Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2016, 00:48   #74
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 20

Denver; centrum; Ruiny; Dzień 2 - widno, późny ranek; umiarkowanie ciepło





Młynarz i Tristan Nolan



Dzień się rozpalał na nowo. Już każdy chropawy i zapiaszczony kawałek ściany, cegły czy metalu wystawiony na działanie Słońca już jakiś czas temu stracił resztki chłodu czy wilgoci. Słońce osuszało i nagrzewało sprawiedliwie i istoty żywe i martwą przyrodę. Dotyk gołej skóry do takich powierzchni na razie był nieprzyjemny. Gdzieś z pograniczy ciepłego i bardzo ciepłego. Ale dzienny swkar się dopiero zaczynał i do chłodniejszej i krótszej pory doby było jeszcze dobre kilkanaście godzi.

Dlatego obydwaj łowcy odczuli zauważalną różnicę gdy schronili się przed tym palącym Słońcem. Tristan został na zewnątrz ale cień był przyjemniej chłodniejszy od pozostawania w otwartym terenie. No a Młynarz czuł się jakby wkroczył do innego świata. Kontrast między spaloną i rozgrzaną powierzchnią a mrokami i chłodem piwnicy właśnie różnił się aż tak bardzo. Oczy musiały mu chwilę przywyknąć do tych warunków. Ale nic się nie stało. Po chwili gdy wzrok mu przywykł widział to co i z zewnątrz. Pomieszczenie częsciowo zrujnowane i zawalone, grzechoczące drobnym gruzem przy każdym ruchu. A przed sobą framugę wywalonych drzwi. Teraz już z wewnątrz jawiła się jako półmroczna a nie prostokątny otwór mroku jakim wydawała się gdy patrzył z zewnątrz.

Odczuwał też słabą wigloć w powietrzu. Coś czego nie odbierał z zewnątrz ale tu wewnątrz, prawie pozbawione otworów pomieszczenia zachowały choć część wilgoci w tym chłodniejszym mroku piwnicy. Poza tym panował bezruch i cisza. Ten typowy w Ruinach zestaw. Jak już się skończył ten bardziej nerwowy, i żywiołowy etap. Albo zanim się zaczął. Niewiadome było tylko jak długo trwała będzie przerwa między tymi dwoma skrajnie różnymi sytuacjami.

Nakręcana latarka przydała mu się bo wewnątrz było właściwie ciemno i czarno jak to z pozbawionymi kontaktu z powierzchnią pomieszczeniami bywało. To więc dziwne jakoś nie było. Z wnętrza wyraźnie dostrzegał szczliny i plamki światła które w mroku wydawało się skrajnie jasne w porównaniu do kontrastującej z nim wszechobecnej ciemności. Widać tu czy tam w zawalonym budynku musiały być jakieś szczeliny i pęknięcia choć raczej dla węży, skorpionów i szczurów a nie ludzi albo nawet psa. I faktycznie były tu. Czasem jako zwinięte truchełka, czasem drobne kosteczki a czasem umykające spod buta czy od promienia światła. Tu czy tam. Ludzie tu chyba nie zaglądali za często. Co zauważalnie zwiększało szanse na niespenetrowany teren. To jak ta ruina wyglądała z zewnątrz z tymi zawalonami na sobie tonami pięter też temu sprzyjało. No ale jednak ludzie byli ludźmi i wszędzie potrafili się wcisnąć.

Już pierwsze pomieszczenie jakie zbadał było ciekawe. Natrafił na taczkę, która wyglądała na zachowaną w dobrym stanie bo plastik i metal na jakim bazowała ta konstrukcja nieźle zniósł próbę czasu. Tylko jak ją miał wyciągnąć? Na pewno nie przeciśnie się przez otwór jakim on tu przelazł. Właściwie obok była wózkowa dwukółka o podobnej funkcji i ta była jeszcze pojemniejsza. A więc i trudniejsza do wytransportowania stąd. No ale na powierzchni jakby już tam były to mogły znacznie ułatwić pracę czy transport czegokolwiek co by chciało się przenieść ręcznie.

Znalazł też stanowisko z piłami. I elektryczne i spalinowe i różne dodatkowe oporządzenie. Wszystkie brudne i zakurzone, z zaciekami. Każdą z nich mógłby wynieść bez problemu na zewnątrz. Tylko, że w tej chwili jak tak sobie tu leżały nie miał pojęcia czy coś z nich będzie. Teraz na pewno żadna nie działała i była ciężkim balastem do dźwigania. Ale jakby którąś odało sie przywrócić do życia to i też byłałby znaczna pomoc.

Natrafił też na belę zwiniętej siatki ogrodzeniowej. Już wyraźnie zardzewiała ale na macanego drut poza marnym wyglądem niezbyt ucierpiał. Pierwsza bela była prawie na wierzchu. Ją mógł przeciągnąć bez problemu. Przy niej leżały jeszcze chyba dwie w podobnym stanie. Ale te już wymagały pracy z odgrzebywaniem gruzu. No i znowu był problem z wydostaniem ich stąd. Raczej bez odgruzowania tamtego okna czy wyrobienia podobnego otworu to chyba by musialy tu zostać.

Rozejrzał się i właściwie zawartość była zgodna z tym co bylo na szyldzie. To co ocalało wpasowywało się w ogrodniczo - budowlany standard. A to czego nie było w porównaniu do tego co było, mówiło mu, że te lżejsze, poręczniejsze, bardziej przydatne rzeczy ktoś już pewnie kiedyś zabrał. Zostało to co można było znaleźć i gdzie indziej albo właśnie jak stan był niepewny lub wymagało zbyt dużo wysiłku w wygrzebanie tego z Ruin.

Dalsze spostrzeżenie było raczej kwestią powonienia niż wzroku. Wyczuwał zwierzęcy zapach moczu, piżma, sierści czyli po prostu zwierzęcy smród. Coś tu było. Lub bywało. Albo mogło wrócić lub uciekło gdy on tu przyszedł. W każdym razie niczego poza jakimś pająkiem, skorpionem czy szczurem pałętającym się tu czy tam nie znalazł ale one nie były raczej zdolne do zostawienia takiego zapachu.

Myśliwy zaś czekał na górze. Kumpel znikł w dziurze i tyle go było widać i słychać. Ta zaś nie różniła się jakoś od milionów innych dziur w okolicy. Gdyby nie wiedział, że ktoś tam wszedł wyglądałby ten zawalony sklep jak wiele innych ruin dookoła. Na szczęście dla nich wokół panował skwar i bezludzie. Ale ten stan się skończył gdy Młynarz jeszcze nie wyszedł na zewnątrz. Czułe ucho Tristana wyłowiło jakieś dźwięki. Chyba ludzkie. Chyba krzyki. Raczej strachliwe czy agresywne niż radosne i rozbawione. Odgłosy były jednak przytłumione pewnie przez odległosć i Ruiny. Wzrok nie zauważał niczego co by mogło wywoływać taki zestaw dźwięków. Jeśli to by byli ludzie musieliby być gdzieś o parę pudynków dalej. Mógł ustalić mniej wiecej kierunek z jakiego dochodziły ale i tak oznaczałoby oddalenie się dość znaczne od dziury w jakiej zniknął kolega.




Denver; centrum; hotel Sheraton; Dzień 2 - widno, późny ranek; umiarkowanie ciepło




Scott Sheppard i Butch Carter




- Pan Sanaka czeka na tego kto mu dostarczy tą żywą poczwarę. - Azjata również odstawił swoją małą filiżankę. Mówił nadal uprzejmym tonem i miał taki uśmiech ale Scott wyczuwał, że jest to kwestia wychowania czy trzymania się staromodnych zasad niż realnie ciepłych uczuć. W biznesowym języku łowców taką odpowiedź czytano jako "radźcie sobie sami". Pewnie dlatego nagroda była nie wąska i na tyle kusząca by ludzie Sanaki nie musieli jeszcze dokładać do interesu. Pan Sanaka był biznesmenem i te zlecenie również traktował jak kolejną sprawę biznesową. Zamawiał towar, płacił za jego dostarczenie i nie chciał się przejmować niczym więcej. Po to płacił by usłyszeć od swoich ludzi, że towar jest przewiązany czerwoną kokardką i czeka tam gdzie sobie życzy. Jego człowiek, pan Ozaka, reprezentował więc wolę szefa i jego pogląd a więc też nie chciał obietnic, informowania, że sprawa jest w toku czy coś, ktoś ma ale nie żywego potwora w klatce do odbioru. Nie wyglądał więc na zainteresowanego kolejnymi spotkaniami poza tym finalnym. No i swoje robiła też rputacja jak Sheppard - San. Skoro jeden z najsławniejszych łowców w okolicy się tym zajął to Azjaci chyba oczekiwali, że po nim można oczekiwać sukcesu w tych poszukiwaniach.

- Przekażę moim ludziom, że pan też jest zainteresowany tym zleceniem. - dorzucił krótko jakby z szacunku dla nazwiska Shepparda albo na pocieszenie. Znaczyło to tyle, że jeśli to zrobi to praktycznie rozpuści wici, że łowcy bazujący w dawnym komisariacie też zajęli się zleceniem dla pana Sanaki. To co prawda nie dawało im żadnych korzyści ale kto wie, może i mogło nakłonić jakiegoś Azjatę od Sanaki do przychylniejszego nastawienia dla ekipy Shepparda. Plota powinna się rozejść w ciągu paru dni po organizacji azjatyckiego biznesmena jak i przez nich po reszcie miasta.

Zostawało się pożegnać i wyjść. Przy wyjściu z gabinetu a potem tym razem patrząc od środka to na końcu korytarza, nadal stali ci sami strażnicy z automatami. Skłonili sie gościom pana Ozaki i podali im pojemik z ich bronią. Było tam wszystko tak jak tam wrzucili. Czekał też ten chłopak który ich tu przyprowadził. Siedział dotąd na jakimś krześle, zerwał się z niego gdy zauważył, że czeka go jego drobna fucha w tym starym choć wciąż nieźle się prezentrującym hotelu. Idąc po schodach i kończąc dopinanie ekwipunku mogli rozważyć sobie co i jak z tym zleceniem. Azjaci oczekiwali, że skoro sam Sheppard - San zajął się sprawą to pewnie wypełni zlecenie. Niemniej nawet pewnie prowadzący ich do wyjścia dzieciak pewnie wiedział, że żywego stwora to zawsze jest trudniej złapać niż go wziąć i ubić.

Na dole w holu chłopak skinął się na pożegnanie ze swoimi gośćmi i zostawił ich w przyjemnie chłodnym holu. Z zewnątrz znów, jak zwykle, drgał już rozgrzany beton. A przecież miało być jeszcze goręcej. Za to obydwaj mężczyźni byli jeszcze w luksusowym chłodzie i mogli obserwować grupkę do jakiej poprzez recepcjonistkę został skierwany chłopak. Obydwaj wyglądali na jakichś tropicieli lub myśliwych. Ludzi obeznanych ze szewndaniem się i po Ruinach i po Pustkowiach. Korzystali z rzadkiego uroku cywilizacji i wręcz miejscowego cudu jakim była woda w fontannie holu dawnego Sheraton'a. Zdumiewająco czysta i chłodna zupełnie jak kiedyś zimna woda w kranach. Obaj zebrali się gdy chłopak podszedł do nich, powtórzył procedurę witania jaką już znali obaj łowcy i zaczął prowadzić ich schodami na górę. Tymi samymi którymi dopiero co i oni zeszli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline