Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2016, 18:53   #108
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień III - Karen & Terry - Dobrobyt (jak na dłoni) u Augustyna i nowy ptasi kolega!


Karen z uwagą słuchała co Terry opowiadał. Wyobrażała sobie to wszystko i w momencie, gdy Terry był we fragmencie, gdzie dokonał złego wyboru, kobieta zasmuciła się. Nie miała pojęcia, że to było aż tak przykre. Albo że poniósł aż tak straszne konsekwencje. Słysząc jeszcze jak się zacinał tylko bardziej była zła, że jednak zapytała. Ale nie mogła nic na to poradzić, nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Zapytała, powiedział. Teraz wiedziała.
Rudowłosa przesunęła się trochę i płynnie wysunęła dłoń z jego dłoni, by przesunąć nią po jego ręce wyżej, aż na ramię. Parę rudych loków musnęło teraz jego palce, bo Karen musiała się lekko przechylić w jego stronę
- Każdy popełnia błędy, Terry. Ważne, że czegoś się z tego nauczyłeś - wyjaśniła co myślała i obserwowała go. Ciepła i opiekuńcza też była. Zastanawiała się co by mu teraz mogło poprawić humor i lekko głaskała go po ramieniu cały czas.
Skinął głową.
- Dzięki, tak, nauczyłem się – zaciął się na kilka chwil dłużej. Najpierw miał zaciętą minę wskazującą, ile kosztowało go powiedzenie jej takiego wyznania, które nie było dumne, czy wspaniałe, lecz właśnie pokazujące słabość czy wręcz gigantyczną głupotę. Tymczasem Karen uraczyła go umoralniającą gadką. Ścisnął wargi i odetchnął… Nagle uśmiechnął się. Karen powiedziała po prostu coś normalnego. To nie była gadka szmatka w stylu bajek telewizyjnych, raczej coś na zasadzie: „nie martw się, co było to było, teraz jesteśmy razem”. Ciepła tonacja pięknego głosu, lekki dotyk na ramieniu, po którym przesuwała swoją dłoń, to wszystko stanowiło część jej wypowiedzi, które należało czytać razem. - Ano wolałbym się już tak nie uczyć – przyznał już niemal normalnie. - Myślałem, że dalej będą studia i jakaś dobra praca. Początkowo poezja, ale potem bardziej myślałem o architekturze lub inżynierii. Miałem szansę na stypendium Oxford and Cambridge Colleges Hospitality Scheme, ale cóż, architekturę zacząłem realizować pod postacią budowy schronów oraz tam takich, zaś inżynierię także przy wojskowych sprawach. Naprawy sprzętu oraz ogólnie to, co się określa saperską robotą podczas działa… dobra – przerwał nagle. - A może ty mi coś opowiesz, na przykład, dlaczego zajęłaś się takim rodzajem literatury? Oraz proszę, nie przerywaj głaskania – dorzucił mrucząco.
Teraz Karen miała coraz lepszy obraz osoby Terry’ego. Poznawała go coraz lepiej i choć były to rzeczy, o których nie chciał mówić, teraz powiedział jej o swych zainteresowaniach i jak zdołał je inaczej wprowadzić w życie. Gdy zapytał o nią, Karen uśmiechnęła się
- Mhmm… - mruknęła gdy powiedział by dalej go głaskała
- To trochę krępujące. Widzisz. Generalnie to miałam dość spokojne życie. Ułożone. Zostałam jednak obdarzona bardzo bujną wyobraźnią, przez co normalność zdawała mi się zawsze odrobinę za nudna. No i początkowo to były niewinne rzeczy, jak oglądanie horrorów, thrillerów, czy czytanie takich książek, a potem przerodziło się to w pewnego rodzaju zafascynowanie. Zaczęłam pisać takie opowiadania, a sama bardzo lubię czuć dreszcz adrenaliny - przyznała mu się szczerze. Nie mówiła o tym tak otwarcie chyba nikomu, ale jako iż on powiedział jej o czymś bardzo osobistym, ona postanowiła mu się zrewanżować.
- Dreszcz adrenaliny, nooo wiesz, moja droga, tego chyba tutaj nie brakuje - przyznał uśmiechając się pół szelmowsko pół niczym zadowolony kot, bowiem głaskanie wprawiało go w fantastyczny nastrój. - Czyli było to chyba u ciebie takie planowe, stopniowy rozwój od początkowych opowiadań aż na szczyty literackie. Hm, właściwie, czy układasz w myślach nową powieść o Wyspie Robinsonów? - spytał wyraźnie ciekawy. Cóż, widać było, że jemu rozmaite sytuacje dają podstawy do tworzenia poezji. Lepszej albo gorszej. Karen była także człowiekiem sztuki, mistrzynią pióra przelewającą swe pomysły na papier. Skoro adrenalina grała w jej żyłach, może ta wyspa stanowiła dla niej źródło natchnienia? - Czuję się niekiedy tutaj, jak podczas skoku ze spadochronem nad pustynią, kiedy człowiek leci zastanawiając się tylko, czy nisko na dole będzie czekać wróg, czy jednak przyjaciel? - przyznał ciesząc się, iż odkryła przed nim kawałek swojej osobowości.
Karen podchwyciła jego żart
- Noo nie narzekam, nie narzekam - odparła, a potem pokiwała głową
- Tak, gdy moi rodzice zauważyli, że mam dryg do pisania i że sprawia mi to przyjemność, od razu nieco popchnęli mnie w tym kierunku, bym kształtowała swój talent - kobieta nie przestawała go gładzić po ramieniu. Poznawała sobie palcami fakturę jego skóry, do czego oczywiście by się nie przyznała głośno
- Oczywiście. Chodzi mi już po głowie pomysł na nowe opowiadanie. Nawet pytałam już Dafne, czy znalazłoby się tu coś, co zastąpiłoby papier - zdradziła mu. Kiedy dał jej porównanie jak on się tu czuje, uśmiechnęła się lekko
- Mm, ale chociaż nie skaczesz sam - zauważyła i znów zerknęła na swoją dłoń na jego ramieniu. Przesunęła nią w dół, muskając skórę Terry’ego i przejeżdżając po niej palcami aż do jego łokcia, a za chwilę równie powoli w górę. Jakby grała na dziwnym instrumencie, co jej widocznie sprawiało przyjemność.
Tymczasem rozanielony Terry, który nigdy nie dostawał gęsiej skórki, właśnie dostał jej na przedramieniu, po którym niczym smyczek na strunach skrzypiec, przesuwały się pieszcząco smukłe dłonie Karen. Było naprawdę mu dobrze, tak dobrze, że wprost nie chciało się ruszać i mówić, a tylko poddać owemu magicznemu dotykowi. Ale gdy spojrzał na nią, dostrzegł, że jej usta, twarz zdradzały również czerpanie radości z dawania mężczyźnie przyjemności swojego dotyku. Szczęście stanowczo jest najpełniejsze, kiedy się je dzieli z drugą osobą. Kiedy otrzymuje się, lecz jednocześnie ofiarowuje. Jeden plus jeden daje wtedy nie dwa, a trzy, albo raczej trzy tysiące procent satysfakcji oraz wspólnego cieszenia się sobą.
- Wiesz Karen – lubił wymawiać jej imię, jakoś odruchowo uśmiechał się to robiąc – chciałbym skoczyć z tobą razem.
Poddał się jej pieszczocie, ale drugą ręką sięgnął ku niej, do jej barku, skrytego pod materiałem bluzki i najpierw tylko dotknął, chcąc poczuć jej delikatne, poruszające się ciało, mięśnie, skórę, nawet pod tą powłoką cienkiej tkaniny. Potem poruszył delikatnie kreśląc jakby figury, a może nie, może po prostu leciutko przesuwając, pieszczotliwe ugniatając, niczym najdelikatniejszy owoc, jednocześnie spoglądając prosto na buzię pięknej dziewczyny.
Karen uśmiechnęła się weselej
- To musiałbyś mi najpierw wszystko tłumaczyć. W życiu nie skakałam spadochronem… A tak w ogóle to bardzo nie lubię latać samolotami… - przyznała mu się, ale to znaczyło, że uparłaby się, żeby zrobić dla niego może raz specjalny wyjątek i by spróbowała. Choć osobiście taka wizja skręcała ją wewnętrznie. Skok ze spadochronu. No to by był strzał adrenaliny. Rozluźniła się dopiero, gdy jej dotknął. Zerknęła na jego dłoń na swym ramieniu i wyraźnie spięte wcześniej mięśnie lekko ustąpiły.
- Wytłumaczyłbym - pieszczenia nie przerywał ani na chwilkę - jednak to tak, jak opowiadać o smaku jedzenia. Najwspanialszy opis nie zastąpi spróbowania … Skakanie - zamyślił się - nie wiem, czy lubię je, ale wiem, że niewiele jest rzeczy dostarczających większych dawek emocji. Masz piękny uśmiech, Karen, bardzo piękny, śliczny nosek, wspaniale nadający się do składania pocałunków oraz wyjątkowe oczy - powiedział nagle. - Powiadają zaś, że oczy stanowią zwierciadło ducha … - urwał myśl kupiając się znowu na dotykaniu jej, takim delikatnym, skrycie intymnym oraz odbieraniu jej słodkiej pieszczoty.


Siedzieliby tak pewnie jeszcze i 3 godziny, ale Karen w pewnym momencie po raz kolejny zerknęła w stronę chatki
- No nic go nie widać Terry. Powinniśmy faktycznie zacząć układać mu tę wiadomość na brzegu… - zaproponowała i niechętnie, ale podniosła się zabierając swą dłoń z jego ramienia. Ona sama też miała dreszcze, Terry był taki… ostrożny. Jakby była bardzo delikatnym kwiatkiem i on nie chciałby jej zrobić krzywdy. To robiło dość piorunujący efekt, zwłaszcza że on nie wyglądał na tak bardzo łagodnego na pierwszy rzut oka, ona nie była delikatna, a poza tym nie przywykła do takiego traktowania. Czuła się upita, ale może to nie tylko Terry, może to też wina słońc, które zaczynały powoli przygrzewać.
Dopiero zaczynali uczyć się siebie, przemierzając sploty swoich uczuć, myśli oraz ciał niczym badacz eksplorujący nieznane lądy. Znając obydwoje postronny obserwator mógłby rzec, że stworzeni są do gwałtownej burzy uczuć oraz pragnień. Niczym dwa płomienie ognia splatające się w jedność, tworzące wspólnotę czerwoną od gorąca i aż trzaskającego błyskawicami nieokiełznanej emocji, pełnej rozpasania, wolności oraz przekraczania granic. Ale każdy ogień zaczyna się od małej skry, zaś każda burza od leciutkiego powiewu wiatru. Ich wzajemna bliskość była takimi małymi, wesołymi iskierkami oraz nadmorskim wietrzykiem, pieszczącym fale pojawiającego się, pięknego uczucia.
- Tak, musimy iść – powiedział z ledwo uchwytną nutą niechęci do przerwania tak cudownej chwili, ale jednocześnie zdając sobie sprawę, że to dopiero początek wspólnego budowania dróg ku sobie. - Czyli układamy kokosy? - upewnił się. - A Alexandra trzymamy jako rezerwę taktyczną?
- Hmm… - mruknęła Karen zastanawiając się. No kokosów to tu nie było. Udeptywanie wiadomości zawsze było jakąś opcją, ale to można by przeoczyć
- Sporo byśmy ich potrzebowali… - zauważyła.
- Może by tak coś udeptać, na razie. Potem pójdziemy rzeczywiście ruszymy się do Alexandra… - zerknęła na Terry’ego. To chyba było rozsądniejsze, niż biegać z kokosami, skoro nie mieli ich tu pod ręką. Kobieta spojrzała w stronę dłoni po raz kolejny, jakby rzucała jakieś zaklęcia we wszystkich znanych językach, żeby przywołać mieszkańca tamtej chatki.
- Słusznie - skinął, bowiem sam przypuszczał, że może kokosy rosną tuż tuż, gdzieś bardzo blisko wewnątrz lasu, ewentualnie kokosy można zastąpić innymi rzeczami, choćby liśćmi dużych roślin, których zielony kolor wyróżniałby się od jasnej barwy piasku. Ale nawet jeśli, to w jakim języku mieliby coś napisać? Łacina pewnie, czy co… Imię wskazywało na języki romańskie, jednak niekiedy przybierali je Niemcy czy Skandynawowie. Trudno rzec. - Faktycznie, ruszajmy po pływaka Alexandra.


