Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2016, 00:02   #38
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Jak to się stało, że znowu doszło do mordobicia cz.1

Zaskoczona Johanna zwinnie odskoczyła w bok, kiedy między nimi przetoczyła się duża, humanoidalna kula. Z początku pomyślała, że to Rognir lub zmartwychwstały Kaabi, jednakże jedna teoria była niedorzeczna, a druga wręcz niemożliwa, gdyż napakowany półork stał tuż obok niej.
Kiedy Hobgoblin powstał na równe nogi, kobieta stwierdziła, że dodatkowo jest o wiele bardziej paskudny niż dwoje półorków, które przyszło jej poznać. Mimo to wciąż wydawał się potężny i w jej oczach stanowił zagrożenie - był obcy, silniejszy, a z oczu wcale mu dobrze nie patrzyło.
- Skąd żeś się tu wziął?! - spytała z niemałym oburzeniem, cofając nogę i przygotowując się do ewentualnego ataku ze strony nieznajomego. Dziwne, że tak nagle udało mu się wślizgnąć przez bramę, a nawet nie widzieli go wcześniej w jej pobliżu.
- Nawet nie drgnij - odezwał się Roland, starając się ukryć zaskoczenie. Nie miał pewności niespodziewany gość go rozumie, jednak wycelowana w niego kusza była raczej uniwersalnym i zrozumiałym dla każdego przekazem. Przed wystrzeleniem w niego powstrzymało go tylko doświadczenie, które nabył w czasie swojej wędrówki przez piekło. Tu wygląd i rasa nie miały znaczenia. Piekielne społeczeństwo dzieliło się na potępionych, oprawców i inne wywodzące się stąd kreatury. I choć nie stanowiło to stałej reguły, to potępieni zazwyczaj nie powinni stanowić zagrożenia dla innych sobie podobnych. - Kim jesteś, skąd się tu wziąłeś i czego chcesz?
- Witaj, nieznajomy - rzucił Shade.
Łucznik nie dołączył do pytań, bowiem powitania do takowych zaliczyć nie można było, za to napiął łuk o grot strzały skierował na hobgoblina, w ten sposób dołączając się do przygotowań, mających na celu powitanie niespodziewanego gościa, gdyby tamtemu do niezbyt urodziwej głowy przyszły niezbyt urodziwe myśli.

Normalnie za taką bezczelność, Tazok złamałby strzelców jak gałązki, ale jednocześnie nie należał do głupców, którzy rzuciliby się na całą grupę, mając na sobie zaledwie podstawowe ubranie i dwie przerdzewiałe rękawice. Jest szansa, że zabrałby jednego z nich ze sobą do grobu, ale okupiłby to własną śmiercią. Przypuszczał, że powtarzająca się agonia śmierci mogła być jego pokutą, ale nie miał zamiaru tego sprawdzać i powtarzać całą wędrówkę od nowa. Jak bardzo by tego nie chciał, sytuacja zmuszała go do współpracy z poziomu innego, niż tyrana. Przynajmniej tymczasowo.
- Wskoczyłem zaraz za wami - kpiąco prychnął w kierunku Johanny.
Jego głos był głęboki i zdecydowanie adekwatny do wyglądu.
- Podążam za wami od jakiegoś czasu - mógł równie dobrze powiedzieć, że śledzi - i widzę, że poradziliście sobie lepiej, niż moje patałachy. Niech was nie dziwi, że nie chciałem się ujawnić, te skurwysyny z niebios urządzają sobie tutaj polowania. Myślałem, że trzymacie z nimi, ale nie miałem dużo czasu do namysłu, kiedy otworzyliście wrota. - Był nad wyraz elokwentny jak na hobgoblina.
- Co teraz zrobicie? Strzelacie? Oszczędźcie mi czasu. Postawmy sprawę jasno: ja nie mam powodu, by was zabijać, dopóki wy nie chcecie tego samego uczynić ze mną.
- Dość rozsądne podejście do zagadnienia - powiedział Shade. Z pewnym, wyczuwalnym brakiem zaufania. - Dobrze, że chociaż czasami ktoś przejawia rozsądek. Dość kłopotów sprawiają skrzydlaci. Ułatwianie im życia mija się z celem.
Bazylia mruknęła pod nosem “ki diabeł?”. Nigdy nie widziała istoty podobnej do tej, a przynajmniej tego nie pamiętała.
- Szkoda, że nie widziałeś tamtej trójki w akcji… - powiedziała cicho do Shade’a. - W takim razie idź przodem.
- Racja. Skoro chcesz do nas dołączyć to idź przodem - zgodził się z Bazylią Roland. Wolał nie mieć Hobgoblina za plecami. - Z twoich słów wynika, że my pocieraliśmy ostatnio szlaki tobie. Teraz masz okazję zrewanżować się tym samym. Ale pamiętaj, jeden podejrzany ruch, a odpłyniesz do krainy snów.

Tazok przewrócił oczami, ale odwrócił się i zapraszająco machnął ręką.
- W takim razie chodźcie. Tylko nie celuj tym we mnie, a w coś, co może czaić się w ciemności - dodał na koniec do Rolanda, chociaż nie tylko on mierzył w niego bronią.
Wiedźmiarz nie odpowiedział, jednak opuścił broń. Nie do końca wiedział, czy bardziej powinien obawiać się czającego się w ciemnościach potwora, czy idącego przodem hobgoblina. W przypadku tego pierwszego, przynajmniej wiedziałby od razu na czym stoi.
Jak ruszyli Bazylia wyciągnęłą z torby mikstury z pytaniem kto ich potrzebuje. Jedna trafiła do Rognira, jedną zabrałą sama i ostatnią dała Shade’owi. To chyba wchodziło w nawyk.

Postać w pancerzu obserwowała całą scenkę. Czuła złość i frustrację. Nie zdążył! Była okazja i nie zdążył! Drzwi znów były zamknięte! Więc pośpiech stał się zbędny. Zastanawiał się co dalej teraz robić. Został sam. A gdy przebiegał jak ci których teraz widział przez te drzwi to nie był. Zastanawiał się kim są i czego tu chcą. Choć im dłużej patrzył i słuchał coraz bardziej przekonywał się, że mieli zbieżne podejście i nastawienie do tego miejsca. I też ich było kilkoro. A on był sam. Już teraz był sam. Widział jak przez bramę przebiega w pośpiechu dwóch mężczyzn.Potem kolejny i na końcu kobieta trzymająca drugą kobietę. Zupełnie jakby ta niesiona była ranna czy bezwładna. Ciekawe. Zachowanie godne zapamiętania. Na końcu prawie w ostatniej chwili wślizgnął się jeszcze jakiś pokrak. W pierwszej chwili mężczyzna w pancerzu sądził, że jest częścią grupki ale jednak zachowanie i scenka tuż po zamknięciu drzwi wyprowadziło go z błędu. Grupka skupiła się na tym sługusie Otchłani oczywiście od razu celując z broni do pokraka. Generał skrzywił się widząc jak chętnie i bezsensownie sięgali po broń. Jeśli nie chcieli jej użyć to po co sięgali? A jak sięgnęli to po to by pokazać ją z bliska pokurczowi? Bez sensu. Jakoś ciekawe, że ci dwaj co wbiegli tu pierwsi pierwsi też zaczęli celować do pokraka. Piersi którzy wbiegli tu z pola walki z posągami. Interesujące. Znowu widział jak ta kobieta co wbiegła ostatnia nie licząc pokraka, przełamała impas w rozmowie. No i tak. Pokrak powędrował na czoło pochodu. ~ Ciekawe czy do mnie też będą tak chętnie celować. ~ zaciekawiło go to uśmiechając się pod nosem gdy ruszył ze swojego dotychczasowego miejsca by przeciąć drogę nadchodzącej kolumnie.
- Witajcie. - powiedział na powitanie i udał, że nie mówi do brzydala na czele kolumny. Mąż który stanął przed zwiedzającymi trzewia góry nosił na sobie pancerz. Błękitnawej barwy z wielką, złotawą czaszką na napierśniku. Zza pleców wystawała mu rękojeść miecza. W jednej dłoni trzymając pochodnię a drugą mając pustą. Sam rycerz charakteryzował się solidną, wojenną posturą i emanował spokojem. Przesunął się spojrzeniem po kolei po zebranych w korytarzu obserwując ich z bliska.
- Jestem lord Tyberius Octavius Dogon. Generał Gwardii Imperialnej i strażnik Smoczej Twierdzy. - przedstawił się zebranym ludziom i nieludziom. Ciekaw był czy ktoś z nich był z jego świata i rozpozna tytuł lub miejsce. Ciekaw był też czy oni pamiętają więcej niż on o sobie.

- W piekle tytuły i stanowiska niezbyt się liczą - odparł Shade. Zarozumiały dupek, pomyślał. Ciekawe, czy w ogóle zasłużył na te tytuły, czy też po prostu je odziedziczył. Ale sądząc po wyglądzie nadawał się na pierwszą linię.
- Shade - przedstawił się.
- Emmm, dzień dobry? - odpowiedziała zmieszana Johanna, a gdzieś w tłumie dało się słyszeć westchnięcie niezadowolenia i irytacji.
- Nosz psia mać, więcej was matka nie miała?! - zagrzmiał gniewnie Rognir, rozglądając się nieufnie w poszukiwaniu dalszych, żywych “znalezisk”, choć póki co jego spojrzenie nie znalazło więcej Uśpionych.
- Kiej gwardii? - mruknęła Bazylia.
- Coś ostatnio wielu potępionych pałęta się samopas po piekle - mruknął Roland, raczej do samego siebie niż do kolejnego jegomościa. Równocześnie przypomniała mu się jego teoria, iż spotykani w piekle Przebudzeni, są jedynie iluzją wytworzoną przez samo piekło, by ich w jakiś sposób dręczyć. Poprzednia trójka zginęła dość szybko. Jeśli tych dwoje spotka to samo, wiedźmiarz prędzej uzna swoją teorię za słuszną, niż zgodzi się przyjąć w szeregi kolejną osobę.
- Zostawmy sobie uprzejmości na lepszą okazję - stwierdził wiedźmiarz, samemu nie mając zamiaru się przedstawiać. - Lepiej powiedz skąd się tu wziąłeś i czy wiesz coś o tych podziemiach.

- Wręcz przeciwnie nieznajomy. - powiedział mężczyzna w błękitnym pancerzu ze złotą czaszką na napierśniku patrząc co raz mniej przychylnym wzrokiem na człowieka który pierwszy przebiegł przez wrota i zaczął potem zabawy z kuszą.
- To jest świetny moment na wstępne grzeczności. Na przykład poznanie swoich imion. No chyba, że planujecie mnie zaatakować. To wtedy faktycznie wasze imiona nie są mi potrzebne. - warknął patrząc na kusznika. Co za rozwydrzona banda! Brakowało im podstawowych zasad jakiegokolwiek wychowania! I dyscypliny! Na jakieś pół tuzina osób swoje imię zdradził tylko jeden i jedna chociaż powiedział zwyczajową grzeczność. A reszta traktowała jego, jego lorda - generała! Jak jakiegoś byle mytnika na rozdrożu!
- Jeśli mój tytuł i nazwisko nic ci nie mówi nieznajoma to znaczy, że nie pochodzimy z tych samych światów. Więc i reszta opisu mojego świata jest ci na nic. Tak jak mnie na nic opis twojego. - przeniósł spojrzenie na kobietę z młotem.
- A dla mnie tytuły i stanowiska sporo znaczą. Wiele mówią o tym kim kto jest i czego się po nim spodziewać. Shade. Wnosząc po tym jakie masz dla nich poszanowanie widać, że nie masz żadnego. I nigdy pewnie nie miałeś. Shade. - dowódca Smoczej Twierdzy wycedził w stronę łucznika. Najmita. Góra najmita. Pewnie rzezimieszek i maruder. Zarówno plebejska broń, zachowanie przy bramie i arogancki sposób mówienia o boskich i ludzkich prawach raczej w oczach generała wykluczał tego człowieka z piastowania jakiegokolwiek wyższego stanowiska czy błękitnej krwi w żyłach.
- I coś ci się pomyliło nieznajomy. Lord Generał Gwardii Imperialnej składa meldunki Radzie Generalnej i samemu Imperatorowi. A reszta składa meldunki jemu. Więc? Kim jesteś i po co tu przybyłeś? - wrócił w rozmowie do kusznika który najwyraźniej starał się usilnie nie zauważać z kim rozmawia.
Tazok nie mógł uwierzyć, jak nadęty był “Lord Generał”. Samemu miał szczęście, że zamienił kilka zdań z grupą przed zbrojnym, bo inaczej mogłoby nie starczyć im cierpliwości.
- Możecie go już zastrzelić? Przyda mi się pancerz - odparł sarkastycznie.

Roland westchnął zniecierpliwiony. Nie mógł uwierzyć, że z dwójki nowo poznanych osób większą sympatię odczuwał do podstępnego hobgoblina niż człowieka. Nawet miał przez chwilę ochotę posłuchać jego propozycji.
- Posłuchaj Lordzie jakiś tam - rzekł Roland ponurym głosem, chowając kuszę. Dla dwójki nowych mogło to oznaczać, że stał się mniej niebezpieczny, jednak prawda była wręcz przeciwna. Jego twarz stężała. - Kim jestem? Tak jak ty grzesznikiem, który za popełnione grzechy poszedł do piekła. Więc jeżeli myślisz, że będę… że którykolwiek z nas będzie się podporządkowywał jakiemuś wielkiemu lordowi, który za życia musiał popełnić jakiś okropny czyn za który trafił do piekła, to lepiej od razu zejdź nam z drogi, bo nie mamy na to czasu. Tak więc masz trzy opcje. Dołączasz do nas i współpracujemy by się stąd wydostać, schodzisz nam z drogi i nigdy więcej nie pokazujesz się nam na oczy i ostatnia, choć nie najgorsza, umierasz, by nasz nowy kolega mógł mieć lepszą zbroję. Tak więc?

Bazylia popatrzyła na Rolanda spojrzała na kolesia z zbroi i na wszelki wypadek wyszła do przodu. Tak aby ich medyk nie był na pierwszej linii. Pomyśleć, że oni aż tak agresywni wobec siebie nie byli jak się poznali… ale sytuacja była też nieco inna. W sumie to nawet się rozdzielili raz.
Rognir widząc wychodzącą przed Wiedźmiarza kobietę, sam postanowił stanąć obok niej. Zawsze był w pobliżu tak na wszelki wypadek. Napięta sytuacja zagęszczała atmosferę i stawiała Tazoka w lepszej pozycji, niż zwykłego człowieka. Hobgoblin mógł być z siebie dumny.
- Ej no dajcie spokój, to głupie - powiedziała głośno Johanna, która do tej pory stała gdzieś z tyłu. Wybiegła z tłumu ściśniętej obok siebie grupki i stanęła na dwa schodki przed Tyberiusem, początkowo jednak plecami do niego.

- No właśnie każdy trafił tutaj z jakiegoś powodu, być może to, że nie wzbudził waszej sympatii jest powodem, a może wcale nie zrobił nic złego. Serio każdy z was trafił tutaj za okrutne czyny? Jeśli chęć pozbawienia siebie samego życia, jest dla was okrucieństwem, to możecie nazywać mnie potworem - kobieta westchnęła ciężko. Ręce jej drżały ze zdenerwowania i w ogóle to cała się trzęsła jak szmaciana laleczka prowadzona na sznurkach, marionetka życia. Czarnowłosa odwróciła się przodem do Tyberiusa.
- Mamy w planach dostać się na szczyt góry, bo tam być może jest jakieś wyjście. Nie ma co do tego pewności, ale skoro i tak gnijemy w piekle, to co nam szkodzi spróbować, prawda? - wyjaśniła nie zdradzając szczegółów - Ja nazywam się Johanna i … - chciała coś jeszcze dodać, jednak spauzowała - ...w sumie tyle, nie jestem nikim ważnym.
- Nikt z nas nie jest
- podsumował Roland.

Tyberius spojrzał z rosnącym gniewem w oczach na tego z kuszą. Lordem jakimśtam?! Co za cham! Twarz generała stężała i postąpił krok naprzód przyświecając sobie dokładniej prostaczka światłem pochodni. Wówczas dwójka żołnierzy skryła go za swoimi plecami. Przekierował spojrzenie najpierw na jedno a potem na drugie z nich. Zanim zdecydował się, że “to już” wtrąciła się jednak ta co ją ta wojowniczka tu wniosła. Powiedziała swoje. Przemyślał. Właściwie pierwsza, z którą szło rozmawiać w sensowny sposób w tej rozwydrzonej bandzie.

- Widzę, że jest tu jednak ktoś z jakimś rozsądkiem pod czaszką. Johanno. - odezwał się w końcu mężczyzna w błękitnej zbroi, łagodniejąc spojrzeniem. - Na dole nie ma stąd wyjścia. W każdym razie my nie znaleźliśmy. Wybiegliśmy w kilka osób otwierając bramę i walcząc z posągami tak jak i wy. Ale nie jest to imperialny park więc teraz zostałem tylko ja. Myślę, że jeśli jest jakieś wyjście to na wyższych poziomach. Tam jeszcze nie byłem. - powiedział wciąż nieco naburmuszonym głosem choć już dużo łagodniejszym niż przed chwilą. Mówił też do tej najrozsądniejszej w tej bandzie.
- I nie wiem czemu tu trafiłem. Wiernie służyłem Imperatorowi i bogom. Ale zraniłem Nieskalaną. Myślę, że ona mnie tu przysłała. Więc chcę ją odnaleźć. Bo może wiedzieć jak się stąd wyrwać i wrócić do mojego świata. Pozostanie tutaj nie jest strategicznie słuszne. - powiedział generał zastanawiając się chwilę nad słowami czarnowłosej. Zastanawiał się nad tym i w poprzednie dni, i podróże nim tu dotarli. Ale niewiele pamiętał. O wiele mniej niż powinien. Ale za to wyśmienicie pamiętał swoje ostatnie chwile w swoim świecie.
- No raczej. Radzę sprawdzić ciało w wolnej chwili. Wypalona litera podpowie za co tutaj trafiłeś. - powiedziała beznamiętnie Bazylia. Czy to był czas i miejsce na takie gadanie to już inna sprawa.
“Pozostanie tutaj nie jest strategicznie słuszne”, pomyślał Tazok i aż kipiało w nim od rodzących się w głowie, kolejnych, sarkastycznych odpowiedzi. Człowiek chyba nie zdawał sobie sprawy, że był kopalnią durnych cytatów wynikających z tego, iż byli w piekle.
- Dobrze, że nam powiedziałeś, sami nigdy byśmy na to nie wpadli. Mieliśmy zamiar rozpalić ognisko i upiec szaszłyki - spojrzał za siebie, na mężczyznę, który opuścił kuszę - ale najwyraźniej przeszedł nam apetyt. Idziemy szukać tego wyjścia, czy będziemy stali i czekali, aż samo do nas przyjdzie?
- Idziemy - niespecjalnie chętnie zgodził się z hobgoblinem Roland. - Wasza dwójka przodem - zwrócił się do “świeżaków”. Johanna była wyraźnie zdziwiona, władczym podejściem Rolanda, choć nie dało się ukryć, że prócz tego na jej twarzy pojawił się cień zadowolenia.

- Jesteś pocieszny ale nie zabawny. Chłopcze z kuszą. - odparł generał prychając na pretensjonalny to kusznika. Cofnął się nieco pod ścianę by złodziejska kreatura mogła przejść. To był dobry punkt planu. Dalej jednak młodzik chyba śnił na jawie. Zrobił na tyle przejścia by reszta mogła ruszyć niżej po schodach za pomiotem Hordy ale nie wyglądał jakby miał zamiar ruszyć się choćby o krok.

Roland ze zirytowanym spojrzał na natrętnego lorda. Westchnął i z rezygnacją w głosie zaczął starać się rozszyfrować zamiary mężczyzny.
- Czyli, że my mamy ruszyć pierwsi, a ty z pochodnią będziesz oświetlał nam plecy? Masz zbroję, dobrą broń i na pewno trochę mięśni, a zamierzasz iść z tyłu? Jeśli tak, to może lepiej tu zostań i czekaj na innych, którzy zechcą robić za frajerów. Już chyba wiem dlaczego z całej poprzedniej grupy żywy zostałeś tylko ty…
 
Asderuki jest offline