Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2016, 22:32   #24
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Psuja & Jeremiah

Psuja nie czuła się odpowiednią osobą, w odpowiednim miejscu.
Stała przyklejona plecami do ściany śledząc przebieg wydarzeń. Winnetou uwijał się przy zatrutej Indiance, jego żona wprawnie dotrzymywała mu kroku, jakby płynęli w jednym, pełnym wzajemnego wyczucia tańcu. Podaj sączek. Tu złap. Ściśnij. Przytrzymaj ją.
Próba otrucia się przeszła w wyższe stadium, gdzie poszkodowana była nie jedna, a dwie osoby. Teraz doktorek i jego żona dwoili się i troili by powstrzymać krwotok i Psuja już zupełnie poczuła się zbędna. Niekompetentna by młodej czerwonoskórej zaglądać między nogi.
Wycofała się do kuchni, otworzyła na oścież okno łykając zimne fale powietrza.
Lekko trzęsły jej się nogi.
Zgodnie z niektórymi statystykami do poronień u indiańskich dziewczyn dochodzi częściej niż u ich białych koleżanek. Nikt nie jest w stanie podać konkretnych przyczyn, ale kilka brutalnych choć niczym nie popartych wniosków nasuwa się samych. Płodność. Zdrowie. Skażenie. Dostosowanie…
A może po prostu kolejki duchów prawdziwych ludzi się skończyły. I większe jest pragnienie posiadania dzieci niż liczba duchów ustawiających się w kolejce na ten świat. Niewypełnione naczynia zapadają się w sobie i wypływają samoistnie. Po prostu natura. Nie spisek rządu i nie kara za zło na świecie. Po prostu natura. Ale Ojibwe zawsze wierzyli, że w każdym płodzie jest duch. Że każdy zasługuje na imię i pochówek. Co najwyżej kobiety, które poroniły miały mniej szczęścia. Ich groby nigdy nie były po tej samej stronie co groby wielkich członków plemienia. Żeby zatruta krew nie nakarmiła wschodzącego słońca. Żeby nie zaraziła innych.
Spojrzał kontrolnie na Kineks. Trzeci raz już odkąd zajęli się krwotokiem. Odwaga? Pragmatyzm? Obowiązek? Pytania wbijały mu się w głowie pomiędzy szybko przelatujące schematy postępowania.
W końcu opatulona, nieprzytomna dziewczyna leżała na łóżku w pokoju gościnnym, oddychając niespokojnie. Zdecydował się na razie nie tamować krwawienia. Nie był ginekologiem i nie był pewien, czy wyszło z niej wszystko czemu wyjście było przeznaczone. I choć krwawienie było obfite, większym zagrożeniem dla życia teraz nadal były prochy, których się nałykała. Postanowił obserwować czekając przez najbliższe chwile aż krwawienie samoistnie ustanie. Po czym wszedł do kuchni.
- To ją wywęszyłaś?
Psuja pochylała się właśnie nad kranem i łapczywie piła.
- Mhm. Na osiedlu indian. Musiałam ją tu przywlec na własnych barkach.
Zmarszczył brwi. Czy ona oczekiwała jakichś podziękowań? Nie… nie sądził. Ale jej słowa i widok w jego własnej kuchni z n o w u, chłepcącej wodę w jakiś sposób go zdenerwował. I sam nie wiedział, czemu u licha jej na to pozwala. Wyglądała na nieletnią i z pewnością nie miała w najbliższej okolicy kogokolwiek kogo mogłaby nazwać opiekunem więc bez trudu przekonałby policję, że trzeba ją usunąć z rezerwatu. Wystarczyłby telefon i odrobina siły. Skończyłaby się ta cała paranoja z rytuałami, w którą dał się wciągnąć. Której owocem była zła krew wsiąkająca w jego obicie od kanapy. I która znów znajdzie ujście w nim i Kineks. Cholera. Osiedle indian. Greenpeace osobiście mogła wytrząsnąć na swoich barkach nadwerężony płód z łona tej dziewczyny. Nie dało się tego wykluczyć…
Podszedł jednak tylko i sobie też nalał wody.
- Powinnaś była zadzwonić z osiedla.
- Nie znam numeru do ciebie. Ani nie mam komórki - zaplotła ręce na piersi. - Co się stało twojej żonie? Jest cała posiniaczona.
Wypił nalaną wodę po czym przez dłuższy czas siedział nieruchomo wpatrując się w pusty kubek. Wyglądało na to, że nie oczekiwał od niej odpowiedzi, a jej pytanie do niego nie dotarło.
- Dam jej jeszcze trochę czasu - powiedział nie patrząc na Psuję - ale jeśli krwotok nie ustanie, trzeba będzie wezwać karetkę. I wszystko udokumentować. Zaczynając od tego, że najprawdopodobniej nie została zgwałcona. A w każdym razie nie fizycznie.
- Nie rozumiem. Jak to nie? - oburzyła się. - Przecież widziałam ślady, tam w lesie. Czułam zapach, krwi i przemocy. Ten zapach poprowadził mnie do niej. Kierowca bez ciężarówki jej to zrobił. Skrzywdził ją i dlatego ona połknęła pigułki. Choć może… - podrapała się po skołtunionych włosach. Z brudu swędziała ją skóra. - W ciąży była już wcześniej. Z tym chłopakiem, z którym się spotykała.
Pokręcił głową. Nawet kilka razy.
- Cztery lata temu była głośna sprawa u naszych północnych sąsiadów. Organizacja praw człowieka pozwała kanadyjską konną policję. Chodziło o seksualne wykorzystywanie indiańskich dziewczyn. I dziewczynek. Podobno zebrali zeznania 50 ofiar. 50 - parsknął gorzko i nalał sobie więcej wody - Samobójstw nie było. A jak już pewnie zauważyłaś u nas nikomu się nie spieszy na policję. 50 to wierzchołek góry lodowej.
Teraz podniósł na nią wzrok. Równie ponury co zmęczony.
- Nie wiesz nic Grinpis o indiańskich dziewczynach. W Ameryce utarło się je krzywdzić. Do tego stopnia, że nie sposób je tym złamać. Cierpią tak samo jak wy. Ale nie sięgną po prochy. Ten kierowca musiał zrobić jej coś dużo gorszego. Tak bardzo gorszego, że nawet się nie broniła.
Psui nie podobał się ton Indianina. Splotła ramiona na piersi ale ostatecznie tylko spuściła wzrok.
- Może nic nie wiem. Ale ty również. Dziewczynę zgwałcono. Chciała się zabić. Poroniła. To są fakty. Wybudź ją i wyduś od niej prawdę, ty tu jesteś lekarzem - ruszyła do przodu, prosto na niego. Trąciła go zadziornie ramieniem gdy go mijała.
- Jak jesteś taki wszechwiedzący to poradź też coś na sińce swojej żony.
- Bardziej Cię prawda interesuje od niej? - spytał. Odpowiedzi jednak nie oczekiwał - Nie przychodź tu więcej.
Wstał i podszedł do jednej z szafek. Wyciągnął po chwili pudełko po telefonie i wyciągnął z kieszeni kilka banknotów.
- Masz. Powinien jeszcze działać. Kup sobie jakiegoś prepaida czy coś. Mój numer tez tam znajdziesz.
- Wrócę dowiedzieć się co z dziewczyną. I mylisz się, że mnie ona nie obchodzi. Jestem za nią odpowiedzialna - zawiesiła wzrok na starym modelu telefonu. - Po prostu napisz mi numer do siebie. Nie chcę twoich śmieci.
Zabrał pudełko z powrotem i sięgnął po długopis. Na 10-dolarówce napisał kilka cyfr i zwinięta podał jej.
- W bosmanacie jest całodobowa łazienka.
- A przy sądzie są poradnie dla małżeństw z problemami - wyrwała mu banknot spomiędzy palców i wcisnęła do kieszeni.
Coś jakby cień uśmiechu mignęło po jego posępnym obliczu. Nie rzekł jednak nic więcej.
 
liliel jest offline