Nie zaszli jednak zbyt daleko, gdy nagle… zza drzew wyleciał sporych rozmiarów zielony ptak. Stara papuga, amazonka żółtogardła.




Mało tego. Papuga, gadała po angielsku:
- Daj krakerska! Daj krakersa! - rozwijając przy tym koło nad ich głowami.
- Czy mamy jakiegoś krakersa? - spytał arcygłupio Terry, jednak to dla tego, że prawie wrósł w podłoże ze zdziwienia.
Karen aż się wzdrygnęła i spojrzała na papugę
- On mówi… Po angielsku! - rzuciła zaskoczona podobnie jak Terry. Podniosła wzrok na papugę i wyciągnęła rękę
- Heeej mały, chodź - rzuciła jakby to miało sprawić, że ptak przyleci do niej. Zastanawiała się w jaki sposób ptak mógł gadać po angielsku. Opcja była zapewne jedna - papuga musiała spędzać dużo czasu z kimś, kto tego ją nauczył. A więc… A więc może Augustyn? Żałowała, że nie mają krakersa, ale czym jeszcze żywiły się papugi, owocami może?
- Terry, weź pomarańczę. Może będzie chciał zjeść… - zaproponowała. No nie miała nigdy egzotycznego ptaka, to improwizowała.
- Hej mały! Hej mały! - wykrakała tymczasem papuga podlatując to wyciągniętej dłoni, zupełnie jakby spodziewała się tam zastać krakersa. Ale ciasteczka nie było…
- Daj krakersa! Daj krakersa! - ponowiła więc żądanie, próbując przy tym usadowić się na wyciągniętej dłoni Karen.
Słysząc słowa dziewczyny Terry skoczyłby już niemal w las poszukując cytrusa. Jakaś pomarańcza jednak się znalazła na jej dłoni. Widocznie wzięła zapasik na drogę po minięciu gaju owocowego, ale on, bardziej zainteresowany jej skórką, niż skórką pomarańczy, przeoczył wspomniany fakt. Wziął od niej owoca, obrał ze skórki, wyodrębnił niewielki kawałeczek, wprost na dziób papugi.
- Taś, taś panienko papugo - zaczął zachęcać ją - pomarańcza to prawie krakersik, co ty na to? - podał kawałek owocu wyciągając w kierunku dzioba. Na skórce, nie miał bowiem ochoty na ewentualne bumcnięcie, gdyby papuga zbyt ochoczo zabrała się za zajadanie owocu.
I w rzeczy samej… papuga ochoczo zabrała się za zjadanie owocu. Wszystko wskazywało jednak na to, że była nauczona jadać z ludzkich rąk.
- Oszust! Oszust! - zaskrzeczała po tym jak kawałek owocu zniknął. - Daj krakersa! Daj krakersa! - I wszystko wskazywało na to, że zasób jej słownictwa jest nieco większy.
- Nie mam krakersów - odparł zirytowany były sierżant, który urwał dostrzegając, że dialog ów jest bezcelowy. Dyskusja człowiek - papuga raczej bowiem mogła się sprowadzić wyłącznie do ogłupienia człowieka, jeśli tylko papugi na tej wyspie nie są specjalnie inteligentne. Wszystko było możliwe. - Gdzie Augusto? - postanowił sprawdzić swój pomysł w praktyce.
- Na prawo! Na lewo! Daleko! Daleko! Daj krakersa! - zaskrzeczała w odpowiedzi papuga. Ta nie wyglądała na zirytowaną, wręcz przeciwnie. Jakby dobrze się bawiła. Jej główka pochyliła się nad pustą już dłonią Terry’ego jakby szukała tam więcej jedzenia.
- No dobra, pójdźmy na ugodę. Dam ci więcej pomarańczy, ty zaś sprecyzujesz, czy na lewo, czy na prawo. Możesz pokazać skrzydełkiem - wyjaśniał cierpliwie Terry oraz biorąc od Karen kolejny kawałek pomarańczy oraz ustawiając na dłoni tam, gdzie ptak przed chwilą próbował coś smakowitego odnaleźć.
Papuga znów delikatnie zaczęła skrobać pomarańcza z dłoni Terry’ego.
- Smaczne! Smaczne! - zaskrzeczała między pierwszym a drugim kawałkiem. - Na prawo! Daleko! Na lewo! Daleko! - dodała, zapewne w odpowiedzi na pytanie mężczyzny.
- Nawet logiczne, skoro wyspa jest wyspą, to czy pójdzie się na prawo, czy na lewo, wreszcie dotrze się do tego samego miejsca - wzruszył ramionami Boyton. - Karen, jakieś pomysły? - zwrócił się do pięknej towarzyszki. - Bowiem papuga, nie papuga, chyba tak czy siak musimy wracać oraz wspomnieć Alexandrowi, że przydałyby się jego umiejętności pływackie. Albo układajmy napis. Ech, gdybyśmy mieli skrzydła, moglibyśmy spokojnie podlecieć - rzucił wzdychająco.
Karen obserwowała z lekkim rozbawieniem jak Terry próbuje skomunikować się z papugą. Stała obok, podając mu kawałek pomarańczy, kiedy chciał. Analizowała
Jeśli na prawo i na lewo był daleko, to by znaczyło, że mógł być na przeciwnym końcu wyspy? Zaczęła sobie przypominać, co się tam znajdowało… Jakoś w pobliżu był kraniec skał. Czy to nie byłoby w takim razie miejsce, gdzie ponoć wyrzuciło Wendy? Karen zerknęła na papugę
- Jak masz na imię? - zapytała ptaka. Zerknęła na Terry’ego
- Jeśli Augustyn jest po drugiej stronie wyspy, to może Wendy i Alexander go spotkają, skoro tam mieli iść - zauważyła.
- Brzydkie-stare-papużysko! - zaskrzeczała papuga, po czym skubnęła kolejny kęs z dłoni Terry’ego - Skrzydła! Skrzydła!
- Ładna papuga - poprawił ptaka. - Augustyn ma skrzydła, albo może Augustyn zamienił się w papugę - zaczynał już drążyć jakieś niesamowite teorie Terry. - Nie, bzdura. Może faktycznie jest tam oraz go spotkają. Ale dalej, co robić? Albo wracamy, albo układamy, zaś papuga może ewentualnie śpiewać - stwierdził trochę przykołowany.
- Brzydki-stary-Augustyn! Nogi! Nogi! Brzydkie-stare-papużysko! Skrzydła! Skrzydła! Brzydki-stary-ty! Śpiewać! Śpiewać! - zaskrzeczała papuga. - Daj jeść! Daj jeść!
- Dobra, wracajmy - mocniej zaproponował Terry, który miał trochę dosyć takiego bezładu bezdecyzyjnego. Jednocześnie podał papudze kolejny kawałek. - Jeszcze trochę wetnie całe zapasy - mruknął, jednak bynajmniej nie jakoś negatywnie, raczej wesoło, bowiem papuga wyglądała po prostu zabawnie, zaś kiedy nastroszyła swoje kolorowe piórka, wręcz przypominała barwy dawnych wesołych miasteczek.
Tak, Karen zdecydowanie była rozbawiona. Chichotała cicho i w końcu pokręciła głową
- No dobrze. Proponuję, abyśmy na razie darowali sobie jednak wiadomości. Wróćmy, zobaczymy co powie reszta, no i wtedy rzeczywiście możemy zabrać tu Alexandra, bo on da radę tam dopłynąć. A nasz skrzydlaty przyjaciel, zapewne i tak sprzeda gospodarzowi parę nowych słów, których się od nas nauczy, co już samo w sobie, może dać Augustynowi do myślenia. - oznajmiła i teraz to ona wyciągnęła kawałek pomarańczy do papugi, ostrożnie.
Ptaszek skorzystał z poczęstunku Karen. Tym razem nic nie skrzecząc pod nosem.
- Papużko powtarzaj - Terry zaczął uczyć gadającego ptaka nowych słów zgodnie z sugestią pisarki. - Karen jest piękna. Jeszcze raz. Kaaaaren jeeest pięeeeekna - akurat takie kwestie były według niego warte rozpowszechnienia, nawet wśród papug oraz miejscowych tubylców.
- Ciągnij druta! Ciągnij druta! - zaskrzeczała papuga, poproszona o powtórzenie słów Terry’ego - Karen jesteś brzydki! Brzydki!
Karen najpierw popatrzyła z ciepłym uśmiechem na Terry’ego, a potem parsknęła gdy papuga zaproponowała swoją wersję powtórzenia. I śmiała się tak, że aż jej się łzy w oczach zebrały
- Jaki on dowcipny… - skomentowała papugę i zaraz przestała się śmiać. Znów poczęstowała ptaka pomarańczą i tym razem chciała leciutko pogładzić po łebku, na co papuga ochoczo przystała.
- Zazdrości - uznał skrzywiony Terry, którego zamysł nie wypalił. Niechaj sobie papuga wsadzi takie dowcipy we własne jajka. Idąc plażą zastanawiał się nad tym wszystkim. - Miejmy nadzieję, że ów Augusto, który pewnie nauczył papugę mówić, wiesz właściwie, nic mu się nie stało. Czy bowiem ptak zostawił go? Nie wiem, nigdy nie miałem papugi, ani żadna nie była moją kumpelą, znaczy o ile to samica papuzia - stwierdził po czym uznał. - Średnio nadaję się do takich konwersacji.
- Cóż, ja też doktoratu z papuziego nie posiadam, ale może po prostu nasz dowcipniś dostał polecenie by mieć oko na dom? - zaproponowała. Wyobraziła sobie zaraz papugę z obrożą na łańcuchu przy budzie i rozbawiło ją to również
- Może zmieńmy mu imię? Figlarz (Joker) pasuje… - zaproponowała rudowłosa i podsuwała papudze co jakiś czas kolejny kawałek pomarańczy. A gdy ptak podróżował z nimi w stronę obozu, zerknęła na niego i za plecy
- Chyba się przymieszkał na jakiś czas? - uśmiechnęła się do Terry’ego, jak kobieta która proponowała zatrzymanie pieska znajdy w domu.
- Doskonale, pewnie tak czy siak zechce wrócić do Augusto, choć kto wie … Zaś nazwa, niechaj będzie Figlarz - uznał pomysł, choć pewnie sam wolałby coś w stylu Łotrzyka (Rouge), ale papuga pewnie wolałaby mieć miano od swojego figlowania. - Szkoda, że jednak nie udało nam się go odnaleźć. Mógłby sporo powiedzieć o wyspie oraz jej zwyczajach, znaczy czego powinniśmy przestrzegać oraz dlaczego. Wolałbym mieć szczegółowsze informacje niżeli przekazane przez Dafne.
Zadowolona Karen kiwnęła głową
- Figlarz, figlarz. - rzuciła do papugi rozbawionym tonem. Znów pogłaskała ją po głowie
- Wiesz, teraz nam się nie udało, ale będzie jeszcze wiele okazji. Nie znikniemy stąd jutro, czy coś… - zwróciła mu uwagę na ten drobny szczegół. Mieli dużo czasu. A jeśli nikomu nie będzie się spieszyć z chęcią powrotu, to bardzo dużo czasu na zadomowienie się. Pisarka znów przebiegła wzrokiem po drzewach, a potem po horyzoncie i morzu. Jakby tak wymazać sobie z pamięci ciała, katastrofę i zagrożenia na wyspie… To naprawdę było tu niesamowicie. Westchnęła cicho.
- Ano nie znikniemy, chyba … dumając sobie czasami nad tym, zastanawiam się, czy to nie jest jakaś dziwna maligna. Bowiem dwa słońca, syreny, gadające stworzenia … - spojrzał niepewnie wokoło. - Ale są także dobre strony całej sytuacji - dodał zaraz spoglądając na dziewczynę.*
Karen zerknęła znów na Terry’ego
- Zawsze lepiej patrzeć na pozytywne aspekty sytuacji, niż na te problematyczne. Ja uważam, że to miejsce jest niesamowite i jeśli jedyną dla nas opcją by przeżyć, było się tu znaleźć, nie żałuję - oznajmiła uparcie i uśmiechnęła się pogodnie.


Na rozmowie minęła im droga do obozu. Karen cały czas rozpieszczała Figlarza i oczywiście nie zapominała o Terry’m, z którym zaczęła czuć jeszcze lepszą więź. Zwłaszcza po tym co jej powiedział i po tym jak siedzieli razem na plaży.
Do uszu kobiety już od jakiegoś czasu dochodziło wołanie, ale wcześniej nie mogła sprecyzować czego dotyczyło...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline