16-11-2016, 05:14 | #91 |
Reputacja: 1 | Tura 10
Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:45. |
18-11-2016, 19:34 | #92 |
Reputacja: 1 | Późne położenie się do łóżka zaowocowało późnym obudzeniem się. W nocy nie dochodziło łomotanie z kuźni, gdyż skończyło się ono już późnym wieczorem. Sen był przyjemny, a temperatura pod grubą warstwą pierzu przyjemnie wysoka. Dla Laury rzecz jasna. Ostatnio edytowane przez Proxy : 18-11-2016 o 19:39. |
20-11-2016, 18:20 | #93 |
Reputacja: 1 | - Panienka potrzebuje odprowadzenia? - znikąd pojawił się męski, twardy głos.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
21-11-2016, 20:01 | #94 |
Reputacja: 1 | Gosposia z początku była sceptyczna pomysłowi, by prosić o pomoc mieszkańców Szuwar w uporządkowaniu świątyni. Lecz po wysiłku poczynionym w dniu wczorajszym, już z chęcią przyglądała się, jak ludzie biorą się do pracy. Ważne, że miała okazję wszystkiego doglądać wczorajszego dnia i teraz już z czystym sumieniem mogła pozwolić na kręcenie się obcych po świątyni. Chloe uśmiechnęła się na to określenie. W końcu tak po prawdzie to ona sama była "obca", a nie mieszkańcy. Tak, to jednak okazał się być dobry pomysł, by inni uczestniczyli w tej renowacji. Teraz nie dość, że mogła poznać kilku obywateli Szuwar to, co zauważyła poprzedniego dnia, słuchając plotek od Flory, teraz miała też okazję posłuchać, co ludzie myślą o sobie nawzajem. Podczas pracy przecież rozmawiało się, a na takiej wsi... Wiadomo, że tematem najważniejszym jest obgadanie sąsiada, wyciągnięcie za kogoś wniosków i dawanie dobrych rad przez tych, którzy byli ostatnimi osobami, by je wygłaszać... "Natura ludzka" panna Vergest uśmiechnęła się do siebie, niby po słowach pani Beronique, która przystanęła przy niej. - Tak, poczekajmy - zgodziła się Chloe i kątem oka spojrzała na Muriella. Po prawdzie dziewczyna wiedziała, że nie ma tu niczego, co można by ukraść, czy zniszczyć, ale zamierzała mieć oko na tego zbója. Beroniq zdążyła już jej wskazać go palcem i uprzedzić, że to nicpoń. Panienka Vergest dobrze wiedziała, jak sobie z takimi radzić. Gosposia nie zamierzała stać w drzwiach i czekać. Pozostawiając uprzejmą panią, udała się do wnętrza sali modlitewnej, chcąc rozejrzeć się czy ci, którzy przyszli, mieli narzędzia do pracy, lecz tak naprawdę po prostu chciała ich podsłuchać. I nie spodobały jej się plotki jakie przynieśli. Mówili o jakimś kupcu czy romansie prostytutki z koniuszym. Nic co by zainteresowało Chloe. Co innego to co rozpowiadał Lilian Gauthier, a inni po nim powtarzali. - Diego... - mruknęła prawie bezgłośnie gosposia. "Może to tylko zbieżne imiona" zastanowiła się krzyżując ręce przed sobą. Zaraz wróciła do Beroniqi. Zamyślona nad tym co zrobić. Chciała się upewnić, że to nie ten sam osobnik, którego miała wątpliwą przyjemność poznać. To mógłby być dla niej problem, gdyby to był TEN Diego... A może wcale nie? Z pewnością miałaby spokojniejsze myśli, gdyby spotkała się z mężczyzną. Wyjaśniła mu co nieco. Szczególnie to co nie powinien mówić... - Pani Beroniqo, czy wskaże mi pani drogę do aresztu? - zapytała. - Chciałabym zanieść temu zapomnianemu nieszczęśnikowi coś do jedzenia - po tych słowach gosposia zrobiła zmartwioną losem mężczyzny minę. Pani Bréguet kiwnęła głową. - Jak staniesz plecami do świątyni na placu, to będziesz mieć dwa budynki naprzeciwko. Ten po prawej to Urząd Miasta. Ten po lewej to Arsenał. Tam jest areszt. - Kobieta zmarszczyła brwi, jakby się zastanawiała przez chwilę - Idź. Chyba nic się tu takiego nie wydarzy. O.. i przyszedł pan René Girault. Nasz szewc. W drzwiach stanął zdezorientowany krasnolud, a za nim weszli jeszcze dwaj inni. - Witam - Chloe uśmiechnęła się uroczo witając kolejnych chętnych do pomocy. Następnie wróciła spojrzeniem ku Bereniq. - Wrócę za kwadrans - obiecała, po czym udała się do kuchni plebanii po... W sumie cokolwiek, co mogło robić za jej wymówkę, by udać się do aresztu, by nakarmić biednego osadzonego. Musiała się śpieszyć, bo nie mogła zostawić na długo świątyni samej. Zapakowała do koszyczka, przykryła ściereczką i wyszła. Przypominając sobie drogę, jaką opisała jej kobieta, Chloe ruszyła do Arsenału. Budynek miał otwarte drzwi na oścież. Ponoć dziś coś się tu działo i wyruszyła grupa milicji miejskiej w dzikie ostępy okolicznej puszczy, by zapewnić miastu bezpieczeństwo. Z tego wszystkiego, chyba zapomniano pozamykać pomieszczenia. Na wielkim, kamiennym stole, który był ozdobą chyba tego miejsca, leżał Golem. Kompletnie bezłwładnie, bez życia. Choć monstrum spoczywało całkiem spokojnie, można było odczuć lekki strach w tym miejscu. Jakby leżał zmarły, który w każdej chwili mógł się przebudzić. Chloe miała zawsze doskonały słuch. Cisza, ciemność i leżący Vince jakoś powodowały, że gosposia miała wyostrzone zmysły. Z głębi wejścia w boczne pomieszczenia płynął znajomy dźwięk ludzkiej rozmowy. takiej nieco przyciszonej. Gosposia stąpając cichutko, ruszyła w kierunku głosów. Koszyczek chwyciła do lewej ręki, pozostawiając prawą puszczoną luźno, z dłonią blisko swojego boku. Chciała pozostać niezauważoną, nie przeszkadzać tym, którzy rozmawiali. Chloe zbliżała się powoli w dół, kamiennymi schodami. Prawdopodobnie wprost do lochów. - Jesteś idiotą Lilian! - Doleciał kobiecy szept, który o mało co nie przerodził się w krzyk pełen oburzenia. Zaraz jednak wybrzmiał łagodniej… - Ale całe szczęście. Teraz i tak nie ma to znaczenia. Trottier sam chce odejść podobno. Zatem nic nie stoi już na przeszkodzie, bym kandydowała. Nastała chwila ciszy. Loch był ciemny i tylko lekka łuna dobiegała z pomieszczeń gdzieś dalej. Pod stopami dziewczyna miała wyścieloną słomę, więc jej kroki nie robiły hałasu. - Pomożesz mi z tym i zostaw już tego nieszczęśnika. Nie będzie nam potrzebny. Niech to rude chłopisko samo go pilnuje jak chce. Ruda kobieta podkasała suknię i wspięła się na schody, które prowadziły bezpośrednio ku wyjściu na plac. Chudy mężczyzna westchnął ciężko, poprawił czapkę i spojrzał gwałtownie w korytarz. W ostatniej chwili panna Vergest zauważyła, że to elf i się schowała. Podobno widziały w ciemnościach, ale ile w tym prawdy, tego nikt nie… Nastąpiła cisza, przerwana skrzypnięciem drzwi na wyjściowych drzwi Już za chwilę, kolejne, oddalające się kroki zwiastowały, że Chloe została w areszcie sama. Zakręciło jej się w głowie. Nic dziwnego, bo przez ten cały czas wstrzymywała oddech, nie chcąc, żeby cokolwiek zdradziło jej obecność w tym miejscu. Nie miała zielonego pojęcia, o czym mogły te osoby rozmawiać, ale nie po to przyszła, by się tego dowiadywać tu przecież. Miała inny cel. Cichutko podeszła do celi, po drodze zgarniając lampę do ręki, na której ramieniu uwiesiła swój koszyk. - Diego? - szepnęła cichutko, gdy stanęła przed zamkniętą celą. Odpowiedziała jej cisza.. Dziewczyna dostrzegła leżące za zamkniętą kratą ciało. Chloe przygryzła w zmartwieniu wargę. To był on. Dostrzegła, że oddycha, więc poczuła lekką ulgę. Z drugiej strony gdyby był martwy to, by wcale nie było to dla niej problem... Cofnęła się i zaczęła rozglądać za kluczem. Widziała, że Elf odwiesił go na sznurek do celi w korytarzu i tam też się po niego udała. Wróciła i otworzyła cele wchodząc do niej. Chciała sprawdzić, co z tym nieszczęśnikiem się stało, więc zaczęła uważnie mu się przyglądać. - Diego, żyjesz? - szepnęła do mężczyzny, a gdy ten nie odpowiedział to uderzyła go z liścia w policzek. Uderzenie wcale nie otrzeźwiło Diego jak można było się spodziewać. W świetle lampy jego twarz była blada. Ciało zimne. Otworzył napuchnięte, załzawione oczy ale jakby nie widział. Zapach też nie był zbyt przyjemny. Chloe czuła urynę i kwaśną woń wymiocin… - Mama?.. - Zarzęził. Suche gardło nie pozwalało mu powiedzieć nic więcej. Dziewczyna była zaniepokojona stanem, w jakim znajdował się mężczyzna. Oświetlając sobie celę, zaczęła rozglądać się po niej. Na podłodze, w rzygowinach dostrzegła płatki kwiatka. Była to bardzo charakterystyczna roślina o bardzo jednoznacznej nazwie. Mordujka. Diego został otruty... Albo sam się jej najadł, idąc przez las. - Umarłbyś gdybyś się nie porzygał - mruknęła do niego Chloe. Postawiła lampę w miejscu, które wyglądało na czyste, a koszyk na taboret stojący w kącie celi. - Na boga, kto cię tak urządził... - westchnęła, jednocześnie przykładając rękę do nosa, by ochronić przed smrodem celi. Dziewczyna ściągnęła z koszyka ścierkę i wyciągnęła słoiczek. - Konfitury robione u pani Kłopot... Rozważałam żeby dać ci coś innego... - odłożyła ten słoiczek i wzięła inny. Jego zawartość wyglądała jak galareta i miała brunatną barwę. - Już raz się strułeś, to pamiętasz co to. Chloe otworzyła słoiczek i wzięła łyżeczkę. Nabrała na nią konfiturę i podała porcję Diegu do ust. Mężczyzna otworzył usta i nawet wziął kęs, ale bez przekonania. Głodny był na pewno, ale zatrucie rzadko zwiększało apetyt. Gosposia zauważyła, że więzień był ranny w nogę. Ktoś się nim zajmował, bo opatrunek był i to nie tak stary. Było pewne, że mężczyzna nigdzie dziś nie ucieknie. Jego stan fizyczny był fatalny… - Znam.. cię… - Powiedział słabo, próbując przeżuwać jedzenie. Brunatna papka nie pachniała ładnie. Diego musiał chyba zupełnie nie czuć smaku. - Tak, znasz mnie Diego - odparła szeptem dziewczyna. - Ale musimy się umówić, że dopiero mnie poznałeś. Ok? - Że co?... - Majaczył więzień, ale chętnie przeżuwał dalej, cokolwiek dostał. - Dopiero się poznaliśmy - odpowiedziała mu dziewczyna spokojnym tonem. - Trzeba cię stąd wyciągnąć. To nieludzkie - wstała od niego i zakręcając słoiczek schowała go do koszyka. Wyciągnęła za to kawałek podsuszonej kiełbasy i nieco czerstwego chleba. - Usiądź - poleciła mu i wyszła z celi by znaleźć jakieś wiadro z wodą oraz koc. |
21-11-2016, 20:24 | #95 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
22-11-2016, 09:05 | #96 |
Reputacja: 1 |
__________________ "First in, last out." Bridgeburners Ostatnio edytowane przez Morri : 22-11-2016 o 09:07. |
22-11-2016, 19:29 | #97 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Sapientis : 23-11-2016 o 00:57. |
23-11-2016, 17:30 | #98 |
Reputacja: 1 | Rajd część I
__________________ To nie ja, to moja postać. |
23-11-2016, 21:26 | #99 |
Reputacja: 1 | Martin jęknął w duszy. Jeszcze tego brakowało. - Na odesłanie już za późno - oświadczył ponuro. Oddali się już ładny kawałek od Szuwar, a wysłanie chłopaka samopas, kiedy grasowali tu zbójcy nie wchodziło w grę. Chociaż trzymać go przy sobie, podczas obławy też nie byłoby za dobrze. Bartnik nie miał najmniejszej ochoty brać odpowiedzialność za jakiegoś szczyla. Oczyma wyobraźni już widział starą Zbażynową w żałobnych szatach... Remi przez chwilę szukał jakiegoś rozwiązania. - Jak na moje możnaby go podrzucić gnollom. Do czasu, aż będziemy wracać. Ale to ty lepiej znasz Józefa. No i jesteś Radną. Do ciebie należy decyzja, Hoe - zwrócił się do orczycy. *** Remi postanowił wykorzystać czas postoju na poważniejszą rozmowę z gnollami. Dlatego też wkrótce po rozstawieniu się na polance można było zobaczyć jak zmierza w stronę Cieciółków. - Jak podróż, panowie ? - spytał, podchodząc do gnolli. Spojrzeli tylko obaj na Remiego. Starszy, Rajmund milczał i nie miał zamiaru odpowiadać. Jedynie Teobald, jego syn, odczuwał lekki dyskomfort z tej ciszy i odpowiedział… - Dobrze… Bartnik starał się nie zauważać zachowania starszego węglarza. W duchu musiał przyznać, że rozmowa pod rzeźnią nie była zbyt udana. Jednak najważniejsze, że oba gnolle były tu i mogły pomóc w dalszych poszukiwaniach . - Cieszę się. Ten postój potrwa pewnie ze dwie godzinki. Daleko jeszcze do miejsca, w którym znaleziono... pana Brassada? Młody gnoll pokręcił głową i podrapał się w głowę. Ojciec zładował mu właśnie tobołek z prowiantem z wozu. - Trzymaj - Powiedział po czym spojrzał na Remiego - Jeśli chodzi o drogę to szybko zleci. Gorzej wam będzie w lesie ich szukać. Tam se tyłecków furmanką nie zawiezie Remi przyjrzał się bacznie Rajmundowi. - Skoro tacy nieuchwytni, pewnie sprawiali wam trochę kłopotu ? - zapytał, ignorując docinek. - Na gnomy się im nie opłaca napadać. Raz, że mało co posiadamy cennego - Zaczął odpowiadać Teobald - a dwa, że jakby się wszystkie gnolle wkurzyły, to cienko by taka banda się miała. - Jak chcesz brodaczu znać miejsce to płać! - Nie wytrzymał Rajmund - Już ci mówiłem! 4 pensiki! Remi przyjrzał się spod oka ojcu Teobalta. - Cztery pensy, też mi coś. Nawet w Szuwarach mniej kantują - sarknął. Starzec wzruszył ramionami i zeskoczył z furmanki. - To se będzie szukać wiatru w polu. Bo dutków szkoda… Nawet nam się ta przysługa nic nie zwróciła - Wciągnął charcząc flegmę i splunął na ziemię. Obaj pomaszerowali do powstającego ogniska. Remi przez chwilę obserwował odchodzących. Prawdę powiedziawszy spodziewał się, że poświęci kilka pensów na ten cel, ale nie przypuszczał, że gnolle tak gwałtownie zareagują na próbę targu. Bartnik zmrużył oczy. Powoli w jego głowie zaczął krystalizować się plan. - Gdzie ten Moss się podziewa, jak go potrzebują ? - westchnął pod nosem i zaczął rozglądać się po obozowisku, szukając wspomnianego. Bruno właśnie dołożył do świeżo rozpalonego ogniska. Noga na którą kulał od zawsze, nie ułatwiała mu zadania ale nie narzekał. W zasadzie był to prosty, były szeregowy. Głowa nabita doświadczeniem, ale też i nieszczęściami. Stąd pewnie doił z butelki ciągle. Rozum nie był tak bystry jak potok. Bardziej jak zamulona sadzawka. Coś pomiędzy orkiem Gauthierem Verninac’iem, a Patric’iem Tourneur’em. Spojrzał teraz w korony drzew chcąc dostrzec niebo. - Jak myślicie, będzie dziś lało? Ta pogoda nie wygląda dobrze… - Powiedział. - Mam nadzieję, że nie - odparł Remi również spoglądając ku górze. Zaraz jednak opuścił wzrok. - Powiedz mi, Bruno zostało ci jeszcze tego bimbru ? .
__________________ Hmmm? Ostatnio edytowane przez Kostka : 23-11-2016 o 21:29. |
24-11-2016, 19:53 | #100 |
Reputacja: 1 |
|