Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2016, 23:50   #63
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Hraban wdał się w krótką pogawędkę z Kapitanem Weillem, którego zaczepił na klasztornym placu. Weill i jego czterech ludzi właśnie siodłało konie przed stajnią, przygotowując się do wieczornego patrolu.
- Droga, która zamierzacie się udać jest kontynuacją ścieżki po tej stronie Drwalskiego Traktu. Wiedzie od opactwa, wzdłuż rzeki Jagen do Traktu i znika po tamtej stronie w poszyciu leśnym. Ale jest na tyle widoczna z traktu, że nie będziecie mieć problemu z jej zlokalizowaniem. Teraz już na mnie czas. Powodzenia. Na koń! - wydał rozkaz i sam wskoczył sprawnie na podstawionego mu wierzchowca. Na czele małego oddziału wyjechał za uchyloną bramę, przez którą właśnie wychodziła reszta kompani najętej do zbadania zniknięcia Liessinga.

Czas do zmroku zajęły bohaterom zakupy, poczynione zarówno w Królu Ropuchu jak i u miejscowych rzemieślników i sklepikarzy. W gospodzie skończył się zapas gorzałki i racji żywnościowych, bo każdy chciał się w nie zaopatrzyć. Moritzowi udało się kupić od znajomka kilka haczyków i nawinięty na patyk zwój linki na ryby. Zaopatrzył się też w stary, pocerowany i śmierdzący moczem namiot. Jagoda, wykorzystując swoje umiejętności zasiliła stan posiadania żywności. Jako zapłatę za swoje pokazy otrzymała kilkanaście suszonych jabłek, trzy bochenki ciemnego chleba i worek kaszy. A Elmer w poszukiwaniu broni trafił do Herr Manneliga, od którego za niewygórowaną cenę odkupił starą szablę-kislevitkę ze zdobionym jelcem.

Zakupy wzbudziły powszechne zainteresowanie, a w połączeniu z pojawieniem się wcześniej tajemniczego wysłannika świątyni Vereny stworzyły podstawę do plotek i spekulacji. Każdy był zainteresowany wyprawą. Każdy chciał wtrącić swoje trzy grosze, coś doradzić lub uraczyć swoją wersją historii o przeklętym lesie, gdyż wszyscy byli pewni, że to właśnie tam grupa wyrusza. Wielu też było takich, którzy pukali się w czoło palcami lub wykonywali magiczne gesty, mające odstraszyć zło i szybko oddalali się, by nie kusić losu. Ale przy stole zajmowanym przez bohaterów do późnego wieczora było głośno i wesoło, za sprawą ilości wypitego przez biesiadników alkoholu. W końcu jednak towarzystwo rozeszło się i nadszedł czas na odpoczynek przed poranną wyprawą...

Spotkali się rano przed Królem Ropuchem. Każdy przygotowany do wyprawy, zaopatrzony w niezbędny ekwipunek. Z okien patrzyło na nich kilkanaście par ciekawskich oczu, ale nikt nie przyszedł się pożegnać, powiedzieć dobrego słowa. Dopiero przy trakcie wiodącym do klasztoru, spotkali pierwszą osobę nimi zainteresowaną. Była to Renate Bauer, kapłanka Rhyi.
- Niech bogini czuwa nad Waszymi krokami i niech chroni Was przed złem, które zadomowiło się w Eppiswaldzkim lesie - powiedziała, wykonując gest błogosławieństwa.

Minęli klasztor i podążali wąską dróżką, wijącą się przez sad i winnice. Mimo wczesnej pory mnisi już pracowali, doglądając klasztornego mienia. Rzeka wiła się i meandrowała przez zielone łąki. W zaroślach hałasowało ptactwo i żaby. Tylko las stał cichy i mroczny czekając na zbliżających się śmiałków.

Weszli pomiędzy pierwsze drzewa, zagłębiając się w mrok i ciszę. Ścieżka wciąż była widoczna i wiodła mniej więcej na północ. W błocie widać było ślady ludzkich stóp, pozostawione przez uczęszczających tędy do pracy węglarzy i leśników. Gdzieś nieopodal słychać było stuk siekier i pokrzykiwania drwali. W powietrzu przesyconym aromatem wilgotnego runa czuć było także zapach dymu z retort, w których umorusani węglarze wypalali węgiel drzewny.

W końcu drzewa przerzedziły się i ścieżka, którą podążali połączyła się z Drwalskim Traktem. Droga była szeroka na tyle, żeby mogły się na niej minąć dwa wozy zaprzężone w parę wołów, poznaczona głębokimi koleinami i błotnista. Na lewo od miejsca, w którym stali szybko znikała za zakrętem, w prawo obniżała się i wiła przez niewielką nieckę, zarośniętą kwitnącymi na żółto krzakami. Po przeciwnej stronie znajdowała się zakazana strefa, część lasu, z której nie wracało się żywym. Tak naprawdę las po Tamtej Stronie niczym nie różnił się od tego, przez który właśnie przeszli. Drzewa były identyczne. Wysmukłe pnie pięły się ku górze, korony zieleniły w słońcu, a z gałęzi zwisały brody porostów.

Nim zdążyli przekroczyć trakt, w oddali usłyszeli zbliżający się z lewej strony tętent końskich kopyt. Ktoś nadjeżdżał traktem.

 
xeper jest offline