Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-10-2016, 22:22   #21
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację

Psuja i Jeremiah Ellsworth






Dziesięć minut!! Dziesięć minut!! Tyle dał sobie Jeremiah na dotarcie do domu. Nie był to długi odcinek czasu. Przynajmniej nie w normalnych okolicznościach. Dla dwóch kobiet starających się utrzymać przy życiu nieszczęsną nastolatkę, która nałykała się leków była to niemal cała wieczność. W ciągu tych dziesięciu minut i Psuja i Kineks miały kilkukrotnie wrażenie, że dziewczyna zejdzie im.
To było dziesięć wyjątkowo długich minut. Przetrwały je, wszystkie trzy.
Doktor Ellsworth wpadł do domu jak burza. Od drzwi żona zdał mu relację ze stanu pacjentki i podjętych działań. Rzuciła też plastikowe opakowania po tabletkach, które dziewczyna zażyła.
Psuja przez chwilę poczuła się niepotrzebna. Ta dwójka rozumiała się prawie bez słów i doskonale uzupełnia. Szybko jednak Indiani przywołał brudną i spoconą Garou do porządku wydając kilka poleceń.
Sprawy jednak skomplikowały się gdy ktoś odkrył, że ubranie niedoszłej ofiary przesiąknięta jest krwią. Krwotoku wcześniej nie było. Tego zarówno Psuja jak i Kineks były pewne. Znalezienie jego przyczyny nie było trudne. Dolne partie ubrania były bardziej zakrwawione.
Jerry szybko zorientował się skąd ten krwotok. Niestety jego żona również domyśliła się że dziewczyna poroniła.
Psuja dostrzegła pojedynczą łzę spływającą po policzku Indianki. Dostrzegła też spuchnięta i rozciętą wargę. Wcześniej nie zauważyła tych śladów przemocy domowej na twarzy żony doktora.









Merlin McMahon








Nadia Koch, drobna brunetka o ślicznych, brązowych oczach, na które mogłaby złapać niejednego, przystanęła na chwilę, wydawała się zdezorientowana. Policjant, który ją prowadził również przystanął. Na jego twarzy dla odmiany rysowała się ulga, gdy pojawił się ktoś kto znał kobietę.
- Proszę pamiętać pani Koch, czterdzieści osiem godzin. - Powiedział stróż prawa.
- Ale… - Kobieta chciała protestować. Nie dano jej jednak dojść do słowa.
- Czterdzieści osiem godzi. - Podkreślił stanowczo, acz z wyraźnym zmęczeniem policjant. - Takie są procedury. - Dodał zostawiając zrozpaczoną i zdezorientowaną kobietę w rękach Irlandczyka.
McMahon musiał się trochę przypomnieć młodej kobiecie. Z silnym, wschodnioeuropejskim akcentem i łzami w oczach o powiedziała o zniknięciu męża. Lutker Koch wyszedł z domu poprzedniego dnia rano. Nie wrócił jednak na noc. A gdy wspomniała, że policja nie chciała przyjąć zgłoszenia o zaginięciu rozpłakała się zupełnie.
















Matthias Grant






Barman siedział spokojnie przed ekranem i oglądał nagranie z monitoringu. Prawą ręką sięgnął do jednej z szuflad. Przez chwilę grzebał w niej nie patrząc nawet. Nie mógł znaleźć tego czego szukał. Odsunął się gwałtownie wyciągając szufladę mocniej. Teraz już całą swoją uwagę poświęcił szufladzie i jej zawartości. Wyciągnął z niej kilka kabli, kilka telefonów, myszkę oraz kilka innych, bliżej niezidentyfikowanych części zapewne do komputera. Nieznalazłszy tego czego szukał Leon zaklął i zabrał się za przeszukiwanie kolejnej szuflady. Po chwili wyciągnął z niej kwadratową, białą kopertę z płytą w środku.
- Zaraz będziesz miał kopię. - Powiedział Leon wrzucając mieniący się wszystkimi kolorami tęczy krążek. Proces nagrywania ruszył.


Jakieś bliżej nieokreślone uczucie, wewnętrzny głos, czy inny diabeł szeptał Garou do ucha, że coś jest nie tak. Pojawiło się nagle. Być może to jego wyostrzone zmysły wychwyciły jakiś niepokojący dźwięk, zapach, ruch. Matthias nie był pewien co to, dopóki światła w królestwie właściciela baru nie zgasły. Nie tylko światła. Komputer, który prawie zakończył nagrywanie odmówił dalszej pracy pozbawiony zasilania.
Leon zaklął szpetnie, choć końcówkę jego niewybredenej wypowiedzi zagłuszył głośny wybuch. Pomieszczenie wypełniło się gryzącym dymem oraz krzykami, z których dało się zrozumieć.
NIE RUSZAĆ SIĘ!!
DEA!!







Andy Teebrack






Duchy sprowadziły na młodego theurga wizje. Niezywkłe plastyczne wizje, z których zionął turpizm i makabra. Nie powstydziłby się ich niejeden współczesny malarz. A niejednego fana horrorów przeraziłyby swoją wyrazistością. Gdy zamykał oczy widział zdeformowane, powykręcane ciało przerośniętego wilka czy wręcz filmowego wilkołaka, rozszarpującego swoją ofiarę. Andy czuł pewną więź z ofiarą bestii. Nie do końca może rozumiał naturę owej więzi. Wiedział jednak, że musi poczekać aby się przekonać.
Przybył do Duluth - miasta gdzie życie wydawało się toczyć spokojnie i leniwie. Duchy go tu sprowadziły.
Siedział nad filiżanką gorącej kawy serwowanej w cichym i spokojnym barze przy jednej z głównych ulic miasta. To miejsce, ten bar prowadzony przez jakże uprzejmą i miłą kobietę w średnim wieku ukazało się w jednej z wizjami.
Mówca Umarłych Gwiazd musiał tu usiąść. Napić się kawy. Poobserwować mieszkańców miasteczka w ich codziennym życiu.
Niestety wizja urwała się gwałtownie. Andy nie do końca wiedział po co został tutaj sprowadzony.
Klienci wchodzili i wychodzili pozdrawiając właścicielkę i siebie nawzajem. Samochody mijały nieśpiesznie wpatrzonego w bliżej nieokreślony punkt zamyślonego theurga. Zza rogu wyłoniła się grupka dzieci. Szły dwójkami za panią. W pewnym momencie podmuch wiatru zerwał z głowy jednej z dziewczynek czerwony beret i pchnął go na ulicę. Dziecko puściło swoją towarzyszkę i ruszyło w pogoń za częścią garderoby prosto pod koła nadjeżdżającego pickupa.











 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 12-11-2016, 13:25   #22
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Merlin prowadzący szlochającą Nadię korytarzem w stronę swojego biura rozważał ponuro, któryż to z kręgów piekielnych opisanych przez Dantego przypadnie mu jako apartament po śmierci. Ósemeczka? Obok stręczycieli i uwodzicieli pieką się tam oszuści, hipokryci, złodzieje, fałszywi doradcy, mąciciele i siewcy niezgody oraz fałszerze. A może jednak numer dziewięć, strefa dla zdrajców swych bliskich i powinowatych?
Zaparzył Nadii herbaty z melisą. Otoczył opiekuńczo ręką jej drżące ramiona. Wytłumaczył, że takie są procedury, najspokojniej jak potrafił, a potrafił sporo, wydawał się więc skałą pośród wzburzonego oceanu. Obiecał, że do tego czasu spróbuje poszukać własnymi kanałami. Jedyne, czego nie robił, to nie podsycał płonnej nadziei, że Koch wróci niebawem. Aż takim skurwielem nie był nawet we własnych oczach.
- A może wiesz coś, co może pomóc mnie albo policji? Czym się ostatnio zajmował, może chciał się z kimś spotkać?
Im dłużej Merlin tłumaczył Nadii jak działa policja i kiedy te działania podjąć może, tym bardziej w jej oczach powiększała beznadziejność i strach. Każdy dotyk, każda próba fizycznego kontaktu wywoływała jakąś niechęć, sprzeciw, napięcie wszystkich mięśni. Nie była to jednak gwałtowna i wybuchowa reakcja. Tubylec czuł, że owo spoufalanie się nie przynosi spodziewanego ukojenia. Kobieta jednak pozwoliła na taką serdeczność.
- Luther miał przedwczoraj jakieś spotkanie. Gdzieś poza miastem. Wrócił z niego w nie najlepszym humorze. - Odparła łamiącym się głosem. - Nie wiem. Naprawdę. Mój mąż nigdy nie przynosił pracy do domu.
- Przedwczoraj spotkanie - powtórzył Merlin odruchowo. - A kiedy widziałaś go ostatni raz? - zapytał, i pomyślał sobie: to był naprawdę ostatni raz.
- Wczoraj rano. Gdy wychodził do pracy.
Merlin zanotował sobie w pamięci, by pociągnąć za sznurki i dowiedzieć się, czy w ogóle do pracy dotarł.
- A… czym się zajmował ostatnio?
- Nie wiem. - Z tonu jej głosu wynikało, że jest jej wstyd, że nie może pomóc. - Już mówiła, że Luther nie przynosił pracy do domu. Nie mówił też o tym czym się zajmuje.


Westchnął. Objął ją ponownie ramieniem i pozwolił się wyszlochać. Wręczył wizytówkę i zapewnił, że Nadia może zadzwonić o każdej godzinie.


Teraz już czuł się jak ostatnia świnia, na którą czekał już kocioł nad buzującym paleniskiem…

...a jeszcze nie doniósł o śmierci krewniaka miejscowym Tubylcom.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-11-2016 o 14:17.
Asenat jest offline  
Stary 13-11-2016, 13:49   #23
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Mówiono mu, że kłopoty idą za nim stadami. Gdzie się nie pojawia, tam są i one - niezależnie czy je prowokuje, czy samym swoim jestestwem przyciąga je ku sobie, jak magnes. Fakt faktem, zwykle była to prawda. Co ten pieprzony Leon tu u siebie odpierdalał?!
- Kurwa - mruknął pod nosem Grant, rzucając wściekłe spojrzenie na komputer. Nie był umoczony w narkotyki, ale wiedział dobrze jaką ma opinię. Rzucił szybkie spojrzenie Leonowi, biorąc głębszy oddech i starając się nie oddychać.
- Gdzie tylne wyjście?! - warknął, szybko oceniając sytuację dookoła.
Tardos kaszląc wskazał gdzieś za siebie, po czym rzucił się gdzieś w przeciwnym kierunku. W gęstniejącym, duszącym dymie, który tym dotkliwiej drażnił wyczulone zmysły Garou, ciężko było się poruszać w nieznanym terenie. Gdzieś niedaleko Leon, uprzednio potykając się o coś, obrzucił stekiem wyzwisk tego kto ustawił na jego drodze jakiś mebel. Najprawdopodobniej on sam był tym skurwysynem.
Chwilę potem dał się usłyszeć rozkaz poddania się.

Światła latarek, niczym lasery w jakimś muzeum, przecinały powieszenie. Jedna, wycelowana prosto w niego, z nich na chwile oślepiła Granta. Ten nie czekał na zaproszenia. Ucieczka to jeszcze nie przestępstwo, kiedy jest się czystym. Rzucił się w kierunku wskazanym przez Tardosa. Jeśli ten chciał go wrobić to powinien wiedzieć dobrze, że będzie to ostatni jego błąd. Matthias ruszył biegiem, pochylając się i ignorując póki co wezwania do poddania. I tłumiąc instynkt nakazujący mu rozszarpać im wszystkim gardła.
- Stać!! DEA!! - Usłyszał za sobą. Nie usłuchał. W kilku susach dopadł do drzwi. Nie były na szczęście zamknięte. Na tym się jednak fortuna przestała sprzyjać Tubylcowi. Za drzwiami czekała na niego wycelowana lufa karabinka M4.
- DEA, skurwielu!! - Powiedział człowiek trzymający karabinek. - Stać!!
Zatrzymał się, spoglądając w oczy mierzącemu do niego z broni osobnikowi. DEA a nosili kominiarki, jak pieprzeni bandyci. Kątem oka dostrzegł drugiego, który wyjmował opaskę zaciskową. To był błąd, bo z nią nie mógł trzymać broni.
- Jesteś niegrzeczny - Grant wydał z siebie gardłowy pomruk. Nie zostanie związany jak świnia, wywieziony cholera wie gdzie i trzymany za niewinność. W tym temacie w każdym razie. Siedzący w nim drapieżnik nie zgadzał się na to. Poczekał aż ten drugi zbliży się na wyciągnięcie ręki i ruszył się z największą szybkością, na jaką go było stać. Złapał za broń, przesuwając ją w bok i jednocześnie doskakując do kolesia i trzaskając z bańki w jego twarz. Uderzenie było tak silne, że tamten natychmiast zakrył się nogami, a Matthias sprawnym ruchem zdjął mu jednocześnie przewieszony przez szyję karabinek.

Wtedy się okazało, że przeciwnicy to dobrze wyszkoleni ludzie. Ten drugi zdążył puścić opaskę i unieść broń. Huknął wystrzał, a ramieniem Granta szarpnęło, kiedy przebiła je kula. To było zdecydowanie za mało, żeby powstrzymać olbrzymiego garou. Machnął trzymanym w ręce karabinkiem, nie pozwalając DEA oddać kolejnego strzału. Kolba gruchnęła w bok zakrytej kominiarką głowy i powaliła gościa na ziemię. Matthias przykucnął i rozejrzał się. Motor miał z drugiej strony budynku, samochód Leona stał obok, ale nie było mowy, aby go odpalić. Dalej była otwarta przestrzeń, za nią drzewa i zarośla - i to wydało się garou najlepszą drogą ucieczki. Nie zwracając uwagi na ból w ramieniu, zarzucił sobie na plecy nieprzytomnego członka DEA i ruszył biegiem w kierunku wolności. Nie wierzył w to, że będą strzelać mu w plecy, kiedy miał na nich ich kumpla. Zrzucić go zamierzał dopiero tuż przed drzewami i dalej uciekać już swobodnie. Przemienić się, gdyby było trzeba.
Zająć raną.
I wrócić.

Mając w poważaniu większość praw, nie był zameldowany w swoim obecnym mieszkaniu, a motor chociaż legalny, też wiele w tropieniu nie pomagał. Leon jednak go znał, a i ci z DEA widzieli jego twarz, więc nie mógł uniknąć rozpoznania. Dlatego następnym krokiem było dowiedzenie się o co tu kurwa chodziło i dlaczego on stał się tego udziałem. Najpierw przez Merlina, ten rudy szczurek zawsze cholernie dużo wiedział.
 
Sekal jest offline  
Stary 13-11-2016, 22:32   #24
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Psuja & Jeremiah

Psuja nie czuła się odpowiednią osobą, w odpowiednim miejscu.
Stała przyklejona plecami do ściany śledząc przebieg wydarzeń. Winnetou uwijał się przy zatrutej Indiance, jego żona wprawnie dotrzymywała mu kroku, jakby płynęli w jednym, pełnym wzajemnego wyczucia tańcu. Podaj sączek. Tu złap. Ściśnij. Przytrzymaj ją.
Próba otrucia się przeszła w wyższe stadium, gdzie poszkodowana była nie jedna, a dwie osoby. Teraz doktorek i jego żona dwoili się i troili by powstrzymać krwotok i Psuja już zupełnie poczuła się zbędna. Niekompetentna by młodej czerwonoskórej zaglądać między nogi.
Wycofała się do kuchni, otworzyła na oścież okno łykając zimne fale powietrza.
Lekko trzęsły jej się nogi.
Zgodnie z niektórymi statystykami do poronień u indiańskich dziewczyn dochodzi częściej niż u ich białych koleżanek. Nikt nie jest w stanie podać konkretnych przyczyn, ale kilka brutalnych choć niczym nie popartych wniosków nasuwa się samych. Płodność. Zdrowie. Skażenie. Dostosowanie…
A może po prostu kolejki duchów prawdziwych ludzi się skończyły. I większe jest pragnienie posiadania dzieci niż liczba duchów ustawiających się w kolejce na ten świat. Niewypełnione naczynia zapadają się w sobie i wypływają samoistnie. Po prostu natura. Nie spisek rządu i nie kara za zło na świecie. Po prostu natura. Ale Ojibwe zawsze wierzyli, że w każdym płodzie jest duch. Że każdy zasługuje na imię i pochówek. Co najwyżej kobiety, które poroniły miały mniej szczęścia. Ich groby nigdy nie były po tej samej stronie co groby wielkich członków plemienia. Żeby zatruta krew nie nakarmiła wschodzącego słońca. Żeby nie zaraziła innych.
Spojrzał kontrolnie na Kineks. Trzeci raz już odkąd zajęli się krwotokiem. Odwaga? Pragmatyzm? Obowiązek? Pytania wbijały mu się w głowie pomiędzy szybko przelatujące schematy postępowania.
W końcu opatulona, nieprzytomna dziewczyna leżała na łóżku w pokoju gościnnym, oddychając niespokojnie. Zdecydował się na razie nie tamować krwawienia. Nie był ginekologiem i nie był pewien, czy wyszło z niej wszystko czemu wyjście było przeznaczone. I choć krwawienie było obfite, większym zagrożeniem dla życia teraz nadal były prochy, których się nałykała. Postanowił obserwować czekając przez najbliższe chwile aż krwawienie samoistnie ustanie. Po czym wszedł do kuchni.
- To ją wywęszyłaś?
Psuja pochylała się właśnie nad kranem i łapczywie piła.
- Mhm. Na osiedlu indian. Musiałam ją tu przywlec na własnych barkach.
Zmarszczył brwi. Czy ona oczekiwała jakichś podziękowań? Nie… nie sądził. Ale jej słowa i widok w jego własnej kuchni z n o w u, chłepcącej wodę w jakiś sposób go zdenerwował. I sam nie wiedział, czemu u licha jej na to pozwala. Wyglądała na nieletnią i z pewnością nie miała w najbliższej okolicy kogokolwiek kogo mogłaby nazwać opiekunem więc bez trudu przekonałby policję, że trzeba ją usunąć z rezerwatu. Wystarczyłby telefon i odrobina siły. Skończyłaby się ta cała paranoja z rytuałami, w którą dał się wciągnąć. Której owocem była zła krew wsiąkająca w jego obicie od kanapy. I która znów znajdzie ujście w nim i Kineks. Cholera. Osiedle indian. Greenpeace osobiście mogła wytrząsnąć na swoich barkach nadwerężony płód z łona tej dziewczyny. Nie dało się tego wykluczyć…
Podszedł jednak tylko i sobie też nalał wody.
- Powinnaś była zadzwonić z osiedla.
- Nie znam numeru do ciebie. Ani nie mam komórki - zaplotła ręce na piersi. - Co się stało twojej żonie? Jest cała posiniaczona.
Wypił nalaną wodę po czym przez dłuższy czas siedział nieruchomo wpatrując się w pusty kubek. Wyglądało na to, że nie oczekiwał od niej odpowiedzi, a jej pytanie do niego nie dotarło.
- Dam jej jeszcze trochę czasu - powiedział nie patrząc na Psuję - ale jeśli krwotok nie ustanie, trzeba będzie wezwać karetkę. I wszystko udokumentować. Zaczynając od tego, że najprawdopodobniej nie została zgwałcona. A w każdym razie nie fizycznie.
- Nie rozumiem. Jak to nie? - oburzyła się. - Przecież widziałam ślady, tam w lesie. Czułam zapach, krwi i przemocy. Ten zapach poprowadził mnie do niej. Kierowca bez ciężarówki jej to zrobił. Skrzywdził ją i dlatego ona połknęła pigułki. Choć może… - podrapała się po skołtunionych włosach. Z brudu swędziała ją skóra. - W ciąży była już wcześniej. Z tym chłopakiem, z którym się spotykała.
Pokręcił głową. Nawet kilka razy.
- Cztery lata temu była głośna sprawa u naszych północnych sąsiadów. Organizacja praw człowieka pozwała kanadyjską konną policję. Chodziło o seksualne wykorzystywanie indiańskich dziewczyn. I dziewczynek. Podobno zebrali zeznania 50 ofiar. 50 - parsknął gorzko i nalał sobie więcej wody - Samobójstw nie było. A jak już pewnie zauważyłaś u nas nikomu się nie spieszy na policję. 50 to wierzchołek góry lodowej.
Teraz podniósł na nią wzrok. Równie ponury co zmęczony.
- Nie wiesz nic Grinpis o indiańskich dziewczynach. W Ameryce utarło się je krzywdzić. Do tego stopnia, że nie sposób je tym złamać. Cierpią tak samo jak wy. Ale nie sięgną po prochy. Ten kierowca musiał zrobić jej coś dużo gorszego. Tak bardzo gorszego, że nawet się nie broniła.
Psui nie podobał się ton Indianina. Splotła ramiona na piersi ale ostatecznie tylko spuściła wzrok.
- Może nic nie wiem. Ale ty również. Dziewczynę zgwałcono. Chciała się zabić. Poroniła. To są fakty. Wybudź ją i wyduś od niej prawdę, ty tu jesteś lekarzem - ruszyła do przodu, prosto na niego. Trąciła go zadziornie ramieniem gdy go mijała.
- Jak jesteś taki wszechwiedzący to poradź też coś na sińce swojej żony.
- Bardziej Cię prawda interesuje od niej? - spytał. Odpowiedzi jednak nie oczekiwał - Nie przychodź tu więcej.
Wstał i podszedł do jednej z szafek. Wyciągnął po chwili pudełko po telefonie i wyciągnął z kieszeni kilka banknotów.
- Masz. Powinien jeszcze działać. Kup sobie jakiegoś prepaida czy coś. Mój numer tez tam znajdziesz.
- Wrócę dowiedzieć się co z dziewczyną. I mylisz się, że mnie ona nie obchodzi. Jestem za nią odpowiedzialna - zawiesiła wzrok na starym modelu telefonu. - Po prostu napisz mi numer do siebie. Nie chcę twoich śmieci.
Zabrał pudełko z powrotem i sięgnął po długopis. Na 10-dolarówce napisał kilka cyfr i zwinięta podał jej.
- W bosmanacie jest całodobowa łazienka.
- A przy sądzie są poradnie dla małżeństw z problemami - wyrwała mu banknot spomiędzy palców i wcisnęła do kieszeni.
Coś jakby cień uśmiechu mignęło po jego posępnym obliczu. Nie rzekł jednak nic więcej.
 
liliel jest offline  
Stary 14-11-2016, 23:29   #25
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Jego powrotowi do pokoju z młodą Indianką towarzyszyła wizja siebie i Kineks siedzących w poradni dla małżeństw z problemami. Nawet przyszło mu do głowy, żeby podzielić się tą wizją z żoną, bo ten absurd był naprawdę wart wyobrażenia. W całej sytuacji jednak nie było ani krztyny miejsca nawet na gorzki humor. Kineks stwierdziła kiedyś, że na całym świecie jest prawdopodobnie najwyżej kilka kobiet, które myślą mniej więcej jak ona. Dla których kompromis jest czymś tak odrażającym i bolesnym, że zniesieniu go towarzyszy wycie z bólu. Byłaby wielkim Ahrounem gdyby Gaia jej pozwoliła. Nadzwyczajnym. Była jednak tylko krewniaczką. Pomocnicą. I Jerry jakkolwiek bardzo do niej przywiązany nie umiał jej pomóc.
Spojrzał na zegar. Czas płynął wolno. Krwawienie jeśli ustawało to powoli. Nie mógł za długo ryzykować. Ale też… wezwanie karetki sprowadzi sytuację na formalne tory. Poinformowani zostaną opiekunowie. Dziewczyna wróci do osiedla. Przywleczenie jej tu przez Psuję niczego nie zmieni. Tak jak i poronienie.
Nie. Musiał spróbować jej pomóc samodzielnie. Zarówno oczyszczenie organizmu z toksyn, jak i powstrzymanie krwawienia nie nastręczały problemów. Jeśli nie dojdzie do komplikacji.
Drgnął. Kineks stała obok. Też patrzyła na dziewczynę.
- Ona ma rację - powiedziała nieoczekiwanie - Trzeba wyciągnąć z niej kto i co jej zrobił. Zanim rodzina się nią... zajmie.
Pokiwał powoli głową.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 22-11-2016, 13:44   #26
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację

Psuja i Jeremiah Ellsworth






Zegar wybił pełną godzinę. Nikt nie kontrolował czasu odkąd pan Ellsworth pojawił się w swoim domu by ratować dziewczynę, która targnęła się na swoje życie. Nikogo też nie zdziwił upływ czasu. Upływający czas działał też na korzyść dziewczyny. Im dłużej nie pojawiały się niepokojące objawy, tym miała większe szanse na wyjście z tej całej sytuacji. Należało czekać. Czasu jednak nie mieli za dużo.


Kołatanie do drzwi przerwało wszystkie rozważania na temat tego co trzeba a co powinno się zrobić. Niespodziewanym gościem okazała się Szepcząca Bryza. Przyprowadziłą ze sobą Daanis. Dziewczyna nadal była w glanach i kwiecistej sukience przed kolana i w dżnsowiej kurce z poprzypinanymi do niej znaczkami różnych organizacji. W podniszczonym, czarnym cylindrze z białym, orlim piórem. I nadal pachniała strachem.
- Hok’ee, Kineks - Przywitała się strasza Indianka lekko popychając do przodu młodszą. Daanis niechętnie weszła.
- Powiedz wszystko, to co mi. - Poleciła Szpecąca Bryza.
- Ale nie powiecie, że wiecie ode mnie? - Spytała niepewnie Daanis.
- Chcesz pomóc koleżance czy nie? - Zganiła ją Indianka.
- Tak. Ale nie chcę, żeby Andie miała przeze mnie problemy.
- Już je ma.
Szepcząca Bryza szybko dostrzegła zmieszanie gospodarzy.
- Andie to imię, którego teraz używa córka Ziibi. - Pośpiesznie wytłumaczyła. - Mów. - Ponagliła Daanis.
- Andie może próbować się zabić. I wcale to nie ma związku z… - Tu dziewczyna zamilkła.
- Z gwałtem. - Dokończyła za nią.











Merlin McMahon






Nadia Koch przyjęła wizytówkę kilkukrotnie dopytując się czy McMahon pomoże jej przyspieszyć wszczęście sposzukiwań mężą. Odchodząc wierzyła, że tak.
Nie była to do końca nieprawda. Merlin McMahon mógł przyspieszyć odnalezienie Luthera. Informując członków własnego plemienia o pozostawionym w lesie ciele przyczyniał się do zadośćuczynieniu prośbie nieszczęsnej kobiety.
Rozmowa ta nie była łatwa. Ragabash balansując na granicy kłamstwa powiedział dużo, na tyle dużo by współplemieńcy mieli obraz tego co zaszło. Powiedział też mało. Tyle ile musieli wiedzieć. Tyle ile powinni wiedzieć. Tyle by nie wzbudzać podejrzeń
Merlin McMahon, Ragabash z Tubylców Betonu, od dzieciństwa przejawiał zdolności do zaklinania rzeczywistości. I tym razem mu się to udało. Plemię obiecało pomóc. Ukrycie niewygodnej prawdy w jego interesie. A także w interesie Merlina i jego siostry Bianci.
Do niej właśnie miał dzwonić gdy na wyświetlaczu jego telefonu pojawiła się informacja o przychodzącym połączeniu do Matthiasa Granta.
















Matthias Grant






Odgłosy wystrzałów szybko przyciągnęły innych oficerów DEA. Matthias Grant usłyszał nawet ponowne nawoływania do poddania się poparte krótką serią z broni palnej. Bardzo krótką i bardzo niecelną. Co sugerowało, że jego żywa tarcza działała.
Przebiegnięcie kilkudziesięciu metrów, z dodatkowym obciążeniem i raną, nie stanowiło żadnego problemu dla Tubylca. Agenci oczywiście rzucili się w pogoń za uciekinierem.
Na tym poli Grant miał jednak przewagę. Znał dobrze okolicę. Wiedział gdzie się ukryć. Agenci nie przykładali się też zbytnio do poszukiwań. Zwłaszcza gdy dobiegli do swojego nieprzytomnego towarzysza.
Ukryty nieopodal Matthias słyszał jak wzywają karetkę gorączkowo sprawdzając czy porzucony agent żyje. Chwile później przyszedł meldunek o drugim, nieprzytomnym agencie.
Oficerowie DEA, którzy znaleźnli swojego kolege gorączkowo rozglądali się po okolicy wypatrując zagrożenia podczas gdy inni ostrożnie przenosili bezwładne ciało w bezpieczne miejsce. W tym momencie Grant poczuł znajomy zapach. Olivia. To pierwsze co przyszło mu do głowy. Któryś z mężczyzn nosił na sobie jej zapach.


Karetki pogotowia pojawiły się niezwykle szybko. I równie szybko zniknęły zabierając ze sobą poszkodowanych. Po ich odjeździe agenci wrócili do swoich czynności związanych z przeszukiwaniem posesji. Z budynku zaczęto wynosić różne rzeczy. Między innymi sprzęt komputerowy. Ten sam, na którym Tardos trzymał kopie zapisów z kamer umieszczonych w lokalu. Agenci zabrali ze sobą samochód należący do aresztowanego właściciela klubu. Pozostałe pojazdy, w tym i motor Granta zostały tylko, lub aż, sfotografowane.
Kiedy agenci skończyli zwinęli się zabierając ze sobą Leona Tardosa.


Obserwując to wszystko młody Tubylca wybrał numer telefonu McMahona.











 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 26-11-2016, 17:20   #27
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Sekal & Asenat

Palec Merlina, którym miał właśnie dziabnąć w numer telefonu najlepszej siostry siostry świata, zamarł nad ekranem. Matthias dzwonił. Też moment wybrał.

- Grant, przyjacielu… - zaczął McMahon uprzejmym tonem, ale przypomniało mu się, że Matthias przestawał z nim dość czasu, by się zorientować, że Merlin przyjaciółmi nazywa tych, których chce spławić, ale postrzega ich za zbyt istotnych, by zrobić to zwięzłym “jestem zajęty”. Do tego Grant naprawdę był istotny. Więc Merlin momentalnie zmienił ton i strategię.
- No co tam?
- Wpadłem na DEA. Słyszałeś coś o jakiejś akcji, którą szykują? Jestem czysty, ale nie mogłem dać się złapać - warknął do telefonu, od razu przechodząc do rzeczy Grant. Był wyraźnie wściekły, choć nie była to ukierunkowana złość.
- Nic mi nie wiadomo o ponadstandardowych działaniach.
Niewypowiedziane “jeszcze” zadźwięczało donośnie i czysto jak gong. Merlin wyciągnął papierosa i z kamienną twarzą, godną indiańskiego wodza, obserwował jak jego pies obszczywa koło czyjegoś wymuskanego auta.
- Potrzebujesz pomocy? - Też przeszedł do rzeczy, po czym zaciągnął się dymem.

- Połączą kropki i mnie rozpoznają. - Matthias nie zwykł prosić o pomoc w sprawach, na które miał jakiś wpływ. - Dlatego ciekawi mnie, czego szukali i skąd nagle cała akcja. Prędzej czy później będę musiał się oczyścić. Ty jesteś z tych, co wszystko wiedzą.
- Nie mam sztywnego łącza z Wielkim Mózgiem Wszechświata. Informacje kosztują - ostudził go Merlin kwaśno. - Pal licho, gdy tylko szmal. Ale czasem to kłopotliwe osobiste zobowiązania… - zawiesił dramatycznie głos. Nastąpiło kilka chwil obrzmiałej od znaczeń i możliwości ciszy.
- Dobra, gdzie jesteś. Zgarnę cię, pogadamy i zobaczymy, co się da zrobić.
- Niedaleko knajpy na obrzeżach, muszę zabrać swój motor - odparł niezrażony Grant, który nie wiadomo, czy coś z tej ciszy i dramatycznych pauz cokolwiek sobie robił. Raczej nie. - Lepiej powiedz gdzie się zjawić.

- Zamelinuję cię. Ale masz mi przysiąc, tu i teraz, Grant. Że nie będziesz tam ściągał panienek - zażądał Merlin z absolutną powagą.
- Mógłbym podrzucić ci jakąś też, rozerwałbyś się - odparł Matthias. - Melina to nie jest wielki problem, znam sporo. Ale gliniarze nie mają o mnie dobrej opinii - parsknął - i będą mnie próbować połączyć z tym syfem dla samej rozrywki.
- … i dlatego lepiej, żeby cię nie znaleźli w podejrzanych miejscach, których znasz sporo. I gdzie ciebie znają zbyt dobrze - wskazał Merlin ponuro. - Schowam cię i zajmę się glinami. Ale żadnych napalonych siks, to pierwszy warunek. A drugi… zrobisz coś dla mnie.
- Dogadamy się - Grant zgodził się bez problemu. Nie miał problemu z wymianą wzajemnych przysług. - Powiedz, gdzie się zjawić. Dotarłem do pewnego tropu, ale mi go gliniarze zwinęli. Okazało się, że gość z baru co mu wczoraj przyjebałem zamieszany był w sprawy w rezerwacie. I ma kumpli.
Z drugiej strony zaległa zrazu martwa cisza.
- Nie przez telefon - w suchym głosie delikatnie zadźwięczała ciekawość. Potem Merlin precyzyjnie przybliżył, koło którego ze zjazdów z krajówki Grant ma na niego czekać. Planował umieścić współplemieńca w ukrytym w lesie domku letniskowym swojej siostry. A to się Bianca ucieszy! Jeszcze nie zdecydował, czy jej powie, czy nie.
- Dobra - potwierdził Grant i się rozłączył.

Merlin spalił do końca papierosa. Wrócił się do domu, po laptopa. Na wypadek, gdyby podczas wykuwania kompromisów w ogniu walki popili się tak okrutnie, że nie byłby w stanie siąść za kółkiem. Pracować bowiem, w odróżnieniu od prowadzenia samochodu, mógł w każdym stanie. Po namyśle wziął też psa, niech ma rozrywkę, i zahaczył o sklep. Kompromisy budowane na pustym żołądku potrafiły nieludzko sponiewierać.
 
Asenat jest offline  
Stary 27-11-2016, 15:26   #28
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wolność. To ona kierowała Andym w jego wędrówce. Był wolny od jakichkolwiek zobowiązań. Wędrował i chłonął, chłonął i uczył się, uczył się aby w przyszłości móc nauczać innych. Doświadczał życia. Doświadczał gniewu, pragnień, głodu, przyjaźni, zmęczenia. Doświadczał zmęczenia wędrówką. Z doświadczenia rodzi się wiedza, z wiedzy rodzi się mądrość, a z prawdziwej mądrości rodzi się szacunek.

Andy był młody. Miał młode ciało, młode mięśnie, młode organy wewnętrzne, ale jego „ja” było stare. Stare poprzednimi życiami, które czasami uwalniały się z jego wnętrza prowadząc go ścieżkami, których nie pojmował i których pojmować się bał.

Szukał swojej gwiazdy. Tej, które blask poprowadziłby Andyego przez resztę życia, jak długie czy jak krótkie nie miałoby ono być.

Czy to Ona sprowadziła go tutaj, do tego miasta, którego nazwa stanowiła dla niego tylko zbitych chaotycznie połączonych zgłosek? Czy to Ona zesłała mu wizje? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Wiedział, że kiedy będzie trzeba znajdzie odpowiedź, albo odpowiedź znajdzie jego. Z duchami i zsyłanymi przez nie wizjami nigdy nie było nic pewnego. Były ulotne, jak pierwszy śnieg na liściach drzew, jak przemijające piękno i jak oddech w mroźnym powietrzu. I takie powinny być. Taki stworzyła je Matka w swej niepojętej przez garou mądrości.

Pił kawę za resztki swoich pieniędzy. Gorzką, ciemną i zupełnie niesmaczną. Kawę, która była luksusem na którego nie zawsze było go stać i na który nie miał zazwyczaj ochoty. Teraz jednak sączył ten ciemny napój i obserwował okolicę zastanawiając się dlaczego Matka sprowadziła go w to miejsce. Nie przeszkadzała mu wędrówka. Lubił wędrować. Zarówno po Ziemi jak i w Krainach Duchów. Zarówno na jawie, jak i w snach.

Wędrówka była tym, co napełniało Andyego wrażliwością na życie i na piękno stworzone przez Matkę. Pozwalało poznawać to, czego nigdy nie poznałby gdyby siedział w miejscu. A przecież wiatr wieje tam, gdzie chce Matka. On był jak wiatr. Jego plemię było jak wiatr.

Obserwował ściągając spojrzenia ludzi. Nic dziwnego. Wyglądał na włóczęgę. Owszem, sympatycznego i nie aż tak bardzo zaniedbanego, niemniej jednak włóczęgę. Cały dobytek zgromadził w małym plecaku – nie było tego wiele bo i wiele nie potrzebował. Kilka ubrań na zmianę, kilka drobiazgów, puszka z zieloną herbatą, odrobina sucharów, stary kubek, trochę sprzętu biwakowego i lekki śpiwór. To wszystko.
I wtedy zobaczył dzieci. Światło tego świata. Zwiastuny nadziei, że coś może się jeszcze zmienić, że nie zawędruje on nad przepaść i nie runie w nią, ku zagładzie.

I zrozumiał, co chciała mu powiedzieć Matka, gdy ujrzał spadający, czerwony berecik. Czerwony jak krew. Jak ludzki symbol zagrożenia. Kiedy tylko wiatr zrywał nakrycie głowy z dziecka Andy już podrywał się z miejsca, korzystając z mocy gniewu, jaki dała mu Matka, by przyspieszyć swoje ruchy. By wygrać z czasem.

Skok, prosto na ulicę, szybkie porwanie dziecka w ramiona, otoczenie opieką, jak Matka otacza wszystkie swoje dzieci, uchronienie maleństwa przed wypadkiem.

Tylko to się liczyło w tej chwili.

Wierzył, że Gaja skierowała go tutaj, by uratował te dzieciątko od śmierci pod tym pajęczym konstruktem. Nie wiedział po co ma je ocalić – czy aby kiedyś uratowało świat, czy może go zniszczyło – nie miało to znaczenia.
Liczyło się tylko aby być szybszym niż pickup i uratowanie tego dziecka. Nawet za cenę własnego zranienia.
 
Armiel jest offline  
Stary 27-11-2016, 21:40   #29
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nie ścigali go zbyt aktywnie, to dobrze. Swój cel osiągnęli, mieli Leona i rzeczy z jego speluny. To było coś nowego dla Granta, z drugiej jednak strony kompletnie nie interesował się co prowadzący bar facet robi w wolnym czasie, aby dodatkowo zarobić. Na dobrą sprawę nie wnikał też w to, czy jest winny czy nie. Wielkimi kumplami nie byli, przez Matthiasa zbyt często musiał remontować wnętrze. Garou stał więc w bezpiecznej odległości, obserwując jak rana się zasklepia, a DEA wynosi sprzęt. Złość w nim wrzała, domagając się upustu. Krwi. Prawdziwej, nie tej oszukanej. Mógł ich zabić i tego właśnie pragnęła jego dzika część. Ale nie zabił. Nie pragnął uciekać z okolicy przez zwykłe nieporozumienie, złą godzinę i złe miejsce. Wybrał numer do Merlina, odbywając z nim krótką rozmowę.

Wreszcie gliny odjechały, zostawiając to, po co czekał w tym miejscu na zakończenie ich zmagań z dowodami. Jego motor otrzymał jedynie zdjęcie. Trudno, Grant nigdy nie interesował się zbytnio sprawami urzędowymi. Nigdy nie zmienił swojego zameldowania, więc matka będzie musiała odpowiedzieć na kilka niewygodnych pytań. Takie życie. Jego siostry również.
Olivia, tak. Einar Bradley, tak zdaje się nazywał się dupek, za którego wyszła. Grant nie kojarzył go dobrze, bo kiedy go im przedstawiła, to od razu zrodziła się wzajemna antypatia. Nienawiść, może. Skoro był DEA to Matthias teraz doskonale wiedział skąd pochodzi. On i przestrzeganie prawa nie chodziło tymi samymi ścieżkami. Potrzebował jednakże potwierdzenia.

Adres siostry znał. Trochę interesował się rodziną, swojego stada się broni. To mówiły mu oba instynkty. Senne przedmieście nie należało do ulubionych miejsc garou, dlatego załatwił to szybko. Dnia upłynęło sporo, więc Olivia musiała być w pracy, dzieciaki w szkole. Bez tracenia czasu podjechał motorem pod budynek. Na wszelki wypadek i wścibskich sąsiadów, nasunął na twarz kaptur, na oczy założył przeciwsłoneczne okulary. Zaparkował i nie gasząc silnika podszedł. To wystarczyło, to był ten sam zapach. Miał potwierdzenie.
I wiedział kogo w razie czego pytać o podłe traktowanie.

Odjechał zaraz potem, kierując się od razu na wskazany przez rudzielca adres. Nie zahaczył o mieszkanie, wszystko co było mu potrzebne miał przy sobie lub w sakwach motoru. Przysługa za przysługę. Grant nie miał nic przeciwko, nawet jeśli słabowity Tubylec działał mu czasami na nerwy. Swojej dziewczynie napisał, że musi na kilka dni wyjechać służbowo. Oczywiście telefon miał także z tych niezarejestrowanych. Wyłączył go zaraz potem.
 
Sekal jest offline  
Stary 29-11-2016, 12:33   #30
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację

Andy Teebrack






Kierowca rzucającego się pod koła jego samochodu mężczyznę nie mógł już przeoczyć. Z całej siły depnął na hamulec nie omieszkując przy tym użyć klaksonu.
Mięśnie Andyiego pracowały na najwyższych obrotach gdy młody theurg wybił się by w locie przechwycić dziecko.
Gdy tylko objął dziewczynę poczuł jej strach. Z pewnością jego zachowanie to spowodowało. Serce dziecka waliło jak szalone, a mała cała zesztywniała gdy nogi nie znalazły oparcia, a jej ciało poszybowało w powietrzu. Nie broniła się. Nie wyrywała. Przynajmniej nie w tych pierwszych i najważniejszych sekundach.
Chwilę po tym gdy Mówca Umarłych Gwiazd pochwycił dziecko i przetoczył się z nim po ulicy pickup zatrzymał się. Dokładnie w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczynka.
Głośne trąbienie ściągnęło spojrzenia przechodniów, którzy jak zahipnotyzowani oglądali to co wydarzyło. Tylko jeden starszy pan, który najwyraźniej zachował trzeźwość umysłu, lub w swoim życiu niejedno widział i takie rzeczy nie robiły na nim wrażenia, poszedł pośpiesznie do leżącego na ziemi młodego człowieka.
- Spokojnie dziecko. - Powiedział starając się pomóc oswobodzić dziewczynkę, która w tej chwili zaczęła się szarpać.
Andy boleśnie odczuł skutki szarpania się małej. Ramię na które upadł, chroniąc dziecko przed poważnymi obrażeniami bolało go bardzo.
- Czyś ty kurwa ocipiał do reszty?! - Rozeszło się głośne warknięcie wściekłego kierowcy, który zdążył wyjść już z samochodu.
Ludzi gromadzili się wokół leżącego na ziemi theurga. Część jak zwykle tylko filmował wszystko. Starszy pan, który zdążył już przekazać wystraszone dziecko nie mniej wystraszonej opiekunce zdołał jakimś cudem zmusić postronnego obserwatora z telefonem komórkowy by przestał filmować zdarzenie i połączył się numerem alarmowym.
Rozwścieczonego kierowcę, którego poobijaną twarz Andy widział przez chwilę pacyfikował już policjant.
Ma miejscu dość szybko zjawiło się kilka patroli policji i karetki pogotowia. Policjanci odepchnęli zaciekawiony tłum zapewniając możliwość pracy ratownikom medycznym. A gdy ci podnieśli Andiego zgromadzeni ludzie zaczęli głośno klaskać.
Jedna z karetek zabrała do szpitala Teebracka, druga dziewczynkę.


Po przewiezieniu na izbę przyjęć Mówca Umarłych Gwiazd został umieszczony za jedną z zasłonek. Po chwili pojawił się młoda dziewczyna z zielonym uniformie pracownika służby zdrowia i ze stetoskopem na szyi.
- Dzień dobry panu. - Przywitała się uprzejmie i z uśmiechem na twarzy. Ze szczerym uśmiechem na twarzy. Chęć niesienie pomocy aż promieniał od niej. - Jestem doktor Alicja Van Rees. Muszę pana zbadać. Czy coś pana boli?
















Matthias Grant i Merlin McMahon






Nie niepokojony przez nikogo Matthias opuścił senne przedmieście pozostawiając ustabilizowanych członków klasy średniej z ich wypielęgnowany, wymuskanymi domami. Gdzieś w oddali dało słyszeć się wycie policyjnych syren. Po drodze minęły go również dwie karetki jadące na sygnale. Jadąc bocznymi ulicami zauważył zbiegowisko. Czerwone i niebieskie światła kogutów błyskały tam.
Grant bez przeszkód dotarł do wskazanego przez McMahona zjazdu. Irlandczyk czekał na niego tu już.
Czas, który minął między rozmową przez telefon a spotkaniem w cztery oczy McMahona wykorzystał dobrze. Wykonał kilka telefonów. Musiał oczywiście obiecać to i owo niektórym. Ale dowiedział się pewnych rzeczy.


Każąc jechać za sobą Merlin McMahona zabrał współplemieńca do malowniczo położonej chatki w lesie.
Położony nad niewielki jeziorem domek letniskowy niewiele różnił się od tego typu domków położonych w okolicy. Może tylko tyle, że był wyremontowany, aż pachniał nowości i był nieźle wyposażony.
Merlin zaprosił gościa do środka.















 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172