Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-10-2016, 20:50   #131
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
cd.


Wampirzyca nadęła lekko policzki. Czuła się lekko poza obiegiem.
– Czy... Jest coś o czym powinniśmy wiedzieć?
Marta była spięta i jakaś nieobecna, ale wyraźnie ją cokolwiek uspokoiło, że Jednooki poszedł zrobić coś, czego ona własną personą nie chciała.
– Pamiętasz, po cośmy przyjechali tu z Krakowa?
Dziewczyna pokiwała powoli głową, nie do końca rozumiejąc do czego Gangrelka zmierzała.
– Więc trzymaj się tego. I nie próbuj nawracać tutaj jak mojej dziewki. Kniaź zajął miejsce boga.
– Eh? – Zosia zmierzyła tron wzrokiem. – … Chyba nie każe sobie oddawać czci?
To by było niedorzeczne.
Spojrzenie Marty w jednej chwili zrobiło się lodowate.
– Waż słowa. Albo milcz.
Zosia zacisnęła usta w linię, i nie niepokoiła już więcej dzikuski. Marta na powrót podparła ścianę. W myślach obracała sobie drugą możliwość. Iż mianowicie, kniaź wcale miejsca nie zajął, nikogo nie podsiadł.

– Nie każe sobie oddawać czci… w każdym razie nie czczą go ani Torreadory ze Smoleńska, ani ja. Co do jego dzieci… nie wiem, jak je wychowuje. – wtrąciła się Honorata, próbując pocieszyć Zosię i powstrzymać ten ewentualny spór między dwiema wampirzycami.
Rycerz wyprostował się. Twarz jego niemal skamieniała, gdy Marta wspomniała, iż lokalny wampir “zajął miejsce boga”. Czekał z uwagą na rozwój wypadków, stając na powrót przy Honoracie. Zach wybrał pozycję dystansu. Z jednej strony ciągle służył Oldze swym ramieniem, z drugiej, śledził kątem oka poczynania pozostałych, szczególnie ferwor, jaki wprowadziła Marta. Spokojnym krokiem poprowadził swoją towarzyszkę wokół sali, na dłużej przystanął przy krześle.
– Gladius – wskazał na przewieszony miecz.
– Ale niekoniecznie gladius centuriona. Zbroja z pewnością centuriońska nie była.– Giacomo potwierdził uwagę Milosa.
– Na pewno legionisty – ciągnął Zach. – I jeśli do kniazia od zawsze należy, znaczy że on stary.

– … Czy powinniśmy go przywitać w jakiś konkretny sposób? – Zosia zwróciła się do Honoraty, mówiąc o Kniaziu. – Jakimś tytułem…? Czy „Panie Janikowski” może być?
– Połechtasz jego dumę, tytułując go starostą, choć nie wiem, czy naprawdę mu taki tytuł przysługuje– wyjaśniła Honorata z ironicznym uśmiechem i dodała do Zacha. – Tu wszystko jest stare. Kniaź sentymentalny jest i niezbyt skory do zmian w swym otoczeniu. Przynajmniej jeśli chodzi o przedmioty… o dzieci już tak się nie troszczy.
Na to dictum Marta odkleiła się od ściany i ruszyła do tronu, a wyglądało to bardziej, jakby do zwierza jakiegoś skradała się, który odgryźć się może albo ubóść boleśnie. Przy samym krześle przystanęła, przyczaiła się i przyklękła na jedno kolano, a potem dłoń pomału wsadziła w piasek. Wstała po chwili i cofnęła się znów pod ścianę, z zawodem wypisanym na twarzy.
– Ktohsz siem domyszla co tu siem moghło zdaszycz? Czemu nas tu zatszyhmali? – zapytał dotąd milczący i wyraźnie zaniepokojony Francuz.
Zofia wzruszyła ramionami. Miała tylko nadzieję, że cokolwiek się działo, będą mogli zaraz kontynuować. Ani nie mogli rozmawiać swobodnie, ani się nie czuli swobodnie… A atmosferę mogłaby toporem siekać.

Więcej gości? – podsunęła Marta płaskim głosem i powiodła wzrokiem po niewielkich okienkach, zbyt wysoko umieszczonych, by sięgnąć mogła. Obrała sobie takie, które winno na gumno przed głównym budynkiem wychodzić, stanęła pod nim i obdarzyła wszystkich obecnych wojaków ołowianym spojrzeniem niewiasty w potrzebie.
Zosia obejrzała się po mężczyznach, a potem spojrzała na Marte nierozumiejącym wzrokiem.
– Zerkniem – zdecydowała Gangrelka i na Zosię skinęła ręką. – Chodź, dzierlatko, podsadzę cię do świetlika.
– Może jednak ja powinienem wspomóc.– nieśmiało zasugerował Wilhelm, widząc co planują dziewczęta, na co Zocha przytakneła, podczas gdy Lasombra dość mocno trzymała Milosa przy sobie, a Honorata z ciekawością i przyczepionym do siebie Jaksą zbliżyła się również.
Toteż po rycersku i starając się osłonić suknią cztery litery Marty, Wilhelm podniósł zaskakująco łatwo i szybko Gangrelkę w górę.

A to co zobaczyła Marta było w sumie typowym dziedzińcem gospodarczym. Była stodoła, była stajnia, były.. klatki… duże i żelazne. W niektórych leżały zwierzęta drapieżne. Zapewne uczestnicy zmagań na arenie. Jak na Gangrela kniaź miał dziwne podejście do natury. Nic dziwnego, że wilkołaki go nie lubiły. Samej areny stąd dostrzec nie mogła. Za to dostrzegła Jaźwca, rozmawiającego podniesionym głosem z innym klanowcem.
– Jak to zdechł?! Oni tak po prostu nie zdychają!! Ciężko ich ubić w walce, a ty mi mówisz, że główna atrakcja wieczoru tak sobie postanowiła wyzionąć ducha?! – niemal wrzeszczał do rudego wampira o dziwnie wykrzywionej nodze. Kulawego i… podobnie jak reszta dzieci kniazia, dość muskularnego.
On ów mówił ciszej, toteż do uszu Marty nie docierały jego słowa, mimo iż wampirzyca wytężała słuch.
– Martuś, poważnie? – Zach nie odstąpił Olgi, w końcu zaoferował jej swoje ramię i gdy się już do onego dopasowała, nie wypadało wyrywać. – Podglądanie? Zejdźże stamtąd, zanim kto wróci i zastanie nas podczas tej dziecięcej konspiracji.
 
Asenat jest offline  
Stary 27-10-2016, 21:54   #132
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
c.d.

- Skądinąd nie uważacie, że to ciekawe? Nasz gospodarz nas zaprosił, a teraz każe czekać, gdyż sam wyjechał. Dość wyraźnie zaznacza, swoją wagę - rzekł jakby od niechcenia jednooki.
- W zasadzie… to rzeczywiście pasuje do charakteru Miszki. Lubi podkreślać jaki jest ważny. Lubi pokazywać pozostałym Kainitom, gdzie ich miejsce. - potwierdziła jego domysły Honorata.-Możliwe że zjawi się niespodziewania później, oczywiście z odpowiednią pompą.-
– … To pozostaje nam czekać i poznać domowników?
-Na to wygląda.- potwierdził spokojnie Giacomo, z pewnym niepokojem jednak przyglądając się wygibasom podglądającej Marty i podtrzymującego ją Wilhelma.
Co by o Wilhelmie nie powiedzieć, podnóżkiem był cierpliwym, stabilnym, a do tego wysokim. Jak te predyspozycje zgrają się z jego ambicjami politycznymi, Marta wolała nie dociekać akuratnie w tej chwili. Korzystała jednak z nich bez oporów, stojąc obiema stopami na jednym z Wilhelmowych ramion, przytrzymywana jeszcze dla bezpieczeństwa, nie żeby jej upadek z tej wysokości krzywdę jaką mógł zrobić. Jakby jeszcze towarzysze doli i niedoli wzorem Tyrolczyka się przymknęli, to może usłyszałaby, co Ryży kulawiec serwuje pieklącemu się Jaźwcowi. A tak musiały jej wystarczyć krzyki kniaziewicza. Przytulona do krawędzi świetlika rozważała przez parę uderzeń śmiertelnego serca, czy nie narobić jakiego rabanu... ale Jaźwiec zdawał się koncentrować na implikacjach wydarzenia, nie na samym wydarzeniu. Dała znak Wilhelmowi, by ją opuścił.
- Zwierz różnisty w klatkach, pewnie na arenę – objaśniła cicho, gdy postawiła stopy na posadzce z klepek. - A rejwach, bo im rozrywka szykowana dla nas wyciągnęła nogi i kipła, całkiem na amen. Tylko śmierć, zaiste, Milosie Zach, nic co winno cię wytrącić z dworskiej pozy.
Sama na wytrąconą nie zaczęła wyglądać tylko dlatego, że już od wejścia pod dach Janikowskiego daleko jej było do równowagi. Westchnęła i wyciągnęła z rękawa lnianą chusteczkę, po czym przecierać poczęła ślady błota, które na naramienniku Tyrolczyka zostawiły jej trzewiki.
- Podumałeś, o czym mówiłam, Jakso? Dumaj żwawiej. Czas się kończy – poinformowała Jednookiego mimochodem.
- Czemu cię to krzesło tak niepokoi? - Zach nie podjął kłótni. Przeciwnie, zmienił temat na taki, który ją odegna. - I dlaczego miecza nie ruszać? Może Jaksa ruszyć powinien?
- Smoki. Może na Diabłach zdobyte? A może łupieżców z północy dziedzictwo? Ale krzesło jak krzesło -
wzruszyła obojętnie ramionami i zdawała się w tej obojętności szczera. - Miecz jest pułapką.
- W jakim sensie? Jak dotknę kniazia własności porazi mnie piorun?
- ciągle spleciony ramieniem z contessą podszedł w stronę krzesła, jakby rozważał, czy słów Marty nie sprawdzić empirycznie.
Ta skrzywiła się, szmatkę przełożyła wpół i polerowała zawzięcie, urywanymi ruchami spostponowaną zbroję.
- Jak po znak władzy kniaziowskiej, którym on z łaski własnej innych obdarza, nieproszon sięgniesz i bez akceptu macać zaczniesz, to wyjdziesz na takiego, co do tej władzy hołdu ni czci nie ma żadnej. A nie tylko ja się potrafię wspiąć do okienka i ucho gdzie trzeba przyłożyć. Więc dowie się, i coś cię pewnikiem porazi. Raczej nie piorun, ale kniaź zdaje się, rękę ciężką ma i efekta całkiem podobne być mogą. Skoroś tak jak Jaksa też broni cudzej ciekaw, poproś na uczcie.
- Jakbym mógł z tej broni coś wyczytać, to bym poprosił. Ale do mnie przedmioty mówić nie będą.
- A ja bym tam chciała. Z ciekawości. Jaki może być ten miecz… comturiona -
odtworzyła pieczołowicie z pamięci nowe słowo. - Tyle że nie będę na uczcie.
Zach lekko drgnął.
- A gdzie będziesz?
- Może w kniei. Może na gumnie z ludźmi. A może w kniaziowskim lochu za niestawienie się, kto to wie?

Marta skończyła polerować i przejrzała się w zbroi. Samotny żywot nie służył urodzie. Chyba powinna jednak częściej się czesać.
Zach z dezaprobatą pokręcił głową.
- Jak się nie stawisz, okażesz kniaziowi lekceważenie. I naszej koalicji - przeniósł ciężki wzrok na Koenitza, ewidentnie od niego oczekując interwencji. - Powiesz coś?
- Myślę że jakoś z tego wybrniemy.-
zastanowił się Wilhelm pocierając podbródek. - Z twej nieobecności na uczcie waćpanno. Zresztą do owej uczty u kniazia jeszcze zbyt wiele czasu, by prorokować co wtedy będzie. Skupmy się na tym co tu… i teraz. Jeśli Jaksa ma swoich sztuczek używać, to winien uczynić to szybko, bo nie wiemy ile czasu nam zostało.-
Marta w milczeniu i z pewnym zainteresowaniem czekała, czy Jednooki zignoruje ostrzeżenie. Jak Wilhelm.
- Popiół pod krzesłem sprzed lat wielu. Nie wiem czemu z bożym błogosławieństwem miałbym daru używać tutaj. Wszak wiedza o stercie popiołu pod tronem nie da nam przewagi w negocjacjach. Sam “tron” też raczej do wybitnych dzieł sztuki nie należy - ton jednookiego zdradzał pewną ironię przy określeniu zdobionego krzesła.
- Wszak jeśli nasz gospodarz jest martwy równie długo co Legiony, to wątpię czy samo krzesło będzie nosić w sobie pozostałości po grochówce, czy innych zupach z roślin strączkowych. Zresztą… ten dar pochodzi od Pana i na chwałę Pańską używany być powinien - rycerz wykazywal się potężną dozą hipokryzji w obliczu ostatnich wydarzeń.
-Ostawmy to na inną okazyję, nie wiadomo jakie pułapki miecz kryje, bądź tron. Możliwe iż obserwowani jesteśmy.- stwierdził Wilhelm zgadzając się z Jaksą. Zanim jednak ktokolwiel zdążył się odezwać w odpowiedzi, otworzyły się wrota i Jaźwiec się pojawił.- Wybaczcie tą przerwę w przechadzce. Czasami służba okazuje się niekompetentna, a wtedy to trzeba samemu wziąć sprawy w swoje ręce. Chodźmy dalej.-
Po czym podał swe ramię Martcie, gdyż Góra nie przebył wraz z nim.
- A gdzież to mój przewodnik? - Gangrelka otaksowała nagie ramię i przyczepioną do niego półnagą resztę.
- Posłałem go do roboty. Dość już się obijał, a dwóch przewodników tu nie potrzeba.- stwierdził krótko Jaźwiec.
Marta zerknęła badawczo na uczepioną Węgra contessę.
- Obijał? Całą drogę opowiadał, jaki to z ojca waszego kniaź nad kniazie - Wsparła się na ofiarowanej prawicy, nieszczególnie potrzebowała, ale należało brać, jak dają. - Dobrze opowiadał. Ze swadą. Doskoczysz?
- Z pewnością.- stwierdził Jaźwiec. Po czym dodał.- Góra z pewnością spełnił dobrze swe zadanie. Acz… w tym rzecz właśnie. Góra wykonał polecenie naszego Ojca i został skierowany do innych zadań.
Przebierała palcami po obejmowanym nadgarstku.
- Tu we dworze? Psy mi przyobiecał pokazać.
Gdyby umiała, toby się teraz uśmiechnęła niewinnie, ale wolała nie próbować.
- To może po głównej wycieczce, co by innych gości nie nużyć. Odpowiada to waćpannie? - spytał Jaźwiec.
- Mów mnie: Martusiu - naprostowała kniaziewiczowi wytworne zbytnio maniery na swój użytek. - Odpowiada.-
 
liliel jest offline  
Stary 30-10-2016, 16:41   #133
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację

Ruszyli dalej kierując się z ich przewodnikiem. Opuścili wąskie korytarze i udali się szeroki boczny dziedziniec. Mogli tam “podziwiać” Arenę. De facto wielki okrągły dół, dość szeroki i wyłożony gliną oraz otoczkami, co by woda nie przeciekała z bagien. Dookoła niego stały ławy pełniące rolę trybun. No i była wybudowana trybuna honorowa przypominająca skrzyżowanie drewnianej szopy i tarasu. Cztery pale podpierały drewniany daszek, a drewniany płotek otaczał owe pale i wnętrze trybuny w której stały rzędy krzeseł. Ot… arena na mianę dziczy. To co się działo na samej Arenie było ciekawsze. Trójka wampirów, wśród których wyróżniał się wysoki Gangrel.



Zarośnięty i ubrany tylko w futra ćwiczyło walką na zawieszonych na słupie wołowych tuszach, ćwiartując je z dużym entuzjazmem i znawstwem. Potężne uderzenia miecza rozcinały bez problemu mięso i kości. Gdy zauważyli całą grupkę, przyglądali się przez chwilę jej w milczeniu, po czym skupiając spojrzenie na Honoracie rozmawiali cicho między sobą, przez kilka sekund. A następnie wrócili do milczącego masakrowania kawałków mięsa. Marta przebierała dalej palcami po Borsuczym nadgarstku. Nie zwykła być pod rękę prowadzana i niewygodnie jej było ze wszech miar. Arenie przypatrywała się z jedną brwią uniesioną na pół czoła. Widać, każdy ojciec miał dla swych dzieci dół. Jej rodziciel trzymał swój pomiot w dole i wypuszczał, by czynić im próby. Janikowski czynił odwrotnie, cóż za niebywała ekstrawagancja. W kniaziowskim dole obecnie zamiast prób odbywała się straszliwa marnacja. Po siołach, a nawet po zaściankach lud mięso ogląda raz od wielkiego dzwonu, a ci na dobrych, tłustych tuszkach cięcia ćwiczą. Skrzywiła się lekko, i tak już jej zostało na dłużej niż chwilę.
Gryfita szybko wychwycił zainteresowanie jego partnerką. Zmierzył mężczyzn swym czujnym spojrzeniem. Półgębkiem uśmiechnął się i rzekł do niej niemal szeptem:
- Zaiste zainteresowanie wzbudzasz, pani, pośród lokalnej młodzieży. Choć przyznać muszę, że nie są to chyba potencjalni zalotnicy. Chociaż wzrok może mnie mylić. Wszak jeno jedno mam oko.
-Porachowałam kości wielu z nim. Może i Miszka tworzy dobrych wojów, ale miernych dyplomatów.- wyjaśniła z kwaśnym uśmieszkiem Honorata.
Zach spojrzał na arenę okiem wojskowego. Na broń jaką władali, na cięcia, jaki w nich stosunek precyzji do siły. I od razu w głowie szukał taktyki właściwej jakby miał przeciw któremuś z nich w szranki stanąć.
- Pierwsze wrażenia? - mruknął w ucho contessy.
- Widziałam w życiu lepszych szermierzy. Ci tu tutaj są nieokrzesani i niechlujni. Ale z pewnością niebezpieczni, a jeśli walczą z vohzdami, to finezji nie potrzebują. Jeno siły.- stwierdziła przyglądając się Gangrelom.
- Żaden z nich nawet na ciebie nie spojrzał - Milos dla odmiany zerknął, a traf chciał, że akurat w środeczek dekoltu. - [i]Dziwne. [i/]
- Może ich… greckie uczucia łączą?- zapytała żartobliwie Lasombra, po czym wtrąciła cicho.- Ojciec trzyma ich tu, samych samców, przez dziesięciolecia. Mogli z czasem zapomnieć co można robić z kobietą. Mimo wszystko krew tak samo smakuje z męskiego jak i kobiecego karku. Zdziczeli ot, co.-
- Dobra puenta. Podoba mi się - zaskoczyła go Olga poczuciem humoru, nie podejrzewał jej o nie. - Skradnę to spostrzeżenie jeśli mnie który do imentu rozdrażni.
- Czyżbyś podejrzewał, że nie dogadacie się z księciem? Wiesz że mało który władca jest pobłażliwy wobec prowodyrów burd na jego dworze?- contessa żartobliwie pogroziła Milosowi palcem.
- Nie, nie. Z księciem to my się dogadamy. Mam obawy co do jego synków. Niektórzy z nich mogą szukać zwady.
- Nie sądzę by jego synkowie zrobili cokolwiek, czego by im ojciec nie nakazał, lub na co nie przyzwolił. Przyglądali się Honoracie i Jaksie, ale na bardziej błyszczącego Wilhelma tylko okiem zerkneli i pospuszczali łby. Pewnikiem domyślasz się czemu?- zapytała contessa.
- Bo twoja teoria o sodomii jest prawdziwa i właśnie wpadł im w oko? - Zachowi zadrgał kącik ust z wesołości. Na początku ramię swoje zaoferował Oldze z konieczności, teraz jednak dobrze się w jej towarzystwie bawił. Oprócz walorów urody była bystra i dowcipna.
-Okaże się na uczcie… czy mu kwiaty przyniosą czy… udziec barani w podarku. Och… trudno mi się domyśleć, co tutaj jest dowodem uczucia. We Florencji były to poematy, w Wenecji klejnoty... tu... futra może? Byle nie świeżo zdarte.- stwierdziła z ironią wampirzyca.
- Zabawne. Bałem się, że będą ci się naprzykrzać. A tu cały ciężar ochrony spadnie na Zośkę - nie mógł opanować wesołości, dobrze chociaż, że ograniczał się do szeptów w ucho wampirzycy, jakby zwyczajnie umilał jej czas rozmową.
- Och… zawsze można w nich obudzić amory. Sama uroda nie zawsze wystarcza. - zachichotała delikatnie.Kuszenie opiera się nie tylko na wyglądzie mój drogi.-
- Ale Miszka chciał poznać ciebie, kilkakrotnie o to zabiegał - przypomniał sobie. - Wobec tego będziesz miała ułatwione zadanie. No i jeśli kusić to najlepiej osobę o największych wpływach.
-Więc na barkach słabej kobiety spoczywa największy ciężar ? I to przy trójce rycerzy? Nieładnie.- contessa pogroziła żartobliwie palcem Milosowi.


Na widok arena Zosia przytuliła się trochę mocniej do zbroi Tyrolczyka. Wszystko to… Wydawało się boleśnie znajome.
-… Wydają się bardzo szanować Panią Honoratę. – zagadnęła cicho.
-Na swój sposób szanują jej siłę.- zgodził się z Wilhelm z młodą wampirzycą.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 02-11-2016, 04:21   #134
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Gdy tak podziwiali owo miejsce, podszedł w ich kierunku kolejny Gangrel. Wytatuowany na czaszce i z pewnością pochodzący z dalekich stron.

Brodaty i o błyszczących jak szlachetne kamienie oczach wampir musiał być kimś znaczącym w tym miejscu, skoro Spokrewnieni z Areny na jego widok zakrzyknęli radośnie.- Wolf, Wolf, chwała ci Wolf!
Ku wyraźnej dezaprobacie samego Jaźwca. Wolf skłonił się pierwszemu wśród Gangreli.-Widzę żeś zajęty oprowadzaniem. Mam nadzieję iż nie stracisz przez to okazji do treningów przed walką. Łatwe potyczki nie będą dobrą oprawą naszego małego święta.
-Nie martw się o to.- odgryzł się Jaźwiec ironicznie.-Nadal to w mojej komnacie spoczywa najwięcej trofeów… Może wkrótce dołączy do nich kolejna czaszka. A póki co, mniemam iż dobre wieści przynosisz? Ważne?- po tych słowach zerknął na kruka latającego tuż przy głowie Wolfa.
-Ojciec już wie iż gości mamy… przybędzie jutrzejszej nocy, zgodnie z planem. Objazd ziem nie zakończony jeszcze, ale…- otaksował spojrzeniem grupkę obcych wampirów.-... nie wypada ignorować obecności tak znamienitych gości…- i dodał z wyraźnym sarkazmem.-... bo aż z Krakowa.
Tak promienieli ku sobie braterską miłością i wymieniali się uprzejmościami, że Marta poczuła się zawadą i postanowiła się odczepić od Jaźwcowego ramienia, aby ten miał je wolne, gdy przyjdzie mu fantazyja go użyć do bardziej dosadnych wyrazów swych głębokich uczuć. Odczepiła się więc.
- Nie z Krakowa - poprawiła przybyłego ospale i z wyraźną obojętnością, tylko dla zasady.
- Jak nie z Krakowa, to skąd? - zaciekawił się Wolf przyglądając Marcie.- Myśleli my,.. że światowcy przyjadą.-
- Trudno w to uwierzyć - w rozmowę wbił się niski głos Węgra. - Żeście... myśleli.
Nie podobał mu się drwiący ton Wolfa, nie podobała jego wypacykowana czacha ani to, że w ogóle gębę do Marty otworzył.
- Ano… trudno…- odparł Wolf uśmiechając się drapieżnie, a Jaźwiec rzucił krótko.- Zawrzyj pysk, pamiętaj kto tu pierwszy po Ojcu.
-A pamiętam pamiętam, ale to może się zmienić.- odparł Wolf, ale rzeczywiście podkulił ogon i skoczył na dół do Areny, do swych zwolenników.
- Mości Wulf chyba nie odebrał lekcji gościnności - oszacował Zach.
- Po prawdzie wielu z nich nie uczonych tej sztuki…- stwierdziła Honorata zbliżając się do Milosa i Lasombry.- ... ale uważaj. Kobiety może i oszczędzą, ale mężczyzn… tych mogą prowokować, by poniżyć. Dasz się wciągnąć w ich gierki, to kłopoty będziesz miał.-
- Zdaje się, że ty też kłopotów nie unikasz - Zach uśmiechnął się do Brujah. - Może dlatego, że nie pozwalasz się poniżać. To dość trudne dla osób, które cenią własną dumę.
- Nie unikam na swoich ziemiach… ale to nie są moje ziemie.- mruknęła cicho Honorata zerkając na obu rycerzy.-Więc tu trzeba być ostrożniejszym.-
- Ale nie można dawać się opluwać. Jeśli się sam nie szanujesz, nie oczekuj tego od innych - zabrzmiało jak cytat odebranych nauk.
- Nie można to dać się wodzić za nos.- stwierdziła Lasombra cicho, przyglądając się ćwiczącym na mięsie Gangrelom.- A ci tam na dole… z pewnością wykorzystają twą dumę rycerzu. Ciekawe tylko do czego.-
- Filozofujesz, pani - rzekł jej znów prosto do ucha, tym razem spiczasty koniec trącił wydatnym nosem. - Pleciesz sieci możliwych zdarzeń w swojej ślicznej główce. Może oni wykorzystają moją dumę, może ja wykorzystam ich wyrywność. Na dwoje baba wróżyła.
- Oczywiście że filozofuję, wszak wy rycerze, zagarnęliście już wszystkie rozrywki. Wojny, pojedynki, turnieje, popijawy, pyskówki… Nam, damom pozostała jedynie sztuka, muzyka i filozofia właśnie.- odparła contessa okraszając swe słowa perlistym śmiechem, na co Honorata dodała.-Dziwne tam obyczaje macie na południu.
Marta przetarła ślepie kułakiem. Wpierw jedno, potem drugie. Z niedowierzania temu, co tymi ślepiami widzi. Milos prawie wpełzł Oldze w ucho. Tak dla odmiany, bo wcześniej wybierał się bardziej za gorset. W uśmiechach rozpływał się i taki wesół był i rad, jak przy niej nie był nigdy chyba prócz krótkich chwil po tym, jak krwi z niej utoczył. Zgryzoty jeno wespół międlili. Tedy teraz rada była szczęściu. Co nie oznaczało, że musiała owym wzajemnym umizgom i wszystkiemu, w czym ona zawiodła, świadkować własną personą. Zagryzła dolną wargę i usunęła się kroczek dalej od perorującej zawzięcie grupki. Potem kolejny i już się obróciła do całego towarzystwa plecami. Splotła dłonie za sobą i pomału obchodziła dół, szukając miejsca i sposobu, na jakie zwierzyna i diabelskie paskudztwa są do dołu wpuszczane. Przystanąwszy pod drugiej stronie areny, wsparła łokcie na barierze.
Wolf pomówił między swymi i wskazał Martę palcem. Jeden z jego popleczników, ten największy… w skóry ubrany podszedł nieufnie. Nosem wciągał powietrze niczym tropiący wilk, jakby chciał poznać zapach Gangrelki, jako i jej intencje i zamiary w nim zakodowane.
Mocniej się nachyliła, żeby się nie musieć wydzierać szczególnie.
- Twój ochłap, wygląda na pokonany - oznajmiła, wskazując na kawał mięsa, który ostatnio okładał.
- Dopóki nie w strzępach to nie jest pokonany.- wyjaśnił wampir przyglądając się bacznie Marcie i jej atutom. Z bliska musiały robić większe wrażnie.
A z niepokonanych do końca lza wyciąć kawałek? - drążyła. - Czy nie godzi się?
-No… głowa jest trofeum, czasem całe ciało. Chyba że za duże. Wtedy głowa, pazury i kły czasem.- zamyślił się wampir.-No i oręż jeśli co wart.
Marta przeniosła nieruchome spojrzenie z rozmówcy na półtuszę. Potem z powrotem. Szukała nad ciemnymi, krzaczastymi brwiami choć cienia inteligencji.
Wytniesz mnie z tej tuszki kawałek teraz? O, taki. - objaśniła precyzyjnie i cierpliwie, a potem rozłożyła dłonie i pokazała, jaki taki.
-Hmrrrr…- mruknął w zakłopotaniu wampir drapiąc się dłonią po gęstej czuprynie. Najwyraźniej nie nawykł do takich próśb. Jak i do samodzielnego myślenia. Ot, widać Miszka siłę u swych dzieci cenił bardziej niż inteligencję.-Dobrzeee.. jakikolwiek kawałek z dowolnego miejsca?
- Znad miejsca, gdzie chwost wyrasta - wskazała. Jak już dawali, niech dają najlepsze.
-Dobra, dobra…- nieznany z imienia wampir podszedł do masakrowanej tuszy i… jeśli się Marta spodziewała szermierczego popisu, to musiała się srodze zawieść. Bo wampir sięgnął ku nożowi przy pasie i jego szerokim ostrzem, powoli acz precyzyjnie wykroił ów kawałek mięsa. Po czym wrócił z nim do Marty.
- Ładny - uśmiechnęła się blado. - Rzuć, złapię.
Z własnego doświadczenia wiedziała, że lepiej jest się nad dołami nie pochylać i rąk nie wyciągać do tych, co tam siedzą. Takie postępowanie niemal ojca żywot nieśmiertelny kosztowało.
Rzucił…. i złapała. Rzucił lekko i celnie, co by ułatwić jej złapanie. Był też najwyraźniej zdumiony i jej uśmiechem i jej komentarzem. On tam w mięsie widział jeno mięso. Odkąd urosły mu kły… straciło dla niego cały smak i urok. Jeszcze raz ochłap obejrzała, po czym odłozyła na ławę obok i trzepać zaczęła sumiennie zawartość kieszeni, zapaski i rękawów. Dobyty spory kawałek bursztynu, jeden z tych, które Halszka na weselisku skroiła, upuściła mu w dłonie.
- Podarek za podarek.
Po czym zabrała swój strzęp i zaczęła obchodzić dół drugą stroną, co jakiś czas ochłap do nozdrzy zbliżając.
Obrała sobie ławę z dobrym widokiem na arenę i usiadła. Jako zwiadowca dwa razy dłuższą drogę zrobiła i zaczynała być znużona. Jaźwiec ją pozbawił nienachalnego i nieskomplikowanego towarzystwa Góry, a w zamian dał jeno obietnice. Na razie nie kwapił się do ich spełniania, do opowiadania, do spędzenia rozplotkowanych posłańców Szafrańca w kupę i pójścia dalej, ani w ogóle do niczego się nie kwapił. Więc czekała, aż zacznie.


Mimo że Zosię korciło by się podzielić z Milosem co myśli o jego traktowaniu Marty, to w zaskakującym pokazie samokontroli uznała że lepiej będzie zachować te spostrzeżenia dla siebie – przynajmniej na razie.
Zamiast tego podeszła z Wilhelmem do osieroconego teraz Jaźwca.
- Umm, ta część o trofeach i czaszkach… - zapytała nieśmiało – Tak… Tylko mówicie, co nie? Nie trzymacie autentycznych ludzkich czaszek w komnatach?
-Dlaczego nie? Przeca są martwi… im już głowy nie są potrzebne.- zdziwił się zaskoczony Jaźwiec.
- … Czy nie zasługują na normalny pochówek? – zaryzykowała Zosia.
Jaźwiec zmarszczył brwi próbując zrozumieć tezę Zosi i pokręcił głową.- Nie… Nie zasługują. Przegrani nigdy. Jeno zwycięzcy są grzebani. Reszta gnije na polach bitew. Zawsze tak było. Od wieków.-
Zosia zamrugała energicznie w zakłopotaniu. To… Nie brzmiało właściwie, ale nie mogła powiedzieć by miała doświadczenie w tym zakresie.
Spojrzała więc na Koenitza, licząc na to że ten ją wesprze.
- To nie rycerskie… okazując brak szacunku przeciwnikowi, nie szanujemy siebie.- Wilhelm zrozumiał jej minę i starał się pomóc jak tylko mógł. Niestety niewiele mógł, bowiem Jaźwiec zbył tę uwagę śmiechem i słowami.- Ach te… zachodnie pomysły. Takie zabawne. Tu nie ma rycerzy. Tu są wojacy.-
Usta wampirzycy ściągnęły się w wąską linie, ale zaraz kontynuowała dalej cichym głosem.
- Ale… Gdyby Pana towarzysze polegli w przegranej bitwie… Czy nie chciałby Pan żeby wróg dał im należyty pochówek? Czy nie zasługiwaliby na to?
-Jeśli moi bracia giną… to znaczy że przegrywamy i musimy ratować własne życie rejteradą. A naszym wrogiem są Diabły i wilkołaki. Żadne z nich nie szanują naszych zmarłych. Nie wiem co wyczyniają ze zwłokami wilkołaki, ale Tzimisce robią z nich część vozhdów.- wzruszył ramionami Jaźwiec.
Dziewczyna uciekła wzrokiem, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć. Trudno było przekonywać kogoś że ten powinien okazywać szacunek przeciwnikowi który zamieniał jego towarzyszy w potwory… Jaźwiec i tak mówił o całej sprawie zaskakując spokojnie.
- … Mimo to… Nie brzmi to zbyt chrześcijańsko… – wymamrotała.
- Chrześcico? A tak… postawilim krzyż i plebs ochrzcili, coby czarni i popy nie gardłowali przeciw kniaziowi. Ale te historyje dobre dla bydła.- stwierdził ironicznie Jaźwiec, a Wilhelm tylko wzruszył ramionami. Wszak ciężko było oczekiwać chrześcijaństwa u kniazia co na arenie walki urządzał.
– Myślałam że Pan Janikowski jest z Rzymu? – Imperium Rzymskiego, ale nie można było wymagać od prostej dziewuchy dbałości o takie detale. – Stolicy Chrześcijaństwa?
- Z Rzymu… to prawda. Ale nie ze stolicy krześcijan. On starszy.- wyjaśnił Jaźwiec.-Dużo starszy.-
– E-eh? Starszy od Chrześcijaństwa? – Zosia wydawała się autentycznie zaskoczona. Myślała że w Rzymie od zawsze praktykowano Katolicyzm.
Zanim jednak mogła kontynuować ten jakże pasjonujący wszystkich dookoła wątek, Marta zdążyła wrócić z areny. Z każdą chwilą zdawała się być jeszcze bardziej pochmurna, i biorąc pod uwagę jak Milos traktował Olgę Zosia zaczynała być autentycznie zmartwiona że gangrelka wyżyje się na ich gospodarzach. Nie żeby Marta miała zamiar przyjąć pomocną dłoń Zosi… Ale może…
Ścisnęła dłoń Koenitza, tak że ten obejrzał się na swoją partnerkę. Ściągając gniewnie brwi, skinęła na siedzącą nieopodal Martę. ‘Zajmij się tym’
Wyślizgnęła się spod ramienia Tyrolczyka i stanęła u boku Jaźwca. Teraz tylko podjąć jakiś ciekawy temat…
… Cholera, nie przemyślała tego. Ciekawy temat… Ciekawy temat… Motyla noga, jakikolwiek temat.
- Eeee, Pan Wolf w-wydaje się być bardzo lubiany, aha, ha… - zaśmiała się nerwowo. Jak przystało na osobę niezwykle obeznaną z etyką dworską, poruszyła chyba najmniej przyjemny gangrelowi wątek.
-Ma swoich popleczników…- zgodził się z nią Jaźwiec uśmiechając tak jakby przegryzał ząbek czosnku.- Ale to ja tu jestem pierwszy po ojcu. I jutrzejszej nocy to udowodnię.-
- E? W jaki sposób? – zapytała, a jej wzrok powędrował do areny. Chyba nie będą…
- Będę potykał się z Wolfem, aż jeden z nas padnie martwy… całkiem martwy.- uściślił wprost Jaźwiec, co by Zofia nie miała wątpliwości co do owej martwoty.
Dziewczyna zrobiła wielkie z przerażenia oczy i uczepiła się desperacko Jaźwcowego ramienia.
-Panie Jaźwiec, nie może Pan! – zaprotestowała błagalnym tonem. – Przecież jesteście braćmi! Chyba nie mówi Pan poważnie?!
- Braćmi poprzez Ojca…- burknął Jaźwiec, a Wilhelm spojrzał na dziewczynę, a potem na Arenę i tylko westchnął cicho.-... żadna rodzina, a on… nie zna swego miejsca.
– Ale to chyba jeszcze nie powód żeby go zabijać?! Nie możecie po prostu porozmawiać?
- Rozmawiać? O czym?- zdziwił się Jaźwiec.-On chce zająć moje miejsce, ja nie zamierzam ustąpić. O czym tu rozmawiać?
– To, eee… – właściwie to miał racje. - … Ale… Do śmierci? Nie ma… Innych rozwiązań? Wygnania… Czy coś…
- Dwóch wchodzi, jeden wychodzi. Takie jest prawo Areny. Nikt nikogo nie zmusza do zejścia tam. Ale jeśli już się decydujesz i jesteś na dole. Nie ma odwrotu. Może Wolf ucieknie z podkulonym ogonem przed walką. Ale ja nie zamierzam.- uśmiechnął się drapieżnie Jaźwiec.
Z Zofii uszło powietrze. Więc to przygotowano na ich przyjazd? Pojedynek na śmierć i życie między dwoma najbliższymi synami Miszki?
- … To głupie prawo. – wymamrotała pod nosem, odwracając wzrok.
Na szczęście nie otrzymała odpowiedzi, a Wilhelm delikatnie przyciągnął do siebie młodą Brujah, zanim narobiła sobie kłopotów. Naburmuszone spojrzenie wampirzycy sugerowało że niespecjalnie doceniała ten fakt. Jaźwiec zaś zwrócił się do wszystkich.- Idziemy dalej?
I wyciągnął dłoń ku Marcie, w razie gdyby chciała skorzystać … z tych dworskich obyczajów. Gangrelka, oglądająca przebieg dość jednostronnej walki w dole w towarzystwie połcia polędwicy poderwała się ochotnie, ledwie padła propozycja. Z podetkniętej prawicy wjechała spojrzeniem w górę, na Jażwcowe oczy, a potem na arenę, gdzie jego bracia ćwiczyli mordowanie martwego mięsa na przemian z kontrolnym zezem ku wierchuszce stada. Niech sobie mości Borsuk zakonotuje, że Marta widzi i wie, że nie żadne to osobiste fawory ani nawet dworskie uprzejmości, a pokazywanie tym na dole, że i przybyszy ogarnąć Jaźwiec potrafi. Przełożyła zdobyczny ochłap mięsa do lewej ręki, a okrwawioną prawą objęła nadgarstek kniaziewicza.
- Nikt nikogo nie zmusza? - tchnęła cicho, może się szeptanie Jażwcowi udzieli i Zofii zostaną oszczędzona krwawe i okrutne odpowiedzi, które przeczuwała. - Ghuli Kościejowych i potworów, i lupinów też o zdanie pytacie?
- Oni jeńcy nasi, dajemy im szanse zginąć w równej walce jako wojownik. Jakaż to wszak potyczka, jeśli wąpierz stanie do walki z człekiem? Żadna.To egzekucja. Więc jest ghul przeciw ghulowi. Wilkołak przeciw wąpierzowi. Potworów zaś żywcem wziąć się nie da.- wyjaśnił Jaźwiec wzruszając ramionami i uśmiechając się ironicznie.-To i tak lepszy los o tego, których czeka jeńców z diabłowych kazamatach-
-Wymiany jeńców nie są brane pod uwagę? - zapytał uprzejmie Wilhelm.-Albo wykup?
-Czasem… Kościej poprzez Torreadorów proponuje coś takiego i z Ojcem się dogaduje. Czasem… jeśli w niewolę ktoś cenny dla niego wpadnie, lub chce sam przykładnie ukarać nieszczęśnika. Czasem to się zdarza.- wyjaśnił Jaźwiec.-Czasem też zwycięzca z Areny jest krwią ojcową przekabacany na naszą stronę.
- Lupiny takowego nie wyniuchają? A Kościej nie pozna się, że się pan odmienił? - wcięła się Marta, i skoncentrowała się na tym, by palcami nie przebierać nerwowo.
- Pewnikiem tak.- zgodził się z nią Jaźwiec.- Toteż nowych rekrutów na przeszpiegi nie wysyłamy. Zasilają ojcowe wojska.
- A jeśli zwycięzca nagrody z krwi nie dostanie - to jaką? - uściśliła sobie Marta.
-Honor walki z godniejszym siebie przeciwnikiem. Najlepsi walczą z samym Ojcem. Jak dotąd żaden nie wygrał.- nie musiał dodawać nic więcej. Wszak z Areny tylko jeden mógł zejść żywy.
- Aha. Ty podstarości przez arenę czy z oboru? Wasyl w polu zginął, nie tam w dole - Marta twarz obróciła ku mijanym budynkom, głową potrząsnęła, by włosy na policzki opadły. Żeby nikt nie wyczytał, co się jej tam wypisało. Że ojciec jej nigdy na taka marnację by nie pozwolił.
- Rzemieślnicy w mieście mają długie języki, co?- warknął gniewnie wampir i dodał spokojniej.-Byłem jednym ze stronników Borcha... o którym jako Wasylu posłyszałaś. Pokonałem tych którzy wtedy zgłaszali chęć do mojej pozycji.
- Brzmi sprawiedliwie - oceniła Marta niewzruszenie. Mocniej za rękę trzymaną chwyciła, by się jej, śliska od juchy i soków z polędwicy z dłoni nie wysmyrgnęła, jak się Jaźwiec znowu pocznie ciskać. Nie kiedy zaczął się srożyć, warczeć i wreszcie wyglądać na kogoś wartego uwagi. - A jakie żydkowe ozory, tom nieciekawa i żadnego nie tykałam. Tyś syn swego ojca. A jam córka mego. - objaśniła źródło wiedzy.
-Ojciec mój ceni siłę i nie ceni słabości u swych dzieci. Ale innych klanów nie tyka, ani obcego potomstwa. Każden niech po swemu żyje, choć... takie klanowe... Tremere.- spojrzał z pogardą na parkę: Marcela i Giacomo.- Nie budzą respektu u niego.
- Zatem pod szczęśliwą gwiazdą los go splótł z Janem Szafrańcem - wyzłośliwiła się Marta beztrosko, nim ją Tyrolczyk wyprzedził. - Bo książę Krakowa to Tremere nieszczególnie dumny i rozmowy toczyć będzie pomimo braku respektu.
- Kraków daleko to i problemu nie ma. Z Torreadorami w Smoleńsku też żyje w zgodzie, gdy pamiętają gdzie ich miejsce.- wyjaśnił okraszając te słowa złośliwym uśmiechem.
- Aha. - Marta straciła zainteresowanie. - Będziem wieczerzać? Szlachetnie urodzeni może niegłodni, ale jam dwie noce wokół kolumny biegała.
-Oczywiście że będzie wieczerza z wa…- przerwał nagle wyraźnie poirytowany, choć nie na Martę.-Z jakąś atrakcją.*


Kolejne miejsca nie były już tak atrakcyjne. Loszki najwyraźniej nie były w planach zwiedzania, choć cała kompanija minęła tajemniczą klapę w podłodze pilnowaną przez dwóch znudzonych strażników. Była jednako sauna, jedna i dla wszystkich… i zajęta akurat przez dwóch nagich Spokrewnionych, co wywołało speszenie u jednych, a ironicznie uśmieszki u pozostałych. Jak Jaźwiec raczył wyjaśnić, na terenie całego dworu trudno było o czystą wodę. Ta brana z bagien wymagała oczyszczenia, toteż kąpiele zażywano głównie pod tą postacią. Oczywiście dla dam można było zrobić wyjątek i przeznaczyć którąś z godzin tylko dla ich wizyty w tym przybytku. Psiarnia została pokazana z odległości, nieduże odgrodzone od reszty warowni poletko z budami, na którym to wilki i mieszańce wilków z psami rządziły. Tamteż Marta dostrzegła Górę, który akurat pilnował psów dokarmiania.. smakrowaną tuszą zwierzęcą. Jak widać nic się jednak nie marnowało. Cele ćwiczebne żywiły psy. Ciekawe, czy główne walki takoż. Marta w tym momencie odkleiła się bez ostrzeżenia od boku przewodnika i szparko pomaszerowała ku psiarni. Górze ręką pomachała. A potem trzymany ochłap wysunęła ku pierwszemu brytanowi, który się zainteresował nową personą, co żarcie nosiła.Klatki z dziką zwierzyną ominęli szerokim łukiem, podobnie jak prywatne komnaty ojca, zbrojownię, kuchnię i parę innych miejsc, które Jaźwiec określił jako… niegodne ich i niedozwolone dla gości.
Wędrówka zakończyła się przy małym drewnianym kościółku jednonawowym. Wyjątkowo skromnym w porównaniu z pozostałymi budowlami. I wyjątkowo nowym i nie pasującym do reszty zabudowy.
-Tu nasza wędrówka się kończy. Proponuję co byście się udali do wyznaczonych wam komnat, na przygotowanie do uczty na waszą cześć.- rzekł dwornie Jaźwiec. Zerknąwszy na świątynię.-Ksiądz jest tu sprowadzany co niedziela, więc dziś przybytek jest pusty. Ale też otwarty dla tych co chcą klepać pacierze.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline  
Stary 05-11-2016, 17:33   #135
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Noc nad bagnami. Rozlewiska spowijała mgła.


Oddzielała ona swym całunem zamek od reszty świata. Jakby poza twierdzą Miszki nie istniało już nic. Ani życie, ani śmierć, ani ludzie ani wampiry. Bagna wydawały się martwe nocą. Jedynie sporadyczne odgłosy nocnych zwierząt przypominały, że gdzieś wśród tych mlecznych oparów coś się dzieje. Że gdzieś tam toczą się wydarzenia niezależne od wyborów i wydarzeń w samej kniaziowej sadybie. Dziwne to było wrażenie… jakby cały świat skurczył się do tej jednej siedziby wśród bagien. Jakby była ona centrum całego świata. Nic dziwnego że Miszce takie myśli mogły przyjść do głowy.


Milos miał plany, plany smakowite i ciekawe. Bądź co bądź, może i Ojciec nie tworzył Gangrelek, to dbał o to by służba cieszyła oko. Dość szybko Milos wypatrzył więc ofiarę idealną do jego celów.
Młodą rusińską służkę, która niosła akurat obrusy do głównej sali. Milutka dla oka i pewnikiem nie przywykła do szarmanckich przystojnych wampirów. Może nawet bez sięgnięcia po dominację, uzyska to co chce?
- Nieładnie tak rozglądać się za spódniczkami towarzysząc damie.- pogroziła mu żartobliwie contessa którą odprowadzał właśnie do jej komnaty. Uśmiechnęła się ironicznie dodając.- Jeszcze zdążysz wyszukać sobie kolację, a tymczasem… liczę, że zgodzisz się na krótką rozmową w cztery oczy.
Uśmiechnęła się promiennie, pierwsza wchodząc do swej komnaty.- Chyba nie odmówisz tej chwili…- po czym dodała z odrazą.-... nawet w tych siermiężnych warunkach. -
Bo też i pokoje dla gości były ubogie w wygody… meble nawet. Bardziej pasowały do chłopskich izb, niż kniaziowej rezydencji. I Włoszka z trudem ukrywała rozczarowanie i odrazę.


Mimo wcześniejszych rozmów jakie między sobą odbyli i przemijającego już zauroczenia rycerzem, Zosia wciąż była skazana na jego “opiekę”. Wilhelm podążał za nią z tyłu lekko, niczym głośny brzęczący cień. Nie pytał ani gdzie Zosieńka zmierza, ani po co idzie. Właściwie nie mówił nic. Szedł tylko w milczeniu i obserwował bez słowa. Niczym… niańka, nauczyciel, opiekun?
Trudno było stwierdzić, niemniej był też świadkiem jej porażek. Dwie pierwsze pojawiły się dość szybko. Po tym jak rozdzielili się Zosia zoczyła pierwszych z Gangreli, które tu napotkali.
Bury i Kusy… dwa zarośnięte Gangrele, proste chłopy o niezbyt rozwiniętych rozumkach. Wzięci pewnikiem z gościńca, bo mówili z wyraźnym ruskim akcentem i zachowywali się jak chłopi przygięci do ziemi majestatem towarzysza zosinego.
I byli rozczarowaniem. Lubili polować, lubili walczyć i lubili zabijać. Bardzo lubili mordować. Z chęcią opowiedzieli panience o tym jak kreatywnie rozprawiali się z unieruchomionym wrogiem.
Wystarczyło to Zosi by stwierdzić iż nie będzie łatwo znaleźć pokrewną duszę wśród miszkowych dzieci. Jaźwiec, Wolf, Bury i Kusy… mieli wspólny mianownik. Byli agresywni, wojowniczy, bezlitośni...Miszka dobierał potomków wedle tego wzoru. Prawdopodobnie nie było wśród dzieci kniaziowych żadnych łagodnych owieczek. Janikowski hodował ogary.
Jednak czy pierwsza porażka miała zniechęcić Zofię? Może Miszka się pomylił? Może młoda Brujah znajdzie wśród jego dzieci jakąś pokrewną duszę?

Gdy tak szukali kolejnych Gangreli, nagle Wilhelm położył dłoń na ramieniu młodej wampirzycy. A gdy się odwróciła, rzekł spokojnie acz stanowczo.
- Pamiętaj by podawać się za Ventrue i obstawiać za tym. Ja to potwierdzę i reszta pewnikiem też. Wiemy oboje, że nie ugryziesz ludzi na ucztach. Toteż wymawianie się gustem Ventrue będzie cię chroniło przed pogardą. Jak już tu widzieliśmy, te Gangrele cenią siłę. Pijącą zwierzęcą posokę wampirzycę uznają więc za słabą… a tu słabymi się pomiata. Toteż twierdź, żeś Ventrue i potrzebujesz rzadkich smakołyków. Borucki przewidział taki rozwój sytuacji i przygotował dwa bukłaki z byczą krwią dla ciebie.
I delikatnie pogłaskał po głowie dodając.- I pamiętaj by być trochę jak Olga, Honorata i Marta… dumna i zadziorna. Sama wiesz dobrze iż zwierzęta wyczuwają strach i traktują jako słabość. I powód do ataku. Także i te Zwierzęta. Więc nie okazuj strachu… nigdy.


Marta udała się do łaźni spłukać z siebie brud i pozbierać myśli. Starosłowiańska łaźnie była więc dobrym wyborem do tego celu. Udała się więc właśnie w tamtym kierunku i natknęła na… Górę… całkowicie gołego. I był on duży wszędzie. Widziała to nawet zerkając przez szparę ledwo otwartych drzwi, które zaczęła już otwierać nim zorientowała się, że w środku jest Góra i… jak się okazało, nie jest on sam.
Poza nim Marta słyszała jeszcze głosy dwóch wampirów, w tym i Wolfa.
To wystarczało by Gangrelka zamarła i słuchała. Bo i było czego słuchać…łechtany po ego przez Wolfa Góra paplał jak najęty wyjawiając wszystko co widział i słyszał podczas tej wyprawy i opowiadał co się dowiedział sprytnie prowadzony przez Wolfa.
Ciekawski Wilczek zaś chciał wiedzieć wszystko o każdym z nowych Spokrewnionych. I dowiedział się: zwłaszcza o Marcie i Zofii i Wilhelmie oraz Giacomie. Mniej się Góra wypowiadał na temat Milosa i Jaksy A już nic nie wiedział o contessie czy Lecroixie.
- Gdzie byś uderzył w nich, gdyby trzeba było?- zapytał zaciekawiony Wolf.
- W tą Zosię… bo oni wszyscy ją chronią.- wydedukował Góra.
- A który z nich najsilniejszy?- zapytał znów Wolf.
- Hmm... chyba Jaksa…- ocenił Góra, a Wolf dodał.- Też tak sądzę.


Wspomnienia… Pierścień przynosił wspomnienia. Pozostawiony samemu sobie Jaksa zatonął we wspomnieniach i zignorował podejrzanie nerwowego Francuza przemykającego w kierunku bramy twierdzy kniaziowej. Nie był on wszak obecnie w kręgu zainteresowań, za to tutejsi Gangrele byli. Rozszerzone zmysły Jaksy próbowały wychwycić wśród dźwięków, te warte jego uwagi. Niestety nikt w zasadzie nie wspominał o wilkołakach, o kniaziu jedynie w kontekście jego powrotu. A już o rytuałach w lesie mowy nie było w ogóle. Za to strzępki zasłyszanych rozmów dotyczyły głównie jednego tematu. Gości.
Oj nie zrobili dobrego wrażenie przybysze. Dziewczęta budziły ciekawość podszytą męską próżnością, bo były uznane za ozdoby, słabe i trwożliwe. Mężczyźni jednakże obmawiani byli z kpiną i pogardą. Milos, Giacomo i Jaksa doczekali się przezwiska Raki, bo w skorupach paradują i jak raka trzeba ich z tej skorupy wydłubywać. To jednak i tak łagodne określenie w porównaniu z tym jakim przezywano: Marcela i Giacomo. Eunuchy.
Tutejsze Gangrele z pewnością nie doceniali Spokrewnionych z Krakowa mając ich za słabeuszy kryjących się za pancerzami szeregami ghuli. I nie doceniali Jaksy skoro trójka z nich próbowała się podkraść do Torreadora, a przyłapani zaczęli przechadzać się nonszalancko.
Jednooki rozpoznał ich.
To byli poplecznicy Wolfa z przewodzącym im brodaczem na czele.


Hardą miną starał się zmyć zmieszanie i słowami dodawał sobie brawury.- Proszę, proszę… czyż to nie jest mały piesek małej wampirzycy? Zgubiłeś panią pieseczku?
Prowokował go. Pytanie tylko, w jakim celu i z czyjego polecenia.


Sala została przystrojona na czas uczty. Mięsiwa i wina zostały wniesione zostały. Gangrele bowiem nie ucztowali samotnie. Tylko w grupach i głośno. I z dużą ilością ghuli i ludzi.


Wojowników oczywiście. Takoż bowiem wojownicy winni siedzieć przy ławach, a kobiety im usługiwać. Honorata więc siedząca przy jednej z ław i rezerwując dla sojuszników była tu bardziej wyjątkiem niż regułą. Do niej to to tulił się Giacomo czujący się niepewnie w tej sali biesiadnej. Niczym dziewica w obozowisku Wandali.
I był tylko on. Nie było jeszcze Jaźwca, ani też i jego rywala, Wolfa. Marcel Lecroix ni Wilhelm też jeszcze się nie zjawili, więc dla wchodzących do sali Spokrewnionych ta sytuacja była niepokojąca. I nie poprawiali ich kręcące się pod ścianami dziewoje i chłopy, które były przeznaczone dla wampirzych gardzieli.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-11-2016 o 20:30.
abishai jest offline  
Stary 09-11-2016, 15:50   #136
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Pies. Pies Pański. Domini Canis. Tak ją nazwał wtedy. W obozie. Gdy rzuciła się z nożem wprost do jego oko. Była taka zwierzęca. Tak… inna. Magnetyczna wręcz.
Rycerz powoli schował pierścień do sakiewki przy pasie i zaczął węszyć. Bardziej ruszał tylko nosem i dźwięki wydawał niż faktycznie wciąga powietrze. Wyczulone zmysły przynosiły smród trzech gangreli i całego knaziowego dworku. Potrząsnął lekko głową odpychając od siebie ten dar krwi. Wszak nie chciał żeby szelest liści go ogłuszył.
- Neee, ten smród psa to nie ode mnie.
Po czym sięgnął do kołnierza i uniósł nieco koszulę, którą nosił pod napierśnikiem.
- I psiej sierści na plecach też nie mam. Zali pomyliliście mnie niechybnie z kimś - oko czujnie patrzyło na zarośniętych gangreli od których unosił się zwierzęcy odór. Rycerz zastanawiał się jak długo krotochwila na którą sobie pozwolił będzie szukać ich mózgów. Jednak w końcu doszedł do wniosku, że najpewniej nic nie znajdując wleci jednym uchem i wyleci drugim zostawiając na ich twarzach błogi wyraz niezrozumienia.
- Potrafi szczekać ten kundel Wścieklicy.- zaśmiał się prowodyr kłótni.- Ale jak one wszystkie, pewnie na szczekaniu mu się kończy. Ostatecznie zawsze chowają się pod jej spódnicą. No... piesku… uciekaj do swej pani.
Jego słowom towarzyszył rechot jego towarzyszy.
Rycerz wstał i spojrzał swym okiem wprost na mężczyznę.
- Szczekać może i nie, jednak widzę, że dar mowy to u jednego na trzech wam rozdzielają. Dobrze, że masz tak zaufanych stronników. Dobrze też, że nie musisz się przed nikim chować. Szkoda, że przyszłość twa tak niepewna.
Jaksa na moment poklepał swą lodowatą dłonią nagie ramię Gangrela. Jego umysł przepełniła wizja szepczących za plecami kompanów dryblasa, którzy szepczą coś między sobą. Po chwili niższy z nich wbijał kołek w serce dryblasa, a wyższy toporem obciął jego głowę. Wizja kończyła się toczącym się czerepem rozdziawiającym usta w zdziwieniu.
- Taak. Dobrze, że szukasz sobie wrogów w przyjezdnych, miast wśród swoich.
Toreador posłał jeszcze szeroki uśmiech towarzyszom szukającego zwady, po czym odsunał się o krok.

Wampir odskoczył skołowany i przerażony… i wściekły na końcu. Spojrzał trwożliwie za siebie i… Jaksa mógł mieć rację w tym, co przekazał wizją. Tyle jednak że nie przekazał nic, czego ów wampir z pewnością nie wiedział. Tu wszak też wbijano sobie kołki w plecy, jeśli ktoś okazał słabość. Nie było litość dla słabeuszy. A Jaksa tą “słabość” wywołał, toteż Gangrel zaczął w panice ratować twarz.
- Przeklęta magia wampirza… takiś ty jesteś? Tchórzem mieszającym w głowach? Pewnikiem ten mieczyk to tylko ozdoba… bawi cię mieszanie w głowach tchórzu, bo na arenę nie staniesz. Tacy jak ty nie potrafią… nie chcą walczyć w uczciwym pojedynku.- splunął z pogardą pod stopy Jaksy dodając.- Wyzwałbym cię na pojedynek, ale pewnie już wypiszczysz odmowę, co… eunuchu?
Rycerz niemal odruchowo sięgnął po rękojeść i wyszarpnął swoją szablę. Szablę przekutą z miecza, którym walczył pod Jerozolimą. Ta stal towarzyszyła Jaksie przez całe stulecia.
- Przyjrzyj się. To jest szabla. Jeśliś tak pewny, że chcesz poczuć jej smak, to powiedz mi tylko kiedy mam stanąć na tejże arenie. Może wtedy wyręczę twych kompanów - jednooki kończąc wypowiedź odsłonił długie wampirze kły i syknął.
- Śpieszno ci do śmierci. To i dobrze. Jaźwcowa atrakcja wyzionęła ducha przedwcześnie. Zastąpisz ją.- uśmiechnął się drwiąco Gagnrel. - Borowy będzie ci katem.-
Pochwycił rękojeść swego miecza i z pietyzmem wyciągnął długie ostrze.. wiele razy używane.- A ja... Bór, twym ostatnim widokiem na tej ziemi.
Jednooki skinął jedynie głową bez słowa. Schował swoją szablę. Nie czuł potrzeby uświadamiania Gangrela, że śmierć ma już dawno za sobą.
- Zaiste przykre widoki czekają mnie zatem
Wszak najlepsze co mógł zrobić dla świata, to zakończyć egzystencję Bora. Odwrócił się i ruszył przekazać radosne wiadomości o swojej roli w przyszłym zabawianiu gości swym towarzyszom. W dłoni znów ściskał jej pierścień
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 11-11-2016, 09:18   #137
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Podziwiała sęki w ścianach kościółka, gdy podszedł do niej zdziwiony Jaźwiec. Po czym spytał.
– Czego tam waćpanna wypatrujesz?
Marta, która przede wszystkim wypatrywała ukradkiem ostatniego rozbłysku gwiazd odbitych w zbroi Koenitza znikającego za węgłem sąsiedniej chałupy, a rysunkiem zwojów na drewnie przybytku chrystusowego zajmowała się poniekąd przypadkiem, przestała dźgać palcem wklęśnięty już cokolwiek wgłąb sęczek.
– Marto – poprawiła.
– Marto… – powtórzył Jaźwiec.
– Więc… – zadumała się na moment, jak zacząć, skrzyżowała ręce na piersi. – Mam taki problem. I ty też masz problem. Pomożesz mi z moim, ja ci z twoim dopomogę, hm?

– Jakiż to ja mam problem i w jaki sposób miałabyś pomóc… Marto?– zapytał Jaźwiec, splatając ręce na torsie w identyczny sposób co Gangrelka.
Uznała, że ją przedrzeźnia i zmarszczyła gniewnie czoło, ale dłonie opuściła luźno.
– Dworniej by było spytać, co dręczy gościa pod twoim dachem – wskazała i dłonie splotła na podołku tym razem. – Twoim jest lupin, hm?
– Lupin?– gniewnie uniósł wargi, odsłaniając kły jak wilk, ale po chwili... machnął ręką. – Może i jest. Ale ty nie Kapadocjanka… więc nie poradzisz nic.
– Poradzę – kiwnęła głową, i pewnie by się uśmiechnęła, ale wyjątkowo jej do śmiechu nie było. – Bo twój problem z lupinem to nie utracona rozrywka. Dobrze wręcz się stało, że go nie zobaczą. Zaczęłyby padać niepotrzebne pytania. I niepotrzebne podziały między nami. Więc jak? – popatrzyła z ukosa spod włosów.
– Dyć się, Marto, mylisz… wilkołak to jeno utracona rozrywka i nic więcej. Ot… trzeba go będzie jeszcze pogrześć, bo psom nie rzucisz – machnął ręką Jaźwiec. – Nie wiem, co sobie uroiłaś, ale widzisz najwyraźniej problemy tam, gdzie ich nie ma. A tam gdzie są… cóż… jaką to niby pomoc chcesz dać?

– Dopuść mnie do truchła, a ci powiem. Czy na to samo chorzał co wataha, która nas zaatakowała – oparła się ramieniem o kościelną ścianę.
– W rzyci mam na co chorzał on i reszta jego stada. Jak dla mnie mogą dalej wyć jak szaleńcy i rzucać się na wszystko. Łatwiej z nimi tak walczyć, a i widowisko na arenie lepsze. Ale jak masz kaprys, możesz sobie go nawet zabrać na pamiątkę. Nic nam po takim trofeum – wzurszył ramionami Jaźwiec i ruszył przodem.
– Wyciągasz wnioski bardzo daleko idące. I po temu błędne – wskazała. – Przymuszać dalej nie będę – zaplotła dłonie na plecach i szła obok. – Gdzież jest wasz bóg? – zapytała nagle po chwili milczenia.
– Jaki znów bóg?– zdziwił się wampir, wzruszając ramionami, gdy tak szli w kierunku klatek ze zwierzętami.
– Ze świątyni, która jest waszą salą obrad teraz, salą wieczerną i w ogóle najważniejszą salą.
– Nie wiem… pewnie w błotach. Nie żyje już żaden z Gangreli z tamtego okresu. Poza Ojcem oczywiście – wyjaśnił Jaźwiec. – Ojcu się nie podobał, to Ojciec go wyrzucił. Nie ma cierpliwości do nieużytecznych zabobonów.
– Jakże pragmatycznie – odparła sucho. – Mieliście już… chore lupiny?
– Ostatnio nalazło ich pełno – stwierdził w zamyśleniu Jaźwiec. – Wcześniej nie.
Po czym zwrócił się do kulejącego wampira przy klatkach. – Ryży… gdzie jest, wiesz. Truchło niedoszłej atrakcji.
–Aaaa… jeszczem żem nie zdołał wyjąć z klatki. Ale zrobię to… obiecuję.. Już wkrótce. Tylko miał trochę roboty przy karmieniu – korzył się kulawy wampir o rudej czuprynie.

Kliknij w miniaturkę

Marta dotknęła palcem Jażwcowego nadgarstka.
– Nie musisz patrzać, jak trupa obwąchuję. Po prawdzie to nie chcę, żebyś patrzał. Znajdę co, to rzeknę ci. Ten mnie wykieruje z powrotem – wskazała na rudzielca. – Dobrze?
– Może być – machnął ręką Jaźwiec i opuścił oboje.
– Jestem Ryży, a ty panno?– zapytał rudy wampir, zerkając to na Martę to odchodzącego Jaźwca.
– A ja Marta. Nie z Krakowa – dodała w przypływie humoru. – Z Mordów. Pokaż no tę atrakcję, co z niej powietrze uciekło jak z przebitego pęcherza.
– Tędy tędy…– ruszył przodem, zarzucając chromą nogą, stopa wykręcona była pod nienaturalnym kątem, co utrudniało mu poruszanie. Razem do dużej klaty z dębowych prętów w całości obitych żelazem i posrebrzanych u wejścia do klatki. Widać że była przeznaczona do utrzymywania w ryzach potężniejszych bestii niż zdechlak leżący obecnie na środku niej w ludzkiej postaci. Wychudzony i z wybałuszonymi oczami oraz otwartymi ustami, na których to zaschneła piana.
– Zdechł… może z głodu. Jedzenia bowiem nie tykał – wzruszył ramionami Ryży.
– Pił chociaż? – Marta podwinęła rękawy i sposobić się zaczęła, by wleźć do klatki.
– Czasem…– stwierdził Ryży wzruszając ramionami. – Ale głównie to uderzał ciałem o klatkę, zawsze jak półbestia.
– Tedy nie gadał nic?
– Jeno warczał i wył – stwierdził Ryży krótko, potwierdzając skinięciem głowy jej przypuszczenia. – Jak dzikie zwierzę… wściekłe dzikie zwierzę.

Znieruchomiała, zapatrzona w skręcone, bezwładne truchło.
– W porządku – rzekła do rudzielca. – Zrobiłeś, co w twej mocy.
Dobyła zza paska półhaka, wbiła weń kulę i podsypała prochu, po czym włożyła broń w rękę opiekuna atrakcji i rozrywek.
– Umiesz się z tym obchodzić?
Nawet jeśli nie strzelał pasjami, z tej odległości nie mógł chybić.
– Jakby co się dziać zaczęło, pal mu w piersi lub łeb. Otwórz klatkę. Potem pogadamy.
– Jeśli to nie srebrem nabite, to równie dobrze mógłbym żwirkiem obrzucać – stwierdził sceptycznie Gangrel. Na szczęście nie było takiej potrzeby, wilkołak był martwy… i dziwnie wychudzony. Niby wyposzczony, ale… jakoś tak dziwnie, jakby trawił go głód inny, niż mięsa. Przyklęknęła obok i obadała dokładnie truchło, nawet w zęby zaciśnięte wsadziła nóż, szczęki rozwarła i zajrzała w gardziel. Nadgarstek nacięła płytko i utoczyła krwi do flaszeczki. Blizny przynależności plemiennej znalazła, choć tych określających watahę brakowało. Przymknęła wytrzeszczone oczy wilkołaka i wróciła do rudego, przysiadła obok przy klatce.
– I co ty myślisz sobie o tem, hę?
– Ponoć bawią się z duchami, toteż jakiemuś duchowi mogli podpaść. Stara gadała, że w zamczysku krzyżackim straszy upir… I zabraniała chodzić po północku tam. Może też ich jakiś upir dopadł i ukarał? – zapytał retorycznie Ryży.
– Stara? Krzyżackim zamku? – Marta uniosła brwi i zaczęła się bawić podniesionym spod stóp kamykiem.
– No tym na Mazurach… com się koło niego wychował. Lachy spaliły go do szczętu podczas wojny z Zakonem – wyjaśnił wampir i podrapał się po brodzie. – No... Stara… matka moja, gdym jeszcze dychał na tym świecie.
Przyjrzała mu się szybko i bystro, i szybko i cicho zapytała.
– Ar jūs suprantate, ką aš sakau?
– Trochę… my nie z waszych… zajeżdżaliście na nas, my na was… sąsiady, zanim Zakon przyszedł. Tak w każdym razie twierdzili dziady proszalne – wzruszył Ryży ramionami. – A nawet gdybym był to i tak żem narodził się dawno po waszym wybiciu. Coś nieco słyszałem od starszych braci Ojca. Ale żaden z nich już tu nie żyje.
– Sztylety ze znakami, co je rodziciel twój hołubi. To ode braci jego?
– Od sojuszników… bracia poginęli. Jedni walcząc z Diabłami, inni wadząc się z Ojcem. Nie każdemu podoba się ciągnięcie tego sporu z Tzimisce – uśmiechnął się kwaśno Ryży. – Zwłaszcza gdy są odstawieni od ojcowskiego cyca na dłużej.
– I co gadali o nas?
– Niewiele… co mieli tam gadać o swych śmiertelnych jaźwińskich latach. To przeszłość… bez znaczenia. Ale mowy siem trochę osłuchał i czasem coś wspomnieli o chwalebnych czynach w bitwie – wzruszył ramionami Ryży, spoglądając to w Martę, to na trupa wilkołaka.
– Pomóc ci go wyciągnąć? – rzuciła głową w stronę klatki. – Czy chcesz go tam potrzymać jeszcze?
– Pomocy nie trzeba, a wyrzucić go muszę. Zaśmierdzi całą klatkę… jeszcze bardziej – stwierdził Ryży z ironią w głosie.
Spojrzała na zezwłok, ale upomniała się, że to trup już, i że teraz ważniejsi są żywi.
– Nie lubiacie się tu z nimi, co? Gadałeś z nimi, póki jeszcze tacy jak ten nie byli?
– Taaa...trochę… twierdzili, że ziemie kniazia to ich ziemie i że wąpierze żerują na ich ludzie. Na to Ojciec odpowiedział pięścią w pysk ich wodza. Niespecjalnie dużo było tego gadania – zaśmiał się chrapliwie Gangrel, kuśtykajac w kierunku zwłok. – Za to dużo bitki. Ciężkiej, ale uczciwej, nie to co z Diabłami i ich magią.
– A z Diabłami po czemu mają na pieńku? – dwornie przytrzymała mu drzwiczki klatki. Jak rycerz panieneczce.
– Wilkołaki? Hmm… z tego samego powodu, co i nasz kniaź… tyle że mniej, bo też i mniej ziem ich Diabły objęły we władanie. Częściej to my się z lupinami za łby bierzemy… zresztą, każda zbójecka banda na północ stąd, to wilkołacza sfora, a starosta winien spokoju dróg pilnować. Takoż królewskie prawo stanowi… chyba – wyjaśnił Gangrel, targając na plecach trupa wilkołaka.

Przyglądała się wykręconej nodze, starając się dociec, czy kalectwo to wrodzone, czy też gnata za życia śmiertelnego połamał i źle się zrosło. Na blade, rozrzucone ramiona trupa na jego barach próbowała nie patrzeć wcale.
– Imiona jakoweś znasz? Przywódców ichnich chociaż, lubo nazwy band?
– Nie… a po co niby?– wzruszył ramionami Ryży kuśtykając do przodu. Jego noga… Nie urodził się z nią, a wątpliwym było że Miszka uczyniłby chromego swym potomkiem. Zresztą zniekształcenie, było nienaturalne, jakby ktoś mu tą stopę wykrzywił niczym ulepionej z gliny figurce.
– Tzimisce. – Ryży wyłapał jej spojrzenie i dodał. – Gdym głowę odcinał przyciskając do ziemi, ostatkiem siły chwycił za nogę i wykręcił ichnią diabelską mocą. W panice to uczynił… bo wszak od kulawca się nie umiera.

Tak się rozgadał otwarcie, że za zaproszenie to wzięła, jawnie wyślepiła się w pokręconą stopę. A potem w bezwładnego trupa na plecach kalekiego trupa napędzanego kniaziową krwią. .
– Naiwni umierają pierwsi.
Dojrzewała w niej pomału decyzja, słowa się krystalizowały w ni to prośbę ni żądanie.
– Foremny kościółek tu macie. Dawne bałwany podle księżowskiego obyczaju w bagnie potopiliście?
– Z tego co wiem... –zamyślił się Ryży, ciągnąc trupa.– Za ostatnich Piastów na polskim tronie. Tak przynajmniej starsi gadali, gdy jeszcze mogli. Nie ostał się żaden, który by widział topienie bałwana na własne oczy… poza kniaziem oczywiście.

– Oczywiście – zgodziła się Marta. Aż się sama sobie nadziwić nie mogła, jaka zgodna była i układna. Zostawiła klatkę i zastąpiła Ryżemu drogę. – Gdzie truchło wleczesz?
– Porzuci się w bagnach. One go pochłoną.– wyjaśnił się krótko Ryży.
– Idę z tobą – oświadczyła.
Ryży zatargał trupa aż za palisadę. Byli mijani przez ludzi i ghuli oraz wampirów z wyraźną obojętnością. No, może poza ciekawością, jaką budziła wampirzyca. Jednakoż widać było, iż Ryży nie stoi wysoko w hierarchii dzieci Miszki.
Gdy już wyszli za palisadę i stanęli na stromym nieco brzegu wyspy, na której to gród był zbudowany, Ryży bezceremonialnie wrzucił trupa w bagno.
– I po sprawie.– wzruszył ramionami Ryży.

Nie było jednak po sprawie. W ślad za ciałem, zapadającym się z wolna w błocie, Gangrelka cisnęła garść ziaren z mieszka dobytych. Potem przymknęła powieki, ręce splotła na woreczku na piersi i zaczęła poruszać ustami w bezgłośnej modlitwie. Odwróciła się do opiekuna zwierząt i rozrywek wszelakich dopiero, gdy moczar połknął ciało, i tylko przerwany kożuch rzęsy wodnej świadczył, że coś tu w bagno ciśnięto.
– Nie mam dla ciebie podarunku – oznajmiła, cokolwiek zmartwiona, ale zaraz uśmiechnęła się lekko, ledwie unosząc kąciki ust. – Jeszcze. Jakie imię twoje?
– Ryży… – przypomniał wampirzycy swe imię wampir i po chwili zamyślenia. – Matka wołała… Dobiesz.
Po czym spojrzał na bagna.
– Co jemu po uwadze twych bogów? Oni przepędzeni przez Chrysta, a on… czcił innych… własnych.
– Są rzeczy, które czynić trzeba, bo są właściwe. A mój bóg solą w oku sług Chrystusowych. On nie z tych, co przepędzić się dadzą. Czy w bagnie utopić – dodała i uśmiechnęła się, zęby jej wyszły z dziąseł i uśmiech przestał być miły. – Do niego się zwracam, do kogo miałabym innego, hm? Przyjmie tego wilka albo nie, jego wola...
Zerknęła szybko na linię drzew, czy z ciemności między pniami nie błysną żółte ślepia. Pobłażliwe spojrzenie… ironiczny uśmieszek. Taka była odpowiedź na deklaracje religijne wampirzycy. Ryży niewątpliwie niespecjalnie wierzył że ma rację. Ale przez grzeczność, bądź obojętność zignorował. Niedowiarek. Skrzywiła usta w brzydkim grymasie. Ale i dzięki temu dowiedziała się czegoś. Ojca tu za życia Ryżego nie było. Bo gdyby nawiedził ten dwór pośród bagien, gdyby Ryży go na własne ślepia zobaczył, to by wierzył całym sobą. Obróciła się powoli plecami do moczaru i zaczęła iść z wolna w stronę palisady. I wtedy zdała sobie sprawę, że się Ryży wygadał.
– Tedy do czego tutejsze lupiny modły zanoszą? – spytała cicho i ostrożnie. – Księżyca? Panien leśnych? Boga-Wilka? Inszych?
– W coś… pewnikiem wierzą, ale pies trącał ich wierzenia. Kogo obchodzi wiara tych, którzy przegrali… nikt nie pamięta bogów, których czciły trupy na polu bitwy.
Kogo obchodzi? A chociażby ocaleńców, bo nigdy nie jest tak, że wszyscy łeb na pobojowisku do trawy przytulą. Chociażby kniaziów, co latami walczą z nimi i raz po raz ponoć wiktorie święcą, ale pokonać do szczętu coś nie mogą. Chociażby tych ich potomków, co z pojmanymi jeńcami pogwarki toczą przez pręty klatki, dość sprytni, by mieć świadomość, że wiedza daje przewagę i zbyt nieufni, by się z tym postępowaniem obnosić przed obcymi.
– Słowa godne mężczyzny i wojownika – odparła bez jadu. – Widać tylko gnata Diabeł zdołał złamać. To dobrze…
Skinęła mu lekko głową, dłonie splotła za plecami.
– Jaźwiec chciał, byś mnie odprowadził do dworu – przypomniała cicho, wilcze oczy od moczaru oderwała i spojrzała na rudego zza kurtyny potarganych włosów. – Gniewny będzie, jak się dowie, że się kręcę samopas.
– Ano…– potwierdził Ryży krótko.

– Więc… – rzuciła tonem luźnej pogawędki w drodze powrotnej. – Jaka atrakcja zastąpi atrakcję połkniętą przez moczar?
– Eecch… będzie ciężko. Można by niedźwiedzia, ale przeciw wampirowi to rzeź, a i przeciw ghulowi to też rzeź – podrapał się Ryży. – Na Arenę dwóch wampirów puścić nie można, bo jeden z nich… musiałby… cóż. Dwóch wchodzi jeden wychodzi. Pewnie nic nie będzie.
– A jak niedźwiedzia by ty wypuścił, to który wampierz przeciwko? Ten co pierwszy na dół skoczy?
– Nie no… ochotnik zawczasu wybrany. Ale co to za przeciwnik… niedźwiedź?– wzruszył ramionami Gangrel.
Zatrzymała się. Odczekała moment i złapała opiekuna zwierząt za nadgarstek.
– Kto? – powtórzyła cicho.
– Nie wiem… komu się będzie chciało. Kto się będzie popisać. Dyć ubicie niedźwiedzia to żadna sztuka. Vozhd to co innego, ale niedźwiedź to zabawa dla dzieci.– wyjaśnił Ryży.
– Być może. Znajdziesz sposób, by mnie do klatki tuż przed walką podprowadzić?
– Mogę, ale wiesz… Jaźwiec chyba nie zarządzi dziś walki. Dyć wstyd tak kiepskie widowisko pokazywać – zamyślił się Ryży.
– Jeśli zmieni zdanie, znajdź mnie… na kogo stawiasz chudopachołski trzosik jutro? – rzuciła przez ramię pod samymi drzwiami.
– Na Jaźwca powinienem, ale… Wolf nie jest głupcem. Jeśli sądziłby, iż nie wygra, nie drażniłby go – zawahał się rudy wampir.
– Mniemanie o własnej potędze na ogół jest mylące. Do zobaczenia.
– Do zobaczenia – odparł Ryży.


Zerknęła wpierw po dachach, czy się gdzie nie czai kruk Wolfa krwią pędzony, ani inny ghul za węgłem nie wyślepia gał. A potem zamarła pod drzwiami z kanką pełną wonnego ziołowego wywaru w ręku. Ze szpary sączyła para, strzępy rozmowy, obserwacyje i przypuszczenia. Także strategie... Uderzenie w jedyną personę, której krzywda mogła w jednej chwili zjednoczyć zlepioną na ślinę krakowską koterię było zaiste osiągnięciem myśli taktycznej. Nie dziwota, że kniaź zabronił Górze walki o tytuł i pozycję. Jakby wygrał, byłby bal... Nie mogła uwierzyć, że Wolf to kupował. Twarzy jego za dobrze nie widziała, siedział w głębi. Może przytakiwał jeno dla potoczystszego ciągnięcia zwierzeń. A te płynęły strugą tak... bystrą, że nurt zwalał z nóg. Że Wilhelm rycerz rycerski, z mądrym, ale dziwnie gadającym księdzem oraz Wścieklicą za plecami. Że Zofia jego narzeczona i oczko w głowie wszystkich, ale nieśmiała, płochliwa sarenka i w lasach i borach zakochana. Jaksa rycerz wielki i bogobojny, lecz srogi, a gdy nie modli się, to cnoty Olgi strzeże. O Milosie takie duby smalone plótł i tak drewnianym głosem, iż Marta nie miała złudzeń, że Patrycjusz mu to podyktował, czarnymi oczyskami duszę wiercąc. I braciaszkowie Góry też pewnikiem to wyczują. Martę wielkolud mianował swoją przyjaciółką i wielce jej mądrość sławił, co mu o sobie rzekła, to teraz wylewał... Ciekawsze było jednak to, czego nie powiedział. Przyglądała mu się uważnie przez szparę, jak perorował, co jakiś czas drapiąc się tu i tam.

Wolf już się dowiedział, w jakich Marta gustuje dziewkach, oby użył tej cennej wiedzy w zbożnym celu. Albo jakimkolwiek celu. Góra zaś kontynuował, usiłując wymówić "Yotvingiai" i zaciął się na amen na drugiej sylabie. Krztusił się tak, niebożę, że mu Marta postanowiła iść z odsieczą, nim się zadławi. Jako prawdziwa przyjaciółka. Odsunęła się parę kroków od drewnianej łaźni i zanuciła.

Idąc samotnie pustym ugorem
słyszałam kruków smutną rozmowę


Rozmowa w łaźni dla odmiany ucięła się jak nożem, raczej nie w uznaniu dla Marcinych talentów pieśniarskich, bo te były nikłe i dobrze, że publika się trafiła mało liczna i niezbyt subtelna, przyzwyczajona do piosnek, który ryczy się na dziesiątki gardeł, waląc kuflami w stół.

Słyszałam kruków rozmowę smutną.
Tak do jednego drugi powiada:
Gdzie to będziemy dzisiaj obiadać
Gdzież będziemy dziś, dziś obiadać.

Podśpiewując pod nosem, zrzuciła trzewiki i spódnicę, i w samym gieźle ledwie za pośladki sięgającym, tyłem, plecami na drzwi napierając, wtargnęła do łaźni.

Tam za tą łąką, za tym strumykiem
leży od wczoraj zabity rycerz
leży od wczoraj rycerz zabity.
I nie wie nikt, że leży śród pola,
prócz jego pani, psa i sokoła...

Cisnęła przyodziewy w przedsionku łaźni i dopiero wtedy się odwróciła, włosy odrzuciła z twarzy i zamilkła, dostrzegając rozwalone na ławach towarzystwo i pozbawiając ich tym samym okrutnie możliwości poznania dalszych losów rycerskiego trupa.
– O! Tuś mi, mój przewodniku – rozjaśniła się na widok Góry, u jego stóp wielkich jak czółna postawiła swoją kankę z wywarem z tataraku i pogładziła czule wielkoluda po czole, odlepiając przyklejone do skóry wilgotne jasne kosmyki.
– A to Marta – wskazał triumfalnie Góra uśmiechając się szeroko.
– Jużem się poznalim – wspomniał Wolf i przedstawił zarośnięcięgo jak czort typka. – A to Szczeć.
Nie tylko głowa porosła kudłami, ale i tors i uda pokryły się szczeciną. Ramiona, plecy… Kudłacz musiał mieć temperament i szybko tracić nad sobą panowanie. I zamiast rzec coś, skinął łbem. Z ich trójki widać jeszcze widział przyjemną stronę niewiast, bo Góra patrzył z uśmiechem, a Wolf z czujnością. Z całej trójki tylko Szczeć widział w Martcie dziewczę. Kiwnęła mu głową, a uśmiechniętego Górę poklepała po ramieniu, jak się klepie ulubionego konia. Obok niego na ławie rozwinęła skrawek płótna, ukazując drewniany grzebień o nieco wybrakowanych zębach, mały nożyk do paznokci, okrągłe puzderko i kilka innych drobiazgów, za pomocą których szlifowała swoją urodę. Złapała za kraj giezła, by przez głowę je ściągnąć.
– Wy nie z tych cnotliwych i wstydzących? – upewniła się dla porządku.
– Cnotliwe i wstydzące to som mniszki… my woje – warknął dumnie Szczeć, choć pewnie “zbóje” pasowało bardziej. Wstydzić się to nie wstydzili niczego i w zasadzie nie mieli czego się wstydzić, choć w stanie spoczynku Wolf akurat nie imponował… pomijając blizny i normańskie rysunki na swej skórze. Z pewnością Słowianinem nie był.

– Na zachodzie nie masz już wojów – odparła Marta z wyczuwalną nutką żalu w głosie. – Jeno rycerzy. I łotrów. Bo skoro nie rycerz cnót pełen, to łotr, nikczemnik i nasienie piekielne.
Wzruszyła ramionami smutno, giezło ściągnęła przez głowę, pokazując, że nie tylko Szczeć sierścią porośnięty, ale i dzieweczkom się zdarza. Przysiadła obok Góry, ciemne włosy nawinęła na grzebień i nachyliwszy się, zanurzyła je w wonnym wywarze z ziół.
– Gadał Jaźwiec, że się na jego miejsce zamachujesz – mruknęła do wytatuowanego Wolfa. – A czemu, powiedz… czemu ty a nie on?
– Miał szczęście dotąd. Przychylność bogów lub czartów. Silny jest – odparł z niechęcią Wolf i ironicznie się przyjrzał Marcie. – Czemu nie ty, a ten paniczyk w zbroi? Zrządzenie losu.
Wyprostowała się, by mu się przyjrzeć przez cieknące ziołową kąpielą włosy. Błysnęła wilczym okiem i zaśmiała się krótko.
– Los sprzyja tym, co sami sobie pomóc potrafią. A paniątko w zbroi nade mną, bom go uznała. On Diabły gromił i ich twory. Jam żadnego na oczy nie widziała. Ojciec wytłukł wszystkich wiele lat przed tym, jakem narodziła się. Nikt prócz niego nie mógł być… – urwała i machnęła szybko ręką, jakby natrętną muchą przepędzała. – Tedy jutro na uśmiech losu liczysz?
– To gówno prawda… z tym losem. A ja zaś… będę walczył uczciwie i honorowo – uśmiechnął się zadziornie Wolf. – Tak jak Ojciec nakazuje.
Nie zabrzmiało to do końca uczciwie w jego ustach. Nie skomentowała. Uraczyła go tylko spojrzeniem uważnym i podejrzliwym.
– Nie zrozumiałeś pytania.
– Albo zrozumiałem aż nadto – odparł z bezczelnym uśmieszkiem Wolf, przyglądając się podejrzliwie Marcie. Nachyliła się, żeby sobie lepiej mógł obejrzeć z bliska. Krajem giezła obtarła barwiczkę z ust.
– Dlaczego ty winieneś być pierwszy po ojcu, a nie on. To jest jedyne ważne dla mnie pytanie.
– A dlaczego nie ?– odparł pytaniem na pytanie Gangrel. – Ty obca jesteś, jako i reszta twego stada. Ojciec nie zwykł zwracać na opinię innych Spokrewnionych, gdy chodzi o rządy w jego stadzie. Twoja przychylność czy nieprzychylność, za nic mi.

Pokręciła głową.
– Zatem wy mi obydwaj zajedno. Ty i brat twój. – Nie uściśliła, za co. – Jednak nadal, jestem gościem pod dachem twego ojca. Zrobisz przyjemność gościowi? – przekrzywiła głowę i szarpnęła grzebieniem, jedno gładkie pasmo opadło na nagie ramię.
Gniewny pomruk był odpowiedzią na jej słowa. Niemniej Wolf nie chcąc urągać prawom gościnności zabrał się za rozczesywanie jej pukli włosów.
– Uważaj przy potylicy – pouczyła go, gdy się tak szarpał z grzebieniem. – Wyhodowałam tam niezgorszego kołtuna… Chowam w nim małe, perfidne licho, szybkie jak szczur. Szczuję je na takich, co mnie zdrzaźnią, coby im w szkodę właziło.
Zaśmiała się, cichutko i złośliwie, bokiem usiadła, wykręcając nogi, wąskie stopy ułożyła obok Szczećcowego uda, palce zapadły się w sierść gęstą jak turecki dywan w komnatce Salome. Nachyliła głowę cierpliwie pod kolejne szarpnięcia grzebienia i po chwili westchnęła z przyjemności, czoło wparła w pokryte malunkami ramię.
– I mylisz się.
– Może… a może nie. Samo słowo “mylisz” nic nie warte, jeśli za nimi nie idą dowody, które je potwierdzają. Równie dobrze mogę rzec, iż ty źle szacujesz swoje szanse – odparł ironicznie Gangrel, podczas gdy pozostali Spokrewnieniu w zaciekawieniu patrzyli na to dziwo, jakim był Wolf dziewce usługujący.
– Zawsze jest ryzyko – odparła zgodnie. – Jeśli sprawa warta więcej niż funt kłaków w kącie łaźni. Są dowody na moje słowa. Lecz czemu – tknęła palcem w szczególnie ciekawy malunek na piersi – tobie mam je pokazywać. Czemu cokolwiek mam ci pokazywać. Czemu… ty a nie brat twój? – uśmiechnęła się, tym razem bez złośliwości. Z ciekawością.
– Bo go widziałaś. Bo wiesz, że już nie warto. Gdyby było inaczej, wyszłabyś stąd – odparł bezczelnie Gangrel.
– Jam tu miesiąc prawie jechała, w kompanii cnotliwych rycerzy, klechy i pludraka, co męskie części koronkami sobie przyozdabia – zaśmiała się. – Siedzę tu i nie wylazłam jeszcze, boście dla oka milsi, i w tym porównaniu lepiej wypadasz, Wolfie. Toć mówiłam, że wojów nie ma tam już.
– Ale w saunie… winno się innych mieczy używać. Po te przyszłaś?– po tych słowach wolna dłoń Wolfa zacisnęła się drapieżnie na nagiej piersi Marty i jęła ją ugniatać. Za życia Gangrel z pewnością nie należał do delikatnych kochanków. Ale jego działania obudziły iskierki wspomnień i zainteresowania u pozostałych Gangreli. Żywe zainteresowanie świadków akuratnie bardzo Martę cieszyło.

– Nie, nie po te – przyznała lejącym się, leniwym szeptem. Wyjęła Wolfowi z drugiej dłoni grzebień, już mu zbędny. Gwałtowność nie budziła w niej wielkich sprzeciwów, ale Gangrel w porównaniu z Milosem był niezręczny. Wolała nie przeciągać łaziebnych rozrywek na tyle długo, by do irytacji, że nie czuje tymi zabiegami dojmującego zachwytu dołączyła irytacja, że Wolf Zachem nie jest. Okręciła mu się gibko w objęciach, okrakiem usiadła na kolanach i opuściła świecące po zwierzęcemu spojrzenie na rzeczony nagi miecz, którego proponowanie poniżyć ją i sprowokować miało, zdaje się.
– Ale ten miecz przyjmę. Jako wróżbę przyszłego zwycięstwa.
Jowgajła w swoim kamiennym sarkofagu w krakowskiej katedrze obrócić się musiał jak nic. Ze śmiechu. Potarła nosem szorstki policzek i obdarzyła Wolfa najbardziej zaczepnym z pocałunków, których się nauczyła od Swartki, świętej dziewicy tylko z nazwy. Niechże ma coś z tego spotkania kniaziowy syn, coś czego legion jego braci nie ma, zanim dostanie na odlew kosztami rozrywki z Martą. Pocałowała raz jeszcze, a potem przeorała mu bok drewnianymi zębami grzebienia, od biodra po żebra, na tyle mocno, by zabolało, ale by skóry nie rozharatać.
– Od podstarościego przyjmę – uściśliła Wolfowi prosto w ucho, przylegając do niego całym ciałem. – I gdy podstarości podarek da mi przedtem godny, wedle obyczaju.
Nozdrza jej zadrgały, i zadrgały kąciki bezbarwnych ust.
– Nie zgadniesz, czym mnie Jaźwiec postanowił uhonorować.
– Czym ?– mruknął wampir, poddając się zabiegom Marty z udawaną obojętnością na obliczu i nie przejmując się zaciekawionym spojrzeniem pozostałych dwóch wampirów.
– Wilkołakiem. Zdechłym. Wybrakowanym chuderlaczkiem – tchnęła mu z rozbawieniem zabarwionym nutkami rozczarowania w ucho, odchyliła się lekko, by sobie kosmyk włosów z jego podołka wokół palca nawinąć. – Jest wielką, twardą i ciężką dębową dzidą, twój brat, przyznaję – nie ukrywała szacunku wobec siły. – Szkoda, że taką tępą dzidą… To mówiłeś, że jesteś mieczem?
– Ostrym mieczem... ambitnym i potężnym – zaśmiał się chrapliwie wampir, chwytając Martę za pośladek i nadając gwałtowności ich rozmowie. Lekką dla niego była Marta. Ściągnęła nogi razem, ledwie ją poderwał, oparła kościste kolana o jego biodra i ze śmiechem skubnęła zębami pod grdyką.
– I wyrywnym. Jutro – przypomniała. – Od podstarościego. I gdy dostanę podarek, na miarę miecza, nie tępej dzidy.
Powiodła palcem pod okiem błyszczącym jak klejnot.
– Twoje oczy. Podobają mi się. Będą odpowiednie.
– Nie wiem, czy to pochwała czy pogróżka.– zaśmiał się Gangrel, dłońmi łapczywie ściskając krągłości “pochwyconej” wampirzycy.
– To prawda – obwiodła palcem drugie błyszczące ślepie. – Jeśli przegrasz, chcę obydwa. W puzderku.
– Ten kaprys winnaś Jaźcowi przedstawić. Może z nagrodą za jego spełnienie – zaśmiał się wampir, a po chwili jego usta i kły znalazły się na podskakując w rytm ich negocjacji piersi Gangrelki. Nie był jednak na tyle głupi by ukąsić do krwi i posmakować. Nie zamierzał się uczuciowo uzależnić. Złapała go za włosy i w tył głową szarpnęła, mocno i bez finezji.
– Wymagania, jak i nagrody, każdemu podług zasług. I możliwości – rzekła dla odmiany słodko, i przeciągnęła językiem po odsłoniętej szyi. – Chcę usłyszeć ze środka areny, że jeśli cię pokona, masz fantazję, by ci ślepia wyłupił dla mnie na pamiątkę. Co on z tym zrobi, jego sprawa. Kto wie, może podczas wyrywania pamiątek jeszcze i ty jemu coś urwiesz, wszystkich nas ubawiając dodatkowo…
– Nie szanuje się przegranych… ale niech ci będzie. Po zgonie ostatecznym i tak mi zajedno co z mym zezwłokiem zrobią. Ojciec zazwyczaj topi w bagnie. Za mało miejsca na ostrowie na groby.– stwierdził z uśmiechem Wolf. Przestała się mocować i biodra mu gnieść kolanami, pozwoliła się do podołka raz i drugi docisnąć. Jako pieczęć swoistą, że układów zwykła dotrzymywać.
– A jak wygrasz, chcę jedno… Bez puzderka. Możesz wybrać, które. Obydwa mi się podobają.
– Hm… dziwna prośba, ale… spełnię ją – uśmiechnął się Wolf. W końcu i tak by mu odrosło.
– Dziwna? – zdziwiła się Marta, która dziwnym uważała raczej udawanie, że coś się tli w zimnych strupieszałych lędźwiach... a wszystko by pokazać, że jest się lepszym od innych. – Mnie się wydaje rozsądna. Oka na żywca przy publice byle chłystek sobie nie wydłubie. Dwóch ci zabrać nie mogę, bo chcesz zobaczyć… dowody. To chyba musisz mieć czym, chyba że krukowi mogę podetkać? – zaciekawiła się i przygryzła ucho, w które składała propozycje, po czym podparła się dłońmi o ramiona Wolfa i wstała z jego kolan.
– Pójdę już. Byś mógł nad taktyką rozmyślać. Twierdzisz, że można na ciebie stawiać złoto?
– Tak… z pewnością – uśmiechnął się drapieżnie wampir.

Związała mokre włosy w węzeł na karku, wyciągnęła nóż i przeglądając się z nim z wielką uwagą, wymalowała sobie barwiczką usta, stojąc golusieńka pośrodku łaźni.
– Więc muszę już tylko ograbić kogoś z tego złota, które na ciebie postawię – skinęła mu lekko głową i zgarniać poczęła swoje przyodziewy. Szczećcowi rękę uścisnęła na pożegnanie, a Górę po policzku pogłaskała.
– Pamiętaj, com ci mówiła.
 
Asenat jest offline  
Stary 17-11-2016, 22:10   #138
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Wścieklica i jej Pies

Jednooki spacerował spokojnie po dworku Gangreli. Cóż, nie do końca był zadowolony z obrotu wypadków. Jego walka na arenie mogła dużo dać Wilhelmowi i reszcie. Gangrele wierzyli w ślepą siłę. Jak inaczej udowodnić posiadanie siły niż w walce?

Gdy tak maszerował to myślał o Borze. Nieco wyższy od niego. Miał większy zasięg ramion. Do tego jego “Borowy” miał chyba ponad półtorej metra. W sumie dawało to Gangrelowi prawie dwukrotnie większy zasięg niż Jaksie z jego szablą. Układał w głowie plan walki. Jeżeli bardzo skróci dystans, to Bór nie da rady go trafić. Będzie musiał tylko szybko uderzać. Na tyle szybko, żeby Bór nie zdążył rozpędzić się w wirującym tańcu śmierci. Dwuręczne miecze sprawdzały się w walkach przeciw kilku przeciwnikom. Na otwartym polu. Tam, w dole areny wystarczy być szybszym. Jednooki rozważał walkę bez napierśnika. Wszak przeciwnik będzie najpewniej walczył okryty jeno futrem. W czasie rozmyślań dotarł do pomieszczenia zajmowanego przez Honoratę. Zapukał, jako nakazywał obyczaj i czekał na zaproszenie.
- Kto tam? Czego chciał?- typowo jasnorzewska “gościnność”. Zasłużyła sobie Honoratka na tutejsze miano i gwałtownością i niewyparzonym językiem. A choć poróżnili się już przy pierwszym spotkaniu (głównie z jej winy), to zyskiwała wszak przy bliższym poznaniu. Inaczej by do niej nie przyszedł.
- Gryfita. Musim porozmawiać.
Zamilkł na chwilę, po czym dodał:
- Walczył będę na arenie. Z kniaziowym dzieckiem. Borek mu miano. Fakt, wielki jak dąb. Myślał żem, czy rad jakiś nie masz.
- Też sobie umyślił.- otwarła drzwi z marudzeniem i wpuściła go do środka.- Skoro już jesteś to wybierz…- i wskazała dłonią na łóżko, na którym leżały dwa kubraczki, jeden zielony drugi czerwony. Po czym zamknęła drzwi pytając.- Po cóż się chcesz z nim bić? To rzeźnik. Nie widziałeś co na Arenie robił?
- Czerwona. Krew naszym kolorem - zdawało się, że nawet nie zerknął na ubrania leżące na łóżku. W każdym razie nie dał po sobie poznać, że zerknął.
- Wiesz li, oni tu wszyscy myślą, żeś mą primogenką. I mi zarzucił, że się Wścieklicy surdutu trzymam. Toteż rzekłem mu, żeby jako pies odszczekał co rzekł. A że nie odszczekał, to ruszma z nim na dół. Czy rad jakiś przed walką udzielisz? - w czasie gdy to mówił podszedł do łóżka i uniósł czerwony kubrak, podsuwając go wampirzycy.
- Wiesz li jak ubić wąpierza w walce. Ubić na amen?- zapytała Wścieklica zakładając kubrak.- wzruszyła ramionami.- Żeby choć Jaźwiec czy ten no… Wolf, to może by te słowa miały wagę, ale jakiś Borek? Kolejny kapuściany łeb, który może nie przeżyć następnych swarów z Kościejem… ech… szkoda słów.
- Czylim nie ryzykował wiele wyzwanie rzucając. Dobrze to więc dla interesu naszego. Jeno jeszcze krew przed walką potrzebować będę - patrzył z uwagą na Brujah.
- Walka na arenie to… walka na śmierć i życie. Nie wiem dokładnie jak będzie przebiegać, ale z pewnością on będzie celował w głowę i szyję.- zamyśliła się Honorata.- I ma siłę by ci głowę ściąć w walce. I oręż też właściwy, masywny i ciężki.
- Trudny do opanowania i powolny w ataku. Ale tak, zgadza się. Chwila nieuwagi i głowę łatwo pod takim mieczem stracić. Szybkością go zmorzyć spróbuję. Nie pozwolę mu ostrza rozkręcić. Jeno szybkością musiałbym Brujah dorównać.
- Ale miecz weź sobie raczej lepszy. Szabla dobra do ludzi i ranienia. Walczysz jednak z potworem, więc oręż dobrałbyś sobie odpowiedni.- wzruszyła ramionami Honorata i spojrzała wprost w “oczy” Jaksy.- Nie daj się zwieść… on tym kawałkiem żelaza machał jak piórkiem. Silny nadludzko to i miecz u niego szybszy.
Skinął głową.
- Rada to zacna. Przemyślę. Dobrze byłoby utrzymać fortel iż mą primogenką jesteś. Przed walką hołd ci złożę pod publikę. Co myślisz o tym pani?
- Jak chcesz.. bardziej jednak skup się na walce. Nie ty jeden doświadczony rębajło w tym miejscu.-
stwierdziła cicho Honorata.- Może to i głąby kapuściane, ale wiedzą jak siekać mięso, nawet to biegające po arenie.
Skinął głową, ni to na pożegnanie, ni to na znak, że radę przyjął.
- Bywaj pani - rzekł i wyszedł z jej prywatnej “komnaty”
- Bywaj.- dobiegło za nim.


Marta i Gwóźdź Wieczornego Programu

Świątynia była taka jakiej można się było spodziewać, po tym jak się prezentowała na zewnątrz Skromna do przesady: drewniany ołtarzyk, drewniany krzyż, drewniane i puste tabernakulum. Kilka drewnianych ławek i nic poza tym. Żadnego splendoru, żadnego piękna. Dobrze chociaż, że była czysta i zadbana. Mizerny był ten przyczółek chrześcijaństwa w tym w sumie pogańskim ośrodku cywilizacji.

Ołtarzowi nie poświęciła więcej niż jedno spojrzenie, nie jej bóg tam wisiał. Usiadła bokiem na jednej z ław i świdrowała rycerza zwierzęcymi oczami, czekając, aż modlitwy zakończy. Czystsza się wydawała i porządniej odziana niż ostatnio, choć nadal skromnie, jak szlachcianka zagrodowa albo i włościanka, w samym gieźle i spódnicy z grubej wełny. Świeżo wyczesane włosy rozsiewały korzenną, słodko-gorzką woń tataraku.

Jednooki nie lubił gdy przerywało mu się modlitwę. Choć tu, na tym krańcu świata nie czuł tej przytłaczającej obecności Boga, co w katedrze w Krakowie. Tutaj jego Bóg objawiał się jedynie delikatnym mrowieniem w palcach. Usłyszał ją bez problemu. Jego zmysły były dużo bardziej przykute do tegoż padołu łez niż jego umysł, którym starał się sięgać bram niebios.
Dokończył dziesiątkę różańca, po czym przeżegnał się i wstał z klęcznika. O ile tak szumnie można było nazwać kilka krzywo zbitych desek stojących przed prostym stołem. Wiedział też, że zmysłów toreadora nie zachwyci lokalną sztuką. Pokłonił się wizerunkowi ukrzyżowanego Pana i ruszył do ławki w której zasiadała Marta.
- Wyglądasz zacnie - rzekł obyty z kulturą rycerz.
- … a ty paplesz jak dworak - odparowała, unosząc jedną brew. - Ponoć dałeś się do tańca zaprosić nawet.
Usiadł obok niej ciężko.
- Eh, racje masz. Męczą mnie te dworskie maniery. W Krakowie siedział żem cicho, bo mnie ta ich polityka nie interesowała. A tutaj… Tutaj jest tego wszystkiego tak wiele. Niedługo sami sobie się zaczniemy rzucać do oczu po to tylko, żeby każdy z nas dostał swój kawałek bagna. - Jaksa wypuścił powietrze, zrobił chwilę pauzy, po czym znów napełnił płuca i dodał:
- Mam jednego niedźwiedzia do powalenia. Przyda się to, żeby bestię we mnie ukoić. Lepiej jego, niżbym miał Zosinę naszą rozszarpać.
Przetrawiła wyznanie. Czubkiem palca dotknęła lodowatych kostek dłoni rycerza.
- Stroszysz się, czy zaprawdę go nie doceniasz? Pierwsze jest śmieszne. Drugie - głupie.
Wzruszył ramionami.
- To bez znaczenia. Tam w dole poznamy wolę Bożą. Jako rycerz hańby nie mogę znieść, wiec walka musi się odbyć. Może masz dla mnie jakieś nieocenione rady?
- Którego boga? - spytała, ale nie oczekiwała odpowiedzi. I wyraźnie też tok myślenia Toreadora nie przypadł jej do gustu. - Mam rady. Mam i co innego… Cel, na przykład. A co ty masz dla mnie, Jakso? Jutro kniaź powraca i czas ci się skończy.
- Cała to noc zatem. Wiele zdarzyć się może - jego twarz nic nie wyrażała. Zdawała sie nawet bardziej martwa niz on sam.
- Wiele już się zdarzyło. Niemniej… życzę ci szczęścia w walce. Czasem przydaje się nawet najlepszym.
Uścisnęła mu prawicę, szybko i lekko. A potem rozwarła palce drugiej dłoni. Coś tam trzymała cały czas. Flaszeczkę. Małą flaszeczkę z grubego szkła, z gęstym szkarłatem pełznącym po ściankach.
- Jeszcze jeden krok na borg?
- Kiedyś rzekłaś, że krew moją byś chciała. Może już nie być okazji, bym mógł ci ofiarować taki dar - spojrzał na trzymaną flaszkę.
- Nie sądze byś chciała ją pić, więc pewnie znajdziesz również taką pustą flaszeczke na dar ode mnie. Jeśli pożądasz ją nadal. A cóż to jest? - zapytał w końcu cały czas patrząc na trzymany w dłoni przez Martę flakon.
- To, czegoś ty pożądał tak bardzo, żeś był gotów kompaniję całą zostawić za plecami - objaśniła.
- Skąd? - warknął niemal gdy jeszcze była w połowie zdania.
- Stąd - obróciła ku niemu bladą twarz, gniew wzbudził zainteresowanie. - Wszak daleko odejść nie mogłam.
Stał wpatrując się w nią z uwagą. Obydwoje wiedzieli, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Jednak nie miał zamiaru pytać dalej. Czekał cóż ona doda. Położyła rękę obok siebie na ławie.
- Spocznij sobie. Nie lubię głowy zadzierać.
Flakonik zniknął w którejś z sakiewek przy pasku.
- Nie odczuwasz czasem - szepnęła - żeś zachorzał?
Na moment patrzył na wampirzycę, jak gdyby mówiął do niego w innym języku. Z niejakim opóźnieniem dopiero wrócił do miejsca w ławce. Tym razem przysiadł się bliżej. Miejsca między nimi nie zostawił nawet, żeby biblię położyć.
- Umarli nie chorują.
- Umarli też nie jedzą. A w nas jest głód, którego nic nie nasyci - wskazała. - Umiemy kiełznać własną bestię, ale pozbyć się jej nie sposób. Czy coś się tu zmieniło, Jakso? W tobie?
- Nie, nic takiego nie czuję - skłamał w pierwszej chwili. Spuścił głowę i skupił wzrok na swoich kolanach. kontynuował, choć głos jego przycichł. Jakby wyznawał prawdę przed samym sobą, a nie przed Martą:
- Brakuje mi czegoś. Uczucie pustki. Nie czuję tu Boga. Nie czuję jej. Niczego nie czuję.
Zacisnął pięść. Zagryzł zęby. Walczył sam ze sobą, jakby oceniając cóż powiedzieć może, a cóż pozostać winno tajemnicą.
- Tam… w tej krwi lupinów… tam było życie. Miałem je w sobie. Wiesz Marto, tego się nie zapomina. Bijące serce. Wiesz, że nie zostaniemy zbawieni. Możemy jedynie czekać na Paruzję i liczyć, że wtedy nas osądzi. To dało mi coś, czego nie umiem opisać. Później przyszło zwątpienie. Giacomo mówi, że krew pochodzi z kielicha Kainowego. Czy więc jak Kain Boga winnem się zaprzeć, żeby szczęścia zaznać? Nie dość silnym, by własny krzyż unieść. I w tym wszystkim była ona - zamilkł.
Na twarzy Marty zaciekawienie płynnie przeszło w brak zrozumienia. Spytała, czym jest Paruzja, a odpowiedzi wysłuchała z dystansem i chyba też jakimś politowaniem. Rozterki to nie było coś, co się Marcie zdarzało. A na pewno takowych nie miała wobec swego boga.
- Ona. Sarnai. No i co z nią?
Wzruszył ramionami nie odpowiadając. Jego twarz jakby posmutniała. Dziwne było tak patrzeć na wampira, który przez kilka wieków spokojnie egzystował, a w ciągu kilku zaledwie tygodni stracił wszelkie filary egzystencji.
- Nie wiem - powiedział niemal szeptem, po czym odwrócił cała twarz do Marty.
- Czy myślisz, że to…. to wszystko… wątpliwości… czy to wszystko winą choroby?
Gdzieś w głowie migotał mu sen w którym Sarnai toczyła bój z Martą. O co właściwie walczyły? Czy mógł ufać tej, na którą teraz patrzył?
W białej ręce Marty znów pojawił się flakonik. Wampirzyca skinęła pomału głową.
- Choroba. Nie ciała. Może duszy… krwi, serca. Coś, co trawi od środka... - dotknęła własnej piersi, gdzie od wieków nic nie biło i było jej z tą martwą ciszą dobrze. - Jesteś teraz słaby. Do czegóż ty tęsknisz? Do jeszcze większej słabości śmiertelnego ciała - oparła palec o pierś Toreadora. - Nie jesteś już człekiem. Czemu wstecz patrzysz? Nie tamtędy ci droga, wprzód przeć trzeba.
Urwała i oparła się o wezgłowie ławki, flakonik położyła sobie na spódnicy przy podołku, wpółprzymknęła powieki.
- Wprzód patrzę i widzę bór do wycięcia.
- Przyszedłem nie w porę? - naraz do kościoła wtargnął Węgier. Okiem podejrzliwym przyjrzał się Marcie, to znowu Jaksie. - Cóże knujecie?
- Modły wznosim -
odparła Marta. Flakonik znikl we wnętrzu jej dloni.
- Chciałem wam rzec, byście zachowali czujność - Zach przysiadł obok rycerza. - Gdym pilnował contessy, by jej nikt w łaźni nie przeszkadzał, zdawało mi się, że zoczyłem mnicha. Albo ktoś igrał z moją głową i chciał mnie wywabić z wachty, albo był to on. Stawiam na to pierwsze.
- I jako na mnicha przystało szedł do kaplicy. Cóż. Tutaj nie doszedł -
powiedział jednooki.
Wampirzyca nie odrzekła nic. Skinieciem tylko dała znać, że przyjęła do wiadomości. Potem w Ukrzyżowanego zagapiła się nieruchomo.
- Bez kniazia straszna tu samowolka. Nie dajcie się sprowokować - dla odmiany Zach zagapił się na ostry profil Marty. - Chyba, że kniaź im nakazał te manipulacje, by wybadać grunt.
- Tu tak zawsze - rzekła cicho. - Ani my wyróżnieni specjalnie obrazą, ani pobłażliwością
- Taak. Skuteczne niektóre ich prowokacje - powiedział Jaksa w zamyśleniu i starając się zmienić temat rzekł:
- Gdzież tego mnicha widział? Może ślad jaki ostawił?
- Szuka tego co my -
orzekła Marta i podwinęła nogi, by na stopach sobie przysiąść, w pozie niezbyt przystającej do kościelnej ławy. - Nie ma co go wyglądać. Trzeba wyprzedzić.
- I tu miałby kielicha szukać? -
Zach się skrzywił w niedowierzaniu. - Myślę, że jego tu nie ma. Że to tylko iluzja.
Jedna rączka Marcina wsparła się na ramieniu Jaksy. Flakonik trzymany w drugiej dłoni przepłynął mu przed okiem, szkarłat się przelał we wnętrzu. A potem flaszeczka znikła znowu w jednej z sakiewek przy Marcinej zapasce. Minę Gangrelka miała podejrzanie podobną do tej, z którą Jaźwca po ramieniu gładziła okrwawioną świeżo dłonią.
- Śpieszno ci gdzieś? - zapytał Węgier na to Marty powstanie. - Jeśli ci zawadza moja obecność to rzeknij i zostawię was samych.
- Śpieszno mi twą dupę ratować… gdy ty inne strzeżesz przed łakomymi spojrzeniami - odparła uprzejmie. - Jakso, będziesz patrzył w juchę przy świadkach, czy wolisz w cichości?
- Działam w interesie naszej kompanii. Mieliśmy zdaje się Olgę przychylić do sojuszu z nami - odparł Zach ale zaraz poruszył temat tajemniczej juchy. - Co to za krew? Jakso?
Rycerz powstał z ciasnej kaplicznej ławy. Wzruszył ramionami.
- Tegoż nie wiem jeszcze. Wszak tego Marta oczekuje. Bym okiem rzucił na nią
Mówił całkiem spokojnie. Zupełnie inaczej niż gdy wcześniej Gangrelce szczere wyznania prawił.
- Właśnie tak - potwierdziła Marta dobitnie i nawet uśmiechnęła się, wyraźnie rada. - Tylko dwie rzeczy - uniosła dwa palce - Dobrze, byś się skupił na chwilach przed śmiercią. A jeśli i coś przedtem ujrzysz… jak najwięcej szczegółów. Jakie drzewa. Czy rzekę słychać… wszystko jest ważne. Gdy masz dziesiątki oczu, nie jedno - uśmiechnęła się znowu, i wsunęła mu flakonik do ręki.
- Moment, moment. Co to za krew? - Milos starał się nadążyć za Martą. - Jaka śmiercią? Jaką rzekę?
- Dniepr - odpowiedziała Marta machinalnie i bez zastanowienia. - Myślę, że Dniepr.
A potem cały spokój z niej opadł i zaczęła obgryzać paznokieć.
- Tak. Czasu nam nie tracić. Milosie, mam nietypową prośbę. Czy mógłbyś mi na uczcie swój miecz użyczyć? - rzekł odciągając rozmowę od tajemniczej krwi.
Węgier zgodzł się skinieniem.
- Wtajemniczysz, po co?
- Bór gangrelski mam do ścięcia. Ale może nasz miłościwie panujący czegoś użyczy - dopiero w tym momencie jednooki przypomniał sobie, że Zach władał podobną bronią jak on
- Chyba nie dałeś się wciągnąć na arenę?
- Wskoczył z rozmachem - odparła Marta, odklejając od wymalowanych ust odgryziony skrawek paznokcia. - Wychodzimy, Milosie Zach. Jaksa będzie dumał a modlił się.
Wyciągnęła rękę, przebierając niecierpliwie palcami.
Ścisnął jej dłoń i wyszedł za nią.

Gdy został sam w kaplicy Gryfita przyklęknął i zaczął odmawiać różaniec. O powodzenie w walce. O dar widzenia. O powrót Sarnai. Z żalem stwierdził, że nie ma za co dziękować Panu. W końcu schował różaniec do sakwy przy pasie i wyjął cenne preciozo Marcine.
Jednooki zerknął na flakonik. Uniósł go do swego czujnego oka. Niczym smakosz obserwował jak po wzdrygnięciu flakonikiem lepki płyn okleja jego ścianki. W końcu otworzył go. Powąchał swymi wyczulonymi zmysłami. Przez moment poczuł głód. Głód, o którym nie pamiętał. Głód, który przypomniał mu, iż jego rycerze zostali na dworku Jasnorzewskiej. Zanurzył w posoce palec wskazujący, a później zaczął rozcierać gęstą krew między palcami. Samemu sięgając do mocy krwi, być może dane będzie mu poczuć esencję jego właściciela.


Wizja przyszła nagle. Jaksa odrzucił głowę do tyłu. Czuł to… czuł wszystko to, co czuł właściciel tej krwi.

“Las.. noc… gniew… Zwierzęca natura dominująca.
Bieg przez Las.
Miesiąc w górze.
Zdrajca, łotr, złodziej!
Gniew na złodzieja.
Zabrał skarb!
Zabrał.. ukradł!
Co bez niego pocznę… “

Myśli wilkołaka szalone i dzikie, półludzkie półzwierzęce utrudniały Jaksie skupienie się na wizji, czuł też jego głód… tak podobny wampirzemu. Lęk przed stratą, gniew na współplemieńca który skarb zagarnął dla siebie.

”Dopaść, zabić Księżycowego Strażnika, wytropić i zabrać skarb… dla siebie.
Smoleńsk tam szukać zdrajcy odzyskać.. zabić… posmakować znów krwawy miód starych bogów."

Jaksa czuł ten głód, czuł tą wściekłość i strach. I odbijało się to na jego obliczu. Widział też gwiazdy i wiedział dokąd zmierza ów wilkołak. Wiedział że zmierza tam cała jego wataha, ale już nie kierowana niczym innym jak chęcią zabijania i odzyskania skarbu, tylko dla siebie.
Przepełniony gniewem wilkołaków sapał głośno nad otwartym flakonem z krwią. Pochylał się nisko w kaplicznej ławie, przez co nikt z postronnych nie mógł zobaczyć, że wysunął swe wielkie wampirze kły. Wilkołaczy gniew z wizji i wampirzy głód oto ruszały w taniec godowy. Tej podłej nocy, na krańcu świata. Rycerz jednym sprawnym ruchem przechylił flakon i wypił jego zawartość. Czuł to miłe uczucie gdy ciepło wilkołaczej krwi rozlało się po trzewiach.
Dziwne uczucie ognia powoli wypełniało ciało. Czuł głód krwi.. tej prawdziwej… wilkołaczej. Czuł też, że w czasie walki wgniecie tego Bora w podłogę, wdusi w ziemię, wdepcze w bruk… zabije. Nie było to dojmujące uczucie, panował nad nim… i czuł się potężny.Co więcej… czuł się prze krótki moment żywy. Przez chwilę jego skóra była ciepła, przez chwilę jego serce biło, przez chwilę oddychał jak człowiek. Przez kilka uderzeń serca.

Skrzypnęły odrzwia, które Marta uchyliła i przymknęła na powrót za sobą. Po chwili stanęła przy pochylonym w ławie bożogrobcą. Przyglądała się przez chwilę prawicy zaciśniętej tak mocno, aż kostki zsiniały na bladej dłoni. Nie wykonała żadnego gestu, nie wyciągnęła ręki po flakon.
- Nie mamy wiele czasu, Jakso - przypomniała tylko cicho.
- Wszak cała wieczność przed nami - i jakby wbrew swoim słowom przeżegnał się i wstał.
- Modlitwy o zwycięstwo mi już wystarczy. Flakon wypełnię ci krwią mą jakiem przyobiecał.
- Zachowam. Dla niej, jeśli padniesz.
Wyłamała z trzaskiem palce. - Chodźmy arenę obejrzeć. I posiłek znaleźć ci. Jeśli przed walką wampirzej zechcesz, to każdy z nas ci użyczy. Niektórzy tak robili, przed bitwami. Jakem młoda była.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 18-11-2016, 04:24   #139
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Spotkanie z Burym i Kusym trochę podkopało jej i tak wątłe zasoby optymizmu. Ich postawa nie była jednak dla niej zaskoczeniem. Byli wojownikami. Zabijanie było ich naturą
Miała tylko nadzieje że pod warstwą twardych rębajłów było coś jeszcze.
Słów Wilhelma wysłuchała potulnie, chociaż zacięta mina świadczyła że nie trafiły na podatny grunt. Zosia potrafiła być dumna i zadziorna… Tylko w inny sposób niż pozostali. Położyła dłoń na jego pancerzu, podchodząc bliżej, i odparła cicho.
- … Nie wszystkie zwierzęta atakują dlatego że wyczuwają strach. Niektóre atakują tylko dlatego że same czują się zagrożone. Może gdyby nie Tzimicse, byliby inni. – „może” nie umknęło Wilhelmowi. Zosia dobrze wiedziała że dużo z jej rozumowania opierało się nie na zimnej logice, a płonnych nadziejach. - … Nie będę strachliwa. Wiem że to co robię jest słuszne… I dlatego nie będę udawać Ventrue. – dodała twardo. – … Sama obrałam tę ścieżkę, i będę jej bronić. Tłumaczyć się klanową klątwą… Nie było właściwe. – pokręciła głową – I nie chce też wyrzekać się swojej klanowej przynależności. Brujah… Traktują to bardzo poważnie. Jak to szło… „Ja przeciwko memu bratu, ja i mój brat przeciwko klanowi, ja i mój klan przeciwko całemu światu”… Jakoś tak… -… zaśmiała się niezręcznie. Nie znała się za bardzo na klanowej filozofii.
Do tego, udawanie Ventrue mogło nie leżeć dobrze z Honoratą. Zosia mogła nie być tym na co przyszła primogenka liczyła, ale była Brujah.
-Ravnos… ja słyszałem te słowa od Ravnoskiego cygana.- stwierdził krótko Ventrue.- A oni są tacy jak ich ojciec. A ten cóż… sądząc po tym co już słyszeliśmy, jest odbiciem swych synów. Albo oni jego.
Podrapał podstawę nosa palcami w żelaznej rękawicy.- Drapieżniki atakują… a tu łani nie znajdziesz. Same wilki. Przykro mi.
- … Może. – zgodziła się Zofia. – Ale to dopiero dwóch z dużego rodu… Może pozostali będą inni. – Uparła się.
- … Zresztą… Wiele z tego co robią jest z rozkazu Miszki. Nie mogę ich obarczać winami ich ojca.

Przerwała.

Po czym wybuchła histerycznym śmiechem.

Co za niedorzeczny tok myślenia. Byli wampirami. Pokutowanie za grzechy innego było sensem ich istnienia.

– Ahahaha, haha, haaa, haaaa. – pociągnęła nosem, wycierając nieistniejącą łzę.
- … Porozmawiam jeszcze z kilkorgiem. Wezmę Pana Górkę żeby być bezpieczną… Wiem, że masz ważniejsze rzeczy na głowie niż pilnowanie jakiejś naiwnej smarkuli, Wilhelmie.
- Mogą poczekać.- odparł krótko wampir.
- … Czasami nie wiem co tobie myśleć Wilhelmie… – mruknęła pod nosem, po czym ruszyła dalej.
– To czy… Jest coś o co chciałeś mnie zapytać? Albo przekazać?
- Myśl o mnie jako o rycerzu. Tak chyba będzie najprościej.- stwierdził krótko Wilhelm i rzekł spokojnie.- Opowiedz o sobie. Jaki ci się ojciec trafił? Jak trafiłaś do Krakowa? I po co w nim siedziałaś?-
Zofia zamrugała, skołowana. Tyle ze sobą przebywali, a teraz ją o to pytał? Chyba nie było gorszej okazji.
… Biorąc pod uwagę jej niewyobrażalne sukcesy w jednaniu sobie synów Miszki, chyba mogła sobie pozwolić na krótką przerwę.
– … Skoro nalegasz. – pozwoliła się wziąć pod rękę. – Pochodzę z… Terenów obok Ulm. Nie jest to niedaleko Tyrolu? – zapytała. Nie była zbyt dobra z geografii. – Mój ojciec był myśliwym… Ja byłam jedyną córką. Bardzo chciał mieć syna, ale… Matka nie mogła mu go dać. – wzruszyła ramionami. - To sama musiałam we wszystkim im pomagać. Żadna ze mnie dworka dama, ha, ha, ha…. – zażartowała, kiepsko.
- To widać… zadziorna z ciebie dziewuszka. Dwórki takie nie są.- potwierdził z lekkim uśmiechem na obliczu rycerz.
– Nie jestem zadziorna! – naburmuszyła się. – Jestem zadziorna?
… Może nie była ostatnio najuprzejmiejsza wobec innych.
-Ostatnio coraz bardziej. Niewątpliwie wpływ Primogenki.- ocenił rycerz z ironicznym uśmieszkiem na idealnym obliczu.
- … Przepraszam. Nie chciałam sprawiać wam problemów.
- Problemy i tak by się pojawiły.- stwierdził filozoficznie Wilhelm i machnął ręką.-Nie przejmuj się tym.
Zosia oczywiście się przejęła. Zosia wszystkim się przejmowała.
Ale podjęła dalej historię.
–Na czym to ja… A tak. Mój stwórca… – spochmurniała. - Nie był dobrym człowiekiem. Był ambitny, i szykował się do… Czegoś. Nie wiem czego. Nie obchodziło mnie to. Spłonął w pożarze. Świat jest lepszym miejscem bez niego.
Zacisnęła wargi. Nie był to dla niej przyjemnym temat.
- Jak widzisz więc, nie każde życie jest cenne. Nie każdy Spokrewniony jest wart drugiej szansy.- zanim wypowiedział te słowa Wilhelm długo rozważał sprawę w myślach.
Być może powinien był poświęcić jej jeszcze więcej rozwagi, bo nieprzyjemne spojrzenie Zofii jasno mówiło że wcale jej nie podobało wykorzystywanie jej przeszłości przeciwko niej.
– Ulryk otrzymał setkę drugich szans. Zignorował je wszystkie
- Co było dalej?- zapytał Wilhelm spokojnie i cicho, jakby nie zauważył jej zagniewania. A może zauważył i dyplomatycznie postanowił nie wpływać dalej na tą rafę.
Zofia mierzyła go chwilę wzrokiem, po czym kontynuowała, trochę łagodniejąc.
– Po jego śmierci… Błąkałam się trochę. Poszłam zobaczyć morze na północy. Potem odwiedziłam góry na południu… Tak kilka razy. – wzruszyła ramionami. – Niezbyt ciekawa historia. W większości składa się z kopania dziur w ziemi. I uciekania przed wilkami… Bardzo dużymi wilkami. Ha, ha…
– W końcu zboczyłam trochę za bardzo na wschód, i trafiłam na ziemie księcia Berlina. A że niezbyt mu się spodobała moja obecność w jego lasach, to kazał mnie sobie przyprowadzić. Myśleli że jestem Anarchem, albo Caitifem. Nie wiedziałam nawet co to oznacza, wtedy.
Lekki uśmiech zawitał na jej ustach.
– Tam spotkałam Matkę Agnieszkę. Poznałeś ją na przyjęciu. Doradzała tamtejszemu Księciu. Przekonała go że mój stwórca, eee… „Zaniedbał podstaw mojej edukacji”, i że zamiast… Tego co zwykle robi z nieproszonymi gośćmi… - … Co najpewniej oznaczało wbicie kołka i w serce i zostawienie na pastwę porannego słoneczka. - … Lepiej będzie jeżeli odda mnie pod jej opiekę.
- Rozumiem. Ale teraz sama o sobie stanowisz panno Zofio i czas pomyśleć jakie miejsce dla siebie wykroisz w Smoleńsku.- stwierdził ciepło rycerz.
Wydęła usta, niezadowolona.
– … Daj mi chociaż skończyć. Na czym to ja… A tak, Berlin Przez kilka lat mieszkałam tam z Matką Agnieszką. Potem przenieśliśmy się do Krakowa, do klasztoru Dominikanek. Tam też spędziłam z kilka lat. Siostry zakonne próbowały mnie nauczyć jak czytać i pisać… Nie szło to mi zbyt dobrze… – zwiesiła głowę. – Po jakimś czasie… Nie wiem jak to nazwać. Ale klasztor zrobił się… Duszny. Gorączka podróży? – zażartowała. – Za zgodą Matki Agnieszki ruszyłam zwiedzić trochę Rzeczpospolitej. Gdańsk, Ryga… Wilno… Lwów, te okolice. Nauczyłam się trochę mówić po Rusku przy okazji. Poznałam trochę Brujah. Niezbyt mnie polubili… Ale nieważne. Po kilku latach wróciłam do Krakowa. I kiedy Matka Agnieszka opowiedziała mi od wyprawie do Smoleńska. – zawahała się. – Sama nie wiem. Chyba zmęczyła mnie wieczna tułaczka. Chciałam… Zrobić coś dobrego. Tak jak powiedziałeś… Znaleźć miejsce na siebie… Choć ja bym nie użyła słowa „wykroić”, aha haha…
… Niezbyt podobał jej podtekst w tym stwierdzeniu.
-Chodzi o ziemię, nie o… osoby. Wykroić własny spłachetek gruntu. Teraz cię Honorata wzięła pod opiekę, ale potem.. zostaniesz pewnie szlachcianką na własnym dworku. Z adoratorami pod oknami.- rzekł pół-żartem pół serio Wilhelm.
– Ha… Ha…
Zaśmiała się niemrawo. Po prawdzie to nie wiedziała co przyniesie przyszłości. Jeżeli wierzyć Panu Haszko, to marny koniec.
Jeszcze tydzień ten temu była przekonana że z dworku Honoraty przeniesie się bezpośrednio do dworku Koenitza. Teraz… Nic nie było pewne.
Zarumieniła się trochę na tą myśl, ale nic nie powiedziała.
Rycerz wskazał palcem na rudego kulawego wampira kuśtykającego w kierunku dworku.- Z nim chcesz się rozmówić?
Słowa Wilhelma wyrwały ją z zamyślenia.
– Eh? A tak… Miałam nadzieje rozmówić się z Panem Góra… Ale nieuprzejmie byłoby się nie przywitać.
-Nie musimy się witać z nim, jeśli chcesz… możemy poszukać Góry. Spytam się go czy go nie widział.- zaoferował się Wilhelm.
– Nie nie, po prostu… Myślałam że Pan Góra pomoże mi znaleźć… Takich podobnych jemu. – wyjaśniła. Zdaniem Krasickiego Góra był… Kompletnym kretynem, ale w oczach Zosi był po prostu szczery i serdeczny. Co zresztą wiele mówiło o samej Zofii. – Zresztą… Istotne jest zobaczyć ich takimi jakimi są. – dodała cicho. Może i była naiwna, ale nie chciała być ślepa na prawdę.
Wilhelm miał sceptyczną minę słysząc jej słowa.
Niemniej podeszli do rudzielca.
– Eeee… Przepraszam? Nie przeszkadzam?

- Aaaa.. no… trochę?- zapytał wyraźnie zaskoczony Spokrewniony. Nie spodziewał się zaczepki i nie wiedział jak na nią zareagować.- Czym mogę służyć gościom mego Ojca?
Dobrali się wyśmienicie, bo teraz i Zofia była zbita z tropu. No, ale skoro przeszkadzają tylko trochę…
– Eeee, no… Jestem Zofia eeee, Jasnorzewska. – dodała. Nadal nie była przyzwyczajona do tego nazwiska. – A to Wilhelm Koenitz. Byłam ciekawa… No, jak życie. Miałam nadzieje was trochę poznać, skoro niedługo będziemy sąsiadami, i w ogóle, ha, ha…
Urodzona dyplomatka.
- Sąsiadami? Jakimi sąsiadami? - zdziwił się zaskoczony Gangrel.
-No.. zamieszkamy w okolicy.- przypomniał Wilhelm, na co wampir odpowiedział machnięciem ręki.-Ale poza puszczą, gdzieś tam przy Smoleńsku. To żadne sąsiedztwo.
Zosia zamrugała.
– No tak, ale… Nikt inny w okolicy nie mieszka? Do Smoleńska wam chyba najbliżej?
Jeżeli oni nie byli traktowani jak sąsiedzi, to kto był?
-W puszczy? Żaden wąpierz. To wyłączna własność kniazia.- wyjaśnił uprzejmie rudy wampir.
Pokiwała powoli głową.
– W każdym razie… Tak się generalnie zastanawiałam… Jak tu trafiliście… Co robicie w wolnym czasie… Tego typu rzeczy… Pan Góra bardzo zachwalał okoliczne lasy? – zaryzykowała, licząc na to że Rudzielec z własnej woli podchwyci jakiś wątek, i nie będzie musiała go cały czas za język ciągnąć.
-Znaczy tu...Ojciec nas zebrał, a robimy co każe. A wolnym czasie?- wampir zerknął na swą wykoślawioną stopę.-Ja już tylko ryby mogę łowić, więc wypijam krew pijaków… w wolnym czasie. No i gram w kości i… rzucam sztyletem do tarczy. I tyle...chyba. I stawiam zakłady na walki w Arenie.
– Pijaków?
- Po przemianie samo picie piwa nic nie daje. Trzeba z krwią.- rzekł Gangrel jakby to była oczywistość dla każdego.
– Ahaha, no tak, oczywiście. Nie wiem czemu, ale pomyślałam o łowieniu, rzece, pijawkach, i jakoś tak.. zgłupiałam. – zaśmiała się niezręcznie, pukając się w czoło.
– Um… W każdym razie… Jeżeli nie jest to drażliwy temat, to… Czy mogę się spytać, co się Panu stało w stopę? – zagadnęła, starając się brzmieć najuprzejmiej jak potrafiła.
- Chu… znaczy…- rudy wampir pohamował swe słownictwo.-Diablątko mnie wykręciło, nim zdołałem je ubić… Przygwoździłem go do ziemi i odrąbywałem mu łeb, a on w panice chwycił mi dłonią i wykręcił. Od tego czasu zawsze tak odrasta cho… no… noga odrasta.
– E? - spojrzała zaskoczona na Koenitza. – Oni tak potrafią?
-Tak… i wiele innych sztuczek. Na szczęście Kościej nie lubi konkurencji i ci bardziej utalentowani znikają sami.- zaśmiał się rudy wampir, a Koenitz potwierdził dodając.-Najpotężniejsi potrafią ponoć zmienić się całkiem w krew, choć.. nigdy nie widziałem, by ktoś tak uczynił. Z tego co wiem… tzimisce nie lubią osobiście walczyć, choć od tej reguły są wyjątki.
– Że własnych synów… Się pozbywa. – zamrugała, nie udając zaskoczenia. - … Okropne. Cieszę się że Pan Janikowski taki nie jest.
– I… Um, nie złapałam Pana imienia, Panie… ?
- Ryży…- rzekł krótko, acz uprzejmie Gangrel.-Tak na mnie wołali i wołając czasem. I cóż… nie chcę na Ojca gardłować, więc… nie powiem niczego.
Ale wyraźnie miał ochotę na jakiś złośliwy komentarz.
- … Z pewnością jest… Bardziej tolerancyjny? – zaryzykowała. – Spotkaliśmy Pana Wolfa i Pana Jaźwieca i… No cóż… – zwiesiła głos, licząc na to że Ryży sam pociągnie wątek.
-To..co ?- zapytał Ryży, a Wilhelm wyjaśnił.- Wyrozumiały i wielkoduszny.
-Nooo.. hojny jest… ale wyrozumiały to nie. Nie zawsze śmierć jest odpowiednią karą za porażkę.-wyjaśnił Ryży i wzruszając ramionami.-Pobiją się wkrótce i jeden zginie. Wolf chyba.
– A dlaczego w ogóle chcą się bić? Poróżniło ich coś?
- Namiętność... obaj pragną władzy, a ta jest wybredną kochanką. I chce tylko jednego z nich.- podsumował sprawę Ryży uśmiechając się ironicznie.
Wampirzyca zauważalnie podupadła na duchu. Przeczuwała takiej odpowiedzi, a mimo to bardzo liczyła na to że usłyszy inną.
- … Popiera Pan któregoś z nich? … Czy ma w ogóle znaczenie który wygra? – zapytała ponuro.
-Wolałbym Jaźwca… bo znam. Wolfa trudno rozeznać, kłamstwo to jego drugie imię.- stwierdził ponuro Ryży.
– To… Bardzo niepokojące? – zauważyła Zofia. - … I mimo tego Pan Janikowski się zgodził by na to, by zajął miejsce Jaźwca?
- Jeśli Wolf okaże się silniejszy… to będzie miał prawo.- wzruszył ramionami Ryży.- A jeśli kniaziowi to nie będzie odpowiadać, to sam ubije Wolfa. Choć wątpię by to zrobił.
- … Siła jest dla niego ważniejsza niż zaufanie? – dopytywała się dalej. – … I co takiego Pan Wolf zrobił, że tak źle o nim mówią?
-To zdradziecka szuja. Nikt tego nie może udowodnić, ale jego dwóch konkurentów miało pecha zginąć w tajemniczych okolicznościach… Niby Diabłów wina, ale tu nawet gradobicie to magia Kościeja.- zaśmiał się chrapliwie Ryży.
- Tajemniczych okolicznościach?
- Niby zginęli w walce… ale ich zwłoki.. wyglądało to na pośpieszną egzekucję. Poprzednika Jaźwca ponoć wystawił… Diabłom. Ale ja tego nie powiedziałem.-gangrel pospiesznie rozejrzał się dookoła nerwowo, jakby bał się że ktoś usłyszy.
Wampirzyca przytuliła się do zimnej zbroi Wilhelma, spoglądając na Ventrue. Nie ukrywała zmartwienia. To… Nie były dobre nowiny.
- … Nic nie powiemy, obiecuje. Ale… Pan Janikowski wiedział że Wolf taki będzie, jak go przemieniał? Wziąć sobie taką żmije pod dach…
Zawsze wydawało jej się, że księża są raczej wybredni w dobrze swoich potomków.
- Kniaź wie co robi.- odparł enigmatycznie Ryży i wzruszył ramionami.-Żmije zawsze można ubić, gdy zacznie kąsać niewłaściwą rękę.
– To… Ugh, rozsądne? – widać było że cała ta frywolna gadanina o zdradzie i ubijaniu własnych potomków nie bardzo jej leżała. Dlatego czym prędzej zmieniła temat.
– Od dawna służycie Panu Janikowskiemu?
-Dość długo… jeszcze od Jagiellończyka.- wyjaśnił wampir.
… Jagiellończyka? To chyba nie aż tak długo?
– Eeee? To żaden z was nie towarzyszył mu od Rzymu? – zapytała, autentycznie zaskoczona.
- W czasach rzymskich to on jeszcze wąpierzem nie był. Tu go przemieniono.- wyjaśnił Ryży.- Jeden z miejscowych.
– Naprawdę? - zdziwiła się Zosia i spojrzała raz jeszcze na Koenitza. – To Rzymskie imperium rozciągało się aż tutaj?
-Ojciec mówił że przybył tu z powodu Bursztynowego Szlaku. Panienka wie co to bursztyn? To takie żółte grudki podobne do zastygniętego miodu. Ojciec przybył za nimi z Rzymu. I ostał po przemianie.- wyjaśnił Ryży niewiele w sumie wyjaśniając. A i mina Wilhelma wskazywała, że nic nie rozumie, Zosi zresztą też.
– To… Ciekawa historia. Może Pan Janikowski nam ją opowie. – spojrzała na Koenitza, a potem znów na Ryżego. – Chyba nie powinniśmy już Panu przeszkadzać. I tak już dużo zabraliśmy pańskiego czasu.
Ryży tylko skinął głową i ruszył kuśtykając w kierunku który sobie wybrał, zanim go Zosia z Wilhelmem zatrzymali.
Para odeszła kawałek, i gdy znów zostali sami, wampirzyca westchnęła cicho.
- … W Wilczej watasze nie ma miejsca dla kulawych. – mruknęła pod nosem. - … A jednak Ryżego nie wyrzucili.
Był to słaby argument, i dobrze o tym wiedziała. Ale chwytała się czego mogła.
- Można też zrezygnować z walki na Arenie, można odrzucić wyzwanie… ale spotyka się to z pogardą.- przypomniał jej Wilhelm.-Ryży więc nie jest zbyt szanowany w tym miejscu.
Nie odpowiedziała. Dobrze wiedziała że Wilhelm ma racje.

…Odeszli jeszcze kawałek. Było coś o co chciała go zapytać.
- … Wilhelmie… Dlaczego zdecydowałeś mi się towarzyszyć? – przemówiła cicho, odnosząc się do ich aktualnego zwiedzania. – Wiesz że… Żadna ze mnie intrygantka. Nie dowiesz się przy mnie żadnych sekretów. Nie odkryje dla ciebie tajemnic naszych gospodarzy. Czy nie wolałbyś tego czasu spędzić inaczej? … Czy towarzysz mi żeby mnie chronić? … – ściągnęła usta. – Czy może chcesz dopilnować żebym nie zrobiła nic głupiego?
-To jest niebezpieczne miejsce. Wolałbym żeby nic złego ci się nie przytrafiło. A od szpiegowania… mamy Martę.Ona lubi być dobrze poinformowana.No i Giacomo. Ja też nie jestem dobry w pozyskiwaniu sekretów.- odparł z uśmiechem Wilhelm.
– Wilhelmie… Wiesz że, nie lubię walczyć. – przyznała. Delikatnie powiedziane. – Ale… Jestem Brujah. Może na taką nie wyglądam ale… Potrafię dać sobie radę. – spuściła wzrok. – I mam wrażenie… Że próbując mnie chronić, zaniedbujesz swoje obowiązki jako przywódca.
- Uważasz że bycie przywódcą oznacza bycie kwoką zgarniającą wszystkich pod swe skrzydła?- stwierdził z ironią Wilhelm.-A może wolałabyś, by kto inny cię oprowadzał mnie skazując na towarzystwo contessy/
– Oczywiście że nie! – żachnęła poirytowana. - … Tani chwyt.
Zasłaniać się Contessa… Co za tupet.
– I… Nie, nie wiem co oznacza bycie przywódcą. Ale… Pan Zach ma problemy z wampirami pani Tęczyńskiej… Pan Jaksa jest nieswój od kiedy zniknęła Pani Sarnai… Pani Marta źle znosi rozstanie z Panem Milosem. Czuje, że wszyscy rozglądają się za jakimś filarem na którym mogliby się oprzeć… I spoglądają w twoim kierunku. A ty usilnie starasz się tego nie dostrzegać. – oskarżyła go cichym głosem. - … Nie rozumiem tego. – przyznała.
-Przywódca nie jest niańką, a w takich sprawach lepiej radzi sobie mój pomocnik duchowy… Giacomo potrafi się...eeee.. rozmówić o czyichś problemach, doradzić.- wyjaśnił nieco przerażony Wilhelm, który najwyraźniej nie przepadał mówić o uczuciach.
– I kiedy ostatnio rozmawiał z którymkolwiek z nich? – Zofia zmrużyła oczy oskarżająco. – I jeżeli rolą przywódcy nie jest bycie ojcem i matką dla swoich podopiecznych, to co nią jest?
-Prowadzenie do boju, przewodzenie naradom, wydawanie rozkazów podczas bitwy, opracowywanie strategii.- zaczął wymieniać Wilhelm licząc na palcach.-Realizowanie wspólnie obmyślonych planów.
Zofia czekała cierpliwie, licząc na to że będzie wyliczał dalej.
- … Co? – zamrugała, nie rozumiejąc. – To wszystko? Wilhelmie, to… Dobre na pole bitwy, tak myśle, ale nie możesz się do tego ograniczać! Potrzebujemy, żebyś robił więcej! Był dla nas opoką, wytyczał drogę i prowadził w ciemności! … Bo jeżeli nie ty… To kto? – zapytała retorycznie.
-Mam wrażenie, że chętnych do tej roli mamy sporo… poczynając od Milosa.- odparł zgryźliwie ventrue i dodał cieplej.-Poza tym… ja tu jestem zawsze. Można się do mnie zgłosić na rozmowę i wymienić uwagami i… załatwiałem z Honoratą negocjację z contessą. To chyba rola przywódcy.
- “Chyba”?
… Koenitz wcale nie ukajał jej lęków…
… Za to zaczęło się w niej rodzić pewne podejrzenie.
- … Hej, Wilhelmie… A do kogo ty się zgłaszasz o poradę, jak nie wiesz co uczynić?
- Do Giacoma.- odparł prosto z mostu Vetrue.
- … Często się naradzacie?
- Nie… Ostatnio tylko raz.- stwierdził Wilhelm i dodał wzruszając ramionami. -Zresztą on sądzi, że wraz z Jaksą natrafili na świętego Graala, czy coś w tym rodzaju.
– Święte co? – zamrugała oczami, po czym potrząsnęła głowa. Mało istotne. Skup się Zofio!
… Chyba nie było w tym nic złego. Przecież Książe Berlina i Szafraniec też naradzali się u Matki Agnieszki.
… To dlaczego tak ją to niepokoiło?
Kiedy stała się tak podejrzliwa, że wszędzie zaczęła widzieć zagrożenia i zagładę?
… I dlaczego wiedząc to, nadal nie potrafiła odgonić się od wrażenia że wszystko to skończy się źle, jeżeli ktoś nie zainterweniuje, a jedyna osoba która miała ku temu możliwości, wolała trzymać się na uboczu?



– Wilhelmie… A gdybym powiedziała, że chciałabym, żebyś czasem i mnie się spytał o poradę… Zrobiłbyś to? – wyszeptała.
-Hmmm… zgoda. Ciebie też spytam.- odparł po chwili namysłu Wilhelm.
Przytaknęła powoli. Wcale nie czuła się pocieszona.
… Ale cokolwiek czyha na nich przyszłości, być może tak długo jak będzie przy Koenitzu, uda jej się zapobiec najgorszemu.
- … Powinniśmy już iść. – pociągnęła go dalej, w żadnym konkretnym kierunku. – Hej, nigdy nie spytałam… Jakie było twoje życie w Wiedniu?
I otrzymała w zamian za pytanie opis uczt, bali, pojedynków rycerskich.. których Wilhelm był świadkiem i uczestnikiem. Nie takich barbarzyńskich jak tu… Tam nikt nie ginął, ani śmiertelnicy, ani tym bardziej wampiry.
– A Książę Wiedeński? Jaki był?
-Tremere… taki jak wasz. Sztywny i niedostępny. Tyle że zmarłym uczonym z dawnych wieków. Badaczem, nie księdzem.- odparł Wilhelm i dodał cicho.-I ponoć jednym z pierwszych Tremere. Ten klan jest zresztą silny we Wiedniu. Bardzo silny.
– Aha… – nic jej to nie mówiło. – To w Wiedniu poznałeś Pana Giacomo?
-Nnieee… w zasadzie to poznaliśmy po tym jak.. utraciłem ojca. To nieprzyjemne wspomnienia.- odparł cicho Wilhelm.
- … Opowiesz mi kiedyś jak to się stało?
-Wolałbym nie… to krwawa i nieprzyjemna historia. Także dla mnie.- odparł cicho Wilhelm.*
… Nie ciągnęła go dalej za język. Jeżeli nie chciał opowiadać, to nie.
Mieli przed sobą całą wieczność. Kiedyś się przed nią otworzy.

***

W wolnej chwili, gdy żadne z nich nie było zajęte, młoda Brujah zaczepiła węgra.
– Panie Milos, tak się zastanawiałam… W sprawie tego kielicha. – zniżyła konspiracyjnie ton. – Czy ma Pan jakiś pomysł, gdzie go szukać?
Zach zdawkowo wzruszył ramionami.
- Wiadomo, że ostatnio był w posiadaniu wilkołaków. Trzeba nam iść do ich dawnego obozu, gdzie stoją totemy ich bogów i tam szukać śladów.
Zosia pokiwała głową, przyjmując do wiadomość.
- … Pani Marta wie gdzie to jesteś? Może powinnam się z nią tam wybrać?
- Wszyscy pójdziemy - przytaknął. - Jak tylko skończymy tutaj.
Zofia odparła skinieniem głowy, i wyminęła Węgra.
– Ah, I, Um… – zawahała się – Wiem że to nie moja sprawa ale… Myślę że Pani Marta dobrze już zrozumiała Pańskie intencje. Cokolwiek więcej jest tylko niepotrzebnym okrucieństwem. - wyszeptała.
- Teraz to ona się nade mną pastwi, nie ja nad nią. Zła jest, za to com za oboje nas postanowił. Zresztą, pewnie nie miałem racji.
- … Może i Pan nie miał. – zgodziła się Zofia. Swoje już zdanie na ten temat wyraziła.
Zamiast wiec dalej suszyć mu głowę, podeszła i chwyciła go za rękę.
– Ale obrał Pan tą ścieżkę, więc… Życzę Panu siły, by znieść ból jaki ze sobą niesie. Może już w krótce będzie mógł Pan odpokutować za to, co musiał Pan uczynić. – uśmiechnęła się pocieszająco. Jej dłoń była ciepła. Nie tak ciepła jak ludzka, ale cieplejsza od jego własnej.
Zaskoczył go ten ruch ale nie cofnął dłoni.
- Odpokutować?
– Zranił Pan ją, bo przy Panu nie była bezpieczna. Pobudki miał Pan właściwe ale… To zmienia tego co Pan zrobił. – wyjaśniła.
- Zraniłem - wolną ręką przetarł twarz. - I teraz mnie nienawidzi. Wisi na ramieniu bezmyślnemu Gangrelowi, już mam swoją pokutę.
- … Odgrywa się, bo był Pan dla niej kimś ważnym. Może z czasem gniew jej zejdzie… Może będzie musiała się jeszcze trochę pomścić najpierw. Kazać panu czołgać się przez błoto z kwiatami w zębach, czy coś w tym stylu. – zaśmiała się nerwowo. – Aha, ha… Przepraszam, plotę od rzeczy… Sama nie miałam nigdy partnera, to co ja tam wiem… Ale… – uśmiechnęła się promiennie - Wierze że wszystko jakoś się ułoży, panie Zach.
- Ułoży się jak pozbędę się zagrożenia - chyba innej opcji Węgier do siebie nie dopuszczał. - A jak się mają sprawy z Wilhelmem?
-… Co z Wilhelmem? – Zosia zaczęła strzelać oczami na boki, usilnie próbując się doparzyć kogoś kto mógłby przerwać rozmowę, która nagle przybrała bardzo jej niemiły obrót.
- Jak z nim i z tobą - rozwinął nieporadnie.
- … To skomplikowane?
- Pił z ciebie?
Wampirzyca poczerwieniała, i pokręciła głową.
- A ty z niego?
Poczerwieniała jeszcze bardziej, i znów pokręciła głową.
– P-panie Milos… Pytać mnie o takie rzeczy…
- Wybacz - nakrył jej dłoń swoją żylastą dłonią. - Ale więzy, szczególnie jednostronne, to potężna broń. On jest Ventrue.
Oblicze wampirzycy spochmurniało, ale nie zabrała ręki.
– Wiem. Doświadczyłam takiej… Najgorszemu wrogowi bym nie życzyła być powiązanym z kimś, kogo nienawidzi. – zmarszczyła brwi. - … Ale nie wiem co ma do tego fakt że jest Ventrue.
- Ventrue cenią władzę wyżej niż inne klany. A więzy są doskonałym środkiem do poszerzenia tej władzy. Nie zawsze muszą wynikać z czystych intencji - zacisnął na moment usta. - Ale nie znaczy to również, że mają zawsze złe intencje.
- … Nie wydaje mi się żeby Wilhelm należał do takich, co pragną narzucać swoją wolę siłą. – zauważyła wampirzycą, będąc … Lekko zawiedzioną? W ostatnich tygodniach było przynajmniej kilka przypadków, kiedy żałowała że Wilhelm nie tupnął nogą i nie zaprowadził dyscypliny. – A czy… Pan i Pani Marta… ? – pokraśniała, znowu. Ciężko było powiedzieć ile w tym było podświadomego odruchu, bo nawet śmiertelniczka nie prezentowałaby tak bogatej gamy czerwieni.
- Czy dzieliliśmy się krwią? - zapytał wprost. - Tak. Wielokrotnie, dopóki się nie odsunąłem. Teraz mamy przerwę, ale więzy trwają.
… Czyli jest to ciężkie dla was obojga. – westchnęła. - … Rozwiążmy tę sprawę czym prędzej, żebyście choć wy mieli trochę spokoju.
- Bardzo błyskotliwa myśl. Wysłałem do Chudoby list aby się spotkać, kolejnej nocy. Obiecałem dać mu drugą część pierścienia Małgorzaty. To doskonała okazja, i pewnie jedyna, na pułapkę.
- … Czyli bez negocjacji?
- Będą. Ale nic nie dadzą, jak sądzę.

- … Chyba na nic więcej liczyć nie można. – westchnęła.
- Pójdziesz z nami?
Pokiwała głową.
– Obiecałam.
Puściła jego dłoń, po czym raz jeszcze rozejrzała sie dookoła, pilnując czy nikt ich nie słucha, i staneła na palcach by szepnąć mu do ucha.
– Niech pan uważa na Wolfa… Podobno nie godzien zaufania. -
- Sprawia takie wrażenie - zgodził się z nią Milos.

***


Zofia obróciła w palcach naszyjnik z Lazurytem Koenitza. Klejnot który raz z taką ekscytacją przyjęła, teraz najchętniej cisnęłaby w kąt.

Nie kochała Wilhelma.

Bardzo, bardzo, bardzo chciała go Kochać. Jaka Kobieta by go nie chciała? Silny, przystojny, charyzmatyczny… Rycerz na białym koniu. Jakby wjechali do Smoleńska za dnia, to kobiety mdlałyby w oknach.

Ale nie potrafiła.

Jak bardzo by się nie starała… Nie potrafią odpędzić się od wrażenia, że coś w Wilhelmie nie jest takie jak być powinno. Miała wrażenie że, bardziej był skupiony na tym by prezentować się jako rycerz idealny, niż faktycznie walczyć o to co rycerz winien reprezentować. Miała wrażenie, że z każdym dniem oddala się od niego coraz bardziej.

… Ale bała się, że jeżeli teraz go opuści, to wepchnie go prosto w szpony Olgi.

A na to nie mogli sobie na to pozwolić. Wilhelm musiał stać po stronie prawości. Musiał wytyczać drogę innym.

… A ona musiała stać u jego boku i dopilnować by tak się stało. Nawet jeżeli go nie kochała.

… Czy to czyniło ją złą kobietą? Nie była pewna. Może. Chyba tak.

... Z ociąganiem zapięła naszyjnik na szyi. Klejnot wydawał jej się nienaturalnie ciężki. Jakby przeczuwał jej nieczyste intencje.

… Może wszystko to było tylko w jej głowie. Może Wilhelm był faktycznie prawy, a ona doszukiwała się przesłanek i złowrogich wróżb tam gdzie ich nie było. Może podświadomie nie chciała być szczęśliwa, i z tego te wszystkie myśli.

Może wszystko to jakoś się ułoży. Podobno miłość to coś co w małżeństwie pojawiało się z czasem. Może i tak będzie w ich przypadku.

Może.

- … Gotowa!
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline  
Stary 18-11-2016, 09:18   #140
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Zach i Olga, czyli o kobiecym wścibstwie, kłamaniu (ponownym) i danych obietnicach

- Jeszcze zdążysz wyszukać sobie kolację, a tymczasem… liczę, że zgodzisz się na krótką rozmową w cztery oczy.
Rozmowa w cztery oczy? Olga była pięknością, ale nie to żeby Węgier słyszał po raz pierwszy takie zaproszenia. Stłumił uśmiech satysfakcji i wszedł za contessą do jej skromnej komnaty.
- O czym chcesz mówić, pani?
- O tobie Milosu…- usiadła z gracją na sienniku i dodała.- I o Marcie z Mordów. Gdy przybyłam do posiadłości Honoraty Jasnorzewskiej, zarówno nasza gospodyni jak i wasz przywódca Wilhelm zaznaczyli, że wy jesteście parą. I jak to się wyraziła Honorata? Że mam nie wchodzić między wódkę a zakąskę.
Oooooho. Znaczy, że chciałaby wejść - wydumał sobie husarz.
Olga się zamyśliła.
- Ale wy… nie zachowujecie się jak para sojuszników. Bardziej jak… ona jak obrażona dziewczynka, a ty… jak równie urażony były adorator. Może się mylę, ale… tak dzielący między sobą krew Potomkowie Kaina się nie zachowują. - Musnęła swe spiczaste ucho dodające jej zarówno uroku jak i tajemniczości. - Nie miej mi tego wścibstwa za złe. Jeśli jest w tym jakaś tajemnica, to zatrzymaj ją dla siebie. Z mej strony to zwykła niewieścia ciekawość. Nic nas tak nie interesuje bowiem jak konkurentki do męskich spojrzeń w okolicy. Nawet Zofia jest taka, choć… nie przyzna się do tego, ani przed tobą, ani przed sobą.
Spojrzała z wesołym uśmiechem dodając.- To jak to jest między wami w końcu?
Przysiadł się koło niej na twardym sienniku.
- Uważaj Olgo - wygiął usta w prowokacyjnym uśmiechu - bo odniosę wrażenie, żeś zainteresowana prywatnie. Nie wiem tylko czy mną, czy raczej Martą.
- I tak i nie… i tobą i nią.- odpowiedź godna pałacowej intrygantki. Lasombra uśmiechnęła się delikatnie. - Jestem ciekawa… bo to co mi mówił Wilhelm nie pokrywa się z tym co widzę. Więc jesteście dla mnie interesujący. Z drugiej niekoniecznie chcę się w to wszystko mieszać. Wolę stać na uboczu i obserwować. Angażowanie się w jakieś… głębsze relacje, byłoby dla mnie kłopotliwe, czyż nie?-
Zachowi lekko zadrżały usta.
- Pytasz mnie, czy ja i Marta, warci jesteśmy kłopotów?
- Nie… to tylko zwykłe kobiece wścibstwo.- zaśmiała się cicho Lasombra i zaprzeczyła ruchem głowy. -Nie uciekałabym od jednych kłopotów, gdybym chciała znaleźć kolejne, prawda?-
- A ja myślę - Milos pochylił się w stronę Lasombry. - że ty lubisz kłopoty, Olgo. Choć może bliżej prawdy byłoby stwierdzić, że nie lubisz nudy.
Węgier powiódł czubkiem palca po krawędzi ucha wampirzycy.
- Ktoś, kto unika kłopotów winien być szary i zachowawczy. Ty… przykuwasz uwagę. Z tymi uszami przypominasz wróżkę z bajadeł dla dzieci. To robota Tzymisce?
- Z czasów gdy potrafili być czarujący i pożyteczni zarazem. I niektórzy... wielce ujmujący. - potwierdziła Olga z uśmiechem i westchnęła.- Owszem… kłopoty może i tak. Ale do pewnego stopnia. Trzeba znać umiar w kłopotach i w żartach. Jeśli mam być szczera mam wrażenie, że ani ty, ani Marta… ani młodziutka Zofia nie znacie umiaru.
- Zosię gubi jej szlachetne serduszko. Czasem tak bardzo chce zmieniać na lepsze innych, że sama nie dostrzega, że daleko jej do przejrzystości. Marta zaś kieruje się temperamentem. Jest żywiołem i może to jest metoda, bo myślę, że jako jedyna z nas żyje. A ja? Dlaczego uważasz, że mnie też brak umiaru?
- Żyje… hmm… to kwestia oceny. Niemniej nie widzę umiaru w tych waszych przepychankach.. między tobą a Martą. Ale może jestem przewrażliwiona.- zaśmiała się cicho Olga i przekrzywiwszy lekko głowę lewo i przyglądając się z ukosa Milosowi spytała.- Więc… jesteście tą parą, czy nie?
Zach zgubił gdzieś uśmiech.
- Nie - podłubał palcem w kąciku ust. - Już nie.
Podniósł się z siennika.
- Jeszcze jakieś pytania jejmości contesso?
- Jeszcze mała prośba.. do rycerza. Otóż wolę nie mieć odwiedzin podczas mej wizyty w saunie. Mogłabym się wtedy zachować nieuprzejmie i… nie chcę odkrywać moich kart. Liczę, że zgodzisz się być strażnikiem podczas mej wizyty w tym przybytku.- rzekła z delikatnym uśmiechem wampirzyca.
- Wiesz pani, dużą oszczędnością czasu wykazałbym sie gdybym mógł jednocześnie, strzegąc twojej czci, zażyć też dobrodziejstwa wody i mydła - zaryzykował z diabelskim ogniem w oku.
- To… nie jest rycerskie zachowanie.- zaśmiała się wampirzyca grożąc żartobliwie palcem. Po czym zamyśliła się.- Lecz.. dobrze… jeśli tu dzielnie będziesz strzegł wejścia do tutejszej łaźni, to w cywilizowanym Smoleńsku spełnię twój kaprys wspólną kąpielą. Tu jednak zbyt niebezpiecznie, a i u Honoraty mogłaby Zosieńka nas zoczyć w niefortunnej sytuacji.
- Nie wiem czemu przejmujesz się Zosią - rzekł wprost. - To co robię i z kim za zamkniętymi drzwiami to sprawa tylko moja, i ani Zośce, ani jej bogu, nic do tego.
Ruszył w stronę drzwi opierając dłonie na pasie z bronią.
- Będzie podług twej woli. Daj znać, że chcesz zażyć kąpieli a pójdę z tobą i stanę u drzwi. Jeśli jakiś Gangrel zechce cię niepokoić to nastąpi to po moim trupie.
- Więc odwiedź mnie za godzinę. Muszę się przygotować.- dodała z uśmiechem wampirzyca.
*

Zach i Wiera i jedzenie z ręki

Godzina akurat starczyła mu aby zagadnąć urodziwą służkę noszącą, jak się okazało, imię Wiera. Romantyczna duszyczka dziewki musiała usychać w tym siedlisku prymitywnej męskiej siły i teraz, otoczona uwagą, otwierała się jak dawno nie czytana książka. Chętnie odpowiadała na pytania o sobie i jej służbie u kniazia. Milos nie miał wątpliwości, że wpadła w sidła jego hultajskiego uśmiechu i, gdyby skinął, poszłaby za nim. Pożałował nawet, że nie interesuje go ona pod względem posiłku. Apetyczne opakowanie, ale w środku niezjadliwy smak.
Czasem nad tym ubolewał, że wśród wojaków tak rzadko można znaleźć powabną niewiastę. I nie wystarczy, że się jej wciśnie w palce miecz i tarczę. Jego natura Ventrue wyczuwała jak woń miodu tą wewnętrzną wojowniczość i ona czyniła smak krwi tak niezwykłym. Krew Marty była tą nutą przesycona. Czuł jej woń także od większości Brujah. O dziwo, smakowała nią także Małgorzata, mimo iż nigdy nie trzymała w ręku miecza. A może to, że on jej z nim nie widział nie zaświadczała, że kiedyś nim nie wojowała, teraz zaś, miała od tego pachołów. Choć raczej nie, u niej ten poziom waleczności przeniknął na wyższy, intelektualny pułap. Hardość w negocjacjach, dopinanie każdego planu do samego końca, choćby miał pochłonąć mrowie trupów.
Wiera paplała urzeczona ale Zach niespecjalnie ją słuchał, myśli, jak czarne wrony kołowały nad Krakowem i tam rozgrzebanymi sprawy. Powiódł dziewkę do swojego pokoju, chyba jeszcze skromniejszego niż ten Olgi.
- Usiądź, naleję ci wina.
Ochoczo spełniła Wiera jego prośby, leniwie zaległa w barłogu. Słyszał jak jej trzepocze serduszko, jak przyspiesza oddech. Oj, marzyły się Wierze ventrowskie umizgi, marzyły jego żylaste, wyrzeźbione szablą ramiona.
Nie żeby Zach był specjalnie urodny. Przy takim Koenitzu to mógł straszyć szpetotą, ale w szpetocie tej dziewki zawsze znajdowały powab zbójeckiego chłopca, mężczyźni zaś, gdy tylko gębę rozwarł, rozpoznawali w nim dowódcę, i to nie byle jakiego. Tak też Zach, ze swoją gębą pobrużdżoną bliznami i ostrymi, ptasimi rysami, nie narzekał nigdy na brak adoracji.
- Pij - wcisnął w białe paluszki Wiery puchar z winem. Gdy je nalewał, obrócony plecami, nakłuł palec kantem kła i pozwolił jednej kropli wzbogacić rubinowy płyn. A służka musiała wyczuć ten fragment Milosa ukryty w trunku bo każdy kolejny łyk pochłaniała jeszcze łapczywiej.
Gdy ją odprowadzał do jej zajęć z jej ślicznej buzi wyczytał tęsknotę, która już powoli zaczynała kiełkować, choć przecież jeszcze jej nie opuścił. Ucałował przegub rączki, zagłębienie łokcia i pożegnał Wierę obietnicą, że się jeszcze zobaczą.
Wracając do Olgi rozważał czy winien odczuwać wyrzuty z powodu dziewczyny. Zosia potępiłaby go pewnie i potraktowała rozgrzanym żelazem, jako najgorszego grzesznika. Prawda to, że zmanipulował niewinną istotę, co mu nie zawiniła. On o niej zapomni już jutro, ona o Zachu śniła będzie gdy jej głowę pokryje nalot siwizny. Jest złym człowiekiem. Takim go uczyniła Małgorzata nakazując uświęcać cel wszelakimi środkami. To jej wina. Mógłby pojechać do Krakowa i jej to wyrzucić. Mógłby ją zdzielić głownią szabli w twarz, patrzeć jak z rozciętych ust spłynie strużyna krwi, mógłby tą krew... z niej... jej słodką krew...
Zapukał, zbyt energicznie, zbyt agresywnie. W progu stanęła Lasombra gotowa do kąpieli i w mig wspomnienie Małgorzaty uleciało jak łaziebna para.
- Gotowy? - Ślicznie się uśmiechała. Jakby nie mógł być gotowy?
*

Zach i Olga podzieleni drzwiami

Stróżował, jak przyobiecał, choć nudne to było zajęcie. Spodziewał się watahy Gangreli z wywieszonymi jęzorami, a zobaczył jedną jedyną postać, na domiar kątem oka. Mignął habit, podobny temu widzianemu na mnichu pod Przeworskiem.
W łaźni Lasombra pluskała wodą i podśpiewywała zmysłowo, niewykluczone, że na jego użytek.
Zostawić ją i gonić, czy stać jak dupa?
Ventrowski nos dał Zachowi odpowiedź. Śmierdziało mu to pułapką i grubymi nićmi szytym kłamstwem. Skąd mnich miałby się wziąć na kniaziowych włościach, na dodatek paradować przed Węgrem?
Iluzja? Sztuczki smoleńskich Ravnosów?
Pies ich szczał. Mnichów i cyganów. Dał słowo. No i Olga się odwdzięczy, nie tak to inaczej.

*

Zach i Marta z okiem przy dziurce

- Modli się - orzekła Marta, szacując pochyloną sylwetkę Jaksy przez szparę w niedomkniętych odrzwiach kościółka. - Albo tylko na klęczkach klepie… On to chyba nie modli się już jednak.
- Dał się sprowokować Gangrelom? - Zach nie dopychał się do otworu w drzwiach, zawierzał relacji Marty. - Ma walczyć na arenie na śmierć i życie?
- Nie “dał”, ale chciał - zmieniła ślepie przyciskane do dziury. - Prawiem pewna, że jakby go nie zaczepili, sam by bitki szukał.
- Zginąć chce? - Węgier zachodził w głowę skąd taka decyzja Jaksy. - Tak się rozkleił po ucieczce Sarnai?
- Namieszała w tym biednym łbie i zwiała, do swoich spraw. Ale to nie problem jedyny… nieważne. Ma zwyciężyć i wyleźć z dołka starosty, choćby się miał wyczołgać. Właśnie go stawiałam na baczność, jakżeś nadszedł.
- Może by mu trzeba jakoś pomóc w tej wygranej? - dotknął Marty ramienia. - Nieoficjalnie?
- Nasi to krwi między sobą chlali przed bitwą - nie odwróciła się, przetarła oko pięścią i znów do wnętrza zajrzała. - W euforii rąbali potem … albo ojciec szałem własnym dzielił. Ode mnie nie wiem, czy weźmie, a bestii własnej pchnąć komuś nie umiem. Powiem mu, co Gangrel mu może uczynić… i podpytam kogoś jeszcze.
- A ten cały Bór? - nie potrafił się powstrzymać gdy tak stała obrócona do niego plecami, zajęta bez reszty łypaniem przez szparę. Pozwolił swojej dłoni ześlizgnąć się wzdłuż kręgosłupa Gangrelki. - Dałoby się go osłabić?
Szarpnęła się, odwróciła, spojrzała z urazą. Coś jej w rękach błysnęło przez chwilę. Kolejny flakonik pełen ciemnej cieczy. Zniknął zaraz.
- Nie. Niech walczy uczciwie. Stanął mu na drodze, niech go wyrwie sam. Krwi dać mogę, jeśli będzie chciał. Albo… ty może?
- Nie każda walka musi być uczciwa. Samo to, że zdziczały Gangrel wyzwał Jakse już jest dalekie od uczciwości. A walka nie jest jedyną miarą wartości.
- Wolf mu kazał - wcięła się.
- Jaksa może tego nie przeżyć jak będziemy grać uczciwie. Pomyśl, czy możemy sobie pozwolić na taką stratę? Jaksa ma wiele przydatnych zdolności, nawet jeśli jest przeciętnym wojownikiem.
- On nie gra. Uczciwie - mruknęła. - A Jaksę uznał za najsilniejszego z nas. Dlatego na niego naskoczyli.
- Może jeszcze się wycofać, ten Bór? Jakby go zastraszyć ojcowskim gniewem?
Odsunęła twarz od odrzwi.
- Uważaj - syknęła. - To prości woje. Zaczniesz mieszać, wszystko widać. Po Górze było.
Wyjdziemy wszyscy na tchórzy.
Zagapił się w sufit urażony, że wytknęła mu sprawę z Górą.
- Tym gorzej to o nich świadczy. Widzieli jak Górze łeb sprałem a idą do Jaksy jako najgroźniejszego. Bo zbroję ma z płyty. Prymitywne ze wszech miar.
- Dowiedzieli się potem - wskazała sucho. - Nie ma co piany bić. Wolf będzie coś mieszał w jutrzejszym pojedynku. Nie sądzę, by sposób naraził dzisiaj na spalenie. Dogrzebiesz się, co, to nam pomoże. A jak nie… to będzie trudniej i tyle. Z Jaksą pomówię jeszcze.
- To każesz mi im w łbach gmerać czy bronisz? - podobało mu się, że gdy stoi tyłem mógł ją sobie teraz bezkarnie dotykać. Skorzystał znowu kładąc ręce na Marty biodrach. - Pójdę do tego całego Wolfa…
Zepchnęła z siebie dłoń jak robaka, znów się szarpnęła, ale zbyt uparcie pilnowała Toreodora i znów znieruchomiała.
- Jakbyś dowiedział się, to nie gmeraj. Zostaw jak jest.
- I tak muszę pogmerać by się wpierw dowiedzieć. Jak mi nie wyjdzie, będzie kłopot - pogładził sploty czarnych włosów, ułożył je na plecach Marty w regularnych rządkach.
Nie skomentowała, bo nie było czego.
- Bawi cię Olga czy udajesz?
- Jest zabawna. Nie udaję. Choć nie jestem nią zainteresowany w taki sposób. Ale ty z Górą udajesz mi na złość, przyznaj.
- Nie okłamuję dzieci - mruknęła. - Więc mu nie kłamię.
- Nie szafuj bezkarnie słowem “dziecko”. Jeszcze Wilhelm usłyszy - jego zaczepki nie przynosiły deka rezultatów więc westchnął wreszcie. - Dobra, pójdę do nich, może co wskóram. A gdybyś miała ocenić mniejsze szkody… to myślisz, że raczej Jaksa powinien na tej arenie stanąć czy ja?
Wyprostowała się gwałtownie i obróciła, przód mentyku Zachowego pochwyciła w obie garści, skręciła i szarpać zaczęła wściekle, w zduszonym bezgłośnym gniewie.
Zach już się zdążył do Marcinego temperamentu przyzwyczaić toteż szarpanina wywołała jedynie uśmiech satysfakcji na jego twarzy.
- Aaaa, zależy ci nadal - i znienacka, jak kąsa żmija, przywarł do jej ust.
Marta zamarła. Potem westchnęła. Przeciągle i po ludzku całkiem. I chwilę potem poczęstowała nachalnego miłośnika pięścią.
- Zachowuj się, kurwa… pod kościołem - wycedziła.
Rozmasował szczękę ale głupiego uśmieszku się nie wyzbył.
- Żony nie wolno tknąć? Mamy krótką przerwę - tłumaczył szeptem - ale wobec bogów to chyba się nie liczy. Oni rozpatrują takie rzeczy raczej w kategorii… wieczności.
Zmierzyła go spojrzeniem lodowatym i złym.
- Zabraniam ci bawić się w dołku starosty z mojego powodu - rzekła ostro i zupełnie bez związku, by się zaraz wykręcić plecami i wrócić do przerwanych obserwacji.
- A jaki to dokładnie powód? I czemuż mnie nie wolno a Jaksie trzeba, żeby nas za tchórzy nie wzięli? - dalej gładził szczecinę zarostu. Martusia miała cios jak taran. - Ja myślę, że się na jednym Jaksie to może nie skończyć.
Nie doczekawszy się odpowiedzi oddalił się dziwnie wesół. Pod nosem pogwizdywał węgierskie melodie, poprawił pas z dyndającą karabelą z lewej i koncerzem z prawej strony. Pierwszego napotkanego Gangrela zapytał gdzie znajdzie niejakiego Bora. Odpowiedź jego zaprowadziła go na manowce, podobnie jak kolejne odpowiedzi. Bora… nigdzie nie było. Podobnie jak Wolfa. I nikt nie wiedział gdzie są.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 18-11-2016 o 09:26.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172