Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2016, 20:24   #37
kinkubus
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Wszechogarniająca pożoga, jęzory ognia spowijające cale ciało. Pierwszy okruch pamięci, kiedy wpadał w ogień. Przebudziło go gorąco, jednak nie płomieni.

Skóra skwierczała od promieni słońca. Bezlitośnie smagały nagie ciało. Wzrok nie mógł się skupić na jednym punkcie, panorama rozmywała się, jednak powoli przechodziła ze statycznego malowidła w mozolny ruch.
Budzące się zmysły wychwytywały coraz więcej szczegółów. Klekot łańcucha, który zdawał rozbijać się echem po okolicy. Zapach potu, strumykami ściekającego po ciele. Brak smaku na języku, który obijając się o wyschnięte usta, szukał najmniejszego potwierdzenia, że jeszcze istnieje.

Nagłe szarpnięcie zbiło go z nóg. Upadł na ziemię, ciągnięty łańcuchami. Podpierając się ramionami, poczuł gorejący dotyk gruntu. Parzył dłonie, jednak dawał nadzieję, że wciąż żyje.
Kolejne szarpnięcie. Doszedł go donośny dźwięk chrupania. Chciał spojrzeć w tamtym kierunku, jednak wzrok rozmył się z powrotem w nicość i zapomnienie.



Kolejne przebłyski świadomości. Coraz dokładniejsze, zanim bezwzględnie tracił kontrolę, stopniowo pojmował więcej i więcej. Znów poczuł szarpnięcie, tym razem jednak, chwiejąc się na pulsujących od bólu nogach, nie dał się obalić. Wiedział, że gdy tylko zatrzyma się pochód, doskoczą do nich koszmarne bestie, by ucztować na umierających ciałach.

„Nie tym razem... tym razem się uda... trzeba tylko iść i nie spoglądać za siebie...”

Tazok z ciągnął truchło drugiego goblinoida. Było ono ciężarem, jednak nie miał zamiaru znów przechodzić katusze świadomego bycia pożeranym. Popchnął człowieka, który zatrzymał się przed nim. Nie było czasu na wahania, bestie podchodziły coraz bliżej, już doskakując do idących obok, niekończących się kolumn straceńców.
Próbował z całych sił, ale nie mógł podołać temu wysiłkowi samemu. Gdy kolejni zaczęli padać z wyczerpania, wreszcie padł i on. Przeklinał w myślach swój los i tych słabeuszy, którzy parli do przodu niczym zombie. Nie widział w ich oczach krzty życia, nie odpowiadali na pytania, nie słuchali, gdy próbował zmusić ich do marszu. Nie przemawiały do nich słowa, ból, nawet nadchodząca wizja zagłady.

Kolejne szarpnięcie. Przywykł do nich, nauczył się je rozpoznawać. Potrafił ocenić z którego rzędu dochodzą i co oznaczają. To było sygnałem, że ktoś właśnie staje się posiłkiem piekielnych potworów; ich nieodstępujących na krok katów.
Wściekły, zagryzł zęby. Chciał dalej iść, czuł, że ma jeszcze wystarczająco siły, ale nie mógł jej spożytkować. Był związany z innymi losem, który i tym razem okazał się nieunikniony. Wbrew temu, co zawsze sobie wmawiał, obrócił głowę. Widział te czteronogie poczwary, wieszczy końca, jak pożerają ciała ledwie kilkadziesiąt metrów za nim. Czekał bezsilnie, aż dojdą do niego, jedno ciało po drugim, jak po cholernej nici przeznaczenia.

Krwawe mlaśnięcia przeplatały się ze szczękiem łamanych kości. Słyszał je już tyle razy, że obrzydliwe odgłosy przestały robić na nim wrażenie, dopóki nie dochodziły tak blisko, że mógł niemal poczuć je na własnej skórze. Być może to właśnie dzięki tej rutynie udało mu się wychwycić jeden dźwięk, który nie pasował do reszty. Zgrzyt pękającego metalu.
Nie mógł z początku uwierzyć, myśląc, że się przesłyszał, jednak szarpania ustąpiły. Jedna z bestii była tak łapczywa, że przegryzła łańcuch. Tazok nie próbował w tej chwili zrozumieć, dlaczego tak się stało. Czekał na podobną sytuację... dniami? Tygodniami? Zdał sobie sprawę, że nie był w stanie określić ile trwała ta tortura.

Podniósł się i zaczął iść. Szedł, ciągnąc za sobą wciąż przypięte łańcuchem zwłoki, jednak było to niczym w porównaniu z dotychczasowym balastem. Szedł przed siebie, nie zwracając uwagi na narastające za plecami powarkiwania. Wreszcie więzy napięły się i pociągnęły hobgoblina tak silnie, że z hukiem upadł. Poczuł, jak ulatuje z niego cała nagromadzona nadzieja, jednak się nie udało, jednak nie tym razem. Czy oby na pewno?

Usłyszał ten sam, charakterystyczny dźwięk. Dobrze go zapamiętał, wyróżniał się na tle wszystkiego, co dotychczas było mu znane. Pęknięcie ogniwa. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, mogło go spotkać może drugi raz w dalekiej przyszłości, ale tego samego dnia? Dla pewności pociągnął ramieniem. Wciąż trzymały się go dwa truchła, ale był wolny od bestii, która zajmowała się swoim posiłkiem, nie zwracając na niego uwagi. Być może to ruch ciągniętych zwłok sprowokował bydlaka do ataku? Nie miał większego wyboru, jak to sprawdzić, jeżeli wciąż chciał wymknąć się losowi.

Ruszył naprzeciw nieznanemu, kierując kroki w stronę palącego słońca. Nie wiedział dlaczego, ale wydawało się to lepsze od marszu z potępionymi. On już nie był jednym z nich, zasmakował wolności. On i dwóch ciążących mu, milczących towarzyszy.


„Otworzyli wrota! Jednak otworzyli te cholerne wrota! Cyril by się ucieszył...” Kim do cholery był Cyril? Utknęło mu w pamięci imię jednego z elfów, który za nim jeszcze niedawno podążał. Jak na kogoś, kto utknął w piekle, był niezwykle pogodny i cieszył się z towarzystwa Tazoka, chociaż ten traktował wszystkich oschle i dawał wyraźnie do zrozumienia, że albo robią to, co im każe, albo są zdani na własny los. Po tym jak zatłukł ich najsilniejszego wojownika, nie mieli większego wyboru, bo o inną ochronę w tych stronach było ciężko i przebierać w kandydatach zwyczajnie się nie dało.
Cyril zginął, zaduszony przez jakiegoś mackowatego potwora. Było to dobrą przestrogą dla reszty, żeby się streszczać, kiedy macki zajęte są wciąż tylko jednym z nich. Po trupach do celu, była to skuteczna taktyka tak długo, jak nie ginął on sam...

„Wrota!” Tazok ocknął się z zamyślenia. Rozwiał wspomnienia, które obchodziły go jak wczorajszy śnieg. Przemknął pod ramieniem jednego z posągów, ledwo unikając ciosy, który zapewne kosztowałby go głowę. Nawet nie spojrzał na anioła, który w każdej chwili mógł się na niego rzucić, zaniechując plan dostania się do teleportu. Uwagę skupiał wyłącznie na zamykających się, kamiennych skrzydłach.
Jeżeli miałby być szczery ze sobą, myślał, że nie da rady. Skoczył jednak w ostatniej chwili, licząc się z tym, że może zostać zgnieciony pomiędzy dwoma, masywnymi blokami. Tak się ostatecznie nie stało, Tazok znalazł się po drugiej stronie i mógłby odetchnąć z ulgą, gdyby nie musiał stawić teraz czoła grupie, która podróżowała z aniołem.

Wyprostował się i odwrócił w stronę innych przebudzonych. Nawet, gdyby bardzo chciał, nie dało się ukryć tak charakterystycznych, hobgoblinich cech. Świecące, czerwone oczy widziały w ciemności niewiele gorzej, niż w blasku słońca, a szpiczaste uszy nijak nie przypominały tych elfich; były grubsze i krótsze. Ciemną skórę - równie charakterystyczną dla tej rasy - znaczyły liczne blizny, świadczące o dużym doświadczeniu bojowym osobnika. Niewiele goblinoidów dożywało wystarczająco długo, by móc pochwalić się tak bogatą kolekcją i chociaż żaden wojownik przy zdrowych zmysłach nie dążył do tego, blizny zawsze były powodem do dumy.
 

Ostatnio edytowane przez kinkubus : 15-11-2016 o 04:12. Powód: 11 poprawek literówek i literówkopodobnych.
kinkubus jest offline