który zdawał rozbijać się echem po okolicy. Zapach potu, strumykami ściekającego po ciele. Brak smaku na języku, który obijając się o wyschnięte usta, szukał najmniejszego potwierdzenia, że jeszcze istnieje.

Nagłe szarpnięcie zbiło go z nóg. Upadł na ziemię, ciągnięty łańcuchami. Podpierając się ramionami, poczuł gorejący dotyk gruntu. Parzył dłonie, jednak dawał nadzieję, że wciąż żyje.
Kolejne szarpnięcie. Doszedł go donośny dźwięk chrupania. Chciał spojrzeć w tamtym kierunku, jednak wzrok rozmył się z powrotem w nicość i zapomnienie.



Kolejne przebłyski świadomości. Coraz dokładniejsze, zanim bezwzględnie tracił kontrolę, stopniowo pojmował więcej i więcej. Znów poczuł szarpnięcie, tym razem jednak, chwiejąc się na pulsujących od bólu nogach, nie dał się obalić. Wiedział, że gdy tylko zatrzyma się pochód, doskoczą do nich koszmarne bestie, by ucztować na umierających ciałach.

„Nie tym razem... tym razem się uda... trzeba tylko iść i nie spoglądać za siebie...”

Tazok z ciągnął truchło drugiego goblinoida. Było ono ciężarem, jednak nie miał zamiaru znów przechodzić katusze świadomego bycia pożeranym. Popchnął człowieka, który zatrzymał się przed nim. Nie było czasu na wahania, bestie podchodziły coraz bliżej, już doskakując do idących obok, niekończących się kolumn straceńców.
Próbował z całych sił, ale nie mógł podołać temu wysiłkowi samemu. Gdy kolejni zaczęli padać z wyczerpania, wreszcie padł i on. Przeklinał w myślach swój los i tych słabeuszy, którzy parli do przodu niczym zombie. Nie widział w ich oczach krzty życia, nie odpowiadali na pytania, nie słuchali, gdy próbował zmusić ich do marszu. Nie przemawiały do nich słowa, ból, nawet nadchodząca wizja zagłady.

Kolejne szarpnięcie. Przywykł do nich, nauczył się je rozpoznawać. Potrafił ocenić z którego rzędu dochodzą i co oznaczają. To było sygnałem, że ktoś właśnie staje się posiłkiem piekielnych potworów; ich nieodstępujących na krok katów.
Wściekły, zagryzł zęby. Chciał dalej iść, czuł, że ma jeszcze wystarczająco siły, ale nie mógł jej spożytkować. Był związany z innymi losem, który i tym razem okazał się nieunikniony. Wbrew temu, co zawsze sobie wmawiał, obrócił głowę. Widział te czteronogie poczwary, wieszczy końca, jak pożerają ciała ledwie kilkadziesiąt metrów za nim. Czekał bezsilnie, aż dojdą do niego, jedno ciało po drugim, jak po cholernej nici przeznaczenia.

Krwawe mlaśnięcia przeplatały się ze szczękiem łamanych kości. Słyszał je już tyle razy, że obrzydliwe odgłosy przestały robić na nim wrażenie, dopóki nie dochodziły tak blisko, że mógł niemal poczuć je na własnej skórze. Być może to właśnie dzięki tej rutynie udało mu się wychwycić jeden dźwięk, który nie pasował do reszty. Zgrzyt pękającego metalu.
Nie mógł z początku uwierzyć, myśląc, że się przesłyszał, jednak szarpania ustąpiły. Jedna z bestii była tak łapczywa, że przegryzła łańcuch. Tazok nie próbował w tej chwili zrozumieć, dlaczego tak się stało. Czekał na podobną sytuację... dniami? Tygodniami? Zdał sobie sprawę, że nie był w stanie określić ile trwała ta tortura.

Podniósł się i zaczął iść. Szedł, ciągnąc za sobą wciąż przypięte łańcuchem zwłoki, jednak było to niczym w porównaniu z dotychczasowym balastem. Szedł przed siebie, nie zwracając uwagi na narastające za plecami powarkiwania. Wreszcie więzy napięły się i pociągnęły hobgoblina tak silnie, że z hukiem upadł. Poczuł, jak ulatuje z niego cała nagromadzona nadzieja, jednak się nie udało, jednak nie tym razem. Czy oby na pewno?

Usłyszał ten sam, charakterystyczny dźwięk. Dobrze go zapamiętał, wyróżniał się na tle wszystkiego, co dotychczas było mu znane. Pęknięcie ogniwa. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, mogło go spotkać może drugi raz w dalekiej przyszłości, ale tego samego dnia? Dla pewności pociągnął ramieniem. Wciąż trzymały się go dwa truchła, ale był wolny od bestii, która zajmowała się swoim posiłkiem, nie zwracając na niego uwagi. Być może to ruch ciągniętych zwłok sprowokował bydlaka do ataku? Nie miał większego wyboru, jak to sprawdzić, jeżeli wciąż chciał wymknąć się losowi.

Ruszył naprzeciw nieznanemu, kierując kroki w stronę palącego słońca. Nie wiedział dlaczego, ale wydawało się to lepsze od marszu z potępionymi. On już nie był jednym z nich, zasmakował wolności. On i dwóch ciążących mu, milczących towarzyszy.


„Otworzyli wrota! Jednak otworzyli te cholerne wrota! Cyril by się ucieszył...” Kim do cholery był Cyril? Utknęło mu w pamięci imię jednego z elfów, który za nim jeszcze niedawno podążał. Jak na kogoś, kto utknął w piekle, był niezwykle pogodny i cieszył się z towarzystwa Tazoka, chociaż ten traktował wszystkich oschle i dawał wyraźnie do zrozumienia, że albo robią to, co im każe, albo są zdani na własny los. Po tym jak zatłukł ich najsilniejszego wojownika, nie mieli większego wyboru, bo o inną ochronę w tych stronach było ciężko i przebierać w kandydatach zwyczajnie się nie dało.
Cyril zginął, zaduszony przez jakiegoś mackowatego potwora. Było to dobrą przestrogą dla reszty, żeby się streszczać, kiedy macki zajęte są wciąż tylko jednym z nich. Po trupach do celu, była to skuteczna taktyka tak długo, jak nie ginął on sam...

„Wrota!” Tazok ocknął się z zamyślenia. Rozwiał wspomnienia, które obchodziły go jak wczorajszy śnieg. Przemknął pod ramieniem jednego z posągów, ledwo unikając ciosy, który zapewne kosztowałby go głowę. Nawet nie spojrzał na anioła, który w każdej chwili mógł się na niego rzucić, zaniechując plan dostania się do teleportu. Uwagę skupiał wyłącznie na zamykających się, kamiennych skrzydłach.
Jeżeli miałby być szczery ze sobą, myślał, że nie da rady. Skoczył jednak w ostatniej chwili, licząc się z tym, że może zostać zgnieciony pomiędzy dwoma, masywnymi blokami. Tak się ostatecznie nie stało, Tazok znalazł się po drugiej stronie i mógłby odetchnąć z ulgą, gdyby nie musiał stawić teraz czoła grupie, która podróżowała z aniołem.

Wyprostował się i odwrócił w stronę innych przebudzonych. Nawet, gdyby bardzo chciał, nie dało się ukryć tak charakterystycznych, hobgoblinich cech. Świecące, czerwone oczy widziały w ciemności niewiele gorzej, niż w blasku słońca, a szpiczaste uszy nijak nie przypominały tych elfich; były grubsze i krótsze. Ciemną skórę - równie charakterystyczną dla tej rasy - znaczyły liczne blizny, świadczące o dużym doświadczeniu bojowym osobnika. Niewiele goblinoidów dożywało wystarczająco długo, by móc pochwalić się tak bogatą kolekcją i chociaż żaden wojownik przy zdrowych zmysłach nie dążył do tego, blizny zawsze były powodem do dumy.
 

Ostatnio edytowane przez kinkubus : 15-11-2016 o 04:12. Powód: 11 poprawek literówek i literówkopodobnych.
kinkubus jest offline  
Stary 18-11-2016, 00:02   #38
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Jak to się stało, że znowu doszło do mordobicia cz.1

Zaskoczona Johanna zwinnie odskoczyła w bok, kiedy między nimi przetoczyła się duża, humanoidalna kula. Z początku pomyślała, że to Rognir lub zmartwychwstały Kaabi, jednakże jedna teoria była niedorzeczna, a druga wręcz niemożliwa, gdyż napakowany półork stał tuż obok niej.
Kiedy Hobgoblin powstał na równe nogi, kobieta stwierdziła, że dodatkowo jest o wiele bardziej paskudny niż dwoje półorków, które przyszło jej poznać. Mimo to wciąż wydawał się potężny i w jej oczach stanowił zagrożenie - był obcy, silniejszy, a z oczu wcale mu dobrze nie patrzyło.
- Skąd żeś się tu wziął?! - spytała z niemałym oburzeniem, cofając nogę i przygotowując się do ewentualnego ataku ze strony nieznajomego. Dziwne, że tak nagle udało mu się wślizgnąć przez bramę, a nawet nie widzieli go wcześniej w jej pobliżu.
- Nawet nie drgnij - odezwał się Roland, starając się ukryć zaskoczenie. Nie miał pewności niespodziewany gość go rozumie, jednak wycelowana w niego kusza była raczej uniwersalnym i zrozumiałym dla każdego przekazem. Przed wystrzeleniem w niego powstrzymało go tylko doświadczenie, które nabył w czasie swojej wędrówki przez piekło. Tu wygląd i rasa nie miały znaczenia. Piekielne społeczeństwo dzieliło się na potępionych, oprawców i inne wywodzące się stąd kreatury. I choć nie stanowiło to stałej reguły, to potępieni zazwyczaj nie powinni stanowić zagrożenia dla innych sobie podobnych. - Kim jesteś, skąd się tu wziąłeś i czego chcesz?
- Witaj, nieznajomy - rzucił Shade.
Łucznik nie dołączył do pytań, bowiem powitania do takowych zaliczyć nie można było, za to napiął łuk o grot strzały skierował na hobgoblina, w ten sposób dołączając się do przygotowań, mających na celu powitanie niespodziewanego gościa, gdyby tamtemu do niezbyt urodziwej głowy przyszły niezbyt urodziwe myśli.

Normalnie za taką bezczelność, Tazok złamałby strzelców jak gałązki, ale jednocześnie nie należał do głupców, którzy rzuciliby się na całą grupę, mając na sobie zaledwie podstawowe ubranie i dwie przerdzewiałe rękawice. Jest szansa, że zabrałby jednego z nich ze sobą do grobu, ale okupiłby to własną śmiercią. Przypuszczał, że powtarzająca się agonia śmierci mogła być jego pokutą, ale nie miał zamiaru tego sprawdzać i powtarzać całą wędrówkę od nowa. Jak bardzo by tego nie chciał, sytuacja zmuszała go do współpracy z poziomu innego, niż tyrana. Przynajmniej tymczasowo.
- Wskoczyłem zaraz za wami - kpiąco prychnął w kierunku Johanny.
Jego głos był głęboki i zdecydowanie adekwatny do wyglądu.
- Podążam za wami od jakiegoś czasu - mógł równie dobrze powiedzieć, że śledzi - i widzę, że poradziliście sobie lepiej, niż moje patałachy. Niech was nie dziwi, że nie chciałem się ujawnić, te skurwysyny z niebios urządzają sobie tutaj polowania. Myślałem, że trzymacie z nimi, ale nie miałem dużo czasu do namysłu, kiedy otworzyliście wrota. - Był nad wyraz elokwentny jak na hobgoblina.
- Co teraz zrobicie? Strzelacie? Oszczędźcie mi czasu. Postawmy sprawę jasno: ja nie mam powodu, by was zabijać, dopóki wy nie chcecie tego samego uczynić ze mną.
- Dość rozsądne podejście do zagadnienia - powiedział Shade. Z pewnym, wyczuwalnym brakiem zaufania. - Dobrze, że chociaż czasami ktoś przejawia rozsądek. Dość kłopotów sprawiają skrzydlaci. Ułatwianie im życia mija się z celem.
Bazylia mruknęła pod nosem “ki diabeł?”. Nigdy nie widziała istoty podobnej do tej, a przynajmniej tego nie pamiętała.
- Szkoda, że nie widziałeś tamtej trójki w akcji… - powiedziała cicho do Shade’a. - W takim razie idź przodem.
- Racja. Skoro chcesz do nas dołączyć to idź przodem - zgodził się z Bazylią Roland. Wolał nie mieć Hobgoblina za plecami. - Z twoich słów wynika, że my pocieraliśmy ostatnio szlaki tobie. Teraz masz okazję zrewanżować się tym samym. Ale pamiętaj, jeden podejrzany ruch, a odpłyniesz do krainy snów.

Tazok przewrócił oczami, ale odwrócił się i zapraszająco machnął ręką.
- W takim razie chodźcie. Tylko nie celuj tym we mnie, a w coś, co może czaić się w ciemności - dodał na koniec do Rolanda, chociaż nie tylko on mierzył w niego bronią.
Wiedźmiarz nie odpowiedział, jednak opuścił broń. Nie do końca wiedział, czy bardziej powinien obawiać się czającego się w ciemnościach potwora, czy idącego przodem hobgoblina. W przypadku tego pierwszego, przynajmniej wiedziałby od razu na czym stoi.
Jak ruszyli Bazylia wyciągnęłą z torby mikstury z pytaniem kto ich potrzebuje. Jedna trafiła do Rognira, jedną zabrałą sama i ostatnią dała Shade’owi. To chyba wchodziło w nawyk.

Postać w pancerzu obserwowała całą scenkę. Czuła złość i frustrację. Nie zdążył! Była okazja i nie zdążył! Drzwi znów były zamknięte! Więc pośpiech stał się zbędny. Zastanawiał się co dalej teraz robić. Został sam. A gdy przebiegał jak ci których teraz widział przez te drzwi to nie był. Zastanawiał się kim są i czego tu chcą. Choć im dłużej patrzył i słuchał coraz bardziej przekonywał się, że mieli zbieżne podejście i nastawienie do tego miejsca. I też ich było kilkoro. A on był sam. Już teraz był sam. Widział jak przez bramę przebiega w pośpiechu dwóch mężczyzn.Potem kolejny i na końcu kobieta trzymająca drugą kobietę. Zupełnie jakby ta niesiona była ranna czy bezwładna. Ciekawe. Zachowanie godne zapamiętania. Na końcu prawie w ostatniej chwili wślizgnął się jeszcze jakiś pokrak. W pierwszej chwili mężczyzna w pancerzu sądził, że jest częścią grupki ale jednak zachowanie i scenka tuż po zamknięciu drzwi wyprowadziło go z błędu. Grupka skupiła się na tym sługusie Otchłani oczywiście od razu celując z broni do pokraka. Generał skrzywił się widząc jak chętnie i bezsensownie sięgali po broń. Jeśli nie chcieli jej użyć to po co sięgali? A jak sięgnęli to po to by pokazać ją z bliska pokurczowi? Bez sensu. Jakoś ciekawe, że ci dwaj co wbiegli tu pierwsi pierwsi też zaczęli celować do pokraka. Piersi którzy wbiegli tu z pola walki z posągami. Interesujące. Znowu widział jak ta kobieta co wbiegła ostatnia nie licząc pokraka, przełamała impas w rozmowie. No i tak. Pokrak powędrował na czoło pochodu. ~ Ciekawe czy do mnie też będą tak chętnie celować. ~ zaciekawiło go to uśmiechając się pod nosem gdy ruszył ze swojego dotychczasowego miejsca by przeciąć drogę nadchodzącej kolumnie.
- Witajcie. - powiedział na powitanie i udał, że nie mówi do brzydala na czele kolumny. Mąż który stanął przed zwiedzającymi trzewia góry nosił na sobie pancerz. Błękitnawej barwy z wielką, złotawą czaszką na napierśniku. Zza pleców wystawała mu rękojeść miecza. W jednej dłoni trzymając pochodnię a drugą mając pustą. Sam rycerz charakteryzował się solidną, wojenną posturą i emanował spokojem. Przesunął się spojrzeniem po kolei po zebranych w korytarzu obserwując ich z bliska.
- Jestem lord Tyberius Octavius Dogon. Generał Gwardii Imperialnej i strażnik Smoczej Twierdzy. - przedstawił się zebranym ludziom i nieludziom. Ciekaw był czy ktoś z nich był z jego świata i rozpozna tytuł lub miejsce. Ciekaw był też czy oni pamiętają więcej niż on o sobie.

- W piekle tytuły i stanowiska niezbyt się liczą - odparł Shade. Zarozumiały dupek, pomyślał. Ciekawe, czy w ogóle zasłużył na te tytuły, czy też po prostu je odziedziczył. Ale sądząc po wyglądzie nadawał się na pierwszą linię.
- Shade - przedstawił się.
- Emmm, dzień dobry? - odpowiedziała zmieszana Johanna, a gdzieś w tłumie dało się słyszeć westchnięcie niezadowolenia i irytacji.
- Nosz psia mać, więcej was matka nie miała?! - zagrzmiał gniewnie Rognir, rozglądając się nieufnie w poszukiwaniu dalszych, żywych “znalezisk”, choć póki co jego spojrzenie nie znalazło więcej Uśpionych.
- Kiej gwardii? - mruknęła Bazylia.
- Coś ostatnio wielu potępionych pałęta się samopas po piekle - mruknął Roland, raczej do samego siebie niż do kolejnego jegomościa. Równocześnie przypomniała mu się jego teoria, iż spotykani w piekle Przebudzeni, są jedynie iluzją wytworzoną przez samo piekło, by ich w jakiś sposób dręczyć. Poprzednia trójka zginęła dość szybko. Jeśli tych dwoje spotka to samo, wiedźmiarz prędzej uzna swoją teorię za słuszną, niż zgodzi się przyjąć w szeregi kolejną osobę.
- Zostawmy sobie uprzejmości na lepszą okazję - stwierdził wiedźmiarz, samemu nie mając zamiaru się przedstawiać. - Lepiej powiedz skąd się tu wziąłeś i czy wiesz coś o tych podziemiach.

- Wręcz przeciwnie nieznajomy. - powiedział mężczyzna w błękitnym pancerzu ze złotą czaszką na napierśniku patrząc co raz mniej przychylnym wzrokiem na człowieka który pierwszy przebiegł przez wrota i zaczął potem zabawy z kuszą.
- To jest świetny moment na wstępne grzeczności. Na przykład poznanie swoich imion. No chyba, że planujecie mnie zaatakować. To wtedy faktycznie wasze imiona nie są mi potrzebne. - warknął patrząc na kusznika. Co za rozwydrzona banda! Brakowało im podstawowych zasad jakiegokolwiek wychowania! I dyscypliny! Na jakieś pół tuzina osób swoje imię zdradził tylko jeden i jedna chociaż powiedział zwyczajową grzeczność. A reszta traktowała jego, jego lorda - generała! Jak jakiegoś byle mytnika na rozdrożu!
- Jeśli mój tytuł i nazwisko nic ci nie mówi nieznajoma to znaczy, że nie pochodzimy z tych samych światów. Więc i reszta opisu mojego świata jest ci na nic. Tak jak mnie na nic opis twojego. - przeniósł spojrzenie na kobietę z młotem.
- A dla mnie tytuły i stanowiska sporo znaczą. Wiele mówią o tym kim kto jest i czego się po nim spodziewać. Shade. Wnosząc po tym jakie masz dla nich poszanowanie widać, że nie masz żadnego. I nigdy pewnie nie miałeś. Shade. - dowódca Smoczej Twierdzy wycedził w stronę łucznika. Najmita. Góra najmita. Pewnie rzezimieszek i maruder. Zarówno plebejska broń, zachowanie przy bramie i arogancki sposób mówienia o boskich i ludzkich prawach raczej w oczach generała wykluczał tego człowieka z piastowania jakiegokolwiek wyższego stanowiska czy błękitnej krwi w żyłach.
- I coś ci się pomyliło nieznajomy. Lord Generał Gwardii Imperialnej składa meldunki Radzie Generalnej i samemu Imperatorowi. A reszta składa meldunki jemu. Więc? Kim jesteś i po co tu przybyłeś? - wrócił w rozmowie do kusznika który najwyraźniej starał się usilnie nie zauważać z kim rozmawia.
Tazok nie mógł uwierzyć, jak nadęty był “Lord Generał”. Samemu miał szczęście, że zamienił kilka zdań z grupą przed zbrojnym, bo inaczej mogłoby nie starczyć im cierpliwości.
- Możecie go już zastrzelić? Przyda mi się pancerz - odparł sarkastycznie.

Roland westchnął zniecierpliwiony. Nie mógł uwierzyć, że z dwójki nowo poznanych osób większą sympatię odczuwał do podstępnego hobgoblina niż człowieka. Nawet miał przez chwilę ochotę posłuchać jego propozycji.
- Posłuchaj Lordzie jakiś tam - rzekł Roland ponurym głosem, chowając kuszę. Dla dwójki nowych mogło to oznaczać, że stał się mniej niebezpieczny, jednak prawda była wręcz przeciwna. Jego twarz stężała. - Kim jestem? Tak jak ty grzesznikiem, który za popełnione grzechy poszedł do piekła. Więc jeżeli myślisz, że będę… że którykolwiek z nas będzie się podporządkowywał jakiemuś wielkiemu lordowi, który za życia musiał popełnić jakiś okropny czyn za który trafił do piekła, to lepiej od razu zejdź nam z drogi, bo nie mamy na to czasu. Tak więc masz trzy opcje. Dołączasz do nas i współpracujemy by się stąd wydostać, schodzisz nam z drogi i nigdy więcej nie pokazujesz się nam na oczy i ostatnia, choć nie najgorsza, umierasz, by nasz nowy kolega mógł mieć lepszą zbroję. Tak więc?

Bazylia popatrzyła na Rolanda spojrzała na kolesia z zbroi i na wszelki wypadek wyszła do przodu. Tak aby ich medyk nie był na pierwszej linii. Pomyśleć, że oni aż tak agresywni wobec siebie nie byli jak się poznali… ale sytuacja była też nieco inna. W sumie to nawet się rozdzielili raz.
Rognir widząc wychodzącą przed Wiedźmiarza kobietę, sam postanowił stanąć obok niej. Zawsze był w pobliżu tak na wszelki wypadek. Napięta sytuacja zagęszczała atmosferę i stawiała Tazoka w lepszej pozycji, niż zwykłego człowieka. Hobgoblin mógł być z siebie dumny.
- Ej no dajcie spokój, to głupie - powiedziała głośno Johanna, która do tej pory stała gdzieś z tyłu. Wybiegła z tłumu ściśniętej obok siebie grupki i stanęła na dwa schodki przed Tyberiusem, początkowo jednak plecami do niego.

- No właśnie każdy trafił tutaj z jakiegoś powodu, być może to, że nie wzbudził waszej sympatii jest powodem, a może wcale nie zrobił nic złego. Serio każdy z was trafił tutaj za okrutne czyny? Jeśli chęć pozbawienia siebie samego życia, jest dla was okrucieństwem, to możecie nazywać mnie potworem - kobieta westchnęła ciężko. Ręce jej drżały ze zdenerwowania i w ogóle to cała się trzęsła jak szmaciana laleczka prowadzona na sznurkach, marionetka życia. Czarnowłosa odwróciła się przodem do Tyberiusa.
- Mamy w planach dostać się na szczyt góry, bo tam być może jest jakieś wyjście. Nie ma co do tego pewności, ale skoro i tak gnijemy w piekle, to co nam szkodzi spróbować, prawda? - wyjaśniła nie zdradzając szczegółów - Ja nazywam się Johanna i … - chciała coś jeszcze dodać, jednak spauzowała - ...w sumie tyle, nie jestem nikim ważnym.
- Nikt z nas nie jest
- podsumował Roland.

Tyberius spojrzał z rosnącym gniewem w oczach na tego z kuszą. Lordem jakimśtam?! Co za cham! Twarz generała stężała i postąpił krok naprzód przyświecając sobie dokładniej prostaczka światłem pochodni. Wówczas dwójka żołnierzy skryła go za swoimi plecami. Przekierował spojrzenie najpierw na jedno a potem na drugie z nich. Zanim zdecydował się, że “to już” wtrąciła się jednak ta co ją ta wojowniczka tu wniosła. Powiedziała swoje. Przemyślał. Właściwie pierwsza, z którą szło rozmawiać w sensowny sposób w tej rozwydrzonej bandzie.

- Widzę, że jest tu jednak ktoś z jakimś rozsądkiem pod czaszką. Johanno. - odezwał się w końcu mężczyzna w błękitnej zbroi, łagodniejąc spojrzeniem. - Na dole nie ma stąd wyjścia. W każdym razie my nie znaleźliśmy. Wybiegliśmy w kilka osób otwierając bramę i walcząc z posągami tak jak i wy. Ale nie jest to imperialny park więc teraz zostałem tylko ja. Myślę, że jeśli jest jakieś wyjście to na wyższych poziomach. Tam jeszcze nie byłem. - powiedział wciąż nieco naburmuszonym głosem choć już dużo łagodniejszym niż przed chwilą. Mówił też do tej najrozsądniejszej w tej bandzie.
- I nie wiem czemu tu trafiłem. Wiernie służyłem Imperatorowi i bogom. Ale zraniłem Nieskalaną. Myślę, że ona mnie tu przysłała. Więc chcę ją odnaleźć. Bo może wiedzieć jak się stąd wyrwać i wrócić do mojego świata. Pozostanie tutaj nie jest strategicznie słuszne. - powiedział generał zastanawiając się chwilę nad słowami czarnowłosej. Zastanawiał się nad tym i w poprzednie dni, i podróże nim tu dotarli. Ale niewiele pamiętał. O wiele mniej niż powinien. Ale za to wyśmienicie pamiętał swoje ostatnie chwile w swoim świecie.
- No raczej. Radzę sprawdzić ciało w wolnej chwili. Wypalona litera podpowie za co tutaj trafiłeś. - powiedziała beznamiętnie Bazylia. Czy to był czas i miejsce na takie gadanie to już inna sprawa.
“Pozostanie tutaj nie jest strategicznie słuszne”, pomyślał Tazok i aż kipiało w nim od rodzących się w głowie, kolejnych, sarkastycznych odpowiedzi. Człowiek chyba nie zdawał sobie sprawy, że był kopalnią durnych cytatów wynikających z tego, iż byli w piekle.
- Dobrze, że nam powiedziałeś, sami nigdy byśmy na to nie wpadli. Mieliśmy zamiar rozpalić ognisko i upiec szaszłyki - spojrzał za siebie, na mężczyznę, który opuścił kuszę - ale najwyraźniej przeszedł nam apetyt. Idziemy szukać tego wyjścia, czy będziemy stali i czekali, aż samo do nas przyjdzie?
- Idziemy - niespecjalnie chętnie zgodził się z hobgoblinem Roland. - Wasza dwójka przodem - zwrócił się do “świeżaków”. Johanna była wyraźnie zdziwiona, władczym podejściem Rolanda, choć nie dało się ukryć, że prócz tego na jej twarzy pojawił się cień zadowolenia.

- Jesteś pocieszny ale nie zabawny. Chłopcze z kuszą. - odparł generał prychając na pretensjonalny to kusznika. Cofnął się nieco pod ścianę by złodziejska kreatura mogła przejść. To był dobry punkt planu. Dalej jednak młodzik chyba śnił na jawie. Zrobił na tyle przejścia by reszta mogła ruszyć niżej po schodach za pomiotem Hordy ale nie wyglądał jakby miał zamiar ruszyć się choćby o krok.

Roland ze zirytowanym spojrzał na natrętnego lorda. Westchnął i z rezygnacją w głosie zaczął starać się rozszyfrować zamiary mężczyzny.
- Czyli, że my mamy ruszyć pierwsi, a ty z pochodnią będziesz oświetlał nam plecy? Masz zbroję, dobrą broń i na pewno trochę mięśni, a zamierzasz iść z tyłu? Jeśli tak, to może lepiej tu zostań i czekaj na innych, którzy zechcą robić za frajerów. Już chyba wiem dlaczego z całej poprzedniej grupy żywy zostałeś tylko ty…
 
Asderuki jest offline  
Stary 18-11-2016, 21:36   #39
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Po raz któryś z kolei udało im się uniknąć śmierci. Fakt ten przestał już nawet cieszyć Rolanda, który z każdym kolejnym dniem w piekle zdawał się coraz bardziej gorzknieć. Odległe wspomnienia tego kim był, zdawały się nie mieć już dla niego większego znaczenia. Jedynie przelotne spojrzenia na prawie że pozbawione odzienia ciało Johanny, zdawały się być echem jego dawnego Ja. To, i jego nieugięta wola walki, pragnienie życia, które mimo wszystkich przeciwności pchały go naprzód. Pozwalały mu stawiać krok za krokiem, bez względu na ból i cierpienie. Po co jednak to robił? Co mu tak zależało? Czy życie wśród uśpionych, choć pozbawione jakiejkolwiek celowości, nie byłoby dla niego lepsze niż obecna tułaczka? Na tym wolał się nie zastanawiać, gdyż odpowiedź jaką mógł odnaleźć mogła zrujnować wszystko co do tej pory udało im się osiągnąć.

Na szczęście, w piekle rzadko kiedy mieli czas na rozmyślania. I tak teraz, gdy udało im się wkroczyć w głąb podziemi, natrafili na kolejny problem. A zasadniczo dwa… Dwa podejrzane i irytujące problemy.

Pierwszym z nich był Hobgoblin. Roland pewnie nigdy nie dowie się, dlaczego od razu go nie zastrzelił, kiedy ten pojawił się przed nimi. Jednak czasu i słów nie dało się cofnąć, dlatego wiedźmiarz musiał zaakceptować towarzystwo podstępnej paskudy. Miał nadzieję, że nie przyjdzie mu potem tego żałować. Drugim problemem był zaś napuszony rycerzyk. Roland przypuszczał, że gdyby pycha miała materialną postać, to Tyberius swoją mógłby wypełnić po brzegi co najmniej dwa poziomy piekła.

Wiedźmiarz nie miał ochoty współpracować z żadnym z nich. Momentami poddawał w wątpliwość ich rzeczywiste istnienie. Oboje bardziej przypominali mu irytujące iluzje stworzone przez samego władcę piekieł, który chciał im po prostu jeszcze bardziej uprzykrzyć podróż. Nawet jeżeli w rzeczywistości tak było, Roland nie miał zamiaru, by ci dwaj w jakikolwiek sposób zniszczyli to co do tej pory udało im się osiągnąć. Nie miał zamiaru dawać Hobgoblinowi okazji na jakiś podstęp, a Tyberiusowi by ten przejął funkcję dowódcy drużyny. Roland sam nie uważał siebie za przywódcę, jednak częsta bezczynność towarzyszy sprawiała, że czasami musiał podejmować decyzje. Jednak z pewnością w tej jednej sprawie wszyscy się zgadzali - nowi towarzysze wcale nie byli godni zaufania.

I nawet ucieszył się, kiedy oboje postanowili zdjąć z ich barków połowę tego kłopotu. Roland nie zamierzał przyglądać się walce narwanego hobgoblina i napuszonego rycerzyka, jednak wcale nie miał zamiaru ich powstrzymywać. Wolał pozwolić, by problem sam się rozwiązał. A nawet wynik nie miał dla niego większego znaczenia. Najlepiej gdyby oboje śmiertelnie się zranili i dali im w końcu spokój…
 
Hazard jest offline  
Stary 18-11-2016, 23:11   #40
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Jak to się stało, że znowu doszło do mordobicia cz.2

Bogowie widać mi sprzyjają bardziej niż innym — odrzekł niewzruszonym głosem imperialny generał, patrząc na obcego kusznika. — On niech idzie pierwszy — wskazał lekko pochodnią na hobgoblina — nie potrzebuje ani światła i jest dość szybki z tego co widziałem. Przyda mu się — powiedział nie ukrywając niechęci do złodziejskiego pokurcza.
Potem wy dwaj — wskazał na obydwu strzelców. — Potrzebujecie obu rąk do strzelania więc pochodnia wam jest zbędna. Wesprzecie tą kreaturę na dystans jeśli coś go będzie chciało ukatrupić. Wasze strzały będą szybsze niż inna broń. Jak będziemy go oszczędzać może nawet starczy do wyjścia z tej góry. Jak nie ktoś będzie musiał go zastąpić.

Popatrzył na resztę towarzystwa. Poza nim i Johanną zostawała czerwonoskóra z młotem i ten duży w pancerzu.

Poza nią, reszta potrzebuje obu dłoni do walki. Więc może wziąć pochodnię — Tyberius wskazał na rogatą kobietę z młotem. — I twe obawy o świecenie pochodni kuszniku są próżne. Jej promień oświetli całą grupę nieważne kto je będzie z nas niósł. Więc za wami pójdzie reszta z nas. Ten duży na końcu. Przydadzą nam się mocne plecy gdyby atak przyszedł od tyłu.

Ścięty na wojskową modłę brunet w błękitnym pancerzu spojrzał wyczekująco najpierw na tego z kuszą a potem na resztę tej bandy. Może jeszcze nie wszystko było stracone.
Roland pokręcił ze zrezygnowaniem głową. Jedynie resztki pozostałej mu ludzkiej moralności powstrzymała go przed uśpieniem wojownika. Chociaż jeżeli rozmowa pójdzie dalej w tym kierunku, Roland nie będzie miał innego wyboru. Nie miał czasu na dyskusję czy kłótnię. Podszedł do Johanny i bez słowa chwycił za jej łuk. Wybąkał kilka niezrozumiałych dla nikogo słów, a przedmiot rozjarzył się białym światłem.

Nie jestem kusznikiem — mruknął, a jego słowa były najwyraźniej skierowane do wojownika, mimo, że nie spoglądał nawet w jego stronę. Zaraz potem spojrzał na diablicę i pół-orka. — Rognirze, Bazylio, któryś z was mógłby iść za hobgoblinem? Oboje widzicie w ciemności i przyda nam się ktoś mocny na froncie.

Może i nie jesteś zwykłym kusznikiem — zgodził się generał widząc czary jakie odprawia człowiek z kuszą.

Całkiem przydatne. Musiał przyznać z niechęcią, że wzajemna znajomość własnych możliwości w tej grupce jednak zaowocowała jakimś planem. Zanalizował zaobserwowane zdolności poszczególnych jej członków. Jeśli ta kobieta z młotem i rogami widziała w ciemności to faktycznie mogła pełnić podobna rolę do tej hordowej kreatury. Świecący obecnie łuk Johanny też okazał się całkiem przydatny. Dawał światło i nie zajmował jej rąk. Mieli więc drugie źródło światła w grupie. Czekał czy pojawi się ich więcej czy mag z kuszą wyczerpał lub nie chciał używać swoich możliwości więcej.

Pierwszą zniewagę ci odpuszczę, zważywszy na sytuację. Drugiej nie, więc trzymaj język na wodzy — nagle do Tyberiusa odezwał się Tazok, przejawiając nutę irytacji.

Następnie nie szczędząc chwili, ruszył przed siebie. Dobrze widział w ciemności, więc nie potrzebował goniącego go, świecącego punktu. Zresztą, opcja bycia napadniętym z mroku przez potwora wydawała się lepsza, niż słuchanie dalszych wywodów Lorda Generała.

A na co chcesz czekać? Rób co masz do zrobienia póki jest okazja — odrzekł do szaroskórej kreatury, gdy ta się do niego odezwała. Czekał co zrobi reszta. Na razie mieli dwójkę z przodu. Nie było źle.

To wystarczyło Tazokowi. Zwykle próśb nie spełniał, ale w tym przypadku mógł zrobić wyjątek. Zaczął podchodzić do Tyberiusa, uderzając się kilkukrotnie w pierś.

Kiedy piekielne ogary będą wyżerać twoje wnętrzności, to MOJE imię będziesz wspominał z największą grozą! — grzmiał jak bestia wprost z najgłębszych czeluści piekieł. — Tazok Czarny Szpon, twój kat i oprawca!

Moje imię i tytuł już słyszałeś. Przyszedłeś mi coś jeszcze powiedzieć? — mężczyzna w błękitnym pancerzu patrzył na goblinoidalny pomiot, który chyba próbował go nastraszyć. Przynajmniej jeśli dobrze widział te półdzikie rytuały. Chociaż po pomiocie Hordy właśnie czegoś takiego można było się spodziewać.

To może my już chodźmy — zasugerował towarzyszom Roland.
Widać, był już mocno zmęczony tą sytuacją. Starał się nie dać tego po sobie poznać, jednak reakcja Tazoka mocno go zaniepokoiła. On z pewnością nie trafił do piekła przypadkiem lub za samobójstwo, przeszło mu przez myśl.
Nie mam najmniejszej ochoty brać udziału w tej walce.

Normalnie prawie powtórka — mruknęła diablica prowadząc Rolanda i resztę obok dwójki. Również nie miała najmniejszej ochoty aby się włączać.

Johanna drgnęła przerażona dając krok w tył, w sumie im dalej od Tazoka tym lepiej. Schowała się za Rolandem, przyciskając chude ciało do jego pleców. Wiedźmiarz chwycił za jej dłoń i pociągnął w dalszą część podziemi.

Chłopaki, dajcie spokój… Musimy być pełni sił, by przejść przez tę górę… — wydukała niepewnie, oglądając się za siebie na kłócących się bufonów.

Niech was wszystkich szlag trafi, pomyślał Shade. To chyba kolejna, zesłana na nas kara za grzechy. Może się pozabijają i będzie spokój... Ruszył za pozostałymi.

Lord generał poruszył nozdrzami i zacisnął usta w wąską linię. Ten hobgoblini pomiot, który szedł na niego z takim impetem jakby chciał go staranować czy przejść do ataku nagle zatrzymał się i zaryczał, zabębnił pięściami o muskularną klatę i podarł jakieś bzdury, że niby go zabije. Akurat! Generał Gwardii mógł paść z ręki Hordy. Ale właśnie od Hordy a nie jakiegoś pojedynczego soldata! Generał zaciskał szczęki i zmrużył brwi obserwując potencjalnego przeciwnika. Musiał przyznać, że ten tu, był parchatym hobgoblinim pomiotem ale chyba jednak nie pośledniejszego kalibru. Żaden pojedynczy sztuk z Hordy nie wywołałby niepewności u imperialnego generała. A ten tu sprawił, że rycerz w pancerzu lekko przygarbił się i siłą woli zmusił ramię do zatrzymania ruchu by sięgnąć po broń. W zamian opuścił nieco do przodu pochodnię by ogień stanął pomiędzy nim a tym chuderlawym orkiem.
Widział, że reszta tej bandy też wolała się wycofać niż stanąć do konfrontacji. Pierwszy oczywiście zapodał tyły ten sam co i przy bramie, czyli mag z kuszą. Nie zaskoczył generała swoimi zamaskowanymi pseudo-rozsądkiem i rejteradą. Kobieta z młotem też już była w głębi korytarza. I ta czarnowłosa. Johanna. Schowała się przed awanturą za kusznikiem a ten pociągnął ją ze sobą w głąb korytarza. Został ten zbrojny w pancerzu. Bo ten cały Shade też oczywiście pokulał się jak na łotrową mendę przystało. Właściwie to przyjęli szyk całkiem podobny o jakim mówił generał a słowa tej kobiety - Johanny - Właściwie miały w sobie swoją mądrość. Największą jaką od nich na razie tu usłyszał.
Tazok Czarny Szpon, tak? — pokiwał krótko ostrzyżoną głową mężczyzna w pancerzu. — Uważam wasz gatunek za śmierdzącą bandę tchórzliwych pokrak. Silni jedynie w Hordzie — wycedził z wolna rycerz patrząc na szaroskórego z bojowymi rękawicami na łapach. — Ale doceniam odwagę u każdego. Widzę, że masz jej więcej niż większość ten bandy. Nie właź mi pod ostrze, nie knuj przeciwko mnie i nie mów do mnie tym tonem co przed chwilą. To możemy ze sobą współpracować. Bo Johanna ma rację. Jak na górze jest tak samo jak na dole to każdy się tu przyda. A jak nie to stawaj do walki tu i teraz — generał postawił ultimatum hobgoblinowi. By było jasne, że mówi poważnie, wolne ramię powędrowało z wolna ku górze. Zbliżyło się do rękojeści miecza wystającego zza pleców rycerza.

Tazoka jednak nie obchodziło, co miał teraz do powiedzenia jego - nie dało się ukryć - przeciwnik. Najpierw prowokował, teraz chciał załagodzić sytuację, do tego miał czelność stawiać warunki i odgrażać się. Nie z Czarnym Szponem. Jeden z nich wyzionie ducha, tu i teraz; innej opcji zwyczajnie nie było.
Hobgoblin widział w oczach człowieka strach, chociaż ten chciał ukryć go pod warstwą stoicyzmu. Zaatakował pierwszy, jednak pancerz Tyberiusa był wystarczająco silny, żeby zatrzymać ciosy, a chwila przewagi sprawiła, że to Lord Generał przelał pierwszą krew. To nie powstrzymało Tazoka przed kontynuowaniem natarcia: chwycił opancerzonego rywala i przybliżył się wystarczająco, by ten nie mógł wyprowadzić cięcia. Pierwsza pięść dosięgnęła Tyberiusa, który gwałtownie wypuścił z ust powietrze i równie szybko wyszarpał z uścisku goblinoida.
Atak nie ustawał, Tazok wyprowadził cios, który z echem obił się o czaszkę Tyberiusa. Lord General nie pozostał dłużny i ponownie rozorał przeciwnika, zadając dotkliwą ranę. Obaj walczący wiedzieli, że koniec jest już bliski. Żaden z nich nie był w stanie ciągnąć tego dłużej. Pozostawało pytanie, który z nich był bardziej zdeterminowany, by nie powrócić w objęcia demonicznych tortur.

Jedni powiedzą, że był to instynkt, inni, że głupie szczęście. Jedno jest pewne: to hobgoblin wyszedł z tego starcia zwycięsko. Doskoczył do przeciwnika, prawie dając się ściąć. Uniknął o grubość ostrza, zadając cios, który ostatecznie powalił Tyberiusa. Kiedy człowiek osunął się na ziemię, Tazok naskoczył na niego i nie szczędził ciosów, dopóki z twarzy Lorda Generała nie została ledwie rozpoznawalna masa. Szczęk metalu uderzającego o posadzkę wymieszał się z agonią gruchotanych kości, aż było jasne, że wojownik się nie podniesie.

Czarny Szpon przysiadł na chwilę, by ochłonąć po walce, którą prawie przypłacił życiem: jeżeli taka waluta wciąż obowiązywała w tym przeklętym miejscu. Ledwie powstrzymując się od sapania, wydusił dwa słowa do reszty, próbując zdjąć pancerz z poległego.
Poczekacie chwilę?

 

Ostatnio edytowane przez kinkubus : 18-11-2016 o 23:19.
kinkubus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172