Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2016, 19:03   #129
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień III - Gdy zbliża się wieczór...

Dominika skończyła już kolejną parę butów. Ta teraz, była przeznaczona dla Karen. Mając więcej czasu, dziewczyna robiła coraz porządniejsze rzeczy. Zaczynała pleść kolejną rzecz, ale najwyraźniej uznała, że pora w końcu iść spać. Ponieważ wczoraj nikt nie zawracał sobie głowy wartami, dziś nawet wolała nie pytać. Zresztą, wszyscy się rozeszli, każdy robił co chciał… nie miała zamiaru ingerować.
W chatce, dwa łóżka były już zajęte. Całe szczęście Wendy, pomyślała o tym, że nie jest tu sama i położyła się tak, by ktoś jeszcze koło niej się zmieścił. Jednak nie więcej niż jedna osoba, bo niebieskowłosa chociaż była drobną osobą, w śnie musiała akurat lubić się rozpychać. Teraz nawet lekko pochrapywała. Koło niej stała otworzona butelka z lekko żółtawym płynem. Dominika widziała, jak Wendy wyciąga ją z tobołka od wróża. Sięgnęła aby odstawić ją w inne miejsce, ale coś ją tknęło… powąchała.
Dziewczyna prychnęła cicho pod nosem, po czym zaczęła zatykać butelkę. Bez słowa położyła się koło Wendy.
Monika, która wróciła pierwsza niż Alex z ich wspólnej wyprawy, również skitrała się już w łóżku. Do niej jednak Dominika nie chciała dołączać… o ile w ogóle do kogoś chciała. Obudziła się wczoraj dużo wcześniej niż Monika i Alexander. Miała więc przeczucie, że to miejsce koło niemej dziewczyny jest przeznaczone dla niego.
Westchnęła tylko krótko, po czym zamknęła oczy by zapaść w słodki sen, w który dziewczyny pewnie zapadły już jakiś czas temu.
Ilham podlewała grządki warzywniaka i czekała aż nastanie czas na ostatnią z pięciu modlitw. Po jej odprawieniu, zamierzała pójść spać, w przygotowanym miejscu w ogrodzie. Zaś Terry robił co? Ta daaaaam! Ponownie wziął się za noszenie chrustu, aczkolwiek, dla odpoczynku, pomiędzy kursami, napił się nieco herbaty wdzięczny Ilham, uśmiechnął się do Karen, która wróciła oraz zaczął ostrzyć sprzęt, który pozostawił wewnątrz chaty Axel. Pracy mnóstwo rzeczywiście. Obiecał sobie, że jutro wszystkie posiadane przez nich ostre narzędzia będą dosłownie niczym żyleta. O kurde, żyleta! Słusznie. Znaczy brzytwa, którą pobrał z przyniesionych zapasów. Przyniósł chruścianą wiązkę, podostrzył resztę rzeczy i poszedł nad stojącą wodę, żeby mieć jakiekolwiek odbicie, namoczył twarz oraz zaczął się golić. Bardzo, bardzo powoli, żeby nie zaciąć się zbyt wielką ilość razy. Uff, nie przepadał za zarostem, zaś po trzech dniach wyrosła mu już całkiem solidna szczecina. Trochę bolało, ale cóż, nie mieli nowoczesnych maszynek, zresztą bywało gorzej, kiedyś golił się nawet bagnetem. Teraz było znacząco lepiej. Zadowolony golił się mrucząc “Trim pim pim pim, pa ruri ruri, trim pim pim pim”, na melodię La cumparsity. Może tak bardziej spodoba się Karen? Choć jednak, kto wie, co dziewczyna lubi.
Większość późnego popołudnia i wieczoru Karen kołowała przy ognisku, łapiąc od niego światło i ozdabiając pierwszą stronę w książce, gdzie dalej będzie długa opowieść. Po pewnym czasie światło niestety stało się tak mizerne, że nie mogła nic na to poradzić i musiał przerwać pracę. Co jakiś czas dorzucała do ognia i chętnie odpowiadała na uśmiechy Terry’ego. Miała bowiem jakiś instynktowny detektor i non stop wyłapywała, gdy na nią zerkał. Poszła odłożyć księgę w chatce w bezpiecznym miejscu, po czym wychodząc odnotowała, że Terry gdzieś czmycha. Nie trzeba było wiele czasu, by rudowłosa cichutko ruszyła za nim, skradając się jak dziki, polujący drapieżnik. Nie miała zamiaru ujawnić swej pozycji Terry’emu, zwłaszcza, gdy odnotowała, że po prostu poszedł się ogolić. Miała też nadzieję, że Figlarz nie popsuje jej tego małego śledzenia, bo chciała się ujawnić w ‘odpowiednim momencie’.
Tymczasem wesoły Terry podśpiewując właśnie skończył golić połowę swojej twarzy, znaczy zarostu, przycinając się jedynie trzy razy, bardzo leciuteńko.
Karen nadal mu nie przerywała. Co zabawne, rozpoznała melodię, którą wcześniej nucił i uśmiechnęła się lekko, że Terry tak bardzo się rozluźnił. Dalej go obserwowała. Zaskoczenie w takim momencie, gdy trzymał brzytwę przy skórze, mogłoby mieć raczej dramatyczne skutki. Cierpliwie więc czekała na moment, gdy skończy, ale jeszcze się nie podniesie, co wreszcie miało miejsce. Jakby bowiem nie było, najdłuższe golenie wreszcie ustępuje miejsca, kiedy skóra jest gładka. Taka właśnie była skórą na twarzy sierżanta. Tylko troszkę gdzieniegdzie pozacinana. Bywało niekiedy ostrzej przy normalnym goleniu.
To był właśnie moment, gdy Karen wyskoczyła ze swego ukrycia
- Ręce do góry panie Terry - oznajmiła mu z rozbawieniem, ale uparcie wczuwając się w rolę napastnika w sytuacji.
Zaskoczony wojskowy jak się odruchowo nie zerwie, jak nie pośliźnie, jak nie … chlup!
- Aaa! - ponownie wleciał w wodę nie mogąc powstrzymać głośnego okrzyku. Dobrze przynajmniej, że brzytwę udało mu się utrzymać. Odruchowo próbowałby dziabnąć ku tyłowi, ale poleciał do przodu. Arab, Arab, Arab! Woda … Tutaj akurat nie było głęboko, przynajmniej przy brzegu. Wpakował się do środka niczym rzucony na powierzchnię stawu liść. Zanurzyć się przy głębokości do kolan nie było szans, dlatego wyrżnął o dno, spróbował się unieść, ale obracając się ku nieznajomej osobie, jak wtedy myślał, ponownie wywinął orła.
- Brr, tfuuuuuu ....
Parsknął niczym rumak wypluwając krople wody, próbował się podnieść, zrozumieć co się stało, po jego odruchu. Aż wreszcie stanął na nogi ociekając niczym wynurzajacy się hipopotam.
- Ty chyba lubisz mnie skąpanego - ni to westchnął, ni to się uśmiechnął. Jeszcze chyba nie całkiem doszedł do siebie. Chyba powoli jednak przywykał do wyczynów szanownej vel szalonej pisarki. Chociaż kto wie. To już kolejny raz. Może denerwowało go to, mimo że cieszył się spotykając Karen. Trudno wyczaić po obliczu mężczyzny, zazwyczaj bardzo opanowanego oraz trochę wycofanego.
Karen obserwowała tą dramatyczną próbę zareagowania bojowo, a potem upadku w wodę w wykonaniu mężczyzny. Z jej perspektywy wyglądało to częściowo zabawnie, a częściowo groźnie, bo przecież miał tę brzytwę w ręce! Jeszcze by sobie coś zrobił! Gdy się wynurzył i poza zmoczeniem nic mu nie było, odetchnęła i podeszła bliżej. Uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła do niego rękę
- Nie przeczę, że to całkiem miły widok - oznajmiła mu uchylając rąbka tajemnicy swych myśli. Uniosła lekko brew i czekała aż wyjdzie z wody. Teraz nie mieli ananasów, mógł wziąć jej dłoń.
Tak, teraz mógł. Kiedy podała przyjął ją oraz jak nie … hehe, cóż, nie Terry, po prostu przyjął oraz wyszedł na ląd. Plusem kąpieli było to, że przynajmniej brzytwa została oczyszczona. O ten przedmiot należało dbać.
- Niewątpliwie wzajemnie - odparł dziewczynie, bowiem przecież jeszcze nie widział jej właściwie w kąpieli. - Jak minęło popołudnie? - spytał wesoło otrzepując się poprzez podskoki. Wcześniej wszakże puścił jej dłoń, przecież nie mógłby tak wspólnie skakać.
Karen przez chwileczkę pomyślała, że może ją zaraz wciągnie do tej wody, to by jej dało pretekst, by na niego wpaść, ale jednak nie. Uśmiechnęła się weselej do jego słów
- Niewątpliwie - powtórzyła wieloznacznym tonem i cicho zachichotała. Potem jej mina na moment zrzedła, Karen westchnęła
- Trochę bojowo, a potem sporo myślałam. Znalazłam miejsce na plaży, skąd widać bardzo pięknie ciągnący się ląd i ogrom przestrzeni wody… - powiedziała mu i spojrzała na niego tak, że raczej było oczywistym, że chciała mu je pokazać. Musiała też przez chwilę wyglądać jak piesek z kiwającą główką, bowiem przez kilka chwil wiodła głową za jego ruchami. Przestała jednak, teraz wodząc samym wzrokiem
- A ty, widziałam że nazbierałeś nam stertę chrustu. Sporo się na chodziłeś. A właśnie, Terry… - zaczęła z typową dla siebie tendencją do przerywania na początku pytania na kilka sekund, by skupić uwagę rozmówcy
- Chciałam o czymś z tobą dziś porozmawiać jeszcze - oznajmiła, nie zdradzając póki co więcej informacji. Przyglądała mu się, czekając aż przestanie skakać.
- Proszę - spojrzał ciekawie oraz lekko wycofując się ponownie, bowiem takie wstępy rzadko przynosiły jakieś pozytywne kontynuacje. - Miejsce wspomniane przez ciebie, jeśli zechcesz mi pokazać, będzie mi bardzo miło.
Karen przez chwilkę mu się przyglądała, po czym uśmiechnęła się lekko
- Otóż, nie uszło mojej uwadze, że preferujesz chodzić bez koszulki - zaczęła tłumaczenie. No nie, nie dało się zaprzeczyć, że Terry nosił na sobie tylko spodnie i ręcznie robione buty, o czym Karen nie mogła zapomnieć i wcale nie chciała
- I tak dziś pomyślałam, że możesz się za mocno opalić i nawet nie odnotować - pisarka wreszcie ujawniła swój motyw, opiekuńczo po prostu się przejmowała. Zaczęła grzebać w kieszeni spodni
- Jak jutro będziesz na słońcu, to zlokalizowałam krem - powiedziała i pokazała mu krem do opalania, który to właśnie wyciągnęła z kieszeni. Rudowłosa wyciągnęła w jego stronę ten ‘prezent’.
Ufff ładunek wielkości ciężarówki spadł na bezpieczne miejsce sierżantowi. Bąknął coś zmieszany, co pewnie przypominało uffff. Przypuszczał bowiem, że Karen uśmiechnie się słodko mówiąc: lubię cię, bądźmy kolegami, albo coś równie słodkiego, co powala każdego faceta. Tymczasem koszulka … pewnie racja, lubił tak chodzić. Niby bowiem po co zakładać coś na wierch przy takim upalnym lecie.
- Opalić się? Faktycznie, dziękuję za troskę - powiedział poważnie oraz szczerze. - Większość czasu spędziłem na służbie na Bliskim Wschodzie. Wprawdzie dwóch słońc tam nie było, ale temperatury podobne. Jednak Karen … chętnie, nawet bardzo chętnie - pomyślał, że posmaruje mu plecy. Zgodziłby się nawet na nacieranie oranżadą w pomarańczowym proszku.
Karen przytaknęła mu głową i uśmiechnęła się jeszcze pogodniej, że zgodził się z nią. W końcu nie chciała, żeby dostał udaru, bo wiązało się to z gorączką i nieprzyjemnymi odczuciami. A gdy stała tak w pobliżu jego, teraz odnotowała, że trochę się zaciął podczas golenia. Zmrużyła na moment oczy, po czym bez słowa podeszła jeszcze kroczek bliżej
- Troszkę się zaciąłeś, to wina brzytwy, czy braku lusterka? - brzmiała na przejętą tym, że na pewno trochę to drażliwe dla skóry. Po dzisiejszym dniu mogła mu się wydawać, bardziej opiekuńcza niż wcześniej. A może to było tylko takie wrażenie? Może już wcześniej taka była, tylko bardziej się z tym maskowała.
- Głupio się przyznać - wyjaśnił - ale po prostu dawno nie używałem brzytwy. Ponadto pianka i ciepła woda zmiękczają zarost, łatwiej się golić, zaś tutaj, no ale i tak jestem zadowolony - przyznał. - Kiepsko się czułem mając zarost taki, jak szczecina dzika. Jednak potem byłoby co? Normalnie broda oraz wąsy na warkoczyki, niczym krasnoludy z filmu, tego no “Władca obrączek”. Dziękuję, wolę nawet lekko się zaciąć, niźli przypominać takiego filmowego stworka. Jestem zadowolony, że udało mi się zdobyć brzytwę. A przy okazji, było tam jeszcze coś ciekawego oprócz brzytew, może woda po goleniu? - spytał leciutko żartując.
Karen uniosła brew, wyobrażając sobie jakby miał wyglądać Terry z brodą jak krasnoludy. A na przeróbkę nazwy dzieła Tolkiena, kobieta szerzej się uśmiechnęła z rozbawienia
- Noo do takiej brody to potrzeba by ci było sporo czasu i jeszcze o nią zadbać. Mój znajomy kiedyś mi tłumaczył cały ten skomplikowany proces… - pokręciła głową z rozbawieniem. Przyjrzała mu się jeszcze i jej uśmiech do mężczyzny lekko się zmienił
- Tak ci zdecydowanie lepiej Terry - powiedziała mu krypto-komplement. Zrobiła to z premedytacją, ciekawa co jej na to odpowie.
- Jaaaa noooo - uśmiechnął się charakterystycznym uśmiechem mężczyzn, którzy właśnie dostali +10 do zajebistości. - Dziękuję - powiedział - to bardzo … znaczy cieszę się. Ty jesteś bardzo ładna, piękna, oraz tego, jak wyglądasz, się nie zapomina. Nigdy … - urwał, jakby uznał,że się nieco zagalopował oraz przez chwilę wydawał się zmieszany. - Pokażesz mi to piękne miejsce, które bardzo ci się spodobało? - zmienił temat. Chyba jednak nie był najlepszy w tego typu dyskusjach oraz nie miał zbyt wielkiego doświadczenia.
Taka reakcja usatysfakcjonowała Karen. Kobieta uśmiechnęła się z zadowoleniem
- Mówisz, że nie zapomnisz tego jak wyglądam, nigdy? - nacisnęła go tą typową kobiecą nutą. Miała nastrój by trochę go podręczyć, ale nie była okrutna, nie chciała by był zmęczony. Chciała by myślał. Ona poświęciła mu już sporo swych własnych myśli dzisiaj, chciała więc zobaczyć jak jego też zjadają powolutku jego własne
- Możemy się tam przejść nawet teraz, jeśli masz ochotę - zgodziła się i cofnęła o kroczek, by mogli razem ruszyć w stronę obozu.
Skinął potwierdzająco. Oczywiście bardzo chętnie. Jakoś chyba naturalniej czuł się na gruncie wspólnego spaceru, wspólnego podziwiania rozmaitych miejsc, wreszcie wspólnego zbierania chrustu, niźli wśród bardziej osobistych dyskusji. Nie to, żeby nie odczuwał emocji, lub krew nie burzyła mu się w żyłach. Wręcz przeciwnie. Jednak kompletnie co innego czuć oraz wyrażać swoje własne uczucia.
- Tak, mam bardzo. Później będzie noc, podobno niebezpieczna, zaś teraz możemy jeszcze podziwiać miejsce, które zwróciło twoją uwagę w dzień.
Literaci należą do ludzi kultury, ci zaś przeważnie są wrażliwi na prawdziwe piękno. Przeto właśnie nie wątpił, że owo miejsce, odkryte przez Karen, jest prawdziwie specjalne.
- Prowadź więc - poprosił Terry dostrzegając zresztą, że Karen zbiera się do drogi ku niezbyt oddalonemu obozowisku.


Karen więc nie kazała mu czekać. Ruszyli najpierw w stronę obozu, gdzie akurat była pora, by dorzucić do ognia, a potem w kierunku plaży. Tam nadal było bardzo ciepło, ale odrobinę chłodniej od morza.
Rudowłosa szła przyglądając się horyzontowi zatopionego w ciemności i rozświetlonemu jedynie przez gwiazdy i wschodzące powoli księżyce. Przyjemny szum wody rozciągał się naokoło nich, teraz nie zakłócany głośnymi rozmowami ptaków. Te zapewne głęboko już spały. Karen prowadziła go w kierunku skałek, które cieniem rysowały się przed nimi
- Terry, pamiętasz naszą rozmowę o wizji powrotu do naszej rzeczywistości? Jestem rozbita. Z jednej strony jest wiele rzeczy, których nie chciałabym zostawić, a z drugiej strony… Tu jest tak niesamowicie. Dzieją się rzeczy, o których myślałam, że nie istnieją, albo nigdy nie nastąpią - powiedziała mu szczerze, o tym co czuła. No i przede wszystkim, tam mogłaby nie spotkać jego, a tego by bardzo żałowała. Zerknęła na niego.
Skinął.
- Oczywiście rozumiem - powiedział lekko zadumany, wpatrując się w stronę skałek. Piasek leciutko uginał się pod ich stopami, zaś obok szumiały swoją melodię krople słonej wody, które docierały do plaży przy każdym przyboju. - Sobie myślę, że wszyscy jesteśmy rozbici, aczkolwiek pod innymi względami. Poza Axelem, który spadł na cztery łapy i ma swoją ukochaną osobę, co oczywiście wpłynie, i słusznie, na jego decyzję, jakakolwiek ona będzie, jeśli zresztą będzie kiedykolwiek musiał ją podjąć? Bowiem właściwie, póki co nie wiemy, czy dane byłoby nam stąd jakoś odejść. Choć jeśli wcześniejsi ludzie na wyspie opuszczali ją, może nam także się uda. Przyjmijmy więc, że dostajemy pytanie dotyczące decyzji pozostania na tej wyspie. Axel pewnie zdecydowałby się zostać, zresztą kto wie, co mogłaby mu obiecać jego syrena. Jednak pozostali. Na przykład ja - zastanowił się starając się układać logicznie myśli. - Tam nic na mnie nie czeka. Rodziny bliskiej brak, natomiast ciocia Graham znalazła swojego księgowego oraz są razem szczęśliwi. Mało mądre byłoby przeszkadzanie im, zazwyczaj kończyło się to spięciami pomiędzy mną oraz księgowym - uśmiechnął się, pewnie na wspomnienie owych sporów. - Ale wracając, niby po co miałbym chcieć wracać. Jaka lepsza przyszłość, niż dotychczasowa na mnie czekałaby? Kolejna praca na stacji benzynowej. Choć oczywiście przy jakiejś dozie fartu może udałoby mi się znaleźć zajęcie w ochronie, albo nawet w niemieckiej Polizei lub w górnictwie, bowiem póki UK jest jeszcze wewnątrz Unii, mogę się starać o tę pracę, jak każdy inny. Rzeczywiście specjaliści od materiałów wybuchowych bywają niekiedy poszukiwani. Wtedy mógłbym nawet wrócić do swoich dawnych planów studiów zaocznych. Jednak trzeba by mieć naprawdę sporo szczęścia. Realnie patrząc, to miałbym dość małe szanse na coś takiego lepszego. Tymczasem tutaj … mógłbym zapomnieć tego całego zgiełku, siedzieć w tropikach i pić sok grejpfrutowy. Z drugiej strony złe wróżki, podobno oraz ogólnie jakieś zło na górze, złe syreny, które potrafią zamącić umysły oraz strach, że jeśli nawet dostanie się głupiego kataru, zamiast chusteczki do nosa, trzeba będzie używać liścia. Że ciężko o normalną higienę, choć w wojsku niejednokrotnie trzeba było improwizować, ale wreszcie uzupełniano zapasy. Tutaj nie. Początkowo wyspa wydawała mi się cudowna, teraz zaś po prostu nie wiem. Cieszę się, że spotkałem tutaj ciebie, że jakoś powoli się urządzamy i że inni nasi kompani nie są tacy źli, a niektórzy wręcz całkiem w porządku. Choćby Ilham, o której myślałem początkowo bardzo kiepsko. Może jest nieco humorzasta, ale przecież widzę, jak pracuje oraz stara się dla wszystkich. Chapeau bas. Albo Dominica, chyba wszyscy wreszcie właśnie jej będziemy zawdzięczali buty. Tak można by wymieniać. Tutaj nie jest źle. Natomiast problem będzie wtedy, kiedy będziemy musieli podjąć decyzję, jeśli kiedykolwiek staniemy przed takim wyborem.
Chyba właśnie Terry wygłosił jeden z najdłuższych elaboratów w całej swojej karierze.
Karen z uwagą słuchała jego słów, dalej prowadząc go w miejsce, gdzie spędziła sporą część popołudnia. Zatrzymała się, zanim mu je wskazała i dosłuchała tego, co miał do powiedzenia. Co ona by odpowiedziała, gdyby ją ktoś o to zapytał? Było wiele rzeczy, których by jej tu brakowało, ale tutaj miała dostęp do takich, których tam nie mogła. I koło się zataczało. Wszystko miało swe plusy i minusy. Dafne powiedziała jaki jest sposób, by mogli się stąd wydostać. Rudowłosa nie chciała się póki co nad tym zastanawiać, ale jednak nie mogła też pozostać kompletnie obojętna na ten temat. Słuchając słów Terry’ego zrozumiała, że w jego wypadku wybór byłby bardzo prosty. Jeśli zdołałby zastąpić sobie te kilka uniedogodnień na wyspie, równie dobrze mógłby na niej z chęcią pozostać. Kiwnęła lekko głową w temacie tego, że inni rozbitkowie byli w porządku. Znów powróciło do niej zmartwienie tematem Ilham, która stała się w stosunku do niej jakaś niezwykle nieufna. Kobieta uśmiechnęła się leciutko do Terry’ego
- Proponuję na razie pozwolić sobie na komfort nie zastanawiania się nad tym zbyt głęboko. Na pewno damy sobie tu radę. I też się niezwykle cieszę, że cię poznałam Terry - odpowiedziała mu i odwróciła się do skałek, wskazując miejsce półkolistym ruchem ręki. Przed nimi było zakole skałek, tworząc coś w rodzaju niewielkiej zatoczki na plaży, oddalonej od zasięgu zalewającej wody. Zapewne to miejsce w trakcie przypływu było pod wodą, na razie jednak można było z niego korzystać
- To tutaj - oznajmiła mu, po czym ruszyła do przodu, by zaraz usiąść i oprzeć się o chłodne teraz skałki. Popatrzyła na Terry’ego, dopóki do niej nie dołączył, a potem spojrzała dalej.
Przed nimi rozciągały się 4 morza… Jedo było ciemną, szumiącą tonią, która powoli przesuwała się po białym piasku. Drugie było pasem piasku, nieruchomym, jasnym jakby to była Droga mleczna, kompletnie oderwana z całego krajobrazu, rozświetlająca go. Trzecim morzem była linia drzew, niczym niezdecydowany tłum, gibiąca się od lekkich powiewów bryzy od wody. Ostatnie morze rozciągało się nad nimi i było rozświetlone niezliczoną ilością gwiazd.
Pisarka zapatrzyła się na ten malowniczy widok. Przy niej zaś stał Boyton. Rzeczywiście miała rację, poetycka rzeczywistość mieszająca wewnątrz czarodziejskiego wiru wszystkie cztery morza uderzała tutaj swoją obecnością. Kiedy wrażliwa osoba staje wobec cudu natury, może jedynie chłonąć, bowiem wszelkie słowa wydają się zbyt małe. Chyba, że do owej czwórki dołoży się jeszcze jedno morze, morze dźwięków. Przyjął jej słowa, oczywiste zresztą, bowiem cóż, póki co nie mogli się wydostać, zaś wspomniane warunki wydawały się na tą chwilę średnio możliwe do spełnienia. Co on zrobiłby, gdyby przed nim postawiono wybór i jaki wpływ miałaby decyzja Karen? Jeszcze dokładnie nie wiedział, choć czuł, że nie chciałby się rozstawać z tą wyjątkową dziewczyną. Chociaż racją było, że żyli na dwóch różnych poziomach: dla niej wybór był trudny, pomiędzy sławą oraz innymi pozytywami tam, a względnym spokojem tutaj. Dla niego: pomiędzy niczym tam oraz jakimikolwiek plusami na wyspie. Żeby wybrał powrót musiałby … przestał się zastanawiać oraz ponownie zwrócił uwagę na splatające się wokoło piękno.

Morze dźwięków. Sierżant usiadł na plaży. Po drodze przez las zerwał liść, jak mu się wydawało odpowiedni. Kiedy jeszcze był młodym chłopcem wszyscy na jego ulicy uczyli się gwizdać na palcach, grać na liściach etc. Jak to chłopaki. Jemu gwizdanie wychodziło kiepsko, ale na liściach grał całkiem nieźle. Trzeba było odpowiednio modelować blaszkę językiem oraz dmuchać pobudzając ją do drgania. Od czasu do czasu przygrywał tak sobie, kiedy miał okazję. Teraz chciał pokazać coś Karen. Wcześniej planował, że poćwiczy sobie nocą, ale stojąc tutaj razem wszystko to wydało mu się tak magiczne, że powiedział:
- Jesteś czarodziejką, masz supermoce - po czym uśmiechnął się oraz włożył liść do ust przytrzymując z boków dłońmi.


Może melodyjne morze nie było tak piękne, jak pozostałe, jednak zawsze dołożył swoją cząstkę do wyjątkowego, tropikalnego piękna.

Karen przyglądała mu się, gdy usiadł w pobliżu. Uniosła lekko brew, widząc jak wyciągnął liść. Ciekawiło ją, co on takiego planował…
W pierwszym momencie, to co powiedział sprawiło jej przyjemność, ale zanim zdążyła odpowiedzieć i się zrewanżować, on zaczął grać na liściu…
Zaczął grać na liściu piosenkę Céline Dion i to jeszcze tę najbardziej znaną z Titanica i Karen nie mogła się powstrzymać, bo aż rozchyliła lekko usta tak ją zatkało. Dosłownie rozbroił ją. Rozczulił. Sprawił przyjemność. Nawet wzruszył. A przede wszystkim gest, że zechciał jej się pochwalić taką niesamowitą umiejętnością grania na liściu, dodatkowo ją ujęła. Uśmiech ozdobił jej usta i nie chciał z nich zejść, nawet gdy Terry skończył grać. Kobieta przyglądała mu się bez słowa i po prostu najmilej uśmiechała. To było bardzo przyjemne. Cały ten piękny widok na około i jeszcze melodia Terry'ego wkomponowana w to wszystko. Musiała wziąć wdech, bo aż jej się zagotowało w środku, grożąc wybuchem płaczu z zachwytu. Nie było czym się szczycić, ale akurat ten film zawsze ją ruszał. Kobieta wypuściła po chwili powietrze, po czym zamrugała szybko i dopiero ponownie spojrzała na mężczyznę
- To było… Przepiękne… Nie wiedziałam nawet, że można tak grać na liściu… I strasznie lubię ten utwór. Znaczy akurat w tym filmie. Znaczy… No wiesz. Hm… - taktycznie postanowiła zamilknąć, widząc że zaczyna się miotać. Kiwnęła głową
- Cudowne Terry - powiedziała po kolejnej, krótkiej tym razem chwili milczenia. No, mowę jej odebrał po prostu, a rzadko komu się to udawało.
Częściowo nawet utwór pasował do sytuacji. Zastąpić tylko transatlantyk promem, jednak końcówka szczęśliwie inna. Bardzo szczęśliwie … Podziękował skinięciem na jej pochwałę, bowiem rzeczywiście, nawet udało mu się zagrać bez większych wpadek. Przez chwilę stał nic nie mówiąc, po prostu cieszył się pięknem okolicy, pięknem stojącej obok dziewczyny oraz maleńkim kawałkiem, którym wspomniane piękno uzupełnił.
- Ooo - wskazał nagle na nieboskłon, przez który przemknął meteor - spadająca gwiazda, pomyśl życzenie!
Karen prawie podskoczyła, jak się odezwał zwracając jej uwagę na gwiazdę. Powiodła uwagą za jego ręką, gdzie wskazał. Dostrzegła ów obiekt i wciągnęła głęboko do płuc powietrze, nie zastanawiając się nawet nad tym, czego sobie życzyć. Gdy gwiazda zniknęła, kobieta zerknęła na Terry’ego
- Czego sobie życzyłeś? - zapytała trochę już bardziej ośmielona, niż chwilę temu, po jego występie.
- Żebyśmy znaleźli szczęście, gdziekolwiek ono jest. Żebyśmy je mogli dostrzec oraz podążyć wyznaczoną przez nie drogą nawet wtedy, gdy inne będą bardziej kuszące oraz będą się wydawały pozornie prostsze, przyjemniejsze oraz wiele łatwiejsze.
Karen uniosła brwi i uśmiechnęła się
- Oh. Wow… To moje przy tym było… No powiedzmy, że wręcz dziecinne - przyznała mu się i zaśmiała cicho. Westchnęła. Ogromnie się cieszyła, że go tutaj przyprowadziła. Popatrzyła na Terry’ego, a w głowie kłębiło jej się bardzo dużo myśli na jego temat. Na moment przygryzła wargę
- Iii… Jak ci się podoba miejsce, które znalazłam? - zapytała jakby chciała odwrócić temat.
- Jest piękne, prawie tak piękne, jak ty - powiedział spokojnie niby patrząc nie na nią, ale daleko ku gwiazdom. Potem usiadł, wyjął nowy liść, oczyścił go, po czym ponownie zaczął grać nową melodię. Właściwie kompletnie nieznaną, stanowiącą wariację jakiejś ludowej pieśni. Niekiedy szybszej, kiedy indziej rzewnie melancholijnej, następnie znowu przyśpieszającej swój rytm.
- Dawno nie grałem - powiedział, kiedy wreszcie skończył występ przed jednym widzem. Chociaż któż wie, może obserwował go las, może małpy, może papugi, może wróżki, może syreny, może kto wie, bowiem wyspa ta była czarodziejska oraz równie czarodziejskie moce na niej występowały. Jakakolwiek jednak była, ludzie także potrafili odprawiać swoją magię, tak jak uczyniła to właśnie Karen.
Karen znów została obsypana komplementem. Następnie Terry ponownie zaczął grać, a ona czekała. Słuchała z przyjemnością jak dawał pokaz swych umiejętności i nawet gdy przyznał, że dawno nie grał, była pod ogromnym wrażeniem.
Zapadła chwila ciszy, w której kobieta nic nie mówiła, a powinna.
Po czym Karen po prostu przechyliła się i pocałowała go w policzek, a Terry uśmiechnął się dziwnie, zaskoczony oraz chyba bardzo uradowany, co zdradził błysk spod leciutko przymkniętych powiek. Podał jej swoją stwardniałą miejscami dłoń.
- Chyba musimy już wracać - powiedział powoli oraz ostrożnie, jakby się obawiał z czymś zdradzić i tak trzymając się ruszyli powoli plażą w stronę chaty.
Rudowłosa pisarka przyglądała mu się chwilę, po tym geście jaki wykonała w jego stronę. Odnotowała jego zadowolenie. Ucieszyło ją to, bo właśnie o to jej chodziło. Chciała mu na swój sposób podziękować. Wzięła go za dłoń
- Dobrze Terry. Wracajmy - odpowiedziała spokojnie. Przyglądała mu się całą drogę i była lekko zamyślona. To był przyjemny wieczór…*
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline