Selma w spokój wysłuchała słów dwójki. Przeciwwagą dla jej postawy było zachowanie ludzi stojących dalej. Zbrojni niecierpliwili się, rzucali złe spojrzenia. - Zakładam że dobrotliwy Malcolm nie wspomniał wam dlaczego moi ludzie do niego przyszli. I oszczędził informacji o tym, że jawnie sabotuje moją politykę oraz zasady współżycia w mieście.
Zwróciła się do wspomnianego. Właściciel saloonu nieco dźwignął się i teraz siedział oparty na jednej ręce. - Wiesz jakie mam zdanie o twoich rządach wiedźmo.
Szeryf rozłożyła ręce jakby mówiła “sami widzicie”. - Chcę zatem wierzyć - kobieta kontynuowała przemówienie - iż zwyczajnie zabrakło wam wiedzy aby właściwie ocenić sytuację. W takim czy innym wypadku musicie odpokutować swoje winy.
Rewolwerowiec zrobił krok do przodu spoglądając na Selmę. Spojrzał jej głęboko w oczy i przez chwilę ważył słowa. Zastanawiał się co powiedzieć, od czasu do czasu kątem oka spoglądać na Tarocistkę. - Wiedzy może nie mam odpowiedniej, ale gdy ktoś sięga po broń przeciw mnie, a mojej towarzyszce grozi gwałtem i bolesną śmiercią, musi się liczyć - na chwilę zamilkł by dodać powagi jego wypowiedzi - z tym że, ołów przemówi. Więc teraz Pani szeryf mamy impas. Bowiem nie zamierzam nigdzie iść z wami z prostego powodu. Nie ufam wam. Jeśli wybierzesz przymus rozpęta się piekło jakiego to miasteczko nie widziało. Być może zginiemy, ale ilu z was tu polegnie. Pięciu. Dziesięciu. A może ostatnie się jeden. Kto dostanie pierwszy kulkę. A kto dostanie kolejną. Moją pokutą jest to, że krew twych ludzi jest na mych rękach. I to musi Ci wystarczyć. Ten kto sięga po broń, musi rozumieć że stal i ołów to obosieczna broń - Ahab stanął dumnie wyprostowany, a dłonie miał opuszczone nisko. Ręce mu nie drgały, i wiedział jedno. Selma pójdzie na pierwszy ogień.
Takie słowa były jawną prowokacją dla niektórych. Kątem oka dostrzegł jak przynajmniej kilka luf podnosi się o kilkanaście stopni. Lecz rewolwerowiec nie zamierzał ustępować.
Chciał by jej ludzie zastanowili się nim wykonają ruch. Chciał by każdy zrozumiał że to on może nie wrócić do domu i swojej żony, dzieci czy kurwy. Stał przed nimi pewny siebie, albowiem prawda i racja była po jego stronie. - Ja tworzę światło i stwarzam ciemności, sprawiam pomyślność i stwarzam niedolę. Ja, Pan, czynię to wszystko. Ja jestem jego sługą, i podążam tam gdzie ciemność panuje. Jeśli zaś wy służycie ciemności, pamiętajcie że Jego sługa tu jest - rzekł do Selmy głośno i wyraźnie. Bowiem Kaznodzieja się zaczął budzić w rewolwerowcu. Każdy winien mieć szansę wyboru. Każdy. - Dość tego! - wyrwał się nagle dryblas w fartuchu - Nie będę słuchać tych bredni. Oni zabili moich kumpli!
Selma odwróciła się lekko przez ramię. - Nie przypominam sobie, abyś wydawał tu rozkazy Ottisie. Niech skończy - ponownie spojrzała na Ahaba. - Chcesz porozmawiać i znaleźć wspólny język, i zakończyć ten dzień tak by krew nie spływała po ziemi? - spojrzał w jej oczy ponownie - Wejdźmy we trójkę do stajni. Porozmawiajmy. Daję Ci moje słowo że, nie sięgnę po broń pierwszy. Nigdzie jednak z Tobą i Twoimi ludźmi nie pójdę. Po prostu Ci nie ufam.
Arya uśmiechnęła się pod nosem. Ahab był w formie, pokazując tym ludziom powód dla którego zwano go Kaznodzieją. Ona sama jednak nie rzekła nic. Była Iskrą, która podpaliła lont. Teraz, trzymając ręce w kieszeniach, czekała na wybuch.
Dopiero teraz poczuła na sobie wzrok Selmy. Przyglądała się jej badawczo. Zbyt dokładnie. Chwilę napięcia przerwały pokrzykiwania ludzi z tyłu, których podjudzał Ottis. - Kara musi być! - Żadnych układów!
- Mordercy!
Selma pochyliła głowę. Przybysze nie widzieli teraz jej twarzy, jedynie lekko rozwarte usta. - Nie rozumiecie - powiedziała do własnych podkomendnych - To nie są zwykłe przybłędy. |