Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2016, 00:37   #126
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień III - obóz obiadową porą

Panowie nie musieli długo czekać. Wendy po wyraźnym całościowym kontakcie z wodą, oraz Ilham po nie aż tak całościowym z nią kontakcie wróciły. Miały ze sobą opłukane liście.
Niebieskowłosa nie mając pojęcia w czym mogłaby pomóc Ilham, wolała delikatnie odsunąć się w bok i poczekać. Odruchowo w stronę otwartej księgi, w której tusz musiał już wyschnąć.
Iranka podeszła do kociołka.
- O! Gotowe! - zawyrokowała, widząc jak sos odparował i nie był już tak lejący się. - Dziękuję T… - T… T co? Muzułmanka z uśmiechu przeszła w zawodowy poker face. Zamrugała kilka razy i jakby wycofała się mentalnie z dyskusji.
- Można nakładać… tylko czym, o muszle…
- Mamy też kubki, może jako nabierka... jeśli nie utkną w tych pysznościach - powiedział Axel.
- O to to… - Ilham była wdzięczna, że Axel nagle włączył się do rozmowy i może Terry nie zorientuje się co się przed chwilą wydarzyło. Wziąwszy do ręki liść, wrzuciła jedną z muszli w ogień, chwilę odczekawszy by następnie wygrzebać ją patykiem na popiół. Wzięła ją w liść by się nie oparzyć i pomachała nią, aż ta wystygła. Nałożyła pierwszą porcję, wyciągając ją ku byłemu wojskowemu, w końcu to dla niego gotowała.
- Moi państwo, pyszne. Dzięki Ilham, mniam. Dawno nie jadłem coś tak dobrego. Świetny przepis i tadam! cieszę się, że pomogłem mieszając, ale żeby być szczerym, to było świetne, bowiem już wcześniej rewelacyjnie pachniało - cieszył się Terry wesoło mrugając do Ilham.
Kobieta się niezmiernie ucieszyła na wypowiedziany werdykt. Nałożyła wszystkim, po dużej porcji. Ale wpierw poczęstowała mężczyzn, a dopiero później kobiety. Sama zaś wzięła ostatnią z porcji.
- Pyszności - powiedział Axel, gdy spróbował pierwsze dwa kęsy. - Wspaniałe. Od paru chwil kusiły nas, z Terrym, te zapachy.
Wendy podziękowała już przy dostawaniu swojej porcji, dodając do tego uśmiech pełen sympatii i podziwu do Ilham i tego co robiła dla innych.
- Bardzo, bardzo dobre - pochwaliła Dominika, która teraz ze smakiem zajadała, oderwawszy się na chwilę od lepienia butów. - Właśnie Terry. Te będą dla Karen. A następne, może dla ciebie? Co o tym myślisz? Musiałbyś mi tylko dać wymiar stopy zaznaczyłabym sobie jak duże zrobić.
- Jasne, dzięki, cieszę się, że Karen zyska obuwie oraz że także mi się uda. Zaś co do stopy, jasne, przy okazji - nie chciał przy jedzeniu wyciągać brudnej giry cudownie wzbogacając obiadokolację. Jak sobie ładnie wymyje, wykąpie, wtedy bardzo chętnie. - Ilham jest świetna w te klocki i wiecie co jeszcze wymyśliła, tadam! żeby zrobić pizzę! - gęba mu się uśmiechnęła, bowiem chyba wszyscy lubią pizzę. - Znaczy zrobię ją, bowiem pracowałem kiedyś w pizzerii, ale ona wcześniej przygotuje mąkę. Wprawdzie przydałyby się jeszcze jaja, no, ale od biedy można użyć ciasto na zasadzie podpłomyka - mówił Terry objadając się.
Pizza nie należała do ulubionych potraw Axela, ale ten nie zamierzał psuć Terry'emu przyjemności informowaniem o tym fakcie.
- Nie sądzę, by nawet pizza zdołała przebić dzisiejszy obiad. Kolację? - spojrzał w stronę słońc. - Jak zwał, tak zwał. Przepyszne.
Ilham jadła w milczeniu, skupiając całą uwagę na potrafie przed sobą. Liść leżał na ziemi, a ona jadła prawą ręką. Lewą zaś trzymała luźno na kolanach.
- Pizza brzmi fajnie… mam nadzieję, że nikomu to nie przeszkadza… - popatrzyła nagle czymś spłoszona. - Ale najpierw chciałabym zrobić olej kokosowy… Zajmę się tym jutro.
- Co potrzebujesz prócz kokosów? Robiłaś to już kiedyś, prawda? Ja to sobie potrafię jedynie mgliście wyobrazić - przyznał się Axel.
- Mhm… - mruknęła, ale szybko dodała - Tak robiłam… są dwa sposoby. Jednym nam się nie uda bez lodówki. Potrzebuję… czegoś czym wyskrobię miąższ… musi być drobny… u nas używali specjalnej maszyny do tego… - wzruszyła ramionami, jakby nie był to zbytni problem, najwyżej będzie skrobać przez kilka dni. - Pielucha i łyżka i coś w co będę mogła wlać olej… - wyliczyła na prędce.
- Kubki mamy, jakiś nóż się dostosuje. Terry ma talent do oręża - powiedział Axel. - Gdy skończę naprawiać drzwi, chłodnia zacznie pewnie lepiej działać, ale do lodówki jej daleko.
- Wiem, że to niełatwa decyzja, ale zastanawiam się, czy jakąś szablę nie przerobić na kilka noży, które bardziej przydałyby się nam przy gospodarstwie, zaś walczyć, póki co nie ma z kim i oby tak pozostało - powiedział Terry, który żałował tylko, że Karen omija tak wspaniała uczta. Może jej poszukać? Ale cóż, po pierwsze nie minęło zbyt wiele czasu, po wtóre gdzie? Bowiem przypuszczenie, które przemknęło mu przez myśl, że Gallano teraz jej złoży słodką propozycję, raczej szybko utknęło wewnątrz zaspy śmieszności. Już widział, jak Karen słodko zareagowałaby. Pewnie poszczułaby go swoją wspaniałą papugą.
Ilham nie znała się na broni, nie umiała też nic z niej konstruować. To był świat mężczyzn.
- Podobno z kamienia można coś robić… a przynajmniej kiedyś robiono.
- Nooo taaak - przyznał dawny sierżant. - Ech, nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał kombinować jakieś narzędzia, niczym nasi dalecy przodkowie, mieszkańcy jaskiń. Ale przynajmniej teraz jedzonko dobre. Ilham, idealnie trafiłaś w mój smak. Pycha. Przy okazji, podczas przygotowania obiadu rozmawialiśmy z Axelem. Może się uda zrobić piec, wtedy zaczęlibyśmy nosić kamienie, choć oczekiwałbym jakiegoś fajnego pomysłu, czym można by zastąpić glinę - uśmiechnął się do wszystkich. - Proponuję także rozważyć dalsze zwiedzanie wyspy, uważają oczywiście na niebezpieczeństwa, ale kto wie, czy nie odnajdziemy czegoś pożytecznego.
- Można - Axel nawiązał do wypowiedzi Ilham. - Ale nieprędko się coś takiego robi. Najlepsze by były krzemienie. - Pokręcił głową. - Mam nadzieję, że nie trzeba będzie. Katorżnicza robota. Robinson Crusoe zdaje się zrobił z szabli kosę. A poza tym... Taka broń nam do niczego nie jest potrzebna. Narzędzia są o wiele ważniejsze.
- W tym tobołku który przytargał tu Gallano, jest 8 brzytew. Wyglądają na ostre i idealne do golenia się. Nie znam się na tym, ale skoro są takie ostre to może przydadzą się też do czegoś innego - oznajmiła wszystkim Wendy.
- Wendy... miałaś kiedyś brzytwę w ręku? - spytał Axel. - To znaczy używałaś, by golić albo ciąć?
- No coś ty. Po chu… no ten, nie - niebieskowłosa w ostatniej chwili powstrzymała się. Nie była przyzwyczajona do powstrzymywania się, no ale nie chciała też by wszyscy nie przeklinający zawsze musieli zatykać uszy. - A co?
Po tych słowach Wendy Terry miał nietęgą minę. Golenie brzytwą facetowi włosów łonowych rzeczywiście mogło się skończyć tak, że ostrze poszłoby po wspomnianej przez dziewczynę części ciała. Nawet jeśli leciuteńko to brrrrrrrrrr ...
- W rękach początkującej osoby jest bardzo niebezpieczna. No a nie wiem, czy warto ją używać do krojenia chleba czy smarowania masłem. Lustra czasem nie było? - spytał Axel. - Nie chciałbym mojej szyi powierzyć niedoświadczonym dłoniom.
Paniom, przynajmniej na razie, też by nie polecił do golenia. Nóg na przykład.
Wendy wzruszyła krótko ramionami.
- No było - przyznała. - Jak mi nogi zarosną futrem, to na pewno spróbuję. Kiedyś trzeba się nauczyć.
- Ciepła woda, mydło - na początek. Chyba że Terry zdobył wojskową sprawność 'władanie brzytwą'. Ale nie wiem, czy chciałabyś swe łydki powierzyć cudzym dłoniom.
- Mam pewną rękę i dużą pewność siebie - Wendy mrugnęła jednym okiem do Axela. - Myślę, że nie będzie to dla mnie problem. Nie muszę powierzać więc nikomu moich łydek.
Axel uśmiechnął się.
- Można zrobić pastę cukrową… do… - Ilham równie szybko zamilkła jak się odezwała. Zarumieniona, podciągnęła kolana pod brodę. - Tylko cukru ni ma - pisnęła cichutko.
Axel o mały włos walnąłby się w łeb. Wendy to jedno, ale przy Ilham raczej nie powinien poruszać takich tematów.
- Może gdzieś jest trzcina cukrowa? Albo ule i miód? Tylko nie wiem, co na to aalaes'fa... - powiedział.
- Goliłem się nawet naostrzonym dobrze bagnetem, bez wody - dodał, zaś wszyscy panowie wiedzieli, jak słodko się golić na taki sposób. - Zaś brzytwą tylko lepiej. Sto razy lepiej niźli żyletka, bowiem brzytwę da się stale ostrzyć. Przepraszam, rekwiruję jedną dla siebie. Nie chcę przypominać jaskiniowca oraz tańczyć Hula - bula dookoła ogniska wywijając maczugą - stwierdził Boyton. Zastanawiał się jedynie, po co im miód? Może do depilacji, jak właśnie przypuścił.
- Ja też - przytaknął Axel. - Mamy skórzany pasek? A o ogniu nie mów. Widziałem takich, co sobie opalali brodę i wąsy. Wolę brzytwę.
- Opalać brody nie ma sensu, skoro są brzytwy, ale wiem, że jeśli się chce duże naczynia, albo pojemniki, chociażby takie na mąkę, to po prostu wypala się kawał wnętrza pnia. Inna kwestia, że my od tego mielibyśmy siekiery - stwierdził Terry.
- Mąka oznacza żarna. Albo stępę. Jedno i drugie widziałem, ale z obsługą byśmy musieli się nauczyć. Prawdę mówiąc nawet nie wiem, co tu rośnie takiego, co można by przerobić na mąkę, prócz kukurydzy.
- Kokosy, może są migdały to i z nich można - Ilham wstała od ogniska, zaczynając odczuwać pewien dyskomfort, rozmowy raz całkiem normalne schodziły czasem na dziwne rejony i jakoś tak… stwierdziła, że chyba poszuka sobie zajęcia.
- Ale kukurydza jest dobra. Mąka kukurydziana nie zawiera glutenu. Wiem, bowiem kiedy kupowałem makaron kukurydziany były takie własnie napisy na paczkach. Makaron zresztą całkiem świetny, dlatego mąka pewnie także. Tutaj jest jednak problem z jajami, ale jak mówię, jeśli trzeba będzie zrobi się ciasto podpłomykowe. Chociaż nie wiem, jakie będzie na pizzę - odezwał się Terry. - No, dobra, moi drodzy. Jeśli zjem jeszcze trochę to będę miał problemy stanąć oraz będziecie musieli mnie katulgać. Super smaczne Ilham, jestem pod wielkim wrażeniem twojej kuchni. Dobra, jednak jak to mówią, komu w drogę temu trampki na nogę. Im więcej chrustu tym lepiej, bowiem skoro jutro mamy cały dzień innej roboty, niespecjalnie będzie czas go wtedy zbierać - po czym gwałtownie ruszył w las, jakby się obawiał, że kiedy nie ruszy się szybko, to po prostu nie będzie mu się wcale chciało.
- Ja też dziękuję. - Axel się podniósł. - Świetne było. Dokończę drzwi, póki coś tam widać, a potem tu posprzątam.
Iranka zaczęła oporządzać rejony dookoła ogniska. Zbierała brudne liście i muszelki. Odsunęła kociołek od ognia. Poprawiła stosik drewienek wesoło palących się. Wyniosła z domku owoce, te znane i te trochę mniej. Od czasu do czasu spoglądała na Wendy, ale nic nie mówiła.
Trawiaste buty nie wyglądały jakby miały się rozpaść. Były jednak… miękkie. Ilham nie wiedziała jednak, czy miękkość wziąć za plusy czy minusy. Zdjęła sandałki z nóg i postawiła przy wejściu do chatki, by spokojnie schły.
Kręciła się to tu to tam. Właściwie nie zwracała na siebie uwagi. Niby była wszędzie, ale jakoś nikt na nia nie wpadał.


- Kto chce herbaty?! - obozową ciszę przerwał całkiem donośny i niespodziewany głos, kobiety, kiedy ta wyczarowała sobie i garnek i przezroczyste butelko-kubki do picia.
Wendy, która już wróciła do szkicowania czegoś w opasłej księdze, niczym uczennica podniosła dłoń do góry.
Stukania umilkły.
- Ja, jeśli można - powiedział Axel, wystawiając głowę z wnętrza chaty.
Ilham polała złocistego płynu do dwóch buteleczek. Weszła do chatki do Axela, który podziękował, podać mu napój, po czym wyszła do Wendy. Kobieta znowu coś rysowała. Muzułmanka zapuściła ciekawskiego żurawia podając buteleczkę.
- W torbie masz olejek, jakby co… - przypomniała grzecznie.
- Ah… zapomniałam - przyznała Wendy. Widząc, że kobieta i tak zapuszcza żurawia, przesunęła księgę bliżej niej. Tym samym pokazując, obrazek który kończyła. Przedstawiał Ilham, siedzącą na tle chatki.
- Jakie łaaadne… - Iranka zachwyciła się nad mały dziełem. Ona sama nie miała żadnego talentu. - Czy… czy mogłabyś mi coś narysować? - zapytała głupie pytanie, jakie zazwyczaj ludzie zadawali artystom różnego pokroju.
Niebieskowłosa zaśmiała się głośno, z pełną sympatii.
- Jasne. Co takiego? - Przymrużyła przy tym oczy. - Niech zgadnę. Lody czekoladowe? Gofra z bitą śmietaną i owocami? - pytała żartobliwym tonem. - Sobie najchętniej bym narysowała, właśnie to.
Kobieta zachichotała jak podlotek. - Na gofrze i z bitą śmietaną - uśmiechnęła się figlarnie a jej spojrzenie się trochę roziskrzyło.
- Załatwione - odpowiedziała rozbawiona Wendy. - A tak naprawdę, o co chciałaś poprosić, hmm?
Pokręciła głową zawstydzona. - Chciałabym coś ładnego od ciebie… na pamiątkę.
Wendy przesunęła opuszkami palców po portrecie Ilham. Kierując też na niego wzrok.
- Jest… ładny… tak mi się wydaje - nie miała pojęcia, co ładnego mogłaby namalować Ilham. Co innego, ładnego mogłaby namalować.
- Nieee… ten zachowaj dla siebie. - Ilham uśmiechnęła się siadając obok niebieskowłosej. - Narysuj mi siebie… co ty na to? Ty będziesz mieć mnie a ja ciebie. Jak zdjęcia w portfelu.
Tymczasem z plaży powróciła Karen. Dzierżąc notatnik w którym najpewniej coś pisała, możliwe że przez większość swej nieobecności. Kobieta już się nawet przyzwyczaiła do obecności ptaka na ramieniu. Rozejrzała się, pociągając nosem, bo nie trudno było wywęszyć w powietrzu, że wcześniej tu coś smacznego jedzono. Rozejrzała się trochę skołowana, bo najwyraźniej wytrącona dopiero ze swej głębokiej zadumy.
Ilham widząc rudowłosą, momentalnie i bez słowa schowała się do chatki.
Wendy popatrzyła za nią. Chociaż w duchu dziękowała Karen, że właśnie teraz się pojawiła. Prośba Ilham była taka miła… nie chciała odstraszyć od siebie dziewczyny rumieńcem, czy nieprawidłową reakcją. Po prostu postanowiła spełnić jej prośbę.
Teraz jednak utkwiła wzrok w notatniku który trzymała w dłoniach Karen… i lekko zmarszczyła brwi.
- Karen? - próbowała na początek zwrócić na siebie jej uwagę.
Karen odnotowała mało skrytą ucieczkę Ilham, ale nie powiązała jej ze swoją osobą zbyt szczególnie. Rudowłosa zerknęła na Wendy
- Tak? - odezwała się, nadal lekko zamyślonym tonem, ale wyraźnie wracając już na twardszy grunt.
- Eee… ten wróż, zostawił paczkę… koce, brzytwy, jakiś napój i to… - uniosła trzymane w dłoni przedmioty. Opasłą książkę, cieniutkie naostrzone drewienko. Obok niej stał jeszcze flakonik z czarną cieczą, ale jego nie uniosła.
Mina pisarki początkowo wyrażała błogie nic… Za chwilę jednak nastąpiła kalkulacja i przetworzenie informacji. I rudowłosa skrzywiła się na krótką chwilę, ale podeszła zaraz do Wendy, by obejrzeć tomiszcze. Skąd to skrzywienie? Bo jeśli wcześniej czuła się źle, że jednak zachowali się nieco jak spłoszone wściekłe zwierzęta, to teraz zrobiło jej się jeszcze gorzej widząc i słysząc co poprzynosił ten wróż, którego wyzwała od niedorobionych… Ale była zła
- Wygląda… nieźlee… - powiedziała ciszej niż ustawa przewiduje.
- Jesteś pisarką i… - Wendy nie dokończyła, bo w tym samym czasie w chatce rozległo się głośne ŁUP i zaraz wypadła z niej Ilham, która spostrzegła się, że siedzi sam na sam z mężczyzną. Żeby jednak utrzymywać pozory, że nie chowała się w domku przed kimś… zabrała ze sobą kubki, buteleczkę i dziecięcy olejek.
Musztrowym krokiem, niczym torpeda, przeniosła się do ogniska przy którym kucnęła rozlać resztę ziołowego naparu. Oczywiście plecami do kobiet.
Karen przeciągnęła dłonią, niemal czule, po oprawionej w skórę księdze. Nie miała zbyt wiele razy takiego wspaniałego wynalazku w rękach. Raczej obracała się w nowoczesnych wydrukach. Kiwnęła Wendy głową
- Tak, wcześniej wspominałam Dafne o tym, że chciałabym móc… popisać… - odpowiedziała, ale słysząc łupnięcie zwróciła głowę w stronę chatki i wychodzącej z niej sztywnej jak kij od szczotki, Ilham. Rudowłosa zerknęła na Irankę, gdy ta podeszła do ognia
- Ilham - powiedziała krótko, by zwrócić jej uwagę, rozpoczynając niedokończone jeszcze pytanie.*
Iranka zesztywniała. Zamarła. Obróciła się w kamień… odczekała kilka sekund zamykając oczy w nadziei, że zniknie… Karen jednak milczała… Wendy również… a Terry był gdzieś blisko ale jeszcze nie zamierzał pojawiać się przy ogniu.
Spłoszona, odwróciła się powolutku, z wielkimi jak spodki oczami.
- Czyli przyniósł to dla ciebie - Wendy przerwała chwilową ciszę, jaka zapanowała w obozie. Ilham chyba nie chciała odpowiadać, więc niebieskowłosa jakoś poczuła się… że może się wtrącić, że może lepiej jak się wtrąci.
Karen uważnie przyglądała się teraz plecom Iranki, aż do momentu, gdy ta się nie obróciła i na Dagdę, wyglądała jak spłoszony króliczek, jeszcze tylko powinna zacząć ruszać noskiem. Kobieta została poważnie zbita z tropu. Co się stało? Zmartwiła się i było to widać po jej minie
- Wszystko w porządku? - zapytała spokojnie, jakby mówiła do zaszczutego zwierzątka czy czegoś. Na słowa Wendy kiwnęła lekko głową.
W umyśle Ilham rozdzwoniły się dzwony.
“JINNY SĄ WŚRÓD NAAAAAS!” Bojowy krzyk wojowniczki o pokój i przyzwoitość na świecie nawoływał do ostrożności, a może nawet uzbrojenia się w Koran?
Muzułmanka, odwróciła głowę, czując jak drętwieje jej szyja.
- A-acha… - brzmiała jakby była na granicy zachłyśnięcia się własną śliną.
- Emmm… a Karen? - Wendy próbowała przywołać uwagę dziewczyny na powrót do siebie.
Karen była poważnie zaintrygowana i zaniepokojona postawą Ilham. Co jej było? Nie była przekonana, że wszytko było ok, zwłaszcza po tej odpowiedzi. Nie wiedziała jednak jak ma rozmawiać z Iranką. Bezpośrednio? Jeszcze by się zwinęła w kłębek i zmieniła w jeża. Jak z dzieckiem? To by jej uwłaczało pewnie. Nie znała powodu dziwnego zachowania Ilham, przyjrzała jej się od stóp do głowy, jakby szukając metki z instrukcją obsługi. Rozproszona, zerknęła na Wendy
- Mm, tak? - zapytała.
- Mogłabym - Wendy wyciągnęła w tym momencie dłonie w stronę księgi, która była w rękach Karen - wyrwać swój obrazek i jeszcze jedną czystą kartkę?
Karen kiwnęła głową i podsunęła tom Wendy
- A co rysowałaś, jeśli mogę zapytać? - zaciekawiła się tym, choć nadal było słychać, że zastanawia się nad Ilham.
- Yeeem, nic takiego - odpowiedziała Wendy, brodą wskazując Karen Ilham… jakby nie chciała mówić na głos, przy Irance. Jednocześnie otworzyła księgę, a Karen mogła po prostu zobaczyć małe arcydzieło które naszkicowała niebieskowłosa.
Karen uniosła brwi zaciekawiona, ale zaraz dostała odpowiedź, co też było tam narysowane i wciągnęła powietrze z zachwyconym, cichym ‘ooh’. Sama zerknęła na Ilham, postanowiła dokonać podejścia drugiego
- Ilham, mogę ci jutro pomóc w gotowaniu? - zapytała spokojnym tonem ‘Dobra, dobra ilham. Nie bój się. Pat pat.’
W tym czasie, Wendy milcząco zabrała się za powolne i dokładne wyrywanie strony z obrazkiem… po pierwszym pociągnięciu przypominając sobie o brzytwach…
- Nie trzeba, to nie problem - odparła szybko Iranka. Nie chciała by ktokolwiek podkradał jej pracę i myślał, że potrzebuje pomocy w gospodarowaniu obozowiskiem.
- Wezmę brzytwę… - rzuciła Wendy i pośpiesznie zaczęła wstawać. - Będzie ładniej…
Karen kiwnęła jej głową, ale patrzyła na Ilham
- Ilham, naprawdę nie musisz wszystkich obowiązków robić zupełnie sama. Jeśli to zupełnie w porządku dla ciebie, to powiedz, ale byłam wychowana, że zawsze milej się komuś robi, gdy ktoś też pomaga… - próbowała na uprzejmie zagadać Irankę.
Muzułmanka skuliła się kręcąc głową.
- To nie problem - powtórzyła z większym zacięciem. Co jeśli Karen będzie chciała ich otruć? Albo jest niczym kuszący wąż? Albo…
Ilham już sama nie wiedziała co myśleć. Skupiła się na strachu oraz chęci pozostania w samotności.
Karen niestety nie potrafiła czytać Irance w myślach, więc kontynuowała
- No dobrze… Powiedz mi… Wybacz bezpośredniość, ale czego się obawiasz? Mogę ci jakoś pomóc? - zapytała po prostu kompletnie wprost. Nie rozumiała przecież, że to ona była głównym obiektem lęku Ilham.
- Muszę iść się pomodlić - odparła nagle, wstając i ze spuszczoną głową skierowała swe kroki w kierunku krzaków prowadzących do basenu ze słodką wodą.
Kompletnie zbita z tropu Karen patrzyła za nią, dopóki Ilham nie zniknęła z jej zasięgu. Czy powiedziała jej coś nie tak? Ktoś ją zasmucił, czy coś? Wydawało jej się, że z Wendy wcześniej rozmawiały i było ok? Kobieta zamyśliła się nad tym, ale nie mając żadnych pomysłów zabrała się za przekąszenie czegoś i nakarmienie ponownie Figlarza kilkoma kawałkami owocu. A potem przerzuciła stronę z pięknym obrazkiem przedstawiającym Ilham ostrożnie i czekając na powrót Wendy, zajęła się wymyślaniem motywu na pierwszą stronę opowieści.
Wendy wyszła w końcu z chaty. W dłoni trzymała brzytwę. Od razu skierowała się ku Karen. Najpierw usiadła w miejscu w którym wcześniej siedziała, tuż obok dziewczyny.
Axel wyszedł zaraz po Wendy. W ręce trzymał torbę i koc.
- Dobrej nocy - powiedział, kierując te słowa ku trójce dziewczyn.
- A ty gdzie? - zapytała Wendy unosząc na niego wzrok.
- Tam. - Axel machnął w stronę dość odległych skał. - Mam coś do załatwienia.
Karen nie miała za bardzo wątpliwości, że to ‘coś do załatwienia’ ma sporo wspólnego z panną Dafne. Pisarka zerknęła na Wendy.
- Wendy, orientujesz się, co ugryzło Ilham? Wyglądała na mocno… wstrząśniętą czymś… - powiedziała siląc się na spokój Karen i przerwała projektowanie, podając tom niebieskowłosej, by wycięła kartkę.
- Nie mam pojęcia. Powiedziałaś jej wcześniej coś nie tak, albo zrobiłaś? Ewidentnie źle reaguje na ciebie… - “i mężczyzn” dodała w myślach Wendy, ale nie powiedziała tego głośno, bowiem Ilham nie reagowała na mężczyzn aż tak. Odebrała w międzyczasie tom i skrupulatnie zabrała się za odcinanie kartki. Miała bardzo pewne dłonie i linijkę w oczach. Dosłownie.
Teraz Karen poważnie się zastanowiła. Bo z tego co właśnie powiedziała jej Wendy, wychodziło na to, że Iranka reagowała tak konkretnie na nią? Kobieta zrobiła zdziwioną minę
- Nie… Nie przypominam sobie, żebym powiedziała jej coś nieuprzejmego… - zaczęła się zastanawiać i to poważnie. Od kiedy Ilham tak dziwnie się zachowuje? Na plaży, nim zniknęła jeszcze było ok, prawda? Więc co się stało? Karen nie mogła niestety wymyślić, co mogło urazić Ilham. Będzie więc musiała ją o to zapytać, gdy nadejdzie jakaś okazja do rozmowy.
Wendy tymczasem odłożyła swój obrazek na bok i zabrała się za wycinanie drugiej kartki.
- Masz długopis, prawda? Zatrzymałabym atrament do jutra. Chciałabym namalować jeszcze coś… dobrze? - uniosła na nią wzrok. - Ilham,... inna kultura. Trochę tak jak te wróżki… inna kultura. Nie zawsze jesteśmy w stanie zrozumieć, kogoś kto bardzo się od nas różni. Może nie powiedziałaś nic… według ciebie nieuprzejmego?
Karen dalej się zastanawiała
- Długopis… W notatniku, będę go zostawiać w chatce, żeby się nie zgubił. A próbowałaś rysować kiedyś spalonym kawałkiem drewna? Moja siostra tak robiła - uśmiechnęła się najwyraźniej do wspomnienia. W temacie Ilham, no właśnie nie mogła sobie przypomnieć zbytnio, czy w ogóle powiedziała jej coś takiego, co w jakikolwiek sposób mogłoby dziewczynę urazić. Westchnęła.
- Tylko… - Wendy zapowietrzyła się krótko… nie miała ani na czym, ani jak tego utrwalić. - Tak, kiedyś próbowałam. Czym nie próbowałam… - uśmiechnęła się serdecznie do Karen.
Karen przeleciała wzrokiem grubość tomiszcza
- Lubisz rysować, co? Kończyłaś jakąś szkołę, czy jesteś samoukiem? - zapytała zaciekawiona. Kobieta zastanawiała się, czemu by nie? Przyszedł jej do głowy pewien pomysł
- Jeśli tylko będziesz miała ochotę, możesz rysować w tym tomie. I nie ważne czy na stronach gdzie piszę, czy dalej. Co ty na to? - zaraz zaproponowała dziewczynie, z myślą że może jej to sprawić przyjemność.
- Karen Lane pozwala mi rysować między swoimi notatkami - odparła dziewczyna takim tonem, jakby właśnie ogłaszała “ej słuchaj, wróżki istnieją, a wiesz, syrenki też”. - Dziękuję. Nie wiem czy powinnam… i… tak, kończyłam.
Karen przyglądała jej się z lekkim rozbawieniem i błyskiem w oku jak rzuciła tym tekstem. Pokręciła głową
- No jasne. Sama też czasem coś między notatkami rysuję. Ale raczej do Luvru się to nie nada. Rysuj do woli - oznajmiła dziewczynie z większym entuzjazmem i poklepała ją po ramieniu, by dodać otuchy i udowodnić, że jednak nie jest eteryczną postacią z legend, tylko człowiekiem, jak i Wendy.
Niebieskowłosa uśmiechnęła się do niej, szczerym sympatycznym uśmiechem, który obejmował też jej oczy. Druga strona, którą chciała, została odcięta, wobec czego podała jej księgę.
- No to… Wracam do zabawy… - oznajmiła pogodnie, również się do Wendy uśmiechając i zaraz zajęła się z powrotem kreśleniem ciekawych symboli, podlatujących nieco pod celtyckie ozdobniki i zastanawianiem się nad ewentualnym tytułem.
Wendy schowała sobie obrazek, po czym z pustą kartką i atramentem ruszyła do środka chatki.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline