Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2016, 18:50   #15
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Sharif przyjął wzorową postawę. Stał lewym bokiem zwrócony do celu, w lekkim rozkroku, z ręką wyprostowaną i uniesioną na wysokość twarzy. Pistolet trzymał pewnie, jakby od zawsze tam leżał. Nie kołysał się, oddychał spokojnie. Rozpięta skórzana czarna kurtka odsłaniała szary podkoszulek wciśnięty do ciemno-niebieskich dżinsów. Wygodne, brązowe buty z grubszą podeszwą ułatwiały zachowanie stabilnej pozycji. Jego twarz zaś… na dosłownie krótką chwilę, tak krótką, że ten, kto nawet mu się przyglądał, nie mógł być do końca pewien, czy naprawdę to zauważył, zmieniła grymas. Wciąż zachowywała spokój, jednak gdzieś uleciał tamten przyjazny i beztroski wyraz. Mięśnie napięły się, a twarz lekko pobladła i zabłyszczała jedną kroplą spływającą mu z lewej skroni. Powieka mu drgnęła, a wzrok stał się… pusty. Jakby nagle wszystko przestało go przejmować. Jakby nic go nie obchodziło i był gotowy zrobić cokolwiek, bez względu na konsekwencje.
Ta chwila nie trwała długo, bo zaraz też mrugnął i poprawił pistolet w dłoni, a na oblicze wróciło trochę koloru.

- Vincent, nie znasz mnie, ale wiedz, że przysięgam ci… Jeśli choć włos spadnie z jej głowy, pożałujesz tego, rozumiesz? Przestrzelę ci kolana i zmuszę cię, żebyś o własnych siłach dopełzał do najbliższego szpitala, zanim zdążysz się wykrwawić. Nie bądź głupi, Vincent. To jest twoja siostra. Wychowałeś się razem z nią. Naprawdę chcesz ją zranić dla kilku nic nie znaczących papierków? Puść Bee i odejdź. Nikomu już nie stanie się żadna krzywda. Po prostu odłóż scyzoryk i wszyscy rozejdziemy się w swoje strony.
Sharif starał się zachować poprzednie opanowanie, jednak tym razem zadanie to przysporzyło mu więcej trudu. Mierzył w głowę narkomana, ale zaciskał zęby. Nie był najlepszym strzelcem, to nie była jego dziedzina, o czym zresztą wiedzieli w Wydziale. Lepiej się sprawdzał, działając z zaskoczenia, tak jak to zrobił przed chwilą. Zaatakować niespodziewanie i w kilku ruchach zażegnać niebezpieczeństwo. Jednak teraz stracił tę przewagę. Wszystko opierało się albo na pewnej ręce, albo na przekonaniu napastnika, by ten się poddał. O odwrocie nie było mowy. Nie, kiedy Vincent trzymał ostrze przy szyi Bee. Nie mógł pozwolić jej skrzywdzić. Nie zrobiłby tego, wiedział o tym. Dlatego się wahał.

- Jak papierki są nic nie znaczące, to mi je kurwa daj - Barnett odpyskował, chwiejąc się na nogach.
Mimo to uwagę Sharifa pochłaniała bardziej Bee... czy raczej jej wzrok. Khalid, mierząc w głowę narkomana, siłą rzeczy wystawiał lufę również w jej kierunku. Z jednej strony ostrze noża, a z drugiej pobłysk pistoletu. Między młotem, a kowadłem.
- Nie będziesz mi mówił, czy pożałuję, czy nie, skurwysynie - mężczyzna mruknął.
- Vincent, proszę, potrzebujesz pomocy... - Bee zaczęła. - Lekarz musi obejrzeć...
- Cicho bądź! - mężczyzna krzyknął. - Nasyłasz na brata islamskich terrorystów, aby go zabili, taka z ciebie pieprzona siostra - splunął. - Niby strachliwa i pokorna, tyle że pewnie pół Arabii cię rżnęło. Odwołaj swojego "przyjaciela", jeżeli chcesz wyjść z tego w jednym kawałku.
Bee przeniosła błagalne spojrzenie na Sharifa. Jednak nie wypowiedziała ani słowa.

Możesz to zrobić, dasz radę, Sharif, mówił do siebie w myślach Irakijczyk. Wiesz, że potrafisz. Wymierzyć i strzelić. Chrzanić tego narkomana, on trzyma Bee. To przez ciebie trafiła w jego łapska, więc teraz ją z nich wyciągnij. Zachciało ci się bawić w bohatera, dokończ, co zacząłeś. Odstrzel mu łeb. Uratuj ją.
Sharif nie patrzył już na Vincenta. Jego wzrok był utkwiony w młodej Barnett, nie mogąc oderwać spojrzenia od jej przerażonych oczu. Bała się. Gdyby miałby jej teraz coś powiedzieć, to co by to było? Że mu przykro? Że jej brat na to zasłużył?
Ręka mu zadrżała. Lewa. Lewa nigdy tego nie robiła. Zawsze mógł na niej polegać, w przeciwieństwie do prawej, która przez głęboką bliznę była bezużyteczna do celnego strzelania.
Sam był dla niej niebezpieczeństwem.

- Dobrze, Vincent, wygrałeś - powiedział Sharif po głębokim westchnieniu. Ustawił się do tamtej dwójki przodem i uniósł dłonie do góry, uprzednio zabezpieczając pistolet.
- Odkładam gnata i pieniądze. Tylko nie krzywdź dziewczyny. - Mówiąc to, wyciągnął ze spluwy magazynek. Później pochylił się i położył przed sobą broń razem z amunicją. Następnie powoli sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wydobył z niej portfel. Wyciągnął z niego dwie studolarówki i odłożył je obok pistoletu, przyciskając portfelem.
- Masz wszystko, czego chciałeś. Teraz ją puść - powiedział Sharif, odstępując kilka kroków w tył. Założył ręce za potylicę i klęknął na drodze, uważnie obserwując zachowanie napastnika. Może gdyby przeczekał jeszcze trochę…

Vincent wydawał się zaskoczony, że Irakijczyk tym razem go posłuchał. Jednak na jego twarzy wnet pojawił się grymas podejrzliwości. Nie zamierzał dwa razy nabrać się na uległość.
- No jasne - rzucił narkoman. - Pewnie masz tam swoją własną, drugą spluwę i tylko czekasz, by jej użyć. Nie wierzę, że przyszedłbyś nieprzygotowany - splunął. - Bee, idziemy spokojnie do przodu po znaleziska. I spróbuj się tylko poruszyć, skurwysynie.

Vincent postawił pierwszy, niepewny krok, popychając tym samym Bee. Wtem jednak nieoczekiwanie osunął się, a ostrze przejechało poniżej krtani dziewczyny. Dzięki opatrzności było to tylko niegroźne, powierzchowne nacięcie. Jedynie kilka kropel szkarłatu wydobyło się na zewnątrz
- Do przodu, mówię - Barnett zdołał utrzymać balans, częściowo opierając się na Bee.

Sharif syknął, widząc cieknącą krew z szyi Bee. Gdyby tylko miał jeszcze jedną możliwość bliskiego kontaktu z Vincentem… W takim stanie nawet on miałby szansę go powalić w walce wręcz. Nie mógł się jednak ruszyć, dopóki ten świr trzymał przy jej krtani nóż.
- Nie, nie byłem przygotowany na to, że brat Bee jest niebezpiecznym narkomanem. Bierz już te pieniądze i zmywaj się stąd. Muszę opatrzyć jej ranę. - Rozmawiając o rannej Bee miał pretekst, by się na niej skupić. Na patrzył jednak na jej szyję, a prosto w oczy. Ruchem brwi i delikatnym odchyleniem głowy starał się jej dyskretnie przekazać, by ta spróbowała się wyrwać. To było niebezpieczne, Sharif był tego świadom. Jednak nie mniej niebezpieczne niż bycie prowadzonym przez słaniającą się na nogach osobę z ostrzem przystawionym do gardła. Vincent był osłabiony. Gdyby zdołała się wywinąć z jego uścisku choć na moment, Khalid wykorzystałby skracający się do nich dystans, by rzucić się na napastnika, powalić go i obezwładnić.
Irakijczyk liczył na to, że Vincent nie szarpnie się na jej życie, dopóki on sam go nie sprowokuje.

Bee patrzyła prosto w oczy Khalida. Zupełnie tak, jak gdyby chciała tą drogą pozyskać choć część opanowania i siły mężczyzny. Wtem na jej twarzy pojawił się cień determinacji. Delikatnie skinęła głową Sharifowi.

W następnej sekundzie z całej siły odepchnęła lewą ręką dłoń z ostrzem przystawionym do szyi. Natomiast prawym łokciem uderzyła Vincenta w bark. Najprawdopodobniej nie zrobiłoby to większego wrażenia na jakimkolwiek innym mężczyźnie, jednak narkoman wypuścił nóż.

Co więcej - zatoczył się do tyłu, potknął o krawężnik i upadł. Potylica Barnetta uderzyła z niezwykłym impetem w ostry, metalowy brzeg rynny, uwalniając strumyk krwi. Mężczyzna otworzył szeroko oczy i zaczął drgać w konwulsjach. Próbował podciągnąć dłoń bliżej szyi, jak gdyby dusił się. Choć wydawał jakieś dźwięki... brzmiał bardziej niczym dogorywająca zwierzyna, niż człowiek.

Bee zakryła szeroko rozwarte usta. Już wcześniej była blada, lecz teraz zdawała się wykuta z marmuru. Zastygła w bezruchu, jak gdyby chcąc zatrzymać czas. Lub jeszcze lepiej - cofnąć go.


Sharif zmełł przekleństwo w ustach i wystrzelił jak rakieta. Sekundę zajęło mu dotarcie do powalonego mężczyzny, po drodze zgarniając wypuszczony scyzoryk. Trzymając ostrze w dłoni, pochylił się nad Vincentem. Zastanawiał się tylko chwilę.
Takie śmiecie, jak on, zasługiwały na śmierć. Degeneraci, którzy wpadli w łapska nałogu i robiący wszystko, by móc kontynuować swój precedens. Nawet jeśli mieliby skrzywdzić drugiego człowieka, lub co gorsze, własną rodzinę. Koszty dla nich się nie liczyły.
Widok zdychającego narkomana powinien przynieść mu ukojenie. Odejdzie z tego świata i już nigdy więcej nie zrani Bee. Ani nikogo innego.
Pozwól mu umrzeć. Dostał, czego chciał.

Sharif przystawił ostrze do jego brzucha.

Był jej bratem. Rodziną. Podłym skurwielem też. Jednak w jego żyłach płynęła krew podobna do krwi Bee.
Ona tego nie przeżyje, pomyślał. Będzie się obwiniać do końca życia. Nie mógł jej na to pozwolić.

- Biegnij do środka i dzwoń na pogotowie! - zawołał do roztrzęsionej dziewczyny z pełną parą, tak jakby jego głos miał nią potrząsnąć. - Już!
Nie czekając na jej reakcję, zaczął rozcinać koszulkę Vincenta wzdłuż, tak by w razie czego mógł bez problemu wykonać masaż serca. Przy okazji wykroił spory kawałek materiału, który przytknął do tyłu jego głowy. Nie łudził się, że to zatamuje krwawienie, ale przynajmniej je spowolni.
- Nie waż mi się tu zdychać, draniu - warknął do mężczyzny i odchylił jego głowę, by ułatwić mu oddychanie.
Nie był medykiem, choć przeszedł szkolenia z pierwszej pomocy. Mimo to zrobi wszystko, by utrzymać Vincenta przy życiu.

Tętno Vincenta zwiększało swoją częstotliwość. Sharif mógłby przysiąc, że nawet słyszy bicie serca mężczyzny. Choć pulsowanie krwi na tętnicy promieniowej zdawało się niezwykle szybkie, to sama intensywność słabła z każdą sekundą.
- Ja... ja go zabiłam - Bee szepnęła. Sharif odniósł wrażenie, że kobieta znalazła się umysłem w zupełnie innym miejscu, gdzieś obok. Wszystko wskazywało na to, że jego polecenie nie dotarło do niej, choć wyartykułował je tak jasno i stanowczo. - Ja go zabiłam…

- Hara - mruknął Sharif i pośpiesznie wyciągnął z kieszeni smartfona. Jeszcze z ekranu blokady wybrał numer “911”. Następnie ustawił dźwięk na głośnik i położył telefon obok siebie, ponownie skupiając się na rannym.
- Mówi Sharif Khalid - zaczął, kiedy w słuchawce odezwał się operator. - Potrzebna natychmiastowa pomoc medyczna na 924 NE Grand Ave. Powtarzam. 924 NE Grand Ave, tylna uliczka za kwiaciarnią “Wiszących Ogrodów Barnett’ów”. Poszkodowany Vincent Barnett. Obrażenia głowy przy upadku. Rozcięcie potylicy. Przyspieszone tętno, jednak ciągle spada. Problemy z oddychaniem. - Mówiąc to, cały czas próbował opiekować się narkomanem, choć nie był pewien, co powinien robić.
- Rozumiem - odezwał się głos operatorki. - Czy ułożył go pan w pozycji bezpiecznej?

Sharif już miał odpowiedzieć, kiedy wibrujący krzyk rozdarł eter. Alice Barnett pojawiła się w uliczce, najwyraźniej chcąc sprawdzić, dlaczego tak długo zajmuje jej córce przyniesienie sztucznego nawozu. Podniosła rękę z oskarżycielsko wyciągniętym palcem wskazującym... wycelowanym wprost w Sharifa. Otworzyła usta, jednak dźwięk nie chciał się spomiędzy nich wydobyć.
- Nie, to nie tak! - wrzasnęła Bee. - To moja wina! To tylko moja wina! - powtórzyła, po czym zerwała się do matki, jakby chcąc ją przytulić. Jednak zatrzymała się kilka metrów przed nią. - To był wypadek, ja naprawdę nie chciałam...! - płakała.
- Przepraszam, czy słyszy mnie pan? - zapytał głos dobiegający z komórki.

Irakijczyk spojrzał na panią Barnett, ale pokręcił tylko zrezygnowany głową i wrócił do Vincenta.
- Tak, pozycja bezpieczna - powiedział do siebie z dozą olśnienia. Szybko podkurczył mu lewą nogę, co nie było najprostszym zadaniem przy drgawkach pacjenta, po czym zajął się rękoma. Prawą wyciągnął na bok zgiętą w łokciu, a lewą przeciągnął przez tors i oparł o asfalt obok prawego policzka. Następnie odliczył do trzech i przekręcił całe ciało narkomana. Blizna w ręce odezwała się przy tej czynności, jednak Sharif tylko przygryzł zęby i ułożył mężczyznę w pozycji bocznej.
- Jest bezpieczna - powtórzył, zerkając na telefon i przy okazji sprawdzając godzinę. Pozostał już tylko kwadrans do pierwszej.

- Czy jeszcze ktoś jest ranny? W jaki sposób doszło do wypadku? - zapytała operatorka.
Alice Barnett tymczasem zupełnie przeinaczyła sytuację. Zaczęła biec do Khalida, nie zważając na próbującą ją powstrzymać Bee.
- Zabiłeś mojego syna! - kobieta wrzasnęła, spoglądając na umoczone krwią dłonie Khalida, który ubrudził się w trakcie zmieniania pozycji Vincenta. - A teraz to jeszcze filmujesz, ty... ty... zwyrodnialcu... - po etapie gniewu nadeszła fala smutku i płacz. - W tej chwili schowaj telefon, ty... ty…

Tymczasem Bee spoglądała na zbiegających się ludzi. Kilku klientów ruszyło za właścicielką kwiaciarni, jednak żaden nie spodziewał się zastać takiego widoku w miejscu, w którym powinny stać przygotowane sztuczne nawozy.
- O mój Boże, ja dzwonię na policję! - krzyknęła otyła, czarnoskóra kobieta.
- Ameryka dla Amerykanów! - zawołał jej mąż.
- 9/11 po raz drugi! Koszmar powraca! - wysoki hipster ni to krzyczał, ni to obmyślał tytuł artykułu do popołudniówki.
- Pomocy, pomocy! - zawołała staruszka. - Wallac! Tylko mi tu nie chojrakuj! - zwróciła się do swojego małego pieska.
- Nie, to wszystko nie tak… - głos Bee tonął w tym całym harmidrze.


Irakijczyk zastygł w bezruchu, przypatrując się całej scenie. Nastroszył się jak zwierz osaczony przez drapieżników. Głodne paszcze aferowców szczerzyły kły i ociekały śliną, gotowe by rozszarpać mu gardło. Jakież to było ludzkie.
Sharif spojrzał z litością na wykrwawiającego się Vincenta. Powinien przeżyć, jeśli ambulans przyjedzie na czas. To dobrze, przynajmniej Bee nie będzie musiała się obwiniać o jego śmierć. Jej brat trafi do szpitala, może przy okazji wsadzą go na odwyk. Kto wie, istnieje szansa, że po tym wszystkim narkoman zmieni swoje postępowanie. Zacznie walczyć z nałogiem i poprawi relacje z siostrą. Istniała jeszcze szansa, że sytuacja tylko się pogorszy, a Bee przez poczucie winy stanie się jeszcze bardziej podatna, a on zachłanny.
Detektyw pierwszej rangi westchnął i uśmiechnął się pod nosem. Cóż, zrobiłeś wszystko co mogłeś, bohaterze.

- Bee Barnett, małe skaleczenie na szyi, jednak nic groźnego. Pośpieszcie się, nie ma czasu - powiedział do smartfona, przerywając połączenie i wrzucając go do kieszeni.
Zerknął jeszcze po tłumie, który z każdą chwilą stawał się coraz śmielszy. Policja pewnie już była w drodze. To był czas, kiedy Sharif musiał się ulotnić.

Tłuszcza chciała groźnego Araba… Więc da im groźnego Araba.

Sharif niespodziewanie odskoczył od rannego i rzucił się w stronę wcześniej odłożonych przedmiotów. Wykonując przewrót przez bark, po drodze zgarnął pistolet narkomana oraz magazynek, który sprawnie załadował. Następnie pozostając w przykucniętej pozycji zatrzymał się i wymierzył w tłum. Nie odbezpieczył broni.
- Wszyscy kurwa cofnąć się, albo rozstrzelam jak psy! - krzyknął podenerwowany, choć w duchu kręcił głową, nie mogąc uwierzyć, że role tak szybko się odwróciły. Wciąż nie opuszczając lufy, pośpiesznie schował portfel oraz pieniądze i podniósł się na równe nogi.
- Jeden gwałtowny ruch, a dorobię wam trzecie oko, słyszycie?! - dodał, powoli cofając się. Obserwował przy tym każdego ze zgromadzonych.
Przedstawienie podziałało na wszystkich zgodnie z planem. Ktoś zaczął uciekać, ktoś płakać. Wszystko wskazywało na to, że nikt nie zamierzał bawić się w antyterrorystę.
- Chodź - Bee rzuciła do Sharifa, biegnąc do vana. W międzyczasie wyjęła kluczyki z kieszeni. Wyjazd samochodem zdawał się najszybszą i najpewniejszą drogą opuszczenia miejsca zdarzenia.


Sharif jeszcze przez chwilę mierzył z pistoletu i uniósł brwi, spoglądając za pędzącą Bee. Nie spodziewał się po niej takiej reakcji. Myślał, że szok nią zawładnął i nie opuści jeszcze przez jakiś czas. Nawet się jej nie dziwił. Była taka niewinna, a teraz jednego dnia została napadnięta przez własnego brata i wzięta jako zakładnik. Na końcu o mało go nie zabiła (co zresztą wciąż było możliwe). Skąd więc ten nagły przypływ determinacji?

Nie zwlekał dłużej. Kiedy zamieszanie zostało rozpętane na dobre, Sharif zawrócił na pięcie i sam pobiegł w stronę vana. Po drodze zatrzasnął tylne drzwi i dopadł do siedzenia pasażera, sadowiąc się obok dziewczyny. Oparł lewą dłoń ze spluwą na kolanach i nerwowo zerkał to na Bee to na boczne lusterko, upewniając się, że nikt ich nie goni.
- Tutaj - przerwał niezręczną ciszę, rzucając na deskę rozdzielczą karteczkę, którą dostał wczorajszego wieczoru od Fahima. Był na niej adres hotelu, w którym miał się z nim spotkać.
Bee Barnett tylko przytaknęła i nie odpowiadając, wyjechała z uliczki.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=sYTDSCDGcCM[/MEDIA]
Why'd you come, you knew you should have stayed
I tried to warn you just to stay away
And now they're outside ready to bust
It looks like you might be one of us
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline