a posiłek trzeba było poczekać prawie dwadzieścia minut, ale zapachy, a przede wszystkim wyborny smak zrekompensowały te niedogodności. Jajecznica zachwycała swoją puszystością, a kotleciki zachęcały świeżością do pochłonięcia całej misy. Marcus i Solveig uwijali się nad talerzami, choć to kobieta jadła bardziej dystyngowanie i kulturalnie, podczas gdy jej towarzysz zupełnie nie zwracał na to uwagi. Nie minął kolejny kwadrans, jak posiłek został pochłonięty w całości, zatem zapłacili za niego (przy okazji uiszczając opłatę za pokój) i wyszli z gospody, kierując się w stronę centrum, do sklepu Udo Hildebranda.
Tego późnowiosennego popołudnia roku 2530 według kalendarza imperialnego powietrze było ciepłe i przyjemne, a niemal bezchmurna pogoda zachęcała do załatwiania spraw na mieście, o czym skrytobójcy szybko się przekonali, lawirując między spieszącymi się gdzieś ludźmi, elfami, czy krasnoludami. Przyjezdnymi i tubylcami. Wchodząc na plac targowy, Marcus skrzywił się pod nosem, gdyż niemal nie dało się przejść - każdy za czymś śpieszył, coś licytował, przekrzykiwał, kupcy zachwalali swe towary. Panował wzmożony ruch i wrzawa.
Przepychali się między ludźmi, aż w końcu udało im się odbić w Burscherstraße i mijając trzy piętrowe budynki dotarli do tego, którego szukali. "Szpargały Udo Hildebranda", jak głosił drewniany szyld zamocowany na nieco zardzewiałej belce nad drzwiami, był całkiem sporym sklepikiem z rzeczami wszelakimi i ponoć czasami można tu było trafić całkiem ciekawe okazy. Rzeczy wszelakich rzecz jasna. Marcus nacisnął klamkę solidnych drzwi koloru żołędzi i przestąpił próg. Dzwonek zamontowany nad wejściem od razu zaanonsował przybycie nowego klienta.
Pomimo dwóch dużych okien wychodzących na południową stronę, w głównej, przestronnej sali panował półmrok. Na obu ścianach znajdowały się solidne kredensy aż pod sam sufit, przy których stało kilka osób, oglądając wystawione rzeczy, między nimi znajdowało się biurko zawalone różnościami, a za nim niewielki kominek z ledwo pełgającym ogniem. Przy blacie stał wysoki blondyn w bogatych szatach o podwójnej brodzie zdradzającej nadwagę, bulwiastym nosie i wyłupiastych, jak u ryby, oczach. Gdy Marcus i Solveig pojawili się w środku, mężczyzna przy biurku naklejał właśnie naklejkę na niewielką buteleczkę z fioletowym płynem.
Dopiero gdy Beisert chrząknął głośno, tamten oderwał się od czynności i spojrzał w ich stronę. Momentalnie się rozpromienił, a skrytobójcy mieli wrażenie, że z tego zachwytu oczy za chwilę mu wypadną i potoczą się po kamiennej podłodze. Mieli przed sobą Udo Hildebranda, jednego z możniejszych i przebieglejszych kupców w Delberz. Swojego zleceniodawcę.
- Jesteście. Wróciliście. - Zatarł dłonie podniecony. Niemal na każdym z palców miał mniej lub bardziej pokaźny pierścień. -
Rozumiem, że zadanie zostało wykonane?
Rozejrzał się nagle energicznie, niczym szczur węszący za żarciem i skinął im dłonią na wejście na zaplecze.
- Nie będziemy tu rozmawiać, za dużo przypadkowych uszu - rzucił. -
Zapraszam, zapraszam do mojego biura.
Patrząc na Marcusa i Solveig wciąż zacierał ręce, szczerząc krzywe, pożółkłe zęby.