Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2016, 05:14   #91
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 10


URZĄD MIASTA, SZUWARY


Kliknij w miniaturkęobold Trouve gładził brodę wpatrując się w naznoszone rzeczy. Były tu ubrania, torby, liny, skóry i inne przedmioty. Wszystko już posegregowane i gotowe do rozdania. Najbardziej jednak zajmował go niewielki notes szeryfa. Lubił on takie nosić. Pewnie w dniu zaginięcia miał jeden przy sobie...
do sali weszła czarnoskóra urzędniczka i starzec się otrząsnął za zamyślenia.
- Piękne to siodło. Warte o wiele, wiele więcej niż pan chce za nie wziąć, panie rajco - powiedziała Iris.
- Tak.. - Skrzywił się Jean Christophe szukając wzrokiem ów wyposażenia jeździeckiego by go sobie przypomnieć - Niech ludzie mają. Szeryf by się ucieszył na pewno, gdyby ktoś z tego skorzystał.
- Znałam go, sir. Nie ucieszyłby się - pokręciła głową Pascal.
Kobold się uśmiechnął i poprawił leżącą szablę.
- Wiem. Lepiej niech ktoś to kupi niż ma leżeć i niszczeć w urzędzie. A teraz zabierz ludzi do gospody i niech przeczeszą tam wszystko.
- Już się robi - odpowiedziała.



RAJD

Pierwszy powóz kolebał się wolno zaniedbanym duktem. Był własnością miasta, a właściwie oddany do użytku szeryfa jakiś czas temu. Typ wozu bagażowego przypominający kufer na kółkach z zatartymi insygniami stróża prawa .
Kozła zajmowali ork Verninac i główny stajenny Patric Tourneur, który teraz zaciągnął czapkę na oczy i spał. W budzie natomiast siedzieli Remi, Hoe i Bruno Mosse. Resztę ładunku stanowiło wyposażenie. Muszkiety, amunicja, proch oraz plecaki. Wszyscy ciepło ubrani wsłuchiwali się w monotonny dźwięk terkoczący kół, które czasem napotkały twardszy grunt.
Za nimi, w niewielkiej odległości jechała furmanka gnolli Cieciółków. Wraz z nimi, zabrali się Grégoire Micheaux, Quentin Levasseur i Rogbuta "Rab" Batull. Wszyscy zgodnie mogli przyznać, że dobrze było się wyrwać z miasta.


Jechali tak mniej więcej od rana i przejechali spory kawałek drogi. Niebawem należało zrobić postój.
- No, tom się nie spodziewał, że kiedyś razem taką wycieczkę sobie robimy - powiedział Mosse nawet nie zwracając uwagi, czy ktoś go słucha. Czyścił kolejny muszkiet i widać, że sprawiało mu to przyjemność. Sięgnął po piersiówkę i mocno sobie chlapnął.
- Ejch.. - Wykręciło mu gębę - Mam nadzieję, że wiecie ode mnie więcej o tej bandzie i czego się po nich spodziewać. Choć pewnie to banda, jak banda. Jakiś herszt, sługusy, jakaś jaskinia... Ale ciekaw też jestem tych naszych... Ork, to ork. Silny, wytrzymały.. Patric coś tam chyba w życiu walczył, bo krzepki jest. Ale reszta to nie wiem...
Uniósł bimber w ręce częstując pozostałych.

ŚWIĄTYNIA WITA

Drzwi od świątyni nie tylko wpuszczały świeżego powietrza, ale również chętnych do pracy mieszkańców Szuwar. Przy wejściu stała Chloe i witała wszystkich jakby miała się odbyć ważna impreza. Chętnych wcale nie było tak mało. Był tu goblin Griagzar Kup - mistrz budowniczy, pani i pan Bréguet, przystojny Alfonso LeBlanc, oraz dziwny i z rozbieganymi oczami Thomas Murielle. Jak można było się dowiedzieć, panie Amanda Roland i Barbara Beaumanoir się spóźnią, gdyż wizytują u znachora.
Ta spora gromadka ludzi pogrążyła się zaraz w dyskusjach, gdyż każde tego typu spotkanie w mieścinie było okazją do wymienienia kilku zdań.
- To nie wszyscy jeszcze panno Vergest. Powinniśmy poczekać jeszcze na resztę. Widziałam jak idą.
Starsza, sympatyczna, o ciepłym obliczu pani Beronique stanęła u boku Chloe. Dziewczyna przez to nie musiała czuć się obco. Nerwowo też rozglądała się za ojcem Theseusem.
Niestety, w jego ciemnym gabinecie, który zawalony był teraz od notatek i zapisków chaotycznie rozrzuconych na biurku, Theseusa nie było i Chloe nie wiedziała, gdzie jest.

WIZYTA U ZNACHORA


Barbara Beaumanoir cierpiała na pewno. Była to starsza skrzacica, której reumatyzm powykręcał ręce, a górna szczęka straciła też kilka zębów. Człowiek sobie nawet nie wyobraża jak straszny jest widok trolla - kowala rwącego u tak drobnej osoby popsute siekacze. A niestety, było to wspomnieniem mera, którego nie mógł się pozbyć.
Kobieta siedziała teraz grzecznie na stole u Rodolphe i przebierała nóżkami. Amanda, która się opiekowała staruszką, trzemała ją za skrzydełka, gdyż skrzacica miała w zwyczaju wzbijać się w powietrze bez ostrzeżenia.
- Ostatnio jest dużo bardziej wyciszona - powiedziała dama - Mniej gaworzy. Nawet nie wiem czy mnie słyszy.
Przypadek Barbary był trudny do diagnozy. Choroba nastąpiła bardzo gwałtownie, dość tajemniczo i dużą siłą. Jej efekty od początku zaistnienia, zupełnie się nie cofnęły ani nie zmieniły. Bielmo na oczach było dziwną powłoką, której nie udało się znachorowi usunąć. Trottier podejrzewał ieczyste sprawki, na które miał słabszy wpływ. Na pewno mógł ulżyć jednak w cierpieniach tej kobiecie. W bólu reumatycznym i być może odnaleźć spokój w chorobie jej skołatanej duszy...

Amanda poiła pacjentkę też nieco likierem, gdyż skrzaty nie potrafiły za bardzo latać gdy w ich żyłach pływał alkohol. Tym sposobem łatwiej było opanować niepoczytalną Barbarę.
Pani Amanda Rolande wywiązywaął się ze swoich zadań bardzo sumiennie. Była damą, która znała się bardzo dobrze na modzie. Niegdyś prowadziła zacny sklep z sukniami w Szuwarach. Niestety jej biznes padł a ona sama musiała się dostosować. Siostry Leroux przejęły wszystko co z ubraniem związane, no może prócz rymarstwa. Kobieta jakoś się odnalazła. Rodolphe znał ją od dziecka.

- Pokój się zwolnił u nas, drogi Merze - kobieta znów próbowała zabić ciszę - Pan Jean Lopup Marchal opuścił nasze progi i przeprowadził się do domu nr 32. Gdyby szanowny pan mógł szepnąć komuś słowo o wolnym miejscu, byłabym wdzięczna. Nie za bardzo mamy obie z czego innego się utrzymać.

WIEDŹMY DWIE


Skromne ognisko składało się z kilku patyków i zwitka trawy, a niewielki imbryk który stał pośrodku płomieni rozpoczął już pyrkać. Zatrzeszczały obok gałęzie i wygramoliła się z nich Brandy naciągając spódnicę na grube rajstopy..
- Eeeech - Zacisnęła z satysfakcją zęby - To było lańsko. Żem trzymała cały lot, czego normalnie nie robię. No ale nie zawsze jest się samemu, nie?
Zachichotała i machnęła palcem na ziółka.
- Chyba możesz se już gulnąć.
Wtem jej mina spoważniała. Brwi powędrowały do góry a oczy w różne strony.
- Acha! - Jej palec wystrzelił w górę - Ktoś się zbliża!

Nie trzeba było mieć specjalnie czułych zmysłów by usłyszeć rżenie i parskanie koni oraz dźwięk bujanej na resorach budy, jaką zwykle mają dyliżansy… Ośki skrzypnęły i powóz się zatrzymał z jękiem.
Brandy przyłożyła palce do ust dając tym sekretnym znakiem sygnał by zachować ciszę. Każdy jednak mógł się domyślić, że dym palonego, nawet skromnego ogniska, mógł być wyczuwalny w okolicy.. Szczególnie tego ogniska, które kopciło dość dużo ziołowego dymu.


- Czuję dym! - Powiedział woźnica.
- Wydaje ci się stary dziadzie. Jedź dalej! - Odezwał się żeński, piszczący głosik.
- Nie no czuję dym, jak bym cyk, cyk.
- Ja też czuję - zabrzmiał kolejny, niski.

Brandy spojrzała zaskoczona na Sophie.
- Cholera, nie wiedziałam, że jesteśmy tak blisko szlaku! - Wybałuszyła zezowate oczy, zastękała i rozejrzała się w koło panicznie.
- Ty się nimi zajmij, a ja się ukryję! - Wrzasnęła i dała nura w krzaki.

UWIĘZIONY GASPARD


Jęknęły drzwi i wleciało trochę świeżego powietrza, które nieco z opóźnieniem, ale dotarło również do Gasparda. Było to ciupinka zdrowego, leśnego powiewu, która mówiła, że wolność tam gdzieś jest i ma się dobrze. Czeka.
Drzwi się zamknęły z hukiem.
- Mam cebule. Nic więcej nie urosło.. jest cholercia, za wcześnie.
Przez dziurę w kocu, markiz obserwował jak wielki Boran przyniósł jakieś warzywa i rzucił na stół. Był wielkoludem o sporej tuszy i małej głowie. Sapał jak knur co się napalił na loszkę.

Podszedł Chudy Radmil z wielkim, rzeźnickim nożem, którego cały czas ostrzył osełką.
- No to czas już sprawić mięsko. Spuścim z niego nieco krwi to na czerninę będzie i na kaszankę.
Mina trolla wyrażała ekscytację. Zaklaskał w ręce.
- O ile uda nam się tę kaszę gdzieś zdobyć. Gryczaną to może i w Bełtach kupić, ale to już chyba spalone miejsce - Odpowiedział gdzieś z drugiego końca izby Milos.
- Tylko Pocieszniki nam zostały tatku... Dobrze, że ten ostatni wiózł te beczkę z piwem. Będziemy dziś imprezować aż miło. Kości na zupę, a sadła się uwarzy jeszcze to smalczyk będzie.. - Westchnąło chłopisko, jak się wzdycha przed ciężką pracą - Dobra. To ja się bierę za cebulę.
- A ja się wysikam i bierzemy się za to - Chudy wskazał na klatkę nożem.

Sznurek był całkiem mocny, ale uległ tarciu i oto obie ręce Gasparda, choć pokrwawione, były wolne i zdolne by działać dalej. Zamek był jednak żelazny. Zardzewiały, obstukany, ale solidny. Mężczyzna mógł poszukać czegoś w tym miejscu, ale było mało prawdopodobne by coś znalazł. Szczególnie z jego szczęściem. Mógł też spróbować magii... Ponoć wystarczyło się tylko skupić, a nóż widelec, drzemie w nim nieodkryty talent...

Cóż. człowiekowi w takiej sytuacji przychodzą różne rzeczy do głowy.

PĘŻYRKA I JEJ PRZYJACIEL MUŁ


Szlak był zaniedbany. Zarośnięty i trudny dla powozu. Co prawda, widniały jakieś ślady kół ale były one pojedyncze. Pewnie gnolle zwoziły drzewo lub coś podobnego.
Kichot szedł naprzód i coraz mniej mu się to podobało. Minęło południe i nie spotkali dotąd żywej duszy. Puszcza była coraz gęstsza i coraz dalej było do domu. Była też wiosna i każdy podróżnik wiedział, że o tej porze roku, zgłodniałe drapieżniki lubiły wyjść na żer. Póki co, nic się nie wydarzyło, ale po minie Kichota widać było, że zastanawiał się nad noclegiem. po przedni był na równinach, więc nie było problemu. Ten który nadchodził, mógł być przerażający. trzeba nam wiedzieć, że Kichot był mułem który miał zwykle trzy oblicza. Obojętny - zadowolony, Strapiony i Przerażony. Odkąd Pężyrka pożyczyła go, widziała już naprzemiennie wszystkie jego typy zachowań.

Nagle pod kopytami muła dostrzegła pomarańczowe szkiełko. Niewielka fiolka była wbita w ziemię. Zgubiona całkiem niedawno. Może kilka dni... Jej szyjka wystawała ponad piach. Zakorkowana. Nieruszana.
Pężyrka znała dobrze ten napój. To "Zrowicielka" gnolli. Ponieważ często ulegały one wypadkom, szczególnie podczas ciężkich prac fizycznych, a znachorów u nich jak na lekarstwo, nauczyli się wyrabiać napój o pewnych uzdrowicielskich właściwościach. Nie dało się go przedawkować. Leczył jako tako. Przede wszystkim był niezłym środkiem przeciwbólowym.

 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:45.
Martinez jest offline