Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2016, 22:10   #138
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Wścieklica i jej Pies

Jednooki spacerował spokojnie po dworku Gangreli. Cóż, nie do końca był zadowolony z obrotu wypadków. Jego walka na arenie mogła dużo dać Wilhelmowi i reszcie. Gangrele wierzyli w ślepą siłę. Jak inaczej udowodnić posiadanie siły niż w walce?

Gdy tak maszerował to myślał o Borze. Nieco wyższy od niego. Miał większy zasięg ramion. Do tego jego “Borowy” miał chyba ponad półtorej metra. W sumie dawało to Gangrelowi prawie dwukrotnie większy zasięg niż Jaksie z jego szablą. Układał w głowie plan walki. Jeżeli bardzo skróci dystans, to Bór nie da rady go trafić. Będzie musiał tylko szybko uderzać. Na tyle szybko, żeby Bór nie zdążył rozpędzić się w wirującym tańcu śmierci. Dwuręczne miecze sprawdzały się w walkach przeciw kilku przeciwnikom. Na otwartym polu. Tam, w dole areny wystarczy być szybszym. Jednooki rozważał walkę bez napierśnika. Wszak przeciwnik będzie najpewniej walczył okryty jeno futrem. W czasie rozmyślań dotarł do pomieszczenia zajmowanego przez Honoratę. Zapukał, jako nakazywał obyczaj i czekał na zaproszenie.
- Kto tam? Czego chciał?- typowo jasnorzewska “gościnność”. Zasłużyła sobie Honoratka na tutejsze miano i gwałtownością i niewyparzonym językiem. A choć poróżnili się już przy pierwszym spotkaniu (głównie z jej winy), to zyskiwała wszak przy bliższym poznaniu. Inaczej by do niej nie przyszedł.
- Gryfita. Musim porozmawiać.
Zamilkł na chwilę, po czym dodał:
- Walczył będę na arenie. Z kniaziowym dzieckiem. Borek mu miano. Fakt, wielki jak dąb. Myślał żem, czy rad jakiś nie masz.
- Też sobie umyślił.- otwarła drzwi z marudzeniem i wpuściła go do środka.- Skoro już jesteś to wybierz…- i wskazała dłonią na łóżko, na którym leżały dwa kubraczki, jeden zielony drugi czerwony. Po czym zamknęła drzwi pytając.- Po cóż się chcesz z nim bić? To rzeźnik. Nie widziałeś co na Arenie robił?
- Czerwona. Krew naszym kolorem - zdawało się, że nawet nie zerknął na ubrania leżące na łóżku. W każdym razie nie dał po sobie poznać, że zerknął.
- Wiesz li, oni tu wszyscy myślą, żeś mą primogenką. I mi zarzucił, że się Wścieklicy surdutu trzymam. Toteż rzekłem mu, żeby jako pies odszczekał co rzekł. A że nie odszczekał, to ruszma z nim na dół. Czy rad jakiś przed walką udzielisz? - w czasie gdy to mówił podszedł do łóżka i uniósł czerwony kubrak, podsuwając go wampirzycy.
- Wiesz li jak ubić wąpierza w walce. Ubić na amen?- zapytała Wścieklica zakładając kubrak.- wzruszyła ramionami.- Żeby choć Jaźwiec czy ten no… Wolf, to może by te słowa miały wagę, ale jakiś Borek? Kolejny kapuściany łeb, który może nie przeżyć następnych swarów z Kościejem… ech… szkoda słów.
- Czylim nie ryzykował wiele wyzwanie rzucając. Dobrze to więc dla interesu naszego. Jeno jeszcze krew przed walką potrzebować będę - patrzył z uwagą na Brujah.
- Walka na arenie to… walka na śmierć i życie. Nie wiem dokładnie jak będzie przebiegać, ale z pewnością on będzie celował w głowę i szyję.- zamyśliła się Honorata.- I ma siłę by ci głowę ściąć w walce. I oręż też właściwy, masywny i ciężki.
- Trudny do opanowania i powolny w ataku. Ale tak, zgadza się. Chwila nieuwagi i głowę łatwo pod takim mieczem stracić. Szybkością go zmorzyć spróbuję. Nie pozwolę mu ostrza rozkręcić. Jeno szybkością musiałbym Brujah dorównać.
- Ale miecz weź sobie raczej lepszy. Szabla dobra do ludzi i ranienia. Walczysz jednak z potworem, więc oręż dobrałbyś sobie odpowiedni.- wzruszyła ramionami Honorata i spojrzała wprost w “oczy” Jaksy.- Nie daj się zwieść… on tym kawałkiem żelaza machał jak piórkiem. Silny nadludzko to i miecz u niego szybszy.
Skinął głową.
- Rada to zacna. Przemyślę. Dobrze byłoby utrzymać fortel iż mą primogenką jesteś. Przed walką hołd ci złożę pod publikę. Co myślisz o tym pani?
- Jak chcesz.. bardziej jednak skup się na walce. Nie ty jeden doświadczony rębajło w tym miejscu.-
stwierdziła cicho Honorata.- Może to i głąby kapuściane, ale wiedzą jak siekać mięso, nawet to biegające po arenie.
Skinął głową, ni to na pożegnanie, ni to na znak, że radę przyjął.
- Bywaj pani - rzekł i wyszedł z jej prywatnej “komnaty”
- Bywaj.- dobiegło za nim.


Marta i Gwóźdź Wieczornego Programu

Świątynia była taka jakiej można się było spodziewać, po tym jak się prezentowała na zewnątrz Skromna do przesady: drewniany ołtarzyk, drewniany krzyż, drewniane i puste tabernakulum. Kilka drewnianych ławek i nic poza tym. Żadnego splendoru, żadnego piękna. Dobrze chociaż, że była czysta i zadbana. Mizerny był ten przyczółek chrześcijaństwa w tym w sumie pogańskim ośrodku cywilizacji.

Ołtarzowi nie poświęciła więcej niż jedno spojrzenie, nie jej bóg tam wisiał. Usiadła bokiem na jednej z ław i świdrowała rycerza zwierzęcymi oczami, czekając, aż modlitwy zakończy. Czystsza się wydawała i porządniej odziana niż ostatnio, choć nadal skromnie, jak szlachcianka zagrodowa albo i włościanka, w samym gieźle i spódnicy z grubej wełny. Świeżo wyczesane włosy rozsiewały korzenną, słodko-gorzką woń tataraku.

Jednooki nie lubił gdy przerywało mu się modlitwę. Choć tu, na tym krańcu świata nie czuł tej przytłaczającej obecności Boga, co w katedrze w Krakowie. Tutaj jego Bóg objawiał się jedynie delikatnym mrowieniem w palcach. Usłyszał ją bez problemu. Jego zmysły były dużo bardziej przykute do tegoż padołu łez niż jego umysł, którym starał się sięgać bram niebios.
Dokończył dziesiątkę różańca, po czym przeżegnał się i wstał z klęcznika. O ile tak szumnie można było nazwać kilka krzywo zbitych desek stojących przed prostym stołem. Wiedział też, że zmysłów toreadora nie zachwyci lokalną sztuką. Pokłonił się wizerunkowi ukrzyżowanego Pana i ruszył do ławki w której zasiadała Marta.
- Wyglądasz zacnie - rzekł obyty z kulturą rycerz.
- … a ty paplesz jak dworak - odparowała, unosząc jedną brew. - Ponoć dałeś się do tańca zaprosić nawet.
Usiadł obok niej ciężko.
- Eh, racje masz. Męczą mnie te dworskie maniery. W Krakowie siedział żem cicho, bo mnie ta ich polityka nie interesowała. A tutaj… Tutaj jest tego wszystkiego tak wiele. Niedługo sami sobie się zaczniemy rzucać do oczu po to tylko, żeby każdy z nas dostał swój kawałek bagna. - Jaksa wypuścił powietrze, zrobił chwilę pauzy, po czym znów napełnił płuca i dodał:
- Mam jednego niedźwiedzia do powalenia. Przyda się to, żeby bestię we mnie ukoić. Lepiej jego, niżbym miał Zosinę naszą rozszarpać.
Przetrawiła wyznanie. Czubkiem palca dotknęła lodowatych kostek dłoni rycerza.
- Stroszysz się, czy zaprawdę go nie doceniasz? Pierwsze jest śmieszne. Drugie - głupie.
Wzruszył ramionami.
- To bez znaczenia. Tam w dole poznamy wolę Bożą. Jako rycerz hańby nie mogę znieść, wiec walka musi się odbyć. Może masz dla mnie jakieś nieocenione rady?
- Którego boga? - spytała, ale nie oczekiwała odpowiedzi. I wyraźnie też tok myślenia Toreadora nie przypadł jej do gustu. - Mam rady. Mam i co innego… Cel, na przykład. A co ty masz dla mnie, Jakso? Jutro kniaź powraca i czas ci się skończy.
- Cała to noc zatem. Wiele zdarzyć się może - jego twarz nic nie wyrażała. Zdawała sie nawet bardziej martwa niz on sam.
- Wiele już się zdarzyło. Niemniej… życzę ci szczęścia w walce. Czasem przydaje się nawet najlepszym.
Uścisnęła mu prawicę, szybko i lekko. A potem rozwarła palce drugiej dłoni. Coś tam trzymała cały czas. Flaszeczkę. Małą flaszeczkę z grubego szkła, z gęstym szkarłatem pełznącym po ściankach.
- Jeszcze jeden krok na borg?
- Kiedyś rzekłaś, że krew moją byś chciała. Może już nie być okazji, bym mógł ci ofiarować taki dar - spojrzał na trzymaną flaszkę.
- Nie sądze byś chciała ją pić, więc pewnie znajdziesz również taką pustą flaszeczke na dar ode mnie. Jeśli pożądasz ją nadal. A cóż to jest? - zapytał w końcu cały czas patrząc na trzymany w dłoni przez Martę flakon.
- To, czegoś ty pożądał tak bardzo, żeś był gotów kompaniję całą zostawić za plecami - objaśniła.
- Skąd? - warknął niemal gdy jeszcze była w połowie zdania.
- Stąd - obróciła ku niemu bladą twarz, gniew wzbudził zainteresowanie. - Wszak daleko odejść nie mogłam.
Stał wpatrując się w nią z uwagą. Obydwoje wiedzieli, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Jednak nie miał zamiaru pytać dalej. Czekał cóż ona doda. Położyła rękę obok siebie na ławie.
- Spocznij sobie. Nie lubię głowy zadzierać.
Flakonik zniknął w którejś z sakiewek przy pasku.
- Nie odczuwasz czasem - szepnęła - żeś zachorzał?
Na moment patrzył na wampirzycę, jak gdyby mówiął do niego w innym języku. Z niejakim opóźnieniem dopiero wrócił do miejsca w ławce. Tym razem przysiadł się bliżej. Miejsca między nimi nie zostawił nawet, żeby biblię położyć.
- Umarli nie chorują.
- Umarli też nie jedzą. A w nas jest głód, którego nic nie nasyci - wskazała. - Umiemy kiełznać własną bestię, ale pozbyć się jej nie sposób. Czy coś się tu zmieniło, Jakso? W tobie?
- Nie, nic takiego nie czuję - skłamał w pierwszej chwili. Spuścił głowę i skupił wzrok na swoich kolanach. kontynuował, choć głos jego przycichł. Jakby wyznawał prawdę przed samym sobą, a nie przed Martą:
- Brakuje mi czegoś. Uczucie pustki. Nie czuję tu Boga. Nie czuję jej. Niczego nie czuję.
Zacisnął pięść. Zagryzł zęby. Walczył sam ze sobą, jakby oceniając cóż powiedzieć może, a cóż pozostać winno tajemnicą.
- Tam… w tej krwi lupinów… tam było życie. Miałem je w sobie. Wiesz Marto, tego się nie zapomina. Bijące serce. Wiesz, że nie zostaniemy zbawieni. Możemy jedynie czekać na Paruzję i liczyć, że wtedy nas osądzi. To dało mi coś, czego nie umiem opisać. Później przyszło zwątpienie. Giacomo mówi, że krew pochodzi z kielicha Kainowego. Czy więc jak Kain Boga winnem się zaprzeć, żeby szczęścia zaznać? Nie dość silnym, by własny krzyż unieść. I w tym wszystkim była ona - zamilkł.
Na twarzy Marty zaciekawienie płynnie przeszło w brak zrozumienia. Spytała, czym jest Paruzja, a odpowiedzi wysłuchała z dystansem i chyba też jakimś politowaniem. Rozterki to nie było coś, co się Marcie zdarzało. A na pewno takowych nie miała wobec swego boga.
- Ona. Sarnai. No i co z nią?
Wzruszył ramionami nie odpowiadając. Jego twarz jakby posmutniała. Dziwne było tak patrzeć na wampira, który przez kilka wieków spokojnie egzystował, a w ciągu kilku zaledwie tygodni stracił wszelkie filary egzystencji.
- Nie wiem - powiedział niemal szeptem, po czym odwrócił cała twarz do Marty.
- Czy myślisz, że to…. to wszystko… wątpliwości… czy to wszystko winą choroby?
Gdzieś w głowie migotał mu sen w którym Sarnai toczyła bój z Martą. O co właściwie walczyły? Czy mógł ufać tej, na którą teraz patrzył?
W białej ręce Marty znów pojawił się flakonik. Wampirzyca skinęła pomału głową.
- Choroba. Nie ciała. Może duszy… krwi, serca. Coś, co trawi od środka... - dotknęła własnej piersi, gdzie od wieków nic nie biło i było jej z tą martwą ciszą dobrze. - Jesteś teraz słaby. Do czegóż ty tęsknisz? Do jeszcze większej słabości śmiertelnego ciała - oparła palec o pierś Toreadora. - Nie jesteś już człekiem. Czemu wstecz patrzysz? Nie tamtędy ci droga, wprzód przeć trzeba.
Urwała i oparła się o wezgłowie ławki, flakonik położyła sobie na spódnicy przy podołku, wpółprzymknęła powieki.
- Wprzód patrzę i widzę bór do wycięcia.
- Przyszedłem nie w porę? - naraz do kościoła wtargnął Węgier. Okiem podejrzliwym przyjrzał się Marcie, to znowu Jaksie. - Cóże knujecie?
- Modły wznosim -
odparła Marta. Flakonik znikl we wnętrzu jej dloni.
- Chciałem wam rzec, byście zachowali czujność - Zach przysiadł obok rycerza. - Gdym pilnował contessy, by jej nikt w łaźni nie przeszkadzał, zdawało mi się, że zoczyłem mnicha. Albo ktoś igrał z moją głową i chciał mnie wywabić z wachty, albo był to on. Stawiam na to pierwsze.
- I jako na mnicha przystało szedł do kaplicy. Cóż. Tutaj nie doszedł -
powiedział jednooki.
Wampirzyca nie odrzekła nic. Skinieciem tylko dała znać, że przyjęła do wiadomości. Potem w Ukrzyżowanego zagapiła się nieruchomo.
- Bez kniazia straszna tu samowolka. Nie dajcie się sprowokować - dla odmiany Zach zagapił się na ostry profil Marty. - Chyba, że kniaź im nakazał te manipulacje, by wybadać grunt.
- Tu tak zawsze - rzekła cicho. - Ani my wyróżnieni specjalnie obrazą, ani pobłażliwością
- Taak. Skuteczne niektóre ich prowokacje - powiedział Jaksa w zamyśleniu i starając się zmienić temat rzekł:
- Gdzież tego mnicha widział? Może ślad jaki ostawił?
- Szuka tego co my -
orzekła Marta i podwinęła nogi, by na stopach sobie przysiąść, w pozie niezbyt przystającej do kościelnej ławy. - Nie ma co go wyglądać. Trzeba wyprzedzić.
- I tu miałby kielicha szukać? -
Zach się skrzywił w niedowierzaniu. - Myślę, że jego tu nie ma. Że to tylko iluzja.
Jedna rączka Marcina wsparła się na ramieniu Jaksy. Flakonik trzymany w drugiej dłoni przepłynął mu przed okiem, szkarłat się przelał we wnętrzu. A potem flaszeczka znikła znowu w jednej z sakiewek przy Marcinej zapasce. Minę Gangrelka miała podejrzanie podobną do tej, z którą Jaźwca po ramieniu gładziła okrwawioną świeżo dłonią.
- Śpieszno ci gdzieś? - zapytał Węgier na to Marty powstanie. - Jeśli ci zawadza moja obecność to rzeknij i zostawię was samych.
- Śpieszno mi twą dupę ratować… gdy ty inne strzeżesz przed łakomymi spojrzeniami - odparła uprzejmie. - Jakso, będziesz patrzył w juchę przy świadkach, czy wolisz w cichości?
- Działam w interesie naszej kompanii. Mieliśmy zdaje się Olgę przychylić do sojuszu z nami - odparł Zach ale zaraz poruszył temat tajemniczej juchy. - Co to za krew? Jakso?
Rycerz powstał z ciasnej kaplicznej ławy. Wzruszył ramionami.
- Tegoż nie wiem jeszcze. Wszak tego Marta oczekuje. Bym okiem rzucił na nią
Mówił całkiem spokojnie. Zupełnie inaczej niż gdy wcześniej Gangrelce szczere wyznania prawił.
- Właśnie tak - potwierdziła Marta dobitnie i nawet uśmiechnęła się, wyraźnie rada. - Tylko dwie rzeczy - uniosła dwa palce - Dobrze, byś się skupił na chwilach przed śmiercią. A jeśli i coś przedtem ujrzysz… jak najwięcej szczegółów. Jakie drzewa. Czy rzekę słychać… wszystko jest ważne. Gdy masz dziesiątki oczu, nie jedno - uśmiechnęła się znowu, i wsunęła mu flakonik do ręki.
- Moment, moment. Co to za krew? - Milos starał się nadążyć za Martą. - Jaka śmiercią? Jaką rzekę?
- Dniepr - odpowiedziała Marta machinalnie i bez zastanowienia. - Myślę, że Dniepr.
A potem cały spokój z niej opadł i zaczęła obgryzać paznokieć.
- Tak. Czasu nam nie tracić. Milosie, mam nietypową prośbę. Czy mógłbyś mi na uczcie swój miecz użyczyć? - rzekł odciągając rozmowę od tajemniczej krwi.
Węgier zgodzł się skinieniem.
- Wtajemniczysz, po co?
- Bór gangrelski mam do ścięcia. Ale może nasz miłościwie panujący czegoś użyczy - dopiero w tym momencie jednooki przypomniał sobie, że Zach władał podobną bronią jak on
- Chyba nie dałeś się wciągnąć na arenę?
- Wskoczył z rozmachem - odparła Marta, odklejając od wymalowanych ust odgryziony skrawek paznokcia. - Wychodzimy, Milosie Zach. Jaksa będzie dumał a modlił się.
Wyciągnęła rękę, przebierając niecierpliwie palcami.
Ścisnął jej dłoń i wyszedł za nią.

Gdy został sam w kaplicy Gryfita przyklęknął i zaczął odmawiać różaniec. O powodzenie w walce. O dar widzenia. O powrót Sarnai. Z żalem stwierdził, że nie ma za co dziękować Panu. W końcu schował różaniec do sakwy przy pasie i wyjął cenne preciozo Marcine.
Jednooki zerknął na flakonik. Uniósł go do swego czujnego oka. Niczym smakosz obserwował jak po wzdrygnięciu flakonikiem lepki płyn okleja jego ścianki. W końcu otworzył go. Powąchał swymi wyczulonymi zmysłami. Przez moment poczuł głód. Głód, o którym nie pamiętał. Głód, który przypomniał mu, iż jego rycerze zostali na dworku Jasnorzewskiej. Zanurzył w posoce palec wskazujący, a później zaczął rozcierać gęstą krew między palcami. Samemu sięgając do mocy krwi, być może dane będzie mu poczuć esencję jego właściciela.


Wizja przyszła nagle. Jaksa odrzucił głowę do tyłu. Czuł to… czuł wszystko to, co czuł właściciel tej krwi.

“Las.. noc… gniew… Zwierzęca natura dominująca.
Bieg przez Las.
Miesiąc w górze.
Zdrajca, łotr, złodziej!
Gniew na złodzieja.
Zabrał skarb!
Zabrał.. ukradł!
Co bez niego pocznę… “

Myśli wilkołaka szalone i dzikie, półludzkie półzwierzęce utrudniały Jaksie skupienie się na wizji, czuł też jego głód… tak podobny wampirzemu. Lęk przed stratą, gniew na współplemieńca który skarb zagarnął dla siebie.

”Dopaść, zabić Księżycowego Strażnika, wytropić i zabrać skarb… dla siebie.
Smoleńsk tam szukać zdrajcy odzyskać.. zabić… posmakować znów krwawy miód starych bogów."

Jaksa czuł ten głód, czuł tą wściekłość i strach. I odbijało się to na jego obliczu. Widział też gwiazdy i wiedział dokąd zmierza ów wilkołak. Wiedział że zmierza tam cała jego wataha, ale już nie kierowana niczym innym jak chęcią zabijania i odzyskania skarbu, tylko dla siebie.
Przepełniony gniewem wilkołaków sapał głośno nad otwartym flakonem z krwią. Pochylał się nisko w kaplicznej ławie, przez co nikt z postronnych nie mógł zobaczyć, że wysunął swe wielkie wampirze kły. Wilkołaczy gniew z wizji i wampirzy głód oto ruszały w taniec godowy. Tej podłej nocy, na krańcu świata. Rycerz jednym sprawnym ruchem przechylił flakon i wypił jego zawartość. Czuł to miłe uczucie gdy ciepło wilkołaczej krwi rozlało się po trzewiach.
Dziwne uczucie ognia powoli wypełniało ciało. Czuł głód krwi.. tej prawdziwej… wilkołaczej. Czuł też, że w czasie walki wgniecie tego Bora w podłogę, wdusi w ziemię, wdepcze w bruk… zabije. Nie było to dojmujące uczucie, panował nad nim… i czuł się potężny.Co więcej… czuł się prze krótki moment żywy. Przez chwilę jego skóra była ciepła, przez chwilę jego serce biło, przez chwilę oddychał jak człowiek. Przez kilka uderzeń serca.

Skrzypnęły odrzwia, które Marta uchyliła i przymknęła na powrót za sobą. Po chwili stanęła przy pochylonym w ławie bożogrobcą. Przyglądała się przez chwilę prawicy zaciśniętej tak mocno, aż kostki zsiniały na bladej dłoni. Nie wykonała żadnego gestu, nie wyciągnęła ręki po flakon.
- Nie mamy wiele czasu, Jakso - przypomniała tylko cicho.
- Wszak cała wieczność przed nami - i jakby wbrew swoim słowom przeżegnał się i wstał.
- Modlitwy o zwycięstwo mi już wystarczy. Flakon wypełnię ci krwią mą jakiem przyobiecał.
- Zachowam. Dla niej, jeśli padniesz.
Wyłamała z trzaskiem palce. - Chodźmy arenę obejrzeć. I posiłek znaleźć ci. Jeśli przed walką wampirzej zechcesz, to każdy z nas ci użyczy. Niektórzy tak robili, przed bitwami. Jakem młoda była.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline