Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2016, 22:22   #111
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień III - Terry, Karen, Dominica, Monika, Figlarz, wycieczka


Karen więc wprowadziła Terry’ego w las, idąc za śladami, które zostały pozostawione, jak przypuszczała, przez Nicę i Monikę. Miała głęboką nadzieję, że dziewczyny nie udały się na drugą stronę rzeki, bo mogłaby dostać trzech siwych pasm włosów po takiej informacji. Zerkała na Figlarza, który nadal uparcie trzymał się jej ręki
- Mała wycieczka, co Figlarz? - rzuciła do papugi, a potem zerknęła na Terry’ego
- Mam nadzieję, że nic im się nie stało… - powiedziała poważniejszym tonem. Wcześniejsza sielanka z podróży po plaży, gdzieś uleciała, zastąpiona wyraźnym niepokojem.
- Osobiście mam nadzieję, że się po prostu dziewczyny poszły wykąpać, albo coś takiego - uznał dość dużą szansę, że tak się stało. - Chyba mają na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie oddalać się oraz słyszały o niebezpieczeństwach. Może krzyknijmy za nimi, bowiem możemy się poprzegapiać stojąc dziesięć metrów od siebie. Choć jednocześnie z drugiej strony, może usłyszeć ktoś niepowołany - zastanawiał się głośno Terry zadowolony, że może iść z Karen, jako jej towarzysz, rycerz oraz dzielny obrońca.
- Wycieczka! Wycieczka! - oznajmił Figlarz. - W prawo! W lewo! Wycieczka! - dodał jeszcze. O dziwo, przestał już domagać się o jedzenie. Może tkwił tak na ręce Karen, bo tak się objadł, że ciężko mu było latać?
- Sensowny ptaszek. Ktoś powiedział, że papugi są mądre. Figlarz stwierdził, że po co ma latać męcząc sobie skrzydła, skoro może być noszony na wycieczki, niczym jakiś basza. Hey! Hey! - krzyknął. - Nica, Monika! - wprawdzie Monika nie potrafiła mówić, ale jakby co, mogła potrząsnąć jakąś gałęzią, lub rzucić kamieniem wywołując jakikolwiek hałas. Aha, faktycznie, nie słyszała także. Czyli trzeba było liczyć na Dominicę w tym zakresie. Jednak skoro poszły obydwie, pewnie są obok siebie. - Monika! Dominica! - wydarł się ponooooooownie głoooooośno.
Karen zerknęła na papugę, która zaczęła wołać o wycieczce. Gdy Terry zaczął wołać, ona ponownie skupiła się na śladach i obserwowaniu otoczenia za jakimś ruchem, czy innymi wskazówkami. Zerkała też po roślinności. Nie spodziewała się niczego nadzwyczajnego zbyt blisko obozu, ale i tak wolała się rozglądać.

Dopiero gdy dotarli nad rzekę ślady zmieniały kierunek w prawą stronę. Wyglądało na to, że właśnie tam jej brzegiem udały się dziewczyny. Czyli trzeba było za tropami, bowiem cóż robić dalej.
Tak więc Karen wskazała nowy szlak i ruszyli. Pisarka obserwowała ścieżkę podróży dziewcząt i co jakiś czas zerkała też na drugi brzeg rzeki.
Nie musiało minąć wiele kroków nim ślad nagle urwał się. Czyżby dziewczyny faktycznie weszły do wody?
Dopiero po małych poszukiwaniach Karen udało się odkryć, że mogło tak być jednak kilka metrów dalej ślady ponowiły się.
Karen zatrzymała się, kiedy ślady urwały się
- Poczekaj chwilkę… - oznajmiła zamyślonym głosem, dewastując ciszę, w której chwilę trwali, a którą przerywał skrupulatnie do tej pory Terry, krzycząc co jakiś czas. Rudowłosa popatrzyła po brzegu, potem po wodzie i równoległym brzegu. Kiedy natomiast ślady znów się pojawiły wskazała kierunek
- Ok, mam… Hm… Terry, myślałeś kiedykolwiek w ogóle, że znajdziesz się w takim miejscu? - zapytała.
- Nie, oczywiście nie, przynajmniej nie dosłownie. No muszę przyznać - po prostu Terry musiał mówić prawdę - że czasem, czytając “Robinsona Crusoe”, albo tak ogólnie, myślałem, co to byłoby, gdybym się rozbił na bezludnej wyspie. Ale ten ląd jest tak inny, że na coś takiego nie starczało nawet wyobraźni poety. Syreny, latające wróżki oraz jakieś złe stworki, których nie znamy. Szansa na powrót tak nikła, że właściwie nieprawdopodobna i trzeba jakoś się zorganizować. Dlatego ciekawy byłem owego tubylca, jak on to zrobił. Czy na tej wyspie człowiek może się nauczyć ichniejszych czarów, czymkolwiek są, nawet jeśli to nie takie proste czary, tylko jakaś psionika. Oraz ogólnie, jak tutaj można przeżyć? Jeśli zaś tutaj pojawili się mężczyźni i kobiety, to może zdarzyć się także, że pojawi się nowe życie. Jak zadbać o nie, co robić, żebyśmy byli, żebyśmy mogli być - poprawił się - zwyczajnie szczęśliwi. Axel pewnie się urządzi dzięki Dafne, niczym Szczęściarz - Supermen, który spadł na cztery łapy, ale pozostali, jak myślę, sami będą musieli ukształtować swoje losy. Bez komputera, środków higieny, nawet Pepsi - perorował ogólnie. - Będziemy musieli się obyć bez miliona rzeczy. Powiedzmy przykładowo, hmmmm mnie, od rana zastanawiam się, jak mógłbym się ogolić. Ta szczecina na twarzy stanie się za jakiś czas brodą, chyba, że spróbuję naostrzyć jakąś szablę, ale golić się bez pianki oraz chłodniejszą niźli ciało ludzkie wodą, uff, boli niczym skurczybyk. Też się będę musiał nauczyć - były sierżant widocznie nie lubił zarostu. Odpowiadając dziewczynie jednocześnie rozglądał się wokoło. - A ty, myślałaś kiedyś o takiej wyspie? Wyspie Robinsona, którą przenikają lekkie wiatry prawdziwej dziwności.
Karen pokręciła głową
- Ja nigdy nie przypuszczałam nawet, że wyląduję w takim miejscu. Gdy czytałam książkę, oczywiście, że zastanawiałam się jakby to było, ale jakoś nie przypuszczałam nawet. A te małe urozmaicenia, których nam tu brakuje, no będą się dawać we znaki. Kawa chociażby… - powiedziała tęsknie. Najwyraźniej pisarka bardzo ceniła sobie kofeinę o poranku. Nie mówiąc już o innych zwykłych urozmaiceniach ich czasów, jak właśnie do diaska maszynka na przykład. Że też musiał jej przypomnieć, że tu tego nie mają. Aż się skrzywiła.
- Kawa akurat może nawet gdzieś tutaj rośnie - odparł pozytywnie.

Rzeka przy której szli, zupełnie gwałtownie skręcała nagle w ich lewą stronę. Towarzyszył temu dość ostry, kamienisty spadek. Od strony brzegu po którym szli, nie stanowił jednak problemu do przejścia. Karen zaproponowała, by jednak trzymali się brzegu i musieli tylko uważać przy schodzeniu.
Gdy zeszli w dół spostrzegli się, że ślady dziewczyn nagle się urwały. Wcześniejsze sugerowały przecież, że również schodziły w dół. A może nie? Było tu przecież sporo kamieni, zaś na kamieniach nie zostawał ślad tak jak na ziemi.

Na wszelki wypadek, zaczęli więc szukać śladów.
Nie było to łatwe i tylko dzięki umiejętnością Karen, po dłuższej chwili to właśnie ona odnalazła pierwszy ślad sandała Moniki. Całe szczęście, nie prowadził na drugi brzeg, ale odbijał od rzeki w prawo. Jakby dziewczyny nie przejęły się tym, że rzeka skręca i chciały iść cały czas prosto przed siebie. Karen poinformowała o tym Terry’ego.
- Głupia rzecz, jakby zmieniły decyzję marszu przy rzece, ale dlaczego? - mruknął ciekawy Terry. - Nie chciałbym przekraczać rzeki, dobrze, że przynajmniej to się nie stało. No cóż, idźmy za nimi dalej - zaproponował. A jakim szlakiem, to już ty decydujesz. Liczę na to, że powoli się do nich zbliżamy, biorąc pod uwagę pozostawione przez dziewczyny tropy.
- Szczerze, to nie mam bladego pojęcia dokąd je niesie, ale jeśli dobrze kalkuluje, to wydaje mi się, że będziemy szli równolegle do trasy jaką my dziś zrobiliśmy Terry… - zauważyła Karen i pokręciła głową. Co więcej, jeśli dobrze pamiętała, o ile dwie panie gdzieś się nie zatrzymały, to podróżują w kierunku, gdzie ma się potem znajdować wioska wróżek? Cholera… To jej się bardzo nie podobało
- Chodźmy, tylko ostrożnie… - oznajmiła rudowłosa, po czym tym razem sama zawołała do Dominiki. Dalej jednak śledziła trop.
- Tu jestem! - tym razem jej wołanie przyniosło skutek. Głos zdecydowanie należał do Dominiki. Musiała być dość daleko i zdecydowanie na wprost.
- Hej! Hej! - ruszył szybko ku wołaniu. - Wszystko w porządku? Idziemy do was.
Karen ucieszyła się słysząc głos jednej z zaginionych dziewczyn. Pisarka kiwnęła głową i ruszył w kierunku skąd dobiegał głos Dominiki mając głęboką wiarę w to, że to rzeczywiście ona, a nie jakiś cholerny omam. Bo wtedy by się mogła… Zirytować
- Nadal musimy być uważni Terry. Ok? Bo nie wiadomo co tu jeszcze może siedzieć - powiedziała częściowo o swym niepokoju mężczyźnie.
- Zgadza się - pisarka miała rację, boć kto wie, co się stało. Może ktoś trzyma je jako zakładniczki oraz polecił Dominice krzyczeć? Wprawdzie prawdopodobniejsze były te normalne scenariusze, jednak Wyspa Robinsona stanowiła enigmę. - Masz rację - przygotował na wszelki wypadek siekierę. Skoro są atakujące rośliny, może trzeba będzie coś ciachnąć. - Wszystko w porządku? - pytał dalej krzycząc. - Jesteście razem?
Przystanął na chwilkę.
- Pozwól, że teraz ja poprowadzą trzymając tą siekierkę. Jakbym się jakoś dziwnie zachowywał, daj mi natychmiast po twarz, tak na wszelki wypadek, skoro tutejsze stwory potrafią działać na umysły, ale takie pacnięcie powinno przerwać wspomniane wpływy - mówił może niepotrzebnie. Ruszył bardzo uważając na roślinki, co by nie stanąć na coś dziwnego, jakieś halucynogenne, czy inne świństwa.
- Tak! - Usłyszeli głos Dominiki. Idąc wciąż przed siebie, Karen i Terry mogli zwrócić uwagę, że drzew robi się coraz mniej, zaś oni powoli wchodzą na coś, co z całą pewnością można nazwać polaną.
Dość nietypową, gdyż zamiast kwiatów, rosły tu dość charakterystyczne owoce, które ciężko pomylić z czymkolwiek innym.
Ananasy.


Nie to jednak teraz było najważniejsze. Na skraju polany znajdowały się dziewczyny.
Dominika, plądrowała akurat jedną z grządek gdyż zerwanie ananasa nie było takie łatwe… widać było, że już pięć owoców leży nieopodal niej.
Monika, siedziała kilkanaście kroków od niej na kamieniu. Nie była jednak sama. Wyglądało na to, że aktualnie zajęta jest niemą rozmową ze skrzydlatym blondynem. Ewidentnie przypominającym brata Alaen. Osobnik ten, odwrócił się by spojrzeć w stronę nadchodzących osób.


Kolejna jakaś wróżka, albo raczej pan wróżek. Nieważne, grunt że dziewczyny całe.
- Dzień dobry - skinął wróżkowi były sierżant. - Znaczy salve, albo ave! - przypomniał sobie rzymskie pozdrowienia, chociaż nie wiadomo było, czy akurat ten wróżek poznał język Owidiusza czy zmysłowego twórcy pamfletów Juvenalisa. - Uf, co się stało? - poszło już pytanie do Dominici. - Ilham prawie jajo zniosła ze strachu, że was nie ma i nikt nie wie, gdzie jesteście - mówił spokojnie, ale kiedy taki podstawowy strach o nie minął, trochę podniósł mu się poziom nerwów. Przecież rozmawiali, że będą jakoś informować pozostałych. Nie mniej, kontrolował się, pewnie dlatego, iż radość ze znalezienia kobiet przeważała nad wszelkimi nerwostanami.
Karen posłuchała rady Terry’ego i szła za nim. Kiedy jednak znaleźli się już na polanie, wychynęła i rozejrzała się. Dostrzegła dziewczyny i kamień jej spadł z serca, że jednak nic im nie było. Choć jednocześnie była nieco zła, że nie powiedziały nikomu dokąd idą. Potem jednak jej wzrok zatrzymał się na wróżku i kobieta zmrużyła lekko oczy. Nie była nieufna, ale też nie bardzo wiedziała, co ma o nim myśleć. Jak i wcześniej spotkane wróżki, był całkiem przystojny, ale co z tego. Niewiele to tłumaczyło zachowanie obu pań… A może właśnie tłumaczyło? Do kroćset. Albo może… Z tą papugą na ramieniu powinna przeklinać na sto sztormów i szkorbut? A walić to. Zamruczała przekleństwo po irlandzku, ale powoli ruszyła w stronę Dominiki i ananasów.
- Witam - pierwszy odezwał się “wróżek”, po angielsku, choć z nalotem dziwnego akcentu. Jego zielone oczy skupiły się na również zielonej papudze na ramieniu Karen. Wyglądał na nieco zdziwionego i zaraz jego wzrok przesunął się na linii drzew za przybyszami, jakby spodziewał się kolejnego, który zaraz wyskoczy zza niej.
- Coo? - zapytała zdziwiona Dominika. - Przecież ledwo co całkiem niedawno odeszłyśmy. Szukałyśmy czegoś lepszego, co mogłoby nie przemakać i służyć za zabezpieczenie tych dziurawych wiader. - Dziewczyna wyglądała na poddenerwowaną. Nic jednak nie wskazywało, że chodzi jej o znoszącą ze strachu jajko Ilham, ani przyłapanie ich na zrywaniu ananasów. Musiała być czymś zirytowana już zanim przyszli.
Karen była zaskoczona, słysząc odpowiedź wróża, podaną im normalnie, po angielsku, a nie jak w przypadku jego żeńskiego współplemieńca. Rudowłosa przyjrzała się Dominice i zastanawiało ją, co też ugryzło kobietę. Widząc wzrok wróża na Figlarza, automatycznie pogładziła ptaka po główce. Nie spieszyło jej się jednak do konwersacji. Zatrzymała się gdzieś przy pierwszych od ich strony ananasach i zaczęła się przyglądać terenowi.
“To Ala, to As, a to ananas” scena przypominała początki elementarza. Była Ala, znaczy Monika jako Ala, wróżek, jako As oraz ananas. Ale ledwo odeszły? Niemożliwe, czyżby tutaj były te narkotyzujące rośliny? Bez sensu, bowiem nawet jeśli tutaj były, to jednak obydwie zrobiły wcześniej daleką drogę czymś przymuszone, albo zachęcone. Czyżby wpływ wróżka? Teoretycznie mógłby pewnikiem to zrobić.
- Witam szanownego pana, dziękujemy za odnalezienie naszych przyjaciółek - uśmiechnął się Terry swoim uśmiechem nr 125 przybieranym wtedy, kiedy na inspekcję obozu przybywał co najmniej pułkownik. - Wiecie co dziewczyny, chodźmy do obozu, bardzo proszę, to trochę stąd, zagalopowałyście się lekko - zwrócił się do towarzyszek wyprawy. - Oraz właściwie co się stało? - dodał widząc zdenerwowanie Dominici. - Jeszcze raz panu dziękujemy - ponownie skinął wróżkowi nie wiedząc, czy lepiej podpytać go, czy też czym prędzej uciekać.
- Nie odnalazłem ich, bowiem one odnalazły mnie, a może wszyscy odnaleźliśmy po prostu siebie - “wróżek” wstał z kucaka (chociaż jego kolana tak naprawdę w ogóle nie dotykały ziemi, unosząc się kilka centymetrów nad nią), uprzednio skinąwszy głową Monice. - Bywajcie przyjaciele i pozdrówcie lasuaala. - Po tych słowach, wyraźnie szykował się do odlotu.
- A co się miało stać? - zapytała Dominika, łypiąc na “wróża”. Jakoś zapomniała się z nim pożegnać. A może to łypanie oznaczało, że nia ma zamiaru tłumaczyć nic w jego obecności? Kto wie… w każdym razie, dziewczyna zaraz po tym wstała z kucka i kopnęła z całej siły w ananasa… - Przepraszam cie ananasie, że cie kopię… - powiedziała przy tym sucho.
- Kto to Iasuaal? - szybko wpadł Terry, żeby wróżek nie zdołał odlecieć. Chwilowo odstawił na bok zdenerwowanie Dominici.
- Wy nazywacie go Augustynem, a my lasuaala - wyjaśnił mężczyzna.
- Aaa, chcielismy go odwiedzić, ale jakoś nie udało się go spotkać, zaś do jego domku dostęp jest trudny. nie potrafimy latać. Przepraszam, że nie przedstawiłem się - zreflektował się nieco. - Jestem Terry, zaś to jest Karen. Nasze koleżanki chyba już poznałeś. Karen kiwnęła wróżowi głową, gdy Terry postanowił ją przedstawić. Czy była niechętna w stosunku do skrzydlatego? Lepszym określeniem było ‘nieufna’.
- Oczywiście, dane mi było poznać wasze urocze koleżanki. Nie potraficie ino latać, jednak jeśli wiedza moja jest prawidłowa, pływania wam nie poskąpiła stwórczyni - odpowiedzał “wróż”. - Mi na imię Gallano. Wszakże miło mi was poznać, al'devus.
- Niektórzy potrafią pływać, inni nie potrafią, rozmaicie bywa - skomentował jego odpowiedź Terry. Zaczął się zastanawiać. Anglojęzyczny wróżek byłby bardzo przydatną osobą, żeby wyjaśnić kilka rzeczy. - Może miałbyś ochotę przejść, znaczy przelecieć się chwilę z nami panie Gallano? - spytał latającego superprzystojniaka.
- Przepraszam cie pier… ananasie, że cię teraz wykręcę stąd… - kontynuowała w tym czasie Dominika. Z czego Karen poważnie się zastanawiała, czy to podchodziło jeszcze pod szacunek, czy już pod obelgę w stosunku do bogu ducha winnego ananasa. Jej irytacja widocznie dosięgała coraz wyżej, być może zbliżał się już moment gdy dosięgnie zenitu. - Mieliśmy już iść, no nie? - Uniosła wzrok na Terry’ego.
- Owszem, mieliśmy, chyba że chcesz pożyczyć siekierkę - zaproponowął jej uprzejmie widząc bezskuteczne usiłowania. Ponadto dawał Gallano szansę na odpowiedź, bowiem wróżek powstrzymał się chwilę od deklaracji. Może się zastanawiał, albo chciał grzecznie odmówić, tylko nie wiedział jak, albo po prostu sobie chwilę nicniemówił.
Gallano zatrzymał wzrok na kilka dłuższych chwil na Dominice. Po tym wrócił wzrokiem na Terry’ego.
- Wiele będzie jeszcze okazji by razem chodzić i latać, jeśli tak poprowadzi nasze ścieżki los. Ja zaś powodu nie widzę, by teraz podążać tam gdzie wy.
Dominika zaś spojrzała na Terry’ego jakby siekierka była czymś w rodzaju “zbawienia”, którego wcześniej nie dostąpiła.
- To był ostatni… - wymruczała pod nosem.
- Wobec tego szanowny Gallano, cieszymy się, że poznaliśmy pana oraz może rzeczywiście uda się kiedyś jeszcze spotkać. Proszę również pozdrowić swoich przyjaciół. Jesteśmy tutaj nowi, niewiele jeszcze wiemy, ale staramy się jak najmniej przeszkadzać - Boyton zaczął przypuszczać, że zły humor Dominici wziął się stąd, że zabrała się za owoce, zaś przypadkowo spotkany Gallano opiórkował ją od góry do dołu, że nie dziękowała roślinkom. - Czasami średnio nam wychodzi, ale powoli uczymy się. Zaś uczylibyśmy się jeszcze szybciej, gdyby ktoś nam poopowiadał o tej pięknej wyspie.
- Na tej wyspie, młodzi sami uczą się latać - odpowiedział Gallano, a brzmiało to trochę jak metafora do czegoś, o czym “młodzi” nie mieli przecież pojęcia. - Bywajcie.
Po tych słowach skrzydlaty mężczyzna zaczął odlatywać.
Tym samym odsłaniając niewidoczną do tej pory za nim Monikę.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko na widok Karen. Ale ta mogła z całą pewnością stwierdzić, że mimo wszystko było to lekko ponury uśmiech… jakby Monikę coś gryzło.
- Do widzenia… - pożegnała wróża cicho Karen, po czym ruszyła w stronę Moniki. Przystanęła dopiero przy niej
- Wszystko dobrze? - powiedziała powoli, by ta wyłapała, zanim Karen musiałaby szukać patyczka i jej tu nim żłobić w ziemi hieroglify. Chciała się dowiedzieć co się stało. Jak faktycznie wpadły na tego Gallano i jak to wyszło, że nie odczuły, że przepadły na… dobre trzy godziny, jeśli dobrze zrozumiała z informacji od Ilham. Figlarz znów został pogłaskany, jakby to już była jakaś mantra uspokajająca rudowłosą pisarkę.
Monika w odpowiedzi westchnęła ciężko. No i po tym skinęła krótko głową. Wyglądało na to, że jest ciężko, ale ogólnie spoko… przynajmniej na to mogła wskazywać podstawowa interpretacja. Niema dziewczyna wskazała palcem papugę, z zapytaniem wymalowanym na twarzy.
Odwróciwszy usta do Moniki Terry wyraźnie wypowiedział słowa artykułując je tak i tak ruszając wargami, żeby mogła zrozumieć.
- Znaleźliśmy papugę na plaży. Mówi po angielsku pojedyncze słowa. Ciągle chce krakersa. Może to znajoma Augusto, tego poprzedniego rozbitka.
Po czym zwrócił się do Dominici.
- Pomożemy wam nieść ananasy. Chodźmy. Przeszłyście naprawdę sporo od obozu.
Karen nie naciskała na Monikę. Po jej reakcji zaczęła snuć różne wnioski, ale zaraz pokręciła głową i zerknęła na Terry’ego, po czym znów na obie dziewczyny
- Orientujecie się, że nie było was 3 godziny, jakoś tak…? - rzuciła bardziej do Dominiki
- Cieszę się, że jednak nic wam nie jest - dodała zaraz i teraz dopiero rozluźniła się. Wyglądała na zmęczoną, przynajmniej w dużym stopniu bardziej od czasu jak podróżowali z Terrym po plaży. Poczuła też pragnienie, więc uznała, że dobrym pomysłem będzie jak napije się w drodze powrotnej z rzeki. Pozwoliła sobie dopiero na zaprzestanie procesu niepokojenia i inne myśli, nieco łagodniejsze znów zajęły jej głowę.
- Trzy godziny? - Dominika wyraźnie zdziwiła się. Odruchowo spojrzała na rękę… ale nie było tam zegarka. Spojrzała więc w górę na niebo i słońca. - Coś takiego. Jak ja żałuję braku zegarka - zamarudziła. Jednocześnie biorąc dwa ananasy, jeden w jedną rękę. Drugi w drugą.
- Tak, chodźmy - dorzucił swoje Terry pomagając brać ananasy. Owoce ważące nieraz ponad kilogram, dosyć obłe, niełatwo było wszak nosić bez żadnego pojemnika. Tu takiego nie mieli, poza oczywiście ubraniem, które od biedy dałoby się przerobić na jakiś worek. No, ale on miał na sobie jedynie spodnie i buty, zaś paradowanie na golasa w takich okolicznościach przed trójką kobiet byłoby cokolwiek przesadne. Nie był jakoś nadzwyczajnie wstydliwy, ale ekshibicjonizm nie stanowił również jego specjalnego konika. Zaś dziewczyny, cóż, również wątpił, żeby zrezygnowały z jakiejś części stroju, nawet jeśli pod nią nosiły figi i staniki. Dlatego zwyczajnie zaczął wszystko układać sobie na rękach, znaczy te kilka, które mógł wziąć oraz podobnie spojrzał na innych. Razem spokojnie byli w stanie zabrać wszystko, co Dominica nazrywała, obrzucając przy okazji owoce zestawem miksu przekleństw oraz podziękowań. Szczerze mówiąc, dziewczyna może rzeczywiście miała iście klasyczną urodę, ale słownictwo trochę rynsztokowe. Ano niekiedy tak bywa, ale faktem jest, że akurat Terry preferował, nie tyle Wersal, co nieco większe ukulturalnienie. Jasne oczywiste, każdemu prawie się zdarzy czasem rzucić “kurwą”, czy tak “chujem”, no ale tak ogólnie, nie przepadał za tym. Nawet jeśli jemu samemu coś się wymówiło takiego, był wkurzony na siebie. Może dlatego, że będąc zawodowym wojskowym nasłuchał się tego aż do przesytu, zresztą sam także używał częściej przekleństw. Zrywając jednak z wojskiem, starał się zerwać również z taką mową i wyrywało mu się raczej w chwilach zdenerwowania, jak choćby na plaży przy zombie. - Może wróćmy trochę inną drogą, możemy najpierw dojść do rzeki, a później nieco lekko zboczymy może ku plaży - złożył propozycję. Jakby bowiem nie było, takie odkrywanie nowych kawałków byłoby sensowne. - Może cokolwiek znajdziemy nowego? - wyraził przypuszczenie. - Zresztą według mnie, później będziemy musieli zwiedzić całą wyspę, przynajmniej w tym zakresie przed rzeką, gdzie jest względnie bezpiecznie.
Karen również zaraz złapała za trzy ananasy. Były trochę kujące przez tę specyficzną powierzchnię, ale bez porównania do pazurów Figlarza i koszula niejako poprawiała sytuację. Pisarka przyjrzała się też ponownie Terry’emu i tak jak już wcześniej coś chodziło jej po głowie, tak doszła do wniosku, że w sposób czysto opiekuńczy musi mu potem zwrócić na coś uwagę. Ale to nie teraz
- Figlarz, wracamy do nas. A ty nie wracasz do siebie? - rzuciła do papugi, unosząc brew.
- Figlarz! Figlarz! Skrzydła! Skrzydła! - wyskrzeczała papuga.
- Chyba polubiła cię, nie wiem, czy licząc dalej na głaskanie oraz potencjalne krakersy, będzie chciał ciebie zostawić - uznał Terry ruszając kilka kroków ku powrotowi na plażę. Skoro bowiem Monika mogła dojść aż tutaj, raczej mogła także swobodnie wracać.
Karen nie dała mu daleko odejść samotnie. Na moment przyspieszyła krok i zrównała się z nim. Z figlarnym błyskiem w oku przyjrzała mu się
- Terry… - było preludium pytania, rudowłosa uśmiechnęła się lekko do mężczyzny
- Mam cię pogłaskać? - wypaliła i wcale się nie zaśmiała. Jednakże to pytanie miało zdecydowanie więcej poziomów niż ten podstawowy. Kobieta, jak to kobieta - coś knuła.
- Głaskać! Głaskać! - Figlarz powtórzył za nią całkiem pasujące mu słówko.
- Jestem za ciężki - pokręcił przecząco, ale uśmiechnął się wesoło do niej. - No wiesz, ciężko byłoby mnie nosić tak na ramieniu, a po głaskaniu pewnie na tym by się to skończyło, że zacząłbym rywalizować z twoim kumplem Figlarzem o ten wspaniały przywilej. Chyba obydwaj stoczylibyśmy wspaniała walkę na dzioby oraz ostre pazury - zażartował. Widocznie nie miał specjalnego doświadczenia z kobietami oraz ich myślami, ponadto jego pewna powściągliwość przypominała tych, co to “na pierwszej randce się nie całuję.” Dlatego pewne kwestie pokrywał żartem. - Nawet teraz nie można iść rączka w rączkę ze względu na kokosy, ale na to nie poradzimy, przynajmniej póki nie powrócimy. Naprawdę wracajmy, w obozie się niepokoją - dodał poważnie. Widać faktycznie było niepokój na jego lekko spiętym obliczu.
Karen cmoknęła
- No jestem twarda, ale mam granice fakt… Byłoby źle, gdybyś zaczął rywalizować z papugą… - Skrzyżowała ręce ile mogła przy trzymaniu ananasów i pokręciła głową. Chciała go trochę rozluźnić, bo widziała że się napinał. Kiwnęła głową w sprawie niepokoju w obozie. Tak, powinni wracać. Więc rudowłosa zwolniła, czekając na pozostałe panny. Nie przeszkadzało jej, że był powściągliwy. Uznawała to za pewną formę szacunku do swojej osoby. Coś jednak w jego słowach znów ją rozbawiło popatrzyła na niego przez ramię
- Terry, ostre te kokosy, nie sądzisz? - uśmiechnęła się do niego przy tej pomyłce. Chyba, że celowo niosąc ananasy, powiedział o kokosach! Wróciła uwagą do Moniki i Dominiki.
Tymczasem Terry nawet nie zauważył swojego przejęzyczenia. dopiero, kiedy Karen zwróciła mu na to uwagę. Widocznie kokosy tak już wsiadły do jego myśli, jako pierwsze napotkane owoce, że odruchowo zaczął używać ich nazwy wobec innych. Machnąłby zakłopotany dłonią, ale pewnie wtedy poleciałyby mu owoce, które miał w dłoniach właśnie.
- Pomyłka, ale owszem, całkiem ostre oraz będą smaczne. Wszyscy się ucieszą i nam się chyba też będzie fajnie jadło. dobrze, że dziewczyny je odnalazły - spojrzał, czy towarzystwo się łaskawie za nim rusza ku odległemu obozowi.
Dziewczyny oczywiście ruszyły. Jak się okazało dla Moniki zabrakło już ananasów do niesienia, jednak dziewczyna i tak miała zajęte ręce jakąś zieleniną. Pewnie wcześniej leżała za kamieniem, dlatego nikt jej nie zauważył.
No i milczały, nie chcąc przerywać konwersacji między parką. Obydwie miały nadal nieco ponure miny.
- Dominica, jakiś problem? - spytał Terry widząc, że dziewczyna jak nie miała humoru, tak nie ma. - Oczywiście poza naszym głównym problemem - bowiem faktycznie mogła być po prostu sfrustrowana wyspą, jako taką mając jej serdecznie dosyć.
- W zasadzie to obie macie miny, jakby coś was… ugryzło - dodała zaraz do pytania Terry’ego Karen, również zerkała co rusz na obie panie.
- Wyobraźcie sobie - zaczęła Dominika, a chociaż wyglądało na to, że chce spokojnie coś opowiedzieć, w jej tonie po prostu brzmiało oburzenie - że ten cały Gallano, nie tylko kazał mi przepraszać każdą roślinę, którą dotknęłam, wisząc mi za karkiem, pouczał jak powinnam je rwać… i za chiny ludowe nie chciał się odczepić. W dodatku, zaproponował Monice, że wyleczy jej uszy… ale, pod pewnym warunkiem! - Dominika spojrzała przy tym na Monikę. Ta jednak nie odwzajemniła spojrzenia, nic dziwnego, pewnie nie zdawała sobie sprawy z tego co mówi teraz jej towarzyszka.
- Tak, niby jakim? Bezsensowne oczekiwanie. Co ostatecznie mogłaby mu dać, poza tym czego nie ma? Wątpię bowiem, żeby interesowały ich plotki dotyczące Brexitu, wyborów w Stanach oraz innych tam takich - skrzywił się Terry nie łapiąc, co właściwie miał na myśli wróżek. Ale skoro mógł wyleczyć Monikę, może to zrobi, jeśli go jednak ładnie poproszą.
- Nie ma, ale może mieć. Dziecko. Rozumiesz? - Dominika, wyglądała na na tyle sfrustrowaną, że lada moment wypuściła by z prawej dłoni ananasa.
- Co?! - buchnęła nagle Karen patrząc osłupiała na Dominikę, a potem na Monikę. Prawie sama upuściła ananasa, ale złapała go nim wyleciał.
Monika widząc ów wzrok popatrzyła tylko na Karen, a później na Dominikę. Jeśli cokolwiek chciała powiedzieć, to i tak nie miała szans… szli, a wokoło nie było piasku na którym mogłaby pisać.
- Tak po prostu jej z tym wyskoczył jako opcję? Uzasadnił czemu chce akurat tego? - dopytywała pisarka lekko zszokowana w ogóle opcją takiego ‘handlu’. Pokręciła z oburzeniem głową. Tylko utwierdziła się w przekonaniu, że coś z tymi wszystkimi wróżkami było ostro nie tak. Burzowa Karen mrużyła oczy, ale nie mówiła nic. Obawiała się, że jak zacznie to puści litanię, po której jej matka kazałaby jej siedzieć w kącie przez dwa dni.
Terry natomiast chwilę szedł nie mogąc pozbierać myśli.
- Dziecko? Poważnie … - żeby choć pragnął seksu, ale nie, od razu dzieciaka. No, przy okazji nie zdajac sobie pewnie sprawy, że to nie jest tak od razu i nie zawsze jest w ogóle. Co ja pieprzę, skarcił się, ale nagle rozluźnił. - Pewnie głupi żart. Tutejsi są inni, tak, pewnie po prostu tak idiotycznie żartował - uff, bo niby co. Przypuśćmy, że Karen dostałaby ataku ślepej kiszki, to co jej powiedzą: nie ma problemu kochaniutka, ale użyczysz nam swojego łona na jakieś dziewięć miesięcy, co ty na to złociutka, robimy biznesik? Wkurzające, nawet jako głupi dowcip.
- Uwierz, jakoś nie wyglądał na żartownisia… próbowałam go pogonić, ale był jak rzep u psiego ogona. Serio. Zresztą, Monika też grzecznie podziękowała… I tak, dosłownie. Najpierw się nas uczepił, zaczął pouczać, a później wyskoczył z taką propozycją, i to tak jakby… nie wiem…. chciał wymienić banana na jabłko. Jakby to nie było nic takiego… tak się cieszę, że przyszliście. Nie wiedziałam jak go pogonić by dotarło - Dominika odwróciła się, patrząc w stronę miejsca z którego odchodzili. Jakby obawiała się, że wróż zaraz wyskoczy zza krzaków oznajmiając, że zmienił zdanie.
- Proponuję w takim razie, byśmy, na wszelki wypadek wszyscy, ograniczyli samotne podróżowanie gdziekolwiek… - oznajmiła rudowłosa nadal pochmurnie, ale już mniej gniewna, teraz przeszła w tę bardziej racjonalną postawę. Nie brzmiało to dobrze, jeśli te wróże miały być takie nachalne. Będzie musiała zapytać o to Dafne, albo tego całego Augustyna.
- Owszem, wprawdzie co kraj to obyczaj, ale nie znaczy to, że wszystkie obyczaje muszą nam się podobać. Lepiej uważać, bowiem kto wie, co jeszcze mają we zwyczajach. Dominica, czy oprócz owej propozycji mówił coś użytecznego dla nas? - spytał dziewczynę.
- Nie. Tak… - Dominika chyba nie mogła się zdecydować. - W sensie, mówił, że kawałek za ananasami znajduje się taro. A eee migdały, czy pataty są po drugiej stronie rzeki. I kiwano… eemm… no i pokazał mi kilka ciekawych roślin. Te duże liście, które niesie Monika podobno nie przepuszczają wody. A te mniejsze, podłużne są bardzo trwałe. Podobno mogę służyć nawet jako lina… no. - Dominika chciała podrapać się w zamyśleniu po głowie, ale to spowodowało, że znów upuściłaby owoc. Zaniechała więc temu.
- Doskonale się spisałyście, ale rzeczywiście … raczej nie chodźmy samotnie, bowiem nie wiadomo, co się zdarzy. Inna rzecz, że jeśli jest coś po drugiej stronie rzeki, to chyba nie możemy tam iść ze względu na te złe wróżki. Wyobrażam sobie, że ten Gallano, czy jak mu tam, tylko proponował wymianę, zaś te złe mogą po prostu wziąć siłą - skrzywione wargi sierżanta wystarczająco mówiły, co myśli na ten temat. Szczególnie dlatego, że to co zrobił wróżek wcale nie musiało być najbardziej szokującą propozycją, która czekała ich właśnie tutaj.
- Żadna z nas nie była sama… po to chodziłyśmy w parze, by było bezpieczniej. Tylko Ilham chodziła po tym lesie sama… - odpowiedziała Dominika. - Nie spotkała nikogo?
- Widocznie jej nastawienie jest odczuwalne nawet przez wróżki - stwierdził półserio Terry, kompletnie nie wiedząc, co o tym myśleć. Tak czy siak musieli po prostu uważać, bowiem skoro przyzwoitsza część wróżek była taka, jakie super “słodkie” cechy posiadała ta mniej przyzwoita?
Karen nie była przekonana, czy którymkolwiek z tych wróżek można było tak do końca ufać. Jak na razie żaden z mieszkańców tutejszych okolic, poza Dafne, nie wywarł na niej najlepszego wrażenia. Nawet żarcik na temat nastawienia Ilham niespecjalnie ją ruszył. Pokręciła w końcu głową, odganiając ponure myśli. Trzeba było poznać zasady tego miejsca. Wszystkie. Dopiero będzie można poczuć się w miarę swobodnie, ale nie chciała, żeby to wprowadzało niepokój, szczególnie u niej samej. Dość tego ponuractwa. Tupnęła nogą w myślach. Przestała być nachmurzona dopiero kiedy zbliżali się już do obozu.
 
Kelly jest offline