Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2016, 14:11   #117
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 3 - Powrót zaginionych do obozu

Ilham cieszyła się błogą samotnością, całkowicie oddając się pracy w ogrodzie. Zebrała odpowiednie warzywa na curry. Dokończyła pielenia poletka i spulchniania ziemi.
Następnie ukryta w domowym zaciszu, związała prowizoryczną zmiotkę z liści i gałązek, zabierając się do odkurzania chatki.
W prawej dłoni trzymała szczotkę, lewą schowała za plecami tak jak nakazywała tradycja. Nucąc pod nosem, zamiatała podłogę oraz zakurzone i opajęczone ściany, gdy do obozu wrócili i zaginieni, i ekipa ratunkowa.
Dominika od razu skierowała się w stronę Ilham. Przyśpieszyła nawet wyprzedzając innych.
- Hej. Przepraszam, że tak długo nas nie było. Straciłyśmy poczucie czasu. Gdzie możemy to położyć? - zapytała unosząc wyżej ananasy.
- Do chatki, w niej jest cień. - Ilham otarła pot z czoła, prostując się ze zmiotką i omiatając zdobycze Nicy.
- Witaj Ilham. Przyprowadziliśmy koleżanki - Terry podniósł dłoń. - Znalazły ananasy.
Iranka uśmiechnęła się na ułamek sekundy do mężczyzny. Otworzyła nawet usta by coś powiedzieć, ale szybko się odwróciła i wznowiła zamiatanie podłogi. Sierżant złożył tymczasem owoce przy chacie, po czym ruszył na skraj lasu zbierać chrust. Tego właściwie nigdy za wiele jest.
- W razie czego, łatwo je znaleźć idąc w prawo wzdłuż rzeki, a tam gdzie ona nagle skręca, nie skręcać wraz z nią, tylko iść prosto. Ale ostrzegam, tam kręcą się te skrzydlate ktosie. Za to, podobno zaraz za ananasami jest taro - Dominika skierowała się powoli we wskazane przez Ilham miejsce.
Znalezienie miejsca “składowiska” nie było trudne, gdyż muzułmanka usypała pokaźny kopczyk dziwnych liści, korzeni, owoców i warzyw.
- Też coś znalazłam. I też trafiłam na latające ktosie… nie były miłe - rozmowa z Ilham wyglądała raczej jak wymiana, krótkimi orzeczeniami. Najwyraźniej cechowała ją zwięzłość wypowiedzi, nacechowana neutralizmem aż do bólu.
- Serio? Chcieli coś od ciebie? - Dominika aż zatrzymała się nim doszła do celu, a jej wzrok padł na Ilham.
Kobieta ponownie się wyprostowała przez chwilę głośno spuszczając powietrze z płuc.
- Hmmm… niech pomyślę. Tak, chyba tak. - Iranka przypomniała sobie ciekawskie oczka ar obserwujących je z wysokości. - Rzucały we mnie jagodami… a później zajęły się daktylami jak im dałam… - Ilham nadstawiła uszu, ciekawa czy papugi dalej się kłócą. Było jednak względnie cicho… to znaczy tak jak zwykle odkąd wyszli ze strefy.
- Eeee… - Dominikia zapowietrzyła się krótko, po czym zmarszczyła brwi. - Bo widzisz, ten latający ktoś, kogo my spotkałyśmy… jak-mu-tam-było-nie-istotne. Kazał mi przepraszać każdego ananasa, którego zerwałam. Swoją drogą, męska wróżka. Gdyby ktoś miał wątpliwości, że są tu tylko kobiety wróżki - dodała, nieco oschlej.
Ilham odwróciła się do Dominiki zaskoczona, przez chwilę miarkując czy mówi na poważnie, po czym parsknęła śmiechem.
- A-ha… - wzruszyła ramionami. - Ja spotkałam papugi. Myślałam, że wy też… - odłożyła zmiotkę pod ścianą. - Idę nazbierać liści na posłania. - poinformowała krótko, wychodząc z domu i kierując się w las.
Nikt zaś nie śmiał jej zatrzymywać…


Karen tymczasem ruszyła w stronę miejsca, gdzie było ognisko. Odłożyła tam ananasy i zerknęła na Monikę, gładząc w międzyczasie pierzastego pupilka. Ruszyła do pomarańczy i zaraz zaspokoiła swój głód, przy okazji podkarmiając i ptaka. Zaraz spojrzała w górę na niebo.
Monika zaraz po odłożeniu zielska, tam gdzie Karen ananasy, ruszyła do niej. Widocznie, również była głodna. Po chwili stając ramię w ramię z nią i sięgając po pomarańczę.
Rudowłosa zerknęła, jak Monika wybiera pomarańczę, podsunęła jej taką o której wiedziała, że będzie słodka. Kiedyś wyrobiła sobie technikę polowania na takie. Nie było na razie gdzie pisać, więc wykonała lekki gest ręką, sugerując dziewczynie by ‘wzięła tę’. Ona zaś uśmiechnęła się i podziękowała skinięciem głową. Wzięła pomarańcze i powoli zaczęła ją obierać.
Dopiero gdy skończyła, kawałek wzięła do ust. Pokazała Karen uniesionego w górę kciuka, po czym oderwała od pomarańczy kolejny kawałek. Palcem wskazała papugę.
Karen zerknęła na Figlarza
- Głodny? - zapytała ptaka.
- Daj krakersa! Daj krakersa! - zawtórował jej Figlarz, zaś Monika dalej patrzyła pytająco i czekała.
Rudowłosa spojrzała na Monikę i powiedziała powoli
- On mówi. - wyjaśniła jej, po czym wskazała papugę, potem pomarańczę i pokiwała głową. Pokazała Monice jak powinna mu ją podać, żeby nie uszczypnął jej w palce.
Monika zrobiła wszystko tak jak Karen jej pokazała. Gdy Figlarz zabrał z jej dłoni kawałek pomarańczy dziewczyna patrzyła na niego tak radośnie, jakby była małą dziewczynką, która poszła z Karen do zoo. Przynajmniej, przez kilka krótkich chwil.
Karen widząc minę Moniki, uśmiechnęła się do niej pogodnie. Sięgnęła po jej dłoń i popatrzyła na nią z miną mówiącą ‘zaufaj mi’, po czym powoli przysunęła ją do tyłu główki Figlarza, powolutku, żeby go nie spłoszyć i żeby mogła go pogładzić, bo to by jej na pewno również sprawiło dużo radochy.
- Głaskać! Głaskać! - zaskrzeczał figlarz, podczas gdy Monika znów przybrała tą samą minę zachwytu. Ułożyła usta, tak jakby chciała powiedzieć po prostu “łał”. Było to na tyle proste słowo, że Karen bez problem mogła je odczytać z jej ust.
Pisarka uśmiechnęła się pogodnie do dziewczyny. Cieszyło ją, że jeszcze ktoś podzielał jej zachwyt nad zwierzakiem. Sama pogładziła Figlarza po drugiej stronie główki, więc ptaszek miał teraz pełnię szczęścia na pewno. A przynajmniej Karen miała taką nadzieję.
Tak też wyglądał, wyciągając szyjkę w górę, by dziewczyny miały jak najwięcej pola do głaskania.
Monika nie chciała jednak nadwyrężać jego cierpliwości i po jakimś czasie zabrała dłoń. Oddzieliła kolejny kawałek pomarańczy, ale nim postanowiła nakarmić się sama.
Tymczasem królewski sierżant, czy raczej eks-sierżant, zbierał chrust. Wiadomo, gałęzie zawsze są potrzebne. Nie odchodził daleko, ot po prostu niedaleko chaty tyle, ile mógł znaleźć oraz zebrać przy leśnej okolicy. Mając ładną wiązkę gałęzi przyszedł właśnie, ułożył je koło śladu po nocnym ognisku oraz zastanawiał się nad kolejną robotą, bowiem chyba chłop nie lubił próżnowania. Nauczył się tego we wspaniałym wojsku. Jeśli jakiś naiwniak nic nie robił, po prostu przydzielało mu się pracę, dlatego lepiej było samemu coś wykonywać, co się przynajmniej trochę lubi. Potem właściwie żołnierze przyzwyczajali się do tego oraz sami szukali sobie jakiegoś zajęcia. Chrust chrustem, ale może lepiej było zdecydować, co powinni zrobić.
Karen tymczasem zajęła się, po przekąszeniu pomarańczy, najpierw zorientowaniem, co już zostało zrobione w obozie. Była pod wielkim wrażeniem, że Ilham sama opanowała to wszystko, choć mogła prosić kogoś o pomoc. Żadnych pajęczyn, pozamiatane, robactwo powyłaziło na zewnątrz, miejsca, gdzie potem będą posłania też gotowe (tylko tych posłań jeszcze brak, ale to już kwestia pozbierania materiałów)... Kobieta zastanawiała się przez pewien czas czym powinna się zająć. No bo skoro nawet ogródek został wypielony, a część zapasów jedzenia musiała na razie zostać uszczuplona i nie było po co biegać, rudowłosa nie wiedziała od czego by tu zacząć.
A może by tak zrobić wędkę? No ale po co, skoro można było poprosić Dafne, dogadać się z delfinami i dostać od nich dość ryb, by wszyscy się najedli.
Woda?
Wodę też przyniosła?! A to ci dopiero, prujący roboczy samochodzik. Tak więc pisarka, jako że czekali na powrót reszty, początkowo rzeczywiście zajęła się pomagniem to tu, to tam, a następnie zaczęła przeglądać bronie w chatce i sprawdzać która się na ile nadaje. Nawet tępe miecze były niebezpieczne, ale warto było sprawdzić, czy coś z tego nie było w takim stanie, że bardziej warto było się tego pozbyć, niż trzymać z resztą. No i była też ciekawa, a szczerze powiedziawszy, chciała też zejść ze słońc, wolała nie ryzykować dostania migreny, albo w optymistycznej wersji; nie chciała zjarać się na murzynka. Tym samym krzątała się i kręciła po całym obozie…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline