Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-11-2016, 22:22   #111
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień III - Terry, Karen, Dominica, Monika, Figlarz, wycieczka


Karen więc wprowadziła Terry’ego w las, idąc za śladami, które zostały pozostawione, jak przypuszczała, przez Nicę i Monikę. Miała głęboką nadzieję, że dziewczyny nie udały się na drugą stronę rzeki, bo mogłaby dostać trzech siwych pasm włosów po takiej informacji. Zerkała na Figlarza, który nadal uparcie trzymał się jej ręki
- Mała wycieczka, co Figlarz? - rzuciła do papugi, a potem zerknęła na Terry’ego
- Mam nadzieję, że nic im się nie stało… - powiedziała poważniejszym tonem. Wcześniejsza sielanka z podróży po plaży, gdzieś uleciała, zastąpiona wyraźnym niepokojem.
- Osobiście mam nadzieję, że się po prostu dziewczyny poszły wykąpać, albo coś takiego - uznał dość dużą szansę, że tak się stało. - Chyba mają na tyle zdrowego rozsądku, żeby nie oddalać się oraz słyszały o niebezpieczeństwach. Może krzyknijmy za nimi, bowiem możemy się poprzegapiać stojąc dziesięć metrów od siebie. Choć jednocześnie z drugiej strony, może usłyszeć ktoś niepowołany - zastanawiał się głośno Terry zadowolony, że może iść z Karen, jako jej towarzysz, rycerz oraz dzielny obrońca.
- Wycieczka! Wycieczka! - oznajmił Figlarz. - W prawo! W lewo! Wycieczka! - dodał jeszcze. O dziwo, przestał już domagać się o jedzenie. Może tkwił tak na ręce Karen, bo tak się objadł, że ciężko mu było latać?
- Sensowny ptaszek. Ktoś powiedział, że papugi są mądre. Figlarz stwierdził, że po co ma latać męcząc sobie skrzydła, skoro może być noszony na wycieczki, niczym jakiś basza. Hey! Hey! - krzyknął. - Nica, Monika! - wprawdzie Monika nie potrafiła mówić, ale jakby co, mogła potrząsnąć jakąś gałęzią, lub rzucić kamieniem wywołując jakikolwiek hałas. Aha, faktycznie, nie słyszała także. Czyli trzeba było liczyć na Dominicę w tym zakresie. Jednak skoro poszły obydwie, pewnie są obok siebie. - Monika! Dominica! - wydarł się ponooooooownie głoooooośno.
Karen zerknęła na papugę, która zaczęła wołać o wycieczce. Gdy Terry zaczął wołać, ona ponownie skupiła się na śladach i obserwowaniu otoczenia za jakimś ruchem, czy innymi wskazówkami. Zerkała też po roślinności. Nie spodziewała się niczego nadzwyczajnego zbyt blisko obozu, ale i tak wolała się rozglądać.

Dopiero gdy dotarli nad rzekę ślady zmieniały kierunek w prawą stronę. Wyglądało na to, że właśnie tam jej brzegiem udały się dziewczyny. Czyli trzeba było za tropami, bowiem cóż robić dalej.
Tak więc Karen wskazała nowy szlak i ruszyli. Pisarka obserwowała ścieżkę podróży dziewcząt i co jakiś czas zerkała też na drugi brzeg rzeki.
Nie musiało minąć wiele kroków nim ślad nagle urwał się. Czyżby dziewczyny faktycznie weszły do wody?
Dopiero po małych poszukiwaniach Karen udało się odkryć, że mogło tak być jednak kilka metrów dalej ślady ponowiły się.
Karen zatrzymała się, kiedy ślady urwały się
- Poczekaj chwilkę… - oznajmiła zamyślonym głosem, dewastując ciszę, w której chwilę trwali, a którą przerywał skrupulatnie do tej pory Terry, krzycząc co jakiś czas. Rudowłosa popatrzyła po brzegu, potem po wodzie i równoległym brzegu. Kiedy natomiast ślady znów się pojawiły wskazała kierunek
- Ok, mam… Hm… Terry, myślałeś kiedykolwiek w ogóle, że znajdziesz się w takim miejscu? - zapytała.
- Nie, oczywiście nie, przynajmniej nie dosłownie. No muszę przyznać - po prostu Terry musiał mówić prawdę - że czasem, czytając “Robinsona Crusoe”, albo tak ogólnie, myślałem, co to byłoby, gdybym się rozbił na bezludnej wyspie. Ale ten ląd jest tak inny, że na coś takiego nie starczało nawet wyobraźni poety. Syreny, latające wróżki oraz jakieś złe stworki, których nie znamy. Szansa na powrót tak nikła, że właściwie nieprawdopodobna i trzeba jakoś się zorganizować. Dlatego ciekawy byłem owego tubylca, jak on to zrobił. Czy na tej wyspie człowiek może się nauczyć ichniejszych czarów, czymkolwiek są, nawet jeśli to nie takie proste czary, tylko jakaś psionika. Oraz ogólnie, jak tutaj można przeżyć? Jeśli zaś tutaj pojawili się mężczyźni i kobiety, to może zdarzyć się także, że pojawi się nowe życie. Jak zadbać o nie, co robić, żebyśmy byli, żebyśmy mogli być - poprawił się - zwyczajnie szczęśliwi. Axel pewnie się urządzi dzięki Dafne, niczym Szczęściarz - Supermen, który spadł na cztery łapy, ale pozostali, jak myślę, sami będą musieli ukształtować swoje losy. Bez komputera, środków higieny, nawet Pepsi - perorował ogólnie. - Będziemy musieli się obyć bez miliona rzeczy. Powiedzmy przykładowo, hmmmm mnie, od rana zastanawiam się, jak mógłbym się ogolić. Ta szczecina na twarzy stanie się za jakiś czas brodą, chyba, że spróbuję naostrzyć jakąś szablę, ale golić się bez pianki oraz chłodniejszą niźli ciało ludzkie wodą, uff, boli niczym skurczybyk. Też się będę musiał nauczyć - były sierżant widocznie nie lubił zarostu. Odpowiadając dziewczynie jednocześnie rozglądał się wokoło. - A ty, myślałaś kiedyś o takiej wyspie? Wyspie Robinsona, którą przenikają lekkie wiatry prawdziwej dziwności.
Karen pokręciła głową
- Ja nigdy nie przypuszczałam nawet, że wyląduję w takim miejscu. Gdy czytałam książkę, oczywiście, że zastanawiałam się jakby to było, ale jakoś nie przypuszczałam nawet. A te małe urozmaicenia, których nam tu brakuje, no będą się dawać we znaki. Kawa chociażby… - powiedziała tęsknie. Najwyraźniej pisarka bardzo ceniła sobie kofeinę o poranku. Nie mówiąc już o innych zwykłych urozmaiceniach ich czasów, jak właśnie do diaska maszynka na przykład. Że też musiał jej przypomnieć, że tu tego nie mają. Aż się skrzywiła.
- Kawa akurat może nawet gdzieś tutaj rośnie - odparł pozytywnie.

Rzeka przy której szli, zupełnie gwałtownie skręcała nagle w ich lewą stronę. Towarzyszył temu dość ostry, kamienisty spadek. Od strony brzegu po którym szli, nie stanowił jednak problemu do przejścia. Karen zaproponowała, by jednak trzymali się brzegu i musieli tylko uważać przy schodzeniu.
Gdy zeszli w dół spostrzegli się, że ślady dziewczyn nagle się urwały. Wcześniejsze sugerowały przecież, że również schodziły w dół. A może nie? Było tu przecież sporo kamieni, zaś na kamieniach nie zostawał ślad tak jak na ziemi.

Na wszelki wypadek, zaczęli więc szukać śladów.
Nie było to łatwe i tylko dzięki umiejętnością Karen, po dłuższej chwili to właśnie ona odnalazła pierwszy ślad sandała Moniki. Całe szczęście, nie prowadził na drugi brzeg, ale odbijał od rzeki w prawo. Jakby dziewczyny nie przejęły się tym, że rzeka skręca i chciały iść cały czas prosto przed siebie. Karen poinformowała o tym Terry’ego.
- Głupia rzecz, jakby zmieniły decyzję marszu przy rzece, ale dlaczego? - mruknął ciekawy Terry. - Nie chciałbym przekraczać rzeki, dobrze, że przynajmniej to się nie stało. No cóż, idźmy za nimi dalej - zaproponował. A jakim szlakiem, to już ty decydujesz. Liczę na to, że powoli się do nich zbliżamy, biorąc pod uwagę pozostawione przez dziewczyny tropy.
- Szczerze, to nie mam bladego pojęcia dokąd je niesie, ale jeśli dobrze kalkuluje, to wydaje mi się, że będziemy szli równolegle do trasy jaką my dziś zrobiliśmy Terry… - zauważyła Karen i pokręciła głową. Co więcej, jeśli dobrze pamiętała, o ile dwie panie gdzieś się nie zatrzymały, to podróżują w kierunku, gdzie ma się potem znajdować wioska wróżek? Cholera… To jej się bardzo nie podobało
- Chodźmy, tylko ostrożnie… - oznajmiła rudowłosa, po czym tym razem sama zawołała do Dominiki. Dalej jednak śledziła trop.
- Tu jestem! - tym razem jej wołanie przyniosło skutek. Głos zdecydowanie należał do Dominiki. Musiała być dość daleko i zdecydowanie na wprost.
- Hej! Hej! - ruszył szybko ku wołaniu. - Wszystko w porządku? Idziemy do was.
Karen ucieszyła się słysząc głos jednej z zaginionych dziewczyn. Pisarka kiwnęła głową i ruszył w kierunku skąd dobiegał głos Dominiki mając głęboką wiarę w to, że to rzeczywiście ona, a nie jakiś cholerny omam. Bo wtedy by się mogła… Zirytować
- Nadal musimy być uważni Terry. Ok? Bo nie wiadomo co tu jeszcze może siedzieć - powiedziała częściowo o swym niepokoju mężczyźnie.
- Zgadza się - pisarka miała rację, boć kto wie, co się stało. Może ktoś trzyma je jako zakładniczki oraz polecił Dominice krzyczeć? Wprawdzie prawdopodobniejsze były te normalne scenariusze, jednak Wyspa Robinsona stanowiła enigmę. - Masz rację - przygotował na wszelki wypadek siekierę. Skoro są atakujące rośliny, może trzeba będzie coś ciachnąć. - Wszystko w porządku? - pytał dalej krzycząc. - Jesteście razem?
Przystanął na chwilkę.
- Pozwól, że teraz ja poprowadzą trzymając tą siekierkę. Jakbym się jakoś dziwnie zachowywał, daj mi natychmiast po twarz, tak na wszelki wypadek, skoro tutejsze stwory potrafią działać na umysły, ale takie pacnięcie powinno przerwać wspomniane wpływy - mówił może niepotrzebnie. Ruszył bardzo uważając na roślinki, co by nie stanąć na coś dziwnego, jakieś halucynogenne, czy inne świństwa.
- Tak! - Usłyszeli głos Dominiki. Idąc wciąż przed siebie, Karen i Terry mogli zwrócić uwagę, że drzew robi się coraz mniej, zaś oni powoli wchodzą na coś, co z całą pewnością można nazwać polaną.
Dość nietypową, gdyż zamiast kwiatów, rosły tu dość charakterystyczne owoce, które ciężko pomylić z czymkolwiek innym.
Ananasy.


Nie to jednak teraz było najważniejsze. Na skraju polany znajdowały się dziewczyny.
Dominika, plądrowała akurat jedną z grządek gdyż zerwanie ananasa nie było takie łatwe… widać było, że już pięć owoców leży nieopodal niej.
Monika, siedziała kilkanaście kroków od niej na kamieniu. Nie była jednak sama. Wyglądało na to, że aktualnie zajęta jest niemą rozmową ze skrzydlatym blondynem. Ewidentnie przypominającym brata Alaen. Osobnik ten, odwrócił się by spojrzeć w stronę nadchodzących osób.


Kolejna jakaś wróżka, albo raczej pan wróżek. Nieważne, grunt że dziewczyny całe.
- Dzień dobry - skinął wróżkowi były sierżant. - Znaczy salve, albo ave! - przypomniał sobie rzymskie pozdrowienia, chociaż nie wiadomo było, czy akurat ten wróżek poznał język Owidiusza czy zmysłowego twórcy pamfletów Juvenalisa. - Uf, co się stało? - poszło już pytanie do Dominici. - Ilham prawie jajo zniosła ze strachu, że was nie ma i nikt nie wie, gdzie jesteście - mówił spokojnie, ale kiedy taki podstawowy strach o nie minął, trochę podniósł mu się poziom nerwów. Przecież rozmawiali, że będą jakoś informować pozostałych. Nie mniej, kontrolował się, pewnie dlatego, iż radość ze znalezienia kobiet przeważała nad wszelkimi nerwostanami.
Karen posłuchała rady Terry’ego i szła za nim. Kiedy jednak znaleźli się już na polanie, wychynęła i rozejrzała się. Dostrzegła dziewczyny i kamień jej spadł z serca, że jednak nic im nie było. Choć jednocześnie była nieco zła, że nie powiedziały nikomu dokąd idą. Potem jednak jej wzrok zatrzymał się na wróżku i kobieta zmrużyła lekko oczy. Nie była nieufna, ale też nie bardzo wiedziała, co ma o nim myśleć. Jak i wcześniej spotkane wróżki, był całkiem przystojny, ale co z tego. Niewiele to tłumaczyło zachowanie obu pań… A może właśnie tłumaczyło? Do kroćset. Albo może… Z tą papugą na ramieniu powinna przeklinać na sto sztormów i szkorbut? A walić to. Zamruczała przekleństwo po irlandzku, ale powoli ruszyła w stronę Dominiki i ananasów.
- Witam - pierwszy odezwał się “wróżek”, po angielsku, choć z nalotem dziwnego akcentu. Jego zielone oczy skupiły się na również zielonej papudze na ramieniu Karen. Wyglądał na nieco zdziwionego i zaraz jego wzrok przesunął się na linii drzew za przybyszami, jakby spodziewał się kolejnego, który zaraz wyskoczy zza niej.
- Coo? - zapytała zdziwiona Dominika. - Przecież ledwo co całkiem niedawno odeszłyśmy. Szukałyśmy czegoś lepszego, co mogłoby nie przemakać i służyć za zabezpieczenie tych dziurawych wiader. - Dziewczyna wyglądała na poddenerwowaną. Nic jednak nie wskazywało, że chodzi jej o znoszącą ze strachu jajko Ilham, ani przyłapanie ich na zrywaniu ananasów. Musiała być czymś zirytowana już zanim przyszli.
Karen była zaskoczona, słysząc odpowiedź wróża, podaną im normalnie, po angielsku, a nie jak w przypadku jego żeńskiego współplemieńca. Rudowłosa przyjrzała się Dominice i zastanawiało ją, co też ugryzło kobietę. Widząc wzrok wróża na Figlarza, automatycznie pogładziła ptaka po główce. Nie spieszyło jej się jednak do konwersacji. Zatrzymała się gdzieś przy pierwszych od ich strony ananasach i zaczęła się przyglądać terenowi.
“To Ala, to As, a to ananas” scena przypominała początki elementarza. Była Ala, znaczy Monika jako Ala, wróżek, jako As oraz ananas. Ale ledwo odeszły? Niemożliwe, czyżby tutaj były te narkotyzujące rośliny? Bez sensu, bowiem nawet jeśli tutaj były, to jednak obydwie zrobiły wcześniej daleką drogę czymś przymuszone, albo zachęcone. Czyżby wpływ wróżka? Teoretycznie mógłby pewnikiem to zrobić.
- Witam szanownego pana, dziękujemy za odnalezienie naszych przyjaciółek - uśmiechnął się Terry swoim uśmiechem nr 125 przybieranym wtedy, kiedy na inspekcję obozu przybywał co najmniej pułkownik. - Wiecie co dziewczyny, chodźmy do obozu, bardzo proszę, to trochę stąd, zagalopowałyście się lekko - zwrócił się do towarzyszek wyprawy. - Oraz właściwie co się stało? - dodał widząc zdenerwowanie Dominici. - Jeszcze raz panu dziękujemy - ponownie skinął wróżkowi nie wiedząc, czy lepiej podpytać go, czy też czym prędzej uciekać.
- Nie odnalazłem ich, bowiem one odnalazły mnie, a może wszyscy odnaleźliśmy po prostu siebie - “wróżek” wstał z kucaka (chociaż jego kolana tak naprawdę w ogóle nie dotykały ziemi, unosząc się kilka centymetrów nad nią), uprzednio skinąwszy głową Monice. - Bywajcie przyjaciele i pozdrówcie lasuaala. - Po tych słowach, wyraźnie szykował się do odlotu.
- A co się miało stać? - zapytała Dominika, łypiąc na “wróża”. Jakoś zapomniała się z nim pożegnać. A może to łypanie oznaczało, że nia ma zamiaru tłumaczyć nic w jego obecności? Kto wie… w każdym razie, dziewczyna zaraz po tym wstała z kucka i kopnęła z całej siły w ananasa… - Przepraszam cie ananasie, że cie kopię… - powiedziała przy tym sucho.
- Kto to Iasuaal? - szybko wpadł Terry, żeby wróżek nie zdołał odlecieć. Chwilowo odstawił na bok zdenerwowanie Dominici.
- Wy nazywacie go Augustynem, a my lasuaala - wyjaśnił mężczyzna.
- Aaa, chcielismy go odwiedzić, ale jakoś nie udało się go spotkać, zaś do jego domku dostęp jest trudny. nie potrafimy latać. Przepraszam, że nie przedstawiłem się - zreflektował się nieco. - Jestem Terry, zaś to jest Karen. Nasze koleżanki chyba już poznałeś. Karen kiwnęła wróżowi głową, gdy Terry postanowił ją przedstawić. Czy była niechętna w stosunku do skrzydlatego? Lepszym określeniem było ‘nieufna’.
- Oczywiście, dane mi było poznać wasze urocze koleżanki. Nie potraficie ino latać, jednak jeśli wiedza moja jest prawidłowa, pływania wam nie poskąpiła stwórczyni - odpowiedzał “wróż”. - Mi na imię Gallano. Wszakże miło mi was poznać, al'devus.
- Niektórzy potrafią pływać, inni nie potrafią, rozmaicie bywa - skomentował jego odpowiedź Terry. Zaczął się zastanawiać. Anglojęzyczny wróżek byłby bardzo przydatną osobą, żeby wyjaśnić kilka rzeczy. - Może miałbyś ochotę przejść, znaczy przelecieć się chwilę z nami panie Gallano? - spytał latającego superprzystojniaka.
- Przepraszam cie pier… ananasie, że cię teraz wykręcę stąd… - kontynuowała w tym czasie Dominika. Z czego Karen poważnie się zastanawiała, czy to podchodziło jeszcze pod szacunek, czy już pod obelgę w stosunku do bogu ducha winnego ananasa. Jej irytacja widocznie dosięgała coraz wyżej, być może zbliżał się już moment gdy dosięgnie zenitu. - Mieliśmy już iść, no nie? - Uniosła wzrok na Terry’ego.
- Owszem, mieliśmy, chyba że chcesz pożyczyć siekierkę - zaproponowął jej uprzejmie widząc bezskuteczne usiłowania. Ponadto dawał Gallano szansę na odpowiedź, bowiem wróżek powstrzymał się chwilę od deklaracji. Może się zastanawiał, albo chciał grzecznie odmówić, tylko nie wiedział jak, albo po prostu sobie chwilę nicniemówił.
Gallano zatrzymał wzrok na kilka dłuższych chwil na Dominice. Po tym wrócił wzrokiem na Terry’ego.
- Wiele będzie jeszcze okazji by razem chodzić i latać, jeśli tak poprowadzi nasze ścieżki los. Ja zaś powodu nie widzę, by teraz podążać tam gdzie wy.
Dominika zaś spojrzała na Terry’ego jakby siekierka była czymś w rodzaju “zbawienia”, którego wcześniej nie dostąpiła.
- To był ostatni… - wymruczała pod nosem.
- Wobec tego szanowny Gallano, cieszymy się, że poznaliśmy pana oraz może rzeczywiście uda się kiedyś jeszcze spotkać. Proszę również pozdrowić swoich przyjaciół. Jesteśmy tutaj nowi, niewiele jeszcze wiemy, ale staramy się jak najmniej przeszkadzać - Boyton zaczął przypuszczać, że zły humor Dominici wziął się stąd, że zabrała się za owoce, zaś przypadkowo spotkany Gallano opiórkował ją od góry do dołu, że nie dziękowała roślinkom. - Czasami średnio nam wychodzi, ale powoli uczymy się. Zaś uczylibyśmy się jeszcze szybciej, gdyby ktoś nam poopowiadał o tej pięknej wyspie.
- Na tej wyspie, młodzi sami uczą się latać - odpowiedział Gallano, a brzmiało to trochę jak metafora do czegoś, o czym “młodzi” nie mieli przecież pojęcia. - Bywajcie.
Po tych słowach skrzydlaty mężczyzna zaczął odlatywać.
Tym samym odsłaniając niewidoczną do tej pory za nim Monikę.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko na widok Karen. Ale ta mogła z całą pewnością stwierdzić, że mimo wszystko było to lekko ponury uśmiech… jakby Monikę coś gryzło.
- Do widzenia… - pożegnała wróża cicho Karen, po czym ruszyła w stronę Moniki. Przystanęła dopiero przy niej
- Wszystko dobrze? - powiedziała powoli, by ta wyłapała, zanim Karen musiałaby szukać patyczka i jej tu nim żłobić w ziemi hieroglify. Chciała się dowiedzieć co się stało. Jak faktycznie wpadły na tego Gallano i jak to wyszło, że nie odczuły, że przepadły na… dobre trzy godziny, jeśli dobrze zrozumiała z informacji od Ilham. Figlarz znów został pogłaskany, jakby to już była jakaś mantra uspokajająca rudowłosą pisarkę.
Monika w odpowiedzi westchnęła ciężko. No i po tym skinęła krótko głową. Wyglądało na to, że jest ciężko, ale ogólnie spoko… przynajmniej na to mogła wskazywać podstawowa interpretacja. Niema dziewczyna wskazała palcem papugę, z zapytaniem wymalowanym na twarzy.
Odwróciwszy usta do Moniki Terry wyraźnie wypowiedział słowa artykułując je tak i tak ruszając wargami, żeby mogła zrozumieć.
- Znaleźliśmy papugę na plaży. Mówi po angielsku pojedyncze słowa. Ciągle chce krakersa. Może to znajoma Augusto, tego poprzedniego rozbitka.
Po czym zwrócił się do Dominici.
- Pomożemy wam nieść ananasy. Chodźmy. Przeszłyście naprawdę sporo od obozu.
Karen nie naciskała na Monikę. Po jej reakcji zaczęła snuć różne wnioski, ale zaraz pokręciła głową i zerknęła na Terry’ego, po czym znów na obie dziewczyny
- Orientujecie się, że nie było was 3 godziny, jakoś tak…? - rzuciła bardziej do Dominiki
- Cieszę się, że jednak nic wam nie jest - dodała zaraz i teraz dopiero rozluźniła się. Wyglądała na zmęczoną, przynajmniej w dużym stopniu bardziej od czasu jak podróżowali z Terrym po plaży. Poczuła też pragnienie, więc uznała, że dobrym pomysłem będzie jak napije się w drodze powrotnej z rzeki. Pozwoliła sobie dopiero na zaprzestanie procesu niepokojenia i inne myśli, nieco łagodniejsze znów zajęły jej głowę.
- Trzy godziny? - Dominika wyraźnie zdziwiła się. Odruchowo spojrzała na rękę… ale nie było tam zegarka. Spojrzała więc w górę na niebo i słońca. - Coś takiego. Jak ja żałuję braku zegarka - zamarudziła. Jednocześnie biorąc dwa ananasy, jeden w jedną rękę. Drugi w drugą.
- Tak, chodźmy - dorzucił swoje Terry pomagając brać ananasy. Owoce ważące nieraz ponad kilogram, dosyć obłe, niełatwo było wszak nosić bez żadnego pojemnika. Tu takiego nie mieli, poza oczywiście ubraniem, które od biedy dałoby się przerobić na jakiś worek. No, ale on miał na sobie jedynie spodnie i buty, zaś paradowanie na golasa w takich okolicznościach przed trójką kobiet byłoby cokolwiek przesadne. Nie był jakoś nadzwyczajnie wstydliwy, ale ekshibicjonizm nie stanowił również jego specjalnego konika. Zaś dziewczyny, cóż, również wątpił, żeby zrezygnowały z jakiejś części stroju, nawet jeśli pod nią nosiły figi i staniki. Dlatego zwyczajnie zaczął wszystko układać sobie na rękach, znaczy te kilka, które mógł wziąć oraz podobnie spojrzał na innych. Razem spokojnie byli w stanie zabrać wszystko, co Dominica nazrywała, obrzucając przy okazji owoce zestawem miksu przekleństw oraz podziękowań. Szczerze mówiąc, dziewczyna może rzeczywiście miała iście klasyczną urodę, ale słownictwo trochę rynsztokowe. Ano niekiedy tak bywa, ale faktem jest, że akurat Terry preferował, nie tyle Wersal, co nieco większe ukulturalnienie. Jasne oczywiste, każdemu prawie się zdarzy czasem rzucić “kurwą”, czy tak “chujem”, no ale tak ogólnie, nie przepadał za tym. Nawet jeśli jemu samemu coś się wymówiło takiego, był wkurzony na siebie. Może dlatego, że będąc zawodowym wojskowym nasłuchał się tego aż do przesytu, zresztą sam także używał częściej przekleństw. Zrywając jednak z wojskiem, starał się zerwać również z taką mową i wyrywało mu się raczej w chwilach zdenerwowania, jak choćby na plaży przy zombie. - Może wróćmy trochę inną drogą, możemy najpierw dojść do rzeki, a później nieco lekko zboczymy może ku plaży - złożył propozycję. Jakby bowiem nie było, takie odkrywanie nowych kawałków byłoby sensowne. - Może cokolwiek znajdziemy nowego? - wyraził przypuszczenie. - Zresztą według mnie, później będziemy musieli zwiedzić całą wyspę, przynajmniej w tym zakresie przed rzeką, gdzie jest względnie bezpiecznie.
Karen również zaraz złapała za trzy ananasy. Były trochę kujące przez tę specyficzną powierzchnię, ale bez porównania do pazurów Figlarza i koszula niejako poprawiała sytuację. Pisarka przyjrzała się też ponownie Terry’emu i tak jak już wcześniej coś chodziło jej po głowie, tak doszła do wniosku, że w sposób czysto opiekuńczy musi mu potem zwrócić na coś uwagę. Ale to nie teraz
- Figlarz, wracamy do nas. A ty nie wracasz do siebie? - rzuciła do papugi, unosząc brew.
- Figlarz! Figlarz! Skrzydła! Skrzydła! - wyskrzeczała papuga.
- Chyba polubiła cię, nie wiem, czy licząc dalej na głaskanie oraz potencjalne krakersy, będzie chciał ciebie zostawić - uznał Terry ruszając kilka kroków ku powrotowi na plażę. Skoro bowiem Monika mogła dojść aż tutaj, raczej mogła także swobodnie wracać.
Karen nie dała mu daleko odejść samotnie. Na moment przyspieszyła krok i zrównała się z nim. Z figlarnym błyskiem w oku przyjrzała mu się
- Terry… - było preludium pytania, rudowłosa uśmiechnęła się lekko do mężczyzny
- Mam cię pogłaskać? - wypaliła i wcale się nie zaśmiała. Jednakże to pytanie miało zdecydowanie więcej poziomów niż ten podstawowy. Kobieta, jak to kobieta - coś knuła.
- Głaskać! Głaskać! - Figlarz powtórzył za nią całkiem pasujące mu słówko.
- Jestem za ciężki - pokręcił przecząco, ale uśmiechnął się wesoło do niej. - No wiesz, ciężko byłoby mnie nosić tak na ramieniu, a po głaskaniu pewnie na tym by się to skończyło, że zacząłbym rywalizować z twoim kumplem Figlarzem o ten wspaniały przywilej. Chyba obydwaj stoczylibyśmy wspaniała walkę na dzioby oraz ostre pazury - zażartował. Widocznie nie miał specjalnego doświadczenia z kobietami oraz ich myślami, ponadto jego pewna powściągliwość przypominała tych, co to “na pierwszej randce się nie całuję.” Dlatego pewne kwestie pokrywał żartem. - Nawet teraz nie można iść rączka w rączkę ze względu na kokosy, ale na to nie poradzimy, przynajmniej póki nie powrócimy. Naprawdę wracajmy, w obozie się niepokoją - dodał poważnie. Widać faktycznie było niepokój na jego lekko spiętym obliczu.
Karen cmoknęła
- No jestem twarda, ale mam granice fakt… Byłoby źle, gdybyś zaczął rywalizować z papugą… - Skrzyżowała ręce ile mogła przy trzymaniu ananasów i pokręciła głową. Chciała go trochę rozluźnić, bo widziała że się napinał. Kiwnęła głową w sprawie niepokoju w obozie. Tak, powinni wracać. Więc rudowłosa zwolniła, czekając na pozostałe panny. Nie przeszkadzało jej, że był powściągliwy. Uznawała to za pewną formę szacunku do swojej osoby. Coś jednak w jego słowach znów ją rozbawiło popatrzyła na niego przez ramię
- Terry, ostre te kokosy, nie sądzisz? - uśmiechnęła się do niego przy tej pomyłce. Chyba, że celowo niosąc ananasy, powiedział o kokosach! Wróciła uwagą do Moniki i Dominiki.
Tymczasem Terry nawet nie zauważył swojego przejęzyczenia. dopiero, kiedy Karen zwróciła mu na to uwagę. Widocznie kokosy tak już wsiadły do jego myśli, jako pierwsze napotkane owoce, że odruchowo zaczął używać ich nazwy wobec innych. Machnąłby zakłopotany dłonią, ale pewnie wtedy poleciałyby mu owoce, które miał w dłoniach właśnie.
- Pomyłka, ale owszem, całkiem ostre oraz będą smaczne. Wszyscy się ucieszą i nam się chyba też będzie fajnie jadło. dobrze, że dziewczyny je odnalazły - spojrzał, czy towarzystwo się łaskawie za nim rusza ku odległemu obozowi.
Dziewczyny oczywiście ruszyły. Jak się okazało dla Moniki zabrakło już ananasów do niesienia, jednak dziewczyna i tak miała zajęte ręce jakąś zieleniną. Pewnie wcześniej leżała za kamieniem, dlatego nikt jej nie zauważył.
No i milczały, nie chcąc przerywać konwersacji między parką. Obydwie miały nadal nieco ponure miny.
- Dominica, jakiś problem? - spytał Terry widząc, że dziewczyna jak nie miała humoru, tak nie ma. - Oczywiście poza naszym głównym problemem - bowiem faktycznie mogła być po prostu sfrustrowana wyspą, jako taką mając jej serdecznie dosyć.
- W zasadzie to obie macie miny, jakby coś was… ugryzło - dodała zaraz do pytania Terry’ego Karen, również zerkała co rusz na obie panie.
- Wyobraźcie sobie - zaczęła Dominika, a chociaż wyglądało na to, że chce spokojnie coś opowiedzieć, w jej tonie po prostu brzmiało oburzenie - że ten cały Gallano, nie tylko kazał mi przepraszać każdą roślinę, którą dotknęłam, wisząc mi za karkiem, pouczał jak powinnam je rwać… i za chiny ludowe nie chciał się odczepić. W dodatku, zaproponował Monice, że wyleczy jej uszy… ale, pod pewnym warunkiem! - Dominika spojrzała przy tym na Monikę. Ta jednak nie odwzajemniła spojrzenia, nic dziwnego, pewnie nie zdawała sobie sprawy z tego co mówi teraz jej towarzyszka.
- Tak, niby jakim? Bezsensowne oczekiwanie. Co ostatecznie mogłaby mu dać, poza tym czego nie ma? Wątpię bowiem, żeby interesowały ich plotki dotyczące Brexitu, wyborów w Stanach oraz innych tam takich - skrzywił się Terry nie łapiąc, co właściwie miał na myśli wróżek. Ale skoro mógł wyleczyć Monikę, może to zrobi, jeśli go jednak ładnie poproszą.
- Nie ma, ale może mieć. Dziecko. Rozumiesz? - Dominika, wyglądała na na tyle sfrustrowaną, że lada moment wypuściła by z prawej dłoni ananasa.
- Co?! - buchnęła nagle Karen patrząc osłupiała na Dominikę, a potem na Monikę. Prawie sama upuściła ananasa, ale złapała go nim wyleciał.
Monika widząc ów wzrok popatrzyła tylko na Karen, a później na Dominikę. Jeśli cokolwiek chciała powiedzieć, to i tak nie miała szans… szli, a wokoło nie było piasku na którym mogłaby pisać.
- Tak po prostu jej z tym wyskoczył jako opcję? Uzasadnił czemu chce akurat tego? - dopytywała pisarka lekko zszokowana w ogóle opcją takiego ‘handlu’. Pokręciła z oburzeniem głową. Tylko utwierdziła się w przekonaniu, że coś z tymi wszystkimi wróżkami było ostro nie tak. Burzowa Karen mrużyła oczy, ale nie mówiła nic. Obawiała się, że jak zacznie to puści litanię, po której jej matka kazałaby jej siedzieć w kącie przez dwa dni.
Terry natomiast chwilę szedł nie mogąc pozbierać myśli.
- Dziecko? Poważnie … - żeby choć pragnął seksu, ale nie, od razu dzieciaka. No, przy okazji nie zdajac sobie pewnie sprawy, że to nie jest tak od razu i nie zawsze jest w ogóle. Co ja pieprzę, skarcił się, ale nagle rozluźnił. - Pewnie głupi żart. Tutejsi są inni, tak, pewnie po prostu tak idiotycznie żartował - uff, bo niby co. Przypuśćmy, że Karen dostałaby ataku ślepej kiszki, to co jej powiedzą: nie ma problemu kochaniutka, ale użyczysz nam swojego łona na jakieś dziewięć miesięcy, co ty na to złociutka, robimy biznesik? Wkurzające, nawet jako głupi dowcip.
- Uwierz, jakoś nie wyglądał na żartownisia… próbowałam go pogonić, ale był jak rzep u psiego ogona. Serio. Zresztą, Monika też grzecznie podziękowała… I tak, dosłownie. Najpierw się nas uczepił, zaczął pouczać, a później wyskoczył z taką propozycją, i to tak jakby… nie wiem…. chciał wymienić banana na jabłko. Jakby to nie było nic takiego… tak się cieszę, że przyszliście. Nie wiedziałam jak go pogonić by dotarło - Dominika odwróciła się, patrząc w stronę miejsca z którego odchodzili. Jakby obawiała się, że wróż zaraz wyskoczy zza krzaków oznajmiając, że zmienił zdanie.
- Proponuję w takim razie, byśmy, na wszelki wypadek wszyscy, ograniczyli samotne podróżowanie gdziekolwiek… - oznajmiła rudowłosa nadal pochmurnie, ale już mniej gniewna, teraz przeszła w tę bardziej racjonalną postawę. Nie brzmiało to dobrze, jeśli te wróże miały być takie nachalne. Będzie musiała zapytać o to Dafne, albo tego całego Augustyna.
- Owszem, wprawdzie co kraj to obyczaj, ale nie znaczy to, że wszystkie obyczaje muszą nam się podobać. Lepiej uważać, bowiem kto wie, co jeszcze mają we zwyczajach. Dominica, czy oprócz owej propozycji mówił coś użytecznego dla nas? - spytał dziewczynę.
- Nie. Tak… - Dominika chyba nie mogła się zdecydować. - W sensie, mówił, że kawałek za ananasami znajduje się taro. A eee migdały, czy pataty są po drugiej stronie rzeki. I kiwano… eemm… no i pokazał mi kilka ciekawych roślin. Te duże liście, które niesie Monika podobno nie przepuszczają wody. A te mniejsze, podłużne są bardzo trwałe. Podobno mogę służyć nawet jako lina… no. - Dominika chciała podrapać się w zamyśleniu po głowie, ale to spowodowało, że znów upuściłaby owoc. Zaniechała więc temu.
- Doskonale się spisałyście, ale rzeczywiście … raczej nie chodźmy samotnie, bowiem nie wiadomo, co się zdarzy. Inna rzecz, że jeśli jest coś po drugiej stronie rzeki, to chyba nie możemy tam iść ze względu na te złe wróżki. Wyobrażam sobie, że ten Gallano, czy jak mu tam, tylko proponował wymianę, zaś te złe mogą po prostu wziąć siłą - skrzywione wargi sierżanta wystarczająco mówiły, co myśli na ten temat. Szczególnie dlatego, że to co zrobił wróżek wcale nie musiało być najbardziej szokującą propozycją, która czekała ich właśnie tutaj.
- Żadna z nas nie była sama… po to chodziłyśmy w parze, by było bezpieczniej. Tylko Ilham chodziła po tym lesie sama… - odpowiedziała Dominika. - Nie spotkała nikogo?
- Widocznie jej nastawienie jest odczuwalne nawet przez wróżki - stwierdził półserio Terry, kompletnie nie wiedząc, co o tym myśleć. Tak czy siak musieli po prostu uważać, bowiem skoro przyzwoitsza część wróżek była taka, jakie super “słodkie” cechy posiadała ta mniej przyzwoita?
Karen nie była przekonana, czy którymkolwiek z tych wróżek można było tak do końca ufać. Jak na razie żaden z mieszkańców tutejszych okolic, poza Dafne, nie wywarł na niej najlepszego wrażenia. Nawet żarcik na temat nastawienia Ilham niespecjalnie ją ruszył. Pokręciła w końcu głową, odganiając ponure myśli. Trzeba było poznać zasady tego miejsca. Wszystkie. Dopiero będzie można poczuć się w miarę swobodnie, ale nie chciała, żeby to wprowadzało niepokój, szczególnie u niej samej. Dość tego ponuractwa. Tupnęła nogą w myślach. Przestała być nachmurzona dopiero kiedy zbliżali się już do obozu.
 
Kelly jest offline  
Stary 17-11-2016, 00:09   #112
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień III - Podwodne perypetie (Axel, Dafne)

W końcu jednak wypadało się ruszyć. Po prostu… wypadało, chociaż Dafne postarała się by owa miła chwila trwała do znudzenia długo. Czas było jeszcze raz coś przekąsić. Jeszcze raz trochę się napić. Dziewczyna pokazała Axelowi, że wszystkie jego rzeczy faktycznie są w szufladzie. Później zaś, nie pozwalając się ubrać, poprosiła by poszedł za nią.
Jaskinia za dnia i tak była ciemna. Może nie tak ciemna jak wtedy gdy do niej szli, a tym razem unoszące się kule światła oświetlały i ją. W pewnym momencie doszli do rozwidlenia. Dafne pokazała mu, że jeśli poszedłby dalej prosto, wyszedłby na zewnątrz. Jednak ona chciała, by poszedł z nią w prawe rozwidlenie. I wcale nie chciała powiedzieć dlaczego i dokąd idą.
Axel podejrzewał, że właśnie idą w stronę podwodnego wyjścia z jaskini, ale nie pytał, ani nie przedstawiał swoich myśli, chcąc by niespodzianka pozostała niespodzianką do końca.
- Kto zbudował jaskinię i kiedy? - spytał.
- Moja matka, gdy była młodsza. Zanim jeszcze się urodziłam - wyjaśniła Dafne. Tymczasem korytarz znów wydawał się podążać w dół, zamiast w górę, co mogło sugerować, że przypuszczenia Axela są trafne..
- Dlaczego sądziłaś, że interesuje mnie jakaś kobieta? - Axel postanowił wyjaśnić ewentualne nieporozumienia.
- Słucham? - Dafne zmarszczyła brwi.
- Gdy rozmawialiśmy, wcześniej. Pytałaś, czy chciałbym się związać z inną.
- Mówiłeś, o kobiecie z którą byłeś związany. Ale chęci wyraziłeś w czasie teraźniejszym. Stąd było moje pytanie. - Dafne spojrzała na na niego czujnie - My aalaes, jesteśmy raczej monogamiczni, tak samo jak większość z was.
- Zapewniam cię, że nie myślę o żadnej innej - powiedział Axel. - Co do monogamii mam dokładnie to samo zdanie, jak ty. I masz rację, wyraziłem się wtedy nie tak. Nie będzie żadnej innej, prócz ciebie - dodał. Miał nadzieję, że brzmi to dostatecznie szczerze i że Dafne mu wierzy.
- To dobrze - Dafne uśmiechnęła się.
Tymczasem, docierali właśnie do kolejnego pomieszczenia. Przed nimi bowiem jawiło się coś, co można było zdecydowanie nazwać “wejściem”. Chociaż drzwi nie miało.
- Jeśli dobrze rozumiem, to idziemy dalej? - Axel się uśmiechnął. - Czy znów mam zamknąć oczy?
- Nie, tym razem nie musisz - odparła Dafne, pierwsza przechodząc przez wejście. Gdy Axel przeszedł zaraz za nią, jego oczom ukazało się okrągłe pomieszczenie. Nie było w nim nic, prócz dwóch niskich komód. Jedna ściana była “przeszklona” w dokładnie taki sam sposób, jak ta w pomieszczeniu w którym wcześniej się znajdowali. Widok jednak, nie był tak doskonały.
Właściwie niewiele było widać za nią, prócz skał przed nimi i skał pod nimi, no i może kilku kolorowych rybek. Dafne podeszła do niej, zapraszając gestem Axela.
- Tam? - Axel podszedł do dziewczyny i spojrzał przez "okno". - na drugą stronę?.
- Tak, teraz pójdziemy tam - wyciągnęła w jego kierunku dłoń. - Gotowy?
- Powinniśmy się nauczyć języka migowego - powiedział. Złapał dłoń dziewczyny i skinął głową. Wolał nie otwierać ust.
A ona pociągnęła go za sobą, w stronę “szyby”, która oczywiście okazała się nie istnieć. Po prostu przeszli i znaleźli się zupełnie nagle w wodzie. Rudowłosa momentalnie straciła nogi na rzecz syreniego ogona i złotych łusek. Patrzyła na Axela, jakby z obawą, czy wszystko z nim dobrze.
Axel zamknął usta, zanim wydarło się z nich pełne zdumienia "Oooo". Był pewien, że szyba odsunie się na bok, że pomieszczenie powoli wypełni się wodą... Oczywiście ten sposób był praktyczniejszy, ale zdecydowanie bardziej niespodziewany.
Uśmiechnął się szeroko, pamiętając o trzymaniu ust zamkniętych, i z aprobatą skinął głową. Przez moment jednak pożałował, że nie zna telepatii...
Dziewczyna widocznie uznała, że wszystko jest okej, bo pociągnęła go w dół w ciemne głębiny. Dopiero po kilku chwilach, jego oczom ukazało się coś co przypominało - w zależności od interpretacji “czarną dziurę w skale” albo “wejście do kolejnej jaskini, prowadzące w dół”. I choć wyglądało przerażająco, to właśnie tam teraz płynęli.
Dobrze, że nie paszcza jakiegoś lewiatana, pomyślał. Ale nie zamierzał się wyrywać, wypytywać, lub robić coś równie głupiego.
Po chwili ogarnęła go ciemność. Czuł, że korytarz którym ciągnie go Dafne, jest dość wąski. W dodatku, tu pod wodą jego oddech był zupełnie inny niż na powierzchni. Gama uderzających w niego uczuć nie była przyjemna. Jedyne co, dotyk dłoni Dafne, która ciągnęła go i ciągnęła… a dopiero po chwili Axel mógł dostrzec światełko w tunelu. Cień nadziei, że podróż kiedyś się skończy.
I w końcu wypłynęli.




Axel rozejrzał się dokoła, ciekaw, dokąd tym razem przywiodła go podmorska podróż.
Miejsce w którym się znalazł, wyglądało przedziwnie. Zwłaszcza, że Axel zobaczył je teraz po raz pierwszy i to z góry. Ogromne połacie skał, ułożonych tak jakby były z wosku i ktoś wylał je na kształt wielopiętrowych wież z wieloma wejściami i otworami przypominającymi okienne. Właściwie, nie wiadomo było które, gdzie się zaczynają. Jedne wydawały się ciągnąć daleko daleko w dół, inne istnieć na jakiś wysuniętych w górę skałach.
Było tu wiele światła. Dobiegało ono ze znanych już Axelowi świetlistych kul. Przedziwnych roślin. Otworów w skałach. I przestrzeni… jakby docierały tu promienie słońca.
Wokoło krążyły różne rodzaje ryb, pojedynczych i w ławicach. Większych, mniejszych… a wśród nich można było spostrzec zarówno delfiny, kałamarnice, co rudowłose syreny obydwu płci. Różniły się nieco od Dafne. Nie tylko długością włosów, czy ogólnym wyglądem. Pierwszą różnicą był kolor łusek. Żadna z krążących kuzynek czy kuzynów, nie posiadała złotych łusek, chociaż ich kolory były bardzo różnorodne.
Dafne pozwoliła Axelowi przez chwilę patrzeć.


W końcu pociągnęła go dalej w dół, w stronę jednej z wysokich wież. Pojedyncze syreny które mijali, kłaniały się lekko i ciekawsko przyglądały mężczyźnie. Kilka delfinów, wyrwało się z ich grupy i zaczęło płynąć tuż z a nimi. Rudowłosa zwolniła wtedy, i pokazała je Axelowi dłonią.
Axel spróbował wyrazem twarzy wyrazić pytanie, które chciał zadać. I na które i tak nie mógłby dostać odpowiedzi.
Tymczasem delfiny te podpłynęły, a jeden z nich musnął swoim dziobem udo Axela. Wyglądało to trochę jakby… witał się? Nalegał by się przywitać? Do drugiego Dafne wyciągnęła dłoń, by pogłaskać go po łebku, więc Axel natychmiast poszedł w jej ślady, w ten sam sposób witając się z delfinem, który zaczął 'zaczepiać' jego. Czyżby to byli znajomi z plaży?
Rudowłosa uśmiechnęła się do niego. Gdy delfiny przywitały się, pociągnęła go bez pytania o pozwolenie dalej w stronę wieży. Płynęli na tyle szybko, że lada moment znaleźli się w niej wpływając w jej wnętrze.
Kolejny długi korytarz, ten jednak nie był ciemny. W końcu Dafne zatrzymała się. Położyła dłoń na kamiennej ścianie.
Przeniosła po tym wzrok na Axela i znów się uśmiechnęła. Być może dlatego, on sam nie wiedział kiedy ściana zaczęła się przesuwać i odsuwać w bok, ukazując okrągłą wnękę, przez którą można było przepłynąć dalej.
Zwiedzanie miasta, czy spotkanie się z rodziną, pomyślał Axel, po raz nie wiadomo który rozglądając się dokoła.
Długo nie musiał się nad tym zastanawiać, gdy tylko przepłynęli przez kolejną wnękę i nim jeszcze w ogóle zdążył przyjrzeć się pomieszczeniu w którym byli, nagle na jego szyję ktoś się dosłownie rzucił. Jednym ramieniem, bo drugim ta sama osóbka rzuciłą się na Dafne, jakby chciała objąć dwie osoby naraz.




W około Axela rozległ się nagle dźwięk. Był to dziwny dźwięk. Przypominał nieco pisk delfinów, a jedocześnie jakby ukryte były w nim jakieś słowa. W dodatku, sprawiał dziwne wrażenia, jakby jedocześnie był piękny i niezwykły, oraz nieco drażniący.
Pierwsza myśl jaka nasuwała się, to rozmowa. Syreny rozmawiały między sobą.
W tej rozmowie Axel uczestniczyć nie mógł, ale na powitanie odpowiedział. Nieco ostrożnie, nie bardzo wiedząc, ani z kim się wita, ani jak na to powitanie zareaguje Dafne.
Kątem oka spojrzał na swą narzeczoną.
Uśmiechała się i wychyliła by cmoknąć w policzek dziewczynę, która ich witała. I znów, nim Axel zdążył w ogóle zastanowić się nad czymkolwiek, poczuł poruszenie wody za sobą. Ktoś położył dłoń na jego ramieniu. Czyjaś twarz pojawiła się z tyłu między jego a Dafne, cmokając dziewczynę w policzek. Dźwięki wokoło niego narosły. Teraz rozmawiało więcej osób.




Axel skinął głową na powitanie i uśmiechnął się.
Zaczął teraz rozumieć, jak się czuła Monika.
Co ta strefa jej zrobiła? Czy usiłowała zrobić? Tylko jedno mu przychodziło do głowy...
Na wszelki wypadek odrobinę mocniej uścisnął dłoń Dafne.
Tymczasem, nieznana mu dziewczyna bez pytania o pozwolenie cmoknęła i jego policzek. W gruncie rzeczy, było to przecież sympatyczne powitanie. Powitała bowiem nieznajomego, tak samo jak swoją… kuzynkę (?), przyjaciółkę (?).
Po tym dziewczyna odpłynęła na dobre dwa metry i tym razem nieco bezczelnie, ciekawskim wzrokiem zaczęła sobie oglądać Axela, trochę tak, jakby Dafne wróciła ze sklepu i pokazywała psiapsiółce nową sukienkę.
Mężczyzna, który czaił się za ich plecami pojawił się teraz z boku. Patrzył na Dafne, a ona patrzyła na niego. Wokoło rozlegał się ten dźwięk. Sugerowało to, rozmowę tych dwoje.
Axel nie miał pojęcia, co się dokoła dzieje, ale usiłował robić dobrą minę do złej gry. I zaczął się rozglądać dokoła, przypatrując się spokojnie tym, którzy gapili się na niego.
Innego wyjścia i tak, prawdę mówiąc, nie miał.


Pomieszczenie w którym byli nie było wielkie, nie było też ani kołem ani kwadratem, a “sufit” w różnych miejscach miał różne wysokości, co bardziej sugerowało wnętrze jaskini. Było tu wiele rzeźb, wiele muszli i wiele obrazów stworzonych z malutkich połyskujących kamyczków, przypominających te, które widział we wnętrzu jaskini z łożem. Na środku, stały skały wyglądające na szklane, przypominające trzy cienkie i dość wysokie podesty.


Ci którym się przyglądał, od głowy aż po pas wyglądali na zwykłe, urodziwe, rudowłose osoby. Uśmiechnięte i zadowolone. Poniżej oczywiście mieli ogony. Dziewczyna perlisty jasnoniebieski. Chłopak perlisty jasnobrązowy. Ona miała kilka ozdób w postaci pereł. On zaś nie posiadał żadnych.


Zupełnie nagle, dziewczyna złączyła dłonie, w taki sposób, jakby chciała ucieszona klasnąć w nie. Bardzo szybko znalazła się tuż przy Axelu i znów bez pytania, złapała jego wolną dłoń.
Axel spojrzał na nią, ale nie wyrwał dłoni, tylko odpowiedział uściskiem na uścisk. Potem przeniósł ponownie wzrok na Dafne.
Ta zaś skinęła głową na wejście, które przed chwilą przekroczyli. Wszystko wskazywało na to, że opuszczają już to miejsce i z całą pewnością nie sami, sądząc po entuzjazmie dziewczyny po jego drugiej stronie. Zaraz zaś Dafne odwróciła wzrok z powrotem na chłopaka, by obdarzyć go najwyraźniej pożegnalnym uśmiechem i jakimiś słowami. Po tym pociągnęła Axela z powrotem na korytarz
Pozostawało tylko skinąć głową na pożegnanie, co też Axel uczynił, i zadać sobie pytanie "Co dalej" - tudzież poczekać cierpliwie, aż odpowiedź sama się znajdzie. Najbardziej wkurzało go to, że nie mógł o nic spytać...
Odpowiedź nadeszła niebawem. Wracali na powierzchnię. Wszystko o tym świadczyło. Nie płynęli co prawda dokładnie tą samą drogą, ale znów w górę, ku temu samemu otworowi, który jak teraz Axel mógł zauważyć, znajdował się w wysokiej skale, która wydawała się sięgać wyżej niż sama woda.
Czyżby... Przez głowę Axela przemknęła myśl, że nie ma pojęcia, jak się zachować 'na dworze' i jak powinno wyglądać jego powitanie z królową. Jeśli oczywiście to go czekało za parę chwil.
Mogłaś mnie jakoś... uprzedzić, ty... niespodzianko..., pomyślał.
Ale za parę chwil, czekała go znajoma mu ciemność. A więc znów, nic nie widział, nic nie słyszał i nic nie mógł powiedzieć… ale czuł dotyk dłoni Dafne i drugiej rudowłosej. Teraz obydwie ciągnęły go do przodu.
Wypłynęli nagle między skałami. Axel rozpoznał miejsce w którym wpłynął… wszedł... z jaskini w wodę. Zresztą, doskonale widział to samo wnętrze, ale teraz od drugiej strony. Dziewczyny zwolniły tuż przed nim, by powoli wkroczyć w nie.
Axel poczuł “łyk” prawdziwego powietrza, a przejście spowodowało, że kolana dosłownie ugięły się pod nim. Złapał równowagę w ostatniej chwili.
Witaj, domu, pomyślał.
- Dzień dobry - powiedział, skinąwszy głową kuzynce (?) Dafne.
Naga, jak sama Dafne dziewczyna, która stała obok na nogach, nie była tak piękna jak jej księżniczka. Co oczywiście nie oznacza, że piękna nie była. Krótkie włosy przykleiły jej się do czoła i policzków. Była zdecydowanie bardziej koścista i zdecydowanie mogłaby mieć kompleksy odnośnie za małego biustu. Była też nieco niższa.
- Ale odlot! - odpowiedziała na powitanie. Po angielsku, acz nieco niewyraźnie i z wyraźnym dziwnym akcentem.
- Axel - przedstawił się i skinął głową. - To było wspaniałe przeżycie - Obrócił się do Dafne i uśmiechnął się. - Co jest odlotem? - Ponownie spojrzał na drugą syrenę, nie zlustrował jej jednak od stóp do głów.
- Jak to co? Łał! - dziewczyna puściła rękę Axela i znów odeszła na kilka kroków od niego, by tak samo jak wcześniej, pod wodą zacząć mu się przyglądać. Wszystko wskazywało na to, że odlotem jest sam Axel.
- To jest Oaala. Moja kuzynka i przyjaciółka. Wybacz jej, jest dużo młodsza i nie widziała jeszcze mężcz… człowieka, prócz Augustyna. - Wyjaśniła Dafne.
- Zapewne będziemy się często widywać. - Axel uśmiechnął się i
- No nie wiem czy tak często. Dafne mówi, że nie lubisz być pod wodą. Nie możesz oddychać i mówić. Wolała zabrać cię tutaj. - Odpowiedziała dziewczyna, nie przestając obserwować różnych części ciała Axela. Wyglądała przy tym jakby miała ochotę go dotknąć.
Axel poczuł się nieco nieswojo, przypominając sobie wcześniejszą rozmowę z Dafne. Miał wrażenie, że zaraz spełnią się jego obawy, może niekoniecznie dlatego, że myślał o biuście Dafne. Raczej była to świadomość, że Oaala bacznie mu się przygląda... i że raczej nie patrzy na jego twarz.
- Masz rację. Pod wodą czuję się gorzej, niż na powierzchni, a rozmawiać też bym nie mógł, chyba że na migi, jedną ręką. Ale jestem pewien, że Dafne nie będzie miała nic przeciwko temu, że nas będziesz odwiedzać. Powinienem poznać członków jej rodziny. - Uśmiechnął się, a potem pocałował Dafne w policzek. - Zapraszamy Oaalę na drugie śniadanie, czy mamy jakieś inne plany?
- Wyjdźmy na wyspę! Proszę, proszę! - z jakiegoś powodu, sama myśl o wycieczce na powierzchnię napawała Oaalę radością. - Proszę… - dodała trzeci raz, ale ciszej. Wpatrzona przy tym na Dafne, dla odmiany.
Ta zaś po krótkim zastanowieniu skinęła głową.
- No dobrze. Ale… ubrania.
Axel uśmiechnął się lekko. Prawdę mówiąc powiedziałby dokładnie to samo. Zdecydowanie nie chciałby, by naga Oaala paradowała po obozowisku.
- Ja się też ubiorę - powiedział. - Panie przodem - poprosił.
- Odlot! - Ucieszyła się Oaala i faktycznie przodem popędziła w stronę korytarza. Widać, dobrze wiedziała gdzie ma iść.
Dafne ruszyła spokojniej, uśmiechając się przy tym do Axela.
- Kiedyś zwiedzisz więcej zakamarków podwodnego miasta. Wydawało mi się… że musi być to póki co dość… nieprzyjemne? Wolałam się upewnić, niż ciągnąć cię dalej.
- Nie było tak źle - zapewnił Axel. - Pierwsze koty za płoty, jak mówią. Pierwszy krok zrobiliśmy, parę osób mnie obejrzało... Masz fajną kuzynkę, ale troszkę się boję, jak będzie wyglądać jej kontakt z pozostałymi. Jej pierwsze spotkanie z ludźmi.
- A jak wyglądało pierwsze spotkanie ludzi z Aalaes’fa? Zresztą, myślałam że pójdziemy gdzieś tylko w trójkę.
- Tak? Dobrze - zgodził się Axel. - Ale skoro powiedziałaś o ubraniach, to myślałem, że chcesz iść do obozu.
- Na wszelki wypadek. Gdybyśmy kogoś spotkali, na pewno wolałbyś być ubrany… - była w tym lekko marudna nuta, ale też po prostu zrozumienie.
- Wolałbym, żebyś ty była ubrana, tak prawdę mówiąc, ale już ci mówiłem - to twój świat, twoje reguły. Nie należę do tych, którzy lubią się chwalić wdziękami mojej dziewczyny.
- A ten przystojniak, który się z nami witał, to kto?
- Mój przyjaciel i brat Oaale. Ma na imię Kolah. Niestety, powiedział mi, że królowa jest zajęta. Nie mogłam więc przedstawić ci swojej matki. Będzie jeszcze ku temu okazja.
- Z pewnością niejedną - odparł Axel. - Z przyjemnością wyprawię się z tobą w każdą podwodną podróż, jaką wymyślisz.
- Mówisz szczerze? - zapytała Dafne, jednocześnie obserwując dobrze swojego rozmówcę. Wyglądało na to, że nie była co do tego przekonana.
- Tak. - Poparł słowa buziakiem w policzek. - To fakt, że niemożność uczestniczenia w rozmowie jest trochę uciążliwa, ale to drobiazg. Poza tym Jak widzisz przeżyłem pierwsze oględziny. Kolejny raz będzie lepszy. Ile razy zechcesz, możemy płynąć.
- Czy Oaala nie może sama wychodzić na ląd - spytał cicho, korzystając z tego, że dziewczyna była daleko, pewnie już w ich sypialni.
- Nie. Nie może - odpowiedziała, równie cicho co Axel spytał, dostosowując się po prostu do jego tonu. - Dlatego tak się cieszy.
- Nie przeszkadza mi jej obecność - powiedział Axel. - A jej radość jest taka... urocza.
- Ja biorę toooo! - dobiegł ich głos Oaala’y która najwyraźniej była już w pomieszczeniu z łóżkiem. Oni zresztą, byli kilka kroków przed nim. Dafne uśmiechnęła się tylko ale nic nie powiedziała.
Axel zatrzymał się na moment.
- Chwila... - powiedział, po czym wziął Dafne w ramiona, z wyraźnym zamiarem wykorzystania wspomnianej chwili na pocałowanie jej.
I to był zapewne jego wielki błąd…
bo dziewczyna przysunęła się bardzo blisko, wtuliła i zaczęła całować. Ona przynajmniej, nie zinterpretowała tego, jako chęć cmoknięcia jej. Pocałunek bowiem był gorący.
Kradzież pocałunku to z pewnością nie była, a jeśli tak, to złodziej został złapany na gorącym uczynku i otrzymał solidną zapłatę za swoją śmiałość. I tylko świadomość tego, że Oaala jest o parę kroków sprawiła, że Axel nie dobrał się do Dafne na poważniej.
- Mój skarb - wyszeptał, gdy wreszcie miał okazję do powiedzenie czegokolwiek.
- Chodźmy… - poprosiła, robiąc krok w tył i łapiąc Axela za rękę.
- Nie możemy gorszyć twojej kuzynki - przytaknął posłusznie. - Chodźmy - dodał z wyczuwalnym żalem.


Oaala odwróciła się w momencie kiedy przeszli przez próg. W dłoniach trzymała białą sukienkę, wyszywaną złotymi nićmi… ale jeszcze jej nie ubrała.
- Ale odlot! - Skomentowała, dobrze znanymi jej słowami. Zaś jej wzrok po prostu stanął na przyrodzeniu Axela. Oczy były szeroko otwarte, a usta jakoś zapomniały do końca się zamknąć. Była zachwycona.
Axel był zachwycony nieco mniej. I poczuł, że się odrobinę rumieni. Nie wykonał jednak odruchowego gestu i nie zakrył owego fragmentu ciała. Usiłując sprawić wrażenie, że nic się nie stało, spojrzał na Oaalę.
- Ubierz się, proszę, skoro mamy wyjść.
Miał nadzieję, że idea wyjścia na powierzchnię odwróci uwagę dziewczyny od ciekawego (dla tamtej widoku).
Oaala od razu zaczęła się ubierać, tracąc chwilowo zainteresowanie patrzeniem na przyrodzenie Axela, powtarzała jednak coś pod nosem. Niestety, nie po angielsku. Dafne zaśmiała się, być może na te jej słowa, ale nie przetłumaczyła nic. Zamiast tego podeszła do komody. Najpierw wyjęła z niej rzeczy Axela i podała mu je.
Axel nie zrobił z siebie idioty, usiłując ubrać się jak najszybciej, tylko spokojnie wciągnął boxerki, a potem t-shirt i spodnie. Prawdę mówiąc... poczuł się nieco dziwnie w t- akim kompletnym, normalnym stroju. A potem zaczął się przyglądać Dafne, czekając, aż i ona przyodzieje coś 'kulturalnego'. A długo czekać nie musiał, bo w czasie kiedy on się ubierał Dafne już wybrała jakąś sukienkę i już wciągała ją na siebie. Ale nadal szukała czegoś w komodzie.
- Masz jakieś określone plany, Oaalo, czy też powierzymy losy wycieczki w ręce Dafne? - Na moment spojrzał na Oaalę, potem ponownie na 'swoją' syrenę.
- Chodźmy na proti, proszę… - poprosiła delikatnie Oaala, takim tonem jakby Dafne miała się i tak nie zgodzić. I faktycznie, bo ta pokiwała przecząco głową. Z miną, której Axel jeszcze nie widział. Bo wszystko w jej mimice i gestach mówiło “nie ma mowy, zapomnij”.
- Możecie mi wyjaśnić, o co chodzi? - Tym razem Axel schował do kieszeni mądre słowa o ciekawości i piekle.
- Oaala mówi o łące. Bardzo pięknej łące, tu w okolicach. Jednak, jest ona położona na terenie aalaes’vo. A chociaż my byłybyśmy tam bezpieczne, nie chcę by zobaczyli ciebie. Jak to się mówi? Lepiej nie kusić losu?
- Dokładnie tak. - Axel skinął głową. - W takim razie lepiej to miejsce ominąć, choćby było najpiękniejsze. Na wyspie jest z pewnością wiele pięknych miejsc. A kiedyś się tam jeszcze wybierzesz. - Spojrzał na Oaalę.
- Myślę, że mam pomysł. Dla ciebie - Dafne wskazała brodą na Axela - będzie to oczywiście niespodzianka. A ty, zobaczymy kiedy zgadniesz. Zgoda?
- Odlot! - Potwierdziła Oaala. A zaraz po tym znalazła się przy wyjściu z pomieszczenia.
- Wycieczka, w towarzystwie dwóch pięknych dziewczyn. - Super! - W ostatniej chwili powstrzymał się przed użyciem słowa "Odlot". To chyba było zaraźliwe.
Tymczasem Dafne w końcu znalazła to czego szukała. Wyglądało, że była to szyta z tego samego materiału co sukienki, torba.
- Nie chcę by się zmarnowało… - i z tymi słowami, podeszła do niby resztek, ale zupełnie wystarczających by trzy osoby najadły się po same uszy.
- Piknik! - ucieszył się Axel, pomagając pakować pakować prowiant. - Zabieramy jakiś koc?
- Piknik! - zawtórowała mu Oaala.
- Koc? - zapytała Dafne spoglądając na łóżko. Były tam… takie z owczej wełny. Wzruszyła ramionami. - Możemy.
- Skoro uważasz, że nie jest konieczny, to sobie darujemy - stwierdził Axel, który doszedł do wniosku, że na trawie czy piasku i tak będzie dosyć przyjemnie.
- Weź proszę… - uśmiechnęła się do niego. W międzyczasie pakując jedzenie.
Axel zwinął w rulon jeden z kocy i przewiesił przez ramię, a potem wziął w rękę torbę.
- No to ruszamy - powiedział, wyciągając drugą rękę do Dafne. Chodzenie z nią za rękę było bardzo przyjemne, więc dlaczego miał sobie żałować.


I w końcu ruszyli. Jaskinią, ewidentnie w górę.
Mimo, że było w niej światło, oczy Axela po prostu zostały porażone w momencie kiedy wyszli na zewnątrz. Mało tego, buchnęło w niego gorące powietrze nagrzane przez dwa słońca, którego nie odczuwał w jaskini.
- Będę musiał iść w ślady Robinsona i zrobić sobie parasol. - Okropny upał. - Jakim cudem wam to nie przeszkadza? To niesprawiedliwe. - Przeniósł wzrok z Dafne na Oaalę. - Idziemy
Dziewczyny w odpowiedzi jedynie się zaśmiały.
- Tędy - powiedziała Dafne. Najpierw bowiem było trzeba wydostać się ze skał na brzeg.
Poprzedzany przez obie dziewczyny Axel zszedł po skałach na piasek - zdecydowanie zbyt gorący, jak na jego gust. Z pewnym rozrzewnieniem pomyślał o mokasynach, które tkwiły gdzieś w obozie.
- Prowadź, kochanie - powiedział.
Dafne ruszyła w stronę linii drzew.
- Opowie… - zaczęła Oaala, patrząc na Axela, jednak coś sprawiło, że nie dokończyła. Mężczyzna dopiero po chwili uchwycił to co ona. Z prędkością… dużą, żeby nie napisać powalającą wprost z linii drzew zbliżał się do nich niewielki kolorowy punkt. Niebiesko, różowy punkt.
- Laajin! - krzyknęła uradowana Oaala, na co Dafne po prostu się wesoło zaśmiała.
- Laajin, witaj - powiedział Axel. Ciekaw był, kogo z całej trójki wybierze 'strażnik' w charakterze darmowego transportu.
Ptaszek najpierw obleciał wszystkie trzy głowy, ćwierkając przy tym wesoło. Aż dziw, że nie spuchł czy nie wyleciał sam z siebie…
W każdym razie, wybrał Dafne, której dłoń automatycznie wyciągnęła się by mógł na niej usiąść.
I ćwierkał dalej… tym razem brzmiało to na przejęcie, a nie wyrazy szczęścia. Zresztą mimika Dafne, która powoli, powoli zwalniała kroku dodawała temu wrażeniu wiarygodności.
- Kto i co nabroił? - spytał Axel. Nie chodziło o to, że Laajin zakłócił piknikowe plany, ale o to, że wyglądało to na jakieś kłopoty.
Dafne tymczasem ciężko westchnęła. Bardziej jednak słuchając dalszego ćwierkania małego ćwierkacza, niż pytań Axela. Ba, na jej twarzy pojawił się nawet wyraz złości, połączonej z pewną doniosłością. Kolejne emocje, których Axel jeszcze nigdy u niej nie widział.
Rzucił okiem na Oaalę, jakby od niej spodziewał się wyjaśnienia. Poza tym czekał, aż Dafne zacznie mówić sama z siebie. Nawet gdyby to miało trwać, aż Laajin wyrzuci z siebie wszystkie żale.
Oaala dosłownie wierciła stopą dziurę w piasku, ze spuszczoną głową. Jakby Laajin zapowiadał koniec zabawy nim ta w ogóle się rozpoczęła. W końcu ptaszek ucichł, a ćwierkać zaczęła Dafne. Brzmiało to oczywiście inaczej niż jego ćwierkanie, ale podrabiała je naprawdę nieźle.
Gdy już się tak wyćwierkali, Laajin poderwał się do lotu. Chociaż, nim odleciał okrążył jeszcze wesoło głowę Axela i Oaali. Ta druga ożywiła się na ten moment. Musiała lubić tego małego posłańca.
- No dobrze… - zaczęła królewna, poważnym tonem. - Przykro mi Oaala. Jutro też jest dzień. Umówimy się od razu w jaskini. Zgoda?
Dziewczyna skinęła krótko głową.
- Będziemy na ciebie czekać - zapewnił ją Axel.
Oaala uśmiechnęła się i uniosła na niego spojrzenie. Ucieszyły ją jego słowa.
- Dobra… - powiedziała już z mniej ponurą miną. - Powodzenia.
Axel nawet nie wiedział, kiedy znalazła się obok Dafne i cmokała ją w policzka. A zaraz później znalazła się przy nim i wyraźnie chciała zrobić dokładnie to samo co z Dafne.
Axel miał nadzieję, że Dafne nie urwie mu głowy za serdeczne pożegnanie z Oaalą. Uścisnął dziewczynę i ucałował w policzek.
Oaala nieco się zmieszała… ale zaraz pomachała im dłonią i uciekła w stronę wody.
- Musisz iść do obozu. To kilka kroków stąd - Dafne na wszelki wypadek wskazała odpowiedni kierunek, chociaż zadawała sobie sprawę, że Axel dobrze wie gdzie jest obóz.
- Nie możesz powiedzieć, co się stało?
- Mogę. Ale po co mam robić to dwa razy? Będę w obozie za pół godziny, po tym jak ty sam do niego dojdziesz.
- Będę na ciebie czekać. - Skinął głową.
- Dobrze - odparła takim tonem jakby mówiła “nie wątpię w to”. Po tym skinęła mu krótko głową i pobiegła, w stronę linii lasu prosto przed siebie. Axelowi zaś wydawać się mogło, że w momencie kiedy była już przy drzewach… jakby rozpłynęła się w powietrzu. A może po prostu drzewa zasłoniły ją na tyle, że stracił ją całkowicie z oczu.
- Magia... - Pokręcił głową. Żałował trochę, że nie ma przy nim choćby Laajina. Raz jeszcze spojrzał w stronę lasu, po czym ruszył w stronę chaty.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-11-2016, 01:36   #113
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień III - Alex & Wendy cz.1: "How (uuuch) 'NIIICE' to meet You!"




Dwa słońca powoli zaczynały ogrzewać otoczenie, sprawiając, że temperatura powietrza z każdą chwilą rosła. Całe szczęście, było co jeść. Z piciem nieco gorzej. Nikt nie przyniósł do obozu wody, chociaż ta znajdowała się zaledwie pięć minut drogi od niego. Nie było więc tak źle. Ksiądz przyswajał te fakty powoli, był niemiłosiernie zaspany, przebudził się gdy Monika zaczęła uwalniać się z jego rąk. Wokoło nie było już prawie nikogo… no, prawie oznaczało chrapiącą Wendy rozwaloną na wreszcie wolnym posłaniu.
Wspomniał wnet jak tu się znalazł i zamarł.
“Poczułem… poczułem koszmary, Monika. W nocy” - powiedział jej w myślach jakby niezgrabnie tłumacząc się z tego co tu robi.
W odpowiedzi, pierwsze co dostał była myśl o mocniej potrzebie pójścia siku… Monika, musiała obudzić się już jakiś czas temu, ale leżała dalej przytulana przez Alexa, bo po prostu było jej miło i nie chciała go budzić… aż w końcu nastał taki moment, że dłużej nie dało rady.
“Jaa… przepraszam. Moje koszmary…” - jej myśl przenikało krótkie ukłucie strachu i niechęci do nocnych mar.
Stan zaspania był niemal kompletny, pewnie dlatego Alex odruchowo wstał i sięgnął by wziąć ją na ręce. Dopiero po dwóch krokach przypomniał sobie, że już z nią okey i postawił na ziemi. W myślach krążyło mu zupełnie odruchowe i przebudzone przekonanie, że to... to powinna jednak zrobić sama. Ziewając spojrzał na niebieskowłosą chrapiącą pod ścianą.
“Nie przepraszaj, czułem... “ - Dokończył obrazem spokojnie śpiącej dziewczyny gdy zespolili się w swoich strachach biorąc na siebie wzajemnie najgorsze z tego co w nich drzemało.
Gama uczuć kłóciła się w myślach Moniki. Z jednej bowiem strony, było jej głupio, że czegoś tak się bała i Alex znów musiał ją ratować… z drugiej z kolei, cieszyła się z jego obecności, była też trzecia strona, w której uświadamiała sobie strach Alexa, oraz czwarta, która rozpamiętywała spokój ducha, i piąta której było źle z tym, że ktoś musi (bo ona nie ma pojęcia jak to wyłączyć) być skazany na jej myśli a nawet koszmarne sny, jakby wolała nikim tego nie obciążać. Ten mętlik przebiegający jej przez głowę był zaiste czystym chaosem. To go bardziej otrzeźwiło, ale że wciąż był jeszcze ledwo przebudzony średnio jeszcze radził sobie z doborem myśli. Zareagował więc bardziej szczerze niż by miał to uczynić w pełni świadom rozmowy. Spojrzał dziewczynie w oczy i zaczął pokazywać jej wizje. Monika smutna, Monika pełna wewnętrznej winy wobec czegoś naturalnego, Monika zamartwiająca się zdaniem Alexa więcej niż trzeba. Na to pokazała się smutna mordka wydry biednie i bezsilnie złożona na kamieniu. Monika wesoła, akceptująca słabości i to co było złe. Uśmiechnięta, zwalczająca zmartwienie i odrzucająca je. Na to wydra zlazła z kamienia i zaczęła wesoło baraszkować w wodzie.
Musnął ustami jej czoło i lekko klepnął w pośladek wskazując wejście. W myślach z humorem wskazał alternatywę zmiany pieluchy jak u dziecka. Monika zaśmiała się głośno. To prawda, chciało jej się siku, i musiała zmienić pieluchę. Nim jednak wyszła ujęła twarz księdza w swoje dłonie, przyglądając mu się, jeszcze trochę z rozbawieniem…
“Dziękuję” - usłyszał w swoich myślach.
W pierwszej chwili chciał pocałować ją jak nad oczkiem wodnym, ale trochę się bał reakcji. I nie był pewny… właściwie nie rozumiał skąd takie myśli i chęci. W drugiej chciał cmoknąć w czoło, ale tu też się bał i nawet nie do końca rozumiał czego. Że źle zrozumie i… źle zrozumie? Policzek tez zalatywał dwuznacznością i jakąś bzdurą. W odruchu desperacji pochylił się i potarł jej nos swoim. Raz jeszcze klepiąc w pośladek i pokazując drzwi, wysłał wizje jej i jego pływających z delfinami jak wróci z Wendy.
Obietnica jej się spodobała…
Potarcie nosem o nos, również.
Cmoknęła więc, delikatnie i pośpiesznie jego usta i… uciekła. Również pośpiesznie wychodząc z chatki i oglądając się na Alexa.

Gdy już odeszła, Alex jeszcze słyszał echo myśli, w których Monika zastanawia się nad tym, czy za często ostatnio się zamartwia. Dochodząc do wniosku, że nim coś zaakceptuje zawsze musi się chwilę wewnętrznie pomartwić. Nigdy jednak nikt o tym nie wiedział...

Zbliżył się do pochrapujacej Wendy i poprawił koloratkę. Schylił się nad nią nisko i potargał lekko ramię.
- Spieeee-rdalaaaaaaaaaaaaaj - usłyszał przeciągłe, ciche i wpół wyziewane słowo. Dziewczyna próbowała zaraz po nim odwrócić się na drugi bok, jakby na drugim boku nie było nikogo, kto będzie chciał ją bezczelnie obudzić.
- Wypierdalaj na tylne łapki z tego leża mała, mamy coś do zrobienia. Tak? - rzucił wciąż tarmosząc ją za rękę.
- Spierdalaj, kurwa! - Wyrwało się Wendy nieco głośniej, ale tym razem dziewczyna otworzyła oczy. I zobaczyła…
Koloratkę…
Usiadła tak szybko, że niemal uderzyła głową o głowę księdza. Ten wstał i zniknął po chwili w “spiżarni”. Wyszedł stamtąd w toporem w jednym ręku i lekko zardzewiałą łopatą w drugiej.
- Idziemy? Mieliśmy pójść na trupki.
- A śniadanie?! - Zdziwiła się Wendy, której w tym czasie udało się tylko zsunąć z łóżka, i położyć stopy na podłodze. W ręku miała nawet jednego buta. - A siusiu? Kupka?
- Zjemy po drodze. Jak wrócimy to nałapie ryb, będzie choćby jakaś marna namiastka mięsa - prychnął. - Chodź, szybciej pójdziemy, szybciej wrócimy. - zaczął kierować się do wyjścia i resztkom żarcia pozostawionych po kolacji.
Niebieskowłosa nic już nie powiedziała. Chwilę później po prostu wyszła z chaty. Zaspana, przecierając oczy i szukając wzrokiem terrorysty w sutannie.
- Siu-siu, kuuu-pka - wskazał z lekko ironicznym wzrokiem krzaki po przeciwległej stronie niż ocean. Kolekcjonował przy tym banany, i inne owoce oraz warzywa jakimi mogli pożywić się po drodze. Wendy poszła w stronę którą pokazywał, nie słyszał, ale doskonale widział jak mówi coś pod nosem i chyba parodiuje przy tym jego wyraz twarzy, dodając mu przerysowaną mimikę.



Gdy wróciła, chwyciła banana i jedynie wskazała kierunek w którą stronę plaży należy iść, po czym trzymała się lekko z tyłu. Alex złapał trochę snu, ale nie było to wiele, był zmęczony i oczy same mu się przymykały, bo nie zdążył jeszcze w pełni się obudzić.
- Coś nie tak Wendy? - spytał czując dosyć ostentacyjne milczenie dziewczyny.
- Pszeciesznic nie moooowie - odparła, ewidentnie z pełnymi ustami. Zaraz po tym, w stronę… prawą… poleciała niedbale wyrzucona skórka od banana.
- Nie wiem, od wczoraj patrzysz na mnie jakbym ci siekierą wyrżnął rodzinę i nasikał na jej groby. - Majtał przy tym zupełnie nieświadomie i nonszlancko toporem.
- Ja pierdole, wiedziałam, że to byłeś ty… o cholera, przeklęłam… - Alex kątem oka, mógł zauważyć, że Wendy łapie się za głowę.
- Wiesz, jak Ci źle z przeklinaniem, to może nie klnij? - zaryzykował obłędnie prostą teorię. - Mi tam nie przeszkadza.
Dziewczyna znów zaczęła ostentacyjnie milczeć, idąc krok z tyłu za księdzem.
- No, wydusisz to z siebie wreszcie?
- Boże święty… jesteś pierdolonym księdzem, ale do kuźwy nie będę się spowiadać, wiesz? Nie to, że nie lubię księży… ale po prostu, nie jesteś moim klimatem, a ja twoim. Nie musimy gadać. A jak zaczniesz mnie nawracać i pierdolić o zbawieniu, przysięgam ucieknę. - Zaczęła Wendy, dość szybkim ślinotokiem.
- „Pierdolić o zbawieniu”? „Nawracać”? A po co miałbym? - Tu się serio zdziwił.
- No wiesz, nawracanie grzesznych owieczek na pierdolone słuszne dróżki. Znasz to, cooo? - zapytała, takim tonem jakby to było oczywiste, i trochę jakby pytała “lubisz to, co nie?”.
- Nope.
- Nie! Jakoś wcale nie wierzę! Pewnie tak mówisz, żebym się zamknęła, a zaraz podstępem zaczniesz wpakowywać mi do mojej pięknej główki prawdy o życiu. A to znasz, coo? - Znowu brzmiało jak “a może to lubisz, co?”.
- Pięknej? - uprzejmie się zdziwił.
- Wal się… - odparła się uprzejmie.


Alex roześmiał się.
Jezus Maria, jak mu brakowało czegoś takiego. Takich jak ona to znał ostatnio jeszcze w Glasgow.
- No może i pięknej. - Wzruszył ramionami jakby godził się z czymś po długiej dyskusji. - A miałbym ci coś do niej wpakowywać boooo…? - urwał jakby czekając na pointę, której widać nie znalazł domyślnie w sensie jej poprzedniej wypowiedzi.
- Bo jesteś kuźwa księdzem. Tacy jak wy, nie znają nawet smaku cipki, a wymądrzają się na prawo i lewo, co kto powinien robić, jak żyć, jak się zachowywać, jakim kruwa być, jak kiwać palcem i jak się ubierać, i jak się… - Wendy zapowietrzyła się, albo nie miała pomysłu na następne “i jak”...
- Nie znają smaku cipki? - Alex aż się wstrzymał i obrócił. - A czemu tak sądzisz? - wydawał się zaciekawiony.
Tym razem Wendy była zdziwiona. Uniosła wysoko brwi.
- A co? Ciumkacie na umór przed tymi waszymi ślubami, bo później już nie możecie zamoczyć?
Ksiądz roześmiał się głośno i odwrócił z powrotem w stronę kierunku marszu. Chwilę chichotał.
- Ach, kolejna lala, co ma hejta na sutanny a nie wie o co cho, tak? - Wyszczerzył się. - Celibat, to nie śluby nie moczenia. To stan bezżenny. Dymać niby wedle tego można. Śluby czystości składają tylko mnisi w klasztorach. - Uśmiechnął się.
- Chyba konia walić. Jaka by poszła z takim co nosi sukienkę zamiast spodni… - odparła , tym razem doganiając księdza. - Ja pierdole… - dodała patrząc na niego z zaskoczeniem.
- Jest sporo takich co prowokują, bo myślą tak jak ty, że nie huhu, i poniżą tym. Wiesz, jechanie po księdzu, mizianie, epatowanie chcicą, a we łbie i na twarzy wypisane: “I co frajerze, nie możesz”. - Alex znów się uśmiechnął. - Może i większość księży odpuszcza, bo tak głupio, bo przecież im nie wypada. Tu z ambony pierdolić o wstrzemięźliwości a potem rżnąc się jak królik? Ale powiem Ci, że sporo panien tak się z zaskoczeniem nieźle nacina. - Mrugnął do niej wyjmując banana. - Chcesz jednego? Wziąłem trzy.
- Nacina, mówisz? - Wendy zaśmiała się szczerym, po prostu rozbawionym śmiechem. - No dawaj jeszcze jednego - dodała wyciągając dłoń po banana, i jeszcze raz roześmiała się widząc księdza z bananem, jakby było w tym cokolwiek zabawnego.
- W przenośni. Literalnie to bardziej… - udał, że zastanawia się nad odpowiednim słowem - chyba bardziej tu pasuje: “nabija”.
- Co? Nabija? - zapytała, a zaraz po tym nastąpił kolejny krótki wybuch szczerego śmiechu.
- Zawsze można iść na dziwki - wzruszył ramionami - jak się nic nie natnie.
- Ja pierdole… - skwitowała , obierając banana ze skórki. - A ty? - zapytała, po czym wsadziła banana do ust i powoli zaczęła ściągać zębami warstwę miąższu zanurzając go głębiej w ustach i wysuwając… i znów. Patrzyła przy tym ciekawskim wzrokiem na Alexa.
- A ja… - zaczął zdejmować skórkę ze swojego banana. - Ja staram się wiedzieć kiedy lala prowokuje i coś z tego będzie, czy robi sobie jedynie jaja i nie ma na to szans. - Patrzył przy tym na nią ciekawie.
- Ja pierdole… - można było powoli zacząć sądzić, że Wendy naprawdę lubi zaczynać tak zdania. - Czyli jesteś jednym z tych niegrzecznych księżulków! Ale jajca! Ty, to nawracania nie będzie, co? - Niebieskowłosa spróbowała stuknąć go z łokcia, w żartobliwym geście.
- Waham się. Czytałaś Biblię Wendy?
- Czytałam tylko jeden rozdział, ten o poczęciu bez pierd… - Dziewczyna zawahała się uznając, że może jednak nie warto było przekraczać pewnych granic… - oj, spadaj - zakończyła łagodnie.
- Hehe, po prostu wiele straciłaś. Seksu tam więcej niż w 50 twarzach Greya. Więc w kwestii nawracania….
- Nie pierdol…- przerwała mu, ale on kontynował:
- … to biorąc pod uwagę Pismo Święte, musisz sprecyzować o jakie nawracanie Ci chodzi. - Wyszczerzył się i dziabnął banana
- Jeśli jest tam jakiś seks, to… - Wendy zacisnęła usta. - Raczej nie z kobietami - szepnęła, puszczając księdzu oczko. - To prawda, że wielu księdzów zostaje księdzami bo woli facetów i nie chce się przyznać?
- “Suknię z siebie zdjęłam, mam więc znów ją wkładać? Stopy umyłam, mam więc znów je brudzić? Ukochany mój przez otwór włożył rękę swą, a serce me zadrżało z jego powodu.” - Zacytował. - to Pieśń nad Pieśniami, w sumie inna bajka. - Zamyślił się. - A co do pytania. Nie mam pojęcia, ale może czasem tak. W nowicjacie kilku takich było, jeden stracił zęby to się opanował.
- Ja pierdole… - Wróciła do skrobania miąższu z banana.
Alex patrzył na to właściwie tylko zerkając.
- Dobra, weź może pomarańczę co? - Przeciągnął się lekko jakby co go uwierało. Z pewnością piach nagrzany porannym słońcem gdy szli boso.
Dziewczyna najpierw spojrzała na niego, jak ktoś kto nie ma pojęcia o czym druga osoba mówi. Banan akurat znajdował się głęboko w jej ustach, a ona zamarła z nim tak patrząc na Alexa, a później zaśmiała się, ledwo co zdążając wyciągnąć go z ust by nie zachłysnąć się.
- Serio? Kręci cię to? - Zamachała bananem w jednej ręce, podczas gdy drugą wycierała usta.
- Kurwa, a jest jakiś typ na tej wyspie, którego by to nie kręci…? - urwał… Axel zarżnięty w Dafne po uszy, Terry ze swoją monumentalną siłą spokoju. - Dobra, to nie był dobry argument. - Spojrzał na jej twarz na której wykwitała niewinna niewiedza o co mu chodzi.
- Eeeeee, noooo dooobra, nie było tematu?
- Nie, czemu? - Zapytała tym razem rozbawiona. - To zajebisty temat.
- Ja pierdolę… - skwitował.
- Wiesz co… - Wendy zamachała na niego znowu bananem - co prawda mam wyjebane na facetów, ale jeśli zostaniemy dłużej na tej wyspie a w żadnej walizce nie będzie wibratora, to może przestaniesz gadać “ja pierdolę” a przejdziesz do czynów.
- Dłużej… - pokiwał głową. - Oglądasz żużel? Tam niektóre mecze rozgrywane są awansem. Wiesz, kolejka zaplanowana powiedzmy na połowę października, a rozgrywane mecze we wrześniu, jak jest wolny termin. Bo w ustalonym a nuż deszcz spadnie. - Zainteresował się tym co zaczęła mówić. - Kumasz analogię?
Wendy najpierw pokręciła przecząco głową, w tym samym czasie gryząc banana.
- Anikuwa tloche - odparła z pełnymi ustami.
- Szło mi o to, by… czemu masz wyjebane na facetów? - zmienił temat orientując się, że przegapił coś dosyć ważnego.
- Kurwa… - zaczęła dla odmiany pewnie od “ja pierdole” - … a jak myślisz?
- Kurwa… - odpowiedział ksiądz. - Wiesz nie chce mi się myśleć, że to zwykły zawód miłosny, więc po głowie chodzą różne opcje.
- To lepiej tak kurwa myśl – skwitowała, zaś ksiądz czuł, że o cokolwiek chodzi, to jakiś dłuższy i głębszy temat.
- Dajesz Wen, to nie spowiedź. Tajemnica za tajemnicę. Czasem fajnie sie wygadać, a ja oceniał nie będę. - Kopnął w piasek. - Od wczoraj wieczór to mam trochę wyjebane.
- Dlaczego? - niebieskowłosa uniosła lekko brwi. - Przez tą rudą?
- Show me yours i'll show you mine - powiedział Alex rzucając fasolką w górę i zaraz łapiąc ją w usta. - I nie mówię tu o zdejmowaniu sutanny.
- To chujowa historia i cholernie nudna. Miałam faceta. Przez osiem lat, odkąd w ogóle skończyłam osiemnaście. Planowaliśmy wspólne życie. Standardowe, kurewsko nudne wspólne życie… ale wydymał mnie. I tyle. - Wendy mówiła szczerze… zresztą, można było odnieść wrażenie, odkąd Alex zaczął z nią rozmawiać, że Wendy zawsze mówiła szczerze… ale, tym razem intuicja księdza dobrze wiedziała, że dziewczyna bardzo skróciła historię.
- Aha. Dlatego chcesz się na wszystkich mścić?
- A co, to nie jest wystarczający powód? - Tym razem nie była do końca szczera… jeśli chciała tym samym by sądzono, że ona tak uważa.
- Jest, jasne że jest. - Zaczął obierać pomarańczę, co nie było to proste, bo w prawej dłoni trzymał łopatę i toporek. - Póki mścisz się na reszcie, a nie odbija się to na Tobie.
- Zawsze podobały mi się też kobiety - wzruszyła ramionami - na promie płynęłam z moją dziewczyną. Pasuje mi to. To tak samo miłe i o wiele bezpieczniejsze.
- A no to w porządku - kiwnął głową. - Już się bałem, że na fali miłosnego zawodu skazujesz się na… - urwał, choć nie trudno było domyślić się o co mu chodzi. Dał Wendy lekkiego kuksańca. - Szkoda. - Wgryzł się w pomarańczę.
- Kocham seks - Wendy zaśmiała się. - Celibat nie jest dla mnie. - Rozłożyła ręce, niby w geście bezradności, ale z uśmiechem.
- Co ty masz z tym celibatem. Heh, kumam. Tak to słowo się utarło. Trudno. Też kocham, powiem ci nawet że motyw potrzeby ukrywania się, tego czy ktoś nie rozpozna… zawsze dodawał temu pikanterii i adrenaliny. - Wgryzł się w soczysty owoc zaraz podał na wpół obraną i dziabnięta pomarańczę Niebieskiej.
- Uprawiałeś kiedyś seks w kościele? - zapytała biorąc od niego owoc. Ponieważ był tylko na wpół obrany, zajęła się skubaniem go.
- Nie mogę ci powiedzieć. - Schylił się do niej lekko i wyszeptał konfidencjonalnie: - musiałbym cię wtedy zabić.
- Ha ha ha, bardzo zabawne – Wendy była mimo wszystko trochę rozbawiona. - To co z tą rudą, co?
- Nic, ruda jak ruda. Pojechała sobie z nami w bambo - wyjaśnił orientując się, że dziewczyna może nie wiedzieć o tym co zaszło nim ich spotkała. - Oficjalnie obudziła się na plaży. Z nami. Nie mówiła, że wie cokolwiek, bo grała rozbitka. Popierdalaliśmy po pomarańcze do picia na prawie drugi kraniec wyspy, gdy ona wiedziała o strumieniu. Różne takie akcje były. Okazało się, że to tutejsza syrenka. Ale… - zastanowił się chwilę - ale według mnie jest okey. Fajna laska.
- No, laska jest ładna. I dlatego masz wyjebane? Nie popieram tego, jak ktoś udaje kogoś kim nie jest, ale czaję, że chciała być jedną z was. Tak? - Po tym zaśmiała się krótko pod nosem. Obraną pomarańczę przedzieliła na pół i jedną z połówek podała Alexowi.
- Yup, co ją tłumaczy. Bała się odrzucenia. Ale wyjebane nie przez to.- Uśmiechnął się do siebie. - Jesteś katoliczką? - zapytał zaczepnie. - Potrzeba spowiedzi, msza w niedzielę?
Wendy spojrzała na księdza takim spojrzeniem mówiącym coś w stylu “chyba ocipiałeś”.
- Zapomnij - odpowiedziała grzecznie, po czym wydała z siebie zamyślone “hmmmm” - Kiedyś byłam. - Przyznała niezbyt chętnie.
- No to sama widzisz. Reszta to samo. Ateiści, muzułmanie, “w coś tam wierze, ale nie katolik”. Hordy wróżek, tabuny syrenek. Martwym raczej potrzebnym, by modlitwę nad grobem uczynić. - Wzruszył ramionami. - Jedyna katoliczka tu… - wspomniał uśmiech Moniki, zupełnie nie wiedząc skąd pojawił mu się w myślach - nie ma jak się okazało przeciw, że taki ze mnie ksiądz jakim jestem. No to mam wyjebane. Kumasz?
Wendy prychnęła cicho pod nosem i przez jakiś czas milczała. Widać było, że nad czymś myśli.
- Więc,... albo jest kurwesko głupia, albo odwrotnie. - Po tych słowach niebieskowłosa wzruszyła ramionami.
- Raczej odwrotnie… - Alex uciekł wzrokiem. - Dwa razy - dodał zaraz nie patrząc w jej stronę i majtając lekko łopatą oraz siekierą.
- Jak odwrócisz coś dwa razy to będzie na tej stronie co było - zauważyła błyskotliwie Wendy , a ksiądz spojrzał na nią jakby nie wiedział o co jej chodzi. - Nie łam się chłopie. Jesteśmy na pieprzonej magicznej wyspie w dziwnych okolicznościach. Czy do jutra czy na całe życie? Nie wiemy. Teraz każdy dzień powinniśmy traktować jak ostatni. Wiesz, wrzucić na luz. Być sobą i robić co chcemy ale tak by nie żałować. Nie żałować tego co się zrobiło i tego czego się nie zrobiło. - No i znów wzruszyła ramionami, po czym wsadziła do ust duży kawałek pomarańczy, a Alex mógł usłyszeć “mlask, mlask, mmmm”.
- A kto się łamie? - parsknął rozbawiony. - Fakt, robić co chcemy, nie żałować, że czegoś się nie zrobiło. Jak podczas naszej wyprawy nie znajdziemy walizki pełnej wibratorów, to myślę, że będzie okey. A “Dwa razy”... to odpowiedź na wcześniejsze pytanie. - Uśmiechnął się do siebie.
- Ohhhho. Świntuszek! - Rozbawiona dziewczyna wychyliła się w stronę księdza i pomachała palcem w geście “nu nu nu”. - To po jakiego grzyba w ogóle zostałeś księdzem, hę?
- Hm… powiem Ci kiedyś. - Nie widział problemu w opowiedzeniu jej tego, ale jakoś wciąż wspominał uśmiech Moniki. Należało jej się, by ona dowiedziała się tego pierwsza.
By zmienić temat spróbował klepnąć lekko Wendy w tyłek, dziewczyna uchyliła się lekko widząc kątem oka lecącą w jej stronę dłoń. Ksiądz mógł dostrzec cień strachu. W rezultacie jego palce jedynie lekko musnęły pupę niebieskowłosej.
- W porządku z ciebie dziewucha - rzucił.
- Jasne. A z ciebie bardzo nie w porządku księżulek. - Mrugnęła do niego jednym okiem. Zachowując się przy tym jakby przed chwilą nic się nie stało.
- Ehm… przepraszam. - Spojrzał na nią uważniej, z lekko głupią miną. - Zróbmy tak. Jak uznasz, że się zbyt wpierdalam, to mi dajesz w żebra. Od siły zależy, jak mocno Cię to wkurwiło. Lał cię on, a może ktoś wcześniej? Ktoś w domu?
Wendy zatrzymała się wpół kroku usłyszawszy pytanie. Spojrzenie które poleciało w stronę księdza nie było jak wcześniej pełne luzu czy rozbawienia.
- Wal się koleś. Co? - powiedziała takim tonem jakby sama nie wiedziała czy ma być wkurwiona czy bać się przenikliwości Alexandra.
On na to uniósł powoli rękę i wyciągnął ją do góry. Wystawił bok i skrzywił się lekko, jakby zachęcając do uderzenia i przygotowując się na nie.
- Dajesz. Tylko mnie nie połam. Też swoje obrywałem. Ale nie chcesz gadać o tym, to nie będziemy.
- Pierdol się - powtórzyła grzecznie Wendy - nie będę nikogo lała po żebrach. - Po tym wskazała brodą kierunek przed nimi i ruszyła znów do przodu.
On nie odezwał się nawet słowem, po prostu ruszył za nią.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 17-11-2016, 01:50   #114
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień III - Alex & Wendy cz.2: "I see dead peoples..."




Droga była długa.

Całe szczęście wyruszyli na prawdę z samego rana i upał jeszcze nie dokuczał mocno. Mijali akurat palmy kokosowe gdy plaża dobiegała końca. Jedyna słuszna droga prowadziła w prawo i tam też rozciągała się ona na nowo. Z daleka na horyzoncie widać było skały i wysokie klify. Alex dobrze wiedział że to druga strona skał za które próbował przepłynąć.
Było trzeba iść jeszcze parę minut by dojrzeć, że przed skałami leżą jakieś kolorowe plamy. A jeszcze parę minut by w tych plamach rozpoznać sylwetki…
- Ja pierdole…- powiedziała wtedy Wendy.
- Nie każdy miał farta… - mruknął Alexander raczej wesół, że w końcu przerwała grobową ciszę gdy trafił ją w miękkie. Obrażona, czy zła? Może jedno i drugie, może coś jeszcze innego.
Przy pełnej napięcia ciszy nawet bluzg był tu jak pieśń.
- W ogóle to szacun mała. Nas wszystkich wyłowiła ta ryża syrenka. Inni… widać co inni. Ty jedyna wyszłaś z tego o własnych siłach.
- Nie mam pojęcia jak wyszłam… coś tam pamiętam. Ale nie jak się znalazłam tu. - Wskazała palcem przed siebie. - Tu się obudziłam ale zobaczyłam te trupy, dwa słońca, tropiki i cholera… zwiałam w las.
- Przesrane… - zgodził się ksiądz i zaczął rozpinać sutannę by ją zdjąć. - Ja pokopię doły, ty przez ten czas pobuszuj po plaży i zgromadź w jednym miejscu walizki czy co tam znajdziesz.
Wendy znów spojrzała w miejsce, do którego się zbliżali.
- Może kawałek bliżej. Po po ich tu aż taszczyć? A w ogóle po jakiego grzyba chodzisz w tej sutannie, tu?
- Taaaa, doły wykopiemy przy nich - zgodził się, wciąż idąc ku ciałom leżącym w oddali. - A co mam nosić? Nie mam innych ciuchów.
Zdjął sutannę. Czekało go trochę roboty, a robiło się coraz goręcej.
- Ha ha ha ha ha ha ha…- rozbrzmiał śmiech dziewczyny, która złapała się przy tym za brzuch i zgięła w pół. - Ha ha ha… - Udało jej się przy tym pokazać krótko palcem na “krocze” księdza… albo po prostu jego bieliznę.
- Cóż, lepiej taka reakcja, gdy bokserki wciąż on, a nie po zdjęciu - mruknął.
- Ha ha ha ha…
- Wiesz, nie planowałem wylądowania na magicznej wyspie gdy zakładałem bieliznę w dniu wypłynięcia promem.
- Ha ha ha… soooooooory ha ha ha… nie no wiesz, ja pierdole… tego się nie spodziewałam. Ale jaja! W sensie bokserki! Ha ha ha. - Wendy wbrew pozorom uspokajała się po wybuchu radości.
- Prezent - odparł wymijająco, ale również uśmiechał się lekko. - Taaa, zabawne. “I wiem o tym” - skomentował tekstem widocznym między serduszkami.
Wendy wyprostowała się. Dalej się uśmiechała ale już nie brechtała.
- Od...eee… jakiejś wiernej katoliczki mającej problemy z mężem?
- Od moich uczennic. Przykościelne żeńska szkoła w Leeds. Byłem… hm, coś w stylu WF-isty, zajęcia pływania dla dziewcząt.
- Idealne zajęcie co? - mruknęła Wendy.
- Oj tak… - skinął głową. Było faktycznie niezłe.
- Hi hi… dobra… ja walizki, ty dziury… - skwitowała zbaczając leciutko w lewo by iść centralnie w kierunku jednej z walizek.
- Sir, yes sir! - ksiądz zasalutował sutanną i zbliżył się do trupów. Przed pochówkiem należało sprawdzić co ci nieszczęśnicy mieli przy sobie.

Ciała były cztery.
I nie wyglądały dobrze…
Wyglądały i pachniały jak trupy, które leżą na plaży w słońcu dobre dwa (trzy?) dni.
Pierwszy z nich należał do pulchnej dziewczyny w niebieskiej piżamie w misie. Już na pierwszy rzut oka, widać było, że ta tu nie ma nic przydatnego. No… może biżuterię. Zdecydowanie złotą. O ile na wyspie komuś może się to do czegoś przydać.
Drugi był mężczyzną ewidentnie za często bywającym na siłowni. Miał na sobie jeansy. Dobry skórzany pasek, a po przeszukaniu także portfel potwierdzający jego tożsamość id card, drive licence, kartami kredytowymi, czy nawet dającym się jeszcze odczytać biletem na prom.
Trzeci trup, również mężczyzna. Starszy pan o siwych włosach i brodzie. Brązowa piżama wskazywała na brak kieszeni. Co również sprawdziło się brakiem ciekawych przedmiotów. Jedyne co można było zabrać, to wciąż działający zegarek, który starszy pan miał na ręce.
Czwarty, jakiś blondynek, nosił zwykły t-shirt z House i jeansy z paskiem. W kieszeni miał tylko napoczętą paczkę fajek, które teraz niezbyt miło pachniały i jak się okazało zamokniętą zapalniczkę, która nie chciała wydać z siebie nic więcej niż słaba iskra. Na nogach nieboszczyka tkwiły adidasy, rozmiar 43.



Wendy przyciągnęła w jedno miejsce aż trzy różne walizki, a do tego jedną damską torebkę. Z zadowoleniem i z daleka od zwłok, zaczęła teraz przeglądać jej zawartość.

Nesesera… czarnego nesesera… nie było nigdzie widać, co zresztą Alexandra nie zdziwiło. Taki fart nawet byłby niepokojący. 9 na 10 ludzi jakich dotknęło niespodziewane i niewyobrażalne szczęście, mniej lub bardziej nieufnie podchodziło do świata wypatrując jak też los teraz kopnie w dupę celem próby wyrównania salda.

Dwa paski, buty, zegarek, zamoknięta zapalniczka. Łup nie nadzwyczajny ale zawsze coś. Po chwili zastanowienia, ksiądz zostawił w spokoju biżuterię. Okradanie zmarłych… to było jakieś takie wulgarne. Żywych? Czemu nie, ale nie trupy. Nie zainteresował się też garderobą, bardziej właśnie z powodu zostawienia zmarłych w spokoju niż odorem jakiego pewnie ciężko byłoby się pozbyć.
Portfel jednak zabrał.

Wziął się za kopanie dołu.
- Weź sprawdź co tam w bagażach i mów na głos co znalazłaś, czas jakoś zleci - odezwał się do Wendy.
- W torebce nie ma wibratora - oznajmiła gdy zdążyła większość rzeczy z niej wyjąć - klucze do pewnie mieszkania, sztuk sześć, pomadka truskawkowa, portfel… co my tu mamy… o cholera! Całe dziesięć funtów!
- No to jesteśmy w domu. Starczy na dwa piwa jak zlokalizujemy tu jakiś pub - Alex udał radość odwalając ziemię szpadlem.
- Jeeea… a jak policzymy drobniaki to i na trzecie na spółę. W dłoniach Wendy zaszeleściły rzeczone. - Okej, dowód. Jessica Green… hmmm… to nie ta w niebieskiej piżamie sądząc po foci. Ładna jakaś. Blondyneczka. Lubisz blondyneczki?
- Mówimy o górze czy dole? - Upewnił się zasapany. - Lubię. Niestety Panna Green widać nie miała szczęścia, bo nawet nie wyrzuciło jej na wyspę.
- A no nie miała… ale jej snickers w torebce miał… bo znajdzie się w moich ustach… - po tych słowach Wendy, słychać było szelest papierka - no dobra, pół na pół…
- Usta? Czy snikers? - spytał ocierając pot z czoła.
- A co wolisz? - zapytała, machając przy tym batonikiem by go dobrze zobaczył. - Mam też jakby co uwaga, uwaga! - niebieskowłosa wyciągnęła z torebki butelkę z czystą gazowaną wodą. Najwyraźniej nie odkręconą.
- Snikersy średnio... Oooooo woda… - Dopiero teraz ksiądz poczuł jak ma sucho w ustach. Niby pomarańcze, niby coś, wody ze sobą nie wzięli. - Podziel się, nie bądź szuja.
- No to chodź. Przecież mówiłam, że się podzielę… co ty myślisz, że bym ci tak pokazała i schowała? Chociaż… może powinnam… - Wendy wyszczerzyła zęby i demonstracyjnie wsunęła wodę z powrotem do torebki.
- Przyszłaby, podała, napoiła… To nie, “chodź”. - Pokręcił głową i wyszedł z płytkiego dołu znów ocierając pot. - Praży jak cholera. - Zbliżył się do niej wyciągając rękę po butelkę.
- No to ochłodź się w zimnej wodzie - Wendy wzruszyła ramionami - popatrzę. - Uśmiechnęła się lekko, podając przy tym butelkę z wodą.
- Potem jak ich pochowamy. O taaaak, nie omieszkam zmycia z siebie tego wszystkiego. - Wziął dużego łyka i odstawił butelkę, po czym znów zaczął kopać. - Sprawdzaj dalej.
- Mhmhmhmmmmh - mruknęła Wendy, której usta ewidentnie były pełne. Czekoladowy snickers był jak wielki rarytas, zwłaszcza tu… na wyspie. - Klamoha - odparła z pełnymi ustami. Słychać było, że dalej coś przerzuca.
- Klamoha?
- Reklamohka - powtórzyła Wendy, której usta robiły się coraz mniej pełne. - Może się przydać przy zbieraniu czegoś. Taka materiałowa. Zielona. Oooo w mordę! Pilniczek! - zawołała dziewczyna z nieukrywaną radością, zaraz po czym nastąpiło charakterystyczne “szur, szur”. Pilniczek widocznie poszedł w ruch.
- Zróbmy tak Wendy. Jak ja wykopię dół, a Ty jeszcze nie zdążysz przez ten czas sprawdzić bagażów to zmienię Cię w tej ciężkiej czynności, a Ty zaciągniesz trupy do grobu.
- Zapomnij! - prychnęła głośno - Nie mam zamiaru na nie patrzyć, a co dopiero je dotykać fffuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!
Dziewczyna odłożyła torebkę obok siebie.
- Mamy też parasolkę i stoperan i nospę - oznajmiła. Zaraz po tym słychać było dźwięk otwieranego zamka. Widocznie, dobrała się do jednej z walizek. Chwilę później zaś, głośne
- Ha ha ha ha ha… ja pierdole!
- Nie.... proszę. Nie mów że wibrator… - Zrobił żałosną minę.
- Nieeeeeeeeee ha ha, ale patrz na to! - Wendy uniosła w górę czarny kawałek koronkowego materiału, który po rozłożeniu w jej dłoniach przypominał erotyczną bieliznę. - No nie ma to jak kilka PRZYDATNYCH rzeczy, ha ha.
- Jak chcesz przymierzyć to się serio nie krępuj. - Alex znów sięgnął po wodę, zaschło mu lekko w ustach.
- Na mnie jak ulał, ale po cholerę? Mam swoją! Pff… - zaśmiała się po czym uniosła w górę koszulkę, prezentując koronkowy stanik. - I to o wiele ładniejszą.
- Eeej, no serio uderza w łeb. Dół z kompletu?
W odpowiedzi Wendy szeroko się uśmiechnęła i zasłoniła górę.
- Nie powiem, bo kazałeś mi przeszukiwać walizki. - Kilka razy uniosła przy tym i opuściła brwi. - No stary, jest tu trochę takiej bielizny i damskich łaszków. Nie najgorszych… ooooo! KOSMETYCZKA!
- Nie no teraz będzie człowieka zżerać ciekawość… serca nie masz czy jak? A nie gorąco Ci? - dodał z miną chochlika.
Dół pogłębiał się. Na jedną osobę chyba mogło wystarczyć. Alex zaczął kopać drugi.
- LUSTERECZKO! - Wendy pewnie by odpowiedziała, gdyby nie to, że otworzyła właśnie kosmetyczkę… a tam był istny RAJ! I tak, znów zamiast sprawdzać walizki, dziewczyna zajęła się szperaniem w kosmetyczce, przeglądaniem się w lusterku i malowaniem oczu…
- Ej, serio mała i tak mi się podobasz. To teraz chyba zbędne?
- A tam… - machnęła ręką - każda by ci się podobała, byleby miała dziurkę… i tak, wiem, mam sprawdzić zawartość… - mruknęła odkładając na chwilę lusterko obok siebie. - W tej nie ma nic prócz kobiecych łaszków - dodała, po czym słychać było otwieranie kolejnego zamka.
Alex milczał i kopał.
- Buhihihihihi… - usłyszał po jakiejś chwili, ale bardzo cichutkie i bardzo zadowolone. Dziewczyna miała schowaną głowę za wieczkiem walizki i nic nie skomentowała.
Ksiądz też, sięgnął tylko po wodę by znów zwilżyć usta. Palenie ciał miało jednak więcej plusów niż klasyczny pochówek. Zaczął mocniej machać łopatą.
- W tym są męskie rzeczy! - Minęło dobre kilka… ruchów łopatą, nim Wendy wynurzyła się zza walizki. - Będziesz mógł zmienić sutannę na coś bardziej cywilizowanego - dodała.
Zmęczony wyszedł z drugiego dołu i zaczął kopać następny.
- Tylko ciuchy tam są? - spytał coraz bardziej napiętym głosem.
- I alkohol… - mruknęła Wendy, słychać było, że odpina kolejną walizkę. Cokolwiek w tej drugiej było zabawnego…
- To ubrania, czy alko tak Cię rozśmieszyły? - zainteresował się. - Piwo jakieś jest?
- Są. Cztery, ale BrewDog… Powinny ci się spodobać, w sumie… oooo… jaaaa… - kolejny zachwyt Wendy zwiastował, że już zajrzała do trzeciej walizki.
Alex westchnął i kopał dalej.



Wendy jeszcze przez jakiś czas przeglądała wyrzucone przez morze bagaże. Ich zawartość okazała się - jeśli wierzyć jej komentarzom - dość standardowa. Dwie walizki z damską odzieżą, jedna walizka z męską odzieżą. Rozmiary dość standardowe, większość rozbitków więc powinna wcisnąć się w znalezione ciuchy. Chociaż… biorąc pod uwagę, zawartość pierwszej walizki, niekoniecznie akurat w te ciuchy ktoś będzie chciał się wciskać. Poza tym: alkohol, papierosy, kosmetyki, trochę mokrej elektroniki, biżuteria, lalka…
Znudzona przeglądaniem tego wszystkiego dziewczyna zamknęła walizki, tak jak były zamknięte gdy je znalazła.
- Ej, ciekawe… że żadna wróżka dotąd nie zakosiła ich, no nie? - zapytała wstając na nogi i zaraz po tym ściągając z siebie czarny t-shirt, który wylądował na jednej z walizek.
- Może zajrzała do tej pierwszej, zobaczyła tę bieliznę i.. hehe... - Uśmiechnął się przerywając kopanie ostatniego grobu. - Może biedactwa pruderyjne. - Był zmęczony jak cholera, poprzednio kopał razem z Terrym. No właściwie to więcej Terry. - Dokończyła byś? Padam.
- Kopać? - zapytała z pewną wątpliwością w głosie Wendy. - Kopać mogę, ale że dotknę trupa, to błagam, na mnie nie licz...
- Sam je przeciągnę. Spoko. Po prostu dokończ ten ostatni robimy co trzeba, kąpiel i zabieramy się.
- Jasne… wtedy, kiedy już miałam zacząć się opalać… to teraz do roboty, do roboty… poćwiczyłbyś trochę, a nie. Możesz zacząć ze mną biegać, ale bym ci dała wycisk! - Rozbawiona niebieskowłosa ruszyła w stronę księdza. - Dawaj tę łopatę.
- Opalać się możesz przy robocie, ot nieźle działa na łapanie opalenizny. Bieganie mówisz? A co przyjemnego w takich ćwiczeniach? - Alex pogrzebał w walizce i wyciągnął jedno piwo. Po czym otworzył je i przysiadł przy walizkach by w promieniach słońca, przy szumie fal, leniwie oparty na przedramieniu popatrzeć jak Wendy bez koszulki siłuje się z łopatą. Upił długi łyk.
Jedno było pewne: dziewczyna miała kondycję. Może siłowanie się ze szpadlem w damskim wykonaniu wyglądało jak “w damskim wykonaniu”, ale ona nie wyglądała na taką, która ma zamiar wyzionąć ducha po pierwszym, drugim czy nawet dziesiątym wyrzucie ziemi.
- Bieganie wydziela endorfiny. To najzdrowszy sport. Najszybciej spalasz tkankę tłuszczową. Nabierasz najszybciej super kondycji. No i jakby co umiesz szybko spierdalać… - zaczęła wymieniać. I wcale nie wyglądała na speszoną tym że musi nieźle wyglądać przy fizycznej pracy w samym koronkowym staniku na górze. Pewnie gdyby Alex odezwał się chwile później paradowałaby w stringach i świetnie się by przy tym bawiła. On zresztą też.
Nie krył się z tym, że patrzy na ciało pokrywające się kropelkami potu. Pociągał przy tym z butelki i grzebał w walizkach dublując ogarnięcie tego o czym mówiła dziewczyna w trakcie przepatrywania bagażów. Nie mówiła nawet o dziesiątej części skarbów.
Wyjął w końcu krem do opalania i wciąż pociągając z butelki zaczął wcierać go w skórę.
- Mam plan - powiedział w końcu. - W obozie w cholerę roboty, uciec się od niej jak ten laluś nie da. Mamy piwo, mamy słońce, mamy morze...
- Więc zostaniemy tu i będziemy się opalać - przerwała mu… czy raczej powiedziała równo z nim. - Zajebioza!

- Dobra, starczy tego. Drapieżników tu nie ma by ich wykopały. - Alex w końcu po dłuższym czasie skończył bezczelnie gapić się na dziewczynę i wstał. Krem do opalania wsadził za bokserki. Ja ich pochowam, Ty weź odciągnij te skarby gdzieś dalej, gdzie zrobimy mały relaks. Dziewczyna bez komentarza zabrała się do roboty. Widocznie obietnica czegoś miłego pozytywnie zadziałała na jej ruchy.
Wróciła gdy walizki były nieco dalej od grobów i jednocześnie na środku plaży czyli z daleka od wody i z daleka od drzew w których mogą przecież czaić się złodzieje. Alex w tym czasie bez strachu ale z pewną dozą odrazy złożył trupy do dość płytkich dołów.
- Pomóc ci zakopywać? - zapytała uprzejmie.
- Kopaj, ja modlitwa.
Wendy więc przejęła łopatę by zacząć zakopywać pierwszy z grobów.
- Powinieneś miec lepszą kondycje jako nauczyciel w-fu.
Nie odpowiedział, zaczął odmawiac modlitwę:
- Pater noster, qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum, adveniat regnum tuum, fiat voluntas tua sicut in caelo et in terra. Panem nostrum quotidianum da nobis hodie; et dimitte nobis debita nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris, et ne nos inducas in tentationem, sed libera nos a malo. Amen.
(...)


Gdy skończył zaczął pomagać Wendy z zakopywaniem spychając ziemię na ciała i zasypując rękami.
- Wiesz jak to jest. Leżak, patrzeć czy wszystko gra, a dziewuchy pływały. Czasem wejść do wody i pokazać ruchy jak do żabki, pieska czy motylka – powiedział wracając do tematu sprzed chwili. - Poza tym mało ruchu w robocie w kościele, człowiek traci kondycję.
- Czym więcej seksu tym lepsza kondycja. - Wendy przestała na moment zakopywać, by przetrzeć pot z czoła. Uśmiechała się przy tym do Alexa lekko zaczepnie i lekko ironicznie, jakby go sprawdzała.
- Zależy w jakiej pozy… - uniósł głowę napotykając spojrzenie. - No tutaj, to by się przydała. sugerowałaś pracę nad kondycją, ale bieganie jest passe.
Wendy zaśmiała się głośno i wróciła do kopania.
- Czyli, taki z ciebie kochanek… leżeć na wznak i czekać aż laska zrobi wszystko za ciebie, cooo? - niebieskowłosa widocznie postanowiła się przekomarzać.
Ksiądz sypnął garścią ziemi na siną i lekko chyba zieleniejącą twarz pucułowatej kobiety w pidżamie. Rozmowa o tym była nie na miejscu, ale raz, że ubodła jego dumę, dwa, że piwo wesoło szumiało mu w głowie.
- Może mówiłem o innej? - Uśmiechnął się lekko niby zajmując się spychaniem piasku.
- Innej? Bogini, jaszczurka, krzesło, krzesło przodem, na jeźdźca, na kotkę… - Wendy zaczęła wyliczać pozycje. - No nie wiem… to o jakiej mówisz?
- W sensie, że powiedzieć, czy pokazać?
- Tu chcesz pokazywać? - niebieskowłosa wskazała brodą grób który zasypywali. - Byś się wstydził - dodała żartobliwie.
- Aż tak to mnie nie pojebało… - skrzywił się uklepując piach na skończonym nagrobku. Zasypywanie szło o wiele prościej niż kopanie dołów. Prawie kończyli.
- Ale pod wrażeniem jestem. Są jakieś pozycje których nie znasz? - Przez chwile przeszło mu na myśl, że temat rozmowy w czasie pogrzebu był albo jawnym chorym skurwysyństwem, albo najpiękniejszym epitafium na jakie ci biedacy mogli zasłużyć.
- Opowiedzieć ci o wszystkich które znam, czy pokazać? - zapytała przechodząc do kolejnego grobu.
- Bardzo podoba mi się Twój tok rozumowania Wendy. - Alex zbliżył się i wspólnie zaczęli zakopywać ostatnia osobę: siwego staruszka. - Mam nadzieję, że nie będzie ich więcej - powiedział lekko skrzywiony. - Tak czy owak, to słaba robota…
Tym razem Wendy zamilkła. W gruncie rzeczy dla niej to też była “słaba robota” pod wieloma względami i różnymi interpretacjami. Chociaż zajęcie umysłu wcześniejszymi rozmowami zdecydowanie lepiej jej służyło niż te kilka poważnych i przywracających na ziemię słów. Wyklepując ostatni grób ksiądz zauważył zmianę nastroju dziewczyny, ale akurat w tym momencie mimo wszystko nie miał sobie za złe. Na choć na chwilę żalu i zadumy ta czwórka jednak zasługiwała. Nawet gdy to lekko zdusiło humor dziewczyny, przez co przyjemna i prowadząca w miłe rejony (choćby samej imaginacji) rozmowa, zwiesiła się. Wziął piwo pozostawione w piasku, wychylił łyka i podał jej.
- Nie łam się tak. Za ich pamięć i za nasze życie.
Wendy wzięła piwo i upiła kilka łyków.
- Za pamięć i życie - powtórzyła, po czym oddała butelkę.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 17-11-2016, 01:52   #115
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień III - Alex & Wendy cz.3: " Let’s get to know each other... deeeeeper"



Objął ją lekko i bardzo leniwym ruchem aby nie czynić ich przy niej nagłymi, znienacka. Zaczął prowadzić ku zgromadzonym dalej bagażom.
- Nie wiem jak Ty, ale ja po tym schlałbym się w trupa. Niby nie można na ostro, ale po jednym piwie na łeb jeszcze myślę nam nie zaszkodzi.
- Jedno wino jest na zakrętkę… myślisz, że wino by nam bardziej mogło zaszkodzić? - nie protestowała i ze względu na sposób w jaki ją objął nie zareagowała inaczej niż lekkim uśmiechem.
- Pod warunkiem, że większość Twoja. - Roześmiał się. - Coś mi mówi, że Ty na imprezach przetrenowana, a na mnie kiepsko wino działa. Ale czemu nie.
- Nie chcę żebyś sobie pomyślał, że ciągle ci dosrywam, ALE czy jako ksiądz nie powinieneś przywyknąć do wina? - Wyszczerzyła przy tym zęby.
- Ach, komunia. No więc skarbie z tym jest różnie. Na ten przykład ksiądz Thomas u mnie, to w czasie posługi chlał podczas mszy whiskey. A w wielu kościołach leci kompocik.
- Kompocik? No bez jaj… - Wendy przewróciła oczami. Kucnęła przy jednej z walizek, a wyglądało na to że doskonale pamięta przy której powinna kucnąć by zacząć ją otwierać.
- Czyli są jeszcze porządni prawdziwi księża?
- Wszyscy jesteśmy prawdziwi. Ot niektórzy tak niektórzy inaczej. - Wzruszył ramionami. - Dawniej ludzie żyli jak mnisi, a papieże czy biskupi robili orgie o jakich nie śniło się dzisiejszym nastolatkom. Dziś świat wyzwolony, a wszyscy uważają, że sutanna musi równać się mnichowi. Zryte baniaki po obu stronach. - Przeciągnął się. - Co tam grzebiesz?
W odpowiedzi na zewnątrz walizki znalazło się wino. Niebieskowłosa odkręciła je. Powąchała. Sprobowała… nawet kilkoma łykami. Podała księdzu powoli wstając przy tym znów na nogi.
- Zajebiste to ono nie jest ale spoko. Idę się zamoczyć. Idziesz też?
- Tak, muszę to z siebie zmyć. - Również przez chwile grzebał w walizce lecz nic nie wyjął. - Jak będziesz grzeczna pouczę Cię pływać - rzucił idąc do wody.
- Czy ja byłam kiedyś niegrzeczna? - zapytała dziewczyna również ruszając w stronę morza. - No słucham?

Nie odpowiedział. Z pewną delikatnością i ostrożnością, ale wynikająca jedynie z tego co odkrył jak reagowała na gwałtowniejsze, skierowane ku niej ruchy, chwycił ją za rękę i nim zrozumiała o co mu chodzi pociągnął za sobą w fale… Po czym zawirował by ja w nie wrzucić, aby opadła w nie tracąc równowagę.
Na moment stracił ją z oczu… no przynajmniej na powierzchni. Woda bowiem była na tyle przejrzysta, że ciężko było stracić ją z oczu całkowicie. Zaraz wynurzyła się plując wodą i wycierając oczy. Wyglądało na to, że jeszcze nie wie, czy jest przestraszona czy rozbawiona. Póki co z pewnością nic nie widziała i miała równowagę.
Ksiądz zagłebił się w toń i przez chwile rozkoszował sie opływającą go wodą. Wciąż zanurzony szybkim skrętem ciała zmienił pozycję płynąc w kierunku Wendy.
“Jestem wydrą” - zabrzmiało mu we łbie i jakby znikąd w myślach zobaczył roześmianą twarz Moniki. Zamiast podpłynąć do samej dziewczyny by pochwycić jej stopę wynurzył się z pół metra od niej prychając.
- Ty potworze…- usłyszał wtedy rozbawiony ton Wendy. - Świetnie pływasz - pochwaliła go. Stała nadal w tym miejscu w którym ją zostawił.
- Ty też - zakpił. - Wanna fun? - spytał splatając ręce w koszyczek i trzymając je na wysokości połowy jej ud, aby mogła wejść w to stopą w celu tak znanego wyrzutu w górę znanego z basenów.
- Tak podrywasz licealistki? - niby zakpiła, ale do “koszyczka” zaczęła pakować stopę na moment podpierając się ręką o ramię Alexa. Wyglądała też na zadowoloną.
- Nope - odpowiedział. - A chcesz wiedzieć jak?...
Nie czekał na odpowiedź i wyrzucił ją po prostu w górę, po czym gdy z piskiem pogrążyła się znów w wodzie zagłębił się z powrotem w morzu i przepłynął tuż przy dnie pod falą jaka wedle jego wyliczeń miała trafić w nią gdy się wynurzy.
Wendy znów zajęła się wycieraniem oczu gdyby tylko wynurzyła się z wody. Rozejrzała się za Alexem…, i fala trafiła ja prosto w twarz.Gdy straciła równowagę poczuła jak coś przepływa obok i wspiera jej plecy by ponownie nie zagłębiła się w toń. Znów wynurzył się obok z prychnięciem.
Dziewczyna jeszcze chwilę łapała oddech.
- No jak? - zapytała w końcu, gdy znów widziała na oczy.
- A to musimy wypłynąć głębiej, gdzie fale tak nie bujają. Dobrze pływasz?
Wendy z pewnym wahaniem skinęła głową
- Nie pływam źle, ale boję się na dłużej nurkować - przyznała.
- Będzie okey. W razie czego łap mnie za bark, ale nigdy nie chwytaj za szyje, ok?
Kiwnęła głową.



Zabrał ją na dalej od brzegu gdzie nie było fal takich jak te bliżej plaży wypiętrzane przez płytsze dno. Morze tu było spokojne, a głębia miała solidnych kilka metrów. Odpłynęli spory kawał od brzegu, który nie byłby widoczny gdyby nie góra wznosząca się ponad wyspą, klif, skały i drzewa. Z trzech stron bezkresna toń wody i spora odległość od dna mogły otumaniać, zachwycać lub przerażać. Albo i wszystkie te uczucia na raz wsparte niepewnością własnych możliwości, której nie miały osoby pływające zawodowo.
- Połóż się w wodzie na plecach, możesz ruszać lekko nogami, ale ręce swobodnie. Zanurzysz się trochę głową. Nie bój się niczego i nie panikuj, będę Cię asekurował. Nabierz duuuużo powietrza.
Wendy ze sporym wahaniem kiwnęła w końcu głową. Wzięła solidny haust.

W Anglii nauka pływania była niby obowiązkowa. Wedle zaleceń Departament of Education każdy 12 latek powinien potrafić przepłynąć 25 metrów i swobodnie utrzymywać się na wodzie. Tyle teorii. Raport ASA wykazał, że nawet co trzeci dzieciak opuszczający primary school nie potrafiło nawet tego… a większość reszty uczona była w kategoriach potrafienia sobie poradzić z żywiołem rozpatrywanym w kategorii “wróg, “zagrożenie”. Najśmieszniejsze było to, że w UK lepiej z tym było w Szkocji. Ot nadeszły czasy, że górale prześcignęli potomków władców oceanów w umiejętności pływania.
Alex nigdy nie rozumiał jak można bać się wody. Ci sami ludzie co radośnie brykali i pluskali się w płytszych basenach lub na plażach, zaczynali spinać się wręcz podświadomie na głębokości i otwartych akwenach. Ruchy stawały się bardziej wyuczone i sztywne niż naturalne, jakby faktycznie choćby jedynie potencjalny brak dna pod stopami był niebezpieczeństwem. W szkole od początku nowo przybyłym na edukację siksom wklepywał nie techniki pływania, nie śrubowanie przepłynięcia 50 czy 100 jardów zamiast 25, a naturalne odnajdywanie się w wodzie. Zrozumienie jej, zmianę nastawienia.


Gdy Wendy położyła się na plecach odruchowo chciała poruszać rękami i nogami by utrzymać się na powierzchni, ale ksiądz złapał jej dłonie uniemożliwiając to górnym kończynom.
Momentalnie pogrążyła się w wodzie ale nim zdążyła chwyć ją panika, uścisnął uspokajająco jej rękę i podłożył swoją dłoń pod niebieskowłosą głowę, a drugą pod plecy między zapięciem stanika a spodenkami. Nie pozwalał jej opaść głębiej, utrzymywał dosyć płytko pod wodą prawą ręką masując lekko i uspokajająco głowę.
Frankie jeszcze z czasów “Wydr” i pomieszkiwania w przybasennym squacie, opowiadał, że owłosiona skóra głowy to jedno z mocniej erogennych miejsc na ciele człowieka. Przesadzał czy nie, było to niesamowicie przyjemne. Gmerając we włosach klientek po parę godzin w trakcie robienia dreadów, podobno w sporym procencie finał doprowadzał do łóżka. Ok, Frankie miał gadane, ale coś w tym musiało być. Alex przejął to od niego i kto wie, może działało. Delikatna pieszczota niby pozbawiona tu dwuznaczności splatała się z niemą deklaracją bliskości. Bycia kimś, kto przegania strach tutaj prócz zanurzenia potęgowany przez bezmiar oceanu. Uspokajającego gestem wszystkiego pod kontrolą. Ba! Z pewnością również kontroli nad podopieczną akcentowanej silniejszym chwytem na plecach, co uwalniało czasem intuicyjną i perwersyjną myśl pełnego poddania się. Pieszczota włosów, dotyk brzucha na żebrach, uścisk w dolnej części pleców, uspokojenie, rozluźnienie, przyjemność wody opływającej ciało.
Pierwszy kontakt z nowo poznaną osobą w takich okolicznościach i z takimi odczuciami, emocjami działał zwykle wręcz potwornie. Na nią mogło to nie działać, cóż, Wendy nie była lekko zahukaną szesnasto-dziewiętnastolatką z dobrego domu, ale chyba łapała o co chodzi. Czekał cierpliwie utrzymując się na wodzie lekkimi ruchami nóg i wynikający z tego samoistny kontakt ciał, zmieniając w (znów w takich okolicznościach niby naturalne i niedwuznaczne) pseudoniewinne ocieranie.
Cierpliwie czekał, w tej pozycji starczyło by uniosła głowę ponad powierzchnię gdyby zabrakło jej powietrza.
Wendy na początku walczyła sama ze sobą. Walczyła, między strachem przed głębią oceanu, oddaleniem się od brzegu, a… zaufaniem, poddaniem się i pozwoleniem nad przejęciem kontroli. Jednocześnie przecież, było to miłe i przyjemne.
Ksiądz dobrze widział, jak dziewczyna próbuje “wyluzować”, gdzieś w jej gestach czy mimice. Musiało minąć trochę czasu, nim ogarnął ją spokój a na twarzy pojawił się lekki uśmiech odprężenia. Trwała tak jakiś czas.
W końcu uniosła głowę wyciągając ja na powierzchnię. Szafirowe oczy, które swoją drogą teraz wydawały się idealnie komponować z mokrymi niebieskimi włosami i turkusem wody spojrzały na twarz Alexandra. Towarzyszył temu ten lekki uśmiech.
- Więc tak to robisz? - bardziej stwierdziła niż zapytała. - Podstępna bestia.
- Co robię? - spytał niewinnie. - Teraz czas na naukę pływania. Na plecach. - Uśmiechnął się lekko. - Zapomnij o tym co wciskali Ci w pre-school. Styl klasyczny, odwrotny kraul, zapomnij o nim. Popływaj gleichem - powiedział wiedząc, że ta nazwa nic jej nie powie. - Ciało nie sztywno wyprostowane, może być lekko ugięte tutaj - przejechał jej dłonią po brzuchu - jak na ‘spocznij’. Nogi szeroko jak do żabki - delikatnie rozchylił jej nogi i przejechał po wewnętrznej stronie ud. Raczej jedynie muskając skórę aby naprowadzić o pozycję o jaką mu chodziło, ale przez co doznania znów naturalnego w tej sytuacji dotyku po poprzedniej początkowej dawce ‘startera’, były naturalnie większe. - Lekkie ruchy, zgięcie kolan, wyrzut nóżki. Rozcapierzone palce… - uchwycił jej stopę i pieszczotliwym dotykiem pokazywał jak. - Rękoma leniwie, tylko tyle, by utrzymywać górną część ciała na powierzchni. - Wciąż uśmiechał się przy tym miło jakby podopieczna stanowiła centrum jego uwagi, wręcz kusił kontaktem wzrokowym. A w oczach błyskały mu iskierki rozbawienia.
Łapała wszak o co chodzi w tym systemie ‘nauczania’.
Wendy łapała też ten kontakt wzrokowy i wciąż uśmiechała się. Nie zaczęła jednak jeszcze robić, tego co chciał.
- Możesz jeszcze raz pokazać mi jak powinnam trzymać nogi? - zapytała niewinnym tonem głosu, niczym pilna uczennica, która nie do końca zrozumiała polecenie nauczyciela. Mimo to, Alex dobrze wyczuwał, żartobliwy ton ów pytania.
- Oczywiście Wendy - Raz jeszcze ułożył jej nogę odchylając ją. Tym razem pociągnięcie po skórze uda było bardziej wyraziste całą powierzchnią dłoni i dłuższe, prawie od pachwiny po kolano. - Mniej więcej tak - rzucił nie przerywając kontaktu wzrokowego i uśmiechu.
- Mhmmmmm.. - mruknęła dziewczyna, na granicy potwierdzenia i pomruku przyjemności. - Dobrze, spróbuję… ale najpierw muszę wiedzieć, co dostanę od pana nauczyciela, jeśli uda mi się za pierwszym razem? Hmmm? - zapytała znów tym samym tonem, drażniącej się Wendy, udającej pilną uczennicę.
- Jeżeli uda Ci się za pierwszym razem… - udał, że się zastanawia. - To będzie znaczyło, że dałaś z siebie wszystko i będziesz tym z pewnością strasznie zmęczona. - Pokiwał głową. - Myślę, że odwdzięczenie się uczennicy wysmarowaniem olejkiem do opalania z walizki, aby mogła poświęcić się jedynie słodkiej przyjemności… relaksu, będzie w sam raz.
- Jesteś dla mnie taki dobry Alexandrze… jak ja ci się odpłacę… - wesołe iskierki tańczyły w oczach Wendy, która wysunęła dłoń w stronę twarzy księdza i przejechała po jego policzku opuszkami palców. - A jeśli mi się nie uda za pierwszym razem? Będziesz bardzo surowy?
- Trochę będę musiał - odpowiedział, choć w głowie zapaliła mu się czerwona lampka. Nagła zmiana w jej zachowaniu mogła być wstępem do jakiegoś psikusa. - Wtedy zresztą, jakoś definitywnie będziesz musiała zrekompensować stracony czas nauczyciela.

Wendy nic więcej już nie mówiła. Patrzyła jeszcze przez chwilę z tymi iskierkami w oczach na księdza, by w końcu zabrać się za wypróbowanie opisanego przez niego sposobu gleichem. Jak się okazało, sama technika nie była dla niej problemem. Dbająca o sportowe aspekty życia dziewczyna, widocznie nie raz chodziła na basen. Jedyny problem, tkwił w głowie. Znów walczyła ze strachem i niepewnością, a jednocześnie nie miała zamiaru się poddać skoro podjęła wyzwanie.
Początkowo niepewnie, a później z większym relaksem przepłynęła kawałek, nim uniosła głowę by poszukać wzrokiem Alexa.
Wyciągnął uniesiony kciuk ponad wodę i podpłynął do niej.
- Nie bój się, woda Cię lubi. Udowodniła to już przecież. - Odsunął niebieski kosmyk z twarzy. - Jestem obok w razie czego. Nie czujesz tu wolności? Tak z dala od brzegu?
- Ahaaa… a może jednak jesteś księdzem psychopatą i zaraz będziesz chciał mnie utopić? - bardziej stwierdziła, niż zapytała. Ironicznie, ale Alex dobrze wiedział, że nabrała do niego trochę zaufania. - Wolność. Strach przed wolnością. Czuję jednocześnie coś miłego i coś niepokojącego - powiedziała już poważniej.
- Ja bym się skupiał jednak na czymś miłym. - Opłynął ją zwinnie dookoła. - A co do utopienia Cię… ile mam czasu na decyzję?
- Bardzo zabawne ha ha - odparła obronnie Wendy, która w gruncie rzeczy bała się, że Alex może chcieć spróbować ją podtopić. Nie czekając na jego odpowiedź, znów zaczęła układać się tak by płynąć spokojnie na plecach, jak pokazywał to ksiądz.
Nie przeszkadzał jej w tym. Pozwalał cieszyć się relaksem pływania w morzu, sam zresztą również tego zaznawał. Pływanie i nurkowanie przetykał chwilami wypoczynku na falach. Cały czas był jednak na tyle blisko by nie panikowała.

- Ciekawe czy są tu rekiny - rzucił w końcu półżartem po długiej chwili.
Wendy spojrzała na niego otwierając szerzej oczy.
- Ja pierdole… - i zaczęła zmieniać pozycję ze spokojnego płynięcia na plecach, do płynięcia żabką. Przy okazji oceniając odległość do brzegu. Całe szczęście, nie byli już tak mega daleko jak wcześniej.
- Oj żartowałem, na pewno nie ma - Podpłynął do niej bliżej. - Pomóc Ci?
- Mogłyby być, prawda? To całkiem niezły klimat dla nich… - Wendy kontynuowała wątpliwości powoli płynąc do przodu.
- Słyszałem, że nie lubią się z delfinami - skłamał. - Preferują miejsca z dala od ich żerowisk. A tu wokół delfiny, syreny… - mówił spokojnie gdy płynęli do brzegu. - Chcesz to ładuj mi się na plecy, obejmij pod pachami.
Niebieskowłosa nie miała zamiaru dłużej zwlekać. Zrobiła dokładnie tak jak zasugerował jej Alexander.
- Z syrenami nie powinny się lubić… swoją drogą, ciekawe, że żadna nie złapała nas za nogę i nie wciągnęła w głębiny…
- Hm, to nawet ciekawe. - Zamyślił się, gdy obejmowała go. - Przyszły do nas całą hordą w nocy, do strefy. Mhm, nogami obejmij biodra i przylgnij ciasno, mniejszy opór wody - wtrącił gdy jej niebieska głowa oparła się na jego ramieniu. Poczuł coś budzącego się w nim, gdy spełniając polecenie… przylgnęła. Ciasno. Bardzo ciasno. - Oprócz tego? Nul. Żadnej syreny, żadnego syrena w dzień czy poza strefą - kontynuował starając się skupić. - Jakby mogły nas capnąć tylko tam. Dziwne… Ale dla nas chyba okey, nie? Nimfy ziemi tylko na górze, na terenach za rzeczką. Nimfy wody tylko w strefie, Te skrzydlate powietrza tylko w niektórych częściach lasu. Poza tym chyba nic nam nie grozi.
- Zwierzęta, rośliny i my sami sobie nawzajem - dodała Wendy - przynajmniej jeśli wierzyć słowom pięknej rudej… albo rudym. A może to bujda z tymi nimfami złymi ziemi? Hmm? - gdy mówiła, oparta głową o jego ramię, pozwoliła by jej oddech czuł na swojej szyi i tuż koło ucha. Zadrżał przez to lekko.
- Może i bujda, może nie. Nabierz teraz powietrza… - Gdy poczuł jak dziewczyna łapie solidny haust sam też nabrał tlenu w płuca i zanurkował z nią na plecach. Szerokimi ruchami rąk rozgarniał wodę przybliżając ich nieco do dna. Pod powierzchnią pływało się łatwiej, a i walory widokowe były zdecydowanie fajniejsze. W końcu wynurzył się i płynąc z głową swoją i jej nad powierzchnią wody celował w jakąś falę, większą bliżej brzegu jaka mogła pomóc im w płynięciu samoistnie niosąc ku bliższej już plaży.
- Ale nie wiem czy ryzyko sprawdzania jest tu ok - zażartował nawiązując do a’vo.
- No wiem… ale cholera, wolałabym wrócić do domu gdy w perspektywie jest mieszkanie pod chmurką w tropikach. Chociaż, na wakacje świetne miejsce - skomentowała Wendy. - Fajnie było - dodała.
- Też wolałbym… - powiedział, ale jakoś tak nieszczerze. Jeszcze na promie życie jawiło się w fajnych barwach. Teraz jakby miał wrócić… Ale zostać tu? Też idiotyzm. Po co? - Może uda się zrobić jakieś abrakadabra i wrócimy. Solidny stek, pierwsze na co bym poszedł.
Był jakiś mniej obecny, gdy Wendy przywołała temat powrotu do ich świata wróciło do niego to o czym myślał wcześniej. Czy tam z Moniką potrafiłby rozmawiać w myślach jak tutaj?
Raczej odruchowo przestał płynąć i stanął na nogi brodząc w płytszej wodzie. Szedł ku bagażom zapominając choćby wspomnieć, że “Niebieska” może już zejść. Jego podświadomość zresztą chyba sama z siebie wypierała ten motyw, przylegające do jego pleców mokre ciało dziewczyny było dla tejże podświadomości chyba niczym kocimiętka dla dachowca. Wendy jednak miała na tyle wyczucia, by zejść mimo braku prośby, chwilę po tym jak poczuła, że nie płynie a idzie. Podążając za nim, milczała pozwalając by walczył sam ze swoimi myślami. Może i w tym miała wyczucie? Kiedy skończyć gadać, czy raczej kiedy lepiej milczeć…
Gdy jednak cisza przedłużyła się zbyt długo, a ich stopy dotknęły pierwszego suchego piasku, w końcu odezwała się.
- Ale, podoba ci się tu, mimo wszystko, co?
- Nie wiem, tu jest… - szukał odpowiedniego słowa - dziwnie. Z jednej strony raj, z drugiej. Całe życie spędziłem w mieście. Brak sieci, brak mięsa. Piwa… bo to znaleźliśmy zaraz się skończy. Trochę jak w bajce, trochę jak wieloryb wyrzucony na brzeg. - Zaczął grzebać w walizce wyciągając stamtąd ręcznik, z drugiej wyjął drugi. - Jak położymy się mokrzy na piasku, to opalanie w pizdu - zażartował. Słońce nie przebije się przez piasek - Podał jeden Wendy.
Dziewczyna przyjęła go z chęcią. Najpierw jednak postanowiła dobrze wytrzeć oczy i twarz. Przy okazji sprawdzając, czy jej skromny makijaż który (teraz cholera wie po co?) niedawno zrobiła, nie spłynął. Całe szczęście, kosmetyki były wodoodporne.
Położywszy go zaraz nieco niedbale na walizkę, zaczęła rozpinać spodenki w których przecież jeszcze cały czas była. Ksiądz też się wytarł i rozłożył ręcznik na ziemi. Gdy zaczęła się rozbierać sięgnął po wino i usiadł. Pociagnął z butelki ciekawie zerkając na dziewczynę, która jak gdyby nigdy nic, pozbyła się z pupy spodenek. Koronkowe majtki, faktycznie były do kompletu i faktycznie, były stringami. Spodenki rozwiesiła na torbie, ewidentnie tak by schły. Wtedy dopiero pochwyciła na nowo ręcznik i zaczęła rozkładać go obok ręcznika księdza.
- Chciałabym znaleźć jeszcze jednego snickersa - zamarzyła na głos. - Gdybym ja wróciła na ziemię, pierwsze co zjadłabym lody czekoladowe.
- Spoko, zaraz polecę do kiosku - mruknął z uśmiechem wygrzebując z walizki olejek do opalania. - Zdolna uczennica, nagroda? - rzucił mrużąc oczy i podając jej wino.
Ochoczo je przyjęła, od razu upijając kilka łyków.
- Ja pierdole… jakie to dobre wino, kiedy pomyślę, że to ostatnie wino jakie piję… na chuj wie jak długo - skomentowała, po czym oddała butelkę. Z cichym “oh jak dobrze” ułożyła się na ręczniku, od razu na brzuchu. Widoki ksiądz miał całkiem niezłe. To było trzeba przyznać… Przełknął ślinę i nałożył na rękę olejek. Najpierw zaczął wcierać w dół pleców, potem na wysokości barków, lecz szybko bez ceregieli rozpiął stanik zapewniając sobie dostęp do całej powierzchni pleców, które zaczął dosyć powoli masować wcierając w nie płyn. Wzrok uciekał mu zdecydowanie niżej, a mózg wyłączył się na chwilę. Zapomniał nawet o winie stojącym w piasku, czuł w głowie leciuteńki szum po wypiciu połowy piwa i kilku łykach mocniejszego alkoholu i skupiał się na wcieraniu olejku w całą powierzchnię pleców zerkając przy tym na reakcję Wendy… Jednak dziewczyna jak na złość, nie dość, że miała zamknięte oczy to jeszcze jej usta były zasłonięte przez jej zgięte i ułożone pod głową ramię. Ciężko było dopatrzyć się reakcji.
Alexander zdeprymował się lekko, ale wnet zmienił obiekt ‘olejkowania’. Z pleców przeniósł się na uda dziewczyny pokrywając je warstewką ochronną przed słońcem w dość dziwnej taktyce. Więcej poświęcał leniwym długim ruchom dłoni po wewnętrznej stronie ud niebieskowłosej, które były logicznie o wiele mniej narażone na promienie obu jarzących się kul na niebie.
Co sprawiło, że po kilku chwilach usłyszał cichy chichot rozbawienia
- Podoba ci się? - zapytała nieco przytłumionym przez własne ramię głosem.
- A jak Ci się wydaje? - odpowiedział z lekkim humorem, ale i napięciem w głosie znamionującym o budzącym się do galopu podnieceniu. Wylał przy tym odrobinę olejku na kształtny pośladek i zaczął rozcierać go w skórę.
Wendy uniosła głowę, podpierając się przy tym na łokciu i dosłownie w ostatniej chwili przyciskając opadający stanik, który lada moment odsłoniłby pewne sekrety…
- No nie wiem… - odparła patrząc wprost na jego twarz - bo masz taką minę, jakby cie coś… uwierało.
Musiała się przy tym całkiem nieźle bawić.

O ile wcześniej w wodzie miał pewne obawy czy dziewczyna się nim nie droczy, to teraz pewne osłony w nim puściły. Dotyk miękkich rejonów zgrabnego ciała był jak widok jadłodajni dla wygłodniałego żołnierza, mieszczącej się za polem minowym.
- Nie…? - zamruczał wracając dłońmi na jej plecy, lecz zaraz zmieniając chwyt na rozcieranie mazi po bokach dziewczyny, żebrach… jego dłonie kierowały się pod boki koronkowego stanika.
- Mmhmmmmm… - mruknęła dziewczyna, spinając przy tym mięśnie. - Cooo... niee?
- Co “nie wiesz” - głos Alexandra był cichy, ale znać w nim można było podniecenie. Ręce wcisnęły się pod stanik z początku idąc wzdłuż wytyczonej ścieżki po boku jej ciała, ale wnet robiąc zwrot już oficjalnie ku miłym półkulom krytym przez materiał koronki. Widać było, że jego wcześniejsze pytanie nie miało znamion pytania o pozwolenie, ale i jego ruchy nie były natarczywe.
Wendy kontemplowała je przez jakiś czas, zaś Alex mógł spostrzec, że dziewczyna lekko przygryza wargę. Zresztą, nie mogło być jej niemiło…
- Zapomniałeś o łydkach… - powiedziała w końcu ze strategią: “ak być złośliwym to do końca”. - Wiesz jak będę wyglądała, kiedy opalą mi się tylko łydki?
Przez chwilę nie odpowiadał bawiąc się jej piersiami. Nie za dużymi, nie za małymi… wręcz idealnie leżącymi w dłoniach. Jej przez chwilę przygryziona warga miło korespondowała z lekko sterczącymi sutkami
- Nietrudno zapomnieć… - mruknął i odchylił się.
Z niekłamanym żalem zabrał dłonie z przyjemnych krągłości biorąc kolejną porcję olejku na dłoń. Wziął jej prawą nogę za kostkę i powolnym, acz mocnym zdecydowanym ruchem zgiął ją, tak że kolano oparło się o piasek, bo przestrzeni ręcznika nie starczyło. Zaczął leniwym acz zdecydowanym ruchem iść w górę rozcierając maź po łydce i goleniu dziewczyny obłapiając je z lekką zachłannością. Biorąc pod uwagę, że drugą nogę zostawił na razie w spokoju, asymetryczność tej pozycji wymagała od niej nie tylko wymuszonego tym rozchyłu ud, co również uniesienia biodra do góry. Bezczelnie przy tym patrzył na to co ledwie skrywały stringi.
- Grzeczny samiec - mruknęła Wendy - a teraz druga nóżka… - uniosła przy tych słowach drugą i zamajtała nią, zerkając przy tym na księdza, na tyle na ile pozwalała jej pozycja.
Jej droczenie się rozpalało go jeszcze bardziej. Do tej pory kontakty miał albo z dziewczynami ze szkoły, wstydliwymi samego faktu, że zdecydowały się przenieść ‘edukację’ na… hm… inny poziom, lub też prostytutkami na które jeździł z proboszczem na wszelki wypadek mocno poza Leeds. Odchylił jej drugą nogę w ten sam sposób jak pierwszą, tak że aby nie robić szpagatu i przodem ciała wciąż spoczywać na ręczniku musiała przyjąć w pełni wypiętą ku niemu pozycję, niewiele kryjącąwdzięków przy bieliźnie jaką miała na sobie. Lewa dłoń Alexandra zajęła się drugą łydką, ale prawa sięgnęła z porcją olejku ku jej brzuchowi, dziewiczemu jeszcze od osłony przed słońcem. Powolnym ruchem cofał rękę wzdłuż jej ciała kierując się ku łonu Moniki wciąż skrytym czarnym koronkowym materiałem.
Wendy zaś, w tym momencie nagle, zaczęła przenosić ciężar ciała na kolana i łokcie, tym samym wypinając się do księdza i umożliwiając mu obejrzenie jeszcze ciekawszych widoków. Do tego stanik został na ręczniku…
Sięgnęła po butelkę z winem.
- Chciałbyś trochę? - zapytała niewinnie, zaraz po tym równie niewinnie zlizując pozostałą przy zwieńczeniu butelki kropelkę wina.
Wiedział co się stanie, gdy weźmie jeszcze kilka łyków.
Spowolnił lekko pieszczotę nie odpowiadając aby nie kreować u niej ani chęci odstawienia butelki, ani dalszych pytań. Jego dłoń błądziła po jej dolnej partii brzucha aż zachłannie ucapiła stringi. Usta spoczęły na wypiętym pośladku blisko pachwiny jakby w odpowiedzi gdzie chciałby teraz je mieć. Niekoniecznie na szyjce butelki.
Czy Wendy zabrakło złośliwości, czy po prostu chciała się napić… w każdym razie, z jej ust nie wydobyło się żadne słowo i żaden komentarz. Przechyliła butelkę, by znów zrobić kilka łyków. Nie zmieniła też pozycji, chociaż jej mięśnie znów wyraźnie się napięły. Ksiądz zachęcony tym odchylił koronkowe majteczki, przez chwilę napawając się widokiem. W tej pozycji był on zaiste … hm, miły. Jego lewa dłoń zaczęła błądzić po jej udzie kierując się ku biodru, a usta po niedługiej chwili spoczęły na jej kobiecości.
Usłyszał, że dziewczyna odstawia butelkę.
Chwilę później położyła dłoń na jego dłoni, tej która kierowała się ku jej biodrze. Zaplotła w nią swoje palce i bardziej gestem niż siłą, próbowała zaprowadzić gdzie indziej… ku brzuchowi, ku piersiom… a on poddał się temu całkowicie. Dał się kierować, spoczął dotykiem na miękkiej krągłości w leniwej i delikatnej, upatrywanej przez nią pieszczocie, po uprzednim czułym przesunięciu dłoni po brzuchu.
Druga ręka spoczęła na miejscu gdzie kończyły się plecy. Tu już nie było tej delikatności, był tylko mocny chwyt ukierunkowujący ją do mocniejszego wypięcia bioder. Zaczął lizać jej płatki odnajdując w końcu miejsce…
Tu też nie był ni romantyczny ni delikatny w dotyku. Tu wpił się w nią z pełnią pasji i podniecenia.
Dziko.
Nie musiał być teraz ekspertem, potrafiącym wyczytać emocje by dobrze wiedzieć, że całe jej ciało coraz głośniej zaczyna krzyczeć “oh tak, jeszcze”, zresztą sama Wendy jakoś nie potrafiła pozostać w takiej sytuacji cicha. Może nie było w tym konkretnych słów…
- Oooooooooooooooh… mhmmmmmmmmmmmm… - dawało upust emocjom a jednocześnie informowało, które momenty podobały się dziewczynie najbardziej. Starając się je właściwie odczytywać podążał za pragnieniem jej ciała dając się kierować i robiąc to na co ma ochotę… na co wskazywała przy jego lekkich ruchach, ust, dłoni. Poddawał się jej w pełni idąc tropem wytyczanym przez jej potrzeby.
Ale było to dalekie od uległości.
Jego lewa dłoń mocno zacisnęła się na piersi, a prawa prawie brutalnie przycisnęła jej plecy do ręcznika, aby musiała wręcz ekwilibrystycznie wypinać biodra w celu nie przerywania pieszczoty. Kontynuował nie sprawiając wrażenia, jakby na tę chwilę zamierzał przechodzić do wejścia w nią. Przedłużał pieszczotę ustami w cynicznym geście udowadniania “jak to można bez kondycji, a nie na jeźdźca”, o co się z nim spierała.
- Ohhhh! Oooooohhhh!! Ooooooooooooohhhhhhhhhhhhhhhhhh!!! - Wendy nie brzmiała jakby miała zamiar dalej się spierać. Za to w pewnym momencie jej nogi zaczęły lekko zaciskać się, a mięśnie mocno naprężać. Mowa ciała, odgłosy a nawet mimika ciała, wskazywały jednoznacznie na jedno. Można było. Nawet bez kondycji. Po kilku uderzeniach serca rozluźniła się. Alexander słał jej myślami obrazu w zapamiętaniu i podnieceniu, ale z drugiej strony odpowiadała mu cisza. To znaczy Wendy nie była cicho… o nie, nic z tych rzeczy. Jednak poza dźwiękami nie odbierał nic. Tonując pieszczoty i lekko je wyciszając znów złapał się na tym, że wspomina niepewny i nieśmiały uśmiech Moniki. Próbował wyrzucić go z pamięci koncentrując się na widoku. Chwycił niebieskooką za biodra, by w nią wejść gdy nagle znieruchomiał, jęknął przeciągle i opadł obok drżącej jeszcze dziewczyny.
- Kurwa… - stęknął przybity. - Właśnie ogarnąłem… - wydyszał targany wciąż podnieceniem. - Że na tej wyspie nie ma ani jednej gumki…
- Jestem zdrowa i bezpłodna - oznajmiła Wendy, która skorzystała z tego, że mężczyzna opadł obok i przechyliła się w jego stronę, by chwilę później przekładać już przez niego nogę. - Nie musisz się tym martwić.

Nie martwił.
Tym....
Bo i zdał sobie sprawę, że jego podświadomości nie chodziło o gumki, będące tylko pretekstem. Pretekstem, który nagle stał się pusty.
Gdzieś tam runęły fundamenty naprędce budowanej tamy. Choć czuł, że robi źle, nie wiedział skąd w ogóle pojawiają się takie myśli. Takie odczucia. Czuł się skołowany nie bardzo wiedząc co się z nim dzieje. Normalnie skupiałby się na zachwycie i dawaniu upustu chuci, bez refkleksji, jak zawsze.
Zakręcony czymś czego nie rozumiał tym mocniej przyciągnął dziewczynę do siebie i tym bardziej dziko zaczął się z nią kochać.
Choć nie z nią. Przynajmniej nie przez cały czas i nie w głowie.


Śliczny niepewny usmiech Moniki…

Sięgnął po wino gdy zaczęła go ujeżdżać.
Ona też z chęcią się poczęstowała, nie przerywając rytmicznych ruchów. A kondycję miała niezłą, to było trzeba przyznać.
Udowodniła to.
Bardzo udowodniła.
On nie mając takiej kondycji, też starał się nie pozostawać z tyłu.
Dwa słońca nad wyspą niemo chłonęły edukację w zakresie “Kotki”, “Bogini” i innych “Jeźdźców" i "Jaszczurek”.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 17-11-2016, 01:56   #116
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień III - Alex & Wendy cz.4: "Best sex-friends on the island"



Gdy w końcu opadła obok niego, z jej ciała lał się pot. Dmuchnęła w niesfornego włosa by przesunął się z jej oka, gdzieś w bok na policzek i ciężko oddychała. Wyglądało na to, że miała zamiar przez chwilę się nie ruszać, po prostu odpoczywając.
- Faktycznie… - rzucił ciężko dysząc. Właściwie ledwo mówił. - Kondycję... to Ty masz cholerną.
Czuł jak lekko kręci mu się w głowie, zarówno od seks-gimnastyki z tym niebieskowłosym szatanem, co od alkoholu, do którego miał wybitnie słabą głowę.
Złożył zroszony potem łeb na piasku nie patrząc na nią jedynie chłonąc przyjemność spełnienia, słońca, stanu na rauszu, błogiego lenistwa.
- Jest wakat na stanowisku mojego osobistego trenera fitness, tak jakby co.
Niebieskowłosa zaśmiała się krótko.
- Spoko. Biorę w ciemno - odpowiedziała, po czym znów wróciła do milczenia i błogiego delektowania się lenistwem.

Pozwolili sobie na długi relaks, ale w końcu w przypadku Alexandra dał o sobie znać po prostu klasyczny głód. Wstał i zaczął grzebać po jednym z bagażów. Widząc, że Alexander wstaje, Wendy zrozumiała, że czas i na nią. Kiedy on przeszukiwał walizkę w poszukiwaniu innych wygodnych ubrań pozwalających mu się pozbyć sutanny, ona zgarnęła swoje rzeczy i poszła w stronę wody. Higiena przede wszystkim, nawet jeśli tyczy się to słonej, zimnej wody. Alex w tym czasie zaczął ubierać się w długie bojówki spięte znalezionym paskiem i Biały T-Shirt, po czym rzeczy znalezione przy ciałach upakował po kieszeniach. Adidasy nieboszczyka na razie przywiązał do jednego z bagażów, a łopatę i toporek upchnął w nim trzonkami wewnątrz. Zwinięta sutanna wylądowała przy uchwycie, tak jak owinął ją gdy szli z Karen i Dafne po pomarańcze. W końcu zerknął lekko skołowanym wzrokiem ku dziewczynie i sam zaczął zdejmować to co przed chwilą założył. Podchmielony dopiero teraz zauważył, że lepi się od miłosnego potu. Dołączył do Wendy ledwo ochlapując się i zmywając z siebie pozostałości po niebywałych atrakcjach.
Wróciła po chwili, kompletnie ubrana i znów z mokrymi włosami. Nie był to zły pomysł, w końcu tak łatwiej było przeżyć w upale. Ksiądz dołączył do niej i zaczął się na powrót ubierać.
- Głodny jestem jak wilk - mruknął i skrzywił się. Czekała ich długa wędrówka po plaży, a on miał do ciągnięcia dwie walizki przez piasek. - Brykamy? - Wskazał broda kierunek skąd przyszli.
- Jasne. Ja jestem gotowa - oznajmiła przewieszając sobie przez ramię torebkę i chwytając rączkę jednej z walizek.



Podróż powrotna w porównaniu do wyprawy w stronę miejsca gdzie znaleźli ciała i walizki, była istną mordęgą. Raz że głodni. Dwa że zmęczeni solidną porcją miłosnych zapasów, a do tego rozleniwieni relaksem na plaży. Trzy że słońca zaczęło ładować w nich ile miały w magazynkach. Cztery że mieli ze sobą obciążenie, a kółka walizek + piasek nie współgrały za dobrze. Pięć, że Alex był lekko pijany. Normalni ludzie reagowali by na to grobowym nastrojem i solidną dawką bezsilnego wkurwienia.
Ale ani Wendy, ani Alexander nie byli normalni. Dwie optymistycznie nastawione do świata dusze z więcej niż łobuzerskim sznytem w nich drzemiącym, starali się wyciągać z wędrówki ile tylko mogli pozytywów.
Oboje też nie potrafili milczeć…

- Trzy jednorazowe maszynki - powiedział ksiądz starając się panować nad skołowanym językiem. - Ten frajer nie dostanie, ale ja i Terry będziemy mieli się czym golić. Jedna zostanie dla was. Może nie zarośniecie za mocno.
- Ja pierdole… - zaczęła Wendy, jej ulubionymi słowami. Po tym podniosła wysoko rękę, zaglądając pod własną pachę. Wbrew pozorom, nie wąchała. Sprawdzała stan włosków. - Ja pierdole… - powtórzyła. - Niedługo zarosnę… - oznajmiła tonem w stylu “mój dom i światopogląd się zawalił”.
- Nom, wszędzie. Ale będzie okey. Pod pachami warkoczyki, na nogach sarenka, a… - urwał. - Oj.. tam to będzie dżungla jak w Amazonii - pokiwał głową wspominając wygolone rejony w których nie tak długo temu operował językiem.
- Ja pierdole… - powtórzyła po raz któryś tam Wendy. - Trzeba coś wymyślić. Nie myśl, że mam jakąś… że nie wytrzymam, ale wiesz, że to po prostu jest do dupy? To znaczy, jak zarośniesz to wszystko zaczyna swędzieć. Będę chodzić i drapać się po cipsku.
- Chętnie popatrzę. Może w kosmetyczce jest pęseta. Wiesz, wyrywanie po jednym. Będzie fun.
- Wyrwał ci ktoś kiedyś łonowca pensetą, co? - dziewczyna uniosła wysoko brwi. - Bo ja bym to zrobiła tylko gdybym chciała się dowiedzieć czegoś, czego nie chciałbyś mi powiedzieć. W ramach tortur.
- Jak nie pęsetą, to może zębami? - Uśmiechnął się. - Służę w razie co.
- Mówiłam o torturach, nie przyjemnościach… - Wendy zaśmiała się. - Niby nic w tych walizkach nie ma, a cholerstwo takie ciężkie. W każdej walizce jest pasta do zębów, raz, dwa, trzy, .... osiem? Na osiem osób?
- Będziemy używać rotacyjnie. Zresztą po chuj nam będą szczoteczki jak na tyle osób pasta skończy się szybko. Może będziemy losować. Trzy osoby mogą szorować japkę, Pięć leci srogim chuchem.
- Niedługo seks stanie się taki niehigieniczny. Trzeba używać póki można… - oznajmiła Wendy, takim tonem jakby mówiła “niedługo skończą nam się snickersy, jedzmy je i delektujmy się póki można”.
- Taaak, to co? Mały postój i hm… odpoczynek? Ciężkie to cholerstwo… - odpowiedział z niewinną miną, ale bezczelnie gapiąc jej się na rejony piersi.
Uśmiech przyległ do twarzy Wendy i poszerzał się, powoli, powoli.
- Że miałbyś siły w swoich wątłych mięśniach na wygibaski? Hę? - zapytała droczącym się tonem.

Nie żeby nie miał ochoty na drugą rundę, szczególnie, że lekko pijany właściwie nie myślał racjonalnie. Teraz po prostu w podchmielonym widzie wziął to za jechanie po ambicji.
- Już ja Ci pokażę wątłe mięśnie. - Puścił jedną walizkę i objął jej biodro przyciągając do siebie.
- Oho. Męska duma? Jesteś z tych, co to gdy powie im się “nie dasz rady” za wszelką cenę będą chcieli udowodnić, że wprost przeciwnie? - zapytała. Objęcie jej nie zrobiło na niej większego wrażenia, poza pogłębieniem jej uśmiechu. Niewątpliwie, oswoiła się nieco z księdzem.
- Nope - skłamał, choć nie było to w pełni kłamstwo, gdyż zaraz poprawił szczera prawdą: - Jakoś tak na mnie działasz, że mam na Ciebie cały czas kurewską ochotę - Pochylił się by pocałować ją w szyję, którą ona wystawiła, by mu to umożliwić, przechylając lekko głowę. Mruknęła cicho. Alex puścił druga walizkę… ona swoja.
Tym razem nie trudzili się z wyciąganiem ręczników.



- Ja pierdolę… - zaczął ksiądz gdy szli dalej po przerwie zwieńczonej kolejnym obmyciem się w morzu. Był mocno zużyty, człapał noga za nogą. - Jak dla mnie, zaje pogrzeb.
- I raz! I dwa! Prawa! Lewa! Prawa! Lewa! DASZ RADĘ! - okrzyk był godny personalnego trenera. Wendy dalej miała energię, chociaż ciężko było nie zauważyć, że nie aż tyle co wcześniej i że nawet ona robi się zmęczona. - Pieprzone dwa słońca. Gdyby było tylko jedno byłoby chłodniej.
- “Always look on the bright side of life” - zanucił lekko sapiąc. - Dwa słońca, dwa razy szybciej opalenizna. Solarium jak w mordę jebnął. - Nie skomentował jej szydery na temat tego jak się wlecze. Wszak to ona wypompowała go totalnie.
- Jak skończy się wino i skończy się piwo… innymi słowy skończy się alkohol, to słowo daję, zapytam..
- To mamy jeszcze dwa litry whiskey…
- Zajebioza! No to jak skończą się DWA LITRY whisky… chwila, wszyscy o niej wiedzą, całe OSIEM osób? To się skończy szybko - kontynowała, nie dając mu odpowiedzieć - to zapytam gdzie rosną te haluny.
- Jest to jakieś rozwiązanie. Zioła, grzybki… ej, a może te wróżki pędzą bimber? - zażartował. On akurat do alkoholu może i miał ciągoty, ale lekkiego. Mocniejszy składał go jak scyzoryk.
- A wiesz, właśnie miałam dokładnie to samo powiedzieć! No dobra, jak nie bimber to może cokolwiek, co czasami rozwieje nudę i pozwoli się odprężyć. Po prostu. Bo co my będziemy tu robić? Pieprzyć się do znudzenia i zrywać kwiatki? I żreć owoce…
- Zaraz tam do znudzenia. W razie czego jest morze. Zupełnie inne doznania każdej pozycji. - mruknął. - Wiesz, jak ogarniemy zaplecze by tu jakoś normalnie żyć. To jak wakacje. Czerpać przyjemność. A wielu z tych co tu trafiło podobno spieprzyło z powrotem. Więc się da.
- Wrócimy po zapas maszynek do golenia, pasty do zębów… i zwiejemy z powrotem do raju. Dobra… może plus jakiś koc, bo piasek wchodzi w dupę jak się na nim bzyka.
- Stąd mówię: można w wodzie. - Wyszczerzył się. - A w kwestii wrócenia tu, to spoko. Ale dalej problem z alko, czy mięsem. Zawsze można zostać królem wróżek i syrenek, oni ogarną wszystko co trzeba.
- Myślisz, że wróżki lubią inne wróżki? No wiesz, są wśród nich w ogóle faceci?
- Skoro są wśród syren… - zastanowił się na głos. - Wiesz, to co mówiłem, jak na nas wyszli z morza. Były tam i cycki i penisy. To pewnie wśród wróżek też.
- Aaa… aha - skomentowała elokwentnie Wendy. - To musiało być w chuj dziwne.
- Nawet sobie kurwa nie wyobrażasz… - urwał. - Ehm… Wendy? Wiesz, a propos tego brykania dziś... - Coś go trochę męczyło. - Cholera… - Jakby nie wiedział co powiedzieć, choć definitywnie coś chciał.
- No dajesz. Wiesz, że toleruję tylko jak mówisz prosto z mostu - próbowała dodać mu odwagi. Zresztą, coś w tym było. Sama zwykła mówić prosto z mostu, chociaż jak każdy miała czasami… wątpliwości. W końcu nie o wszystkim i nie z każdym chce się rozmawiać.
On też lubił być bezpośredni, poza tym alkohol szumiał mu we łbie.
- Jesteś piękna. Masz ciało modelki. Seks z Tobą to jak wygrana w totka… Kurwa,... gdzieś Ty się nauczyła tak prężyć - pokręcił głową i poprawił spodnie, bo na samą myśl…
- Wszaaakże… Masz do tego zaje charakter i definitywnie robisz mi coś ze łbem..
- KURWA… - przerwała mu, jeśli w ogóle chciał kontynuować. - Tylko się nie zakochaj, bo każę ci wypier… w sensie - Wendy chyba lekko otrzeźwiała, zmieniła ton na mniej wulgarny. Nie chciała przecież obrazić Alexandra. - Lepiej, żebyś wiedział… nie traktuję tego… eee…
Przerwał jej śmiech maskujący westchnienie ulgi księdza.
- Wendy - chichotał. Z braku wolnej dłoni po prostu uderzył lekko swym biodrem o jej biodro. - Ja w sensie, że jako trenerka “fitness” to masz u mnie nobla, ale łażenia za rączkę po plaży i parowania się to właśnie… no nie teges.
- Kurwa… - skomentowała Wendy i spojrzała na niego z nieukrywanym wyrzutem. - Przestrasz mnie tak jeszcze raz podczas tej drogi powrotnej, a przysięgam przelecę cię trzeci raz zanim tam dojdziesz.
- Wiesz Wendy… - rzucił po dość długiej chwili milczenia - masz takie piękne oczy… - w jego tonie dało się wychwycić nutki łobuzerskiego żartu - można się prawie w nich zakochać…
- Najpierw wykop sobie grób… bo nie wiem czy to przeżyjesz - uprzedziła go, groźnym i jednocześnie rozbawionym tonem. Brzmiało jak coś w stylu “pierwsze ostrzeżenie”. - Powiedz mi, księżulku… skąd masz taki zaje tatuaż, co?
- Gang w Glasgow. Młodociany...
- KURWA ha ha ha - wpadła mu w słowa Wendy. - No po tobie to już nie wiem… wszystkiego będę się spodziewać. Przepraszam, mów, mów…
- A co tu mówić - wzruszył ramionami - Dzieciakom odpierdala. Brak nadzoru, bieda kurewsko totalna. Chęć posiadania swojej ekipy. Ktoś spierdolił z poprawczaka i się ukrywał. Kogoś ojciec chciał gwałcić i wolał zjebać z domu. Się skrzykła ekipa. My mieliśmy gangsquat przy starym basenie. “Wydry”.
Rysy twarzy Wendy napięły się nieco i lekko skrzywiła się. Jednak Alexandrowi tym razem trudno było wyczytać co konkretnie było tego powodem. Może ogół?
- Jasne… - skomentowała tylko. - Stąd zamiłowanie do pływania?
- Raz było tak, że przyszła do nas zupełnie z zaskoczenia koalicja kilku grup z jakimi mieliśmy kosę. Spieprzyliśmy do basenu. Czekali aż wyjdziemy, otoczyli. Nie wyszliśmy. To stwierdzili, że nas powyciągają. Było ich trzy razy więcej. Wpierdoliliśmy im w wodzie tak, że nie było co zbierać. Po pół dnia spędzaliśmy w wodzie. Wiesz że wydry śpią pływając. Ot… stare czasy… - Alex machnąłby ręka, ale nie miał wolnej. Pokiwał tylko głową i umilkł na chwile.
A Wendy też umilkła, tym samym dając mu chwilę na wspominanie… o ile, było to warte ów chwili.



- Co Cię tak rozbawiło w tej walizce, Wendy?
- Hi hi hi hi hi… Tajemnica.
- No nie bądź szuja. Zróbmy tak. Jak mi powiesz, to trzymam gębę na kłódkę i Twoje. Jak nie, to powiem, że coś oszabrowałaś. Wiesz, oni mogą sądzić, że wsio wspólne.
- Srutututu.
- Ech, jakbym widział Karinę z ekipy. Jak się nauczysz lepiej pływać… to może wytatuuję Ci wydrę.
- Nie chcę żadnej wydry. Myślałam kiedyś o tatuażu. Koliber wśród kwiatów… romantycznie brzmi, co nie?
- Parcie na maluteńkiego ptaszka i romantyczne chwasty… No do Ciebie wybornie pasuje...
- No i nie zrobiłam sobie nigdy żadnego… zresztą, widziałeś.

Widział.
Oj widział…
Na samo wspomnienie poczuł podniecenie.
Miał świetną orientację w terenie, toteż w mig ocenił jak mogli mieć daleko do obozu.
Zrobił też mały rachunek swoich sił i możliwości, doszedł przy tym do wniosku… że jak umierać to zaiste piękną śmiercią.
- Wiesz Wendy… - powiedział cicho choć z tonu nie do końca poważnie, a w oczach miał łobuzerskie ogniki gdy wspomniał jej wcześniejszą obietnicę. - Patrząc na Twój zamyślony uśmiech, gdy mówisz o tym tatuażu… to człowiek az mógłby się w Tobie zakochać…
Wendy w tym momencie stanęła. Upuściła walizkę. Upuściła torebkę. I powoli, powoli przeniosła wzrok na księdza. A jej oczy mówiły dokładnie...:

“Doigrałeś się”

Doigrał.
I nawet przez myśl nie przeszło mu by się jakoś bronić...

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 17-11-2016, 14:11   #117
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 3 - Powrót zaginionych do obozu

Ilham cieszyła się błogą samotnością, całkowicie oddając się pracy w ogrodzie. Zebrała odpowiednie warzywa na curry. Dokończyła pielenia poletka i spulchniania ziemi.
Następnie ukryta w domowym zaciszu, związała prowizoryczną zmiotkę z liści i gałązek, zabierając się do odkurzania chatki.
W prawej dłoni trzymała szczotkę, lewą schowała za plecami tak jak nakazywała tradycja. Nucąc pod nosem, zamiatała podłogę oraz zakurzone i opajęczone ściany, gdy do obozu wrócili i zaginieni, i ekipa ratunkowa.
Dominika od razu skierowała się w stronę Ilham. Przyśpieszyła nawet wyprzedzając innych.
- Hej. Przepraszam, że tak długo nas nie było. Straciłyśmy poczucie czasu. Gdzie możemy to położyć? - zapytała unosząc wyżej ananasy.
- Do chatki, w niej jest cień. - Ilham otarła pot z czoła, prostując się ze zmiotką i omiatając zdobycze Nicy.
- Witaj Ilham. Przyprowadziliśmy koleżanki - Terry podniósł dłoń. - Znalazły ananasy.
Iranka uśmiechnęła się na ułamek sekundy do mężczyzny. Otworzyła nawet usta by coś powiedzieć, ale szybko się odwróciła i wznowiła zamiatanie podłogi. Sierżant złożył tymczasem owoce przy chacie, po czym ruszył na skraj lasu zbierać chrust. Tego właściwie nigdy za wiele jest.
- W razie czego, łatwo je znaleźć idąc w prawo wzdłuż rzeki, a tam gdzie ona nagle skręca, nie skręcać wraz z nią, tylko iść prosto. Ale ostrzegam, tam kręcą się te skrzydlate ktosie. Za to, podobno zaraz za ananasami jest taro - Dominika skierowała się powoli we wskazane przez Ilham miejsce.
Znalezienie miejsca “składowiska” nie było trudne, gdyż muzułmanka usypała pokaźny kopczyk dziwnych liści, korzeni, owoców i warzyw.
- Też coś znalazłam. I też trafiłam na latające ktosie… nie były miłe - rozmowa z Ilham wyglądała raczej jak wymiana, krótkimi orzeczeniami. Najwyraźniej cechowała ją zwięzłość wypowiedzi, nacechowana neutralizmem aż do bólu.
- Serio? Chcieli coś od ciebie? - Dominika aż zatrzymała się nim doszła do celu, a jej wzrok padł na Ilham.
Kobieta ponownie się wyprostowała przez chwilę głośno spuszczając powietrze z płuc.
- Hmmm… niech pomyślę. Tak, chyba tak. - Iranka przypomniała sobie ciekawskie oczka ar obserwujących je z wysokości. - Rzucały we mnie jagodami… a później zajęły się daktylami jak im dałam… - Ilham nadstawiła uszu, ciekawa czy papugi dalej się kłócą. Było jednak względnie cicho… to znaczy tak jak zwykle odkąd wyszli ze strefy.
- Eeee… - Dominikia zapowietrzyła się krótko, po czym zmarszczyła brwi. - Bo widzisz, ten latający ktoś, kogo my spotkałyśmy… jak-mu-tam-było-nie-istotne. Kazał mi przepraszać każdego ananasa, którego zerwałam. Swoją drogą, męska wróżka. Gdyby ktoś miał wątpliwości, że są tu tylko kobiety wróżki - dodała, nieco oschlej.
Ilham odwróciła się do Dominiki zaskoczona, przez chwilę miarkując czy mówi na poważnie, po czym parsknęła śmiechem.
- A-ha… - wzruszyła ramionami. - Ja spotkałam papugi. Myślałam, że wy też… - odłożyła zmiotkę pod ścianą. - Idę nazbierać liści na posłania. - poinformowała krótko, wychodząc z domu i kierując się w las.
Nikt zaś nie śmiał jej zatrzymywać…


Karen tymczasem ruszyła w stronę miejsca, gdzie było ognisko. Odłożyła tam ananasy i zerknęła na Monikę, gładząc w międzyczasie pierzastego pupilka. Ruszyła do pomarańczy i zaraz zaspokoiła swój głód, przy okazji podkarmiając i ptaka. Zaraz spojrzała w górę na niebo.
Monika zaraz po odłożeniu zielska, tam gdzie Karen ananasy, ruszyła do niej. Widocznie, również była głodna. Po chwili stając ramię w ramię z nią i sięgając po pomarańczę.
Rudowłosa zerknęła, jak Monika wybiera pomarańczę, podsunęła jej taką o której wiedziała, że będzie słodka. Kiedyś wyrobiła sobie technikę polowania na takie. Nie było na razie gdzie pisać, więc wykonała lekki gest ręką, sugerując dziewczynie by ‘wzięła tę’. Ona zaś uśmiechnęła się i podziękowała skinięciem głową. Wzięła pomarańcze i powoli zaczęła ją obierać.
Dopiero gdy skończyła, kawałek wzięła do ust. Pokazała Karen uniesionego w górę kciuka, po czym oderwała od pomarańczy kolejny kawałek. Palcem wskazała papugę.
Karen zerknęła na Figlarza
- Głodny? - zapytała ptaka.
- Daj krakersa! Daj krakersa! - zawtórował jej Figlarz, zaś Monika dalej patrzyła pytająco i czekała.
Rudowłosa spojrzała na Monikę i powiedziała powoli
- On mówi. - wyjaśniła jej, po czym wskazała papugę, potem pomarańczę i pokiwała głową. Pokazała Monice jak powinna mu ją podać, żeby nie uszczypnął jej w palce.
Monika zrobiła wszystko tak jak Karen jej pokazała. Gdy Figlarz zabrał z jej dłoni kawałek pomarańczy dziewczyna patrzyła na niego tak radośnie, jakby była małą dziewczynką, która poszła z Karen do zoo. Przynajmniej, przez kilka krótkich chwil.
Karen widząc minę Moniki, uśmiechnęła się do niej pogodnie. Sięgnęła po jej dłoń i popatrzyła na nią z miną mówiącą ‘zaufaj mi’, po czym powoli przysunęła ją do tyłu główki Figlarza, powolutku, żeby go nie spłoszyć i żeby mogła go pogładzić, bo to by jej na pewno również sprawiło dużo radochy.
- Głaskać! Głaskać! - zaskrzeczał figlarz, podczas gdy Monika znów przybrała tą samą minę zachwytu. Ułożyła usta, tak jakby chciała powiedzieć po prostu “łał”. Było to na tyle proste słowo, że Karen bez problem mogła je odczytać z jej ust.
Pisarka uśmiechnęła się pogodnie do dziewczyny. Cieszyło ją, że jeszcze ktoś podzielał jej zachwyt nad zwierzakiem. Sama pogładziła Figlarza po drugiej stronie główki, więc ptaszek miał teraz pełnię szczęścia na pewno. A przynajmniej Karen miała taką nadzieję.
Tak też wyglądał, wyciągając szyjkę w górę, by dziewczyny miały jak najwięcej pola do głaskania.
Monika nie chciała jednak nadwyrężać jego cierpliwości i po jakimś czasie zabrała dłoń. Oddzieliła kolejny kawałek pomarańczy, ale nim postanowiła nakarmić się sama.
Tymczasem królewski sierżant, czy raczej eks-sierżant, zbierał chrust. Wiadomo, gałęzie zawsze są potrzebne. Nie odchodził daleko, ot po prostu niedaleko chaty tyle, ile mógł znaleźć oraz zebrać przy leśnej okolicy. Mając ładną wiązkę gałęzi przyszedł właśnie, ułożył je koło śladu po nocnym ognisku oraz zastanawiał się nad kolejną robotą, bowiem chyba chłop nie lubił próżnowania. Nauczył się tego we wspaniałym wojsku. Jeśli jakiś naiwniak nic nie robił, po prostu przydzielało mu się pracę, dlatego lepiej było samemu coś wykonywać, co się przynajmniej trochę lubi. Potem właściwie żołnierze przyzwyczajali się do tego oraz sami szukali sobie jakiegoś zajęcia. Chrust chrustem, ale może lepiej było zdecydować, co powinni zrobić.
Karen tymczasem zajęła się, po przekąszeniu pomarańczy, najpierw zorientowaniem, co już zostało zrobione w obozie. Była pod wielkim wrażeniem, że Ilham sama opanowała to wszystko, choć mogła prosić kogoś o pomoc. Żadnych pajęczyn, pozamiatane, robactwo powyłaziło na zewnątrz, miejsca, gdzie potem będą posłania też gotowe (tylko tych posłań jeszcze brak, ale to już kwestia pozbierania materiałów)... Kobieta zastanawiała się przez pewien czas czym powinna się zająć. No bo skoro nawet ogródek został wypielony, a część zapasów jedzenia musiała na razie zostać uszczuplona i nie było po co biegać, rudowłosa nie wiedziała od czego by tu zacząć.
A może by tak zrobić wędkę? No ale po co, skoro można było poprosić Dafne, dogadać się z delfinami i dostać od nich dość ryb, by wszyscy się najedli.
Woda?
Wodę też przyniosła?! A to ci dopiero, prujący roboczy samochodzik. Tak więc pisarka, jako że czekali na powrót reszty, początkowo rzeczywiście zajęła się pomagniem to tu, to tam, a następnie zaczęła przeglądać bronie w chatce i sprawdzać która się na ile nadaje. Nawet tępe miecze były niebezpieczne, ale warto było sprawdzić, czy coś z tego nie było w takim stanie, że bardziej warto było się tego pozbyć, niż trzymać z resztą. No i była też ciekawa, a szczerze powiedziawszy, chciała też zejść ze słońc, wolała nie ryzykować dostania migreny, albo w optymistycznej wersji; nie chciała zjarać się na murzynka. Tym samym krzątała się i kręciła po całym obozie…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 17-11-2016, 19:31   #118
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień III - wszyscy oprócz Dafne obok chaty

Axel wyszedł spomiędzy drzew i rozejrzał się po obozowisku.
Ilham kręciła się chodząc to tu, to tam z wielkimi liśćmi. Całkowicie pochłonięta przygotowaniem posłań. Dla wszystkich…
Dominika wraz z Moniką siedzały przy niepalącym się od dawna ognisku, lepiąc coś z zieleniny. Zdaje się, że Monika nauczyła się robić sandały, na wzór tych które dostała Ilham. Gdyż jeden bardzo podobny leżał teraz jeszcze nie skończony tuż przed nią. Karen akurat nie było widać, musiała więc znajdować się we wnętrzu chatki. Zaś Terry przytargał właśnie wiązkę chrustu. Wychodził akurat z lasu.
Robota wrzała... przynajmniej na tyle, na ile można było ocenić. Co prawda nie wszyscy byli obecni, ale do tego Axel był już przyzwyczajony - wszyscy wszędzie chodzili, pojedynczo lub w grupkach. Raczej dziwniejsze by było, gdyby nagle, w środku dnia, byli wszyscy.
- Dzień dobry - powiedział.
Sierżant armii przyniósł właśnie wiązkę drewna, ułożył ją koło miejsca niedawnego ogniska, kiedy zauważył Axela. Narzeczony Dafne nadchodził i dobrze. Chłopu się powodziło i w ogóle był super.
- Dzień dobry - odpowiedział, po czym odsunął się nieco. Terry stanął na boku i zaczął pod nosem nucić melodię piosenki, w myślach dokładając słowa.

Stanął na plaży tłum zombie
Zło w środku wyspy jakiejś tkwi,
Pewnej syrence, dziewczę złote,
Skradziono raz dziesiąty cnotę.

Halo, hallo, Axel jestem,
Swoim uśmiechem walczę ze złem,
Dwa słońca świecą, żar z nieba leje,
Jestem tam wszędzie gdzie coś się dzieje.

Nawet Harry z książęcą miną,
Tak nie podoba się dziewczynom.
Im się podoba Axela śmiech,
Co pannom w piersi wstrzymuje dech.

Rozpala ogień, tłucze kokosy,
Gładzi palcami jej rude włosy,
Bije złe wróżki, morduje ghule,
Do panny Dafne tuli się czule.

Ref.
Kiedy zalśni blask, światło jasnych gwiazd,
Gdy spadnie ci włos, jego super cios
Axela moc niesie pomoc,
Axela moc niesie pomoc
.

Ale co tam, dzięki jego fartowi, może będą mieli jakieś bonusy. Axel rozmawiając ze swoją syrenką mógł ewentualnie przekazać grupie istotne informacje, które pomogłyby całej grupie Robinsonów. Wolał więc słuchać, niż mówić, tym bardziej że nie za bardzo wypadało mu poruszać choćby sprawy dzieciohandlu. Niewątpliwie pewnie spyta Dominica, jeśli zaś nie planował spytać Axela na boku, trochę głupio się czuł poruszając takie krępujące tematy.
- Ty! - powiedziała Dominika, zamiast “dzień dobry” dość energicznie przy tym wstając i wskazując palcem na Axela. Wyglądało to z góry jakby miała jakieś pretensje do niego. - Gdzie jest Dafne?
- Powinna się niedługo zjawić - odparł Axel, niezrażony takim powitaniem. - Za jakieś pół godziny. Stało się coś?
Karen wychyliła się z chatki, słysząc głos Axela. Akurat gdy Dominika zadała to pytanie, które ona sama chciała zadać. Rudowłosa wyszła z budyneczku, z Figlarzem na ramieniu (ptak się chyba przykleił) i skrzyżowała ręce pod biustem
- Jeszcze nic, ale jest pewna sprawa, o której trzeba by pogadać… - rzuciła w odpowiedzi. Przelotnie zerknęła na nucącego w międzyczasie Terry’ego. Rozluźnił ją trochę, takim ‘sielankowym’ zachowaniem.
- Rozumiem - odparł Axel, chociaż nie rozumiał, o co chodzi. - Czyli mam poczekać? Czy też może od razu się dowiem, o co chodzi? - Kolejna, której nie chce się parę razy powtarzać... Kobiety...
- Spotkałyśmy z Moniką aalaes’fa. Mężczyznę - wyjaśniła Dominika. - Chciał dobić targu.
- No i? - Axel nie bardzo rozumiał, co z tym ma wspólnego Dafne.
- Wyleczenie słuchu Moniki w zamian za dziecko. Zanim zapytasz, no i… wyjaśnię. Za zrobienie jej dziecka, które później odda mu na własność - wyjaśniła, rozgoryczonym tonem.
Dla Karen, nieważne ile razy słyszała tę opowieść, to brzmiało tak źle, że zaraz zaczynała się chmurzyć.
Axel z pewnym niedowierzaniem spojrzał na Dominikę. Nie do końca chciał uwierzyć w to, co usłyszał, chociaż wiedział o aalaes i dzieciach więcej, niż pozostali.
- Nie sądziłem, że coś takiego w ogóle jest możliwe, no a ta propozycja... Jestem zaskoczony.
I był. Przede wszystkim szczerością ze strony tamtego aalaes'fa, jak i tempem, w jakim została przedstawiona oferta.
Nie da się ukryć, że na ziemi kobiety sprzedawały siebie i swoje dzieci za mniejszą cenę, co wcale nie znaczyło, że to ma mu się podobać.
- Chcecie, żeby Dafne to potwierdziła, zaprzeczyła, powiedziała, że to niemożliwe? - spytał.
- Zapytałam go, dlaczego nie zrobi sobie dziecka z jakąś ładną aalaes’fa. Zgadnij co odpowiedział? - Zapytała Dominika, kładąc przy tym ręce na biodrach.
- Co? - zainteresował się Axel. Nie sądził do tej pory, że jakikolwiek aalaes może być taki głupi.
- Że nie może - powiedziała, nadal tym samym rozgoryczonym tonem. - Zastanawiam się, czy Dafne już poprosiła cie o dziecko, czy jeszcze nie. Co?
- Poprosiła mnie, żebym został z nią na zawsze - odparł Axel. - Z tego i dzieci pewnie będą.
- Moja znajoma powiada - wtrącił Terry - że dzieci to kupa szczęścia. Z przewagą kupy. Cóż, jeśli dwóm stronom to pasuje, jeśli i Dafne i Axel chcą mieć dzieci, to tylko życzyć powodzenia i wszystkiego dobrego. Tutaj jednak raczej była inna sytuacja, znacząco inna, przynajmniej jak na przeciętny ludzki gust. Jednak chyba na wyspie obowiązują różne kategorie przyzwoitości.
- Powinien, jak na Ziemi, oczarować ją, uwieść, a potem wynająć prawników i zabrać jej dziecko - z krzywym uśmiechem powiedział Axel. - Tylko szczerość mu się liczy na plus. I tyle.
- Miło z jego strony, że chciałby jej pomóc, ale na Boga… Handel dzieckiem? Chciałabym pogadać o tym z Dafne, czy to po prostu ten jeden taki żwawy, czy to jakaś przypadłość tutaj. Bo jeśli się okaże, że jak przyjdzie nam ich musieć o coś poprosić, a za każdym razem formą zapłaty miałoby być dziecko… - Karen pokręciłą głową oburzona taką wizją. Może i wyolbrzymiała, ale na obecny moment, nie można jej było nie przyznać chyba odrobiny racji. Niewielu poznali przedstawicieli mieszkańców tego miejsca.
- Żebyś został z nią na zawsze? A ty, po dwóch dniach znajomości po prostu na to poszedłeś. A może, mówi tak tylko dlatego, żebyś nie liczył jej szczerości na plus? Bo wydaje mi się, że to całkiem prawdopodobne - Dominika tym razem nie miała zamiaru atakować Axela, a po prostu uświadomić go… co ona sama o tym myśli.
Ilham skończyła układać posłania w domku. Wyjrzała przez drzwi, obserwując słońca na niebie. Na chwilę ponownie znikła w cieniu, ale zaraz się pojawiła z chustą w dłoniach.
Bez słowa udała się w kierunku lasu, gdzie znajdował się basen z wodą.
Słuchający dziwacznej odpowiedzi Axela sierżant nie odpowiedział. Nie było po co dyskutować, jeśli padały takie argumenty. Lepiej było słuchać, jak planował, oraz nie wtrącać się, co ponownie postanowił sobie czynić.
Axel w pierwszej chwili nie pojął połowy z tego, co powiedziała Dominica, tej o liczeniu szczerości na plus, jednak nie zamierzał się do tego przyznawać, że refleks jest nie ten, co trzeba.
- Ano tak. Po dwóch dniach - potwierdził. O minusach też słyszał, ale nie zamierzał rozszerzać swej wypowiedzi.
Karen akurat w Dafne wierzyła, że ta była w porządku. Zwłaszcza po ich rozmowie. Syrenie zależało na tym, by pojąć ich sposób życia, więc naprawdę chciała zostać z Axelem i to bez podejrzanych tajnych planów. Przynajmniej w to wierzyła pisarka
- Wiesz co Dominico, akurat Dafne jest kimś, komu powinniśmy ufać. Choć to wszystko może wyglądać dziwnie, ale jak dla mnie ona jest w porządku. Naprawdę nie wiem jednak co z resztą mieszkańców tego miejsca… Dlatego powinniśmy z nią zamienić słowo - powiedziała co myślała o sprawie rudowłosa.
- Ja tam im nie ufam. Jej też - oznajmiła Dominika. I chyba nie miała w tej sprawie na razie nic do powiedzenia, bo (choć nieco nerwowymi ruchami) wróciła do plecenia czegoś z podłużnych roślin, zatrzymując wzrok na własnej robótce.
- Nie sądziłem, że taka sytuacja w ogóle jest możliwa - powiedział Axel, który dla odmiany wierzył Dafne, co chyba dla wszystkich było oczywiste, więc nie zamierzał komentować tej części wypowiedzi Dominici. - Co do innych, to nie miał pojęcia. Chęć posiadania dzieci mogła niejednemu zawrócić w głowie. I niejednej.
- Nie powiem, żeby tego typu... handel zamienny... mi odpowiadał - przyznał się. - To dotyczyło tylko kobiet? Te dzieci? Jakaś aalaes'fa też złożyła podobną propozycję?
- Z Aalaes’fa spotkaliśmy tylko Alaen. Byłeś przy tym - odpowiedziała Dominika nie odrywając oczu od plecionki.
- Może to tylko tamten, z którym rozmawiałyście? Jest inny od pozostałych? - zasugerował Axel. - Alaen była w porządku. Przynajmniej taka mi się wydała.
I nie rzuciła się na nikogo, dodał w myślach.
Karen w temacie wróżki miała raczej odmienną opinię, ale nie odezwała się. Natomiast machnąwszy ręką na dyskusję Terry zabrał się za ponowne zbieranie chrustu. Starał się nie odchodzić nigdzie daleko, od czasu do czasu przynosząc do obozu kolejna kupkę.

- Axel - odezwała się Dominika, gdy już nikt nie miał nic do dodania. - Rozpalisz nam znów ognisko? - poprosiła ładnie.
- Mam prezent, na wypadek, gdybym znów zniknął na jakiś czas - odparł Axel. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę. - Zostawię w chacie, w jakimś widocznym miejscu.
Przyklęknął przy zgromadzonym stosie chrustu. Zapalniczka szczęknęła i wnet płomienie zaczęły ogarniać ustawione w stosik patyki.
- Chyba powinniśmy zbudować coś w rodzaju pieca. Dowiem się, czy gdzieś na wyspie jest glina. Cegły, naczynia, to wszystko przed nami.
Wziął swoje rzeczy i zaniósł do chaty, gdzie zabrał się za naprawianie wewnętrznych drzwi. Choćby prowizorycznie. Miał pod ręką deski, które razem z Alexandrem wyrwali, toporek, który mógł zastąpić młotek, stołek, na który mógł wejść, by zamontować najwyższą deskę. No i trochę czasu i spokoju, zanim wróci Dafne i rozpęta się awantura.


Nie minęło wiele czasu odkąd w obozie pojawił się Axel, gdy na horyzoncie pojawiły się również dwie sylwetki. Już z daleka widać było, że idą powoli i ciągną ze sobą walizki. Przynajmniej trzy.
Alex wręcz słaniał się na nogach i zamiast sutanny miał na sobie bojówki i t-shirt. Lało się wręcz z niego i sprawiał wrażenie jakby miał się czołgać. A w ogóle najchętniej położyć się i umrzeć.

Wypatrywał Moniki, ale wnet skupił się na grupce w której każdy robił coś, ale dyskusja jakoś nie wrzała.
- O jest i nasz mister turysta. - wysapał z pogardą podchodząc i patrząc na ognisko, które zwykle Lacroix rozpalał. - Cóż za łaska, cóż za zaszczyt.
Zbliżył się do Moniki, wręczając jej coś zawiniętego w podkoszulek.
“Prezent” - pomyślał i mrugnął do niej.
- Co takie grobowe miny? - powiedział ciężkim głosem wyjmując coś z reklamówki. Mokry notatnik z zaczepionym o niego długopisem. Wyciągnął z tym rękę do Karen.
Karen, z papugą na ramieniu zerknęła na Alexandra, który już na dzień dobry planował rozpocząć kolejną bójkę z Axelem? No do cholery jasnej
- Bo zdarzyło się coś mało ciekawego. Mam do ciebie spr… - zaczęła mówić, ale widząc co jej podaje, aż kobietę zatkało. Podeszła do niego i wzięła notatnik. Otworzyła i zaczęła przeglądać, czy jest zdatny do pisania
- Oh kurczę - mruknęła zachwycona. Podniosła wzrok na księdza
- Co jeszcze znaleźliście? Nie wpadliście na nikogo? Albo na jakieś wróżki? - zapytała zaraz, zmieniając temat ale już przyciskając do siebie notatnik, jak cenny skarb.
Monika wyraźnie ucieszyła się na widok Alexandra. Chociaż oczywiście nie chciała dać po sobie tego nie wiadomo jak poznać. Tylko on więc, poczuł jej radosne z powodu jego powrotu myśli. Bardziej to ją ucieszyło niż prezent, ale z ochotą rozwinęła podkoszulek, by zajrzeć co kryje jego wnętrze.
Widząc to wysłał jej ostrzegawczą myśl, by się wstrzymała i otworzyła jak będzie sama. Monika odpowiedziała krótkim wstrzymaniem się. Nie zajrzała do środka. Wolała uszanować prośbę czy ostrzegawczą myśl.
- Żyweeego ducha nie widzieliśmy - ksiądz pokręcił głową odpowiadając pisarce. Wyglądał jakby oprócz dzikiego zmęczenia był… podchmielony. - Cztery ciała pogrzebaliśmy. A w walizkach pełno ciuchów, nawet przybory toaletowe, apteczka, sprzęt elektroniczny. Duuużo dobra.
- Gdzie jest Ilham? - zapytała Wendy, z jakiegoś powodu kierując to pytanie do Karen. Zaraz jednak po tym zaczęła rozglądać się, jakby miała nadzieję, że wyłapie gdzieś wzrokiem dziewczynę.
Jak na zawołanie Iranka wypadła z krzaków omiatając spojrzeniem obozowisko. Palił się ogień. To dobrze, będzie mogła w końcu wygotować wodę w kotle. Wyglądało też na to, że ekipa była w komplecie. Wytarłszy dłonie w spodnie, podeszła do paleniska, nadstawiając gar z wodą i zielskiem na ogień.
Pozostało czekać i w między czasie przygotować składniki na curry. Krojenie jedzenia zardzewiałym mieczem, nie należało do czegoś co chciałaby robić, zwłaszcza podczas pichcenia dla siebie.
- Ilham! - ucieszyła się Wendy, gdy tylko zobaczyła dziewczynę. - Możesz pozwolić na chwilę? - zapytała uprzejmie, wskazując dłonią wnętrze chaty. Widać, chciała załatwić z nią coś sam na sam.
Iranka jak zwykle wyglądała na zaskoczoną, że ktoś się do niej bezpośrednio zwrócił. Popatrzyła niepewnie na Wendy, ale posłusznie podeszła do chaty.
- I jak… znalazłaś walizkę? - zapytała, zaglądając do domku, by upewnić się, że nic na nią nie wyskoczy. Bo z niewiadomych powodów… miała takie dziwne przeczucie, że właśnie to ją czeka.
- Jasne, nawet trzy - odpowiedziała ruszając za nią do chaty. Walizkę ciągnęła ze sobą. - A ty tu co? - zmieniła nagle ton, gdy zobaczyła, że chata nie jest pusta. Spojrzenie utkwiła oczywiście w Axelu.
- Ktoś popsuł drzwi - odparł zagadnięty. - Trzeba coś z nimi zrobić, albo spiżarnia się popsuje.
- To super… widzisz, a tak się wczoraj martwiłaś… - kontynuowała rozmowę z Wendy jak gdyby nigdy nic. Wejście do chatki przeciągało się, ale w końcu, muzułmanka weszła, plecy jednak miała tuż przy wyjściu, na widoku wszystkich po za chatką, tak by widzieli co robi.
- Aha. A możesz je naprawiać zaraz? Potrzebujemy na dwie minuty przestrzeni - poprosiła o dziwo grzecznie, Wendy.
- Proszę! - Axel skinął głową, po czym odłożył toporek. - Możesz to gdzieś schować? - Idąc w stronę wyjścia podał Ilham zapalniczkę.
- Dobrze - kobieta wzięła zapalniczkę, wpatrując się w nią z konsternacją, po czym wsadziła ją do kieszeni. Schowała.

Karen kiwnęła Alexandrowi głową, a widząc że jest podpity uniosła wyżej brew
- Piłeś coś? - zapytała go tonem matki, która dopytuje się jak jej synek wraca z imprezy o 3 godziny za późno niż obiecywał. Zerknęła na Wendy i miała odpowiedzieć (dziewczyna nie wyglądała na tak podchmieloną jak ksiądz, ale to że piła coś nie budziło wątpliwości), ale Ilham wyskoczyła z krzaków sama. Spojrzała w stronę krzątającej się Iranki, po czym znów wróciła wzrokiem do Alexandra
- Piliście? - powtórzyła, czekając na jego odpowiedź.
- Troszeczkę… - przyznał ksiądz. - Oni tam leżeli ponad dwa dni. Mocny widok, a wziąć ich… pochować… A w bagażu było wino…
Monika zaczęła wyrażać w głowie Alexa, jak bardzo jej przykro, że musiał sam chować leżące dwa dni na słońcu ciała. Wcale nie dziwiła się, że wypił przy tym wino. Podejrzewając tylko jakie to musiało być okropne. Ale nagle jej myśli zmieniły tor myślenia...
Axel wyszedł, przymykając za sobą drzwi do chaty.
- Dzień dobry - rzucił w stronę Alexandra.
… powodem nie był wychodzący z chaty Axel, a coś co Monika zobaczyła za plecami księdza. Zresztą, chwilę później zobaczyć mogła to samo Karen czy Terry, czy nawet Axel, który właśnie wyszedł z chaty.
- Jak wakacje? - odpowiedział na powitanie z szyderstwem i lekką pogardą.
Znany niektórym “blond wróżek” unosząc się nad ziemią właśnie wyłaniał się zza drzew. Miał ze sobą całkiem spory tobołek i całkiem niezadowoloną minę. Za nim zaś spokojnym krokiem szła Dafne. Chociaż i jej oblicze wyglądało na nieco odmienione. Wyglądała na dumną i złą na coś. Albo na kogoś, bo za każdym razem gdy spoglądała na niego, wyraz jej twarzy stawał się jeszcze bardziej zły.
Nim ktokolwiek cokolwiek zdążył powiedzieć, ksiądz poczuł bijące od Moniki emocje, które budziła w niej postać jaką zauważyła. Nie widziała go pierwszy raz, to nie budziło wątpliwości księdza. Czuł, że między nimi coś zaszło. Że Monika jest zła na coś, zmartwiona czymś, zniesmaczona czymś i czegoś nie rozumie.
Ksiądz skupił się na tym z całej tej wyprawy jaką radość miał odnajdując… coś co podarował właśnie dziewczynie, a co powinno jej pomóc. Zainteresował się żywo powodem zmartwienia.
 
Kelly jest offline  
Stary 17-11-2016, 23:51   #119
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 3- w środku chatki Ilham i Wendy

Ilham poczuła się swobodniej gdy Axel wyszedł z chatki. Tyle lat… a ona wciąż nie mogła przyzwyczaić się do zachodnich norm społeczeństwa. Frustrowało ją to troszkę, bo nie chciała być odszczepieńcem.
- O czym chciałaś pomówić Wendy? - Kobieta wzięła do ręki końcówkę warkocza, skubiąc włoski, znanym już Wendy nerwowych gestem.
Niebieskowłosa wskrobała się do wnętrza chatki z walizką, jakoś zgrabnie omijając Ilham.
- No bo, znaleźliśmy te walizki. I zanim sępy się do nich dobiorą, chciałabym żebyś ty wybrała coś sobie. Będzie ci eee… wygodniej… w normalnych ciuchach niż w piżamie. Zgodzisz się? - Nim jednak Il wyraziła na ten temat opinie, Wendy już zabrała się za otwieranie zamka. Chwilę po tym wieczka walizki. Ciągnęła ze sobą tą, która zawierała całkiem normalne kobiece ubrania.
- Och… to miłe z twojej strony… - Iranka była szczerze zaskoczona. Kucnęła przy walizce, przebierając ostrożnie w ubraniach. Była staranna w tym co robi. Każdą sztukę rozwijała i po obejrzeniu składała z powrotem.
- Widziałam tu takie, całkiem fajne… - Wendy kucnęła obok niej, najwyraźniej mając zamiar pomóc jej coś wybrać. - O, o… - zaczęła gdy Iranka rozłożyła jedne z jeansowych spodenek, przed kolano. - Co o nich myślisz?
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, ale z oczu bił smutek.
- Są fajne… podoba mi się kolor… - zaczęła, a Wendy już wiedziała, że zaraz padnie ALE.
- Ale… - no właśnie. - Nie mogę ich nosić… są tu mężczyźni. - Kobieta skubała metkę od różowego stanika.
- No nie… mówisz poważnie? Są tu jedne długie jeansy. Na samym dnie walizki… ale, w taki upał? - Wendy wyraziła swoje wątpliwości, a ostatnie pytanie zadała tonem “to przecież tortura”.
- Podjęłam już decyzję… - odparła cicho, odsuwając biustonosze i przekopując się na samo dno walizki w celu wyjęcia długich spodni. Zabrała też jedną parę majtek i skarpetek.
- Jest tu coś z długim rękawem? - Zatrzymała wzrok na ślicznych sukienkach, ostatecznie zapadając się w sobie.
- Po prawej stronie, też na samym dnie… ale nie mów, że i rękaw… o rany… biustonosze nie będą dobre, no nie? - Wendy zatrzymała wzrok na piersiach Ilham. Nie jakoś nachalnie, po prostu jakby oceniała, czy ma rację.
- Za małe… - przytaknęła, zaglądając głębiej do walizki. - Wiem, że różne miseczki z różnymi obwodami można jakoś zamieniać… ale tu obwód jest mój… więc raczej nici. - Ilham nie była speszona tematem. W końcu rozmawiała z kobietą i… chyba zapomniała, że Wendy jest akurat po tej drugiej stronie barykady.
Wyciągnęła bluzę i jakoś pobladła.
- Hmm - skomentowała Wendy, przestając gdzieś w połowie słów Ilham patrzyć oceniająco. - A może z jakiejś podkoszulki, spróbować zrobić coś na wzór sportowego staniku? Co jest? - zapytała, widząc że Ilham zrobiła się jakaś nieswoja.
- Ja się w tym ugotuje… - dziewczyna popatrzyła na towarzyszkę, a kąciki jej ust zadrżały w lekko histerycznym śmiechu. - Allah zabrania mi odsłaniać ciało przed obcym mężczyzną… ale zakazuje też narażać moje własne zdrowie… - Pokręciła głową, składając ubrania w kostkę i kładąc je sobie na kolanach. Ile by dała za egzemplarz Koranu… lub choćby Sunny. - Zamiast kapłana… mógł uratować się immam… - burknęła do siebie i zbierając sie w sobie by wstać.
- Moment… to, wolisz zostać w piżamie? Skoro w tym się ugotujesz i narazi to twoje zdrowie, to może powinnaś jednak wybrać coś lżejszego. Po prostu. Nie można tak? - Wendy,... po prostu chciałaby pomóc jakoś Ilham. Była zaniepokojona, ale też nie wiedziała jakich argumentów powinna używać.
Iranka długo milczała, wyraźnie walcząc z myślami. Mruczała czasem pod nosem, lub kiwała głową, jakby z kimś konwersowała. W końcu, wyglądało na to, że klamka zapadła, a wyrok został podjęty.
- Jest pewien aspekt… argument, który nie jest po mojej stronie. Ponieważ… mogę nie narażać własnego zdrowia, nie grzesząc przy tym. - Spojrzenie brązowych oczu, zatrzymało się na twarzy Wendy. - Wystarczy, że się od was odłączkę. - Ilham uśmiechnęła się, poklepując złożone ubrania. - Chyba czas się przebrać.
- To nieprawda - zaprotestowała Wendy - jeśli się od nas odłączysz i zostaniesz sama na tej dziwnej wyspie, tym bardziej się narazisz. Ilham…
- Jakoś nic mi się groźnego nie stało, gdy byłam sama… - Kobieta wstała zdejmując najpierw bluzkę, a później spodnie. Niebieskowłosa mogła podziwiać, jej lekko złotawe ciało, które było niczym po obróbce fotoshopa. Daei nie miała blizn, ani rozstępów na biodrach czy piersiach, które pod ubraniem wydawały się drobne,a w rezultacie oscylowały w “dużym”, jędrnym D.
Najlepsze było jednak to, że jej ciało pozbawione było owłosienia… i to wszędzie. Ilham sięgnęła po majtki, zakładając z niejakim przestrachem, że się w nie nie zmieści.
- Dziwne uczucie… nosić czyjąś bieliznę… - zagadnęła zakładając bluzę, a po chwili spodnie.
Wendy zrobiło się gorąco…
Kiedy Ilham sięgnęła po majtki, niebieskowłosa wstała z kucaka i odwracając się do dziewczyny plecami dreptała powoli w stronę drzwi. Wyglądała przy tym jak ktoś kto po prostu pilnuje, by nikt nie wszedł by podejrzeć jej koleżankę.
- Nie stało, ale mogło. Z tego co wiemy… to takie samo prowokowanie losu, jak przegrzanie się w za ciepłych ciuchach.
Niebieskowłosa odwróciła głowę spoglądając na Ilham.
- Dziwne… ale nic innego nie mamy.
Iranka była wdzięczna, że Wendy pilnowała wejścia. Faktycznie, nie pomyślała, że ktoś mógł wejść, kiedy ona była naga.
- Dziękuję - zwróciła się do dziewczyny, wyciągając spod bluzy warkocza. - Modlę się pięć razy dziennie, a to oznacza, że muszę odprawić rytuał łudu… Obmywam się wtedy cała w wodzie. Więc może się nie przegrzeję… A za ubrania oraz możliwość, przebrania się w nie dziękuję i tobie i Bogu. - Ilham uśmiechnęła się szczerze do niebieskowłosej, po czym wyjęła z kieszeni zapalniczkę i schowała do nowych spodni.
- Czas na obiad… chodźmy do reszty - zaproponowała.
Wendy w odpowiedzi skinęła głową.
- Jestem głodna jak wilk. Co uszykowałaś? - zapytała, przypominając sobie, że Ilham coś wstawiała na ogień… Pchnęła drzwi by je otworzyć.
- Jeszcze nic… ale planuje zrobić warzywne curry, muszę się tylko spytać… e - Ilham zatrzymała się, zastanawiając się. JAK TEN WOJSKOWY SIĘ NAZYWAŁ??!! - Toma… Tonego… Tima… czy lubi ostrą, czy bardziej łagodną kuchnie… - wzruszyła ramionami, poddając się oraz pozwalając otworzyć przed sobą drzwi.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 18-11-2016, 12:11   #120
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień III - Agresja

Karen nie miała już nic do Alexandra i Wendy, że popili. Przy trupach, to chyba sama miałaby ochotę się potem napić. Postanowiła więc odwlec rozmowę o domu Augustyna na potem, gdy ksiądz już całkiem wytrzeźwieje. Zanim dane im było wymienić się informacjami, co znaleźli, czy o czymkolwiek innym, wzrok rudowłosej spoczął, podobnie jak Moniki, na postaci wróżka, który towarzyszył Dafne. I kobieta znów stała się chmurna niczym burza. Pogłaskała papugę na swym ramieniu, ruszyła się nieco z miejsca idąc nieco w stronę Moniki, ale rozglądając się czy Terry był gdzieś w zasięgu wzroku. Czuła się nieco pewniej, jak był w pobliżu i nie mogła się okłamywać, że wcale tak nie było. Czekała jednak, aż Dafne się odezwie, albo ten cały Gallano. Skrzyżowała ręce, dalej opiekuńczo dzierżąc notatnik.
Zasadniczo wędrujący po lesie oraz zbierający chrust Boyton był dosyć często przy reszcie Robinsonów. Po prostu zbierał, co mógł, przychodził do obozu, zwalał pod ogniskiem i tak w kółko ciągle. Właśnie przyniósł kolejną kupkę drewna, kiedy dostrzegł mości Gallano oraz Dafne. Jako osoba uprzejma, rzucił jakieś.
- Ponownie dzień dobry - wypowiedziane bezosobowym tonem oraz ruszał ponownie. Jakby nie było, tego płonącego paliwa brakowało zawsze i żadna ilość nie była wystarczająca, Gallano bowiem wśród wszystkich nie był raczej groźny.
- O. - Alex pokazał palcem towarzysza syrenki. - Na najświętszą panienkę… U Alaen to nawet dodaje uroku, ale u ich facetów te skrzydełka… Jakbym patrzył na drag queen. - Pokręcił lekko głową, była to jedyna reakcja na przybyłych. Zajmował się sortowaniem znalezionych rzeczy siedząc przy Monice i wciąż śląc jej w myślach zaciekawienie zabarwione zaniepokojeniem wobec jej nastroju.
Patrząc na wyraz twarzy Dafne Axel doszedł do wniosku, że oto przyszły kłopoty. A może nawet ten problem, o którym mówiła Dominica.
Skinął głową wróżkowi i uśmiechnął się do Dafne.
Monika pośpiesznie próbowała przekonać Alexa, że nie musi martwić się jej nastrojem, zaś w jej pamięci pojawił się spotkany przez nią Gallano. W jednej scenie, pouczał przemądrzałym tonem głosu (niczym smerf ważniak) Dominikę, o tym jak powinno przepraszać się zrywane rośliny. W drugiej zaś składał Monice jakąś niedorzeczną propozycję. Pośpiech sprawił jednak, że Monika nie zdążyła wyrazić jaką propozycję.
- Witajcie - powiedziała spokojnym tonem głosu Dafne.
- Witajcie - powiedział po niej Gallano. Odezwanie się tego drugiego przerwało przekaz myśli Moniki, która skupiła się na jego osobie. Na nieufności do jego osoby. Tym bardziej, że wróż frunął prosto w jej kierunku. Zaciekawiony tym Aleksander wysłał jej myśl chęci ustalenia o co chodziło w propozycji. Mogli wszak komunikować się równolegle.
- To jest Gallano - przedstawiła Dafne - Niektórzy z was już go poznali.
- No heej - Ksiądz wysłał im lekko podchmielony uśmiech.
- Witam. - Axel po raz kolejny skinął głową. Nie przedstawił się jednak.
Karen powitała Dafne unosząc rękę lekko. Zerknęła jednak znów na Gallano, który zmierzał w stronę Moniki, więc jednocześnie i niejako w jej kierunku. Uniosła brew pytająco i popatała Figlarza jedną ręką. W drugiej nadal miała prezenty od Alexandra i zastanawiała się, gdzie je potem położyć, by się nie zgubiły. Czekała na rozwój sytuacji i wolała jeszcze się nie odzywać.
Tymczasem Gallano był coraz bliżej Moniki.
“Czego chcesz, Gallano” - usłyszał w swoich myślach Alexander, po czym jakby ktoś nacisnął magiczny guzik i przestał odczuwać połączenie z Moniką. Widział jednak, że dziewczyna skupia wzrok na latającym przybyszu zaś przybysz na niej. Nie trudno było się domyślić, że być może właśnie odbywa się między nimi cicha rozmowa.
- Gallano przybył tu by przeprosić za coś Monikę - wyjaśniła Dafne, która swoją drogą również nie spuszczała oczu z latającego chłopaka.
- Za co kurwa? O co tu chodzi? - Alexander wpadł w gniew, raz że okazało się iż więź między nimi nie jest jedynie dla nich… dwa że go odłączyła. Albo on. Tom miał jednak spokojny, ale prześwitywała w nim skrajna i nagła wrogość do skrzydlatego.
Oto przykład człowieka, nie wtrącającego się do rozmów innych, pomyślał z kpiną Axel. Z zaciekawieniem wpatrywał się w Monikę.
- Monika ci wyjaśni, jeśli będzie chciała - odpowiedziała Alexandrowi Dafne. Spokojnie, ale stanowczo.
- Chyba sobie jaja robisz - tym razem do rozmowy włączyła się Dominika. - Może jeszcze powiesz, że to sprawa tylko Moniki, co? Ten cały aalaes’fa złożył dziś Monice propozycję - zaczęła wyjaśniać, patrząc na Alexandra. Widać, Dominika która była na ten czas z Moniką, była całą tą sprawą dość mocno oburzona.
- Monice, prawda? - wtrącił Axel.
- Zamknij się daj jej skończyć. Widzę, że to...
- Oh, zamknij się - Dominika skoczyła na Axela w tym samym momencie co Alexander.
Karen jak dotąd stała w kompletnej ciszy. Słysząc jednak jak Dominika rozpoczęła swoje słowa, kobieta spojrzała w jej stronę
- Potem.
- Nie kurwa, teraz. Mów Dominika - Alex obcesowo przerwał pisarce.
- Nie przerywaj mi, gdy jeszcze nie skończyłam. - strzeliła do Alexandra, który najwyraźniej już się gotował. I znów była burzową Karen. Spojrzała ponownie na Gallano i na Monikę, po czym zawiesiła wzrok na wróżku
- Podejrzewam, że to się skończy źle. Więc lepiej przepraszaj szybko - oznajmiła chłodno i nadal nie odstępowała ze swego miejsca w pobliżu Moniki.
Nim Dominika zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Monika wstała z niezwykłą gwałtownością. Kipiąc… i nim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać przywaliła wróżowi ostrego liścia. Nawet on nie zdążył uchylić się przed ciosem dziewczyny. Ale gdy wrócił na nią spojrzeniem, jego oczy wyrażały agresję i co wszyscy mogli zauważyć, zaczynały dosłownie świecić, czy raczej rozświetlać się.
Karen była w pierwszym momencie w lekkim szoku na reakcję Moniki. Ale potem widząc jak zareagował Gallano, w kobiecie coś strzeliło. Przyskoczyła w przód do ananasów i ewidentnie próbowała jednym wróżowi po prostu przychrzanić, w tym czasie gdy tylko ksiądz zobaczył w oczach a’fa chęć oddania Monice, zerwał się z pozycji siedzącej do przykucu...
- O thou mac cuileoga neamhchr�-ochnaithe gabhair agus Calvinist, wybij to sobie z głowy! - rzuciła przy tym bojowo. I miała zamiar nie odpuścić, skoro wyraźnie miał zamiar zaatakować Monikę. A przynajmniej tak zinterpretowała to pisarka.
.. a Alexander już leciał. Skoczył z obu nóg celując czołem w twarz. W pierwszej ulotnej chwili chciał sięgnąć po szpadel leżący bliżej niż toporek po wyjęciu ich z torby gdy segregował rzeczy, ale zareagował intuicyjnie. Jak w Glasgow, dawno temu, gdzie zbytnie myślenie nad tym co zrobić czy czym przywalić kończyło się oberwaniem samemu. W locie zacisnął pięści by poprawić po uderzeniu głową w lico skrzydlatego.
Axel poczuł, że właśnie skończyły się przyjemne wakacje...
Ruszył do przodu, chcąc odciągnąć Monikę jak najdalej od wściekłego wróża.
Ananas, którym Karen próbowała przychrzanić wróżowi wylądował na jego ramieniu. Pewnie będzie miał siniaka. Jednak, spowodował bardzo ważną rzecz. Karen odwróciła jego uwagę od Moniki. Odwróciła też jego uwagę od Alexandra. W tym samym czasie, Figlarz z piskiem sfrunął z ramienia pisarki. Nikt pewnie nie zwrócił na to uwagi, ale usiadł nieopodal. Dzielny ksiądz obrońca, zaatakował. Jego czoło wylądowało wprost na nosie Gallano, który zawył w tym momencie z bólu. Poleciała krew. Zaciśnięta w locie pięść podpitego księdza uderzyła w powietrze, w tym samym momencie ksiądz poczuł ból w swoim łokciu. Zupełnie jakby ktoś trafił go w niego niewielkim, ciężkim przedmiotem. To Dominika… odruchowo rzuciła w Gallano jedynym co miała pod ręką, również podejmując próbę ataku. Tępy nóż uderzył trzonkiem, jednak nie w tego co trzeba. Nic dziwnego, Alex zasłonił go przecież własnym ciałem.
Odciągnięcie Moniki dla Axela nie było niczym trudnym czy skomplikowanym. Dziewczyna po pierwsze, była drobniutka, po drugie zamarła widząc, co rozpętała.
A zaraz po tym krótkim przedstawieniu bojowości rozbitków, Gallano zaczął nagle odlatywać w tył. Nie wyglądało jednak na to, że robi to z własnej woli. Tym bardziej, że leciał prosto na skrzydła i wyglądało na to, że wyląduje zaraz na plecach, gotując się przy tym z agresji i teraz już całkowicie świecąc oczami.
- Dlaczego to robicie? - wszyscy usłyszeli pełen niezrozumienia głos Dafne. Chwilę po tym, Gallano wylądował na plecach/skrzydłach (5 centymetrów nad ziemią), tuż obok jej stóp.
Normalnie nastąpiłoby sypnięcie piachem po oczach i kolejny skok by dobić, jednak sam nie wiedząc czemu Alex odruchowo cofnął się tam gdzie była Monika, by ją zasłonić. Patrząc na wróżka, nie ogarniał, że Axel odciągał ją właśnie od zajścia.
Wróż nie wyglądał na zachwyconego, więc Axel doszedł do wniosku, że im dalej znajdzie się Monika, tym lepiej. Dlatego też odciągnął ją jeszcze parę kroków od miejsca starcia.
- Dafne, powstrzymaj go... - poprosił.
- Kogo? - zapytała znów zdziwiona Dafne. Bowiem jeśli chodziło o Gallano, leżał przecież u jej stóp. A jeśli o Alexa, stał przecież pozbawiony ewentualnych narzędzi zbrodni, w odpowiedniej odległości od wróża, zasłaniając Monikę…
- Gallano... - wyjaśnił Axel. - Wygląda na wściekłego...
Karen tymczasem upuściła swoje narzędzie (prawie) mordu na wróżu i oddychając głęboko stała zaszokowana popisem jaki zaserwował… Ksiądz. Kim on był tak naprawdę do stu baranków?! Albo kim był zanim został księdzem. Jej wściek został nieco stłumiony, ale nie cofnęła się z miejsca gdzie wcześniej stała, gotowa na ewentualne reakcje chwilowo zwalonego z pionu Gallano. Zrobiła krok do Alexandra, oglądając się szybko przez ramię, zorientowała się, że w pobliżu była jeszcze Dominika, która też ‘dorzuciła coś’ do całej akcji od siebie i że brakowało tu Moniki.
Karen spojrzała na Dafne. Chciała wyjaśnień. Chciała, żeby ten koleś stąd spływał, albo odfruwał, co było bardziej adekwatne w jego przypadku. Chciała, żeby to wszystko w ogóle się nie wydarzyło. Ognisty gniew powoli stygł, jednak nie wygasał do końca.
O cholera! Z tego wszystkiego na moment zapomniała o Figlarzu i zdecydowanie czuła, że ma podrapane ramię.
Tymczasem Gallano dalej leżał. Można było powoli dojść do wniosku, że nie robi tego z własnej woli. Dafne przykucnęła przy nim.
- Bo jest wściekły - oznajmiła spokojnym, ale rozgoryczonym tonem głosu. W tym samym momencie kładąc dłoń na czole wróża. - I co chcecie bym mu za to zrobiła? Zabiła go? - Jak na zawołanie, wszyscy zobaczyli, że Gallano zaczyna robić się siny, jakby brakowało mu powietrza. - Okaleczyła? Pobiła? A wiecie chociaż za co? Czy wiecie za co, zaczynając go policzkować? Bić? - W tym czasie chłopak robił się coraz bardziej siny.
- Mam to w dupie mała - powiedział ksiądz. - Uderzyła? Monika? Musiała miec powód. Zbliży się do niej, to ja go zabiję.
- Ja bym wolał, żeby sobie poszedł - powiedział Axel. - Chyba za bardzo różnimy się obyczajami.
- Jesteś gotowa go zabić od tak? - zapytała Dafne Karen. Czy chciała zabić wróża? Nie. Chciała go odpędzić, chciała go rozproszyć. Nie lubiła jego postawy i wizji handlu
- Co zrobił Dafne. Jak można spokojnie interpretować to co się stało, po reakcji Moniki i po tym jak on sam zareagował. Do diabła. Jak nie zasłużył, to mów. Jak wiesz. - mówiła głosem dosłownie topornym jak stal, ale równie stonowanym.
- Czy ja chcę go zabić? Karen… to wy tego chcecie. Żadne z was nie powiedziało “nie”. Bo obraził Monikę. Nawet nie wiecie czym. Nie jest jednym z was. Macie w dupie jego życie i jego uczucia… ludzie. Dlaczego jest w was tyle agresji? - W tym czasie Gallano cały czas nabierał ciemnych barw. Przy ostatnich słowach Dafne zabrała dłoń, a wszyscy usłyszeli głośne nabranie powietrza i mocny ruch klatki piersiowej, jakby chłopak zachłysnął się tym razem nim. Rudowłosa zaczęła wstawać.
- Bo jesteśmy ludźmi - Alex się uspokajał. - Agresja, nienawiść… - podszedł krok ku Dafne. - Ale i pasja, miłość. Może wszystkiego mamy więcej. Chcesz to go zabij, ja mam to w dupie. Jak mówiłem, jest dla mnie ścierwem, które chciało bić kobietę.
- Dokładnie tak, jak ty napadłeś na Dafne, prawda? Rwałeś się do niej z pogróżkami. Już zapomniałeś? Wyzywałeś od najgorszych. Jesteś lepszy? Więc się nie odzywaj. Jesteśmy tu obcy, więc zanim cokolwiek zrobisz czy powiesz, dwa razy pomyśl - powiedział Axel.
- Dafne. To nie chodzi o chęć zabicia. To był impuls. Może i zbyt gwałtowny, ale nie mamy supermocy, żeby się z wami mierzyć na telekinezę, albo coś w tym rodzaju. Było zagrożenie, była reakcja - Karen wiedziała jak to brzmi w jej ustach. No na swój sposób napięcie, które ładowało się w nich już wcześniej, znalazło sobie ujście i to mało przyjemne. Mieli teraz płakać nad rozlanym mlekiem? Pokręciła głową
- Niech się tłumaczy. Albo ty go wytłumacz. Zrozum. To jest dla nas dość trudne, przynajmniej tak mi się zdaje. Ale jeśli kobieta uderza faceta w twarz, to musiał ją jakoś zranić. A jeśli on zamierzał jej oddać… Myślisz, że miałaby z nim szansę? Myślisz, że zwykłe ‘nie’, by go…
W czasie kiedy Karen logicznie zaczęła przemawiać… Alexander powoli odwrócił się ku Lacroix. Właściwie nie słuchał tego co mówiła Karen. Zaczął iść w kierunku Axela.
- ...powstrzymało? - zapytała rudowłosa rudowłosą. Karen odnotowała ruch Alexandra i spojrzała w jego stronę...
A w jego myślach rodził się szał. Żelazna zasada, dziewczyny nietykalne. Lali się czasem totalnie, ale nikt nie uderzył dziewczyny.
Axel własnie to mu sugerował.
Monika stała przed sukinsynem.
“Proszę… odsuń się…” pomyślał do niej zaciskając szczęki, pięści i pochylając głowę.
“Proszę Monika. Proszę.”
“O nie mój drogi!” zabrzęczało w jego myślach. “To nie jest rozwiązanie, cokolwiek ci powiedział, nie w taki sposób. Proszę”. Monika bała się… nie pochwalała przemocy. Nie była może dobrym przykładem by jej nie pochwalać… bo przed chwilą sama… ale bała się o Alexandra i bała się o kłótnie między członkami grupy.
Nie przesunęła się.
- Co jest do cholery! - Wszyscy usłyszeli za to głos Wendy, która właśnie wychodziła z chatki. Przed nią zaś, Ilham…
która zatrzymała się w miejscu, ale wpadła na nią Wendy, więc chcąc nie chcąc, zeskoczyła ze schodków przed domek. Popatrzyła po zgromadzonych, zatrzymując chwilę wzrok na Dafne… a później na wróżce… Nie. Zaraz…
- Wallahi HO-MO-SEKSUALISTA… - wykrztusiła z siebie, patrząc się na wróżka z rumieńcami na policzkach.
- Tak jak powiedziałeś - Axel spojrzał poważnie na Alexandra - jesteśmy ludźmi, ale to nie znaczy, że mamy wprowadzać tutaj obyczaje rodem z naszej Ziemi. Musimy się dostosować, w znacznej mierze, do panujących tu obyczajów. Nie zaczynać od używania siły. I musimy spróbować ich zrozumieć, a nie zmuszać ich, by się dostosowywali do nas. Nigdy nie byłeś w obcym kraju? To, co jest dobrze widziane w jednym, w drugim jest przestępstwem. Najpierw trzeba rozmawiać, a jak to nic nie da, to trzymać się od siebie z daleka.
Ksiądz go nie słuchał. Patrzył w oczy Moniki jakby skupiając się jedynie na tym. Pod jej myślami rozluźnił pięści, z pozycji skulonej do ataku rozprostował się. Powoli wyciągnął rękę dotykając policzka dziewczyny.
“Co Ty ze mną robisz Monika?” myśli miał skołowane choć grało w nich coś… wypełniała w tym momencie całą jego głowę. I było mu z tym dobrze. Wygaszało to co chciał zrobić..
- Jestesmy tu… - powiedział. - Nie wiadomo ile tu zostaniemy. Znajdzie się taki moment Axel… Nie teraz. Ale się znajdzie. Gdy Ani Monika, ani Dafne, cię nie uchronią. Nie dziś, nie jutro. Może nie za tydzień. Znajdzie się Lacroix. Znajdzie…
Karen spuściła parę, bo naprawdę była już gotowa łapać za upuszczony ananas i obierać nowy cel ataku, dla dobra wyższego. Przytknęła lekko drżącą od napięcia dłoń do twarzy, próbując zahamować nerwy. Nerwy to było coś naprawdę złego. Co za imbecyl to w ogóle wymyślił. Wiodła spokojne życie nad notatkami, tekstami dla edytorów. Nad nowymi książkami. A teraz ktoś wrzucił ją do opowieści, w której było wielu bohaterów i kobieta powoli gubiła rezon. Opuściła rękę dopiero po chwili, gdy ta przestała drżeć, a ona sama najwyraźniej znów pozamykała wszystkie swoje emocje pod ścisłym nadzorem w skrzyniach. Oddychała już wolniej i zmęczone, teraz już naprawdę zmęczone spojrzenie przeniosła znów na wróża i na Dafne. Czy to była jego wina, czy był po prostu ostatnią kroplą w obecnej czarze goryczy? Skrzywiła się naprawdę smutno, pokręciła zaraz głową i to również zamknęła za żelazną kotarą opanowania. Czekała na odpowiedź Dafne. Albo Gallano. Albo może niech spadnie meteor…
Dafne na dobry początek popatrzyła na Karen. Dziewczyna zachowywała tyle spokoju i zadawała logiczne pytania, że trudno było zostawić ją z niczym. Poza tym… to była Karen.
- Jesteście moimi al’devus i Gallano nie miał prawa proponować Monice tego co zaproponował. Zrobił źle. Aalaes nie mogą mieć dzieci między sobą. Rozumiem rozgoryczenie Moniki jego propozycją. I wasze rozgoryczenie. Ale wy nie rozumiecie jego bólu. Musisz wiedzieć, że Aalaes nie są agresywni i nigdy nie używają przemocy. Gallano zareagował, tak jak zareagował. Na coś czego nie znał. Jeśli zaatakowałby Monikę, powstrzymałabym go tak by nikomu nie stała się krzywda. - W tym czasie wróż, usiadł wyzwolony z mocy Dafne. Przecierał z twarzy krew, która spływała z jego nosa. Nos zaś, był jakby przekrzywiony w prawą stronę.
Syrena przeniosła wzrok z Karen, na Axela. Nie wyglądała na zadowoloną ze swojego kochanka.
- Nie rozumiem dlaczego to robisz. Alexander przeprosił mnie. Jeśli ktoś przeprasza, nie wraca się do tego za co przeprosił. Nie rozumiem po co prowokujesz go. Lwa nie szczuje się mięsem by pokazał pazury… chyba, że chce się tymi pazurami oberwać. - I nim ten zdążył coś powiedzieć, Dafne wskazała palcem Alexandra.
- A ty… Jeśli wasza dwójka okaże agresję względem siebie. Jeśli kiedykolwiek go uderzysz - sądząc po wzroku i gestach, Dafne chodziło o księdza, który uderza Axela i na odwrót - zdejmę z was status al’devus. Zaś każdy Aalaes na wyspie dowie się, że tu jesteście. - Brzmiało to jak groźba.
- Wstawaj - rozkazała po tym, a rozkaz musiał dotyczyć Gallano.
Iranka schowała głowę w ramionach, zdecydowanie wystraszona taką sytuacją, nie wiedziała co się dzieje… ale nie wyglądało to dobrze.
Spojrzała ukradkiem na Wendy, po czym czmychnęła w las, niczym spłoszone zwierzątko, które chce uniknąć bezpośredniego ataku, a może po prostu umyła rączki.
- Ja pierdole… - Wendy została tak jak stała w drzwiach domku. Za nic nie miała zamiaru ingerować w zaistniałą sytuację. Za Ilham chętnie by pobiegła… ale, nie chciała być nachalna.
Dominika zaś, wolała już nic nie mówić. Pewnie uznała dolewanie oliwy do ognia za niepotrzebne, a branie udziału w kłótni, w której brało udział tyle osób jakoś nigdy nie miałą tego w krwi… od początku, gdy tylko powstały pierwsze kłótnie między rozbitkami.
Jako że Dafne powiedziała znaczną część z tego, co powiedziałby Axel, ten już nie zabierał głosu. Nie mówiąc już o tym, że pewnie i tak nikt by nie posłuchał tego, co mówi na temat stosunków między różnymi rasami.
- Przepraszam, Alexandrze - powiedział, a gdy ten nie zareagował, lekko skinął głową na pożegnanie.
Ruszył w stronę podnoszącego się 'z ziemi' wróża.
- Przepraszam, Gallano. - Powtórzył to, co wcześniej powiedział do Alexandra.
“Obiecałem Ci pływanie. I plażę…” - Ksiądz patrzył na Dafne, ale myślał do Moniki. Nie chciał się wdawać w dyskusje z syreną. Adrenalina schodziła, znów zaczynał czuć się jak wyżęta ścierka.
W myślach znów przełączył się na obrazy zamiast słowa. Wydra obejmując krótkimi łapkami łydkę dziewczyny tylnymi przebierała piach bez skutku próbując ją przepchnąć.
Wydra, nie kotek, miał w sobie jeszcze za dużo wkurwienia i odruchowo odwołał się do gangu, nie płotka.
W jego oczach jednak widać było prośbę. Monika, nie miała nic przeciwko. Właściwie… z chęcią znalazłaby się daleko od wróża i jednocześnie zabrała Alexa daleko od Axela.
Tym samym odstąpiła od indianina, by pochwycić dłoń księdza. Spokojnym i nie natarczywym ruchem. On ją pochwycił, jakby… Nie chciał niczego innego. I zaczęli odchodzić.
Karen przyglądała się Dafne i nie przerywała jej słów, najpierw tych do siebie, a potem tych do obu panów. Nie wiedziała, czy dobrze pojęła sens groźby, którą otrzymał Alexander, wolała jednak nie wiedzieć, co to znaczyło dla ludzi być tutaj bez ‘protektoratu’. Karen dotknęła lekko ramienia, gdzie wcześniej siedział Figlarz. Rozejrzała się chwilkę gdzie go wcięło. Siedział na szczęście kilka kroków dalej, na najbardziej wystającej z pośród sterty zniesionego przez Terry’ego chrustu gałęzi.
- Dafne. Nie mówiłaś nic wcześniej o tym… Dość ważnym szczególe dotyczącym mieszkańców tego miejsca. Na pewno jakbyśmy wiedzieli wcześniej, nadal bylibyśmy nieco zaszokowani, ale mogłoby nie dojść do tej sytuacji. Nie mówię, że to twoja wina, pewnie nawet nie przyszło ci wtedy do głowy, że coś takiego może się stać - Karen zrobiła lekko zamaszysty ruch ręką, jakby chciała ogarnąć całość tego, która się tu wydarzyła
- Jak się nad tym zastanowić, to jestem w stanie sobie wyobrazić frustrację tych wszystkich Aalaes… - i szczerze było jej nieco przykro, bo to musiało być dla nich niesamowicie trudne. Zasmucona odwróciła znów głowę w kierunku Figlarza
- Figlarz… Chodź… - rzuciła do ptaka zachęcająco. Uniosła rękę do niego. Zerknęła też na Gallano. Rysował jej się wcześniej podle, teraz było jej go strasznie szkoda.
- Figlarz! Figlarz! - zielona papuga jak na zawołanie, zatrzepotała skrzydłami i ruszyła w stronę wyciągniętej ręki Karen.


Gallano w tym czasie zdążył podnieść się z ziemi. Kurczowo trzymał się za nos, który obficie krwawił. Zwłaszcza w tej pozycji w której mężczyzna znalazł się w tej chwili.
- Wybacz Axel, muszę odprowadzić go do veseetuor’a - Dafne złapała wróża za ramię. Ten zaś cicho powiedział do niej kilka słów w języku aalaes. Jego głos brzmiał bardziej na kogoś przestraszonego. I wszystko wskazywało na to, że mają zamiar pośpiesznie odejść. Zresztą rudowłosa spojrzała teraz na niego z mieszanką niepokoju.
- Nic mu nie będzie? - spytał zaniepokojony Axel. I bardziej chodziło mu o stan psychiczny, niż fizyczny. Nie zaproponował pomocy, bo nie sądził, by taka propozycja została pozytywnie przyjęta. Nawet nie wiedział, czy nie powinien się trzymać dużo, dużo dalej.
Dafne w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami. Nie wyglądało to na obojętność a na zwykłe “skąd mam wiedzieć”. Ruszyli w stronę drzew…
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172