Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2016, 13:11   #89
Gzyms
 
Gzyms's Avatar
 
Reputacja: 1 Gzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skał
Pomieszczenie było typowym miejscem, które nigdy nie widziało ręki kobiety, za to sporo w niej mieszkało samców. Na brudnej, zakurzonej podłodze, na której walały się luzem setki szpargałów, resztki kości i jedzenia stał równie brudny stół. Na nim sterta brudnych naczyń, znów jakieś resztki i tępe noże. Na łańcuchu, od sufitu zwisał pokaźny hak, na którym dyndała tusza wieprzowiny. Smrodek był zniewalający.
Przy klatce stał dziadek, kurdupel o spojrzeniu seryjnego mordercy, za nim zaraz stał ogromny mężczyzna o twarzy Kontaktującego Inaczej. Obaj zdradzali jakieś podobieństwo mimo wszystko. Dalej stał chudzielec i czerwonym nosie od przepicia… a przy drzwiach, najwidoczniej solenizant. Troll bezrogi, błotnisty o cielęcym spojrzeniu.
Gaspard nie musiał zgadywać za bardzo kim są ci porywacze. Na ścianie, wisiał plakat przybity gwoździem.




Markiz pokręcił głową, odrzucając opadające na oczy włosy i natychmiast tego pożałował. Do tej pory był w stanie, który możnaby określić mianem preludium syndromu dnia wczorajszego, efekty ostatniej nocy zostały skutecznie złagodzone przez ciężki materiał zakrywający klatkę, lecz teraz, po usunięciu tej niepożądanej, co prawda, ale blokującej światło i tłumiącej dźwięki osłony, do Gasparda powoli zaczęła docierać rzeczywistość.
Nie pachniała dobrze. Nie brzmiała dobrze. I, jak skonkludował z największym żalem, nie miała tej przyjemnej pary cycków. Szlachcic stłumił odruch wymiotny, mrużąc oczy rozejrzał się po okolicy, ale nadal zbyt wiele do niego nie docierało. Chciał coś powiedzieć, może o coś zapytać, ale nie był pewien gdzie jest i co tu robi. Boleśnie głośne “sto lat” nadal dzwoniło mu w uszach, kac dawał o sobie znać coraz mocniej... Dawno już niepraktykowane nawyki, korzystając z nieuwagi i rozchwiania umysłu w końcu zwyciężyły. Gaspard otworzył z trudem usta, z których wydobyło się zachrypnięte:
- A teraz idziemy na jednegooooo...
- I w dodatku to mówi! - Ucieszył się Gligoriy, którego mina wyrażała wzruszenie.
- Mówi, rabotaje i zabawia, ale przedewszystkim?... - Zawiesił pytanie staruszek, a znak zapytania wybrzmiał jak dzwon.
- Sma-ku-je!! - Chórem odpowiedziała reszta.
- Tak - Ucieszył się starzec - Smakuje. No więc, mamy już drwa, Radmil w piecu napali zara, a Boran pójdzie i poszuka w okolicy cebuli, może jakiś ziółek czy co tam. Będziem dziś odpoczywać, śpiewać i ucztować.
Trzeba było przyznać, że miłość i braterstwo wypełniała tę chatkę po brzegi. Można by rzec nawet, że podzieliła się przestrzenią z fetorem.
Gaspard mógł dostrzec kilka metrów dalej swoje rzeczy. W tym długi, piękny muszkiet i buty.
- A na deser mamy psa! - Zaklaskał z radością Boran.
- No wiesz.. miała to być niespodzianka! - Obruszył się Milos - Idź ty już po do lasu gnoju niemyty!
Choć rozmowa prowadzona między znajdującymi się po drugiej stronie krat indywiduami interesowała Gasparda mniej, niż nabierające właśnie rozpędu akrobacje jego własnego żołądka, ostatnie z wypowiedzianych zdań sprawiło, że zerwał się z miejsca i przycisnął twarz do metalowych prętów.
- PSA? - Warknął, choć groźny ton jego głosu został znacząco zepsuty przez spowodowane odruchem wymiotnym czknięcie. Nagłe ruchy w bujającej się swobodnie klatce zdecydowanie nie były korzystne dla kogoś w stanie markiza. - PSA? - Powtórzył, czując wzbierające w nim na nowo siły i chwilowo zapominając o swoim własnym marnym położeniu. - Na psy, to ten świat schodzi. Kto to kurwa widział, żeby porządni kanibale żarli czworonogi?
- Tyż prawda - rzekł wciąż obecny Boran - Ale one są dobre.. Psy..
- Idź już, idź! - Dziadek wypchnął wielkoluda na zewnątrz i trzasnął za nim drzwiami. Przemaszerował po izbie mrużąc groźnie oczy - A ty mi siedź tam po cichutku. Żebyśmy ci szmatką gęby nie przywiązali, żebyś był zabawny. Obym tego nie pożałował.
Wszyscy wrócili do swoich obowiązków, prócz trolla, który z rozanieloną miną wpatrywał się w nową zabawkę i delikatnie bujał klatką.
- A żebyś wiedział, że pożałujesz. - Gaspard obrzucił staruszka uważniejszym spojrzeniem, powoli dochodząc do wniosku, że to on będzie z całego tego entuzjastycznego towarzystwa domorosłych gastronomów największym zagrożeniem. Biorąc pod uwagę, że cała reszta porywaczy nie wykazywała się przesadnie imponującymi zdolnościami intelektualnymi, markiz zaczął podejrzewać, że gdy tylko pozbędzie się morderczego emeryta, uniknięcie spożycia i ucieczka z klatki będą tylko kwestią czasu. Musiał tylko na chwilę uspokoić skołatane nerwy i skotłowany żołądek, aby wymyślić porządny plan… Pech chciał, że przy nieustającym bujaniu było to niemożliwe do osiągnięcia.
- Hej ty, duży - Czarnowłosy szlachcic obrzucił rozmarzonego trolla morderczym spojrzeniem. - Rodzice cię nie nauczyli, żeby nie bawić się jedzeniem?
- Eee… - Zmieszał się Gligoriy, jakby go wybudzono z jakiś rozkosznych rozmyślań. Załopotał rzęsami i przez chwilę szukał odpowiedzi.
- Zaraz ci zasłonię chatkę. Żebyś nie podglądał… - Chwycił za śmierdzący pleśnią i padliną koc.
- Jasne, nie ma sprawy, słusznie robisz. - Gaspard pokiwał skwapliwie głową, kątem oka obserwując poczynania dziadunia i ściszył głos do szeptu. - Ale jeśli ci się nudzi, to znam świetną sztuczkę. Jak mi podasz to stojące obok moich butów cudo, to zobaczysz, że od razu atmosfera stanie się bardziej… - Markiz zawiesił głos i chrząknął, nie mogąc znaleźć bardziej odpowiedniego słowa. - Hm, wystrzałowa. - Uśmiechnął się tak przekonująco, jak tylko mógł i po raz pierwszy wziął się do dokładniejszych oględzin sznura, za pomocą którego został skrępowany. Spokojnie i zwracając uwagę na każdy szczegół przesuwał dłońmi po węźle, jednocześnie rozglądając się po najbliższej okolicy. Nawet jeśli ten baran faktycznie poda mu muszkiet, to zyska jedynie chwilową kartę atutową… Niemniej spróbować warto.
- No, to jak? Zabawimy się?
- Mam ci podać samopał? Gupi jesteś? - Troll wybałuszył oczy i pokręcił głową z niedowierzaniem. Widać nowa zabawka chyba nie zdawała sobie sprawy w jakiej sytuacji się znalazła.
- Nie gadaj z nim, tylko choć mi tu pomóż głąb… solenizancie… - Doleciało gdzieś z sąsiedniej izby.
Troll machnął śmierdzącym nakryciem i już za chwilę klatka tonęła w czymś na rodzaj mroku. Niby światło się przebijało i były w kocu dziury, ale przyjemna ciemność spowiła skacowanego człowieka.
- Idę, idę. Ale będzie dziś fajnie.
- No ba. Czuję nowy rozdział w twoim życiu. W końcu to już 126 lat…
Dalsza rozmowa była gdzieś dalej, a i mało obchodziła teraz markiza. Sznur był konopny i ranił przeguby rąk. Udało się jednak znaleźć miejsce, które dość łatwo mogłoby zostać przetarte. Pod palcami czuć było frędzle i nitki zmierzwionego materiału.
Gaspard uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. Próba przekonania trolla do podania broni miała od samego początku marną szansę na powodzenie, ale markiz wychodził (od wielu lat zresztą) z założenia, że jeśli coś MOŻNA zrobić, to czemu by nie SPRÓBOWAĆ? Co prawda wielokrotnie odbijało mu się to czkawką, a nawet walnie przyczyniło do utraty całego majątku, ale, jak przyzna każdy porządny hazardzista, bez ryzyka nie ma zabawy. Tym razem jedyną konsekwencją bezczelnej próby uzyskania muszkietu było ograniczenie widoczności, a to właściwie mogło okazać się nawet niespodziewanym darem od losu. Teraz w końcu mógł bez zbytniej powściągliwości i silenia na subtelność wziąć się za zabawę z krępującymi go sznurami.
- No, to zobaczmy, chłopcy, czy macie większą fantazję w wiązaniu sznurów niż Vivienne… - Mruknął, z lekką nutą nostalgi w głosie. Nie wiedzieć czemu, przez całą tę historię, dręczyły go jak dotąd widoki tych par cycków, których nie dane mu już będzie nigdy oglądać…
Ułożył wygodniej dłonie, znalazł odpowiednio ostrą metalową krawędź klatki i rozpoczął próbę przetarcia krępującej go liny.
 
Gzyms jest offline