Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2016, 21:45   #62
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Volund i Elin



Helleven wracała zamyślona. Czym był “krwawy księżyc”? Czy miało to związek z Úlfheðinn, czy czymś zupełnie innym? Westchnęła cicho i w niebo pojrzała. Elin jest od takich rzeczy, dobrze by było gdyby ujrzała coś niecoś tym swoim Wzrokiem. Zaśmiała się cicho do siebie i weszła pomiędzy strażników by do chaty wejść. Pomiędzy nimi stał jednak w opończy Volund, ewidentnie wyczekując kogoś… na reakcję hirdmanów - świadom, że ktoś się zbliża, wzrok na nią podniósł i natychmiast mgła z oczu odpłynęła.
- Elin. - zaczął, gdy jeszcze kroków kilka od niego była i powoli ruszył w jej stronę, a wartujący mogliby przysiąc, że słyszą parafrazę rozmowy z panem na Tissø.
- Pomówić chciałem… jeśli czas dla mnie znajdziesz. - ręką zdjął kaptur opończy z twarzy, coby dać się rozpoznać, jak gdyby nieświadom że sylwetka, posągowa nieruchomość i niedźwiedzia niezdarność go zdradzają.
- Volundzie. - Volva uśmiechnęła się nieznacznie. - Nareszcie jesteś. - Dłoń jej do jego ramienia powędrowała i ujęła go delikatnie. - Zniknąłeś tak nagle, nasz brat również gdzieś uciekł… - Pojrzała na niego spokojnie. - Ale o czym mówić chciałeś?
Sekundę za długo jej się przyglądał.
- Z jarlem Tissø mówiłem. Rozumiem, że Freyvind prawie go unicestwił, jak dawniej i mnie?
- Nie było aż tak źle. - Westchnęła cicho. - Gorzej, że jego ludzie naszego brata zaatakowali ale, z Bogów chyba pomocą, zdołał się powstrzymać i jeden jeno zginął, nawet nie z jego winy. - Uśmiechnęła się leciutko. - Lecz to i tak za mało, by bez konfliktu się obyło. Główszczyznę zaproponowałam za ubitego, by zażegnać niesnaski ale Freyvinda to jeno rozłościło. A Erik zaproponował Karinę i Bjarkiego za swego zmarłego sługę. Nie muszę mówić jaka była reakcja?
- Widzę. I odszedł ukojenia szukać? - wzrok Pogrobca podążył pomiędzy aleje, lecz bez przesadnych obaw - Nic teraz z tym nie uczynimy. Ja zaś… - zastanowił się. - Potrzebuję Elin. Byś wyświadczyła mi przysługę.
Pojrzała na niego zaciekawiona.
- Jakąż to?
Ujął jej dłoń, znowu nakładając opończę, i delikatnie powiódł ją od hirdmanów, którzy z woli Sighvarta towarzyszyli im w tej wyprawie. Ewidentnie Pogrobiec chciał skorzystać z okazji by przejść się do opustoszałej części Aros. Gdy wreszcie się odezwał, mówił szeptem.
- Jeśli pragniesz bym cię za nią brał, winnaś mnie nie dotykać gdy ktokolwiek patrzy. - zauważył prawdziwie, czyniąc zarazem niejednoznaczną sugestię.
Zaśmiała się cicho.
- Wybacz, po prostu byłam ciekawa czy się zorientujesz. Złych intencji nie miałam. - Odrzekła niespeszona.
- Czy Agvindura czasem nabierasz? - zapytał mało taktownie berserker, nagle patrząc na Helleven ciekawie.
Wzruszyła lekko ramionami.
- Nie nabrałam Cie, jeno nie przedstawiłam się na przywitanie.
- Ostrożnie. - droczył się berserker - Pewnego dnia nieopatrznie ujrzysz swoją twarz w odbiciu, siebie sama nabierzesz. A naprawdę to ją pierwszy raz ujrzysz. - choć ton głosu mężczyzny był niewinny, znaczenie mogłoby konkurować z niektórymi jej Widzeniami.
- Jak zawsze troskliwy. - Skłoniła lekko głowę w podzięce. - Jeno Elin pomóc Ci może? - Zapytała po chwili, gdy minęli kolejne chaty.
- Nie, lecz… jej współczującemu sercu bardziej ufam, niż twej niedoścignionej przebiegłości. - odparł lakonicznie berserker - A rzecz to ważna.
- To komplement. - Skinęła głową ponownie. - Niestety więc, do kolejnej nocy pewnikiem poczekać będziesz musiał.
- Wiem jak cię z niej przebudzić. Wzajem też musi być metoda. - rozważał Volund - Wtedy gdy to naprawdę ważne, w zamian bym cię wyzwolił. Możesz mi rzec, wiesz że równieś mi siostrą we krwi co ona.
Zastanowiła się przez chwilę.
- Nie wiem czy to metoda, zbyt rzadko się dzieje, by być pewnym. - Odparła po chwili.
- Możesz zatem pewności nabrać, lub wątpliwość rozwiać. - przystanął, odwracając się ku Helleven z nadzieją. Przez chwilę chciał kontynuować i… wstrzymał się, patrząc kobiecie w oczy przez chwilę:
- To musi być niezmiernie trudne i bolesne. Żyć przebłyskami skradzionymi z innej jaźni.
- Oh… a niedawno mówiłeś, że to ja jestem prawdziwa. - Zaśmiała się krótko. - Ruszasz się jak niedźwiedź, acz cwany jak lis. - Pokręciła lekko głową. - Nie spodoba Ci się ta metoda albo powiesz, żem tylko się z Tobą droczę.
Na słowo “niedźwiedź” kamiennolicy poruszył się niespokojnie. Wyraźniej niespokojnie niż zazwyczaj. Mówił też jakoś ciszej, acz na inny temat zgoła:
- Nie powiedziałem, że nie tyś prawdziwa. Ty też tego nie rzekłaś…
W oczy mu spojrzała i po dłuższej chwili rzekła.
- Pocałuj mnie zatem i sprawdź co będzie.
Chwilę długą patrzył berserker w oczy, jak gdyby faktycznie myślał, że się naigrywa.
Po czym dłonie do jej twarzy uniósł i sękatymi jak trupie lub jak łapy nieźdzwiedzia ujął jej twarz delikatnie, czule niezwykle i wargami do jej warg przywarł, jeden pocałunek składając, a długi. Namiętny. Językiem po dolnej jej wardze przejechał, oczy miał zamknięte jakby całkiem się w tym zatracił. Ustami kosztował jej ust.
Chwilę. Może dłuższą.
Zaskoczył ją, musiała to przyznać ale po chwili zupełnie się już niczym nie przejmowała oddając pocałunek ochoczo. Nic jednak się nie zmieniło, to dalej była ona.
- Przykro mi. - Westchnęła po chwili.
Cofnął powoli twarz od jej własnej, musnąwszy jeszcze wargami jej wargi, jak gdyby mimowolnie. Powoli odjął dłonie od oblicza volvy i dopiero cofnąwszy się o pół kroku otworzył tak samo zimne i obojętne oczy.
Cokolwiek namiętnego czy żywego było w Pogrobcu, na powrót zamarzło w idealny posąg.
- Nic to. - odpowiedział tylko, patrząc na kobietę nieco z góry. Coś jeszcze chciał rzec, ale zamilkł tylko.
Przyglądała mu się uważnie, jakby Wzroku swego używała, w końcu westchnęła cicho.
- Chyba źle się do tego zabrałeś. - Stwierdziła. - Przekaż jej, by o krwawym księżycu się dowiedziała, gdyż ponoć się zbliża. - Rzekła i znienacka mężczyznę przyciągnęła do siebie za szyję obejmując i kolejny pocałunek, tym razem o wiele gorętszy składając, ciało swoje do jego przyciskając. Ten przez chwilę tym razem był zaskoczony, ale wnet Volund jak gdyby jeszcze pod wpływem czegoś sprzed chwili ujął kobietę w talii i karku, również namiętnie odwzajemniając pocałunek.



Bliskość mężczyzny chyba musiała być tutaj istotna, gdyż Pogrobiec nagle poczuł jak wieszczka cała sztywnieje i w panice zaczyna się wyrywać. Moment był może akuratny by to spostrzec, bo w bezopamiętaniu afterganger był uniósł wieszczkę nieco, jedną ręką podpierając pośladki i przy ścianie trzymał, jak gdyby prawie akt miłosny go objął… aż wnet wyczuł jej panikę i przerażenie i ruchy.
Gangrel nie mógł nie poznać oznak instynktownego strachu, paniki. Delikatnie a szybko odstawił kobietę, puszczając ją i cofając się raptownie o kilka kroków, by stworzyć jej przestrzeń…
W jednej chwili prawie że gorący jak spragniony cielesnego obcowania śmiertelnik, a w drugiej znów makabryczna rzeźba piękna i stoicyzmu i bezwzględności, patrząca szkarłatnymi oczyma na Widzącą.
Elin stała tak jak ją postawił i patrzyła na niego kompletnie nie rozumiejąc co w zasadzie zaszło. Dłoń do ust przyłożyła jakby chcąc sprawdzić czy to co czuła przed chwilą prawdą było.
- Ja.. Volundzie… co myśmy… - Patrzyła na niego przestraszonym wzorkiem.
- Nie ty, nie naprawdę… - odpowiedział jej Pogrobiec najbardziej wypranym emocji tonem, jaki słyszała z jego ust, a być może w swym nieżyciu - Lecz jest jako rzekła Helleven, teraz jedną i drugą wiem, jak przebudzić jeśli zaszłaby potrzeba.
Oparła się o ścianę domu kiwając wolno głową.
- Co się stało? Jarl Erik był… - Na samo wspomnienie wszystkich uczuć, które ją wtedy zalały objęła się mocno.
- Frey prawie go ubił… lecz doszli do porozumienia… - powiedział spokojnie Volund, jednak nie mogąc prawidłowo zinterpretować zachowania volvy. Jego twarz jeszcze bledszą się wydala, bardzo drobnymi krokami, bokiem w zasadzie wychodził z dłonią uspokajająco przed sobą, jak gdyby chciał sygnalizować, że się zbliża bez nagłych ruchów.
- Elin, ja… otóż… bo… - mimo pewności w głosie, miotał się nie wiedząc co powiedzieć.
- Wy… wybacz mi. Nie powinienem był tego uczynić. Nigdy…
Pokręciła powoli głową.
- Znalazłeś sposób, by mnie przywołać… - Powiedziała cicho wzrok w ziemię wbijając. - Ale… jeśli nie będzie to koniecznie, nie rób tego proszę więcej…
Przystanął, niepewny. Wnet jednak w jego wzroku, niewidocznym volvie którą oglądał ze swego dystansu, doprowadziwszy ją do tego roztrzęsienia… Zajarzyły niechęć i pogarda. Płytkie, lecz obecne. Równocześnie… może coś, co na chwilę w Pogrobcu się ożywiło kilka chwil wcześniej, teraz jak echo przebrzmiewało jakimś współczuciem. Na przekór swoim bezwzględnym osądom, jakimi czasem raczył volvę, teraz tylko głosem miękkim i delikatnym jak frankijska tkanina potaknął.
- Oczywiście. - i berserker obniżył głowę z szacunkiem, by ukryć swój wzrok, ale i nie razić nim aftergangerki.
Elin spojrzała na niego.
- Dlaczego zawsze tak głęboko swe uczucia chowasz, iż innym może się zdawać, żeś zupełnie ich pozbawiony… - Zapytała nagle pamiętając feerię barw jaką ujrzała przy aftergangerze.
- Ukrywam o wiele więcej niż uczucia. - odpowiadając uniósł głowę trochę jak zwierzę znad padliny, a ton miał zupełnie życia pozbawiony.
Kobieta pokiwała lekko głową i temat zmieniła.
- Jarl Tisso… - znów mimowolne wzdrygnięcie się volvy. - otruty został… W wizji ujrzałam kobietę o skórze czarnej niczym noc… Tyś wiele podróżował. Wiesz coś o tych ludziach?
- Widziałem ich u Bizantów… niewielu. O takich mówisz, jak niewolnik co bratu naszemu podarowany niedawno, prawda?
Skinęłą głową.
- On z nami ruszył? Przydałby się teraz… - Zastanowiła się na głos próbując sobie przypomnieć czy niewolnik z nimi płynął.
- Że mąż z kraju trucicieli niewielkie szanse daje, że sam w tym uzdolniony jest. Już by tego użył, aby niewolnikiem nie zostać, lub lepiej chociaż traktowanym być. - nie zgodził się Volund - Co ważniejsze… Powiedz mi proszę… śmiertelna to trucizna?
- Osłabia go, nieprzytomny był przez prawie trzy dni i noce. Czy śmiertelna… pewna nie jestem ale pewnie by już nie powstał, gdyby miała go całkowicie powalić.
- Tedy pozostaw to mnie. Postaram się wywiedzieć z gości w Aros, czy kto w tym uczony. Może i… - chwilę obserwował volvę coś rozważając - Nie lękaj się tym w tej chwili. Tu potrzeba obcych i uczonych. Dziwnież, do jak wielu rzeczy potrzeba i jednych i drugich. - parsknął.
- Krew obcą ma w sobie, ona pewnie go truje… - Dodała i uważniej na Pogrobca spojrzała. - Zadziwiające podobieństwo… - Potrząsnęła lekko głową. - Jak mam się nie martwić, skoro obcy znają sposób na otrucie nas? Musimy być bardzo ostrożni. Trzeba Freyvinda powiadomić.
- Gdy powrócić się zdecyduje. Wtenczas bardziej lękałbym się, że za dnia hird służący obecnym, prawdziwym władcom Aros… lub jednemu, zwróci się przeciw nam jeśli wywiedzie o nas. Nie, jeśli porzucili go, i trucizna nie dokonała jego żywota coś innego planowali. - pokręcił głową Pogrobiec - I wreszcie, jest on nam sojusznikiem, ale nie przyjacielem. Żal w nim wielki, nie do Freyvinda jeno, ale i Agvindura, mnie i całego świata a jest tu jeno by zabezpieczyć swą osobę idomenę, za wszelką cenę. Aros najchętniej władcą sobie w krwi podporządkowanym by związał. Jest w nim intelekt, ale też i żądza, brak za to honoru… - grobowo wyliczał - Niech trwa otruty. Niech się lęka. Mniej pewne, że coś raptownego poczyni. Uzdrowić go można potem… jeśli słowa dotrzyma, teraz już bowiem otruty bo działać chciał… niekoniecznie jak Agvindurowi by się wymarzyło.
- Nie wyobrażasz sobie nawet co w nim siedzi, Volundzie… - Odparła na to cicho Elin potakując. - Uważać nam na niego trzeba. Ale lękając się gotów więcej zrobić niż spokojnym. Ludzie w strachu czynią najgorsze rzeczy.
- Dlatego dowiem się, co uczynić by mu pomóc. Być może to samo co wywiedziałem się, że może dla mię zadziałać…. - zastanawiał się Pogrobiec, na twarz którego wypełzł jakiś dziki uśmiech na słowa co w Eryku może siedzieć.
- Dla mię najważniejsze teraz ustalić, co z Einarem. Dla samego Aros, co z Aros. Jeszcze… - westchnął, opuszczając głowę, jakby pokonany - Jeszcze prośbę po tobie miałem. Pomocy w jednej rzeczy potrzebuję, w czym Helleven bym nie zaufał. Lecz to jej bardziej zależało ciebie wybudzić. Pilniejszą kwestię miała.
- Jej? - Zdumienie w głosie volvy brzmiało. - A cóż takiego się stało? Może więcej kłopotów narobiła? - Westchnęła cicho. - Jaka Twa prośba, bracie?
- Jej ważniejsza się zdaje. - na swój sposób nic nie czyniąc jakoś nasrożył się na zlekceważenie Helleven - Rzekła byś wywiedziała się o Krwawym Księżycu… tak, tak powiedziała. Ponoć się zbliża.
- Krwawy Księżyc? - Wzrok ku niebu uniosła na chwilę - Spróbuję, lecz to nie tu i teraz. - Rozejrzała się pierwszy raz uważnie dookoła.
- Pośród krześcijan słyszałem onegdaj… jakoby za tego czasu dzień miał się stać nocą… - berserker zmrużył oczy, które odruchowo się zalały czerwienią - ...księżyć zaś, dniem. Dzień sądu, kiedy ich Krisstus się przebudzi. Potwierdza to coś w co głęboko wierzę… - rozważał dalej na głos.
- Myślę, że ich “syn Jedynego” jest w istocie… jak Einherjar. Ma to potwierdzenie w nauczaniach. Chodził i czynił cudy i dziwy, a ludzie go kochali jak jarlów niektórych… - specjalnie uniknął Pogrobiec imienia, chociaż nawiązanie było oczywiste - Zdawał się niewiele zważać na wielkie rany i cierpienia mu zadawane. Powstał po śmierci… po stuporze po kilku raptem nocach. Wcześniej jeszcze swoich uczniów najbliższych wiązał krwią, jak czynią Einherjar, i poinstruowanych na strony świata słał z jakimiś tajemnymi zadaniami… Po czym odszedł, lecz krześcijanie wierzą, że powróci, by zawładnąć światem i zniszczyć swych wrogów.
- Zniszczyć? A mnie się zdawało, że oni cały czas o miłości rozpowiadają. - Uśmiechnęła się delikatnie.
- Tak, też… Ale i lękać się jedynego każą… - podniósł dłoń do czoła, przymykając oczy w namyśle - Wiele sprzecznie głoszą. Nie wiem. Wyznać ci muszę, że niewiele uwagi i posłuchu dawałem mnichom, u których czas pewien gościłem. Teraz nie popełniłbym takiego błędu, nie przeoczył takiej okazji… - tłumaczył się, a zarazem widać było w nim jakąś irytację na samego siebie, ale… z innych chyba przyczyn niż wypowiedziane.
- Jakżeś nie był zainteresowany ichnimi wierzeniami to trudno oczekiwać, żebyś słuchał. - Odparła spokojnie. - Krwawy Księżyc brzmi mi jednak jakby coś z Fenrirem to miało wspólnego… albo… Úlfheðinn… Muszę kości koniecznie zapytać.
- Być może… - skinął głową w namyśle Pogrobiec, zanim jak gdyby wrócił do obecnego świata i znowu dostrzegł volvę.
- Wróćmy do chaty. - Stwierdziła. - I opowiedz proszę o swojej prośbie.
- Jedno albo drugie… - odparł Pogrobiec, dając do zrozumienia, że jego prośba nie jest dla uszu wszystkich.
Wiedząca pokiwała głową.
- Słucham zatem.
- Bizantowie są w mieście. Pośród nich mnich… uczony i uzdrowiciel. - zaczął Gangrel, jakby szukając słów właściwych - A ze wszystkich ludów jakie znam, Bizantowie największą wiedzę zgromadzili…. najwięcej dla myślicieli szacunku mają. Wiedzę uzdrowicieli czerpią i od innych ludów i najwięcej wiedzą. Rozmawiałem z nimi, z mnichem ich. Zaproponował… - na chwilę Volund urwał, uciekając wzrokiem na bok - Coś co zadziałać może. Nie wie, żem afterganger, lecz wie, że plugawą krew spożyłem, i obadał mnie. Lecz sposób jego, jak sam wyznał, bardzo mnie osłabi. Pytał, czy jest kto, kto mógłby potem zaprowadzić mnie ku miejscu, w którym odzyskam siły i zająć się mną. Chociaż to ostatnie nie będzie potrzebne… - przerwał, obserwując jak Widząca przyjmuje te informacje.
Marszczyła brwi coraz bardziej słuchając swego brata.
- Przebadał Cie i nie wie, żeś aftergangerem? - Zapytała podejrzliwie. - Pewnyś? I co sprawia, że zaufać mu chcesz w tak delikatnej sprawie?
- Pewnym. - zirytował się o dziwo Pogrobiec - Gdy potrzeba zajdzie, umiem śmiertelnego wciąż udawać, jak i żyłem kiedyś i pamiętam. Na pewno i tobie nie obce jak krew może pomóc pozorów życia nabrać.
- Jeśli to uzdrowiciel, takich ciężej oszukać Volundzie, szczególnie jeśli przyjdzie Ci poddać się jego kuracji. Wielce ryzykujesz… I jeśli mi o tym mówisz… Zapewne chcesz bym z Tobą poszła. - Zapytała.
- Tak… - wyznał - Ty postrzegać możesz co ja przeoczę. Ty nie raptuska, ty nie intrygantka. Niechętnaś im, widzę to w twym oku. Lecz jest to metoda, metoda inna niż krzest. Widziałem pośród nich, jak umarłych otwierali by się uczyć… i o śmierci o życiu. Widziałem, ile wiedzy zgromadzili. Jeśli to nie podziała… może przynajmniej się czegoś nauczę. Jeśli nie pomoże mnie, może później pomoże naszemu sojusznikowi. - zawahał się na chwilę - Albowiem metoda ta to spuszczenie krwi z ciała. Ile można, w nadziei, by plugawej, zatrutej się pozbyć.
Zamrugała słysząc ostatnie słowa.
- Spuszczanie krwi? Przecież… zapaść w sen możesz… Albo bestie zbudzić. To niebezpieczne także i dla tego, który pomóc Ci będzie chciał.
- Żyw od przesadnego krwi spuszczenia umrzeć może… lecz oni w tym uczeni. Ozdrowienia tak pewnych chorób następują. - uspokajał ją Volund, chociaż też grymas zawitał na jego twarzy - Bestia… największym niebezpieczeństwem w tym wszystkim. Lecz przez lata… się jej opieram. Przez całe moje nieżycie uległem jej… bardzo niewiele razy. - powiedział, jak gdyby walka z instynktem i żądzami skrytymi w nieumarłych była jeszcze ważniejsza dla niego niż dla innych - I temu podołać zdołam.
Przyjrzała mu się bardzo uważnie, mógł wrażenie odnieść iż Wzroku nawet swego użyła lecz w końcu pokiwała głową.
- Dobrze, pójdę tam z Tobą ale odejdziemy jak tylko wyczuję, że ten mnich cały ma niejasne intencje.
- Tej nocy jeszcze… czy kolejnej? - zapytał, skinąwszy głową z wdzięcznością.
- Świt wkrótce, lepiej kolejnej. - Odparła. - A teraz wracajmy, trzeba ustalić co czynimy dalej.
I udali się do miejsca, w którym przyjdzie im i ich bratu przeczekać dzień.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 11-11-2016 o 23:08.
Blaithinn jest offline