Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2016, 16:00   #50
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Wyszło na to, że jednak nie warto było czekać na Hurrkha. Teraz zamiast mieć jednego bardziej sprawnego, ale i niepokojącego towarzysza i drugiego mniej sprawnego, ale i bardziej zaufanego, nie miała teraz nikogo w pełni władzy.
Gniew, który z niej niespodziewanie wyszedł, był gniewem jak najbardziej słusznym. Pytanie - w kogo najbardziej słusznie wymierzonym. W jej nieprzemyślaną, błędna decyzję czy w gromadę nędzników?
W Lidii ten gniew utrzymywał się wciąż, nawet zdawało się jej - rosnął. Wyciągnęła czarny kamień z torby.
- Wy zajebane~ kurduplate~ niedochędożone~ - wycedzała gniewnie, ściskając kamień i celując nim w zgromadzenie małych złodziejaszków. - ruszcie się o krok w moją stronę, to was wszystkich rozpierdolę na miejscu i żadna jebana maska was nie wynagrodzi! - wrzasnęła to ostatnie, dysząc niczym berserker, który dostał szału. Jeśli ktoś miałby protestować, zamierzała dostosować się do groźby. Nawet jeśli nie wiedziała, jak się posługiwać kamieniem, to nie musiała jednocześnie ujawniać tego reszcie.
Jeśli nikt się nie sprzeciwi, będzie musiała dalej uciec sama. Na oślep szukając drogi i odpowiedzi na niewypowiedziane pytania. Na oślep też - walcząc o swoje życie.

Kamień w jej ręku zalśnił matowym blaskiem, a przez umysł Lidii przetoczyła się kolejna fala obrazów.
Tym razem było dużo gorzej.
Ujrzała otaczające ją płomienie, buchające w górę szaleńczo i żarłocznie. Ich żar zdawał się trawić kamienie. Znajdowała się w jakimś budynku. Potężnej sali z wysoko sklepionym sufitem podpartym na żebrowanych filarach. Białe ściany gmachu trawił ogień. Farba łuszczyła się i czerniała lizana wiśniowej barwy płomieniami.
Lidia czuła żar na swoim ciele.
Czuła, jak ogień wypala ją od wewnątrz.
Jak wyrywa z jej ust krzyk. Nie. Nie krzyk. Skowyt! Bolesny, niemal nieludzki wrzask bólu, agonii.
I ujrzała przed sobą kamienne słupy - pochylone do siebie, tworzące wielką literę “X”. A na nich gorejącego człowieka.
Ujrzała poczerniałe ciało. Wypalone niemal do kości mięśnie. Kapiący tłuszcz buchający jasnym płomieniem gdy tylko zetknął się z osmaloną posadzką … katedry, cytadeli … nadal nie potrafiła określić czym był ów gmach - sceneria potwornej męki płonącego skazańca.
I ujrzała oczy osadzone w tej spalonej niemal do nagiej czaszki twarzy.
Normalne, jasne oczy w których płonął ogień.
- Zbudź się, Niebieski Ptaku.
Jasne zęby ostro kontrastowały z poczerniałą tkanką i barwą płomieni.


- Otwórz oczy!
I otworzyła…
Leżała na ziemi, pośród gryzącego w gardło dymu. Czuła swąd spalenizny i widziała szczątki nadal tlących się namiotów Zbieraczy. Po napastliwych stworach nie pozostał jednak żaden ślad. Nie miała pojęcia czy uciekły w popłochu gdy rozbłysnął czarny kryształ, czy też moc owego przedmiotu zamieniła ich w … ten pył i popiół, którego wszędzie było pełno.
- Zbudź się...
To był Tarro. Pochylał się nad nią z szaleństwem i strachem w oczach. Z okopconą, pokrytą zakrzepłą krwią twarzą wyglądał przerażająco.
- Nie mamy już czasu … Łowca.
Ryk za jego plecami poruszył strunę w duszy Lidi.
Stał tam.
Kilkadziesiąt kroków od nich, na tle pierwszej z dopalających się jurt koczowiska.
Rogaty i złowieszczy stwór, którego widziała zaraz po tym, gdy znalazła się w tym obłąkanym miejscu.

No tak, zdążyła już zapomnieć o zgubnych skutkach dotykania magicznego kamienia, z którego nie umiała uczynić żadnego pożytku. Cóż z tego, że poznikały małe kradzieje, skoro na ich miejsce przybył sto razy gorszy… Lidia nie umiała na obecną chwilę znaleźć określenia na maszkarę, która przybyła. Nie było to jednak najważniejsze, ani trochę.
Była w pułapce. W ślepym zaułku. Jej życie wisiało na włosku lub nawet na pajęczej nici.
Była ona jedna, z niebezpiecznym artefaktem, uzbrojona w prymitywną dzidę, versus potwór z najgorszych koszmarów przysłany przez Maskę, co to potrafił chodzić po wodzie. Był też Tarro, któremu trudno było zaufać, a Hurkh leżał, nie wiadomo czy nieprzytomny, czy martwy.
Był wybór: albo uciekać nadaremno albo walczyć nadaremno albo... Jeśli jednak nie można było uciec, a kamyk mógł narobić tylko większej szkody… Musiała szybko powstać na nogi. Strach znowu zaczął dawać o sobie znać, nogi stały się o wiele cięższe niż przeważnie, a panika chciała się wedrzeć do głowy i kompletnie sparaliżować ciało. Pod wpływem stresu ciężko się myślało.
Lidia wzięła głębszy wdech, przełknęła ślinę, podparła się dzidą.
- Można go jakoś pokonać? - rzuciła do Tarro. Na razie trzeba było zachować bezpieczną odległość. Jak najwięcej czasu. Mogła też, rzecz jasna, zaryzykować i użyć kamienia, ale nie wiadome było wtenczas, co tym razem się stanie; czy Łowcę odegna, czy Łowcę bardziej przyciągnie. Czy go zniszczy, czy może wręcz przeciwnie...
- Albo umiesz nas przenieść w inne miejsce za pomocą magii? - nawet gdyby musiała stanąć przed Pajęczycą, wolała taką opcję od śmierci z rąk Łowcy. Nie żeby od razu chciała od niej jakiejkolwiek przysługi, niemniej… gdyby to się nie udało, będzie zmuszona walczyć z Łowcą, wcześniej taktycznie się od niego oddalając. Nawet gdyby została zmuszona do użycia kamienia lub do beznadziejnej walki dzidą, którą nigdy dotychczas nie władała. Choć najlepiej byłoby z tego miejsca jakowąś sposobnością odlecieć niczym… niebieski ptak.

Tarro otworzył usta by coś odpowiedzieć, lecz nagle najzwyczajniej w świecie krew popłynęła mu z ust, uszu i nosa jednocześnie, wywrócił białkami oczu i zwalił się na zasypaną popiołem ziemię z cichym charkotem.
Rogata kreatura zaśmiała się rechotliwie.
- Zostaliśmy sami, Niebieski Ptaku. Jak się z tym czujesz? Boisz się mnie?

Przeklinała w myślach. Co sobie myślała, licząc na to, że ktoś jej pomoże? Równie dobrze mogła sama pójść dalej, nie czekać na innych.
Teraz na takie myślenie było za późno.
Na naprawę czegokolwiek było za późno.
Na ucieczkę… też pewnie było za późno.
Czy się bała? No, dość bardzo. Lecz czy musiała się do tego przyznawać przed Łowcą? Nie musiała. Właściwie nadzieja uleciała z niej sama. Został strach. Poza strachem pojawiła też obojętność. Może zrezygnowanie.
Gdyby miało dojść do walki, wyszło na to, że znacznie lepiej będzie walczyć. Nawet jeśli walka zdawała się być już z góry przegrana. Chociaż nie wiedziała w tym momencie, czy więcej wysiłku wkładała w wymówienie tych słów, czy stanie na nogach. Możliwe, że była w zbytnim szoku, by jakkolwiek ruszyć się z miejsca.
- Właściwie paskudnie i nijako - bąknęła.
A może podświadomie wiedziała, że to nie ma sensu. Co mogłoby jeszcze pozostać? Przecież nie będzie krzyczeć, nie będzie, nie będzie…
- I tak nie wiem, o co wam chodzi i czego chcecie - westchnęła ciężko. Sięgnęła po kamień. Zapewne wszystko jedno, co się stanie, bo i tak zginie. W tym momencie chciała za wszelką cenę stąd… wyfrunąć. Czy tam przeteleportować się. Gorzej, jeśli wyfrunie w postaci flaków, ale lepiej by było, gdyby udało się stąd przeteleportować cało i zdrowo. Najlepiej jak najdalej stąd. Stawianie przed inkarnacją śmierci było dość dziwne; licznik strachu pod wpływem przeładowania zdaje się zerował, na jego miejsce przychodziły inne rzeczy, takie jak pogodzenie się z odejściem z tego świata lub desperacka walka o kolejne tchnienie.
Niemniej gdy dochodziło co do czego, człowiek nie miał aż tak wiele wpływu na rzeczywistość jakby chciał.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline