Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-11-2016, 14:05   #121
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień III - Axel naprawia drzwi

- Ja pierdole… - Gdy Dafne oddaliła się z wróżem, znikając między drzewami, Wendy postanowiła zdecydować się, czy wchodzi czy wychodzi z chaty. - Czy ktoś powie mi, co tu się do cholery dzieje? - Po tych słowach rozejrzała się. Dominika siedziała milcząco i nerwowo walczyła z cienkimi roślinkami przelewając na nie negatywne emocje. W obozie była jeszcze Karen z papugą na ręce oraz Axel.
- Ogólna awantura z powodu dzieci i nieudanych przeprosin - powiedział krótko Axel, kierując się w stronę chaty, a dokładniej - w stronę drzwi - i usiłując wyminąć Wendy w wąskim przejściu.
Karen tymczasem miała psychicznie dość. Zerknęła na Wendy, która zadała pytanie
- Jak to co. Sztuka o wydźwięku dramatycznym - odpowiedziała troszkę z przekąsem, ale bardziej przygaszona
- Idę się przejść na plażę - oznajmiła. Wzięła sobie jeszcze najpierw trzy pomarańcze i ruszyła z Figlarzem i notatnikiem. Zatrzymała się jednak nagle
- Hm… - mruknęła i poszła jeszcze przed wyprawą, przejrzeć co upolowali Wendy i Alexander. A i dobrze, bo znalazła krem do opalania. Nie planowała się smażyć, ale wolała sobie darować bolesnej opalenizny. Wsadzając go do kieszeni, dopiero ruszyła gdzie planowała.
- Super. Najlepiej, nic nie mówić - skrytykowała ich zachowanie Wendy. - W środku jest jeszcze jedna walizka. Tam znajdziesz… pewnie rzeczy które będą ci bardziej odpowiadać. A to co? - Wskazała na tobołek, który zostawił tu wróż. Przesunęła się przy tym, by mogli wchodzić i wychodzić do chatki.
- Gallano przyniósł - wyjaśnił Axel, zanim zniknął w środku. - Więcej nie wiemy. Może jeszcze po to wróci - dodał, z wyraźnym powątpiewaniem. - Albo Dafne mu odniesie.
- Taa… znalezione nie kradzione… - oznajmiła Wendy, która ruszyła w stronę worka z wyraźnym zamiarem przejrzenia jego zawartości.
Tego już Axel nie widział. Ściany chaty nie były przeźroczyste.


Wendy zaraz pojawiła się w środku chaty. Niosła ze sobą coś, co prawie całkowicie ją zasłaniało. Musiała wyglądać zza i widać było tylko oczy. Axel dobrze rozpoznał to “coś”. Koce z owczej wełny.
Niebieskowłosa bez słowa zaczęła układać po jednym na każdym z posłań. Aż w końcu z jednym została w ręku.
- Dobrze jakby te drzwi się zamykały. Zdaje się, że coś jest w ścianach… no jest chłodno w tym pomieszczeniu, zauważyłeś? - próbowała zagadać mężczyznę.
- Wcześniej było dużo zimniej - odparł. - A drzwi, jak się zepsuły, tak pewnie da się naprawić, Może będzie znowu coś na kształt chłodni. Gdyby wstawić deski i przestawić jedną zasuwę... - Spojrzał na zdewastowane drzwi.
- Masz może talent do majsterkowania? - spytał, przenosząc wzrok na Wendy.
Wendy położyła ostatni koc na jednym z łóżek. Przez co na jednym znajdowały się aż dwa i podeszła do Axela.
- Po co chcesz przestawiać zasuwę? Nie lepiej dorobić klamkę? Taką by dało się je swobodnie pchnąć i zamknąć. A deski które wypadły. Nie da się ich włożyć z powrotem? Są przynajmniej dopasowane.
- Deski da się wstawić, najwyżej szpary czymś uszczelnimy - odparł. - Gorzej z klamką. Zwykle potrzebna do tego jest sprężyna, a tej tu nie znajdziemy. Coś na kształt skobla wymagałoby zrobienia dziury w drzwiach. Zasuwa natomiast jest, wystarczy ją wymontować i przybić z tej strony. Wendy wzruszyła krótko ramionami.
- Poczęstuj się. - wskazał na 'torbę piknikową'.
- Dzięki - zajrzała do torby. Zresztą, wokoło chaty było tyle jedzenia… a Ilham obiecała niedługo zrobić ciepłe. Skubnąć jednak coś Wendy zamierzała. - Powiesz mi chociaż w skrócie, o co wszyscy się tak pokłócili? - zapytała przy tym.
- Gallano, ten wróżek, zapragnął mieć dziecko z Moniką. Inaczej... chciał, by mu urodziła dziecko. Tak jak na Ziemi się zdarza. Surogatki, pewnie słyszałaś. W zamian miał jej wyleczyć słuch.
Axel stanął na stołku, po czym zaczął przybijać wyższą z desek.
Wendy prychnęła krótko pod nosem i nic nie komentowała. Przynajmniej przez jakiś czas. W zamyśleniu jadła coś ze znalezionych w torbie rzeczy.
- Ma przecież tyle wróżek dookoła - podjęła po chwili.
- Ponoć z tamtymi nie może - padła krótka odpowiedź.
- Hmm… - mruknęła Wendy. Po tym zaś zaczęła szukać kolejnej przekąski w worku.
Po paru kolejnych stuknięciach deska znalazła się na swoim miejscu, zaś Axel - na podłodze, gdzie zaczął kombinować, jak w delikatny sposób, bez uszkodzenia, wymontować dolną zasuwę.
Niebieskowłosa skubnęła jeszcze coś z woreczka i zaczęła wychodzić z chaty, na zewnątrz.
- Powodzenia - rzuciła już w drzwiach.
- Nie dziękuję. - Skinął głową z uśmiechem, po czym zaczął podważać zasuwę. .
Po chwili zasuwa, wraz z paroma nieco zardzewiałymi gwoździami, upadła na podłogę.
Wendy wyszła. Zaś Axel został sam z zasuwą i drzwiami…
Gdyby musiał ją sam konstruować od zera, z pewnością miałby kłopoty - dość trudno stworzyć coś z niczego. Ewentualnie wystrugać z drewna. A tak, to wystarczyło przybić ją do drzwi, zakrzywić gwoździe... i dopasować futrynę.
Po raz kolejny stuknięcia rozległy się wewnątrz chaty.
Potem trzeba było poprawić deskę, która zaczęła się ruszać, wstawić tę, którą Axel wyważył do spółki z Alexandrem...
Parę stuknięć tu, kilka stuknięć tam, tu coś podciąć kozikiem, tam urzezać. Niby nic, a czas płynął. Została jeszcze do naprawienia noga od stołu, więc gdy Axel skończył, na dworze zrobiło się już całkiem szaro.
Gorsze było to, że Dafne nie wróciła. Gdzie miał jej szukać? Włóczyć się po wyspie i wołać? Żeby chociaż Laajin się pojawił, ale ten też przepadł jak sen.
Axel ostatnim stuknięciem umocował nogę od stołu, postawił mebel, by stał tak, jak trzeba, a potem zabrał swoje rzeczy - koc, torbę, którą Wendy opróżniła w niewielkim stopniu, oraz mokasyny, po czym wyszedł z chaty.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-11-2016, 15:02   #122
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 3 - Ilham i Terry gdzieś w krzakach :D

Iranka oddaliła się od sceny kłótni, nie wiedząc co i dlaczego się dzieje. Zresztą, nie miała zamiaru uczestniczyć w czymś co bezpośrednio jej nie dotyczyło. Wprawdzie niepokoiła się o Monikę, którą prawie wszyscy zasłaniali, jakby coś mogło jej grozić oraz niepokoiła ją groźba Dafne, ale ufała w Bożą opatrzność oraz jego wyższy plan.
Zostawiła za sobą ludzi dorosłych, ludzi odpowiedzialnych i wiedzących co robią. Chyba. NIE! Musi tak myśleć… inaczej popadnie w paranoje.
Gdzieś po jej prawej rozległ się szelest, a po chwili z zarośli wyłonił się Terry.
Ilham zatrzymała się, rumieniąc lekko. Ubrana była w kobiece jeansy i bluzę. Zawsze to coś innego od piżamy, ale i tak nie nadawało się na tropiki.
“Weź się w garść, weź się w garść!” Poganiała się w myślach, przygryzając dolną wargę.
“No spytaj się go jak Boga kocham czy lubi ostre czy łagodne jedzenie??!!” Wewnętrzny głos, niemal rwał sobie włosy z głowy. Kobieta zaś pisnęła, zwiesiła się, popatrzyła na mężczyznę z nadzieją w oczach… po chwili jakby się zgarbiła i w końcu wydukała, ciche i ledwo słyszalne.
- Cz-cześć…
- Cześć - odpowiedział Terry uśmiechając się do Ilham. Początkowo trochę drażniła go jakimś brakiem umiejętności przystosowawczych, ale później zaczął doceniać jej wkład w pomoc wszystkim. Dziewczyna wykonywała ciężkie oraz niewdzięczne prace, typu sprzątanie, czyszczenie, które służyły wszystkim, zaś robiła je właśnie ona. Dziewczyna ze Wschodu! Nie lubił Arabów, choć Irańczycy za takich się nie uważali, jednak ludzie spoza Orientu niespecjalnie czuli ową różnicę. Terry trochę owszem, ze względu na swój długi pobyt na wschodzie. Zziajany, zdyszany, uginający się pod kolejną wiązką. Dlatego podchodził do Ilham ostrożnie, ale bez mocnej wrogości, zaś teraz szanował ją oraz nawet, ku własnemu zaskoczeniu, trochę polubił. Natomiast wydarzenia przy chacie… Chyba najnormalniej nie chciał brać udziału w tym całym spotkaniu, które musiało się przerodzić w jakąś kłótnię. Jeśli nawet zaś nie, to i tak atmosfera nie wydawała się przyjemna. Któżby lubił kiepską atmosferę, bynajmniej nie były sierżant batalionu inżynieryjnego. - Cześć, miło cię widzieć, cóż też nie chcesz tamtego wysłuchiwać? - spytał, bowiem kiedy zbierając chrust podchodził bliżej chaty, wtedy słyszał głośne słowa oraz jakiś rwetes. Stanowczo lepiej było zbierać chrust, przynajmniej coś bardziej sensownego.
- I tak i nie - sprostowała w sumie niczego nie tłumacząc. Nie denerwowała się tak w jego obecności, może dlatego, że miał zajęte ręce i nikt, kto mógłby ich obserwować, nie mógłby zarzucić Ilham spoufalania się. Niemniej drobne dłonie szybko zajęły się miętoszeniem końcówki warkocza, a spojrzenie uciekało na boki, nie potrafiąc się na niczym dłużej zatrzymać.
- Tam jest Dafne… i Karen… i… ho-mo-seksualista… - ostatnie słowa wypowiedziała jakby w transie, gdy przypomniała sobie mężczyznę ze skrzydełkami, który był tak przystojny, że aż niewieści - nie wspominając, że zaliczał się do gatunku jinnów. W jej głosie więcej było lęku niż wrogości, jakby obawiała się wymienionych wcześniej osób.
Stała i dumała. Terry był pewien, że Iranka miała do niego jakiś interes, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła go z siebie wydusić.


- Ja… chciałam cię przeprosić i podziękować. - W końcu, spojrzenie czekoladowych oczu skrzyżowało się z mężczyzny. Przez dwa uderzenia serca, patrzyła wprost w niego bez lęku, by po chwili pokornie spuścić wzrok na ziemię.
Uśmiechnął się do niej mrugnąwszy wesoło. Zaskoczyła go nieco, ale w przyjemny sposób pokazując, że powoli zbliża się do innych porzucając swoją wcześniejszą samotność. Inna kwestia, że nie pamiętał za bardzo, za co dziewczyna chce przepraszać, czy dziękować, ale wolał nie rozstrząsać, bowiem po jej minie oraz tonacji słów rozumiał, że nawet te dwa słowa “przepraszam” oraz “dziękuję” były dla niej, niczym przekroczenie wielkiej bariery. Ponadto ten strój go nieco zaskoczył. Oczywista kwestia, na pewno było w nim jej ładniej, niż puszastej piżamie. Zwłaszcza podkreślały wygląd jeansy opinające jej nogi i krągły tyłek. Zresztą ogólnie Ilham miała stonowaną oraz jakby nieco melancholijną, lecz dużą urodę. Jej ciało było smukłe, buzia jakby zawsze wycofana, stonowana, poza kilkoma chwilami, kiedy okazała emocje. Ogólnie ładna dziewczyna, którą może się podobać wielu facetom. Ale ten homoś? Hm, chyba że miała na myśli owego wróżka Gallano.
- Przeprosiny przyjęte, podziękowanie także i cieszę się z nich. Właściwie Ilham - przyznał chwilę się zatrzymując - sam także mam coś na sumieniu. Znaczy myślałem o tobie, nooo wcześniej, kiepsko, ale jak widać, człowiek czasem coś myśli, zaś los okazuje się większym wesołkiem oraz sprawia, że potem mu głupio. Jesteś bardzo w porządku. Przepraszam, że cię źle oceniłem, naprawdę przepraszam - powiedział spokojnie oraz pewnie. - Doskonale widać, ile pracujesz, ile serca wkładasz dla wszystkich, możesz wierzyć, nie wiem, jak pozostali, ale bardzo to doceniam, bo właśnie takie najdrobniejsze sprawy sprawiają, że wszystko staje się bardziej znośne. Przy okazji, wróżek to chyba nie homoś. Spotkaliśmy go wcześniej. Złożył Monice taką propozycję, że aż mi, facetowi, głupio mówić - widać było pewien niesmak na jego opalonym obliczu.
- Nie szkodzi - nawiązała do przeprosin (?) Terrego, miło zaskoczona jego zachowaniem. Rozumiała przeprosiny za wypowiedziane w gniewie słowa… ale za myśli? Uśmiechnęła się ciepło.
- Nie sądziłam, że mężczyźni mogą być tak ładni - wypaliła nagle, oczywiście myśląc o nieszczęsnym wróżku, ale słowa były na tyle oderwane od kontekstu, że można je było zrozumieć dwojako. - Tu wszystko jest dziwne… a ja z normalnością mam problemy, a co dopiero z TYM. - Zatoczyła ręką koło, pokazując na bliżej niekreślone tereny.
- Wczoraj wyglądałeś na chorego… Lepiej się już czujesz? Nie zatrułeś się niczym? Mogę zaparzyć ci herbaty. - Im dłużej tak stali, tym ona bardziej się oswajała i nawet podtrzymywała rozmowę.
- Chory? Nie, szczęśliwie nie - zaprzeczył próbując podkreślić to gestem ręki, ale sprawił jedynie, że upadło mu kilka gałęzi z niesionej kupki. - Ale herbatę, bardzo chętnie - przez chwilę sobie wyobraził porządny angielski five o’clock i aż mu prawie ślinka poleciała na wargi, zdołał ją jednak powstrzymać. - Herbatę och tak, my Wyspiarze uwielbiamy herbatę, zresztą pewnie wszyscy będą absolutnie zachwyceni, na czele ze mną. Ale wczoraj … - lekko przystopował - … znaczy wiesz, kiedy coś mi nie gra, zacinam się. Przepraszam, że no, to sprawiło, iż się może zmartwiłaś, ale po prostu, jeśli sporo mi rzeczy przeszkadza, to zaczynam robić paskudna minę, mówić językiem rodem prasowych komunikatów oraz izolować się od reszty. Ale przechodzi mi szybko - dodał weselej. - Tutaj zaś, niby na początku strasznie mi się podobało. Wyspa wręcz przypomina kurort, brakuje tylko dobrego jacuzzi, czy czegoś takiego, teraz jednak już nie wiem, co myśleć na jej temat. Niektóre miejsca wydają mi się śliczne, Alaen, taka kobieta wróżka - wyjaśnił - była dla nas miła, ale niektórzy są niebezpieczni, nawet niechcący. Ten mężczyzna, taki ładny, cóż, w Europie oraz Ameryce mamy nawet zawody Mister Czegoś tam. Startują w nich tacy wyperfumowani przystojniacy chcący popisać się przed kobietami. Ten chyba natomiast, nooo - nie wiedział, jak to ująć - jakby rzec, taka ładna rasa, tyle że skrzydlata. Kolejna dziwność, jakby ktoś dosłownie parę dzionków temu zaczął mi opowiadać na temat wróżek, odesłałbym go go bajek dla dzieci, albo jakiegoś psychiatry - pochylił się, żeby przytrzymać jedną ręką wiązkę, zaś drugą pobierać leżące gałązki. - A jak ty się tutaj czujesz, lepiej choć troszkę?
Iranka pochyliła się szybko by podnieść upuszczone gałązki. Chciała je nawet ponownie oddać na wiązkę, ale widząc jak mężczyzna jest obładowany, po prostu je trzymała przy sobie.
Nie przerywała mu. Lubiła słuchać, a po za tym, nie było w dobrym tonie komuś przerywać.
- Ja zazwyczaj uciekam - wzruszyła ramionami. - Jak widać, każdy inaczej reaguje na stresowe sytuacje. - Ilham obejrzała się w kierunku obozu, po czym kiwnęła głową, dając mu znak, że mogą ruszyć, a nie stać jak dwie czajki w krzakach.
- Powinniśmy nie przeżyć… Allah jednak chciał byśmy żyli - zaczęła, ale umilkła jakby nie wiedząc czy może się na te tematy otwarcie wypowiadać. - Myślałam, że jesteśmy w piekle, wtedy gdy się obudziliśmy na plaży… Normalnie powinnam pomyśleć o niebie, ale dookoła mnie byli niewierzący - rozbawiły ją własne słowa, przez co przez chwilę uśmiechała się pod nosem, oglądając trawiaste sandały na nogach. - Gdy zobaczyłam w nocy płomiennowłosych, zrozumiałam, że nie jestem ani w piekle, ani w niebie, a trafiłam do krainy jinnów. To chyba mnie bardziej przeraziło niż świadomość, że mogłabym nie żyć.
- Dziękuję - powiedział widząc, że dziewczyna pochyliła się po gałązki. Tak jak mówił, była naprawdę pomocną oraz pracowitą osobą. - Nie wiem, co to takiego te ji… jo… - próbował wymówić, chociaż kiepsko mu jakoś wychodziło - ale przedtem myślałem, że zwariowałem oraz że wszystko to są majaki chorej wyobraźni. No, ale od założenia, że się zwariowało, ciężko cokolwiek zaczynać, dlatego czasami myślę, że po prostu jest jak jest, czasami zaś udaję… Wiesz właściwie co do przeżycia, za dużo widziałem trupów, żeby się nie cieszyć, że ocaleliśmy, że każdy spośród nas ocalał, nawet najbardziej wkurzający. Bardzo się cieszę, choć niekiedy, cóż, sama wiesz… ano chodźmy do obozu, pewnie drewna już wystarczy na noc.
- Jinny - poprawiła cierpliwie, jak matka poprawia sepleniące dziecko. - My muzułmanie wierzymy w magię i nadnaturalne istoty… Niektóre są złe… jak Szejtan, a niektóre dobre. Zwykli ludzie nie potrafią się z nimi komunikować, ani dostrzegać ich świata… Tylko wybrani jak na przykład Jezus… pokój niech będzie z nim. - Ilham ruszyła za mężczyzną, opowiadając co nieco. Dla niej jako wierzącej, ciężko było się odnaleźć w całym zdarzeniu, a co dopiero osoby spoza innych religii lub ateiści? Jak oni mogli wytłumaczyć to co się działo.
Westchnęła ciężko, gdy po raz kolejny uświadomiła sobie jaką była samolubną kwoką.
- Będę chciała zrobić obiad… warzywne curry. - Zmieniła nagle temat na bardziej lekki. - Chciałam się spytać czy lubisz na ostro czy łagodnie - NO! I W końcu się spytała… pół dnia się z tym nosiła, ale w końcu jej się udało. Przyśpieszyła kroku wyraźnie ożywiona.
- Curry, uf, mniam mniam, szczególnie takie ostrzejsze … potrafiłabyś zrobić? - widać było, że chyba faktycznie chciałby posmakować czegoś smacznego, a nie tylko owoców oraz pieczonych ryb i że byłby naprawdę wdzięczny za takie luksusowe danie. - Ostrzejsze byłoby … ale nie bardzo mocno, bowiem wiesz, wiele osób lubi łagodne, a doprawić sobie zawsze łatwiej. Inni mogą nie móc zdzierżyć ostrego curry. więc może tak tylko troszkę przyostrzone, jeśli mógłbym prosić … - widać chyba było, że właśnie wewnątrz wyobraźni uprawia wspaniałą konsumpcję. - Reszta wiesz, jestem chrześcijaninem, anglikaninem i nawet jeśli noooo, nie miałem szczególnej okazji do praktykowania w wojsku, to jestem wierzący. Tutaj jednak, po prostu, po prostu nie wiem, co się dzieje. Odbieram chyba to tak, jakbym był na innej planecie, gdzie przecież wszystko jest możliwe. Przy okazji, kiedyś prawcowałem w restauracji i też się nauczyłem nieco gotować. Głównie byłem dostarczycielem pizzy, no, ale czasem w kuchni także miałem dyżur oraz robiliśmy szerszy zakres daniowy, niźli jedynie pizzę - rozmawiając powoli zbliżali się do kawałka wolnej przestrzeni, na której stała chata.
- Nie jestem dobra w gotowaniu - przyznała się z nieukrywanym wstydem. - Młodość spędziłam na froncie z dala od matki… gotować zaczęłam dopiero gdy wyleciałam do Anglii na studia, ale curry to prawie jak moja rodzinna kuchnia. Wrzucasz wszystko do jednego gara i samo się robi. - Zaśmiała się radośnie, dodając sobie w ten sposób otuchy.
Cieszyła się, że Terry był wierzący. To było ważne, budowało i dodawało człowiekowi siły, dawało poczucie przynależności do “czegoś”.
- Hmmm może jak zrobię mąkę z kokosów i kukurydzy, to zrobisz kiedyś wegetariańską pizzę? - Tym razem to ona wyobraziła sobie chrupkie ciasto z pieczonymi pomidorami, i aż jej ślinka pociekła. Po chwili spostrzegła, że nikt nie pilnował ani ognia, ani wielkiego buzującego parą kotła. Pobladła wykrzykując coś po persku, albo arabsku… albo czort wie po jakiemu, po czym pobiegła ratować sytuację.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 18-11-2016, 17:40   #123
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień III - Ilham, Wendy, Dominica, Axel, Terry, dysputy oraz pachnące jadło

Ilham zamieszała mieczem we wrzącej wodzie, po czym podważyła nim kociołek i wylała jego zawartość na piasek. W końcu gar był czysty i zdezynfekowany. Kobieta poszła do chatki wziąć przygotowane warzywa i zioła, po czym zaczęła kroić znaleziska w kostkę. Jako noża używała szabli, zaś deską był wielki bananowy liść. Po kilkunastu minutach, wstawiła gar ponownie na ogień, choć zajęło jej to trochę czasu, gdyż musiała operować patykiem jako podważajką.
Wrzuciwszy przyprawy na dno, poszła po wiadro i odlała trochę wody z beczki. Gdy wróciła, zasypała kociołek fasolką, batatami, obkrojoną kukurydzą, dziwnie wyglądającymi papryczkami, pomidorami, cebulą, czosnkiem i marchewką, po czym zalała wszystko wodą.
Usiadłszy na piasku, zabrała się do rozcierania między kamieniami, korzonków i czerwonych chilli, od czasu do czasu mieszając szablą, zawartość gara.
Terry rozglądając się nie zauważył Karen. Może też poszła czegoś szukać. Oczywiste najpierw przyszedł mu do głowy chrust, ale potem zwolnił. Niby dlaczego miałaby szukać tego, co on już znosił. Więc prędzej po owoce, albo po prostu tak chciała być chwilę sama. no, może z papuga, bowiem Figlarz błyskawicznie zawojował jej serce. Przynajmniej nie chrzanił filozoficznych gadek, tylko chciał maksymalną liczbę krakersów, których tak czy siak nie posiadali wśród swoich łupów. Obok ogniska była Wendy, przyprowadzona przez Ilham wcześniej oraz Dominica. Czterech do jedzenia, ale może potem pojawią się inni. Tak rozmyślając Terry przyglądał się krzątającej Ilham. Sam nie lubił, kiedy gotował, gdy mu się ktoś inny krzątał po kuchni, więc nie za bardzo chciał się ładować w gotowanie Iranki. Dlatego powiedział tylko.
- Jeśli będę mógł coś pomóc, daj znać, proszę.
Sam zaś póki co układał odpowiednio drewno, zajmował się ogniem wesoło mówiąc wierszyk z przedszkola, który bardzo pasował do warzywnego dania.

Chcesz być zwinny jak wiewiórka?
Chcesz być szybki jak zajączek?
Chcesz być silny tak jak miś?
Więc warzywa jedz od dziś!


Uśmiechając się dodał.
- Tak uczyli w przedszkolu. Nie chodziłem do niego, ale córka sąsiadów chodziła i lubiła deklamować siedząc na swoim balkoniku - dodał. Potem zaś używając znalezionego kamienia, zaczął ostrzyć sprzęt, który mieli pod ręką. Żmudna praca, ale także ktoś powinien ją wykonać. Oczyszczała oraz nadawała użyteczności.
Dominika nie odzywała się do nikogo, ale siedziała w pobliżu ogniska i zawzięcie plotła ze sobą rośliny. Wyglądało na to, że lada moment skończy. W wyniku jakiegoś krótkiego przebłysku spojrzała na Ilham. Na jej stopy…
- Jak sandały? - zapytała, w ogóle nie świadoma tego, czy wtrąca się w środek jakiejś rozmowy, czy nie.
Ilham pokiwała do Terrego, zawzięcie ucierając pikantną pastę, że aż kręciło ją w nosie. Przysłuchiwała się wierszykowi. Ona nie znała żadnych, bo… nie chodziła do przedszkola, nie wspominając, że pamięć miała krótką…
- Wygodne, wygodne - powtórzyła to co już wcześniej mówiła. - Nie moczę ich… dobrze robię?
- Nie jestem pewna, jak zachowają się te rośliny… więc tak. Lepiej ich nie moczyć - Dominika skinęła głową przy tych słowach, z aprobatą.
- Dłuuuuugo jeszcze? - zapytała za to Wendy - Jestem głodna jak wilk. Pomóc w czymś? - Dziewczyna podpierała się o chatkę i chyba z braku lepszego zajęcia mazała coś… w tobołku pozostawionym przez wróża, znalazła bowiem opasłą, oprawioną w skórę księgę z czystymi kartkami. Coś, co okazało się jeśli nie atramentem - to dobrym odpowiednikiem, oraz bardzo cieniutko zakończony patyczek. Musiała nie wiedzieć, dla kogo był przeznaczony ten zestaw, więc po prostu używała.
Słowa Dominiki Iranka przyjęła jako pochwałę. Uśmiechnęła się dumnie, po czym wstała i zeskrobała pastę do kociołka, sięgając po miecz by nim zamieszać.
- Jeszcze trochę, warzywa muszą się ugotować i sos trochę odparować… Będziemy jeść na liściach? - zapytała, patrząc po zebranych.
- Te które leżą tu - Dominika wskazała swoją prawą stronę, lekko z tyłu. Leżały tam dość okrągłe liście o średnicy około 20 centymetrów - podobno są nieprzemakalne. To znaczy… nie przepuszczają wody. Nie miałam tylko czasu się upewnić.
Natomiast Terry ostrząc oraz czyszcząc wszelkie narzędzia znalazł sobie takie sprytne miejsce, gdzie docierał wspaniały zapach, który powodował minę człowieka prawdziwie ucieszonego.
- Mogę pójść je opłukać w wodzie - zaproponowała Wendy. Ale nie wstawała, czekając jakby… na to co powie na ten temat Ilham.
- Pomogę ci - zaoferowała się, odchodząc od kotła. Potrawa i tak sama się robiła i nie wymagała ciągłego dopatrywania.
Zebrawszy wskazane listowie skinęła głową do Wendy. - Nad basen czy przy beczce?
- Obojętnie. Chociaż… mamy coś do nabierania wody z beczki? - zapytała Wendy wstając. Księgę w której coś bazgroliła położyła obok siebie. Otwartą. Nie mogła jej zamknąć, gdyż “atrament” jeszcze nie wysechł. Ci którzy zwrócili uwagę na otwartą stronę, mogli zauważyć tam co takiego robiła Wendy…


- Chodźmy nad wodę - zawyrokowała, uśmiechając się i spoglądając na księgę. Z tej odległości nie widziała obrazka, jedynie rozpoznała, iż jest to szkic jakiejś osoby.
- Jeśli coś trzebaby było nosić, mogę się przydać - wspomniał Terry - a jeśli trzeba, zostanę dbając o ogień? - spojrzał pytająco na Ilham, która chyba została uznana za głównego kwatermistrza obozowiska. - Przy okazji Dominico, czy mógłbym także liczyć na buty? - widać było, że lekko krępuje się prosząc. - Mam jednego, zaś ten, co sam zrobiłem, noooo jest raczej kiepski - widać zresztą było, że owo obuwie trzyma się na słowo honoru.
- O nie, nie, nie… zostań - poprosiła Terrego spłoszona czymś nagle Ilham. Nie chciała by szedł z nimi mężczyzna. Planowała uprać Wendy ubranie, które z czarnego… zrobiło się od morskiej soli szare i na pewno cholernie drapiące. - Proszę, mieszaj czasem w garze… - i nie czekając na odpowiedzi czy Wendy, już wskoczyła w krzaki.
- Tak, dobrze będę mie … - chciał dopowiedzieć ...szał, uzyskując słowo mieszał, ale nie zdążył, bowiem Ilham była mistrzynią nagłego nurkowania. No cóż trzeba było po prostu robić swoje.
Niebieskowłosa pośpiesznie ruszyła za Iranką, rzucając tylko spojrzenie Terry’emu. Raczej zdziwione szybkim susem koleżanki i jednocześnie przyjazne względem mężczyzny, który zostaje mieszać zupę… Czyli przynajmniej istniała szansa na nowe obuwie, Terry uśmiechnął się do swoich szewskich myśli.
Axel na moment oderwał się od swej pracy i wyszedł, by odetchnąć świeżym powietrzem.
- Piękny zapach - powiedział. - Kto jest szefem kuchni? - zwrócił się do Terry'ego, który mieszał szablą w wielkim kotle. Zdecydowanie nietypowe i zdecydowanie pokojowe wykorzystanie broni.
- Ilham - odparł sierżant. - Chwilowo awansowałem na głównego mieszacza. Póki nie wróci, hm, jak chcesz usiądź obok. Tutaj lecą najlepsze zapachy zanim się wszystko przyrządzi.
Axel skorzystał z zaproszenia.
- Prawdziwy skarb - powiedział. - Trochę tu posiedzę i odechce mi się wracać do pracy. Budowałeś kiedyś piec? - spytał.
- Nie, ale budowałem wiele rzeczy. Służyłem w wojskach inżynieryjnych, więc cały czas robiliśmy jakieś budowle. Dlatego uważam, że dałbym sobie radę. Przy okazji, zostaw mi swoje narzędzia, których używałeś. Naostrzę je pomiędzy mieszaniem zupu. Te tutaj - Terry wskazał na elegancko naostrzone, błyszczące, które już obrobił - lepiej się sprawią przy pracy, zaś tamte, kiedy się poświęci trochę uwagi, będą także lepsze.
- Zostawię wszystko w chacie. Jutro rozejrzę się za odpowiednim drewnem, żeby zrobić nowe styliska. No i trzeba będzie zacząć znosić kamienie na piec. Gotowanie nad ogniskiem jest bardzo romantyczne, ale piec jest praktyczniejszy. - Axel spojrzał w stronę gara. - Szczęście, że kamiennych narzędzi nie musimy produkować - dodał.
- Dobrze, planowałem także zaproponować zwiedzenie dalszej części wyspy, bez wchodzenia jednak za rzekę, skoro to takie niebezpieczne. Gdybyśmy odnaleźli dół z gliną, albo cokolwiek podobnego, bardzo ułatwiłoby to budowę. Ponadto może znajdzie się coś ciekawego. Dotychczasowe przechadzki sprawiły, że wiele odkryliśmy.
- Może by warto zrobić parę planów wyspy. Zdaje się, że teraz już mamy na czym... chociaż wyspa, zdaje się, nie jest na tyle duża. Dafne wymieniła dwie nazwy, Nabuulas i Andlaralh. Jedno to niebezpieczna roślina, a drugie nie wiem... Wyleciało mi z głowy i zapomniałem dopytać. - Pokręcił głową. - Skleroza i tyle. W każdym razie nie wszystkie skróty przez las są bezpieczne. Ta roślinka... chyba gdybyśmy teraz na skos poszli do strefy, to byśmy na nią trafili. Chyba.
- Wobec tego pozostaje tylko czekać, aż ją spotkasz oraz się spytać. Nie poradzimy oraz fakt, trzeba zachować ostrożność. Nie znam się na tym, jednak chyba wszyscy słyszeli, że bywają takie tropikalne niebezpieczeństwa. Ciekawy jestem, czy ta wyspa to jedyny ląd należący do tej rzeczywistości - zamyślił się sierżant.
- Nie pomyślałem, by spytać - przyznał się Axel. - Jak dla mnie to taki mały kawałek mi wystarczy. Ale podróż, dla przyjemności lub dla poznania świata... Jednak jeśli tu działa magia, to może się okazać, że będziemy płynąć prosto przed siebie i trafimy na naszą wyspę, z drugiej strony.
- Dla mnie to … chyba zbyt magiczne, choć … pewnikiem możnaby się zastanawiać, co jest dziwniejsze, zakrzywiony magicznie obszar, czy latające wróżki. Czyli jutro kamienie na piec. To będzie kupa roboty, choć trochę brakuje spoiwa, z drugiej strony, można na zewnątrz użyć mchu … - rozważał sierżant.
- Jeżeli nie zatrzymają mnie obowiązki rodzinne - powiedział Axel - to zjawię się... powiedzmy rankiem. Ale jeśli mnie nie będzie, to nie zabieraj się za te kamienie, tylko ruszaj na zwiedzanie wyspy. Znoszenie kamieni to nie robota dla jednej osoby. Razem raźniej i szybciej.
- Rzeczywiście razem lepiej - przyznał Terry. - Wobec tego spoko, tak się stanie. Zaś obowiązki rodzinne, hm, właściwie każdy powinien mieć rodzinę w swoim sercu na pierwszym miejscu. Tak jest dobrze, dlatego też nie dziwię się, że ta wyspa ci wystarczy - zamieszał w zupie. - Liczę, że dziewczyny niedługo wrócą, bowiem chyba nie wytrzymam i zacznę konsumpcję, bez nich. Pachnie świetnie.
- Mamy łyżki? - spytał Axel. - Mogłem wystrugać... Nic, przyniosę z chaty kubek i będzie czym nakładać, a potem... jakoś sobie damy radę. Mam nadzieję, że Ilham się nie obrazi?
Wstał i ruszył do chaty, skąd przyniósł dwa kubki, które umył, wykorzystując przyniesioną przez kogoś wodę.
Miał tylko nadzieję, że zabytkowe kubki wytrzymają w roli nabierek.
- Przyniosę parę muszli - zaproponował Axel - a ty dzierż dzielnie tę szablę, żeby się nic nie przypaliło.

Po paru chwilach Axel był z powrotem, trzymając w dłoniach kilka nie tak znowu małych muszli. Umył je szybko i starannie zarazem.
 
Kelly jest offline  
Stary 18-11-2016, 18:00   #124
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 3 - Ilham i Wendy na basenie

Iranka drałowała przed siebie, od czasu do czasu oglądając się za Wendy.
- Byłaś już przy basenie? - spytała ciekawsko, jak zwykle wybierając sobie najtrudniejszą z dróg, poprzez największe chaszcze… ale była to najkrótsza z tras jakie zdążyła obczaić podczas pielgrzymek na modlitwę.
- Nie, nie miałam okazji… aaaaa… jakoś, wiesz odkąd w około jest tyle osób, boję się że jak oddalę się gdzieś sama, to nie będę umiała później wrócić - Wendy dzielnie szła za Iranką, wybraną przez nią drogą.
- Możemy chodzić razem jak chcesz… potrafię nieźle krzyczeć, jeśli się zgubimy to nas znajdą… - Ilham przecisnęła się pod zawalistą gałęzią i zniknęła w bujnych krzaczkach, które wyglądały jak ściana. Po odgłosach, a raczej nagłym ich braku, wydawało się, że wyszła na otwarty teren… albo po prostu znikła w czasoprzestrzennych odmętach.
- Ilham?! - Niebieskowłosa przyspieszyła, gdy Iranka zniknęła jej z oczu. Pośpiesznie przeszła przez bujne krzaki, wpadając wprost nad brzeg ogromnego basenu z wodą i wodospadem.
- Jesteśmy na miejscu, rozbieraj się - zawyrokowała dziarsko, wrzucając liście do wody by sobie popływały.
- Łał… - Wendy zaczęła od podziwu. Miejsce bowiem było zacne, a ona widziała je pierwszy raz. Zaraz jednak uświadomiła sobie, co Iranka powiedziała. Przeniosła więc zdziwiony wzrok na nią. - Eeee…
- No już, już… trzeba ci to uprać bo dostaniesz jakiś odparzeń - Ilham patrzyła krytycznie na bluzkę niebieskowłosej, kręcąc w niezadowoleniu głową. - Co ty… kąpałaś się w niej? Wygląda jak nitka soli, podczas pracy domowej z biologii… Ile razy byłaś w wodzie, pięć? - zaśmiała się radośnie. - Nazrywam ci ziółek to umyjesz sobie włosy.
Wendy spojrzała w dół po sobie. Chwyciła skrawki bluzki naprężając ją na plecach i odchylając w przód. Jej mina wskazywała na to, że zgadza się z Ilham.
- Nic na to nie poradzę… - zaczęła. - To od słonej wody? - zapytała z olśnieniem. Musiała o tym nigdy nie pomyśleć.
- Noooo… - zaczęła Ilham zbita lekko z tropu. - Woda wyparowała a sól została - wytłumaczyła, wchodząc do wody po kostki. Teraz to ją olśniło… ale w innej kwestii, biali nie mieli w zwyczaju kąpać się razem. Kobiety wstydziły się przed sobą rozbierać, nawet w relacjach córka z matką, zauważyła to na przykład w szatniach na basenie… więc, może powinna dać Wendy trochę prywatności? Po chwili spłynęło na nią kolejne olśnienie, które doprowadziło ją do mocnych wypieków na twarzy.
- Cholera… nie przeszło mi to przez myśl. - Niebieskowłosa ściągnęła z siebie koszulkę. Pod spodem miała koronkowy stanik. Podeszła wraz z nią w stronę wody, nie patrząc przy tym na Irankę. - W walizkach były mydła… i chyba był szampon. Może to pomogłoby tkaninie? Znasz takie zioła, które również się do tego nadają? Zapasy z walizek szybko się przecież skończą.
- To tylko sól… rozpuści się. - Iranka wyszła z wody i udała się brzegiem wzdłuż basenu… i wtedy ją olśniło po raz trzeci. Weszła do wody w sandałach… Przerażona podskoczyła, jakby ziemia ją oparzyła. Klapnęła na pupie zdejmując trawiaste trzewiki i wachlując nimi w powietrzu, w celu osuszenia ich.
- Zioła… tak, coś wiem… głównie z ludowej medycyny… trochę ajurwedy czy chińskiej medycyny naturalnej. Nie zrobię ci mydła w kostce… ale płukankę do włosów? Maseczkę… - Mocno się strapiła swoim gapstwem, zwiesiła głowę, nie przestając machać butami. Siedziała bokiem, prawie tyłem to Wendy dając jej względne poczucie prywatności. - Wykąp się i wypierz dokładnie wszystko…
- Hmm… w walizce były jakieś buty - Wendy starała się pocieszyć Ilham, widząc jak wachluje swoimi trawiastymi sandałami. Iranka zaś, mogła usłyszeć dźwięk rozpinanego zamka. Najwyraźniej niebieskowłosa wyskoczyła teraz ze swoich spodenek. Po tym nastąpił chlupot wody. Wendy weszła tylko po kolana przykucając i próbując opłukać materiał. - Gdzie jesteś pralko… - zamarudziła przy tym. Kiedy ostatnio prała cokolwiek ręcznie? Ciężko było sięgnąć pamięcią.
- Nie w tym rzecz… bo mogę chodzić boso, ale Dominika… - zaczęła gorzko, odkładając sandałki na suchy brzeg. - Włożyła w to tyle wysiłku i czasu… A ja mogłam je zniszczyć przez własną głupotę… - Ilham było po prostu wstyd. Wstając z ziemi, zagłębiła się w co bujniejsze listowie zrywając różne kwiatki, pączki i łodyżki.
- Ja nie miałam w domu pralki… praliśmy na takich tych… ten, no… takie falbaniaste coś - wyraźnie nie znała angielskiego słowa na tarę do prania. - Mam wprawę, jak chcesz mogę ci przeprać, a ty się umyjesz. - Podeszła z roślinkami do Wendy, wyciągając do niej rękę.
- Nie prałam nigdy ręcznie - przyznała Wendy. - Może kiedyś, jakąś parę skarpetek - było w tym trochę wyrzutów sumienia. Poza tym chociaż niebieskowłosa usilnie przyjmowała postawę “nic się nie dzieje”, kiedy Ilham podeszła z roślinami jej policzki dały znać o zawstydzeniu.
Była w bieliźnie, tyle że koronkowe stringi nie zasłaniały zbyt wiele.
- Nie patrzę! Nic nie widzę! - Ilham zarumieniła się nie tylko z powodu widoku pośladków w wyzywającej bieliźnie, ale też dlatego, że wprawiła Wendy w zakłopotanie. Zakryła wolną dłonią oczy, machając pośpiesznie kwiatkami, by w końcu rzucić je do wody i odwrócić się plecami do dziewczyny.
- Ja nie chciałam, bardzo cie przepraszam… to z przyzwyczajenia, my kobiety ze wsi… robimy wszystko wspólnie. Myjemy sie w rzece, pierzemy… Przepraszam.
- Ilham… ja… ale, nic się przecież nie stało. Mamy to samo a ty widziałaś eee… wiele nagich przyjaciółek, czy tych… kobiet ze wsi. - Niebieskowłosa zaczęła pośpiesznie zbierać rozrzucone roślinki. - Nie przejmuj się proszę. Powiedz mi, co mam z nimi zrobić? Wetrzeć je?
- Wy… białe… własna matka okrywa się przed córką, więc myślałam, że to dla was niezręczne… Tak… w skórę głowy i włosy. - Kobieta miętosiła warkocz, ściągając z niego gumkę i rozplątując to zawiązując końcówki, stała na baczność, niczym żołnierz przyzwoitości.
Niebieskowłosa wstała z kucaka, w jednej dłoni trzymając roślinki, a w drugiej bluzkę ze spodenkami. Wysunęła dłoń z ciuchami, tak, że ta znalazła się po prawej stronie Ilham.
- Too… może w tym czasie spróbujesz. Jeśli mogę prosić… Nie przeszkadza mi to, a nawet jeśli trochę zawstydza, to nic takiego - dodała łagodnie.
Wallahiii! Jaka z niej ciemna masa, miała przecież uprać jej ubranie. Iranka spojrzała w niebo, pomstując nad własną głupotą. Odebrała rzeczy od Wendy i zrobiła dwa sztywne kroki w bok, obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni i ponownie zrobiła dwa kroki, wchodząc do wody i będąc ciągle plecami do rozmówczyni.
Wrzuciła ubranie do wody, podciągając rękawy i pochylając się nad taflą. Chłodna woda, przyjemnie wsiąkała w spodnie, przyjemnie chłodząc ciało.
- Spoko...jnie. To tylko zwykłe pranie - mruknęła odpowiedź, nieco oderwaną od rzeczywistości.
Sprawnymi, energicznymi lecz zarazem delikatnymi ruchami rąk, prała tkaninę dokładnie kawałek po kawałeczk, dokładnie ją płucząc.


W tym czasie Wendy, zamoczyła się głębiej w wodzie. Zgodnie z zaleceniami Ilham wcierała na tyle na ile umiała i zrozumiała co ma robić, rośliny w skórę głowy. Było to kojące uczucie, zwłaszcza biorąc pod uwagę zapach. Inny niż sól. Inny niż pot.
Skończywszy pozwoliła liściom swobodnie pływać w około niej. Sama zaś zdjęła powoli stanik. Postanowiła nie prosić Ilham o upranie go. Sama starając się go przepłukać.
- Ta sól… wysuszyła mi trochę skórę… - poskarżyła się.
- Mhm… mamy oliwkę do ciała, taką dla dzieci… a jutro postaram się zrobić olej kokosowy. - Koszulka była gotowa, Iranka dokładnie ją wyżęła po czym zarzuciła sobie na ramię i zajęła się spodenkami. - Powinnyśmy wracać… pozbierasz liście? Te… na talerze?
- Co… aaa… tak, moment… jeszcze sekundka - poprosiła Wendy.
- Ok. - Kobieta strzepała zrolowane spodenki, zarzucając je sobie na drugie ramię. Obmyła przedramiona i wyszła z wody sprawdzić sandały i rozwiesić na gałązce ubrania Wendy.
Wendy po kilku chwilach również wyszła z wody. Udało jej się pośpiesznie przeprać bieliznę i zdecydowanie lepiej czuła się z “umytymi” włosami. Ruszyła w stronę rozwieszonych ciuchów.
- W jaki sposób dziękują sobie twoje rodaczki? - zapytała.
- Eeee… po prostu dziękują? Wiesz… to nie działa tak, że musisz się odwdzięczyć za pomoc… Powiedzmy, że opiekowałam się twoimi dziećmi, kiedy ty musiałaś opiekować się swoimi chorymi rodzicami… Następnym razem, to ty mi pomożesz. Nie wiem w gotowaniu, albo dasz telefon do lekarza, albo po prostu wysłuchasz gdy będę mieć problem… - Ilham nie wiedziała jak ma wytłumaczyć bezinteresowność zachowania. Przychodziło jej to naturalnie. Wspólnota sobie pomagała, po prostu i już.
- Rozumiem. Białe kobiety, czasami dziękują sobie też przytuleniem się… czy coś… ucałowałabym cię za to. - Wendy powiedziała to żartobliwym tonem, zadowolona zakładając koszulkę. - Czuję zapach włosów i jest on przyjemny. Wiesz, Ilham chciałabym, żebyś nauczyła mnie kilku rzeczy. Jestem przy tobie jak małe dziecko, które nie wie nic o świecie. Nie przetrwałabym sama na wyspie, a ty… jestem pełna podziwu - Wendy jak zawsze, mówiła szczerze i od serca to co myślała.
- To jest bardziej u nas przywitaniem lub pożegnaniem… ale takie podziękowania też się zdarzają. - Zaśmiała się wesoło, zakładając buty. Czuła gorzki smak w ustach. Odnajdowała się w buszu z dala od cywilizacji, co tylko pokazywało jak bardzo nie jest przystosowana do życia wśród ludzi. Wendy zaś wypiła tę umiejętność z mlekiem matki. Zazdrościła jej. Imponowała jej swoboda bycia niezależna kobietą, gdyż ona sama usilnie szukała zwierzchnictwa. Jeśli nie u ojca, to u męża, a jeśli nie u niego to u Boga… zupełnie jakby była kukiełką, która sama nie może pociągać za sznurki.
- Jasne… mamy czas - dodała nieco smutniej, ale szybko zamaskowała to energiczniejszym - Głooodna jestem!
Wendy kompletnie już ubrana, podeszła do Ilham próbując położyć jej rękę na ramieniu. A gdy kobieta pozwoliła jej na to szybko cmoknęła ją w policzek.
- Dziękuję - powiedziała po tym. - Chodźmy.
Zaskoczona Iranka z cichym “Och” złapała się za policzek. Uśmiechnęła się szeroko.
- Komu w drogę. - Kobieta poprowadziła je z powrotem, tym razem łatwiejszą drogą, szły może o minutę dłużej ale za to jak wygodniej.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez Kerm : 18-11-2016 o 19:04.
sunellica jest offline  
Stary 18-11-2016, 20:46   #125
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień III - Karen w samotni z papugiem

‘Jaki jest sens sprzeciwiania się losowi, skoro los sam głowi się, co ma z nami zrobić.
Nie sztuką jest pokazać swój lęk, ubrać go w kły i pazury, Sztuką jest obłaskawić go.
Pokazać jemu i sobie, że nie ma z kim walczyć.
Czemu walczymy, gdy nikt na nas nie podnosi broni?
Czemu atakujemy, gdy inni wyciągają do nas dłoń?
Czemu nie mamy w sobie zgody, gdy pozostali starają się tolerować nas i nasze istnienia?


Są zwierzęta bardziej ludzkie, niż niejeden człowiek.
I ludzie bardziej zwierzęcy, niż niejedno zwierzę.
Czy to ma być miejsce, w którym ukarzemy swoje prawdziwe cechy?
Czy czegoś mamy się tu nauczyć?
I choćby dwa słońca i dwa księżyce miały się spotkać razem, wątpliwym jest to, że ktoś na to pytanie zechce odpowiedzieć mi, lub tobie…’



Karen szła, prowadząc głęboki wewnętrzny monolog. Wyszła spomiędzy palm i rozejrzała się po złocistym piasku. Szum wody przyjemnie pieścił jej uszy. Temperatura była w miarę znośna, choć nadal było bardzo gorąco. Rudowłosa rozpięła kilka guzików koszuli. Widząc skałki, ruszyła w ich kierunku. Bryza od wody przyjemnie mąciła odczucie gorąca i im była bliżej wody, tym złudnie wydawało jej się, że jest nieco chłodniej.




- Gorąco, co Figlarzu? - rzuciła do papugi. Zatrzymała się przy granicy wody i zsunęła buty zrobione dużo wcześniej przez Dominikę. Odłożyła pomarańcze. Położyła obok nich notes i długopis, a potem podwinęła nogawki spodni i weszła odrobinę do wody. Wzięła głęboki wdech. Chciała by powiew, który miał przyjść z następną falą, odsunął z jej głowy wszelki niepokój i resztki frustracji i złości.


‘Najgłośniej szczekają te psy, które najbardziej się boją, czyż nie?’


Karen nie czuła się szczekającym psem. Nigdy. Więc postanowiła tym dokładnie nie być. Po pewnym czasie wyszła na brzeg, po czym rozpięła koszulę całkiem. Tak było jej chłodniej, a że i tak nie spodziewała się, że ktoś mógłby jej przeszkadzać, usiadła opierając się plecami o jakiś większy kamień. Zaczęła rozłupywać jeden z owoców, układając sobie na kolanach notes. Wzięła krem do opalania i posmarowała nim następnie twarz i ręce aż do łokci, razem z odsłoniętym teraz dekoltem. Popatrzyła na papugę
- No nie, tobie nie potrzeba - oznajmiła i schowała krem. Poczęstowała Figlarza kawałkiem pomarańczy, a sama otworzyła notes i zawiesiła pióro nad pierwszą wolną kartką. I nic nie napisała. Obserwowała papier, to jak odbijał światło, to jak linie kalendarzowe się na nim układały. Był to raczej dobry dziennik, niż miejsce na jej przyszłą opowieść. Tak więc dziennikiem chciała go pozostawić.
Przewinęła kartki do dnia feralnej podróży promem…


Cytat:
5 września


PODRÓŻ PROMEM
+ sztorm


6 września


POBUDKA NA WYSPIE
+ zapoznanie z pozostałymi rozbitkami
(Terry, Alexander, Monika, Ilham, Dominika, Axel, Dafne)
+ założenie początkowego obozu wypadowego
+ pochowanie ciał
+ zwiedzanie wybrzeża


Upiorna noc.


7 września


Ciężki poranek
+ wielka wojna


Podróż nad rzekę - bieganie!


Spotkanie Aalaes’fa
+ częściowe wyjaśnienia w sprawie wyspy


Poszukiwania Ilham
+ znalezienie z nią Wendy (kolejny rozbitek z promu)


Podróż w miejsce wcześniej zamieszkane przez ludzi


Spokojny wieczór i noc


8 września


Krążenie po nowych włościach
+ Ja i Terry → wycieczka do Augystyna, tutejszego mieszkańca z ‘naszego świata’


Poszukiwanie Dominiki i Moniki
+ znalezienie ananasów i Gallano (facet wróżka)


Bardzo nieprzyjemna sytuacja w obozie

Tutaj jej ręka się zatrzymała w pisaniu. Postukała długopisem w stronę. Miała niezwykle mieszane uczucia w temacie tego co się stało. Zwłaszcza po… przestraszonej(?) minie wróża, gdy Dafne go zabierała.
Może i zareagowali impulsywnie… Jak to powiedziała Dafne? Że uważają ich tu za lwy, czy jakoś tak. A oni co zrobili? Dokładnie to udowodnili. Kobieta westchnęła ciężko. Podała kolejny kawałek pomarańczy Figlarzowi
- Masz. Wcinaj - rzuciła do zwierzaka. Zamknęła notatnik i zatknęła w niego długopis. Westchnęła i odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o kamień.
Spojrzała w niebo.
Obijała się?
Zamknęła zaraz oczy.
Jak jasna cholera, dokładnie to powiedziałaby jej babcia

‘Znowu chodzisz z głową w chmurach, złaź stamtąd szałapucie!’

Karen uwielbiała tę kobietę. Uśmiechnęła się do tej myśli.
Nauczyła się dzięki niej, że zawsze trzeba być pomocnym, ale jeśli rzeczy do zrobienia wcale już nie było tak wiele, a osób, które coś powinny robić jednak było sporo, to koniec końców w pewnym momencie nie będzie im co robić, przynajmniej do sytuacji kiedy nadejdzie kolejna potrzeba.
Zmarszczyła lekko brwi i otworzyła oczy znów spojrzała w niebo. Potem odwróciła się i spojrzała w stronę, gdzie był domek i ich obecna ‘baza’.
Niedługo powinna wracać, ale to jeszcze kilka chwil. Znów poczęstowała Figlarza pomarańczą. Zaczęła głaskać go po łepku i po karku i jakoś tak na myśl nasunął jej się Terry. Przemyślała całą ich rozmowę z trasy do włości Augustyna. Myślała o tym jak siedzieli wspólnie na plaży. Potem wspomniała poprzedni wieczór i pokręciła głową nieco podniesiona na duchu. Tak zdecydowanie ją to rozluźniło, ale z drugiej strony, czasem nie mogła go rozgryźć, gdy był taki wycofany i zamyślony. Był twardy i stonowany, a jednocześnie potrafił być taki delikatny i ciepły. Fascynująca mieszanka.


Rudowłosa zadumała się nad Terry’m na dłuższą chwilę. Aż w końcu nie uznała, że trochę się tu zasiedziała. Zdążyła nieco podjeść pomarańczy, a drugą częścią podkarmiała Figlarza
- Dobra, wracamy Figlarz - zarządziła i podniosła się. Wsunęła na nogi liściaste butki, zabrała notatnik i krem i ruszyła z powrotem. To będzie chyba jej ulubione miejsce do dumania, zaraz przy tych skałkach.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 19-11-2016, 00:37   #126
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień III - obóz obiadową porą

Panowie nie musieli długo czekać. Wendy po wyraźnym całościowym kontakcie z wodą, oraz Ilham po nie aż tak całościowym z nią kontakcie wróciły. Miały ze sobą opłukane liście.
Niebieskowłosa nie mając pojęcia w czym mogłaby pomóc Ilham, wolała delikatnie odsunąć się w bok i poczekać. Odruchowo w stronę otwartej księgi, w której tusz musiał już wyschnąć.
Iranka podeszła do kociołka.
- O! Gotowe! - zawyrokowała, widząc jak sos odparował i nie był już tak lejący się. - Dziękuję T… - T… T co? Muzułmanka z uśmiechu przeszła w zawodowy poker face. Zamrugała kilka razy i jakby wycofała się mentalnie z dyskusji.
- Można nakładać… tylko czym, o muszle…
- Mamy też kubki, może jako nabierka... jeśli nie utkną w tych pysznościach - powiedział Axel.
- O to to… - Ilham była wdzięczna, że Axel nagle włączył się do rozmowy i może Terry nie zorientuje się co się przed chwilą wydarzyło. Wziąwszy do ręki liść, wrzuciła jedną z muszli w ogień, chwilę odczekawszy by następnie wygrzebać ją patykiem na popiół. Wzięła ją w liść by się nie oparzyć i pomachała nią, aż ta wystygła. Nałożyła pierwszą porcję, wyciągając ją ku byłemu wojskowemu, w końcu to dla niego gotowała.
- Moi państwo, pyszne. Dzięki Ilham, mniam. Dawno nie jadłem coś tak dobrego. Świetny przepis i tadam! cieszę się, że pomogłem mieszając, ale żeby być szczerym, to było świetne, bowiem już wcześniej rewelacyjnie pachniało - cieszył się Terry wesoło mrugając do Ilham.
Kobieta się niezmiernie ucieszyła na wypowiedziany werdykt. Nałożyła wszystkim, po dużej porcji. Ale wpierw poczęstowała mężczyzn, a dopiero później kobiety. Sama zaś wzięła ostatnią z porcji.
- Pyszności - powiedział Axel, gdy spróbował pierwsze dwa kęsy. - Wspaniałe. Od paru chwil kusiły nas, z Terrym, te zapachy.
Wendy podziękowała już przy dostawaniu swojej porcji, dodając do tego uśmiech pełen sympatii i podziwu do Ilham i tego co robiła dla innych.
- Bardzo, bardzo dobre - pochwaliła Dominika, która teraz ze smakiem zajadała, oderwawszy się na chwilę od lepienia butów. - Właśnie Terry. Te będą dla Karen. A następne, może dla ciebie? Co o tym myślisz? Musiałbyś mi tylko dać wymiar stopy zaznaczyłabym sobie jak duże zrobić.
- Jasne, dzięki, cieszę się, że Karen zyska obuwie oraz że także mi się uda. Zaś co do stopy, jasne, przy okazji - nie chciał przy jedzeniu wyciągać brudnej giry cudownie wzbogacając obiadokolację. Jak sobie ładnie wymyje, wykąpie, wtedy bardzo chętnie. - Ilham jest świetna w te klocki i wiecie co jeszcze wymyśliła, tadam! żeby zrobić pizzę! - gęba mu się uśmiechnęła, bowiem chyba wszyscy lubią pizzę. - Znaczy zrobię ją, bowiem pracowałem kiedyś w pizzerii, ale ona wcześniej przygotuje mąkę. Wprawdzie przydałyby się jeszcze jaja, no, ale od biedy można użyć ciasto na zasadzie podpłomyka - mówił Terry objadając się.
Pizza nie należała do ulubionych potraw Axela, ale ten nie zamierzał psuć Terry'emu przyjemności informowaniem o tym fakcie.
- Nie sądzę, by nawet pizza zdołała przebić dzisiejszy obiad. Kolację? - spojrzał w stronę słońc. - Jak zwał, tak zwał. Przepyszne.
Ilham jadła w milczeniu, skupiając całą uwagę na potrafie przed sobą. Liść leżał na ziemi, a ona jadła prawą ręką. Lewą zaś trzymała luźno na kolanach.
- Pizza brzmi fajnie… mam nadzieję, że nikomu to nie przeszkadza… - popatrzyła nagle czymś spłoszona. - Ale najpierw chciałabym zrobić olej kokosowy… Zajmę się tym jutro.
- Co potrzebujesz prócz kokosów? Robiłaś to już kiedyś, prawda? Ja to sobie potrafię jedynie mgliście wyobrazić - przyznał się Axel.
- Mhm… - mruknęła, ale szybko dodała - Tak robiłam… są dwa sposoby. Jednym nam się nie uda bez lodówki. Potrzebuję… czegoś czym wyskrobię miąższ… musi być drobny… u nas używali specjalnej maszyny do tego… - wzruszyła ramionami, jakby nie był to zbytni problem, najwyżej będzie skrobać przez kilka dni. - Pielucha i łyżka i coś w co będę mogła wlać olej… - wyliczyła na prędce.
- Kubki mamy, jakiś nóż się dostosuje. Terry ma talent do oręża - powiedział Axel. - Gdy skończę naprawiać drzwi, chłodnia zacznie pewnie lepiej działać, ale do lodówki jej daleko.
- Wiem, że to niełatwa decyzja, ale zastanawiam się, czy jakąś szablę nie przerobić na kilka noży, które bardziej przydałyby się nam przy gospodarstwie, zaś walczyć, póki co nie ma z kim i oby tak pozostało - powiedział Terry, który żałował tylko, że Karen omija tak wspaniała uczta. Może jej poszukać? Ale cóż, po pierwsze nie minęło zbyt wiele czasu, po wtóre gdzie? Bowiem przypuszczenie, które przemknęło mu przez myśl, że Gallano teraz jej złoży słodką propozycję, raczej szybko utknęło wewnątrz zaspy śmieszności. Już widział, jak Karen słodko zareagowałaby. Pewnie poszczułaby go swoją wspaniałą papugą.
Ilham nie znała się na broni, nie umiała też nic z niej konstruować. To był świat mężczyzn.
- Podobno z kamienia można coś robić… a przynajmniej kiedyś robiono.
- Nooo taaak - przyznał dawny sierżant. - Ech, nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał kombinować jakieś narzędzia, niczym nasi dalecy przodkowie, mieszkańcy jaskiń. Ale przynajmniej teraz jedzonko dobre. Ilham, idealnie trafiłaś w mój smak. Pycha. Przy okazji, podczas przygotowania obiadu rozmawialiśmy z Axelem. Może się uda zrobić piec, wtedy zaczęlibyśmy nosić kamienie, choć oczekiwałbym jakiegoś fajnego pomysłu, czym można by zastąpić glinę - uśmiechnął się do wszystkich. - Proponuję także rozważyć dalsze zwiedzanie wyspy, uważają oczywiście na niebezpieczeństwa, ale kto wie, czy nie odnajdziemy czegoś pożytecznego.
- Można - Axel nawiązał do wypowiedzi Ilham. - Ale nieprędko się coś takiego robi. Najlepsze by były krzemienie. - Pokręcił głową. - Mam nadzieję, że nie trzeba będzie. Katorżnicza robota. Robinson Crusoe zdaje się zrobił z szabli kosę. A poza tym... Taka broń nam do niczego nie jest potrzebna. Narzędzia są o wiele ważniejsze.
- W tym tobołku który przytargał tu Gallano, jest 8 brzytew. Wyglądają na ostre i idealne do golenia się. Nie znam się na tym, ale skoro są takie ostre to może przydadzą się też do czegoś innego - oznajmiła wszystkim Wendy.
- Wendy... miałaś kiedyś brzytwę w ręku? - spytał Axel. - To znaczy używałaś, by golić albo ciąć?
- No coś ty. Po chu… no ten, nie - niebieskowłosa w ostatniej chwili powstrzymała się. Nie była przyzwyczajona do powstrzymywania się, no ale nie chciała też by wszyscy nie przeklinający zawsze musieli zatykać uszy. - A co?
Po tych słowach Wendy Terry miał nietęgą minę. Golenie brzytwą facetowi włosów łonowych rzeczywiście mogło się skończyć tak, że ostrze poszłoby po wspomnianej przez dziewczynę części ciała. Nawet jeśli leciuteńko to brrrrrrrrrr ...
- W rękach początkującej osoby jest bardzo niebezpieczna. No a nie wiem, czy warto ją używać do krojenia chleba czy smarowania masłem. Lustra czasem nie było? - spytał Axel. - Nie chciałbym mojej szyi powierzyć niedoświadczonym dłoniom.
Paniom, przynajmniej na razie, też by nie polecił do golenia. Nóg na przykład.
Wendy wzruszyła krótko ramionami.
- No było - przyznała. - Jak mi nogi zarosną futrem, to na pewno spróbuję. Kiedyś trzeba się nauczyć.
- Ciepła woda, mydło - na początek. Chyba że Terry zdobył wojskową sprawność 'władanie brzytwą'. Ale nie wiem, czy chciałabyś swe łydki powierzyć cudzym dłoniom.
- Mam pewną rękę i dużą pewność siebie - Wendy mrugnęła jednym okiem do Axela. - Myślę, że nie będzie to dla mnie problem. Nie muszę powierzać więc nikomu moich łydek.
Axel uśmiechnął się.
- Można zrobić pastę cukrową… do… - Ilham równie szybko zamilkła jak się odezwała. Zarumieniona, podciągnęła kolana pod brodę. - Tylko cukru ni ma - pisnęła cichutko.
Axel o mały włos walnąłby się w łeb. Wendy to jedno, ale przy Ilham raczej nie powinien poruszać takich tematów.
- Może gdzieś jest trzcina cukrowa? Albo ule i miód? Tylko nie wiem, co na to aalaes'fa... - powiedział.
- Goliłem się nawet naostrzonym dobrze bagnetem, bez wody - dodał, zaś wszyscy panowie wiedzieli, jak słodko się golić na taki sposób. - Zaś brzytwą tylko lepiej. Sto razy lepiej niźli żyletka, bowiem brzytwę da się stale ostrzyć. Przepraszam, rekwiruję jedną dla siebie. Nie chcę przypominać jaskiniowca oraz tańczyć Hula - bula dookoła ogniska wywijając maczugą - stwierdził Boyton. Zastanawiał się jedynie, po co im miód? Może do depilacji, jak właśnie przypuścił.
- Ja też - przytaknął Axel. - Mamy skórzany pasek? A o ogniu nie mów. Widziałem takich, co sobie opalali brodę i wąsy. Wolę brzytwę.
- Opalać brody nie ma sensu, skoro są brzytwy, ale wiem, że jeśli się chce duże naczynia, albo pojemniki, chociażby takie na mąkę, to po prostu wypala się kawał wnętrza pnia. Inna kwestia, że my od tego mielibyśmy siekiery - stwierdził Terry.
- Mąka oznacza żarna. Albo stępę. Jedno i drugie widziałem, ale z obsługą byśmy musieli się nauczyć. Prawdę mówiąc nawet nie wiem, co tu rośnie takiego, co można by przerobić na mąkę, prócz kukurydzy.
- Kokosy, może są migdały to i z nich można - Ilham wstała od ogniska, zaczynając odczuwać pewien dyskomfort, rozmowy raz całkiem normalne schodziły czasem na dziwne rejony i jakoś tak… stwierdziła, że chyba poszuka sobie zajęcia.
- Ale kukurydza jest dobra. Mąka kukurydziana nie zawiera glutenu. Wiem, bowiem kiedy kupowałem makaron kukurydziany były takie własnie napisy na paczkach. Makaron zresztą całkiem świetny, dlatego mąka pewnie także. Tutaj jest jednak problem z jajami, ale jak mówię, jeśli trzeba będzie zrobi się ciasto podpłomykowe. Chociaż nie wiem, jakie będzie na pizzę - odezwał się Terry. - No, dobra, moi drodzy. Jeśli zjem jeszcze trochę to będę miał problemy stanąć oraz będziecie musieli mnie katulgać. Super smaczne Ilham, jestem pod wielkim wrażeniem twojej kuchni. Dobra, jednak jak to mówią, komu w drogę temu trampki na nogę. Im więcej chrustu tym lepiej, bowiem skoro jutro mamy cały dzień innej roboty, niespecjalnie będzie czas go wtedy zbierać - po czym gwałtownie ruszył w las, jakby się obawiał, że kiedy nie ruszy się szybko, to po prostu nie będzie mu się wcale chciało.
- Ja też dziękuję. - Axel się podniósł. - Świetne było. Dokończę drzwi, póki coś tam widać, a potem tu posprzątam.
Iranka zaczęła oporządzać rejony dookoła ogniska. Zbierała brudne liście i muszelki. Odsunęła kociołek od ognia. Poprawiła stosik drewienek wesoło palących się. Wyniosła z domku owoce, te znane i te trochę mniej. Od czasu do czasu spoglądała na Wendy, ale nic nie mówiła.
Trawiaste buty nie wyglądały jakby miały się rozpaść. Były jednak… miękkie. Ilham nie wiedziała jednak, czy miękkość wziąć za plusy czy minusy. Zdjęła sandałki z nóg i postawiła przy wejściu do chatki, by spokojnie schły.
Kręciła się to tu to tam. Właściwie nie zwracała na siebie uwagi. Niby była wszędzie, ale jakoś nikt na nia nie wpadał.


- Kto chce herbaty?! - obozową ciszę przerwał całkiem donośny i niespodziewany głos, kobiety, kiedy ta wyczarowała sobie i garnek i przezroczyste butelko-kubki do picia.
Wendy, która już wróciła do szkicowania czegoś w opasłej księdze, niczym uczennica podniosła dłoń do góry.
Stukania umilkły.
- Ja, jeśli można - powiedział Axel, wystawiając głowę z wnętrza chaty.
Ilham polała złocistego płynu do dwóch buteleczek. Weszła do chatki do Axela, który podziękował, podać mu napój, po czym wyszła do Wendy. Kobieta znowu coś rysowała. Muzułmanka zapuściła ciekawskiego żurawia podając buteleczkę.
- W torbie masz olejek, jakby co… - przypomniała grzecznie.
- Ah… zapomniałam - przyznała Wendy. Widząc, że kobieta i tak zapuszcza żurawia, przesunęła księgę bliżej niej. Tym samym pokazując, obrazek który kończyła. Przedstawiał Ilham, siedzącą na tle chatki.
- Jakie łaaadne… - Iranka zachwyciła się nad mały dziełem. Ona sama nie miała żadnego talentu. - Czy… czy mogłabyś mi coś narysować? - zapytała głupie pytanie, jakie zazwyczaj ludzie zadawali artystom różnego pokroju.
Niebieskowłosa zaśmiała się głośno, z pełną sympatii.
- Jasne. Co takiego? - Przymrużyła przy tym oczy. - Niech zgadnę. Lody czekoladowe? Gofra z bitą śmietaną i owocami? - pytała żartobliwym tonem. - Sobie najchętniej bym narysowała, właśnie to.
Kobieta zachichotała jak podlotek. - Na gofrze i z bitą śmietaną - uśmiechnęła się figlarnie a jej spojrzenie się trochę roziskrzyło.
- Załatwione - odpowiedziała rozbawiona Wendy. - A tak naprawdę, o co chciałaś poprosić, hmm?
Pokręciła głową zawstydzona. - Chciałabym coś ładnego od ciebie… na pamiątkę.
Wendy przesunęła opuszkami palców po portrecie Ilham. Kierując też na niego wzrok.
- Jest… ładny… tak mi się wydaje - nie miała pojęcia, co ładnego mogłaby namalować Ilham. Co innego, ładnego mogłaby namalować.
- Nieee… ten zachowaj dla siebie. - Ilham uśmiechnęła się siadając obok niebieskowłosej. - Narysuj mi siebie… co ty na to? Ty będziesz mieć mnie a ja ciebie. Jak zdjęcia w portfelu.
Tymczasem z plaży powróciła Karen. Dzierżąc notatnik w którym najpewniej coś pisała, możliwe że przez większość swej nieobecności. Kobieta już się nawet przyzwyczaiła do obecności ptaka na ramieniu. Rozejrzała się, pociągając nosem, bo nie trudno było wywęszyć w powietrzu, że wcześniej tu coś smacznego jedzono. Rozejrzała się trochę skołowana, bo najwyraźniej wytrącona dopiero ze swej głębokiej zadumy.
Ilham widząc rudowłosą, momentalnie i bez słowa schowała się do chatki.
Wendy popatrzyła za nią. Chociaż w duchu dziękowała Karen, że właśnie teraz się pojawiła. Prośba Ilham była taka miła… nie chciała odstraszyć od siebie dziewczyny rumieńcem, czy nieprawidłową reakcją. Po prostu postanowiła spełnić jej prośbę.
Teraz jednak utkwiła wzrok w notatniku który trzymała w dłoniach Karen… i lekko zmarszczyła brwi.
- Karen? - próbowała na początek zwrócić na siebie jej uwagę.
Karen odnotowała mało skrytą ucieczkę Ilham, ale nie powiązała jej ze swoją osobą zbyt szczególnie. Rudowłosa zerknęła na Wendy
- Tak? - odezwała się, nadal lekko zamyślonym tonem, ale wyraźnie wracając już na twardszy grunt.
- Eee… ten wróż, zostawił paczkę… koce, brzytwy, jakiś napój i to… - uniosła trzymane w dłoni przedmioty. Opasłą książkę, cieniutkie naostrzone drewienko. Obok niej stał jeszcze flakonik z czarną cieczą, ale jego nie uniosła.
Mina pisarki początkowo wyrażała błogie nic… Za chwilę jednak nastąpiła kalkulacja i przetworzenie informacji. I rudowłosa skrzywiła się na krótką chwilę, ale podeszła zaraz do Wendy, by obejrzeć tomiszcze. Skąd to skrzywienie? Bo jeśli wcześniej czuła się źle, że jednak zachowali się nieco jak spłoszone wściekłe zwierzęta, to teraz zrobiło jej się jeszcze gorzej widząc i słysząc co poprzynosił ten wróż, którego wyzwała od niedorobionych… Ale była zła
- Wygląda… nieźlee… - powiedziała ciszej niż ustawa przewiduje.
- Jesteś pisarką i… - Wendy nie dokończyła, bo w tym samym czasie w chatce rozległo się głośne ŁUP i zaraz wypadła z niej Ilham, która spostrzegła się, że siedzi sam na sam z mężczyzną. Żeby jednak utrzymywać pozory, że nie chowała się w domku przed kimś… zabrała ze sobą kubki, buteleczkę i dziecięcy olejek.
Musztrowym krokiem, niczym torpeda, przeniosła się do ogniska przy którym kucnęła rozlać resztę ziołowego naparu. Oczywiście plecami do kobiet.
Karen przeciągnęła dłonią, niemal czule, po oprawionej w skórę księdze. Nie miała zbyt wiele razy takiego wspaniałego wynalazku w rękach. Raczej obracała się w nowoczesnych wydrukach. Kiwnęła Wendy głową
- Tak, wcześniej wspominałam Dafne o tym, że chciałabym móc… popisać… - odpowiedziała, ale słysząc łupnięcie zwróciła głowę w stronę chatki i wychodzącej z niej sztywnej jak kij od szczotki, Ilham. Rudowłosa zerknęła na Irankę, gdy ta podeszła do ognia
- Ilham - powiedziała krótko, by zwrócić jej uwagę, rozpoczynając niedokończone jeszcze pytanie.*
Iranka zesztywniała. Zamarła. Obróciła się w kamień… odczekała kilka sekund zamykając oczy w nadziei, że zniknie… Karen jednak milczała… Wendy również… a Terry był gdzieś blisko ale jeszcze nie zamierzał pojawiać się przy ogniu.
Spłoszona, odwróciła się powolutku, z wielkimi jak spodki oczami.
- Czyli przyniósł to dla ciebie - Wendy przerwała chwilową ciszę, jaka zapanowała w obozie. Ilham chyba nie chciała odpowiadać, więc niebieskowłosa jakoś poczuła się… że może się wtrącić, że może lepiej jak się wtrąci.
Karen uważnie przyglądała się teraz plecom Iranki, aż do momentu, gdy ta się nie obróciła i na Dagdę, wyglądała jak spłoszony króliczek, jeszcze tylko powinna zacząć ruszać noskiem. Kobieta została poważnie zbita z tropu. Co się stało? Zmartwiła się i było to widać po jej minie
- Wszystko w porządku? - zapytała spokojnie, jakby mówiła do zaszczutego zwierzątka czy czegoś. Na słowa Wendy kiwnęła lekko głową.
W umyśle Ilham rozdzwoniły się dzwony.
“JINNY SĄ WŚRÓD NAAAAAS!” Bojowy krzyk wojowniczki o pokój i przyzwoitość na świecie nawoływał do ostrożności, a może nawet uzbrojenia się w Koran?
Muzułmanka, odwróciła głowę, czując jak drętwieje jej szyja.
- A-acha… - brzmiała jakby była na granicy zachłyśnięcia się własną śliną.
- Emmm… a Karen? - Wendy próbowała przywołać uwagę dziewczyny na powrót do siebie.
Karen była poważnie zaintrygowana i zaniepokojona postawą Ilham. Co jej było? Nie była przekonana, że wszytko było ok, zwłaszcza po tej odpowiedzi. Nie wiedziała jednak jak ma rozmawiać z Iranką. Bezpośrednio? Jeszcze by się zwinęła w kłębek i zmieniła w jeża. Jak z dzieckiem? To by jej uwłaczało pewnie. Nie znała powodu dziwnego zachowania Ilham, przyjrzała jej się od stóp do głowy, jakby szukając metki z instrukcją obsługi. Rozproszona, zerknęła na Wendy
- Mm, tak? - zapytała.
- Mogłabym - Wendy wyciągnęła w tym momencie dłonie w stronę księgi, która była w rękach Karen - wyrwać swój obrazek i jeszcze jedną czystą kartkę?
Karen kiwnęła głową i podsunęła tom Wendy
- A co rysowałaś, jeśli mogę zapytać? - zaciekawiła się tym, choć nadal było słychać, że zastanawia się nad Ilham.
- Yeeem, nic takiego - odpowiedziała Wendy, brodą wskazując Karen Ilham… jakby nie chciała mówić na głos, przy Irance. Jednocześnie otworzyła księgę, a Karen mogła po prostu zobaczyć małe arcydzieło które naszkicowała niebieskowłosa.
Karen uniosła brwi zaciekawiona, ale zaraz dostała odpowiedź, co też było tam narysowane i wciągnęła powietrze z zachwyconym, cichym ‘ooh’. Sama zerknęła na Ilham, postanowiła dokonać podejścia drugiego
- Ilham, mogę ci jutro pomóc w gotowaniu? - zapytała spokojnym tonem ‘Dobra, dobra ilham. Nie bój się. Pat pat.’
W tym czasie, Wendy milcząco zabrała się za powolne i dokładne wyrywanie strony z obrazkiem… po pierwszym pociągnięciu przypominając sobie o brzytwach…
- Nie trzeba, to nie problem - odparła szybko Iranka. Nie chciała by ktokolwiek podkradał jej pracę i myślał, że potrzebuje pomocy w gospodarowaniu obozowiskiem.
- Wezmę brzytwę… - rzuciła Wendy i pośpiesznie zaczęła wstawać. - Będzie ładniej…
Karen kiwnęła jej głową, ale patrzyła na Ilham
- Ilham, naprawdę nie musisz wszystkich obowiązków robić zupełnie sama. Jeśli to zupełnie w porządku dla ciebie, to powiedz, ale byłam wychowana, że zawsze milej się komuś robi, gdy ktoś też pomaga… - próbowała na uprzejmie zagadać Irankę.
Muzułmanka skuliła się kręcąc głową.
- To nie problem - powtórzyła z większym zacięciem. Co jeśli Karen będzie chciała ich otruć? Albo jest niczym kuszący wąż? Albo…
Ilham już sama nie wiedziała co myśleć. Skupiła się na strachu oraz chęci pozostania w samotności.
Karen niestety nie potrafiła czytać Irance w myślach, więc kontynuowała
- No dobrze… Powiedz mi… Wybacz bezpośredniość, ale czego się obawiasz? Mogę ci jakoś pomóc? - zapytała po prostu kompletnie wprost. Nie rozumiała przecież, że to ona była głównym obiektem lęku Ilham.
- Muszę iść się pomodlić - odparła nagle, wstając i ze spuszczoną głową skierowała swe kroki w kierunku krzaków prowadzących do basenu ze słodką wodą.
Kompletnie zbita z tropu Karen patrzyła za nią, dopóki Ilham nie zniknęła z jej zasięgu. Czy powiedziała jej coś nie tak? Ktoś ją zasmucił, czy coś? Wydawało jej się, że z Wendy wcześniej rozmawiały i było ok? Kobieta zamyśliła się nad tym, ale nie mając żadnych pomysłów zabrała się za przekąszenie czegoś i nakarmienie ponownie Figlarza kilkoma kawałkami owocu. A potem przerzuciła stronę z pięknym obrazkiem przedstawiającym Ilham ostrożnie i czekając na powrót Wendy, zajęła się wymyślaniem motywu na pierwszą stronę opowieści.
Wendy wyszła w końcu z chaty. W dłoni trzymała brzytwę. Od razu skierowała się ku Karen. Najpierw usiadła w miejscu w którym wcześniej siedziała, tuż obok dziewczyny.
Axel wyszedł zaraz po Wendy. W ręce trzymał torbę i koc.
- Dobrej nocy - powiedział, kierując te słowa ku trójce dziewczyn.
- A ty gdzie? - zapytała Wendy unosząc na niego wzrok.
- Tam. - Axel machnął w stronę dość odległych skał. - Mam coś do załatwienia.
Karen nie miała za bardzo wątpliwości, że to ‘coś do załatwienia’ ma sporo wspólnego z panną Dafne. Pisarka zerknęła na Wendy.
- Wendy, orientujesz się, co ugryzło Ilham? Wyglądała na mocno… wstrząśniętą czymś… - powiedziała siląc się na spokój Karen i przerwała projektowanie, podając tom niebieskowłosej, by wycięła kartkę.
- Nie mam pojęcia. Powiedziałaś jej wcześniej coś nie tak, albo zrobiłaś? Ewidentnie źle reaguje na ciebie… - “i mężczyzn” dodała w myślach Wendy, ale nie powiedziała tego głośno, bowiem Ilham nie reagowała na mężczyzn aż tak. Odebrała w międzyczasie tom i skrupulatnie zabrała się za odcinanie kartki. Miała bardzo pewne dłonie i linijkę w oczach. Dosłownie.
Teraz Karen poważnie się zastanowiła. Bo z tego co właśnie powiedziała jej Wendy, wychodziło na to, że Iranka reagowała tak konkretnie na nią? Kobieta zrobiła zdziwioną minę
- Nie… Nie przypominam sobie, żebym powiedziała jej coś nieuprzejmego… - zaczęła się zastanawiać i to poważnie. Od kiedy Ilham tak dziwnie się zachowuje? Na plaży, nim zniknęła jeszcze było ok, prawda? Więc co się stało? Karen nie mogła niestety wymyślić, co mogło urazić Ilham. Będzie więc musiała ją o to zapytać, gdy nadejdzie jakaś okazja do rozmowy.
Wendy tymczasem odłożyła swój obrazek na bok i zabrała się za wycinanie drugiej kartki.
- Masz długopis, prawda? Zatrzymałabym atrament do jutra. Chciałabym namalować jeszcze coś… dobrze? - uniosła na nią wzrok. - Ilham,... inna kultura. Trochę tak jak te wróżki… inna kultura. Nie zawsze jesteśmy w stanie zrozumieć, kogoś kto bardzo się od nas różni. Może nie powiedziałaś nic… według ciebie nieuprzejmego?
Karen dalej się zastanawiała
- Długopis… W notatniku, będę go zostawiać w chatce, żeby się nie zgubił. A próbowałaś rysować kiedyś spalonym kawałkiem drewna? Moja siostra tak robiła - uśmiechnęła się najwyraźniej do wspomnienia. W temacie Ilham, no właśnie nie mogła sobie przypomnieć zbytnio, czy w ogóle powiedziała jej coś takiego, co w jakikolwiek sposób mogłoby dziewczynę urazić. Westchnęła.
- Tylko… - Wendy zapowietrzyła się krótko… nie miała ani na czym, ani jak tego utrwalić. - Tak, kiedyś próbowałam. Czym nie próbowałam… - uśmiechnęła się serdecznie do Karen.
Karen przeleciała wzrokiem grubość tomiszcza
- Lubisz rysować, co? Kończyłaś jakąś szkołę, czy jesteś samoukiem? - zapytała zaciekawiona. Kobieta zastanawiała się, czemu by nie? Przyszedł jej do głowy pewien pomysł
- Jeśli tylko będziesz miała ochotę, możesz rysować w tym tomie. I nie ważne czy na stronach gdzie piszę, czy dalej. Co ty na to? - zaraz zaproponowała dziewczynie, z myślą że może jej to sprawić przyjemność.
- Karen Lane pozwala mi rysować między swoimi notatkami - odparła dziewczyna takim tonem, jakby właśnie ogłaszała “ej słuchaj, wróżki istnieją, a wiesz, syrenki też”. - Dziękuję. Nie wiem czy powinnam… i… tak, kończyłam.
Karen przyglądała jej się z lekkim rozbawieniem i błyskiem w oku jak rzuciła tym tekstem. Pokręciła głową
- No jasne. Sama też czasem coś między notatkami rysuję. Ale raczej do Luvru się to nie nada. Rysuj do woli - oznajmiła dziewczynie z większym entuzjazmem i poklepała ją po ramieniu, by dodać otuchy i udowodnić, że jednak nie jest eteryczną postacią z legend, tylko człowiekiem, jak i Wendy.
Niebieskowłosa uśmiechnęła się do niej, szczerym sympatycznym uśmiechem, który obejmował też jej oczy. Druga strona, którą chciała, została odcięta, wobec czego podała jej księgę.
- No to… Wracam do zabawy… - oznajmiła pogodnie, również się do Wendy uśmiechając i zaraz zajęła się z powrotem kreśleniem ciekawych symboli, podlatujących nieco pod celtyckie ozdobniki i zastanawianiem się nad ewentualnym tytułem.
Wendy schowała sobie obrazek, po czym z pustą kartką i atramentem ruszyła do środka chatki.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 21-11-2016, 18:54   #127
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień III - Alex i Monika: Czyli jak coś pieprzyć jedną myślą.






Gdy oddalali się od obozowiska ksiądz starał się nie oglądać za siebie. Wziął reklamówkę w jaką spakował część rzeczy, gdy wraz z Wendy rozszabrowali trochę przedmiotów z bagażów na zasadzie samozwańczego “pierwszeństwa w wyborze”. Prowadził Monikę nad wodę przez bardzo szeroką plażę i miał mętlik w myślach. Kilka razy chciał coś jej przesłać, zapytać i kilka razy rezygnował.
Dłoni jej jednak nie puszczał.


Ona wyczuwała ten mętlik. Pokazała mu to na zasadzie wielu szybko zmieniających się obrazów, kołowrotka i ostatecznie bolącej głowy. Póki co nie rozwijała zawiniątka po prostu niosąc je w dłoni.
“Przepraszam” zabrzmiało w głowie księdza. Monika obwiniała się za swoją gwałtowną reakcję i uderzenie wróża, które spowodowało cały następujący po tym ciąg zdarzeń.
“Nie wiem czy masz za co. Nie wiem o co chodziło”. Wzruszył ramionami pointując to obrazami emocji i słowami tych co brali udział w awanturze. Jakby rozważał czy jako jedyny nie wie co zaszło między skrzydlatym i dziewczyną.
Monika wróciła do myśli o propozycji wróża. W jej wspomnieniach Alex zobaczył jak Gallano proponuje jej wyleczenie jej uszu w zamian za dziecko. Oraz to, jak wyjaśnia jej, że chodzi o zrobienie jej dziecka, które później odda pod jego opiekę. Złość i oburzenie Moniki rosło, gdy dziewczyna starała się przekazać jeszcze wspomnienie o tym, jak Gallano tłumaczy, że nie może mieć dziecka z żadną aalaes. Ksiądz z jednej strony podzielał jej uczucia i reakcję na to co chciał skrzydlaty. Wysłał jej mentalny odpowiednik przytulenia. A jednak sam nie wydawał się być zdenerwowanym. Axel paradoksalnie miał rację, chyba tylko w tym. Różne kultury, różne obyczaje, dla a’fa może ta propozycja nie była uwłaczająca i obrzydliwa. Skrzydlaty mógł nie wiedzieć jak chamską i beznadziejną była ona w ich oczach. Ludzi… Myśląc o tym wciąż nie rozumiał czemu Gallano dostał w pysk gdy przepraszał. Te wszystkie myśli miał otwarte.
Spojrzał na nią pytająco.
Było jej przykro, bo faktycznie uświadamiała sobie, że może być w tym racja. Przeszła jednak do wspomnień z przeprosin wróża. Gallano nie przepraszał bowiem słowami, które wszyscy mogli usłyszeć. Słyszała je jednak Monika. A ona doskonale wiedziała, że nie przeprasza szczerze, że robi to, bo tak mu kazano... I niefortunnie przepraszając, dodaje, że gdyby Monika zmieniła zdanie, nie ma czego się bać, gdyż będzie dla niej dobrym kochankiem. Do tego Monika krótko i wstydliwie dodała wspomnienie, w którym Gallano delikatnie dobiera się do jej nagiego ciała, gdzieś pośród białej jedwabnej pościeli… Alex dobrze wiedział, że nie tyle było to prawdziwe wspomnienie, co wyobraźnia skrzydlatego.


Westchnięcie i pokręcenie głową było jedyną reakcją księdza. Przynajmniej na zewnątrz. Poczuł obrzydzenie. Nie to, żeby fantazje na temat prześlicznej i zgrabnej dziewczyny, mającej w sobie coś nie pozwalającego przestać o niej myśleć, dziwiło go jakoś specjalnie. Wrożek po prostu myślał o tym aby ją rozpalić, a cel miał jedynie w potraktowaniu jej jak worek na…
Spanikowany przerwał te myśli orientując się, że je słyszy. Jak i odczuwa przy tym obrazy przemykające mu przy tym przez łeb. Jej uśmiechniętą twarz.
Skupił się desperacko na czymś innym. Na tym, że z tego wszystkiego wynika jawna możliwość wyleczenia jej słuchu. Przekonanie, że można nakłonić go do tego, bez opcji dziecka. Monika w pierwszej chwili lekko się oburzyła, nie zwykła bowiem płacić za cokolwiek ciałem… musiały minąć dwie pierwsze myśli, nim doszła do wniosku, że Alexowi może przecież chodzić o całkiem inne rozwiązania. Co on zresztą żywiołowo potwierdził. Zaczęła zastanawiać się, czego innego mogłyby chcieć od nich aalaes. W końcu… niczego nie mieli. Przez chwilę jej myśli wróciły to tego, że Alex myślał o tym jak ciężko przestać o niej myśleć, szybko jednak wskoczyły na poprzedni temat. Może wiedza? Technologia? Tylko… oni obracają się w świecie w którym technologie kupuje się w sklepie… czy ktoś z nich potrafiłby coś, czego nie potrafią wróżki?
“Szantaż” odpowiedział jej z szatańskim uśmiechem. Po czym zaczął wyjaśniać naprędce obmyślony plan. Niegodziwy, zły, ale będący dobrą ripostą na propozycję skrzydlatego i formę jego przeprosin.
Jak można było się spodziewać, Monika miała całą masę wątpliwości. Z jednej bowiem strony miała ochotę wyrwać wróżowi skrzydełka, a z drugiej… jeszcze raz przywalić… no i z trzeciej, próbowała dostąpić zrozumienia. Przekazała te wątpliwości księdzu, dodając do tego propozycję, by najpierw spróbować ‘łagodniejszych’ sposobów. Propozycji dania mu czegoś innego w zamian. Czy nawet zapytania Dafne… bo może nie on jeden, mógł to uczynić.
Wszystkie te rozmyślania kończyły się zupełnie inną wątpliwością. Nikt bowiem, nie zapytał Moniki, czy ona w ogóle chce by ktoś wyleczył jej słuch. Czy tego chciała? Miała wątpliwości.
Bała się.
Znała bowiem świat, taki jakim go znała… Alex sklął się w myślach. Najciemniej pod latarnią, najważniejsze umykało. Faktycznie to jej decyzja była kluczowa. Czy to ksiądz nie potrafił sobie wyobrazić jak można by nie chcieć słyszeć? Czy też usilnie chciał się odegrać na wróżku? Nie za propozycję i jej formę, a za potraktowanie dziewczyny jak przedmiotu. Za to, że poczuł ukłucie zazdrości gdy na wspomnienie erotycznej fantazji wróża przez oburzenie przebił się jej wstyd, mogący wynikać z podświadomości…
“Oczywiście. Ty zdecyduj. Potem spróbujemy ‘pokojowo’, a dopiero wtedy… ja. Ok?”
Monika wcale nie chciała zastanawiać się nad ukłuciem zazdrości. A w swoich myślach wcale nie chciała przywołać miłego uczucia, jakie sprawiała jej sama obecność Alexa… szybko więc zaczęła zastanawiać się nad tym, czy byłaby w stanie nauczyć się mówić, gdyby zaczęła słyszeć. I jakby to było, gdyby słyszała… I dlaczego coś, o czym zawsze marzyła, teraz napawało ją takim lękiem?


Nie umiał jej na to odpowiedzieć, ale zdecydował się z humorem przesłać jej scenę, w której w przytulnej kuchni dziewczyna kroi kiełbasę na wkładkę do zupy, a Alexander przechodząc przy okazji zostawienia kubka po kawie w zlewie bierze kilka odkrojonych kawałków pakując je sobie do ust. Obraz ewoluował w kota w bokserkach pryskającego z kuchni, na zakręcie zawieszającego się i przez chwilę przebierającego w miejscu łapami po śliskim parkiecie. Ścignęła go lecąca ściera i… krzyk Moniki, złorzeczący mu, że wyjada składniki.
“Nauczyć się mówić, nauczyć się krzyczeć, wszystkiego można się nauczyć” pomyślał jej z humorem.
Kobieta w kuchni, a mężczyzna oczywiście rozrabia… Monika skutecznie ukryła co myśli o scenie, którą ujrzała. O dziwo. Bo wymagało to od niej dużego wysiłku woli. Alex był pewien, że nie było to nic negatywnego. I zdecydowanie była rozbawiona wizją “nauczyć się krzyczeć” by móc krzyczeć na niego za takie coś. ‘Odmyślał’, że mężczyźni w sumie po to sa by rozrabiać. Dał przy tym lekkiego kuksańca.


Tymczasem, dotarli nad brzeg morza. Dziewczyna stanęła i uniosła w dłoniach paczkę. Pytająco spojrzała na Alexa, czy może ja już teraz otworzyć?
Kiwnął głową i z ulga posadził wymęczone ciało na piasku.
Monika usiadła obok. Rozwinęła ciepłą bluzę, by w końcu zajrzeć do środka. Podpaski, tampony… w całych nie napoczętych paczkach. Do tego szczoteczka do zębów i tusz do rzęs. I muszelka…
Ucieszyła się… to wszystko, stanowiło niezwykłe skarby, tu. W miejscu w którym byli. To było takie dziwne. Kobiety nie doceniają tych drobnych szczegółów ułatwiających im życie. Oczywiście, Monika nie byłaby sobą, gdyby gdzieś tam w podświadomości nie pomyślała o innych kobietach na wyspie, które może nie dziś, ale może jutro… też prędzej czy później dostaną okres. Miała zamiar oszczędzać i cieszyć się dobrami.
Ujęła w dłonie muszelkę.
Alex żywo przytaknął. Rozumiał, że inne mogą potrzebować, hm.. pewnych rzeczy. I był pewny, że Monika się nimi podzieli. Ale… (szatańska myśl przebiegła mu przez głowę) szczoteczka do zębów już raczej nie, dlatego zwinął dwie mając możliwość dorwania się do bagaży wraz z Wendy w pierwszej kolejności. Obrazami przesyłał jej widoki tego wszystkiego co było w walizkach a co przeglądali z Wendy na plaży przy okazji pogrzebu. Nie pominął przy tym obrazów… erotycznej bielizny, wesoło konstatując:
“Pokaż mi swój bagaż, a powiem Ci kim jesteś”.
“Pokaż mi swoją bieliznę, a…” - Monika chciała odpowiedzieć, równie żartobliwą myślą. Jednak w tym momencie przypomniała sobie bokserki jakie nosił Alexander. I wybuchła krótką wesołością, głośno się śmiejąc. Z początku zrobił naburmuszoną minę, ale w końcu sam się roześmiał i opadł plecami na piasek.
“Pffff” niby się fochnął, choć myśli miał wypełnione wesołością.
Zaraz wysłał jej dwa obrazy. Jeden leżących obojga na plaży w słońcu by się poopalać i poczuć przyjemność leżenia pod promieniami, oraz drugi, gdy leżeli w cieniu, jedynie relaksując się ale by nie dać się spalić słońcom.
Zabarwił to pytaniem.
Dziewczyna wolałaby leżenie w cieniu, nie miała nic przeciwko relaksowi na słońcu, jednak… podczas okresu nie powinno się spędzać za dużo czasu w słońcu. Ona też miała pytanie… czekała niecierpliwie aż pójdą popływać. Tak jak wczoraj. A stąd, było widać, że nieopodal nich co jakiś czas pojawiał się jakiś delfin.
Czekała na to cały dzień…
Spojrzał na nią i kiwnął głową z uśmiechem. Zaczął zdejmować koszulkę i spodnie w myślach popędzając ją do wysupłania się z sukienki.
“Kto ostatni w wodzie tym razem bierze drugie na plecy!” - puścił jej myśl.
Rozbawiło to Monikę, ale mimo to zaczęła pośpiesznie ściągać sukienkę. Chociaż sukienka, a koszula i spodnie to trochę mniej, Monika robiła to “z opóźnionym zapłonem” wobec czego wyrwała pośpiesznie w kierunku wody, uderzenie serca przed tym jak ksiądz był gotowy by również to zrobić.
Jej myśli krzyczały, że będzie pierwsza.
Zresztą, bardzo chciała być pierwsza.
I była, bo Alex zaplątał się w bojówki, mimo to widząc jaką radość sprawia jej ta rywalizacja postanowił pokazać, że traktuje ją poważnie i rzucił się biegiem.
Za późno.


Ochlapał ją wodą.
“Czujesz się na siłach na razie spróbować sama?” spytał.
Monika czuła się na siłach. Nic jej nie było, czuła się właściwie… normalnie. Przez jej myśli przemknęła chęć, by Alex popłynął przodem. Chciała na moment zostać sama. Nie oponował.
Pogrążył się w fale i przepłynął kawałek wypatrując delfiny. Wspominał rozmowę z Dafne… delfiny. Ryby. Ale i zabawę z nimi podczas wyprawy do pomarańczowego gaju. Monice przydałoby się odreagowanie.
- No gdzie jesteście huncwoty? - zawołał prychając przy tym wodą. Na prawo w pewnej oddali wynurzył się butlonosy łeb, a obok niego drugi. Słychać było ich trele, były chyba zaciekawione ludźmi. Monika w chwilę później dołączyła do księdza z początku idąc po dnie, a potem podpływając do niego.
Znów lekko ochlapał ją wodą i wskazał zwierzaki, zaczął płynąć powoli ku nim oglądając się na dziewczynę jak radzi sobie w wodzie.
Monika radziła sobie dobrze. No… wytrawnym pływakiem nie była. Totalną sierotą też nie. Alex pamiętał, że wczoraj nurkowała bez większego problemu i nie marudziła przy tym, że musi zatkać nos.
Była zachwycona. Delfiny! Z tak bliska…
Zwierzaki były już bardzo blisko, jednak nie podpływały jeszcze bliżej. Przyglądały się wesoło figlując między sobą.
“Spróbuj podpłynąć trochę bliżej do nich” Alex polecił trzymając się nieco z tyłu. Może zwierzęta wyczuwały emocje, bezkresna radość i zachwyt dziewczyny, która strefa naznaczyła specjalnymi… hm… mocami? Cokolwiek to było, mogły wyczuć to bardziej niż od niego. Przełamać lody tego spotkania.
Spojrzała na niego niepewnie. Chciała i trochę bała się… ale bardziej chciała. Podpłynęła powoli bliżej. Po tym zanurkowała, nieśmiało wyciągając dłonie w stronę delfinów. Zbliżyły się, jeden z nich zaczął okrążać Monikę, nie dały się jednak jeszcze dotknąć. Dziewczyna wynurzyła się by nabrać powietrza. Nie musiała nic “myśleć” gdyż, Alexander obserwował wszystko w jej myślach na bieżąco, niczym wspomnienie, ale w czasie rzeczywistym. To było nowe doświadczenie.
“Monika…” Pomyślał do niej śledząc to wszystko z uśmiechem. “A jakbys spróbowała… skupić się mocno. Może je usłyszysz? One Ciebie?” Ksiądz właściwienie miał na to wielkich nadziei, ale to była wyspa. Okazało się, że Aalaes mogły z nia rozmawiać w myślach, a o delfinach wiedział tylko tyle, że sa strasznie inteligentne. I że się porozumiewają, pod wodą. Właściwie dobrze i tyle biorac pod uwagę, że nie skończył nawet podstawówki.
“No nie wiem… spróbuję”... odpowiedziała. A po tym, jakby znów ktoś nacisnął magiczny guzik odłączając Alexa od myśli i uczuć Moniki. Dziewczyna zanurkowała i nie było jej widać.
Dłuższą chwilę…
Może nie tyle spanikował, co zupełnie się zagubił.
Znów odłączenie, znów cisza. Jak, czemu? Skąd to się brało?
Rozglądał się wypatrując ją w krystalicznie przejrzystej wodzie, aby w razie czego przyjść z pomocą.
A Monika dalej się nie wynurzała…
Natychmiast nabrał powietrza w płuca i zanurkował płynąc ku jej sylwetce majaczącej pod wodą.
Dopiero gdy był blisko spostrzegł się, że Monika nie rusza się, bowiem uczepiła się płetwy delfina, który powoli wycinał kółko. Musiała go zauważyć, bo nagle jej myśli znów wróciły.
“One się cieszą… chcą się bawić… “ oznajmiła.
W jego myślach pojawiła się obawa o nią, powietrze, nurkowała już długo. Poza tym niezrozumienie co sprawiło, że nagle urwało się coś między nimi i nagle wróciło.
Dziewczyna nieśpiesznie zaczęła wypływać ku powierzchni. Powietrze. Faktycznie, czas było nabrać powietrze. Wydawało jej się, że czasami to połączenie zrywa się. Też to wiedziała. Jednak nie wiedziała dlaczego i nie robiła tego celowo.
Zasugerował myślą, że może chodzi o to, że komunikować się tak może z tylko jedną osobą na raz.
Wypłynęli, ksiądz prychał chwilę wesoły i rozbawiony jej zabawą z delfinami. Prosił o szczegóły:
“To jak rozmowa? Z nimi?”
Monika wyjaśniła, że nie tyle była to rozmowa na słowa, co odczucia. Była bardzo dziwna, jakby rozmawiali tylko emocjami. Tymczasem jeden z delfinów wypłynął tuż koło niej i wesoło zaczął nadawać delfinim. Monika wyciągnęła do niego ręce, by go pogłaskać. Zachęciła przy tym Alexa, by zrobił to samo. Uczynił to ochoczo i starał się kierować ku nim emocje takie same i tak samo jak wtedy gdy wyszli w morze razem z Dafne. Dotknął delfiniej skóry skrobiąc ją lekko palcem.
Tuż obok niego wyłonił się kolejny zwierzak. Otworzył wesoło pyszczek i również zaczął gadać po delfiniemu. Wyglądało jakby domagał się pieszczoty. Monika zaśmiała się wesoło i głośno. To było takie niesamowite dla niej. Gdyby ktoś kazał jej teraz opisać radość słowami, po prostu nie potrafiła by.
Spojrzała na Alexandra, uśmiechnięta, z błyskiem w oczach, całą sobą wyrażając zarówno radość z przebywania z delfinami, z przebywania z nim i sympatią do jego osoby. A było w tym spojrzeniu coś bardziej magicznego, niż sam fakt “rozmowy z delfinami”.
I wtedy “wydra” prawie się utopił.
Oczywiście nie dosłownie, no może nie w pełni. Widząc tę czysto naturalną radość, ten uśmiech i te emocje… Zatopił się w Monice, a przez to jak zamurowany przez brak leniwych ruchów dłonią utrzymujących go na powierzchni, pogrążył się w wodzie. Wynurzył się zaraz znowu prychając i podpłynął do niej. W myślach krążyło mu szczęście, że jest tak radosna. Wspomniał jej myśli o tym, że pewnie umrze. Wspomniał wczorajszy ranek, gdy niósł ją do wody. Gdy myślała o tym, że chciałaby iść za rękę z nim do morza o własnych siłach. Gdy myślała o tym, że chciałaby uśmiechać się szczerze i pięknie.
“Mówiłem, że damy radę? Rzucił jej w myślach dając lekkiego kuksańca pod wodą.
Oddała kuksańca.
Nie chciała jednak odnosić się do jego myśli. Cieszyła się chwilą. Nie było potrzeby wracać do przeszłości. Teraźniejszość i przyszłość, to było to co liczyło się tu i teraz. Nikt z nich - rozbitków - już nigdy nie będzie taki sam jak w przeszłości. Chociaż… marzenie które się spełniło… to była dodatkowa radość.
Pływali tak chwilę z delfinami i baraszkowali z nimi w wodzie, gdy w głowie księdza zaczynały przemykać inne myśli niż radość. Raczej nie przytłumiały tejże radości, ale rysowały się na niej niewielką rysą. Potrzeby zrobienia czegoś. Pływanie nie męczyło go tak jak chodzenie, ale był mocno zmęczony, a czekało go jeszcze ‘pójście na ryby’.
Ale lenistwo zwyciężyło.
“Dałabyś radę spytać ich, czy nie nałapią ryb dla nas? Dla nich to tyle co nic, a mielibyśmy wtedy więcej czasu na zabawę” pomyślał do dziewczyny.
Problem w tym, że Monika już nie miała wiele sił na zabawę. Bardziej myślała o tym by zaraz wracać, niż przedłużać ów bardzo miłe chwile… chociaż by chciała. Skinęła głową dodając do tego myśli o tym, że spróbuje. I nastała cisza…
Alexander zaś cierpliwie czekał na to aż skończy się z nimi porozumiewać, baraszkując przy tym ze spragnionymi zabawy delfinami.
Dziewczyna nie wiedziała, czy delfiny zrozumiały. Emocjami próbowała przekazać im, że jest głodna… bo jak miała powiedzieć, że chce by złapały dla nich ryby? Wyobrażała sobie to.. ryby… ale czy to mogło coś dać?
Delfin który był bliżej mężczyzny puknął go kilka razy w biodro, jakby się czegoś domagał.
Ksiądz nie bardzo wiedział o co mu chodzi, więc jedynie pogłaskał go po lekko chropowatej skórze patrząc przy tym na Monike ze wzrokiem wyrażającym “I co?” W myslach miał to samo..
Ale ona nie wiedziała co na to odpowiedzieć. Delfiny cieszyły się wspólną zabawą. Nie odpowiedziały nic… bardziej konkretnego, co Monika by zrozumiała.
“To może spróbuj przekazać im, że ja z nimi połowię?” Plan zawiódł, w myslach Alexa było zmęczenie. Czekało go jeszcze uganianie się zatem za rybami.
Według Moniki nie były im potrzebne dziś ryby. Widziała jak Ilham zbiera różne produkty i widziała jak zaczyna szykować je by zrobić dla wszystkich obiado-kolację. Widziała zapasy jedzenia które przytaszczyła dziewczyna i była pewna, że jest tego tyle… że są w stanie się najeść tym wszystkim bez posiadania ryb.
Zanegował to ze smutkiem. W jego myślach pokazała się wyobrażona scena jak po dłuższym czasie wracają z niczym i Axel komentujący, że poszli się pomoczyć w wodzie gdy inni pracowali. Terry noszący chrust, Dominika wyrabiająca buty, Ilham gotująca strawę… Axel robiący coś w domku. Urwał, nie chciał wybiegać do tego czym ta scena miała się skończyć. Chciał by nie doszło do awantury, na tym się skupiał.
I Alex pocieszający Monikę, gdy trzeba… ale ona rozumiała. Zanurkowała, a kontakt znów się urwał. Widocznie Monika próbowała jeszcze raz. Ksiądz widział, jak pod wodą przyczepia się płetwy jednego z delfinów.
Tym razem z większym zaufaniem podszedł do dziewczyny uprzednio zatracającej się w zabawie z morskimi ssakami. Wtedy nie ogarniała jak mu się zdawało potrzeby powietrza. Jednak obserwował jej sylwetkę pod wodą.
Wynurzyła się po chwili, zaś delfin który jej towarzyszył wyślizgnął się z jej rąk i odpłynął. One dalej chciałyby się z nimi bawić, ale tym razem Monice wydawało się, że zrozumiały. Chciała poczekać na rezultaty, chociaż nie była pewna, czy lepiej by nie było gdyby faktycznie “pobawić się” z nimi w łapanie ryb…
Jednocześnie Monice było przykro, że Alex jest zmęczony. Tyle dziś przeżył, podczas gdy Axel, któremu chciał pokazać swoją użyteczność, cały dzień spędził zapewne na spacerowaniu z Dafne.
To czemu jest tak zmęczony skrył pod kpiacymi myslami pocieszenia, że tylko kilka dni wytężonej pracy, a potem ledwie lekkie prace codzienne jak łapanie ryb, noszenie wody, czy owoców i warzyw. Z usmiechem na twarzy przesłał jej wizję leniuchowania w cieniu palm, opalania się, pływania w morzu…
W końcu pomyślał o niezbyt grubym kijku jaki musi miec do nabijania złapanych ryb, o Monice wylegującej się w cieniu gdy on łowi z delfinami. Wskazał skały widniejące w niedalekiej oddali.
Dziewczyna zgodziła się. Dodała do tego, że sama może dopłynąć do brzegu i pomoże szukać kija… a może, lepiej by ona go poszukała, bo delfiny jeszcze sobie odpłyną…
Kiwnął głową.
W jego myslach pojawił sie znaleziony przez dziewczynę kijek, spotkanie przy skałach gdzie mu go da i poodpoczywa, łowienie Alexa i wspólny leniwy odpoczynek przed powrotem do chaty.
Monika nie zwlekała… to znaczy, przez chwilę zawahała się. W jej myślach pojawiło się coś wstydliwego co dotyczyło jakiejś myśli, czegoś pomyślała, że chciałaby zrobić, i dotyczyło to Alexa… i zostało skrzętnie ukryte na tyle na ile jej się udało ukryć…
On zaś przekrzywił głowę i podpłynął do niej lekko. Wysłał jej zapytanie znamionujące odkrycie obecności tej mysli, lecz nie czego dotyczyła. Poruszył dwa razy smiesznie brwiami. Miał dziś juz tajemnic powyżej uszu, choć w jego myslach mozna było wyczytac, że wcale nie zamierza naciskac.
Dziewczyna tym bardziej zawstydziła się, nawet towarzyszył temu lekki rumieniec. Nie miała jednak zamiaru zapaść się z tego powodu pod ziemie. Uśmiechnęła się
“Niektóre tajemnice są tego warte…” pomyślała. Nie chciała dołować księdza kolejną. Zwłaszcza, że nie była pewna czy byłoby to pozytywnie odebrane. Nie chciała psuć chwili.
Ale gdzieś między tymi myślami w swojej wyobraźni Monika podpływała bliżej…
Gdzieś w niej, wspominała pierwszy, czy drugi, czy trzeci… krótki pocałunek i ucieczkę…
I jednocześnie Alex był świadom, że to co chce ukryć to również i te myśli.
Uśmiechnął sie lekko. Usmiech towarzyszący mu przez cały dzień. Podpłynął jeszcze bliżej utrzymując się na powierzchni jedynie ruchami nóg. W myslach miał totalny metlik i jak uprzednio nie wiedział co się z nim dzieje. Dotknął lekko jej policzka.
Poczuł stado motyli przelatujące przez brzuch Moniki, było tak wyraźne w jej emocjach, że trudno było jej to ukryć. Przymknęła na chwilę oczy…
Kij…
Płynąć...
Ryby…
Spotkanie przy skałach…
Panicznie próbowała skupić się na myślach o zadaniu. I równie panicznie… panikowała, że Alex może teraz czuć, jak panicznie próbuje to zrobić.
Odsunęła się lekko, ale też tak by go nie urazić.
Nie zatrzymywał jej ni nie podążał w jej stronę. Tylko w myslach wyobraził sobie że to robi. Że podpływa, że pochyla sie i robi to na co miał ochote chyba przez cały dzień. Ten pocałunek w myslach był lekko niezgrabny, nienatarczywy, bez dzikiej namiętności… nim mozna było odczytac cos więcej ksiądz smyrgnął w wodę, zanurkował i zaczął płynąć ku skałom.
A Monika zaczęła płynąć ku brzegowi. Byli jednak na tyle blisko siebie… ksiądz odebrał zawstydzenie dziewczyny, która była pewna, że to jej własna myśl… a później wszystko się urwało. On zanurkował, ona płynęła…




Nie trwało długo, nim Monika pojawiła się w umówionym miejscu wraz z odpowiednim kijem.
Uśmiechnął się siedząc na niewielkiej skałce. Delfiny jeszcze pływały obok, a on wrzucił w żartach:
“Noooo nieeech bęęędzie taaaki. Jak nic lepszego nie dało się znaleźć…” W oczach miał wesołe ogniki.
Monia pomachała groźnie kijem.
“Ja ci dam!” odpowiedziała równie żartobliwie Monika.
Roześmiał się i wstał. Powrócił mimowolnie do tego nierealnego pocałunku jaki zrobił tylko w myślach. I który był sto razy więcej wart niż dzikie pocałunki Wendy zanim wrócili do chaty. Dopiero po chwili zrozumiał o czym… myśli.
Alexander poczuł nagłe uderzenie mętliku i chaosu… tak przytłaczającą gamę uczuć, że potrafił wyczytać z nich tylko dwie emocje, których był pewien: zawód i smutek… dosłownie czuł kłucie i ból w sercu, jakby był on fizyczny. A po tym nastąpiła kompletna cisza.
Monika wykonała szybko “w tył zwrot” wycofując się po skałach.
W pierwszej chwili zamurowało go.
Kompletnie.
W drugiej rzucił sie ku niej wręcz desperacko. Próbował znów móc do niej mówić w myslach, prosił, błagał nawet. Wysforował sie przed nią. W oczach miał prośbę.
“Odsuń się. Chcę zostać sama…” usłyszał więc w głowie, a towarzyszyły temu te same emocje, które poczuł przed chwilą.
“Monika, proszę, wysłuchaj mnie chociaż.” - myślał, a w głowie miał totalny żal. “Przez kilka chwil… Proszę.”
Dziewczyna bardziej niż na słuchanie księdza, miała teraz ochotę biec długo przed siebie, krzycząc ile miała siły w płucach, tak długo aż starczyłoby jej siły w nogach… a on dobrze o tym wiedział.
Czuła jakby nie tylko wywiercił jej dziurę w sercu, ale jakby jednocześnie straciła coś znacznie głębszego… i znów nastała chwila ciszy, po której Alex usłyszał tylko:
“Słucham”.
Czy dała mu jedynie chwilę, czy więcej… nie wiedział. A wytłumaczyc (jeżeli to dało sie w ogóle wytłumaczyć) chciał wręcz desperacko.
Epatował myślami, wręcz eksplodował nimi nie siląc się na słowa, na artykułowanie czegos w myślach.
Matka. Półprostytutka. Utrzymanka. Ciąża, Alex…
Brak środków, bieda.
Glasgow i ulice tego miasta. “Wydry”, brak uczuć rodzicielki, która starała się tylko związać koniec z końcem by zapewnić minimum…
Brak?
Nie brak uczuć.
Brak czasu na syna. “Wydry” całe życie, przyjaźń, oddanie. Grupa. Wyrzutki. Karina… to co tak strasznie głupio spieprzyli, a na czym nawet nie poznał się czym to było. Coś co zresztą już zapomniał jak ona jego.
Groźba poprawczaka albo więzienia.
Złość na tych którzy mieli w życiu dobrze.
Na farciarzy losu.
Axel.
Sąd. Sędzia.
Skatowany chłopak przez Wydry. Jego pełen wyższości uśmiech i drwina. Niemoc i pięść, Żal, sumienie?
Ojciec, ksiądz.
Ojciec ksiądz i ojciec… ojciec.
Seminarium, nowicjat, posługa. Wciągnięcie w coś.. strasznego?
Brak uczuć, brak miłości.
Czysty sex, przygodny, wyrachowany.
Wendy. Wino, picie po pogrzebie.
Ucieczka od tego życia. Zamek wznoszony z piasku.
Prom.
Wyspa.


Uśmiech Moniki, niepewność, chwyt rąk.
Śmiech, radość. Kotek chodzący po płotku. Ręka Alexa na jej brzuchu.
Chaos w myślach, niezrozumienie. Pływanie. Uśmiech Moniki. Kokos, mapa. Uśmiech Moniki. Skąd we łbie? Desperacja. Brak jej obok, smutek.
Uśmiech Moniki.
Radość.
Zaniepokojenie.
Strach.
Pełne kompletne niezrozumienie co się dzieje, co się z nim dzieje. Tego o co chodzi.
Wymiana strachu w nocy. Ciemność. Krzyk Moniki. Pójście w ciemność.
Czemu?
Dlaczego?
Dygot całego ciała na środku chaty gdzie nie było już światła ogniska.
Ucieczka na zewnątrz, ku płomieniom?
Doczołganie się do łóżka.
Czemu?
Niezrozumienie? Strach nie tylko przed ciemnością ale i przed tym co się dzieje.
Brak takiego uczucia przez całe życie.
Namiastka…
Karina.
coś co oboje spieprzyli i trójka jej dzieci z Fredim.


Wino, Wendy. Próba stabilizacji oznaczająca zimne wyrachowanie.
Brak. Wendy, uśmiech Moniki. Pocałunek Wendy. Pijany. Desperacko próbujący się odnaleźć w seksie bez uczucia. Uśmiech Moniki.
Radość gdy była obok.
Myśli.
Panika gdy przestał ja słyszeć.
Mentalny pocałunek.
Żal. Z tego co zaszło wczesniej? Dzika radość gdy odpływała i czuł jej pełne zawstydzenie z nutką przyjemności. Strach. Tu na skałach, teraz. Dziki strach gdy odchodziła. ból gdy czuła ból.

“Co się ze mną dzieje Monika. Ja… Monika, proszę” wyglądał jakby chciał upaść na kolana. Faktycznie nie wiedział. I przez to co zrobi prześwitywał paniczny lęk i strach. Przed utraceniem czegos czego sam nie do końca rozumie i chyba nawet nie chce sie bronić.
Alexander tak panicznie zaczął się tłumaczyć we własnych myślach, które zresztą dzielił z Moniką, że nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna zaczęła płakać.
Chociaż jedno, był pewien, że wysłuchała go od początku do końca i to tak, jak nie mógłby nigdy wysłuchać go nikt inny. Czuła jego emocje, a nie słyszała tylko puste słowa. I chociaż nie zmieniło to ani jej zawodu, ani jej smutku w inne pozytywne emocje, teraz przynajmniej nie chciała tak desperacko znaleźć się daleko, daleko od niego z powodu tych uczuć. Teraz chciała znaleźć się daleko, daleko ponieważ jej myśli walczyły ze sobą dwoma głosami. Tym głosem, który nazywał go “totalnym skurwisynem”, oraz tym głosem, który był wyrozumiały i starał się rozumieć go… a w dodatku irracjonalnie chcąc przytulić i pocieszyć.
Widząc jej łzy pierwsze o czym pomyślał to podejść, wziąć ją w ramiona… ale się bał.
Czysto klasycznie bał się reakcji.
Strach był paraliżujący bo w nieskończonych wariantach obawiał się ucieczki. Policzka, który nie bolałby fizycznie a wewnątrz byłby jak strzał baseballem w łeb.
Stał tak jak debil i rozpatrywał inne możliwości. Może zrozumie, może nie ucieknie… nie odda objęcia, ale choć cholera… może nie odejdzie. Wspomniał jej radość, uczucia i emocje i chyba teraz dopiero eksplodowało w nim poczucie winy. Nieobecne przy jego swoistej spowiedzi. wina powiązana z głębokim żalem. Ale i nadzieja.
Zmęczony fizycznie i rozbity psychicznie, niepewny tego co czuje Po prostu tak stał bojąc się ruszyć z miejsca. Na szczęście mieli jeszcze mysli. W nich obejmował dziewczyne starając się odgonić zawód. Były one chaotyczne. Jedna jednak była bardziej wyrazista.
Płotek. stojący nie w poprzek. Biegnący od niego do niej


“Wlazł kotek na płotek… i mruga…”
W głosie pojawiającym się w myslach prześwitywała obawa i nadzieja. Delfiny cos tam pieprzyły po swojemu, ale on nawet tego nie zauważał.
Monika pierwsza zrobiła w jego stronę krok i wyciągnęła dłonie, tak jakby chciała pochwycić jego. W jej oczach cały czas były łzy. Nie chciała się przytulać, ale irracjonalne myśli wygrały z tymi bardziej trzeźwymi, które kazały jej go zwyzywać od stóp po czubek głowy.
Nie mogła go winić za to co robił z Wendy… nie był jej… nie był dla niej tym, kim mogłaby chcieć by był… więc miał do tego całkowite prawo. Mógł pieprzyć się przecież z Wendy… A ona nie mogła uzurpować sobie jego wierności.
I chociaż była teraz jak zgaszona przed chwilą świeca, a serce bolało niemalże fizycznym bólem… nie chciała go tak zostawić. Irracjonalnie, nie chciała go zostawić…
I jednocześnie bolało. Zawód i smutek. On zaś nie wiedział z czym mu gorzej. Z zawodem, czy ze smutkiem dziewczyny Podchwycił jej myśli i zdał sobie sprawę, że logicznie rzecz biorąc, to ma rację. Mógł pieprzyc się z Wendy jak dziki królik, nikogo, niczego nie zdradzał A mimo to… ona czuła żal, ból i zawód. A on winę. Zupełnie bez sensu.
zupełnie naturalnie. Wykorzystując fakt iz się zblizyła wyciągnął powoli rękę ku jej dłoni którą wyciagała.
“Moniko…” wciąż nie wiedział o co chodzi, wciąż nie mógł zrozumieć. Ale sam nie wiedział czy chce. Strach przezwyciężył w końcu logiczne mysli. “Moniko… ja… ja wciąż nie rozumiem. Nie wiem. Wiem jedno. Nie chę byś…” urwał nawet cholera nie wiedział jak to powiedzieć. Dzieciaki w primary school miały chyba więcej doświadczenia. “Jeżeli… Jak chcesz, bym był tylko Twój. To będę. Ja… Chcę?”
Dziewczyna znów posłałą mu taki chaos myśli, że ciężko było wyłapać z pośród nich jakąś konkretną. Przez moment pojawiły się niesamowicie ciepłe emocje, te wszystkie, które przed nim ukrywała. I wspomnienia… tych kilku chwil w których uświadamiała sobie, jak bardzo zaczyna go lubić. Po nich w wielkim chaosie, pojawiły się te w których czuła się niesamowicie bezpiecznie...
Objął ją i delikatnie przytulił.
...a ona delikatnie odsunęła się. Otóż kolejny wybuch emocji był inny. Ksiądz po ślubach czystości. Alexander, który sam nie wie czego chce…
Miłości?
I tu nastąpiła kolejna dawka ciepłych uczuć. Motylków w brzuchu… ona wiedziała.
“Nie chcę” odpowiedziała mu w myślach, chociaż jej emocje mówiły coś totalnie innego.
“Czemu?” Jeżeli wczesniej był oklapniety, to teraz wyglądał jak pies Pluto. “Czemu?” w jego myslach czuć było zawód.
“Bo musisz do tego dorosnąć, musisz wiedzieć, że chcesz, musisz być pewny…” była pełna żalu i strachu, gdy przekazywała mu te słowa. Co jeśli nigdy nie będzie gotowy? Co jeśli nie będzie pewny? Co jeśli zmieni zdanie? A gdyby się zgodziła? Zawód gdyby zmienił zdanie, wyrwał by jej serce. Nie mogła się zgodzić. Znali się od trzech dni… zawrócił jej totalnie w głowie. Ale nie mogła zachowywać się jakby znali się całe życie i jakby to życie zaczynało i kończyło się na nim. On potrzebował czasu… musiał zrozumieć. Czego chce…
Bo nie rozumiał. Może i chciał, ale nie wiedział czym to jest.
Znów się przybllizył i ujął jej drugą dłoń.
“Pewny czegoś czego nie rozumiem…” pomyslał. “Wiesz… czujesz… chcesz pewności…” Pochylił się troche i oparł swoje czoło o jej czoło.
“Może dam rade sam… Chce tylko wiedziec. Chcesz mi w tym pomóc?”
Monika nie była do tego przekonana… czy Alex powinien dowiedzieć się sam, czy ona powinna mu w tym pomóc?
Przez kilka chwil, wydał jej się takim wielkim dzieckiem, które nie wie co ze sobą zrobić…
“Nigdy nie odmówię ci pomocy, gdy będziesz jej potrzebował”.
“Masz mnie. Usidliłaś jakoś. Sam nie wiem jak. Sam nie wiem co czuje oprócz tego by byc blisko. Z Tobą. Patrzeć na usmiech.” Alex odsunął się lekko wciąż trzymając za dłonie. “Oczekujesz…”
“Niczego nie oczekuję. Zupełnie niczego.” Monika uniosła wolną dłoń do policzka Alexa. Przejechała po nim opuszkami palców. “Niczego.”
W jej myślach pojawiły się ryby, delfiny, patyk i znak zapytania. Chciała już stąd iść…
“Nie oczekujesz…” Czuł się jak zaszczuty w kat. “Masz mnie tu… znaczy Ty jesteś tu” - pokazał wolną ręka na głowę.
“By byc z Tobą wymagasz, że zrozumiem i bede pewny, że jestes tu” - wskazal swoja pierś.
Spojrzał na nią z iskierkami zagubinia w oczach.
“A prz tym… choć nie chcesz dac mi nadziei, to “ - tu już nie posiłkował się wskazaniem “muszę być Ci wierny… bo serce mi peka gdy patrzę jak jesteś smutna.” Zrobił jej miejsce jakby chciała odejść co sugerowała myslami. Nie chciał by nawet lekką myślą odczuła, że chce ją wstrzymywać.
“Lekcja pierwsza… to co jest tutaj…” Monika, położyła wolną dłoń w miejscu, gdzie Alex powinien mieć serce “nigdy nic nie wymaga i nigdy nic nie oczekuje”. Po tym powoli zabrała dłoń.
“Nie musisz być mi wierny, bo nie jestem twoja, ani ty mój. Bądź wierny sobie…”
I z tymi słowami miała zamiar go zostawić, bo skorzystała z miejsca które jej zrobił, by w spokoju odejść.
“Moniko…?” - nie wstrzymywał jej jedynie rzucił za nią mysla. “Może i potrzebuje dojrzeć. dorosnąć, zrozumiec i byc pewnym, że się w Tobie zakochałem.” Był zagubiony bardziej niż wcześniej, ale już nie było w nim tej rozpaczy gdy chciała odejść przed kilkoma minutami.
“Że się w Tobie zakochałem...że się w Tobie zakochałem...że się w Tobie zakochałem...” zabrzmiało niczym dzwon w myślach Moniki, która teraz odwróciła się by na niego spojrzeć.
“Dojde do tego. Chcę, nie wiem” Znów się gubił “Nie rozumiem…” Zblizył sie o krok, ale tym razem nie szukał bliskosci dłoni ni ciał. znaczy szukał ale nie fizycznie.
“Będę się starał. Obiecasz mi jednak coś, Moniko?” Ton myśli miał zdecydowany ale i proszący. Wręcz błagalny. “Odrzucasz moje uczucie, bo nie jestes go pewna. Bo ja sam nie wiem czym ono jest… Postaram się to zrozumieć. Być pewnym. Do tego czasu… chciałbym byś usmiechała się. Bym mógł mieć nadzieję, że w Tobie jest nadzieja na to. By móc z Tobą iść popływać z delfinami. By czuć to co wczesniej.. By leżąc z Tobą na plaży z kotem w bokserkach na płotku nie mieć poczucia iż to wymuszone. Byś miała we mnie wiarę i bym to wiedział, mając nadzieje na to co chce. Nawet gdybym…. Gubił się. Błądził.
Pierwszą, krótką i niemalże ukrytą myślą Moniki było to, jakim Alexander jest egoistą…
Odpędziła ją jednak szybko.
Bowiem, miała w niego wiarę.
I miała wiarę w jeszcze coś…
W odpowiedzi jednak skinęła tylko głową.
Chciała już odejść. Ruszyła.
Nie chciał patrzeć jak odchodzi. Wziął kijek, kozik i skoczył do wody.
Te wszystkie uczucia jakimi go targało przez ostatnie kilka chwil przechodziły w bezsilność.
Bezsilność rodziła wkurwienie.


Ryby w tej części akwenu zdawały się mieć przerąbane.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 21-11-2016, 18:59   #128
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień III - Axel trafia na Alexandra

Axel wnet doszedł do wniosku, że zdecydowanie nie w porę opuścił obozowisko. Trochę wcześniej, i nie spotkałby na swej drodze Alexandra - zdecydowanie ostatnią osobę, jaką chciałby zobaczyć na swej drodze. Po wcześniejszych groźbach być może należało omijać tamtego szerokim łukiem, lecz Axel daleki był od takich gestów.
- Udany połów, gratulacje - powiedział, widząc pięć okazałych ryb, które targał tamten, nabitych na kawał kija.
W pierwszej chwili ksiądz jedynie się skrzywił i odwrócił lekko głowę.
- Znów cię niesie poza obóz? - powiedział jednak, a raczej spytał znów zerkając na Lacroixe’a spode łba.
- Dafne nie wróciła, więc mnie niesie - odparł Axel. - W obozie teraz i tak na nic się nie przydam, a może ją znajdę.
- Dobrze się składa, muszę z nią pomówić.
- Jeśli chcesz... Może będzie przy skałach. - Axel skinął głową w stronę widniejących w oddali skał. - W razie czego tam zawsze mieliśmy się spotkać. Zapraszam. Może się tam pojawi, skoro do obozu nie dotarła.
Ksiądz skinął głową i wahał się.
Rozmowa z Dafne o możliwości wyleczenia Moniki nie była konieczna teraz, ale męczyło go to bardzo. Z drugiej strony towarzystwo Axela było ostatnim na jakie Alexander miał ochotę. Z trzeciej jednak… Istniało prawdopodobieństwo, że da on pretekst, a szczególnie po rozmowie z Moniką bezsilność i złość potrzebowały jakiegoś wentyla bezpieczeństwa.
- No to zobaczmy czy tam jest - odpowiedział.
Axel ruszył przodem, lecz nie doprowadził Alexandra do miejsca, gdzie zaczynała się droga do jaskini, lecz zatrzymał się kawałek wcześniej. Rozłożył koc na skałach.
- Siadaj - zaprosił Alexandra, po czym rozejrzał się dokoła.
- Dafne! - zawołał. - Laajin! - dorzucił kolejne imię.
Odpowiedziało mu tylko echo.
Ksiądz nie skorzystał z zaproszenia, przykucnął jedynie na jednej ze skałek.
- No niestety. Nie wiem, kiedy przyjdzie. Poczęstujesz się? - Otworzył torbę piknikową. - Nie było cię na obiedzie - dodał. - Ilham zrobiła coś przepysznego - dodał.
- Upiekę sobie rybę przed snem. Szkoda, że nas nie zawołaliście. Monika musi nabierać sił, głodówka w tym nie pomoże.
- Nie zjedliśmy wszystkiego - zapewnił go Axel. - Zostało tyle, że dla wszystkich starczy. Monika też jadła, ledwo wróciła. Z pewnością nie jest głodna. A mi chodziło tylko o to, żebyś nie czekał głodny. Pływanie wzmaga apetyt.
- Dam sobie radę. Tu na skałach będziesz spał pod tym kocykiem?
- Jeśli będzie trzeba. Nie mam i tak nic innego do roboty, a jedna noc nieprzespana mniej, jedna więcej... Sypiałem już w gorszych warunkach. Najwyżej słońce wcześniej mnie obudzi.
Alexander wzruszył tylko ramionami, bawił się kijkiem z nabitymi rybami czekając na możliwy powrót syreny.
Czas płynął, słońca przesunęły się trochę, a Dafne jak nie było, tak nie było. Nie zjawiał się nawet Laajin. Axel miał coraz mniej wesołą minę. Wziął leżący na plaży kawałek drewna i zaczął strugać coś na kształt łyżki.
W końcu ksiądz stracił cierpliwość, bezczynne czekanie z pewnością okazało by się owocnym. Wszak spędzanie nocy tutaj przez Axela w rozumieniu Alexandra równało się temu, że syrena tu będzie. Mogła jednak przybyć dopiero po zmroku.
A nie zostało do niego już dużo…
Głód, czas na upieczenie rybki.
- Jak się pojawi, powiedz jej, że koniecznie muszę z nią pogadać o tym wróżku - rzekł wstając.
Axel również się podniósł.
- Powiem jej, gdy tylko ją zobaczę - zapewnił.
Ksiądz wziął swój kijek z rybami i powlókł się do chaty.
Axel odprowadził Alexandra wzrokiem, po czym ponownie usiadł na kocu. Miał jeszcze parę chwil, zanim będzie musiał iść do jaskini. Inaczej spełni się to, co powiedział Alexandrowi - będzie musiał spędzić noc na skałach.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-11-2016 o 10:02.
Kerm jest offline  
Stary 21-11-2016, 19:03   #129
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień III - Gdy zbliża się wieczór...

Dominika skończyła już kolejną parę butów. Ta teraz, była przeznaczona dla Karen. Mając więcej czasu, dziewczyna robiła coraz porządniejsze rzeczy. Zaczynała pleść kolejną rzecz, ale najwyraźniej uznała, że pora w końcu iść spać. Ponieważ wczoraj nikt nie zawracał sobie głowy wartami, dziś nawet wolała nie pytać. Zresztą, wszyscy się rozeszli, każdy robił co chciał… nie miała zamiaru ingerować.
W chatce, dwa łóżka były już zajęte. Całe szczęście Wendy, pomyślała o tym, że nie jest tu sama i położyła się tak, by ktoś jeszcze koło niej się zmieścił. Jednak nie więcej niż jedna osoba, bo niebieskowłosa chociaż była drobną osobą, w śnie musiała akurat lubić się rozpychać. Teraz nawet lekko pochrapywała. Koło niej stała otworzona butelka z lekko żółtawym płynem. Dominika widziała, jak Wendy wyciąga ją z tobołka od wróża. Sięgnęła aby odstawić ją w inne miejsce, ale coś ją tknęło… powąchała.
Dziewczyna prychnęła cicho pod nosem, po czym zaczęła zatykać butelkę. Bez słowa położyła się koło Wendy.
Monika, która wróciła pierwsza niż Alex z ich wspólnej wyprawy, również skitrała się już w łóżku. Do niej jednak Dominika nie chciała dołączać… o ile w ogóle do kogoś chciała. Obudziła się wczoraj dużo wcześniej niż Monika i Alexander. Miała więc przeczucie, że to miejsce koło niemej dziewczyny jest przeznaczone dla niego.
Westchnęła tylko krótko, po czym zamknęła oczy by zapaść w słodki sen, w który dziewczyny pewnie zapadły już jakiś czas temu.
Ilham podlewała grządki warzywniaka i czekała aż nastanie czas na ostatnią z pięciu modlitw. Po jej odprawieniu, zamierzała pójść spać, w przygotowanym miejscu w ogrodzie. Zaś Terry robił co? Ta daaaaam! Ponownie wziął się za noszenie chrustu, aczkolwiek, dla odpoczynku, pomiędzy kursami, napił się nieco herbaty wdzięczny Ilham, uśmiechnął się do Karen, która wróciła oraz zaczął ostrzyć sprzęt, który pozostawił wewnątrz chaty Axel. Pracy mnóstwo rzeczywiście. Obiecał sobie, że jutro wszystkie posiadane przez nich ostre narzędzia będą dosłownie niczym żyleta. O kurde, żyleta! Słusznie. Znaczy brzytwa, którą pobrał z przyniesionych zapasów. Przyniósł chruścianą wiązkę, podostrzył resztę rzeczy i poszedł nad stojącą wodę, żeby mieć jakiekolwiek odbicie, namoczył twarz oraz zaczął się golić. Bardzo, bardzo powoli, żeby nie zaciąć się zbyt wielką ilość razy. Uff, nie przepadał za zarostem, zaś po trzech dniach wyrosła mu już całkiem solidna szczecina. Trochę bolało, ale cóż, nie mieli nowoczesnych maszynek, zresztą bywało gorzej, kiedyś golił się nawet bagnetem. Teraz było znacząco lepiej. Zadowolony golił się mrucząc “Trim pim pim pim, pa ruri ruri, trim pim pim pim”, na melodię La cumparsity. Może tak bardziej spodoba się Karen? Choć jednak, kto wie, co dziewczyna lubi.
Większość późnego popołudnia i wieczoru Karen kołowała przy ognisku, łapiąc od niego światło i ozdabiając pierwszą stronę w książce, gdzie dalej będzie długa opowieść. Po pewnym czasie światło niestety stało się tak mizerne, że nie mogła nic na to poradzić i musiał przerwać pracę. Co jakiś czas dorzucała do ognia i chętnie odpowiadała na uśmiechy Terry’ego. Miała bowiem jakiś instynktowny detektor i non stop wyłapywała, gdy na nią zerkał. Poszła odłożyć księgę w chatce w bezpiecznym miejscu, po czym wychodząc odnotowała, że Terry gdzieś czmycha. Nie trzeba było wiele czasu, by rudowłosa cichutko ruszyła za nim, skradając się jak dziki, polujący drapieżnik. Nie miała zamiaru ujawnić swej pozycji Terry’emu, zwłaszcza, gdy odnotowała, że po prostu poszedł się ogolić. Miała też nadzieję, że Figlarz nie popsuje jej tego małego śledzenia, bo chciała się ujawnić w ‘odpowiednim momencie’.
Tymczasem wesoły Terry podśpiewując właśnie skończył golić połowę swojej twarzy, znaczy zarostu, przycinając się jedynie trzy razy, bardzo leciuteńko.
Karen nadal mu nie przerywała. Co zabawne, rozpoznała melodię, którą wcześniej nucił i uśmiechnęła się lekko, że Terry tak bardzo się rozluźnił. Dalej go obserwowała. Zaskoczenie w takim momencie, gdy trzymał brzytwę przy skórze, mogłoby mieć raczej dramatyczne skutki. Cierpliwie więc czekała na moment, gdy skończy, ale jeszcze się nie podniesie, co wreszcie miało miejsce. Jakby bowiem nie było, najdłuższe golenie wreszcie ustępuje miejsca, kiedy skóra jest gładka. Taka właśnie była skórą na twarzy sierżanta. Tylko troszkę gdzieniegdzie pozacinana. Bywało niekiedy ostrzej przy normalnym goleniu.
To był właśnie moment, gdy Karen wyskoczyła ze swego ukrycia
- Ręce do góry panie Terry - oznajmiła mu z rozbawieniem, ale uparcie wczuwając się w rolę napastnika w sytuacji.
Zaskoczony wojskowy jak się odruchowo nie zerwie, jak nie pośliźnie, jak nie … chlup!
- Aaa! - ponownie wleciał w wodę nie mogąc powstrzymać głośnego okrzyku. Dobrze przynajmniej, że brzytwę udało mu się utrzymać. Odruchowo próbowałby dziabnąć ku tyłowi, ale poleciał do przodu. Arab, Arab, Arab! Woda … Tutaj akurat nie było głęboko, przynajmniej przy brzegu. Wpakował się do środka niczym rzucony na powierzchnię stawu liść. Zanurzyć się przy głębokości do kolan nie było szans, dlatego wyrżnął o dno, spróbował się unieść, ale obracając się ku nieznajomej osobie, jak wtedy myślał, ponownie wywinął orła.
- Brr, tfuuuuuu ....
Parsknął niczym rumak wypluwając krople wody, próbował się podnieść, zrozumieć co się stało, po jego odruchu. Aż wreszcie stanął na nogi ociekając niczym wynurzajacy się hipopotam.
- Ty chyba lubisz mnie skąpanego - ni to westchnął, ni to się uśmiechnął. Jeszcze chyba nie całkiem doszedł do siebie. Chyba powoli jednak przywykał do wyczynów szanownej vel szalonej pisarki. Chociaż kto wie. To już kolejny raz. Może denerwowało go to, mimo że cieszył się spotykając Karen. Trudno wyczaić po obliczu mężczyzny, zazwyczaj bardzo opanowanego oraz trochę wycofanego.
Karen obserwowała tą dramatyczną próbę zareagowania bojowo, a potem upadku w wodę w wykonaniu mężczyzny. Z jej perspektywy wyglądało to częściowo zabawnie, a częściowo groźnie, bo przecież miał tę brzytwę w ręce! Jeszcze by sobie coś zrobił! Gdy się wynurzył i poza zmoczeniem nic mu nie było, odetchnęła i podeszła bliżej. Uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła do niego rękę
- Nie przeczę, że to całkiem miły widok - oznajmiła mu uchylając rąbka tajemnicy swych myśli. Uniosła lekko brew i czekała aż wyjdzie z wody. Teraz nie mieli ananasów, mógł wziąć jej dłoń.
Tak, teraz mógł. Kiedy podała przyjął ją oraz jak nie … hehe, cóż, nie Terry, po prostu przyjął oraz wyszedł na ląd. Plusem kąpieli było to, że przynajmniej brzytwa została oczyszczona. O ten przedmiot należało dbać.
- Niewątpliwie wzajemnie - odparł dziewczynie, bowiem przecież jeszcze nie widział jej właściwie w kąpieli. - Jak minęło popołudnie? - spytał wesoło otrzepując się poprzez podskoki. Wcześniej wszakże puścił jej dłoń, przecież nie mógłby tak wspólnie skakać.
Karen przez chwileczkę pomyślała, że może ją zaraz wciągnie do tej wody, to by jej dało pretekst, by na niego wpaść, ale jednak nie. Uśmiechnęła się weselej do jego słów
- Niewątpliwie - powtórzyła wieloznacznym tonem i cicho zachichotała. Potem jej mina na moment zrzedła, Karen westchnęła
- Trochę bojowo, a potem sporo myślałam. Znalazłam miejsce na plaży, skąd widać bardzo pięknie ciągnący się ląd i ogrom przestrzeni wody… - powiedziała mu i spojrzała na niego tak, że raczej było oczywistym, że chciała mu je pokazać. Musiała też przez chwilę wyglądać jak piesek z kiwającą główką, bowiem przez kilka chwil wiodła głową za jego ruchami. Przestała jednak, teraz wodząc samym wzrokiem
- A ty, widziałam że nazbierałeś nam stertę chrustu. Sporo się na chodziłeś. A właśnie, Terry… - zaczęła z typową dla siebie tendencją do przerywania na początku pytania na kilka sekund, by skupić uwagę rozmówcy
- Chciałam o czymś z tobą dziś porozmawiać jeszcze - oznajmiła, nie zdradzając póki co więcej informacji. Przyglądała mu się, czekając aż przestanie skakać.
- Proszę - spojrzał ciekawie oraz lekko wycofując się ponownie, bowiem takie wstępy rzadko przynosiły jakieś pozytywne kontynuacje. - Miejsce wspomniane przez ciebie, jeśli zechcesz mi pokazać, będzie mi bardzo miło.
Karen przez chwilkę mu się przyglądała, po czym uśmiechnęła się lekko
- Otóż, nie uszło mojej uwadze, że preferujesz chodzić bez koszulki - zaczęła tłumaczenie. No nie, nie dało się zaprzeczyć, że Terry nosił na sobie tylko spodnie i ręcznie robione buty, o czym Karen nie mogła zapomnieć i wcale nie chciała
- I tak dziś pomyślałam, że możesz się za mocno opalić i nawet nie odnotować - pisarka wreszcie ujawniła swój motyw, opiekuńczo po prostu się przejmowała. Zaczęła grzebać w kieszeni spodni
- Jak jutro będziesz na słońcu, to zlokalizowałam krem - powiedziała i pokazała mu krem do opalania, który to właśnie wyciągnęła z kieszeni. Rudowłosa wyciągnęła w jego stronę ten ‘prezent’.
Ufff ładunek wielkości ciężarówki spadł na bezpieczne miejsce sierżantowi. Bąknął coś zmieszany, co pewnie przypominało uffff. Przypuszczał bowiem, że Karen uśmiechnie się słodko mówiąc: lubię cię, bądźmy kolegami, albo coś równie słodkiego, co powala każdego faceta. Tymczasem koszulka … pewnie racja, lubił tak chodzić. Niby bowiem po co zakładać coś na wierch przy takim upalnym lecie.
- Opalić się? Faktycznie, dziękuję za troskę - powiedział poważnie oraz szczerze. - Większość czasu spędziłem na służbie na Bliskim Wschodzie. Wprawdzie dwóch słońc tam nie było, ale temperatury podobne. Jednak Karen … chętnie, nawet bardzo chętnie - pomyślał, że posmaruje mu plecy. Zgodziłby się nawet na nacieranie oranżadą w pomarańczowym proszku.
Karen przytaknęła mu głową i uśmiechnęła się jeszcze pogodniej, że zgodził się z nią. W końcu nie chciała, żeby dostał udaru, bo wiązało się to z gorączką i nieprzyjemnymi odczuciami. A gdy stała tak w pobliżu jego, teraz odnotowała, że trochę się zaciął podczas golenia. Zmrużyła na moment oczy, po czym bez słowa podeszła jeszcze kroczek bliżej
- Troszkę się zaciąłeś, to wina brzytwy, czy braku lusterka? - brzmiała na przejętą tym, że na pewno trochę to drażliwe dla skóry. Po dzisiejszym dniu mogła mu się wydawać, bardziej opiekuńcza niż wcześniej. A może to było tylko takie wrażenie? Może już wcześniej taka była, tylko bardziej się z tym maskowała.
- Głupio się przyznać - wyjaśnił - ale po prostu dawno nie używałem brzytwy. Ponadto pianka i ciepła woda zmiękczają zarost, łatwiej się golić, zaś tutaj, no ale i tak jestem zadowolony - przyznał. - Kiepsko się czułem mając zarost taki, jak szczecina dzika. Jednak potem byłoby co? Normalnie broda oraz wąsy na warkoczyki, niczym krasnoludy z filmu, tego no “Władca obrączek”. Dziękuję, wolę nawet lekko się zaciąć, niźli przypominać takiego filmowego stworka. Jestem zadowolony, że udało mi się zdobyć brzytwę. A przy okazji, było tam jeszcze coś ciekawego oprócz brzytew, może woda po goleniu? - spytał leciutko żartując.
Karen uniosła brew, wyobrażając sobie jakby miał wyglądać Terry z brodą jak krasnoludy. A na przeróbkę nazwy dzieła Tolkiena, kobieta szerzej się uśmiechnęła z rozbawienia
- Noo do takiej brody to potrzeba by ci było sporo czasu i jeszcze o nią zadbać. Mój znajomy kiedyś mi tłumaczył cały ten skomplikowany proces… - pokręciła głową z rozbawieniem. Przyjrzała mu się jeszcze i jej uśmiech do mężczyzny lekko się zmienił
- Tak ci zdecydowanie lepiej Terry - powiedziała mu krypto-komplement. Zrobiła to z premedytacją, ciekawa co jej na to odpowie.
- Jaaaa noooo - uśmiechnął się charakterystycznym uśmiechem mężczyzn, którzy właśnie dostali +10 do zajebistości. - Dziękuję - powiedział - to bardzo … znaczy cieszę się. Ty jesteś bardzo ładna, piękna, oraz tego, jak wyglądasz, się nie zapomina. Nigdy … - urwał, jakby uznał,że się nieco zagalopował oraz przez chwilę wydawał się zmieszany. - Pokażesz mi to piękne miejsce, które bardzo ci się spodobało? - zmienił temat. Chyba jednak nie był najlepszy w tego typu dyskusjach oraz nie miał zbyt wielkiego doświadczenia.
Taka reakcja usatysfakcjonowała Karen. Kobieta uśmiechnęła się z zadowoleniem
- Mówisz, że nie zapomnisz tego jak wyglądam, nigdy? - nacisnęła go tą typową kobiecą nutą. Miała nastrój by trochę go podręczyć, ale nie była okrutna, nie chciała by był zmęczony. Chciała by myślał. Ona poświęciła mu już sporo swych własnych myśli dzisiaj, chciała więc zobaczyć jak jego też zjadają powolutku jego własne
- Możemy się tam przejść nawet teraz, jeśli masz ochotę - zgodziła się i cofnęła o kroczek, by mogli razem ruszyć w stronę obozu.
Skinął potwierdzająco. Oczywiście bardzo chętnie. Jakoś chyba naturalniej czuł się na gruncie wspólnego spaceru, wspólnego podziwiania rozmaitych miejsc, wreszcie wspólnego zbierania chrustu, niźli wśród bardziej osobistych dyskusji. Nie to, żeby nie odczuwał emocji, lub krew nie burzyła mu się w żyłach. Wręcz przeciwnie. Jednak kompletnie co innego czuć oraz wyrażać swoje własne uczucia.
- Tak, mam bardzo. Później będzie noc, podobno niebezpieczna, zaś teraz możemy jeszcze podziwiać miejsce, które zwróciło twoją uwagę w dzień.
Literaci należą do ludzi kultury, ci zaś przeważnie są wrażliwi na prawdziwe piękno. Przeto właśnie nie wątpił, że owo miejsce, odkryte przez Karen, jest prawdziwie specjalne.
- Prowadź więc - poprosił Terry dostrzegając zresztą, że Karen zbiera się do drogi ku niezbyt oddalonemu obozowisku.


Karen więc nie kazała mu czekać. Ruszyli najpierw w stronę obozu, gdzie akurat była pora, by dorzucić do ognia, a potem w kierunku plaży. Tam nadal było bardzo ciepło, ale odrobinę chłodniej od morza.
Rudowłosa szła przyglądając się horyzontowi zatopionego w ciemności i rozświetlonemu jedynie przez gwiazdy i wschodzące powoli księżyce. Przyjemny szum wody rozciągał się naokoło nich, teraz nie zakłócany głośnymi rozmowami ptaków. Te zapewne głęboko już spały. Karen prowadziła go w kierunku skałek, które cieniem rysowały się przed nimi
- Terry, pamiętasz naszą rozmowę o wizji powrotu do naszej rzeczywistości? Jestem rozbita. Z jednej strony jest wiele rzeczy, których nie chciałabym zostawić, a z drugiej strony… Tu jest tak niesamowicie. Dzieją się rzeczy, o których myślałam, że nie istnieją, albo nigdy nie nastąpią - powiedziała mu szczerze, o tym co czuła. No i przede wszystkim, tam mogłaby nie spotkać jego, a tego by bardzo żałowała. Zerknęła na niego.
Skinął.
- Oczywiście rozumiem - powiedział lekko zadumany, wpatrując się w stronę skałek. Piasek leciutko uginał się pod ich stopami, zaś obok szumiały swoją melodię krople słonej wody, które docierały do plaży przy każdym przyboju. - Sobie myślę, że wszyscy jesteśmy rozbici, aczkolwiek pod innymi względami. Poza Axelem, który spadł na cztery łapy i ma swoją ukochaną osobę, co oczywiście wpłynie, i słusznie, na jego decyzję, jakakolwiek ona będzie, jeśli zresztą będzie kiedykolwiek musiał ją podjąć? Bowiem właściwie, póki co nie wiemy, czy dane byłoby nam stąd jakoś odejść. Choć jeśli wcześniejsi ludzie na wyspie opuszczali ją, może nam także się uda. Przyjmijmy więc, że dostajemy pytanie dotyczące decyzji pozostania na tej wyspie. Axel pewnie zdecydowałby się zostać, zresztą kto wie, co mogłaby mu obiecać jego syrena. Jednak pozostali. Na przykład ja - zastanowił się starając się układać logicznie myśli. - Tam nic na mnie nie czeka. Rodziny bliskiej brak, natomiast ciocia Graham znalazła swojego księgowego oraz są razem szczęśliwi. Mało mądre byłoby przeszkadzanie im, zazwyczaj kończyło się to spięciami pomiędzy mną oraz księgowym - uśmiechnął się, pewnie na wspomnienie owych sporów. - Ale wracając, niby po co miałbym chcieć wracać. Jaka lepsza przyszłość, niż dotychczasowa na mnie czekałaby? Kolejna praca na stacji benzynowej. Choć oczywiście przy jakiejś dozie fartu może udałoby mi się znaleźć zajęcie w ochronie, albo nawet w niemieckiej Polizei lub w górnictwie, bowiem póki UK jest jeszcze wewnątrz Unii, mogę się starać o tę pracę, jak każdy inny. Rzeczywiście specjaliści od materiałów wybuchowych bywają niekiedy poszukiwani. Wtedy mógłbym nawet wrócić do swoich dawnych planów studiów zaocznych. Jednak trzeba by mieć naprawdę sporo szczęścia. Realnie patrząc, to miałbym dość małe szanse na coś takiego lepszego. Tymczasem tutaj … mógłbym zapomnieć tego całego zgiełku, siedzieć w tropikach i pić sok grejpfrutowy. Z drugiej strony złe wróżki, podobno oraz ogólnie jakieś zło na górze, złe syreny, które potrafią zamącić umysły oraz strach, że jeśli nawet dostanie się głupiego kataru, zamiast chusteczki do nosa, trzeba będzie używać liścia. Że ciężko o normalną higienę, choć w wojsku niejednokrotnie trzeba było improwizować, ale wreszcie uzupełniano zapasy. Tutaj nie. Początkowo wyspa wydawała mi się cudowna, teraz zaś po prostu nie wiem. Cieszę się, że spotkałem tutaj ciebie, że jakoś powoli się urządzamy i że inni nasi kompani nie są tacy źli, a niektórzy wręcz całkiem w porządku. Choćby Ilham, o której myślałem początkowo bardzo kiepsko. Może jest nieco humorzasta, ale przecież widzę, jak pracuje oraz stara się dla wszystkich. Chapeau bas. Albo Dominica, chyba wszyscy wreszcie właśnie jej będziemy zawdzięczali buty. Tak można by wymieniać. Tutaj nie jest źle. Natomiast problem będzie wtedy, kiedy będziemy musieli podjąć decyzję, jeśli kiedykolwiek staniemy przed takim wyborem.
Chyba właśnie Terry wygłosił jeden z najdłuższych elaboratów w całej swojej karierze.
Karen z uwagą słuchała jego słów, dalej prowadząc go w miejsce, gdzie spędziła sporą część popołudnia. Zatrzymała się, zanim mu je wskazała i dosłuchała tego, co miał do powiedzenia. Co ona by odpowiedziała, gdyby ją ktoś o to zapytał? Było wiele rzeczy, których by jej tu brakowało, ale tutaj miała dostęp do takich, których tam nie mogła. I koło się zataczało. Wszystko miało swe plusy i minusy. Dafne powiedziała jaki jest sposób, by mogli się stąd wydostać. Rudowłosa nie chciała się póki co nad tym zastanawiać, ale jednak nie mogła też pozostać kompletnie obojętna na ten temat. Słuchając słów Terry’ego zrozumiała, że w jego wypadku wybór byłby bardzo prosty. Jeśli zdołałby zastąpić sobie te kilka uniedogodnień na wyspie, równie dobrze mógłby na niej z chęcią pozostać. Kiwnęła lekko głową w temacie tego, że inni rozbitkowie byli w porządku. Znów powróciło do niej zmartwienie tematem Ilham, która stała się w stosunku do niej jakaś niezwykle nieufna. Kobieta uśmiechnęła się leciutko do Terry’ego
- Proponuję na razie pozwolić sobie na komfort nie zastanawiania się nad tym zbyt głęboko. Na pewno damy sobie tu radę. I też się niezwykle cieszę, że cię poznałam Terry - odpowiedziała mu i odwróciła się do skałek, wskazując miejsce półkolistym ruchem ręki. Przed nimi było zakole skałek, tworząc coś w rodzaju niewielkiej zatoczki na plaży, oddalonej od zasięgu zalewającej wody. Zapewne to miejsce w trakcie przypływu było pod wodą, na razie jednak można było z niego korzystać
- To tutaj - oznajmiła mu, po czym ruszyła do przodu, by zaraz usiąść i oprzeć się o chłodne teraz skałki. Popatrzyła na Terry’ego, dopóki do niej nie dołączył, a potem spojrzała dalej.
Przed nimi rozciągały się 4 morza… Jedo było ciemną, szumiącą tonią, która powoli przesuwała się po białym piasku. Drugie było pasem piasku, nieruchomym, jasnym jakby to była Droga mleczna, kompletnie oderwana z całego krajobrazu, rozświetlająca go. Trzecim morzem była linia drzew, niczym niezdecydowany tłum, gibiąca się od lekkich powiewów bryzy od wody. Ostatnie morze rozciągało się nad nimi i było rozświetlone niezliczoną ilością gwiazd.
Pisarka zapatrzyła się na ten malowniczy widok. Przy niej zaś stał Boyton. Rzeczywiście miała rację, poetycka rzeczywistość mieszająca wewnątrz czarodziejskiego wiru wszystkie cztery morza uderzała tutaj swoją obecnością. Kiedy wrażliwa osoba staje wobec cudu natury, może jedynie chłonąć, bowiem wszelkie słowa wydają się zbyt małe. Chyba, że do owej czwórki dołoży się jeszcze jedno morze, morze dźwięków. Przyjął jej słowa, oczywiste zresztą, bowiem cóż, póki co nie mogli się wydostać, zaś wspomniane warunki wydawały się na tą chwilę średnio możliwe do spełnienia. Co on zrobiłby, gdyby przed nim postawiono wybór i jaki wpływ miałaby decyzja Karen? Jeszcze dokładnie nie wiedział, choć czuł, że nie chciałby się rozstawać z tą wyjątkową dziewczyną. Chociaż racją było, że żyli na dwóch różnych poziomach: dla niej wybór był trudny, pomiędzy sławą oraz innymi pozytywami tam, a względnym spokojem tutaj. Dla niego: pomiędzy niczym tam oraz jakimikolwiek plusami na wyspie. Żeby wybrał powrót musiałby … przestał się zastanawiać oraz ponownie zwrócił uwagę na splatające się wokoło piękno.

Morze dźwięków. Sierżant usiadł na plaży. Po drodze przez las zerwał liść, jak mu się wydawało odpowiedni. Kiedy jeszcze był młodym chłopcem wszyscy na jego ulicy uczyli się gwizdać na palcach, grać na liściach etc. Jak to chłopaki. Jemu gwizdanie wychodziło kiepsko, ale na liściach grał całkiem nieźle. Trzeba było odpowiednio modelować blaszkę językiem oraz dmuchać pobudzając ją do drgania. Od czasu do czasu przygrywał tak sobie, kiedy miał okazję. Teraz chciał pokazać coś Karen. Wcześniej planował, że poćwiczy sobie nocą, ale stojąc tutaj razem wszystko to wydało mu się tak magiczne, że powiedział:
- Jesteś czarodziejką, masz supermoce - po czym uśmiechnął się oraz włożył liść do ust przytrzymując z boków dłońmi.


Może melodyjne morze nie było tak piękne, jak pozostałe, jednak zawsze dołożył swoją cząstkę do wyjątkowego, tropikalnego piękna.

Karen przyglądała mu się, gdy usiadł w pobliżu. Uniosła lekko brew, widząc jak wyciągnął liść. Ciekawiło ją, co on takiego planował…
W pierwszym momencie, to co powiedział sprawiło jej przyjemność, ale zanim zdążyła odpowiedzieć i się zrewanżować, on zaczął grać na liściu…
Zaczął grać na liściu piosenkę Céline Dion i to jeszcze tę najbardziej znaną z Titanica i Karen nie mogła się powstrzymać, bo aż rozchyliła lekko usta tak ją zatkało. Dosłownie rozbroił ją. Rozczulił. Sprawił przyjemność. Nawet wzruszył. A przede wszystkim gest, że zechciał jej się pochwalić taką niesamowitą umiejętnością grania na liściu, dodatkowo ją ujęła. Uśmiech ozdobił jej usta i nie chciał z nich zejść, nawet gdy Terry skończył grać. Kobieta przyglądała mu się bez słowa i po prostu najmilej uśmiechała. To było bardzo przyjemne. Cały ten piękny widok na około i jeszcze melodia Terry'ego wkomponowana w to wszystko. Musiała wziąć wdech, bo aż jej się zagotowało w środku, grożąc wybuchem płaczu z zachwytu. Nie było czym się szczycić, ale akurat ten film zawsze ją ruszał. Kobieta wypuściła po chwili powietrze, po czym zamrugała szybko i dopiero ponownie spojrzała na mężczyznę
- To było… Przepiękne… Nie wiedziałam nawet, że można tak grać na liściu… I strasznie lubię ten utwór. Znaczy akurat w tym filmie. Znaczy… No wiesz. Hm… - taktycznie postanowiła zamilknąć, widząc że zaczyna się miotać. Kiwnęła głową
- Cudowne Terry - powiedziała po kolejnej, krótkiej tym razem chwili milczenia. No, mowę jej odebrał po prostu, a rzadko komu się to udawało.
Częściowo nawet utwór pasował do sytuacji. Zastąpić tylko transatlantyk promem, jednak końcówka szczęśliwie inna. Bardzo szczęśliwie … Podziękował skinięciem na jej pochwałę, bowiem rzeczywiście, nawet udało mu się zagrać bez większych wpadek. Przez chwilę stał nic nie mówiąc, po prostu cieszył się pięknem okolicy, pięknem stojącej obok dziewczyny oraz maleńkim kawałkiem, którym wspomniane piękno uzupełnił.
- Ooo - wskazał nagle na nieboskłon, przez który przemknął meteor - spadająca gwiazda, pomyśl życzenie!
Karen prawie podskoczyła, jak się odezwał zwracając jej uwagę na gwiazdę. Powiodła uwagą za jego ręką, gdzie wskazał. Dostrzegła ów obiekt i wciągnęła głęboko do płuc powietrze, nie zastanawiając się nawet nad tym, czego sobie życzyć. Gdy gwiazda zniknęła, kobieta zerknęła na Terry’ego
- Czego sobie życzyłeś? - zapytała trochę już bardziej ośmielona, niż chwilę temu, po jego występie.
- Żebyśmy znaleźli szczęście, gdziekolwiek ono jest. Żebyśmy je mogli dostrzec oraz podążyć wyznaczoną przez nie drogą nawet wtedy, gdy inne będą bardziej kuszące oraz będą się wydawały pozornie prostsze, przyjemniejsze oraz wiele łatwiejsze.
Karen uniosła brwi i uśmiechnęła się
- Oh. Wow… To moje przy tym było… No powiedzmy, że wręcz dziecinne - przyznała mu się i zaśmiała cicho. Westchnęła. Ogromnie się cieszyła, że go tutaj przyprowadziła. Popatrzyła na Terry’ego, a w głowie kłębiło jej się bardzo dużo myśli na jego temat. Na moment przygryzła wargę
- Iii… Jak ci się podoba miejsce, które znalazłam? - zapytała jakby chciała odwrócić temat.
- Jest piękne, prawie tak piękne, jak ty - powiedział spokojnie niby patrząc nie na nią, ale daleko ku gwiazdom. Potem usiadł, wyjął nowy liść, oczyścił go, po czym ponownie zaczął grać nową melodię. Właściwie kompletnie nieznaną, stanowiącą wariację jakiejś ludowej pieśni. Niekiedy szybszej, kiedy indziej rzewnie melancholijnej, następnie znowu przyśpieszającej swój rytm.
- Dawno nie grałem - powiedział, kiedy wreszcie skończył występ przed jednym widzem. Chociaż któż wie, może obserwował go las, może małpy, może papugi, może wróżki, może syreny, może kto wie, bowiem wyspa ta była czarodziejska oraz równie czarodziejskie moce na niej występowały. Jakakolwiek jednak była, ludzie także potrafili odprawiać swoją magię, tak jak uczyniła to właśnie Karen.
Karen znów została obsypana komplementem. Następnie Terry ponownie zaczął grać, a ona czekała. Słuchała z przyjemnością jak dawał pokaz swych umiejętności i nawet gdy przyznał, że dawno nie grał, była pod ogromnym wrażeniem.
Zapadła chwila ciszy, w której kobieta nic nie mówiła, a powinna.
Po czym Karen po prostu przechyliła się i pocałowała go w policzek, a Terry uśmiechnął się dziwnie, zaskoczony oraz chyba bardzo uradowany, co zdradził błysk spod leciutko przymkniętych powiek. Podał jej swoją stwardniałą miejscami dłoń.
- Chyba musimy już wracać - powiedział powoli oraz ostrożnie, jakby się obawiał z czymś zdradzić i tak trzymając się ruszyli powoli plażą w stronę chaty.
Rudowłosa pisarka przyglądała mu się chwilę, po tym geście jaki wykonała w jego stronę. Odnotowała jego zadowolenie. Ucieszyło ją to, bo właśnie o to jej chodziło. Chciała mu na swój sposób podziękować. Wzięła go za dłoń
- Dobrze Terry. Wracajmy - odpowiedziała spokojnie. Przyglądała mu się całą drogę i była lekko zamyślona. To był przyjemny wieczór…*
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 21-11-2016, 19:09   #130
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Noc z dnia III na VI - Axel sam w domu

Gdy Alexander wreszcie sobie poszedł, słońca powoli zaczęły zachodzić, lecz droga, jaką trzeba było przebyć, by dotrzeć do jaskini, była jeszcze dość dobrze widoczna. Axel był pewien, że po ciemku nie zdołałby tam trafić, i był zaskoczony, że Dafne zdołała go zaprowadzić na górę bez większych problemów. Najwyraźniej syrenie oczy były dużo lepsze, niż kocie, bo wbrew mitom koty w całkowitych ciemnościach nie widziały. A może syreny miały wbudowany radar lub sonar? Z pewnością potrafiły się porozumiewać ze sobą pod wodą, w wysokiej nader tonacji, więc kto wie... Ale mimo wszystko Axel stawiałby na widzenie w ciemnościach.


Położył rzeczy na jednym z kamieni, tuż obok miejsca, gdzie zaczynała się 'droga' na górę, po czym wszedł parę metrów w głąb oceanu i zmył z siebie trudy dzisiejszego dnia. Nauczony smutnym doświadczeniem cały czas bacznie obserwował swój dobytek - zdecydowanie nie spodobała mu się wizja jakiejś aalaes'fa, zabieradającej mu po raz kolejny rzeczy, którymi niby to 'zaśmiecił' okolicę - tym razem piękne skały.
Na wszystkie słońca... czy one nawet plażę sprzątają? Strach iść się kąpać bez eskorty.


Po dość szybkich ablucjach wrócił na brzeg i raz jeszcze obejrzał 'schody' wiodące do jaskini. Miał szczęście, że poznał drogę przy dziennym świetle, inaczej nigdy w życiu by się nie zdecydował iść na górę. Nie mówiąc już o tym, że gdyby nie wiedział, że istnieje jaskinia, to nie bardzo widziałby sens takiej wędrówki. Skały wyglądały zdecydowanie nieatrakcyjnie, a jeśli ktoś chciałby oglądać świat z samego szczytu, to nie da się ukryć - o wiele przyjemniej prezentowało się wejście z drugiej strony, od strony domku. Z tej zaś pchałby się do góry tylko idiota, lub ktoś, kto wiedział, co się znajduje w środku góry.


Czy jaskinia była zabezpieczona przed intruzami?
Axel był pewien, że żaden z aalaes nie wpakowałby się tutaj, by buszować po szufladach. On sam też by zawrócił, gdyby się zorientował, że jaskinia jest zamieszkała. Gdyby dotarł do wioski aalaes, usiadłby sobie na poboczu i czekał, aż go zaproszą, albo dadzą do zrozumienia, że jest intruzem. Ilham z pewnością nawet by nie pomyślała o tym, że można buszować po cudzym domu, ale na przykład, Wendy? Zapewne przeryłaby wszystkie zakamarki i przymierzyła połowę rzeczy.
Chyba trzeba będzie dopilnować, by na piasku nie zostały żadne ślady, choćby sugerujące, że warto dokładniej spenetrować skały.


Już po paru krokach w głąb korytarza Axela otoczyła ciemność. Nie przejmował się tym jednak. Co prawda podczas poprzedniej wizyty nie liczył kroków, ale brak światła nie mógł mu przeszkodzić w dotarciu do sali głównej. W końcu to był korytarz, a nie jakiś labirynt z licznymi odgałęzieniami. Wystarczyło zapamiętać, gdzie było rozwidlenie... i trzymać się blisko odpowiedniej ściany. A dokładniej - na wyciągnięcie ręki. Najważniejsze było to, że jego głowie nic nie groziło.


Jaskinia, do której wreszcie dotarł, oświetlana jedynie przez nędzne resztki dziennego światła i blask, którego źródłem były fluorescencyjne koralowce, była pusta. Wyglądała dokładnie tak, jak ją zostawili. Dzbanek z elaaraho królował na pustym w zasadzie stole; towarzyszyły mu jedynie dwa pucharki. Łoże było w pewnym nieładzie - pamiątka po bardzo przyjemnym poranku.
'Lampy', które wieczorem rozjaśniały komnatę, krążyły powoli pod stropem, ciemne, jak wtedy, gdy nastał ranek, a ich światło nie było nikomu do niczego potrzebne. Axelowi jednak by się przydało, bo jego wzrok zdecydowanie ustępował wzrokowi syren. Cóż... rankiem jednak czy wieczorem miał ciekawsze obiekty do zajmowania się, niż magiczne światła, i inne pytania, niż sposób działania owych świateł. No i teraz przyszło mu zapłacić za nie tak ukierunkowane zainteresowania.
Pomysłów miał kilka... Znaleźć przycisk na ścianie... jak w normalnym, ziemskim domu? Tyle tylko, że tu nie było żadnych kabelków. A może pogadać? Od serca?
- No, kochana... - Axel obrał za cel jedną ze lamp. Najbliższą. Która i tak wisiała ponad pół metra nad jego głową. - Zapal się proszę.
I nic. Widać nie rozumiała po angielsku.
Z drugiej strony, Dafne nic nie mówiła. Usłyszałby. Może trzeba pomyśleć? Może aalaes porozumiewały się myślami? Skoro najsilniejsze 'qa były w stanie przebić się do umysłu lidzi...? Poza tym widział, jak wyglądała 'rozmowa' wróżka, Gallano, z Moniką. Rękami nie machali, słowa żadne nie padły, nic też nie pisali. Pozostawała telepatia. Czy Aalaes mogli rozmawiać - z każdym, czy tylko z Moniką? Jeśli to drugie, to potwierdziłaby się hipoteza dotycząca tego, co strefa chciała zrobić z Moniką. Albo i nawet zdołała zrobić.
Czy z tego wynikało, że od Moniki należało się trzymać z daleka? Bo co to za przyjemność, gdy człowiek nie może swobodnie myśleć?
Czy trzeba było, jak w przypadku syren, skupić się na czymś? Intensywnie myśleć? Powtarzać w myślach tabliczkę mnożenia? Bo, zapewne, na ochronę myśli nie wpływała obręcz z zimnego żelaza. Jak w książkach fantasy.
W gruncie rzeczy, lepiej by było, i dla Moniki, i dla otoczenia, gdyby dziewczyna nie potrafiła grzebać w cudzych głowach.
No dalej, zapal się - Axel skupił swe myśli, ukierunkowując je na lampę (czy jak zwać to dziwo).
Lampa, oporna albo złośliwa, pozostawała ciemna.
Wreszcie Axel zastosował nieco zmodyfikowany sposób wcześniejszego pomysłu - przymknął oczy i wyobraził sobie, że lampa powoli się rozjaśnia, a potem zaczyna jasno świecić. Wysłał obraz w stronę lampy.
I nic. Jak grochem o ścianę.
Pozostawało jeszcze jedno rozwiązanie, coś, o czym co prawda myślał, ale co wolał pozostawić na sam koniec - złapać jedną z lamp i ręcznie przemówić jej do rozumu. Metoda zdała mu się nieco brutalna, jako że nie było wiadomo, z czego lampy są zrobione, i dlatego Axel postanowił pozostawić ją na sam koniec. Nie mówiąc już o tym, że nie wyobrażał sobie, by Dafne chciała skakać pod sufit, by lampy zapalić.
Stanął na środku sypialni, z kocem w dłoniach, by spróbować 'zagnać' parę kul nad łoże. Stół co prawda był wyższy, ale 'nie uchodziło' skakać po stołach, a poza tym łoże było stabilniejsze i większe - większa była szansa, że nad nie trafi jakaś kula, na której będzie można przeprowadzić kolejny eksperyment.
Czy coś kierowało ruchem lamp? Axel nie potrafił zauważyć jakiejś większych prawidłowości. Według niego kule krążyły pod sufitem tak, jak chciały, ale, prawdę mówiąc, nie tracił czasu na dłuższe obserwacje. Machnął parę razy kocem, niczym przerośniętym wachlarzem i wreszcie udało się - dwie kule zmieniły kierunek i poszybowały nad łoże, a Axel pospieszył za nimi. Wskoczył na łoże - dwa nieco chybotliwe kroki na miękkim materacu, wyciągnięcie rąk... i w dłoniach Axela znalazł się kulisty kształt, zbudowany z materiału, którego mężczyzna nie potrafił zidentyfikować.
- No dalej, kochane światełko, zapal się - powiedział, po czym delikatnie pogłaskał. I nagle poczuł się niczym Aladyn, który potarł lampę i wywołał dżina, bowiem lampa nagle zalśniła bledziutkim światłem, które pod wpływem dotyku Axela stawało się coraz jaśniejsze i jaśniejsze, aż wreszcie kula zapłonęła pełnym, acz delikatnym blaskiem.




Jaskinia, bez Dafne, była przerażająco pusta. I zdecydowanie nie tak przytulna, jak się nie dalej jak wczoraj. A niecałe dwanaście godzin temu były tu dwie śliczne dziewczyny, a przed całą trójką - perspektywa wycieczki i wspaniale spędzonego dnia.
I wszystko szlag trafił.
Z powodów różnych, o których Axel wolał nie myśleć. Bo skoro nawet Karen i Dominika, dołączyły do ataku na Gallano...? Że też Alexander nie stanął po prostu przed Moniką, by bronić ją własną piersią. Zapewne nie był w stanie wymyślić czegoś tak prostego. Niby ksiądz, a zapewne o nadstawianiu drugiego policzka zapewne nie słyszał.
On sam też nie niewiele miał na swoje usprawiedliwienie. Tyle tylko, że nie zaatakował biednego wróżka. A potem już tylko starał się nie dopuścić do tego, by Gallano odpłacił stukrotnie za wyrządzone mu krzywdy. Do czego miał niezbywalne prawo. Wbrew temu, co mogli sobie mówić i myśleć ludzie. Władcy i pępek świata...
Szlag by...
Na dodatek Axel był pewien, że to nie ostatnie nieporozumienie na linii tubylcy-rozbitkowie. Wprowadzanie ludzkich obyczajów i nieliczenie się z tutejszymi prawami zapowiadało kłopoty.
Pierwszy test oblali, na całej linii.


Dafne nie wracała, chociaż czas płynął i płynął. A to znaczyło, że sprawa Gallano była poważniejsza, niż się tego Axel obawiał. Kim był ten cały... veseetuor? Medykiem? Odpowiednikiem tutejszego psychologa? Mniejsza zresztą z tym. Najważniejsze było to, by Gallano stanął na nogi - i fizycznie, i psychicznie.
Czy tak wyglądały pierwsze kontakty aalaes z ludźmi?


Ze świecącą kulą w dłoniach Axel ruszył w stronę wyjścia. Na wszelki wypadek chciał poznać każdy kawałek korytarza, każdy zakręt, nawet kroki policzyć. Tak na wszelki wypadek.
Nie, zdecydowanie nie chciał dojść aż do wyjścia. Co prawda nie sądził, by ktokolwiek w tym momencie polazł poza obozowisko, przeszedł kilometry plaży i wygapiał się na skały, ale wolał nie ryzykować. Światło, nawet najmniejsze, skłoniłoby do zadawania pytań i, kto wie, czy nie zachęciłoby do spenetrowania, dokładnego, skał. A goście, przynajmniej na tym etapie zawiązywania bliższych kontaktów z Dafne, byli mu niepotrzebni.
Być może był nieco egoistyczny, ale - według niego przynajmniej - takie podejście do zagadnienia było całkowicie uzasadnione.
Ich gniazdko, a innym wara od niego. Chyba że Dafne miała zamiar kogoś zapraszać. I wprowadzać zwyczaje 'nie przychodzi się w ubraniu w gości do aalaes'.
- Jesteście zaproszone, ale obowiązują stroje aalaes...
Ciekawe, czy Karen albo Dominica by się zgodziły, nawet gdyby to było typowo babskie spotkanie.
Uśmiechnął się i wrócił do liczenia kroków.


Po powrocie do jaskini powtórzył jeszcze znaki, których nauczył się od Moniki, a potem się rozebrał i położył, jednak nie mógł zasnąć. W końcu wciągnął spodnie i t-shirt, wziął koc, marynarkę i, po ciemku, ruszył ostrożnie w stronę wyjścia.
Dwa księżyce, otoczone plejadą nieznanych Axelowi gwiazd, rozjaśniały nieboskłon. Gwiazdy, chociaż obce, były wspaniałe, ale - niestety - był to widok, jaki należało oglądać we dwoje. Ale on był sam - nawet Laajin go zostawił, zamiast pilnować swego podopiecznego.
Położył na kamiennej posadzce korytarza złożony parę razy koc, założył marynarkę i rozsiadł się w korytarzu i, oparłszy się o ścianę wpatrzyl się w niebo, z mocnym postanowieniem, że posiedzi trochę, a gdy go zacznie morzyć sen, wróci do sypialni.


Obudziło go słońce, to jaśniejsze z dwóch, nieśmiało zapuszczające swe promienie w mrok korytarza.
Czuł się nie do końca wyspany, nieco połamany po śnie na kocu rozłżonym na kamiennej podłodze, ale ogólnie biorąc - nie było źle.
Przeciągnął się parę razy, wykonał parę skłonów i podskoków, szedł szybko w samych bokserkach nad morze i zmył z siebie resztki snu, po czym wrócił do jaskini.
Zjadł pospieszne śniadanie, które popił odrobiną elaaraho, po czym zrobił trochę porządków - ustawił krzesła i zasłał łoże, poskładał porządnie swoje rzeczy (bokserki na wielkoluda i poprzerabiany t-shirt) i schował do szuflady.
Potarł dłonią podbródek.
Indiańscy przodkowie z pewnością w tym momencie zaczęliby na niego krzywo spoglądać. Zarost? Nawet taki niewielki? Jaki wstyd... Powinien się pozbyć tego dziedzictwa - spadku po 'bladych twarzach'. No, może nie w tej chwili. Może wróci do obozu i wycygani lusterko od Wendy? Na kilka chwil.
A jeśli nie... cóż, na ogoli się na wyczucie. Lepsza brzytwa, niż wyrywanie sobie włosów z brody, po jednym.
Ubrał się do końca, przewiesił torbę przez ramię i wyszedł z jaskini.
Miał nadzieję, że Terry da się namówić na zwiedzanie wyspy, zamiast znoszenia kamieni.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172