Dom sprawdzony, ni widu, ni słychu, ale jakże miało być inaczej, skoro banda tych zakapiorów siedziała na pewno w środku i teraz im się przyglądała zza zasłoniętych okiennic. Porozglądali się z Solveig, stojąc na werandzie i w końcu ruszyli do wyjścia z terenu posiadłości, bo nie było sensu tak sterczeć. W międzyczasie Marcus doszedł do wniosku, że do domu na pewno nie dostaną się przez okna, ani tym bardziej przez strych, bo rynna odprowadzająca deszcz była zardzewiała i nie pierwszej młodości. Trzeba było inaczej pokombinować i mężczyzna wiedział już nawet, jak.
Klepnął Solveig w ramię i powolnym krokiem opuścili posiadłość, znikając za murem w ciemniejszej alejce. Tam Marcus zatrzymał się i ściszonym głosem powiedział do towarzyszki i Horsta.
- Brama otwarta, żadnego psa i cicho jak w grobie. Na kilometr tu coś śmierdzi. Wejdziemy do domu i to sprawdzimy.
- Jaki plan? - Zapytała Solveig.
- Zwykle przy takich domach, na tyłach, znajdują się włazy do piwnic. Stamtąd wejdziemy do głównej części posiadłości.
- Ale... ale to będzie włamanie... - Zauważył Horst.
- No nie pierdol... - mruknął Marcus, patrząc na niego, jak na idiotę.
- Tam mogą być ludzie, którzy mogą potrzebować naszej pomocy. Ty zostaniesz tutaj i będziesz obserwował dom. Gdyby coś złego się działo, biegnij od razu do siedziby straży miejskiej i powiadom ich o tym - powiedziała skrytobójczyni.
Dzieciak skinął jej głową, a Marcus zgarnął kobietę i zerwał się do biegu, wskakując na mur okalający posiadłość. Zawisł na nim z jedną nogą po drugiej stronie i podał dłoń Solveig, dźwigając ją do siebie, jakby nie ważyła więcej, niż piórko.
Moment później zeskoczyli w ciemność spowijającą tyły domostwa.