Mandred z początku starał się parować ciosy, ale szybko przekonał się, że efektywniej będzie zielone pokurcze wycinać solidnymi cięciami. Siekł na lewo i prawo, co jakiś czas czując uderzenia w zbroję. Raz z lewej raz z prawej. Rycerz odpowiadał na te ciosy swoimi, z tym że jego były śmiertelne dla zielonoskórych.
Walka dobiegła końca. Mandred był cały we krwi zabitych czy okaleczonych przeciwników. Do tego był zły. Stracił swojego wierzchowca a łażenie po górach w zbroi nie było rozsądną rzeczą, ani wygodną.
Podszedł do zwierzęcia i kucnął. Odwiązał linę, którą był przywiązany koń juczny. Poklepał go po pysku i westchnął.
Rozkulbaczył matrwego rumaka i oporządzenie przytroczył do jucznego. Ruszyli dalej w drogę.
***
Dotarli w końcu pod ruiny jakiejś strażnicy. W dawnych czasach musiała być istotna lecz dziś widocznie wszyscy o niej zapomnieli.
Mandred ruszył za resztą i przygotowywał się do odpoczynku w cieniu posępnych murów.
Gdy część grupy poszła na zbadanie wnętrza ruin rycerz rozpoczął czyszczenie ekwipunku oraz drobne naprawy. oporządził konia i dołączył do wspólnego obozowego gwaru. Pomoc zaoferował drugiemu rycerzowi w zdjęciu rynsztunku, gdyż samodzielnie przysparzało to wiele trudności. Giermków nie mieli więc musieli na sobie polegać.
***
Noc minęła spokojnie. Mandred przy śniadaniu siedział z pochmurną miną.
Przed wyruszeniem ponownie pomógł Hansowi założyć zbroję i ruszyli w dalszą drogę. Rycerz szedł trzymając za uzdę załadowanego konia. niezbyt wygodnie było w pełnej zbroi tak podróżować, szczególnie wdrapując się na jeden z pagórków gdzie zatrzymali się przed ruszeniem do świątyni, która ukazała się na horyzoncie.
Wchodząc na teren świątynny rycerz był gotowy na walkę. Juczny przywiązany został do uchylonej bramy a on z toporem i tarczą jako jeden z pierwszych przekraczał próg świętego miejsca.
Ciała mniszek zasmuciły Mandreda. Rozumiał przemoc i walkę ale z godnym przeciwnikiem. To co zaatakowało przybytek nie było honorowe.
Ruszyli dalej i znowu trupy. Widać było, że walczyli, ale znak wymazany na wrotach aż wykręcił duszę rycerza.
- No to chyba tych co szukamy są przed nami.- Oznajmił ni to do siebie ni do reszty.
Weszli całą grupą. Przygotowani na najgorsze i nie było dobrze. Wszędzie widać ślady splugawienia świątyni i bogini. Ciała kapłanek też dopełniały posępnego widoku. Obeszli cały przybytek. Wszędzie ślady chaosytów.
Na ogródku przeorysza zapewne była rozciągnieta na kole i zmasakrowana. Mdło się aż robiło a pięknotka nie wytrzymała tego i zwróciła śniadanie. W końcu pies coś znalazł i ruszyli w tym kierunku.
Świątynia była także zdewastowana i splugawiona. Pies znalazł miejsce gdzie ukryła się jedyna ocalała.