Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2016, 16:50   #135
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Dama w opałach

- Baaanaaaanie, czy ci nie żaaaal - zamruczał cicho Terry, kiedy podeszli pod zagajnik. Banan zaś mu odpowiedział.
- Nie! - albo przynajmniej tak się Boytonowi wydawało. Sierżant widywał wcześniej drzewa bananowe, rosły zresztą także w Europie, szczególnie na Sycylii oraz w Grecji. Niespecjalnie dużo, ale widywał je od czasu do czasu zachwycony pięknem czerwonożółtych kwiatów, dużych oraz opadających długimi płatkami ku dołowi. Ładnie wyglądały także długie kiście, najpierw zielone, składające się z wielu małych bananków, potem przechodzących w potężne, długie owoce, doskonale znane wszystkim ze sklepów warzywniczych. Bananowy zagajnik na wyspie byłby chlubą każdego arboretum. Jakimś kompletnie niewytłumaczalnym sposobem, tutejsze drzewa miały gdzieś wszelkie pory roku. Nie kwitły wszystkie na raz. Jedne dopiero zaczynały się jarzyć pięknem pąsowych barw, inne urzekały zielenią młodych owoców, zaś jeszcze kolejne dostojeństwem dojrzałych już, żółtych smakowitości, które wywoływały odruchowe przełykanie śliny.
- Niewiele wiem na temat bananów, poza tym, że są zdrowe, zawierają morze witamin, ale nie można przesadzić z ilością - stwierdził Terry.
- Podobno dobre są po treningu, po wysiłku - powiedział Axel, przyglądając się drzewkom, z których niektóre były takie wysokie, że do zrywania potrzebna by była drabina. - Na szczęście to nie jedyne witaminy na naszej wyspie. Chyba im starsze, tym więcej mają cukru. Zabierzemy parę na drugie śniadanie? - Podszedł do sprawy dość materialistycznie.
- Właściwie zjedzmy może po drodze. Na bieżąco. Kto wie, co jeszcze znajdziemy. Wyspa przypomina mi chiński symbol yin i yang. Co pomyślę o niej kiepsko, znajduję coś wspaniałego, a co myslę, że to wręcz kurort, znajdzie się coś, co mnie powiedziałbym, mocno od niej odrzuca - wziął banana mówiąc. - Wybacz bananie, że cię zerwałem, ale jesteś bardzo smaczny. Ku chwale ojczyzny, znaczy wyspy, panie bananie. Podobno trzeba tak właśnie mówić - spojrzał na Axela, który mógł mieć większą wiedzę.
Axel rozejrzał się, czy w okolicy nie widać czasami jakiegoś aalaes'fa. Nie dostrzegł co prawda ani wróżki, ani wróżka, ale kto mógł widzieć, czyje oczy i uszy kryją się za najbliższą roślinką, czy gdzieś wysoko, w koronach drzew.
- Mniej więcej tak, szczególnie gdy w okolicy jest jakiś uskrzydlony aalaes - odparł, po czym zwrócił się do drzewa.
- Drogie drzewko, wybacz, że zerwiemy kilka twych owoców, ale obiecuję, że nic z tego nie zostanie zmarnowane.
- Wypada podziękować za dary ziemi - powiedział do Terry'ego. - Jeśli zostaniemy tu dłużej, to pewnie wejdzie nam w krew. Mnie czegoś takiego uczono na polowaniach.
- Mnie na polowaniach uczono czego innego - przyznał poważnie Terry. - Żeby chować natychmiast głowę po strzale, ale chyba to były inne polowania. Cóż ruszajmy dalej, banany są miłe oraz wszyscy się ucieszą, ale ruszajmy dalej - skierował się wzdłuż strumienia.
Parę bananów trafiło już do torby Axela, który nie zamierzał zbyt długo podziwiać kwiatów i bananów w różnej formie rozwoju, zatem ruszył od razu za Terrym.
Woda w strumieniu była przyjemnie chłodna, czysta jak kryształ, tak, że widać było każdy kamyczek na dnie, jednak nie pływały w niej żadne rybki, nawet najmniejsze.
No i piasek, niestety, w najmniejszym nawet stopniu nie przypominał gliny.
- Dobrze, że w morzu pływają ryby - stwierdził Axel. - Rzeczne połowy raczej nie zapowiadałyby się wspaniale.
- Podobno oceaniczne ryby są zdrowsze, ale takie wody nie da się pić. Tymczasem właśnie tą, całkiem całkiem - Boyton pochylił się myjąc najpierw dłonie, potem po prostu nabierając w nie wody, jak do takiej salaterki. Wypił trochę. - Dobra oraz pewnie czystsza niźli przegotowana nasza. - Wziął kolejną porcję oraz wylał na siebie wyraźnie się rozkoszując. Potem ponownie. - No to chyba dalej?
- Nasza ziemska woda niestety nie umywa się do tej. - Axel na moment przeniósł wzrok z wody na drugi brzeg. - Że też lornetki nie mam. Tam rośnie coś... innego. - Wskazał na polankę, porośniętą długimi na metr, wąskimi, szpiczastymi liśćmi. - Z pewnością to nie pole samych języków teściowej... Zbyt jednolita zieleń - dodał. - Ale kolor ładny.
- Nie wiem, jak ty, ale chwilowo mam stracha przed łażeniem na drugi brzeg. Chociaż podpowiada mi coś, że kiedyś będziemy musieli spróbować. Tak, kolor ładny, pasowałby Karen - powiedział nagle - zielony komponuje się z rudym całkiem dobrze. Oczywiście nie tylko Karen, tylko każdej rudowłosej dziewczynie - dodał szybko. - Ruszajmy - wybrał się dalej mocnym krokiem, jakby chciał zerwać temat oraz wrócic do celu ich wycieczki.
- Zakaz chodzenia na drugi brzeg kojarzy mi się z rajem i owocem zakazanym. - Axel ruszył za Terrym. - Z tego, co mówiła Dafne, niektórym z aalaes lepiej nie wpaść w ręce i ja jej wierzę.
- Bywają istoty nazywające się ludźmi, którym także lepiej nie wpadać w ręce - słowa wypowiedział Terry bardzo głucho, jakby mielił je wewnątrz ust.
Tak idąc zbliżali się do kolejnej kępy, czy raczej następnego gaju, który wabił swoim wspaniałym zapachem, barwami oraz obietnicą wyjątkowego smaku.


- O, to jest wspaniały dar. Chociaż nigdy nie przepadałem za goryczką, więc bardzo starannie obłupiałem grejpfruty ze skórki. Ale ten smak... - Axel podszedł do drzewka, na którym, wśród soczyście zielonych liści, kryły się kuliste, pomarańczowo-czerwone owoce. - Jak dobrze, że nie wyrosłeś za duże - powiedział. Poklepał drzewko po pniu. - Próbujemy od razu, czy zabierzemy trochę wracając?
- Wracając - powiedział zadowolony wyraźnie Terry. - Wspaniałe, nawet te kwaśniejsze są świetne. Zresztą lubię nawet cytryny, więc tym bardziej nie przeszkadza mi trochę kwasku. Grejpfruty jakby nie było, są dosyć ciężkie. Nie ma co je dźwigać, zaś wracając ucieszymy naszych kompanów. A więc dalej. Kolejne owoce, może gruszki na wierzbie, czekają właśnie.
- Nie możemy ich zawieść. - Axel skinął głową. Byłoby im smutno, gdybyśmy ich nie odkryli i nie spróbowali - zażartował.
Nie było po co zachwycać się zbyt długo grejpfrutowym laskiem. Do zwiedzenia został jeszcze ładny kawałek wyspy.
Ruszyli idąc drogą, z jakiej dumny by był każdy wąż - raz w stronę rzeczki (a na drugim brzegu morze krzaków i innych chaszczy, tudzież bardzo wysokie, stare drzewa), innym razem - nieco dalej od rzeczki, gdzie po kilkunastu minutach drzewa grejpfrutowe zostały zastąpione przez drzewka pomarańczowe.
- Kolejne pomarańcze. Nie będę narzekał, jeśli nasze dalsze odkrycia będą podobne. Wolę takiego owoca niźli hot doga - szczerze uśmiechnięty oraz zadowolony Terry wdychał cudowny aromat pomarańczowy, ale dziarsko drałował dalej.
- Lubię mięso, to fakt, ale hot dogi są na szarym końcu moich zainteresowań - przyznał się Axel. - I ryby w zupełności mi wystarczą. Z takimi dodatkami, jak pomarańcze czy grejpfruty... Żyć nie umierać. Samo zdrowie.
- O, coś mi przyszło do głowy - dodał. - Chyba powinniśmy zrobić jakiś śmietnik na te wszystkie skórki i inne resztki. Inaczej wnet zaświnimy całą okolicę, a wyrzucanie odpadków do rzeki czy do morza pewnie nie skończyłoby się dla nas najlepiej.
- Przy takiej temperaturze oraz wilgotności chyba się nie musimy obawiać, aczkolwiek nie znam się na tym. Może masz rację, zawszeć czyściej jest ogólnie lepiej. Pomarańcze się kończą, ciekawe co jest dalej? - zastanawiał się sierżant.
Dalej był 'zwykły' las, jeśli zwykłym można było nazwać coś, co bardziej przypominało kawałeczek amazońskiej dżungli, przynajmniej jeśli chodzi o bogactwo roślin. Girlandy kwiatów, rozsiewających tysiące różnorakich woni, krzewinki, krzewy, drzewka i drzewa, te ostatnie obrośnięte powojami i i poowijane lianami.
Feeria barw... i pojawiające się w pamięci ostrzeżenie Dafne, że niektórych kwiatów lepiej nie tykać.
- Ponoć i jakieś halucynogenne roślinki można tu znaleźć - powiedział Axel - na wyspie - sprecyzował - więc na wszelki wypadek lepiej nie zrywać żadnych kwiatów.
- Spoko, także słyszałem, że są tutaj jakieś niebezpieczne. Nie będę ryzykował, bowiem widziałem już kilku żołnierzy nabzdryngolonych jakimś świństwem. Taki jeden próbował nawet wspiąć się na czołg oraz nasikać do lufy. Oczywiście nie wyszło mu, ale miał szczęście. Upadł bowiem, połamał sobie nogę, wysłali go do ojczyzny na leczenie z orderem za odniesienie rany na służbie. Hm, co to właściwie za te duże liście po lewej - wskazał na kolejna grupe roślin. - Czy to przypadkiem nie fasola?
- Masz rację - przytaknął Axel. - Skarb, prawdziwy skarb. Równie cenny, jak kukurydza. Mięso dla ubogich. Jeśli dobrze pamiętam, ma mnóstwo białka. - Spojrzał na Terry'ego. - Musimy się nauczyć to uprawiać. Może aalaes'fa się na tym znają. Niemożliwe, by to przetrwało parę setek lat samo z siebie. Ktoś musiał się tym zajmować. Niestety... rolnictwo to nie moja domena.
- Rolnictwo istnieje, taką tylko posiadam wiedzę. Fasola jest sympatyczną rzeczą, chociaż straszne są po niej gazy - Terry mruknął zastanawiając się, co byłoby, gdyby sobie w domku wszyscy ułożyli się po fasolowym obiedzie. Uff, byłoby grzmiąco oraz wszystkie owady zwiewałyby gdzie pieprz rośnie. Zaraz, może pieprz także tutaj znajdą, albo skałę chlorku sodu, czyli sól, chociaż tę można było uzyskiwać bez problemu z wody morskiej. - Będziemy musieli po powrocie spytać, czy któraś spośród dziewcząt ma pojęcie na temat uprawy, chociaż wcale nie jestem pewny, czy jest konieczna. Widziałeś kiedyś rośliny, które zakwitałyby, owocowały, odpoczywały obok siebie? Jakaś magia tego dziwnego miejsca. Cóż idźmy dalej. Banany, grejpfruty, pomarańcze oraz fasola, woda w strumieniu, ciekawe co jeszcze? Bambus przydałby się na konstrukcje choćby, bowiem tamten przy pierwszej plaży jest daleko.
- Też mam wrażenie, że tutaj rzucisz pestkę na ziemię, a po pół roku zaczniesz zbierać owoce - stwierdził Axel. - Jeśli trzeba będzie, to zaczniemy eksperymentować. Co do soli, to masz rację. Mamy pod ręką dużo morskiej wody. Będziemy mieli niewyczerpane źródło soli... Ale pewnie lepiej się z nią ograniczać.
- Mamy też liany na ewentualne konstrukcje - dodał. - No i trochę drewna, tam gdzie wiatr powalił drzewa, gdzie przechodziliśmy, idąc do chatki.
- Jeśli dobrze pamiętam, to Alaen stwierdziła, że możemy ścinać drzewa. Przynajmniej tak mi się coś kołacze. Znam się nawet na takim budownictwie całkiem nieźle. Nawet bez gwoździ dałbym radę zrobić coś sensownego - stwierdził sierżant.
- Serio? A nie mówiła czasem o tym, że drzewo powinno wyrazić zgodę? - Axel nie był pewien, czy Alexander coś takiego przetłumaczył. - Mam nadzieję, że nie policzyli tutaj każdego drzewka i krzaczka. Trzeba się dowiedzieć u źródeł, czyli jak Alexander wróci.
- Nie wiem, może mi się przesłyszało. Bowiem sam nie znał łaciny, zaś zrozumienie Alexandra nie zawsze wychodzi mi właściwie najlepiej. Zresztą mógł mówić dobrze, mogłem źle usłyszeć. Warto spytać jednak. Bowiem bez drzewa istnieje tylko sposób budowy z bambusa. Ewentualnie gliny, jeśli znajdziemy - sierżant wcale się nie upierał, bowiem rzeczywiście, coś mógł nieprawidłowo interpretować wtedy. - Ciekawym, Axelu, jakież znalezisko nas czeka po pięknej fasoli.
- Kawa? Herbata? Może kolejne przyprawy? - sugerował Axel. - Oby nie tytoń... - dodał ciszej. Chociaż tej używki zdecydowanie nie zaliczał do przypraw., to po prostu nie lubił smrodu papierosów, i jeśli życzenia miałyby się sprawdzać, to wolał to od razu zaznaczyć. - Chciałbym znaleźć, na przykład, chlebowiec.
- Chodźmy znów nad rzeczkę - zaproponował, gdy poletko fasoli się skończyło. - Może wreszcie trafimy na glinę.
Spojrzał w stronę strumienia.
Idąc dalej wzdłuż brzegu i szumiącej rzeczki Terry i Axel spostrzegli, że w pewnym miejscu ziemia pod ich stopami posiada żółte i ciemno pomarańczowe smugi. W dodatku, podłoże stało się bardziej miękkie niż wcześniej.
Naprzeciwko nich, po drugiej stronie rzeczki nadal znajdowały się skały. Miały tu różną wysokość i wgłębienia, które w niektórych momentach przypominały mniejsze i większe wejścia do jaskini.
- Jak sądzisz, ktoś tam mieszka? - zagadnął Axel, po czym odwrócił wzrok od skał i spojrzał pod nogi. - To nie wygląda na zwykłe błoto.
Przyklęknął i wziął w dłonie nieco miękkiej i lgnącej do palców substancji.
- Nie znam się na tym - odparł krótko Terry. - Potrzebny byłby geolog, ale skoro jest miękka, może to jakiś rodzaj poszukiwanej gliny, lub czegoś podobnego. Bez względu na to, co to jest, może posłużyć nam bardzo dobrze, i do pieca i do nowych domostw. Inna kwestia, że na przygotowaniu gliny także się nie znam, poza tym, że trzeba ją zgromadzić, zalać wodą, zostawić na jakiś czas, po czym ponownie zalać i tak parę razy. Wtedy jest plastyczna oraz doskonale się kształtuje. Jednak czy to prawda? Może ktoś ma jakąkolwiek wiedzę na ten temat - zastanawiał się Terry, który wahał się, czy to coś może być tak poszukiwaną glina, czy też raczej bezużyteczną paćką. Jeśli jednak byłaby to glina, byłoby wspaniale. Pewnie ze względu na potencjalną wagę znaleziska jakoś przeoczył początek wypowiedzi Axela.
Jeśli ktoś faktycznie mieszkał w tych jaskiniach i na tych skałach, najwyraźniej właśnie usłyszał wołanie.
Pierwszy spostrzegł się Axel. Jakaś niespodziewana intuicja kazała mu po prostu unieść głowę ku górze i spojrzeć na skały. A może, kątem oka po prostu wyłapał ruch?




Znajdująca się tam dziewczyna, wystawiła póki co głowę zza jednej z nich. Reszty ciała nie było widać. No… może prócz dwóch okrągłych piersi, z ciemnymi sterczącymi sutkami. Patrzyła na panów jednocześnie ciekawsko, co z lekkim uśmiechem na ustach.
- Dzien dobry! - Axel skinął głową i uśmiechnął się do dziewczyny. - Terry, widzisz? - powiedział cicho. - Mamy... towarzystwo…
- Towarzystwo, niby jakie? - Terry wlepiał akurat spojrzenie w ziemię. Małpy, czy papugi, czy latające małpy mające papuzie dzioby, tak sobie jakoś wyobraził słysząc słowa Axela. Podniósł spojrzenie …
- Dzień dobry - odruchowo powtórzył po Axelu. Kobieta bowiem wcale nie przypominała ani małpy, ani papugi, raczej … - Syrena - wyrwało się sierżantowi, który odskoczył do tyłu, bowiem wewnątrz wyobraźni stanął obraz pierwszej nocy na piaszczystej plaży oraz pochód syrenozombie.
- Ohhh… dzień dobhry pahowie… - odezwała się dziewczyna, unosząc się lekko na łokciach. Czy była syreną? Ogona nie było widać, gdyż nadal była schowana za skałami. - Jakh dobhrze, że was widźhę - oznajmiła, zachrypniętym, ale bardzo dojrzałym i kobiecym głosem. - Syhrenką nie jestem, one są przeciesz shłe… ale nóżkha zakhlinowała mi się między skhałkami… pomożecie? - poprosiła uprzejmie.
Prędzej trupem padnę, pomyślał Axel, pamiętając o zakazie przekraczania rzeczki. Poza tym syreny były rude, wróżki - jasnowłose. Pozostawał niewielki wybór.
- Przykro nam - powiedział - ale nie możemy tam przejść. Woda nam szkodzi... Ale może zawołamy kogoś na pomoc?
- Szkodzi? - jakoś nie podchwycił w pierwszej chwili idei Axela. Szczęśliwie najpierw przestraszył się tego pięknego, seksownego zjawiska, które jednak paskudnie mu się kojarzyło. Szlag trafił. Jeśli jednak rzeczywiście potrzebuje pomocy? Prostoduszny sierżant uważałby za wstrętne niepomaganie komuś naprawdę potrzebującemu. Kolejny pomysł Axela przyszedł jak znalazł.
- Tak tak, pomożemy. Hop hop!!! - wrzasnął. - Kobieta w potrzebie, powtarzam SOS!
- Oh, phanowie. Nikhogo tu bowiem nie mha. Czekham tak od ghodzin kilkhu… i nic… choć na pomoc khrzyczałam już nie jedhen raz… - poskarżyła się, robiąc przy tym smutną minę.
- Nie możemy przekraczać wody, ale proszę poczekać, zaraz poszukamy jakieś liany. Wyciągniemy panią stąd - Terry gotów był uruchomić swoje komórki szare, żeby jakoś pogodzić wodę z ogniem.
I wtedy zarówno Terry jak i Axel usłyszeli cichy jęk. Który przeradzał się powoli w płacz. Niemowlęcia.
Czarnowłosa dziewczyna na ułamek sekundy uśmiechnęła się chytrze, przebiegle i z błyskiem w oku.
- Oh phanowie… dziecko moje phłacze, a dojść do nihiego nie mogę. Jeśli nie mhi to jhemu phomóżcie choć.
Bez jaj, tutaj się Terry wkurzył. Żadna matka, po prostu żadna, nie zapomniałaby o dziecku, lecz prosiła o pomoc najpierw ze względu na nie. Ta gadała trzy po trzy, zaś dziecko nagle pojawiło się potem. Sierżant zaciął wargi nieodzywając się. Patrzył na Axela.
- Pobiegniemy po pomoc - zaoferował się ten ostatni. - Z pewnością znajdziemy jakiegoś aalaes'fa, który będzie mógł ci pomóc - zapewnił. - Gdzieś tam - machnął w nieokreślonym bliżej kierunku - jest chyba ich osada. Zaraz wrócimy - dodał. - Nie stracimy zbyt dużo czasu - dodał.
Obrócił się na pięcie.
- Ta ta, przefruną, żeby ci pomóc i nawet dzieciątko podadzą - powtórzył sierżant pragnąc dać nogę za Axelem. Tutejsze piękno było zwodnicze oraz budziło obawę.
- Niedobhrzy phanowie… - syknęła czarnowłosa. A w tym momencie, zarówno Terry jak i Axel poczuli, jak ziemia pod ich stopami gwałtownie zaczyna się poruszać i przesuwać ich w stronę wody, zupełnie jakby stali na pędzących ruchomych schodach.
Terry instynktownie odskoczył do tyłu. Kilka centymetrów dalej od wody, grunt był stabilny. Axel jednak nie utrzymał równowagi i padł na pupę. Co gorsze jego stopy już dotykały wody.
Axel nawet nie próbował się podnieść. Odwrócił się i spróbował na czworaka oddalić się od niebezpiecznego, ruchomego brzegu. W stronę Terry'ego rzucił torbę, chcąc ją wykorzystać zamiast liny.
Boyton w pierwszej chwili chciał wyciągnąć kompana, łapiąc ramię Axela, ale zamiast niego złapał torbę. Wystarczyło mocne pociągnięcie, albo przynajmniej liczył na to, że wystarczy.
- Dajemy! - krzyknął pociągając za siebie.
Axel, trzymając z całej siły torbę i ciągnąc ją w swoją stronę, ruszył na czworaka, najszybciej jak mógł, w stronę Terry'ego i, zarazem, bezpieczniejszego kawałka lądu.
- Ty oszustko, rada złych wróżek powinna ci odebrać prawa rodzicielskie! - wrzasnął do kobiety Terry ciągnący Axela, najpierw poprzez torbę, potem zaś złapawszy za rękę. Jak taka ładna dziewczyna mogła się tak paskudnie zachowywać? Rodzaj używanej magii wskazywał ewidentnie na złą wróżkę ziemi. Pytanie tylko, dlaczego bardziej użyła swojego zaklęcia na Axelu? Przypadek jakiś, ale może wyczuła od niego związek z syreną, zaś stojący przy nim Terry był tylko jakimś tam średnio interesującym ludziem.
Dziecko które płakało w tle jakoś magicznie umilkło. Zamiast niego teraz pojawił się głos Karen.
- Terry, pomóż mi Terry! - zawołał głos, chociaż dziewczyny nie było widać.
Czarnowłosa zaś, pozostając w tym samym miejscu co była, ruszała się tylko lekko w dół i lekko w górę, słabiej lub mocniej unosząc na ramionach. Patrzyła na dwójkę tak… że gdyby wzrok mógł pożerać… byliby już pożarci. Ziemia przed nimi wciąż tańczyła, nie mogąc jednak dosięgnąć ich stóp. To musiało być bardzo irytujące, a było to widać po dziewczynie.
- Cholerna magia! - syknął Axel, nie ustając w próbach dostania się jak najdalej od czarnowłosej wiedźmy.
Gdyby przez sekundę sierżant królewski wierzył, że tam jest Karen, ruszyłby pomimo tej całej zapchlonej magii. Ale Karen była na przeciwległym krańcu wyspy, zaś ta oszustka najpierw udawała skrzywdzonego Czerwonego Kapturka, potem dołożyła dziecko, teraz zaś Karen. Właśnie, skąd wiedziała, jaki głos ma Karen? Czytała im w myślach, albo śledziła. Odskoczył jeszcze trochę, widać bowiem było, iż jej czary mają ograniczony zasięg.
- Powinno być ci wstyd! - wrzasnął odsuwając się ponownie. - Nie powinnaś posługiwać się takimi sztuczkami. Gdybyś uczciwie poprosiła, moglibyśmy pomóc, a tak, co? Nieładnie, nieładnie, taka ładna dziewczyna oraz taki charakterek.
- Axelu! Axelu! - tym razem usłyszeli głos Dafne - Chodź tu do mnie, gdy ja nie mogę przyjść do ciebie. Chodź do mnie Axelu! Chodź! Potrzebuję cię! Nie zawiedź mnie!
Gdyby nie wcześniejsze sztuczki, to kto wie, jak by Axel zareagował. Cholerna 'vo chyba wie o nas wszystko, pomyślał, zastanawiając się, jak to jest z czytaniem w myślach. Będzie musiał, przy okazji, dowiedzieć się czegoś od Dafne..
- Wybacz, ale pamiętam wszystko, co mi mówiono po wielokroć - odparł, w przerwie między jednym zgrzytnięciem zębami a drugim.
Dobrze, że sobie przypomniał, co mówiła Dafne - że ona i Oaala mogą spokojnie odwiedzać łąkę na terenie 'vo.
Czarnowłosa dziewczyna ziała wściekłością. Czy dlatego, że po tej stronie rzeki była bezsilna i nic więcej nie mogła zrobić? Czy może dlatego, że jej niecne sztuczki nie działały na panów. Podniosła się wysoko na łokciach sycząc na nich niczym wąż.
I wtedy…
Coś się stało. Zupełnie nagle odwróciła głowę w swoją lewą stronę, jakby coś tam się poruszyło. Grymas wściekłości zastąpiło zadowolenie.
- Muuuuszheczka w pajęczynce hhhhhhhhhhhhhhhhhhhhheheheee… - Kobieta brzmiała na zaiste, rozadowaną.
Wtedy właśnie Terry rzucił kamieniem. Schylił się i po prostu cisnął korzystając z tego, że wstrętna wróżka patrzyła się na bok.
Co prawda dziewczyna nie dostała w głowę, ale widocznie podziałało… bo zaczęła znikać, chociaż nie podniosła się na nogi. Panom mogło wydawać się, że ich nie miała… a zamiast nich wił się za nią węży ogon. Ale, było to mignięcie, po którym jej sylwetka całkiem znikła.
Wąż? Syrenki, wróżki... Czyżby aalaes'vo były półludźmi-półwężami?
Axel spojrzał na Terry'ego, chcą uzyskać potwierdzenie swych przypuszczeń.
- Widziałeś to, co ja? - spytał. - Ni to baba, ni wąż?
- Taaaa … - odpowiedział zaszokowany owym obrazem Boyton.
- Wracajmy do naszych - powiedział. - Coś musiało się stać. Aalaes są bezpieczne za rzeką, może któraś z dziewczyn...? - Nie dokończył.
- Nie mów nawet. Ale czy tam się coś wtedy ruszyło? - wskazał stronę, gdzie popatrzyła wredna wróżka. Czy coś stamtąd nie wyjdzie, czy jak. Jeśli natychmiast wyszłoby, mogli pomóc tej osobie. Jeśli nie, trzeba było na gwałt powracać.
- Pieprzyć tę wiedźmę. Jeśli coś się komuś stało, to sami nie damy rady. Może trzeba będzie poszukać jakiejś aalaes'fa i prosić o pomoc. - Axel, nie otrzepując nawet spodni, ruszył szybko, na skróty, w stronę obozu.
- Biegiem! - wrzasnął Terry pędząc niczym chart pomiędzy drzewami.
Axel równie szybko podążył za nim, nie chcąc pozostawać za bardzo z tyłu, ani też - mimo pośpiechu - nie stracić wszystkich sił ani oddechu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-11-2016 o 16:12.
Kerm jest offline