- Kurwa mać! - warknął Marcus, niepocieszony, że dali się podejść jak amatorzy, a nie doświadczeni zabójcy. Na ładowanie kuszy nie było czasu, gdyż tamci będą przy nich lada chwila. Chwycił więc za dwa noże nasączone trucizną które nosił z tyłu pod płaszczem, zamachnął się i rzucił w bliższego z przeciwników. Miał nadzieję, że ostatnie dni leniuchowania nie popsuły jeszcze jego celności. W razie czego był przygotowany na dobycie miecza.
Solveig w tym czasie dobyła sztyletu i przyjęła pozycję bojową przy chłopaku, gotowa go bronić.
- Ja zostanę przy Horście, gdyby któryś z nich się przedarł! - rzuciła towarzyszowi krótką komendę.
Skrytobójca skinął jej jedynie głową i zacisnął zęby, ruszając im naprzeciw. Czyli dwóch weźmie na siebie – no cóż, może być ciekawie. Gdy tylko cisnął nożami, z miejsca chwycił za miecz przy pasie, by móc odparować atak drugiego z oponentów. Lub obu naraz, gdyby jakimś cudem nie trafił pierwszego.