Santiago podzielał pogląd reszty, aby nie narażać opata na czcze pogaduszki. Nie żeby zależało mu na spokoju jego świątobliwości - po prostu nie przejawiał... khem... wiary w informacje, jakich opat mógłby udzielić. Skoro mający najwięcej wspólnego z poszukiwanym mnich nie wiedział zbyt wiele, to cóż wiedzieć mógł przełożony tutejszego zgromadzenia?
Uchyliwszy kapelusza i błysnąwszy nieprzyzwoicie białymi zębami opuścił klasztor wraz z pozostałymi uczestnikami wyprawy.
Milcząco zgodził się na propozycję porannego wymarszu zamierzając czas do zachodu słońca wypełnić niezbędnymi przygotowaniami.
Przede wszystkim prowiant. Dwa pięciolitrowe bukłaki, jeden z cienkim winem, a drugi z piwem, powinny pomóc znosić niewygody poszukiwań. Zawsze można było napełnić je wodą, gdyby wyprawa miała się przeciągnąć. Nie zapomniał również o butelce gorzałki, gdyby przyszło gardło odkażać.
Do tego racje żywnościowe. Właśnie racje, a nie żywność - co prawda wolał jeść potrawy przygotowane ze świeżych składników, ale w drodze niezastąpione były racje żywnościowe. Przynajmniej pod względem trwałości i poręczności, bo na temat ich smaku lepiej było milczeć. Dwutygodniowy zapas miał starczyć aż nadto.
Potrzebne były też obozowe utensylia, czyli poręczny toporek do rąbania opału, krzesiwo z hubką do rozpalania ognia oraz lampa olejowa z przesłoną wraz z czterema litrami oleju. Z powodu ciężaru zrezygnował z zakupu kociołka - prowiantu gotować nie musiał i liczył na szczęśliwy powrót przed wyczerpaniem jego zapasu.
Na koniec dodatkowy tuzin bełtów do kuszy, trochę czystego płótna na opatrunki wraz z garścią ziół powstrzymujących krwawienie oraz gorączkę i właściwie był gotów.
Pozostało tylko zjeść dobrą kolację, wypić nieco (byle z umiarem) i porządnie się wyspać.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |