Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2016, 17:40   #123
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień III - Ilham, Wendy, Dominica, Axel, Terry, dysputy oraz pachnące jadło

Ilham zamieszała mieczem we wrzącej wodzie, po czym podważyła nim kociołek i wylała jego zawartość na piasek. W końcu gar był czysty i zdezynfekowany. Kobieta poszła do chatki wziąć przygotowane warzywa i zioła, po czym zaczęła kroić znaleziska w kostkę. Jako noża używała szabli, zaś deską był wielki bananowy liść. Po kilkunastu minutach, wstawiła gar ponownie na ogień, choć zajęło jej to trochę czasu, gdyż musiała operować patykiem jako podważajką.
Wrzuciwszy przyprawy na dno, poszła po wiadro i odlała trochę wody z beczki. Gdy wróciła, zasypała kociołek fasolką, batatami, obkrojoną kukurydzą, dziwnie wyglądającymi papryczkami, pomidorami, cebulą, czosnkiem i marchewką, po czym zalała wszystko wodą.
Usiadłszy na piasku, zabrała się do rozcierania między kamieniami, korzonków i czerwonych chilli, od czasu do czasu mieszając szablą, zawartość gara.
Terry rozglądając się nie zauważył Karen. Może też poszła czegoś szukać. Oczywiste najpierw przyszedł mu do głowy chrust, ale potem zwolnił. Niby dlaczego miałaby szukać tego, co on już znosił. Więc prędzej po owoce, albo po prostu tak chciała być chwilę sama. no, może z papuga, bowiem Figlarz błyskawicznie zawojował jej serce. Przynajmniej nie chrzanił filozoficznych gadek, tylko chciał maksymalną liczbę krakersów, których tak czy siak nie posiadali wśród swoich łupów. Obok ogniska była Wendy, przyprowadzona przez Ilham wcześniej oraz Dominica. Czterech do jedzenia, ale może potem pojawią się inni. Tak rozmyślając Terry przyglądał się krzątającej Ilham. Sam nie lubił, kiedy gotował, gdy mu się ktoś inny krzątał po kuchni, więc nie za bardzo chciał się ładować w gotowanie Iranki. Dlatego powiedział tylko.
- Jeśli będę mógł coś pomóc, daj znać, proszę.
Sam zaś póki co układał odpowiednio drewno, zajmował się ogniem wesoło mówiąc wierszyk z przedszkola, który bardzo pasował do warzywnego dania.

Chcesz być zwinny jak wiewiórka?
Chcesz być szybki jak zajączek?
Chcesz być silny tak jak miś?
Więc warzywa jedz od dziś!


Uśmiechając się dodał.
- Tak uczyli w przedszkolu. Nie chodziłem do niego, ale córka sąsiadów chodziła i lubiła deklamować siedząc na swoim balkoniku - dodał. Potem zaś używając znalezionego kamienia, zaczął ostrzyć sprzęt, który mieli pod ręką. Żmudna praca, ale także ktoś powinien ją wykonać. Oczyszczała oraz nadawała użyteczności.
Dominika nie odzywała się do nikogo, ale siedziała w pobliżu ogniska i zawzięcie plotła ze sobą rośliny. Wyglądało na to, że lada moment skończy. W wyniku jakiegoś krótkiego przebłysku spojrzała na Ilham. Na jej stopy…
- Jak sandały? - zapytała, w ogóle nie świadoma tego, czy wtrąca się w środek jakiejś rozmowy, czy nie.
Ilham pokiwała do Terrego, zawzięcie ucierając pikantną pastę, że aż kręciło ją w nosie. Przysłuchiwała się wierszykowi. Ona nie znała żadnych, bo… nie chodziła do przedszkola, nie wspominając, że pamięć miała krótką…
- Wygodne, wygodne - powtórzyła to co już wcześniej mówiła. - Nie moczę ich… dobrze robię?
- Nie jestem pewna, jak zachowają się te rośliny… więc tak. Lepiej ich nie moczyć - Dominika skinęła głową przy tych słowach, z aprobatą.
- Dłuuuuugo jeszcze? - zapytała za to Wendy - Jestem głodna jak wilk. Pomóc w czymś? - Dziewczyna podpierała się o chatkę i chyba z braku lepszego zajęcia mazała coś… w tobołku pozostawionym przez wróża, znalazła bowiem opasłą, oprawioną w skórę księgę z czystymi kartkami. Coś, co okazało się jeśli nie atramentem - to dobrym odpowiednikiem, oraz bardzo cieniutko zakończony patyczek. Musiała nie wiedzieć, dla kogo był przeznaczony ten zestaw, więc po prostu używała.
Słowa Dominiki Iranka przyjęła jako pochwałę. Uśmiechnęła się dumnie, po czym wstała i zeskrobała pastę do kociołka, sięgając po miecz by nim zamieszać.
- Jeszcze trochę, warzywa muszą się ugotować i sos trochę odparować… Będziemy jeść na liściach? - zapytała, patrząc po zebranych.
- Te które leżą tu - Dominika wskazała swoją prawą stronę, lekko z tyłu. Leżały tam dość okrągłe liście o średnicy około 20 centymetrów - podobno są nieprzemakalne. To znaczy… nie przepuszczają wody. Nie miałam tylko czasu się upewnić.
Natomiast Terry ostrząc oraz czyszcząc wszelkie narzędzia znalazł sobie takie sprytne miejsce, gdzie docierał wspaniały zapach, który powodował minę człowieka prawdziwie ucieszonego.
- Mogę pójść je opłukać w wodzie - zaproponowała Wendy. Ale nie wstawała, czekając jakby… na to co powie na ten temat Ilham.
- Pomogę ci - zaoferowała się, odchodząc od kotła. Potrawa i tak sama się robiła i nie wymagała ciągłego dopatrywania.
Zebrawszy wskazane listowie skinęła głową do Wendy. - Nad basen czy przy beczce?
- Obojętnie. Chociaż… mamy coś do nabierania wody z beczki? - zapytała Wendy wstając. Księgę w której coś bazgroliła położyła obok siebie. Otwartą. Nie mogła jej zamknąć, gdyż “atrament” jeszcze nie wysechł. Ci którzy zwrócili uwagę na otwartą stronę, mogli zauważyć tam co takiego robiła Wendy…


- Chodźmy nad wodę - zawyrokowała, uśmiechając się i spoglądając na księgę. Z tej odległości nie widziała obrazka, jedynie rozpoznała, iż jest to szkic jakiejś osoby.
- Jeśli coś trzebaby było nosić, mogę się przydać - wspomniał Terry - a jeśli trzeba, zostanę dbając o ogień? - spojrzał pytająco na Ilham, która chyba została uznana za głównego kwatermistrza obozowiska. - Przy okazji Dominico, czy mógłbym także liczyć na buty? - widać było, że lekko krępuje się prosząc. - Mam jednego, zaś ten, co sam zrobiłem, noooo jest raczej kiepski - widać zresztą było, że owo obuwie trzyma się na słowo honoru.
- O nie, nie, nie… zostań - poprosiła Terrego spłoszona czymś nagle Ilham. Nie chciała by szedł z nimi mężczyzna. Planowała uprać Wendy ubranie, które z czarnego… zrobiło się od morskiej soli szare i na pewno cholernie drapiące. - Proszę, mieszaj czasem w garze… - i nie czekając na odpowiedzi czy Wendy, już wskoczyła w krzaki.
- Tak, dobrze będę mie … - chciał dopowiedzieć ...szał, uzyskując słowo mieszał, ale nie zdążył, bowiem Ilham była mistrzynią nagłego nurkowania. No cóż trzeba było po prostu robić swoje.
Niebieskowłosa pośpiesznie ruszyła za Iranką, rzucając tylko spojrzenie Terry’emu. Raczej zdziwione szybkim susem koleżanki i jednocześnie przyjazne względem mężczyzny, który zostaje mieszać zupę… Czyli przynajmniej istniała szansa na nowe obuwie, Terry uśmiechnął się do swoich szewskich myśli.
Axel na moment oderwał się od swej pracy i wyszedł, by odetchnąć świeżym powietrzem.
- Piękny zapach - powiedział. - Kto jest szefem kuchni? - zwrócił się do Terry'ego, który mieszał szablą w wielkim kotle. Zdecydowanie nietypowe i zdecydowanie pokojowe wykorzystanie broni.
- Ilham - odparł sierżant. - Chwilowo awansowałem na głównego mieszacza. Póki nie wróci, hm, jak chcesz usiądź obok. Tutaj lecą najlepsze zapachy zanim się wszystko przyrządzi.
Axel skorzystał z zaproszenia.
- Prawdziwy skarb - powiedział. - Trochę tu posiedzę i odechce mi się wracać do pracy. Budowałeś kiedyś piec? - spytał.
- Nie, ale budowałem wiele rzeczy. Służyłem w wojskach inżynieryjnych, więc cały czas robiliśmy jakieś budowle. Dlatego uważam, że dałbym sobie radę. Przy okazji, zostaw mi swoje narzędzia, których używałeś. Naostrzę je pomiędzy mieszaniem zupu. Te tutaj - Terry wskazał na elegancko naostrzone, błyszczące, które już obrobił - lepiej się sprawią przy pracy, zaś tamte, kiedy się poświęci trochę uwagi, będą także lepsze.
- Zostawię wszystko w chacie. Jutro rozejrzę się za odpowiednim drewnem, żeby zrobić nowe styliska. No i trzeba będzie zacząć znosić kamienie na piec. Gotowanie nad ogniskiem jest bardzo romantyczne, ale piec jest praktyczniejszy. - Axel spojrzał w stronę gara. - Szczęście, że kamiennych narzędzi nie musimy produkować - dodał.
- Dobrze, planowałem także zaproponować zwiedzenie dalszej części wyspy, bez wchodzenia jednak za rzekę, skoro to takie niebezpieczne. Gdybyśmy odnaleźli dół z gliną, albo cokolwiek podobnego, bardzo ułatwiłoby to budowę. Ponadto może znajdzie się coś ciekawego. Dotychczasowe przechadzki sprawiły, że wiele odkryliśmy.
- Może by warto zrobić parę planów wyspy. Zdaje się, że teraz już mamy na czym... chociaż wyspa, zdaje się, nie jest na tyle duża. Dafne wymieniła dwie nazwy, Nabuulas i Andlaralh. Jedno to niebezpieczna roślina, a drugie nie wiem... Wyleciało mi z głowy i zapomniałem dopytać. - Pokręcił głową. - Skleroza i tyle. W każdym razie nie wszystkie skróty przez las są bezpieczne. Ta roślinka... chyba gdybyśmy teraz na skos poszli do strefy, to byśmy na nią trafili. Chyba.
- Wobec tego pozostaje tylko czekać, aż ją spotkasz oraz się spytać. Nie poradzimy oraz fakt, trzeba zachować ostrożność. Nie znam się na tym, jednak chyba wszyscy słyszeli, że bywają takie tropikalne niebezpieczeństwa. Ciekawy jestem, czy ta wyspa to jedyny ląd należący do tej rzeczywistości - zamyślił się sierżant.
- Nie pomyślałem, by spytać - przyznał się Axel. - Jak dla mnie to taki mały kawałek mi wystarczy. Ale podróż, dla przyjemności lub dla poznania świata... Jednak jeśli tu działa magia, to może się okazać, że będziemy płynąć prosto przed siebie i trafimy na naszą wyspę, z drugiej strony.
- Dla mnie to … chyba zbyt magiczne, choć … pewnikiem możnaby się zastanawiać, co jest dziwniejsze, zakrzywiony magicznie obszar, czy latające wróżki. Czyli jutro kamienie na piec. To będzie kupa roboty, choć trochę brakuje spoiwa, z drugiej strony, można na zewnątrz użyć mchu … - rozważał sierżant.
- Jeżeli nie zatrzymają mnie obowiązki rodzinne - powiedział Axel - to zjawię się... powiedzmy rankiem. Ale jeśli mnie nie będzie, to nie zabieraj się za te kamienie, tylko ruszaj na zwiedzanie wyspy. Znoszenie kamieni to nie robota dla jednej osoby. Razem raźniej i szybciej.
- Rzeczywiście razem lepiej - przyznał Terry. - Wobec tego spoko, tak się stanie. Zaś obowiązki rodzinne, hm, właściwie każdy powinien mieć rodzinę w swoim sercu na pierwszym miejscu. Tak jest dobrze, dlatego też nie dziwię się, że ta wyspa ci wystarczy - zamieszał w zupie. - Liczę, że dziewczyny niedługo wrócą, bowiem chyba nie wytrzymam i zacznę konsumpcję, bez nich. Pachnie świetnie.
- Mamy łyżki? - spytał Axel. - Mogłem wystrugać... Nic, przyniosę z chaty kubek i będzie czym nakładać, a potem... jakoś sobie damy radę. Mam nadzieję, że Ilham się nie obrazi?
Wstał i ruszył do chaty, skąd przyniósł dwa kubki, które umył, wykorzystując przyniesioną przez kogoś wodę.
Miał tylko nadzieję, że zabytkowe kubki wytrzymają w roli nabierek.
- Przyniosę parę muszli - zaproponował Axel - a ty dzierż dzielnie tę szablę, żeby się nic nie przypaliło.

Po paru chwilach Axel był z powrotem, trzymając w dłoniach kilka nie tak znowu małych muszli. Umył je szybko i starannie zarazem.
 
Kelly jest offline