Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-11-2016, 18:30   #131
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Noc III - Alex i Wendy: Morderczy trening silnej woli




Po zjedzeniu ryby, którą ksiądz usmażył nad ogniem, pozostałe trofea łowieckie zostawił w ‘spiżarni’, do której ktoś naprawił jak się okazało drzwi. W środku mimo szarówki przed zmierzchem, jaka jeszcze panowała na dworze, spały już Wendy z Dominiką na jednym z posłań, oraz Monika tam gdzie przebudzili się nad ranem.
Tak radosna rankiem, tak… no z pewnością w gorszym nastroju teraz. Zastanawiał się czy każe mu spadać gdy położy się obok, ale poprzedniej nocy tylko dzięki temu dzieleniu swoich strachów jakoś ją przetrwali. Kładąc swoje rzeczy przy łożu zdjął spodnie i ostrożnie, cichcem wślizgnął się pod koc który diabli wiedzą skąd wytrzasnęli.
Śpiąca dziewczyna nie zwróciła najwyraźniej uwagi na intruza, gdyż nadal smacznie spała.
Nie była to normalna pora o jakiej ludzie udają się na spoczynek… ale oni wszak nie mieli świec, kaganków. Cóż mogli robić po nocy?
Hm… wspomniał Axela i Dafne, oraz to co mogą właśnie zaczynać robić tam na skałach. Wspomniał Karen i Terry’ego spacerujących gdy widział ich wracając znad morza. Ok, coś robić w nocy można było bez światła. Ale i chodzenie spać o zmroku i wstawanie o świcie zdawało się czymś naturalnym choć przecież tak dziwnym.
Była też inna kwestia. Usnąć przed nadejściem mroku. Zanim ten rozpęta przerażenie w jednym zakutym łbie.
Obrócił się lekko by przyjąć wygodniejszą pozycję. Tak… zasnąć nim będzie ciemno, a potem zadbać o jej sny, by ona zabrała coś co znajdzie w koszmarach Alexandra. Koszmarach?
Przeszło mu przez myśl coś przez co prawie już się zbierał by iść na inne łóżko. Bo jak mu się przyśni ten niebieski diaboł…
W tym jednak momencie Monika odruchowo się przytuliła, przez sen. Obudziłby ją, więc jedynie objął, okrył oboje kocem i zamknął oczy.

Przebudził się gdy było już ciemno. Monika leżała kilka centymetrów od niego, jednak już nie wtulona i na drugim boku.

Gdy nagle...

Do jego głowy wpadło wspomnienie:
Tonął.
Znów tonął.
Było mu okropnie zimno. I do tego to uczucie… brakującego powietrza.
Dlaczego nie próbował płynąć? Próbował! Ale coś ciągnęło go w dół. Coś chciało, by tonął! Próbował się wyrwać, ale jego nogi nie chciały się ruszać. Coś oplatało jego kostki. Spojrzał w dół. Coś czarnego, przypominającego węże, przypominającego macki, oplatało jego kostki. Próbował się wyrwać. Brakowało mu powietrza… ale widział, widział jak niewiele brakuje, by znaleźć się poza mrokiem wody. Poza zimnem… Gdyby tylko, coś nie ciągnęło go w dół.
I wtedy poczuł nieopisany strach…
I wtedy zobaczył to… burza rudych loków. Jej twarz… jej usta… i jej dotyk…
Dafne...
Oswobodziła go…
Objęła. Mocno i pewnie. Teraz płynęli razem. Płynęli ku górze. Ku powietrzu.
I nie wiedział, co było piękniejsze: ona, czy powietrze wypełniające jego płuca.

A później… nie mógł przypomnieć sobie, co było później?

Dominika biegła przez las. Śpieszyła się… uciekała?
Oglądała się za siebie.
Bała się.
Czuła nieopisany strach… tak samo jak on, wtedy gdy tonął. Między drzewami goniły ją cienie… uciekała…
Coś dotykało jej ramienia, próbowało zatrzymać…
Zobaczył burzę niebieskich włosów.
Wendy.
To ona próbowała go zatrzymać…

Mrugała do niego zachęcająco jednym okiem. Jej dłonie przesuwały się powoli, powoli z ramion na jej własne piersi. Kusząco okrążyły… prezentowały… pieściły…
- Spójrz na mnie spójrz… Chodź do mnie chodź… - mruknęła niczym kotka. Jej kciuki zaczęły pieścić własne sutki, a usta rozchyliły się lekko.
I wtedy, Alexander uświadomił sobie. Że nie może śnić. Przecież nie śpi. Przed chwilą się przebudził! Jeśli więc to nie sen. Nie jego sen…
A może…
Może jego?

Monika…
Cichy jęk dziewczyny. Dobrze wiedział, że ów jęk zaraz przerodzi się w coś zgoła innego…
I sam już nie wiedział. Czy bardziej boi się ciemności. Czy bardziej chce znów przytulić Monikę. Czy teraz chciałby być przy Wendy… przy której odejść mogły w zapomnienie wszystkie problemy. Opanowała go nagła żądza wejścia między rozchylone uda dziewczyny.

Monika znów cicho jęknęła…

A ktoś na sąsiednim łóżko zaczął gwałtownie wyślizgiwać się z pościeli…
Ktoś? Coś?
Był mrok. Alex zaczął dygotać pod kocem i dotknął pleców Moniki. Bardzo lekko, jedynie na tyle by poczucie ciepłej skóry pod palcami pomogło mu nieco. Oprócz tego leżał jak sparaliżowany wytężając słuch i skupiając się na każdym dźwięku.
Ktoś wstawał z łóżka. Szedł w stronę wyjścia z chaty. Sądząc po krokach i sylwetce widocznej przez oczy przyzwyczajone do ciemności była to któraś z dziewczyn. Dominika? Czy Wendy? Ksiądz intuicyjnie mógł przysiąc, że ta druga.
Tymczasem, Monika uspokoiła się.
Rejestrował to pod przykryciem paniki. Sen. Skupił się na nim. Wendy prężąca się, wołająca go.
Czyj był to sen? Moniki? A może zaczął odbierać sny i koszmary innych?
Dominika biegnąca przez las.
Cholera.
W chacie było ciemno totalnie, tylko na zewnątrz widać było poświatę palącego się jeszcze ogniska.
Co czaiło się pod ścianami? Co zbliżało się pod sufitem?



Zadrżał rozumiejąc, że sam nie uśnie, potrzebował Moniki do tego by mu pomogła jak wczoraj.
Ale ona właśnie spokojnie spała, bez koszmarów.
Wspomniał jej myśli na skałach: “egoista”.
Byłby takim, gdyby teraz zabrał jej spokój i oczekiwał wsparcia dla siebie.
Musiał poradzić sobie sam przynajmniej póki jej koszmary nie wrócą i będzie powodu by znów spleść się nawzajem myślami. Wziąć je od niej oddając swoje.

Wciąż dygocząc ostrożnie wysunął się spod koca i na sztywnych nogach skierował się ku poświacie ognia, który zamiast gasnąć, zatańczył mocnymi płomieniami. Niebieskowłosa dziewczyna przed chwilą dorzuciła do niego drewna, teraz jeszcze delikatnie starając się je lepiej ułożyć. Odwróciła się, wyłapując, że ktoś jeszcze wychodzi z chaty.
- Nie żałuj… - wyszeptał. - Dorzuć jeszcze. - Był spięty, oczy biegały mu po ciemnej okolicy.
Wendy nie pytała. Nie przyglądała się też dłużej niż potrzeba. Po prostu dorzuciła więcej, tak jak prosił.
Usiadł przed ogniskiem i starał się na nim skupiać. Jakby wyrzucał fakt iż ten mrok dalej tam jest. Przydałaby się biegająca Iranka.
- Spać nie możesz? - spytał dziewczyny zerkając na nią przelotnie.
Wzruszyła krótko ramionami.
- Siusiu mi się zachciało - skłamała.
Spojrzała na niego.
- Głupie sny - dodała, tym razem szczerze.
- Sny? - Nie było widać, że się spiął, bo właściwie cały czas był spięty. - Koszmary?
Niebieskowłosa skinęła tylko głową. Zaczęła patykiem podburzać płomienie ogniska, by tańczyły mocniej.
- Całe szczęście to tylko sen nie? - Trącił ją lekko łokciem. Ot jakby zaznaczyć różnicę między czymś nierealnym i wyimaginowanym od realnego ciała z krwi i kości.
Uśmiechnęła się lekko na ten gest. Chociaż głową skinęła niemrawo.
- A ty?
- Ciemność. Panicznie boję się ciemności. - Lekkim ruchem głowy wskazał chatę, ale nie odwracał ku niej twarzy. - Przebudziłem się. Tam ciemno. Tu ogień.
- Kiedyś lubiłam ciemność - wyznała Wendy. - W ciemności można się skryć, tak, że nikt cię nie odszuka.
- Taaaa, same here. A potem wydarzyło się coś, przez co ważniejsze dla mnie się stało co kryje się w tej ciemności. - Zerknął na nią przelotnie i przez twarz przeleciał mu cień uśmiechu. - Kiepawe tematy na siedzenie przy ognisku w środku nocy, nie? - spytał próbując się zorientować czy Wendy ma ochotę się wygadać czy nie.
Znów wzruszyła krótko ramionami.
- Wolałbyś straszne opowieści o duchach? - zapytała z cieniem uśmiechu. Ciężko było powiedzieć, czy Wendy wolała siedzieć tu w milczeniu, czy rozmawiać. Z całą pewnością, nie garnęła się by zacząć z własnej inicjatywy coś peplać, albo za dużo dopytywać. Miała wyraźnie kiepski nastrój po śnie, który ją przebudził. Chociaż towarzystwo dodawało jej uśmiechu.
- Ach tak. Rozumiem już wszystko. - Alexander powoli kiwnął głową. - Wciąż hejt na księdza, nie udało się go przelecieć na śmierć, to trzeba wykończyć zawałem przy nocnych opowieściach o duchach, tak? - rzucił żartem by trochę rozładować napięcie i nastrój.
- Wszystko przede mną. - Wendy mrugnęła do niego jednym okiem, rozbawiona tym co powiedział. - Wolę wykończyć cię ruchem, niż słowem. - Wskazała po tym brodą ognisko.
- Brakuje kiełbasek.
- W spiżarni są ryby. Nałapałem z delfinami, ale jak wróciłem to Wy trzy spałyście, reszta gdzieś się szlajała. To zostawiłem na rano. I od razu zastrzegam: ja po nie nie idę - Uśmiechnął się trochę szerzej.
- Ja pójdę. Dwie? - zapytała, chcąc się upewnić, czy ksiądz też będzie jadł. Zaczęła powoli wstawać.
- Acha, weź i dla mnie - kiwnął głową. Przed snem jedynie zapchał się lekko. Teraz po przebudzeniu znów był trochę głodny.
Wedny skinęła głową. Gdy wstawała, z jej kieszeni wypadła zwinięta kartka papieru. Nie zauważyła tego i skierowała swoje kroki ku chatce. Cicho, by nie pobudzić innych.
Zaciekawiony sięgnął po zgubę i rozprostował przyglądając się co na niej jest.
Kartka po rozwinięciu okazała się właściwie trzema kartkami, ciasno zwiniętymi razem. Pierwsza była pusta. Druga, zawierała obraz Ilham na tle chaty. Trzecia zaś, dziewczynę biegnącą przez las. Wszystkie narysowane czarnym atramentem.



Po kilku chwilach, Alex usłyszał, że Wendy cicho zaczyna wracać do ogniska.
Zwinął kartki tak jak zwinięte były wcześniej, ale nie kładł ich tam gdzie leżały.
- Zgubiłaś coś. - wystawił je do niej gdy wróciła do ognia.
- O… - skomentowała elokwentnie, po czym wyciągnęła po nie wolną dłoń. - Eee… ten skrzydlaty, zostawił koce, brzytwy, jakiś napój no i księgę z czystymi kartkami. Jakiś atrament do tego - wyjaśniła. Usiadła obok, po drodze wsadzając do tylnej kieszeni spodenek obrazki.
- Pięknie malujesz - powiedział z niekłamanym podziwem. - Ja jak się za to zabierałem, to ciężko było odróżnić gdzie ręka gdzie głowa - rzucił z humorem.
- Ale nie gotuję tak dobrze jak maluję - odparła wyciągając w jego stronę ryby. - Ciężko będzie odróżnić węgiel od eee… tego białego. Co ma ryba? MiĘso? Nie no… rybę, nie?
- Słaba partia na żonę zatem - zmarszczył nos z udawaną dezaprobatą. - Mogę upiec, ale trzeba toto wybebeszyć. Mam nożyk w spodniach…
Dziewczyna przewróciła oczyma. Znów zaczęła wstawać.
- Przyniosę spodnie. Nie będę grzebać ci po kieszeniach - uśmiechnęła się przy tym tak, jakby mówiąc to chciała być tylko uprzejma. Raczej nie wyglądała na taką, co miałaby naprawdę opory przed przetrzepaniem komuś z ciekawości kieszeni.
- Nie? - rzucił za nią. - Szkoda. W sensie w momentach gdybym je miał na sobie - zachichotał.
- Gdybyś je miał na sobie - powiedziała szeptem, odwracając się na moment, bo była już o krok od chaty - nie miałabym skrupułów. - Po tym nastąpił filuterny uśmieszek.
Coś przebiegło mu po plecach, ale tym razem nie był to dreszcz strachu. Ostatnio uśmiechała się tak grożąc mu konsekwencjami za straszenie zadurzeniem się w niej. Była konsekwentna w wyciąganiu konsekwencji.
Mrugnął tylko do niej i dorzucił do ognia.
Niebieskowłosa schowała się we wnętrzu chaty. Po chwili dało się słyszeć… właściwie hałas. Bliżej nie zidentyfikowany. Czy to było szukanie czegoś, czy czyjś głos? Może Wedny nie mogła znaleźć tego co szukała i mówiła właśnie “ja pierdole”. Ksiądz przewrócił oczyma, lada chwila pobudzi wszystkich. No może oprócz Moniki, której hałas nie przeszkadzał rzecz jasna. Niby więcej osób nie mogących spać oznaczało… więcej osób do towarzystwa w kwestii paranoicznego przerażenia w ciemną noc. Z drugiej dobrze siedziało mu się z niebieskowłosą i zamierzał pociągnąć ją za język w kwestii jednego rysunku. Przy innych mogła nie chcieć gadać.
Cierpliwie czekał.
Wendy wyszła po krótkiej chwili. W jednej dłoni trzymała nóż Alexa i brzytwę. W drugiej dziwną okrągłą butelkę z jasną cieczą. Miała taką minę, jakby coś ją dręczyło.
- Eeee… Alex, słuchaj… - zaczęła poważnie, podchodząc do niego bliżej.
- Mhm? - mruknął biorąc kozik i zaczynając patroszyć jedną z ryb.
- Bo… Monika, ona… - głową wskazała w kierunku chatki - chyba bardzo niespokojnie zaczęła spać.
- Cholera… - Wstał - ...a potem wziąć i twoje koszmary co? - zażartował choć z napiętym głosem. Spojrzał w ciemny otwór chatki. Wspomniał jak wszedł tam wczoraj. Coś zawyło mu pod czaszką.
- Całe życie sobie z nimi radzę. Poradzę sobie i dziś. Odp… emm… odprowadzić cię? - zapytała nieśmiało. Chciała pomóc, ale nie chciała go też urazić.
- O tej dziewczynie biegnącej przez las co śniłaś wczoraj i dziś? - zaryzykował.
Wendy zmarszczyła brwi. Wyglądała na kogoś zaskoczonego. Jakby ktoś rozwiązał jej zagadkę, nim dopowiedziała ją do końca.
- Niee… i tak… ten sen akurat, mam od wczoraj - przyznała.
- To chyba ja trafiłem najlepiej. Monika koszmar, Ty koszmar, a mi śnią się prężące się nagie dziewuchy o dziwnych fryzurach - rzucił półżartem by jakoś zmobilizować się do ruszenia z miejsca i wejścia do środka.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała skoro jeszcze nie ruszył.
- Widziałem ten sen. ta wyspa… Nie wiem. Coś z nami robi. Widzę koszmary, biore je na siebie. - Zbliżył się do niej i stanął tuż przed Wendy. To było łatwiejsze, bo stała blisko ognia. Mrok chaty wciąż odrzucał. - Nie chcesz by zabrać Twoje?
Uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń w stronę jego ramienia. Stał tak blisko, że ułożenie jej na nim nie stanowiło problemu.
- Zabierz jej - powiedziała krótko.
Odsunął kosmyk włosów z jej policzka muskając go przy tym.
Nie wiedział czy ten mętlik koszmarów od Wendy i może innych ma przez Monikę, czy sam odbiera te sny. Nie wiedział czy potrafi je odganiać jak u Moniki. Wiedział jednak, że w tej chwili największą ochotę ma na to co odbierał zaraz po przebudzeniu.
Wendy prężąca się, wślizgnięcie się między jej…
Zadrżał lekko, znów spojrzał na chatkę.
- Zasługujesz - powiedział cicho jakby odpowiadając na jej myśli. Nie czytał w niej tak jak w Monice, raczej przez to co mówiła, jak mówiła. W mimice, to co kryło się w oczach. - Nie trzeba zawsze samemu.
Uśmiechnął się przesuwając dłoń ku linii szczęki, po szyi, do obojczyka. Niewerbalnie odpowiadając przy tym i na to drugie co wyczytał z jej postawy, choć zupełnie nie związane z koszmarami. A raczej z bardzo intensywną jawą.
Wendy najpierw zacisnęła mocno szczęki i odwróciła wzrok. To jedno głupie słowo, które wypowiedział ksiądz z jakiegoś powodu uderzyło w nią i sprawiało, że cierpiała wewnętrznie. Ale ten dotyk, który pojawił się zaraz po tym obudził w jej oczach zupełnie inne, wyraźne teraz iskry…
Spojrzała na niego trochę tak jakby się doigrał i przysunęła twarz bardzo blisko jego.
- Jeszcze ruch… a doprowadzę cię do zawału serca… - To była obietnica, nie było w niej nic słodkiego, wręcz przeciwnie. Była diabelsko obiecująca…
Tu przed chatą.
Rany, jak on tego chciał i widać to było po nim cholernie. Przełknął nerwowo ślinę rękę miał jak z ołowiu. Jeden malutki ruch dłoni ku przyjemnie zarysowanej półkuli .
- Po… Pomożesz? - wycharczał raczej niż wypowiedział gdy głos łamał mu się już nie ze strachu a dzikiego pożądania. Wzrok znów miał rozbiegany, ale już nie przerażeniem. Po prostu nie wiedział gdzie go kierować. Igrając tymi samymi iskrami w swoim spojrzeniu krzyżując z nią wzrok? Bezczelnie wpatrywać się w piersi zarysowane pod koszulką? Oblizał nerwowo wargę.
- Pomożesz mi tam wejść? - spytał nawiązując do jej propozycji sprzed… minuty? Czuł jakby to było godzinę temu. Nie przesunął palców, ale nie zabrał dłoni.
Wendy przysunęła się bliżej. Wyczuwalne teraz ciepło jej ciała i pełne gorących obietnic spojrzenie, wcale nie pomagało. Jej dłoń znalazła się na jego, tej której nie śmiał ruszyć.
- Teraz? Po stokroć wolałabym cię przelecieć. - Złapała go mocno i pewnie. Jak bardzo było widać, że mówi prawdę…
Alex czuł jakby przepalały mu się zwoje mózgowe.



Trzymał się dosłownie resztką woli
Ale Wendy na szczęście zamiast zmysłowo przesunąć jego dłoń niżej zabrała ją całkiem w dół, dalej mocno trzymając. Bardziej, jakby chciała go za nią prowadzić ku chatce, niż własnym ciele.
- Ja pierdolę… - skwitował nie swoim głosem jakby tym bluzgiem wskazując jak mocno on chciałby właśnie być przelatywanym. Lewą dłonią uczynił nawet lekki ruch by złapać za kształtne biodro i docisnąc do siebie. Ale nie dokończył ruchu.
- Chodźmy… - wydusił w końcu z siebie wskazując chatkę. - Bo zabije mnie tu zaraz ale nie zawał, a wylew. - Nie miał na sobie bojówek, bokserki nie ukrywały o jakim zagrożeniu życia mówi. Pociągnął ją za dłoń odwracając się w kierunku wejścia.
Zawahała się jeszcze przez moment. Jakby chciała go zatrzymać i ulżyć… jemu, sobie, im?
Ale dała się pociągnąć, zaraz zrównując się z księdzem.

Gdy weszli do chaty, przybliżyła się do niego, by czuł nie tylko dotyk jej dłoni, ale bijące od jej ciała ciepło.
- Ognisko tak mocno zapłonęło, że rozświetla i to wnętrze - powiedziała szeptem, by nikogo nie zbudzić. Była to tylko połowiczna prawda… ale, widocznie taką przyjęła strategię.
Trochę pomagało.
Trochę.
Alex dygotał lekko krocząc w mroku i wręcz odruchowo garnął się do niej zwielokrotniając zbliżenie ich ciał. Stąpał sztywno ku łóżku Moniki mocno ściskając dłoń Wendy.
Gdy stanął nad posłaniem wychwycił to o czym mówiła niebieskowłosa, Monika faktycznie spała niespokojnie
- Dziękuję - wydyszał Wendy wprost do ucha po pochyleniu się do niej. Przez chwilę walczył ze sobą by nie skubnąć płatka zębami.
Dosięgła wolną dłonią jego policzka. Pogłaskała. Było w tym coś uspokajającego.
- Zostanę póki się nie położysz… - odszepnęła. Nie przestała mocno ściskać jego dłoni.
Położył się i mocno objął Monikę starając się zajrzeć w jej myśli, w jej sen, koszmar. Wnet zdał sobie sprawę, że leży ściśle przytulony do pleców dziewczyny z nabrzmiałą przez podniecenie męskością na wysokości jej pośladków. Z ręką w dłoni drugiej, z którą mało co nie zaczęli tarzać się na zewnątrz. Absurdalność tej sytuacji była aż namacalna.
Tym bardziej nie potrafił skupić myśli na czymś innym niż…
A to pompowałoby w głowę Moniki sceny hm… sceny skutkujące czasem liściem, jak już dziś można było zauważyć.
Im bardziej starał się nie myśleć o tym co radośnie buszowało mu we łbie, tym bardziej zdawał sobie sprawę z fiaska.
Zaklął cicho.
Z dwojga złego wolał dostać po ryju teraz, w nocy gdyby się przebudziła, lub też jutro rano. wolał oberwać niż upokarzać ją myślami o ciele niebieskowłosej i tym co chciał z nim wyprawiać. Wspomniał ciało Moniki widoczne przez krótkie chwile nad morzem, gdy zajmowała się nią Karen.
Zmienił po prostu obiekt i odbierał jej to co koszmarami działo się w jej głowie.
Wendy puściła jego dłoń, gdy już leżał.
- Dobranoc… - szepnęła, bez przekonania w głosie i powoli zaczęła się oddalać. Do wyjścia z chaty.
Monika zaś, mruknęła coś pod nosem. Poruszyła się nerwowo i nic po za tym.

Dopiero po jakimś czasie, Alex zobaczył w swojej głowie uśmiechniętą Monikę. Była jakby we śnie… przytulała do siebie bardzo podobną dziewczynę. Znał już tą twarz. Siostra Moniki znów witała ją na lotnisku, a zza jej pleców wyskakiwał mały brzdąc przyczepiając się do jej nóg… To było tylko kilka krótkich scen. Świadczyły jednak o tym, że Monika przestała śnić koszmary.

Na zewnątrz wciąż paliło się ognisko. Widoczne stąd światło. I tańczące w jego rytm cienie.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 22-11-2016, 18:38   #132
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień IV - śniadaniowa pora, wszyscy poza Dafne


Nie nastał wraz z pianiem koguta. Tym razem “piała” papuga.
- Daj krakersa! Daj krakersa! - rozległo się tuż przed wnętrzem chaty. Tak głośno, że każdy śpiący w niej i w jej pobliżu przebudził się nagle z myślą “co się dzieje”. Tymczasem papuga skrzeczała dalej:
- Daj krakersa! Daj krakersa!
- JA PIERDOLE! - odpowiedział jej głos Wendy i na zewnątrz coś uderzyło w ścianę chaty.
- Ciągnij druta! Ciągnij druta! - zaskrzeczała papuga, której szybki ruch skrzydeł był słyszalny nawet we wnętrzu pomieszczenia.
Karen wyszła zaraz z chatki, w której to spędziła noc. Popatrzyła na Figlarza
- Głodomór. Dobra, chodź. Idziemy jeść - rzuciła do Figlarza i skinęła na niego głową, żeby sobie usiadł na jej ramieniu. Po czym ruszyła do pomarańczy, bo po prostu krakersów to nie mieli. Ziewając, jeszcze nieco zaspana, zaczęła ptaszkowi obierać, nie patrząc czy jeszcze fruwa, czy już usiadł, chodź to drugie na pewno by poczuła…
Figlarz usiadł na jej ramieniu dokładnie w tym momencie, kiedy uszy Karen odnotowały kolejny dźwięk.
- Pierdolone ptaszysko! - Wendy dalej wściekła się na papugę. - Powyrywam ci wszystkie pieprzone pióra! - Nie szczędząc nie tylko w słowach, co w głośności. I tak musiała już wszystkich pobudzić. Wstała przy tym dość szybko i nerwowo z miejsca, w którym zasnęła. Tuż przed ogniskiem.
Tymczasem z wnętrza chaty wypełzła też zaspana Dominika. Wychodziła właśnie, zasłaniając usta. Ewidentnie akurat zebrało jej się na ziewanie.
Papuga trochę się darła, aleć zawsze to miło rankiem wstać przy dźwięku koguta, lub innego ptaka, jeśli akurat koguta nie było pod ręką. Wracało poczucie sielskości oraz powrotu do natury. Było świetnie. Terry przeciągnął się, niczym kociak rozprostowując ramiona, aż mu zatrzeszczały we wszystkich stawach, po czym wstał oraz ruszył na dwór.
- Dzień dobry - powitał wszystkich w chacie i przed chatą. - Mamy dzisiaj piękny dzionek. Aż się chce czegoś wyjątkowego dokonać w takie wspaniałe dni.
- Zajebiście piękny dzionek, zajebiście pięknie zaczęty - odpowiedziała Terry’emu Wendy, dalej tym samym nerwowym tonem. - Idę się umyć, to pierdolone papużysko nasrało na mnie. - Dziewczyna faktycznie krzątała się w miejscu, nerwowo oglądając czarną koszulkę na wysokości lewego ramienia.
- Haha, stanowczo powinnaś się cieszyć. Podobno taki prezent przynosi szczęście - próbował poprawić jej humor Terry, jakby bowiem nie było, takie wypranie koszuli to tylko drobiazg.
- No, to się okaże - odparła Wendy, z poprawionym lekko humorem. Chyba humor tętniący od mężczyzny, udzielał się.


We wnętrzu chaty, Monika otworzyła oczy i zaczęła przenosić się na drugi bok, tak by teraz być przodem do księdza.
“Dobry dzień” usłyszał w myślach jej powitanie. Dodała do tego lekki uśmiech. Była rozleniwiona i najchętniej leżałaby tak jeszcze, tak jak teraz. Czując przyjemne ciepło, ale nie wynikające z świecących na niebie dwóch słońc, a nagrzanego od dwóch ciał koca.
“Dobry” Alex też był rozleniwiony i zaspany. Nie zabierał ręki obejmującej ją i ziewnął przeciągle. “Jak noc? Złe sny?” spytał z ukrywanym napięciem.
Monika sięgnęła do dłoni która ją obejmowała. Ujęła ją delikatnie. Było to miłe… ale niestety, dziewczyna po krótkiej chwili zaczęła ją przesuwać, tak by zdjąć z siebie.
O czym śniła? Zastanawiała się nad tym przez dłuższą chwilę. Nie potrafiła sobie przypomnieć. Pamiętała tylko jeden sen, który śnił jej się już od jakiegoś czasu. Topiła się… ale co było dalej? Chyba śniła jej się siostra… sama nie wiedziała. Pamiętała, że miała sny. I głowę dałaby sobie uciąć, że miała je przez całą noc.
W tym czasie gdzieś w tle wstał Terry, a przed chatką, Wendy dalej wydzierała się na papugę.
Odetchnął z lekką ulgą. Jego myśli najwidoczniej nie wpłynęły na jej sen. Nie skomentował jej ruchu i zabrał rękę. Z żalem we łbie, ale z pełną akceptacją takiego stanu rzeczy. Po wczorajszej rozmowie na skałach nie dziwiło go to, nawet jeżeli kreowało smutne odczucia.
Nie wstawał wysyłając Monice obrazy potężnego dźwigu budowlanego, z którego lina zwieszała się do chatki przymocowana do nogi księdza. Żuraw nie dawał rady go przesunąć.
“Właściwie śpieszy nam się? Można by podrzemac jeszcze godzinkę” Znów ziewnął potężnie akcentując swoje nastawienie.
Można by… tylko Monice znowu ledwo otworzyła oczy chciało się porannego siusiu. A poleżałaby… albo najchętniej w ogóle stąd nie wychodziła. Leniwe myśli zastąpiła powoli następująca motywacja. Czekał ich bowiem kolejny dzień i tyle było do zrobienia…
Nie było jej za to za grosz w Alexandrze. Z nutą żalu zareagował na jej chęci wychodzenia z ciepłego legowiska, ale zaraz ewoluowało to w jawny bunt. W myślach pojawił mu się chłopiec wciskający łeb pod poduszkę na pukanie do drzwi jego pokoju i głos, że ma się zbierać do szkoły. Skulił się obok Moniki i zamknął oczy epatując myślami, że choćby podpalili chatkę on nigdzie nie idzie.
Przez myśli Moniki przewinęło się kilka opcji. Zagrozić księdzu gilgotkami, zacząć go bezczelnie gilgotać… aż nie wyskoczy z krzykiem z łóżka…
Uprzyjemnić sobie i jemu ten moment… i nie wychodzić.
Wyjść, wtedy i on wyjdzie.
Dziewczyna przez krótką chwilę rozważała te opcje. I niestety, w jej głowie stanęło na krótko wspomnienie ich wczorajszej rozmowy. Opcja druga, została odrzucona, wręcz podświadomie. Jakby jej myśli zapomniały o niej myśleć.
“A masz gilgotki?” zapytała.
Zaprzeczył odruchowo zaciskając mocniej oczy.
“A powinnam sprawdzić?” padło kolejne pytanie. Monika… uśmiechnęłą się do niego.
Odpowiedziało jej gorące zapewnienie, że nie trzeba sprawdzać, bowiem łaskotek u księdza nie stwierdzono.
Dziewczyna zmarszczyła usta. Szkoda… została jej w takim razie ostatnia opcja. Westchnęła głośno, po czym powoli zaczęła wykopywać się z koca. Gotowa by wstawać, jego reakcją na to było mocniejsze zakopanie się w koc.
“Duży dzieciak” padło w myślach Moniki, ale ewidentnie skierowane do księdza. Była rozbawiona jego zachowaniem. Usiadła na skraju łóżka, gdy on właśnie starał się nie zwracać uwagi na dobiegające z zewnątrz odgłosy i spróbować jeszcze przysnąć.
“No! Wstawaj leniu!” dziewczyna zaczęła zabierać mu kocyk. “Masz dziś wiele do zrobienia. Karen chce cię poprosić, byś gdzieś z nią poszedł.”
“Przecież to ‘gdzieś’ nigdzie nie ucieknie…” Skulił się mocniej i wczepił w koc. Coraz bardziej się wybudzał przez jej upartość i działania. “Zresztą gdzie?”
Monika sięgnęła do stopy księdza. Wiedziała, że nie ma gilgotek… ale odruch kazał jej spróbować. Pogilgotała więc, drugą wolą dłonią ciągnąc kocyk.
Wyobraziła sobie, jak pływa znów z Alexandrem i delfinami, gdy tylko ten szybko zdoła wrócić z wyprawy z Karen… Spiął się i odruchowo chciał zabrać stopę, po czym starał się walczyć z uczuciem wywoływanym przez łaskotki. W końcu skapitulował. Z miną kogoś komu wybito rodzinę młotkiem spojrzał na dziewczynę. W myślach pojawiła mu się sugestia, że zwlecze się, pod warunkiem, że jutro poleniuchują leżąc dłużej. Nie bez znaczenia była tu też delfinio-pływająco-Monikowa motywacja.


Karen była półprzytomna.
Bezkawie jakie tu uprawiała, postanowiło dziś dać jej w kość. Słysząc pogodnego Terry’ego, który, uparciuch jeden, wyspał się wyśmienicie na podłodze, zerknęła w jego stronę i uśmiechnęła się lekko. Poczęstowała Figlarza kolejnym kawałkiem pomarańczy. Nie miała papudze za złe, że ich obudziła. To akurat uznała, za całkiem przyjemną ‘normalność’, jak hejnał na obozach i koloniach, albo jak znienawidzony budzik
- Terry, zjesz pomarańczę? - rzuciła do mężczyzny, podnosząc kolejną w górę. Sama jeszcze nie jadła, na razie tylko zasłaniała co rusz usta ręką, by skryć kolejne ziewnięcia.
- Pewnie, wspaniały poranek, wspaniała pomarańcza od wspaniałej dziewczyny. Czego chcieć jeszcze? - oczywiście przyjął owoc i wcinał zadowolony. - Spróbujmy przygotować śniadanie dla wszystkich, też się ucieszą.
Wendy kierowała się w stronę wnętrza chaty. Jeśli miała iść się umyć, potrzebowała na pewno czegoś by domyć koszulkę z papuziej kupki…
- Ej, niedawno była tu Ilham i mówiłą coś o nie marnowaniu jedzenia i jej curry. Może warto to podgrzać? - rzuciła przekraczając próg pomieszczenia.
Monika siedząca na skraju łóżku, miast odpowiedzieć w myślach Alexandrowi zwróciła uwagę w drugą stronę, na osobę wchodzącą do wnętrza…
- Miała rację - odpowiedział Wendy Terry. - Podgrzejemy. Zgłaszam się na pierwszego kuchcika - wziął się za robotę zaraz po zjedzeniu owocu pomarańcza.
Karen nie dała jednak Terry’emu od tak polecieć i już wpaść w wir roboty. Nie miała kawy, była impulsywna. Zanim jej nawiał, złapała go jeszcze za nadgarstek i z powagą, jakby mówiła o najważniejszym odkryciu świata, albo o sprawie wagi państwowej rzekła
- Następnym razem nie śpisz na podłodze - oznajmiła mu jakby nie było ‘ale’. Bo w nocy ją przekonał, ale teraz w dzień to mu tak nie przepuści.
Alex tymczasem zerknął na Monikę i westchnął. Nie grymasił już, nie czekał na mentalną odpowiedź, sięgnął po spodnie i zaczął je wkładać.
- Hej Wendy, jak noc…? - spytał odruchowo wciąż jeszcze zaspany i prawie odgryzł sobie zaraz język.
- Papuga mnie obsrała - odpowiedziała niebieskowłosa, wyraźnie uznając ten temat za priorytet. Uśmiechnęła się przy tym lekko do Moniki, nieświadoma zupełnie tego, że dziewczyna we własnych myślach wyobraża sobie, jak kopniakami wywala ją z wnętrza chatki. - I nastał ten moment, kiedy mydło czy szampon w końcu się przyda… - Wendy skierowała się wprost do “składziku”.
Wendy zdawała się lubić Monikę, co z tego jednak… Alex w sumie nie mógł się dziwic ni mieć pretensji za mysli Polki. Westchnął tylko ciężko i znowu ziewnął. Skierował się do wyjśćia kierując wraz z sobą Monikę.
- Niech będzie pochwalony - rzucił do zgromadzonych przed chatą w dość żartobliwym tonie.
- Dzień dobry. - Axel, który znalazł się niedaleko ogniska, powitał znajdujące się tam osoby. - Nie było jej - rzucił pod adresem Alexandra. - Terry, Karen, gdzie tu macie wodę? - spytał. - Bieżącą?
- Bieżącą w rzeczce oraz beczce - Boyton rozejrzał się za czymś, w co mogło służyć za teoretyczne łóżko. Skoro Karen stwierdziła, że nie powinien spać na ziemi, musiał sobie znaleźć jakąś leżankę. Może zrobię hamak z bambusów i lian. Karen także będzie mogła oczywiście korzystać, reszta kompanów również, pomyślał wesoło. - Co do spania na podłodze, Karen, jest całkiem wygodnie, ale obiecuję, że jeśli uda mi się coś znaleźć, to przeniosę się z podłogi chaty. Możemy pójść na taki układ? - spytał.
Karen przyglądała mu się, bo nie do końca o to jej chodziło. Przygryzła wargę. ‘Jeśli uda mu się coś znaleźć’? Przecież mógł się położyć z nią. Nie gryzła przecież chyba?
- Mm… Wiesz, ja nie gryzę czy coś… - powiedziała trochę strapiona, zaspana, bez kawy, a przez to naburmuszona…
- Nie o to chodzi - widać było, że ciężko mu się wysłowić - ale ja … strasznie chrapię i wtedy chyba zamiast papugi rankiem, budziłabyś się częściej - przyznał strapiony. Bowiem oczywiście wiadomo, bardzo polubił Karen, nawet może dojrzewało coś więcej, jednak tak chrapać komuś do ucha … wstydził się całkiem mocno.
Karen popatrzyła na niego, po czym uśmiechnęłą się lekko
- Terry. Trzeba było zapytać… Chrapanie mi nie przeszkadza. W dzieciństwie miałam pokój z rodzeństwem, a mój młodszy brat strasznie chrapał. Zresztą spałeś obok na podłodze i jakoś wytrzymałam - oznajmiła mu spokojniejszym tonem, powoli rozumiejąc już, że to ze zmartwienia, że nie da jej się wyspać. Może trochę była zmieszana jeszcze po wieczorze.
- Ddddoooobrzeee - powiedział przeciągle. - Ale jakbym naprawdę przeszkadzał, proszę daj mi kuksańca. Na boku, znaczy kiedy śpię na boku, jest lepiej - urwał bowiem trochę głupio było mu się tłumaczyć ze spraw technik pochrapywania. Cieszył się i to było widać, jak uśmiechnął się odruchowo, kiedy mu to mówiła, ale jednak chyba miał coś staroświeckiego w sobie i nie całkiem wiedział, jak się w takich sytuacjach zachować. Faktycznie widać było, że chłop nie studiował oraz nie mieszkał w żadnym akademiku, bowiem taki okres w życiu mógłby nauczyć go wspaniale koedukacji.
Karen odrobinę bardziej rozpogodzona uniosła brew i przechyliła głowę
- Ja naprawdę nie gryzę - rzuciła, teraz już z głeboką nutą żartu, zaczepki i obietnicy. Mrugnęłą do niego.
Obiecała że go pogryzie, czy że nie pogryzie? Tempora muntur, pomyślał biedny Tery i stwierdził w nich, że niektóre zmiany przypadają mu do gustu. Byle nie za mocno. Ugryzień się nie bał, tym bowiem, czego się obawiał od samego dzieciństwa, były łaskotki. Ciocia Graham łaskotkową groźbą potrafiła wymusić na nim bez najmniejszego problemu posłuszeństwo, nawet jeśli miałby ochotę przeskrobać. Mocno ukrywał tą arcytajną tajemnicę. Odmrugnął Karen i zabrał się za robotę.


Tymczasem, wypchana z chatki Monika nieco nerwowo wyjaśniła Alexandrowi, że pora by poszła sobie w krzaczki. I tak się złożyło, że akurat Dominika też zabrała się by iść w tamtą stronę. Widząc ruszającą Monikę, zachęciła ją gestem, by poszły razem. W końcu dziewczyny do toalety… tylko parami.
- Przy okazji chciałem się trochę ogarnąć - odparł Axel. - Wolałbym tę rzeczkę.
Wendy wylazła z chatki, przyciskając do siebie “podręczny zestaw zmywania z siebie kupki papugi”.
- Mogę ci pokazać, gdzie jest ta rzeczka… - odparła, a jej wzrok od razu umiejscowił się na Axelu.
- O, Wendy, z nieba mi spadasz - powiedział Axel. - A czy przy okazji możesz pożyczyć lusterko?
Niebieskowłosa klepnęła się w pośladek. A tak… miała tam kieszeń, a w kieszeni najwyraźniej coś było schowane.
- Cudownie. - Axel się rozpromienił. - Spróbuję nie poderżnąć sobie gardła na twoich oczach - obiecał. Możemy iść. Dziewczyna skinęła głową i ruszyła przodem. Axel poszedł za nią.
Ksiądz kręcił się chwilę bez celu. To zerkał na pogrążoną w rozmowie z Terrym Karen, to znów na wnętrze chatki. Teoretycznie mógł smyrgnąć z powrotem do wyrka… Rozbudził się jednak już na tyle, że uznał to za pozbawione sensu. I tak by go pewnie zaraz zwlekli. Wrócił do chaty jedynie po ręcznik, nowe bokserki, t-shirt, szczoteczkę do zębów i inne rzeczy by się trochę ogarnąć Przesunął dłonią po policzku, trzeba się było też ogolić.
Tymczasem, kiedy wszyscy zaczęli się kręcić, jedni tu, drudzy tam, Karen wślizgnęła się do chatki i do składziku, gdzie to również znajdował się Alexander. Chciała znaleźć sobie coś nowego i wygodniejszego do ubrania, bo czarne długie spodnie i koszula to jednak nie najlepszy wybór na takie temperatury
- Alexandrze, mam do ciebie sprawę! - zauważyła przy okazji. W końcu miała go o to napaść już wczoraj, ale najpierw był nie do końca w stanie, a potem wyszedł mini armagedon. Zaczęła przegrzebywać odrobinę walizkę z ubraniami, zawieszając się na trzy sekundy na niestosownej bieliźnie, tak irracjonalnej w tym wszystkim. Pokręciła głową i grzebała dalej.
- Monika twierdzi, że chcesz mnie gdzieś zabrać - odpowiedział ładując wszystkie rzeczy do zielonej reklamówki. Znów ziewnął. - Będę szedł się umyć i ogolić. Też idziesz?
Karen zamarła w bezruchu nad walizką. Powoli podniosła głowę i spojrzała na Alexa
- Jak to… ‘Monika twierdzi…’? - przyglądała mu się z lekkim osłupieniem.
- Noooooo… - Zrozumiał jakie głupstwo palnął. - Wiesz, ona niemowa, a nie że nie może się w ogóle komunikować - odparł wymijająco. - Trochę jeszcze w strefie żesmy z nią “przegadali” nie? - kluczowe słowo zaakcentował cudzysłowem w powietrzu czynionym palcami. Szybko zdecydował się zmienić temat: - Zauważyłaś może, że wszyscy od przybycia tu jakoś mniej lub wcale z nią nie piszą? Nie wiem czy jej to trochę nie boli. Wiesz, kontakt z innymi.
Zmiana tematu Alexandra skutecznie rozproszyła Karen. Zmarszczyła brwi
- Tak, zauważyłam… Ale myślę, że jak już się niejako ‘zadomowimy’, wszystko będzie w porządku i na wszystko będzie czas - powiedziała, choć sama starała się też zagadywać do Moniki, ale tak wszyscy wszędzie biegali, że momentami i jej to z głowy wypadało. Westchnęła.
W ręce Karen wpadła sukienka, która zwróciła jej uwagę. Była w ładnym kolorze i choć z podszyciem, to była w miarę krótka i przede wszystkim w dobrym rozmiarze. Rudowłosa zgarnęła ją
- Dobra, posłuchaj, zanim mi znów ucieknie… Byliśmy wczoraj z Terrym znaleźć miejsce zamieszkania tego całego Augustyna, co tu na wyspie mieszka, no nie? Mhm… I pojawił się pewien problem natury technicznej… Jego domek jest sobie w odległości 300-400 metrów od plaży, w głąb morza, a ja niestety słabo pływam, no i Terry też mistrzem basenu nie jest. A pamiętam, że ty pływasz dobrze, dlatego chciałam cię poprosić, byś się może tam dziś ze mną wybrał, co ty na to? - poinformowała Alexa Karen, waląc wszystko wprost.
Ucieszył się ze słów Karen. Zmiana tematu zadziałała, ale wciąż chciał zmienić go mocniej, z Moniki. Dwa poranki z rzędu widzieli ich śpiących razem, przytulonych, a temat był śliski.
Pływanie, Augustyn, to było tematy w porządku.
- Jasne, czemu nie? Ale… - zawahał się - jak to domek 400 metrów od plaży? Jakaś mniejsza wyspa? Nie rozumiem…
Usta Karen lekko zadrżały. No tak. Przechodzili do tej bardziej wyjątkowej części tłumaczenia. Uśmiechnęła się z wyraźnym rozbawieniem. Po czym przewiesiła sobie sukienkę przez wolne od ptaka ramię i złączyła dwie ręce w nadgarstkach wykonując taką figurę, jak tworzyły kamienne dłonie na morzu
- Skup się na moich rękach od połowy drogi od łokcia do nadgarstka i na dłoniach - poleciła księdzu, a gdy to zrobił, uśmiechnęła się jeszcze weselej
- Nad wodą wystają dwie wielkie kamienne dłonie. I do diabła on ma na nich chatkę a od wody w górę prowadzi drabinka posplatana chyba z lian. Nie masz lęku wysokości? - zapytała i przestała pokazywać figurę i znów wzięła sukienkę w dłonie.
- Co kur… - urwał. - Eeee, przepraszam? - poprawił się. - Dłonie z morza?
Byli na tej wyspie już czwarty dzień, niby nic nie powinno dziwić przy tym co ich tu już spotkało.
A jednak.
Karen była na skraju parsknięcia, na taką reakcję Alexandra
- Trudno mi to opisać. Wielkie, kamienne dłonie, tak jakby rzeźby, duże w cholerę. Wystają z morza. I on ma na jednej z dłoni chatę. Najlepiej jak zobaczysz to na własne oczy - oznajmiła mu po czym ponownie zaczęła grzebać w jednej z walizek.
Zaciekawiła go, ale zaraz przez myśl przeszło mu coś innego.
Wielkie dłonie, jak wielkie to wysoko…
Drabinka z lian…
Poczuł jak jakaś gula staje mu w gardle, a stopy zaczynają dziwnie swędzieć jak zawsze gdy odzywał się lęk wysokości. Przepłynięcie kilkuset metrów było w porządku.
Te liany były nie w porządku.
Cholernie nie w porządku.
- Możemy spróbować… - powiedział ostrożnie. - To co? Śniadanie, ogarnięcie się nad rzeką i idziemy?
Karen wygrzebała coś czarnego z walizki i zgrabnie ukryła to w dłoni, żeby nie być bezczelną. Wyprostowała się i kiwnęła głową Alexandrowi
- Dokładnie. Po ogarnięciu i po śniadaniu - zgodziła się z nim rudowłosa.
- No to czas się umyć!! - zainicjował ksiądz i ruszył żwawo do wyjścia ze składziku.
 
Kelly jest offline  
Stary 22-11-2016, 18:51   #133
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Axel, Wendy... i nie tylko

Nie szli długo. Góra pięć minut przedzierania się przez krzaki. Wendy odbijała wciąż lekko na prawo. W końcu zaś dotarli do sporego baseniku, który większość rozbitków miała już okazję zwiedzić.
- Mogę cię ogolić. Jakby co będzie na mnie - zaproponowała beztroskim tonem Wendy.
- Śmierć z tak pięknych rąk w tak pięknym miejscu... to brzmi kusząco - odpał Axel. - Ale jednak nie, dziękuję. Dafne by mnie wtedy zabiła.
- Za to, że ktoś ogolił ci brodę? - zdziwiła się niebieskowłosa. - A może skoro ty nie umiesz posługiwać się tą brzytwą, to lepiej poczekać aż ona cie ogoli? Skoro nie mają tu golarek, to musi mieć niezłą wprawę. Chyba, że ma busz między nogami, cooooo? - Wendy uśmiechnęła się. Trochę sobie żartowała, a trochę mówiła poważnie.
- Że dałem się zabić i ją zostawiłem, wbrew obietnicy - odparł Axel, w sprawę buszu nie wnikając. - Dam sobie radę, miałem już kiedyś brzytwę w ręce.. i jakoś jeszcze żyję, a trenowałem na sobie, nie na kimś.
- Mogę prosić o to lusterko? - spytał.
Niebiesłowłosa wysunęła z tylnej kieszeni lusterko, ale zamiast podać je Axelowi spojrzała w nie najpierw sama.
- Lustereczko, lustereczko powiedz przecie, kto jest najromantyczniejszy w świecie? - powiedziała do niego. - Mówi, że ty… masz - i dopiero teraz wyciągnęła dłoń z nim w stronę mężczyzny. - Ale pisze na nim “oddaj mnie”.
- Gdzież bym śmiał nie oddać - powiedział Axel.
Postawił lusterko na odpowiednim kawałku skały, zdjął t-shirt i zmoczył twarz. Golenie na sucho dobre było dla maszynek elektrycznych, a nie dla brzytwy.
- Mam szampon… - odparła Wendy widząc, co zamierza. - Zawsze bardziej ślisko… no wiesz… zawsze lepiej na ślisko niż na sucho.
Axel pokręcił głową.
- Dzięki, ale póki możesz, używaj do włosów. Jakoś sobie dam radę, a włosy są ważniejsze.
- Jak tam wolisz - Wendy wzruszyła ramionami. - Idę kawałek dalej - oznajmiła po tym, a że nie pytała o pozwolenie, to ruszyła w prawą stronę.
- Tylko nie zabłądź - uśmiechnął się Axel, po czym zabrał się za golenie.
Wendy zniknęła po chwili w krzakach.




Tymczasem nad wodospad przyszedł również Alexander. Rozebrał się i umył dokładnie po czym wyszorował również zęby orientując się jak głupio zrobił, że przed przyjściem tutaj nie zaczął wpierw od śniadania. Pasty było niewiele, należało oszczędzać. Najlogiczniej byłoby najpierw zjeść, potem czynić poranne ablucje szczególnie w aspekcie mycia zębów. Wymył też dokładnie adidasy znalezione wczoraj na trupie. 2 dni leżenia na słońcu to było za mało aby ciała solidnie nadgniły, ale ksiądz wręcz odruchowo wyszorował buty od środka wyjmując z nich sznurówki. Przeprał sobie też bokserki i t-shirt w którym paradował od powrotu z Wendy. W końcu zajął się goleniem. Maszynka jednorazowa miała przed sobą wiele użyć, bo Alex nie potrafił się golić brzytwą. Zasadniczo nie robił tego od lat również jednorazówkami... na plebanii miał elektryczną. Czasem nosił zarost z lenistwa gdy kilka dni z rzędu nie chciało mu się golić i machał na to w końcu ręką, tu jednak przez krótki czas i póki starczyło maszynki oraz kremu do golenia wolał pozbyć się trzydniowej szczeciny.
Alex goląc się zerkał na Axela robiącego to samo za pomocą brzytwy, ksiądz pewnie pochlastałby się koncertowo próbując tego samego. Zdziwił go też brak Wendy. Niebieskowłosa uwielbiała prowokować i miała gdzieś konwenanse, oraz wstyd epatowania nagością. Wybierając najpierw mycie, potem jedzenie liczył trochę, iż trafi na próby kuszenia Axela przez dziewczynę, ale się zawiódł.
Najwidoczniej faktycznie facetów miała gdzieś i wystarczyło jej, że znalazła sobie bioniczny wibrator w osobie księdza.
Boże jak to brzmiało…


Skończył szybciej niż Lacroix bo i robotę z goleniem miał zdecydowanie prostszą. Pozbierał swoje rzeczy i skierował się na powrót do chaty.




Wendy wróciła po dobrych dwudziestu minutach. Mokra, czysta i pachnąca…
- A ty jeszcze tu? - zapytała stając na brzegu.
- Trzeba było skorzystać z takiej ilości słodkiej wody - odpowiedział równie mokry i równie czysty Axel.
- Wybieramy się z Terrym na zwiedzanie wyspy - powiedział. - Miałabyś ochotę dołączyć?
Wendy uniosła brwi, wyraźnie zdziwiona ów propozycją. Po tym uśmiechnęła się, widocznie uznając to za sympatyczny gest ze strony Axela.
- Dziękuję. Niestety, obiecałam już Dominice, że pomogę jej i Monice w plecionkach. Chyba postawiła sobie za cel zrobienie butów dla każdego, kto ich nie ma i koszyków. A to bardzo mozolna praca.
- No to może kiedy indziej. - Axel nie wyglądał na bardzo rozczarowanego. - Dziękuję - podał dziewczynie lusterko. A ona od razu schowała je do tylnej kieszeni.
- Coś jeszcze, czy wracamy? - spytał.
- Ale co coś jeszcze? - Niebieskowłosa chyba nie zrozumiała pytania. - Nic więcej ci nie dawałam, nie?
- Nie, nie. Pytałem, czy masz jeszcze jakieś plany, związane z tym miejscem - wyjaśnił.
Pokręciła przecząco głową.
- Jakbym miała to bym przecież powiedziała. Chodź… - nie czekając na niego, ruszyła z powrotem.
Chociaż miejsce było piękne, to Axel nie zamierzał tutaj siedzieć dłużej, niż trzeba było, więc natychmiast ruszył za Wendy.




Na przygotowywanie śniadania Karen przyszła już zdecydowanie bardziej żywa i odświeżona, niż przy pobudce. Zmieniła swoją wcześniejszą kreację na nową, w postaci chabrowej sukienki. Jako, że nie miała zamiaru sobie odpuścić, tym razem postanowiła pomóc, chociażby przy odgrzewaniu posiłku.

Szkoła podstawowa, do której uczęszczał Terry, miała bardzo konserwatywne mundurki. Chłopcy w spodniach w biało-czarną kratkę, koszulach białych, pod czerwonym krawatem oraz w kapeluszu typu kanotier. Coś niczym board, ale z jasnego filcu oraz otaczającą wstążką identycznej barwy, jak noszony krawat. Dziewczyny miały długie plisowane spódnice do kostek w kolorze granatu oraz czarne rajtuzy, do tego biała bluzka z kołnierzykiem klubowym, zaokrąglonym na wyłogach, do tego granatowa apaszka oraz marynarka w biało-czarną kratę, identycznego wzoru, jak spodnie chłopców. Obowiązywał także dress code uczesania: chłopcy króciutko obcięci na maksimum cal, dziewczyny pod tym kątem miały swobodę, ale włosy musiały być zawsze spięte, zaś długie uplecione w warkocz. Takie były dziewczyny i tacy byli chłopcy. Na koniec podstawówki, w szóstej klasie dyrekcja zorganizowała uczniom coś w stylu „przyjęcia na do widzenia”. Przychodziło się w strojach własnych. NIE MUNDURKACH. Właśnie wtedy dwunastoletni Terry odkrył, że dziewczyny mogą mieć strój, który jest po prostu ładny oraz podkreśla urodę. Oczywiście wiadomo, że na ulicach widywał rozmaite stroje, jednak to nie było to. Na tej imprezie szkolnej spotkał grupę dziewczyn, które doskonale znał, a jednocześnie były nagle kompletnie inne. Uczennica Brown nagle stała się ładną, rudowłosą Jenny, zaś uczennica Smith Rebeccą o zadartym, lekko piegowatym nosku oraz rudej czuprynie … Rudej, dlaczego rudej? Nagle uświadomił sobie, że to dlatego, iż Karen jest rudowłosa. Wcześniej nie preferował specjalnie tej barwy włosów, ale teraz, kiedy wspominał swoje dawne koleżanki, przypominał sobie głównie te rudowłose. One także na szkolnej imprezie były inne. Przyszły w większości w sukienkach ...


Sierżant Królewskiej Armii pichcił właśnie śniadanie, odgrzewając to, co przygotowała wcześniej pracowita Ilham, kiedy właśnie stanęła przy nim Karen. Skupiony na śniadaniu, raczej wyczuł ją, niż usłyszał kroki, odwrócił się i zamarł. Niemalże nie usiadł z wrażenia, bo przed nim stało jakieś odlotowo cudowne zjawisko. Karen! Karen, to była ona. Absolutnie ona! Z pięknej stała się obłędnie piękna. Prosta, chabrowa sukienka, atrybut kobiecości od tysięcy lat, wbity w męską wyobraźnię, doskonale podkreślała jej urodę dodając nutę delikatnego erotyzmu. Szeroki dekolt, odkryte ramiona, smukłe, odryte uda rzucały swoje zaklęcia na rozszerzone nagle źrenice Boytona. Usta otwarły mu się, jakby chciał coś powiedzieć, i zamarły nie wiedząc, jak się wysłowić. Wciągnął głośno powietrze, potem jeszcze raz … Podniósł się z przykucu.
- Karen jesteś bajecznie pięk … ubieraj ją częściej proszę, jeśli mogłabyś ... – wypsnęło mu się, kiedy tak patrzył na nią, niemal pożerając wzrokiem, choć widać było, jak bardzo stara się zachować spokój. Dziewczyna odsłoniła przed nim kolejne oblicze, tym razem klasycznie piękne, pełnej wesołego uroku, emanującej seksapilem oraz radością z bycia kobietą. Terry czuł się wręcz ogłuszony. Naprawdę solidna chwila upłynęła, nim zdołał oderwać spojrzenie od niej, chociaż i tak co chwila ponownie zerkał. - Skąd, jakim ... znaczy ładna sukienka. Pasuje bardzo - wydobył wreszcie z siebie zaskoczone, ale także niezmiernie uradowane słowa.
- Karen, Terry całkowitą ma rację. Sto procent prawdy. W tej wersji wyglądasz oszałamiająco. - Axel nie miał skrupułów, by mówić pozytywną prawdę. Przez moment zastanawiał się, jak Karen by wyglądała w 'syreniej' wersji - nie nago, ale w białej sukience, takiej, jakie nosiły Dafne i Oaala. Pewnie wyglądałyby jak kuzynki. Każdy by sądził, że są rodziną. A nawet gdyby Karen przysięgała na wszystkie świętości, nikt by nie uwierzył, że nie jest syreną.
Wendy która przyszła na śniadanie równo z Axelem, też spojrzała na Karen oceniająco. I chociaż widać było, że podziela zdanie, iż dziewczynie tak ładnie. Nie odezwałą się ani słowem. Mrucząc po cichu coś w stylu o raczej mocno przyziemnych komplementów ksiądz rozwieszał przeprane ciuchy obok sutanny, a buty zostawił przy wejściu by schły na słońcu. Sięgnął po swoją porcję curry z pieczonym kawałkiem ryby na dokładkę. Rozmyślał o nocy, o snach, o…
Zajął się jedzeniem starając się nie patrzeć na Wendy i odruchowo rozejrzał się czy nie ma przy nim Moniki. Ta jednak dopiero wracała z Dominiką nad rzeki.


Karen widząc reakcję Terry’ego uśmiechnęła się pogodnie, ciesząc że mu się podoba i to tak bardzo. Sama osobiście wolałaby jakąś zieleń, ale akurat ten dość prosty krój chabrowej jej przypasował
- W tych czarnych spodniach i koszuli z długim rękawem było mi w pewnej porze dnia po prostu za gorąco… Cieszę się, że mi pasuje. I że ci się podoba - odpowiedziała Terry’emu, po czym zerknęła na Axela, uśmiechając się do niego wdzięcznie. Ciekawe, że jeszcze jej nikt nie posądzał o bycie syrenką… A nie chwileczkę… Tego niestety pisarka nie wiedziała
- Pomóc ci Terry? - zapytała znów zerkając na odgrzewane przez sierżanta curry.
- Ależ oczywiście! Znaczy, będzie mi bardzo miło oraz cieszę się, że pomożesz mi przewracać warzywa na liściach - pierwsze słowa wręcz wybuchnęły z jego ust, zaś później, chyba zorientował się, iż były bardzo spontaniczne, spróbował stonować wypowiedź oraz jakoś ją ulogicznić. Dla niego Karen, podobnie jak wszyscy, na samym początku była rozbitkiem. Nie znali się, nie wiedzieli, kim są, jednak rzuceni wolą losu oraz pomocą Dafne na wyspę jakoś docierali się. Jednych zaczynał lubić coraz bardziej, z innymi zatrzymywał się na poziomie pewnej ostrożnej współpracy. Ale Karen była inna. Przeistaczała się niby królewski łabądź z rozbitka w wyjątkową kobietę i każde spotkanie z nią, każdy gest powoli odkrywał kolejny fragment jej tajemniczego, pociągającego oblicza. Pragnął oraz szukał owych tajemnic, jednocześnie zaś drżał przed ich odkryciem, podobnie jak poeta, który czytając piękny wiersz czuje się zbyt oszołomiony, żeby coś powiedzieć mądrego. Szczęśliwie akurat przy przewracaniu warzyw na liściach nie było potrzeba nic mądrego, więc Terry miał chwilę, by się uspokoić oraz po prostu cieszyć obecnością Karen. Spojrzeniem podziękował również Axelowi za pochwałę dziewczyny. Ponadto słońcom, które wytwarzały tropikalną temperaturę powodując, że dziewczyna zdecydowała się przywdziać leciutką sukienkę. Wspaniałe świtanie było naprawdę świetne. Karen widząc więc entuzjazm Terry’ego przysunęła się i przysiadła by również móc zająć się jedzeniem w liściach.


- Terry... - Axel postanowił zmienić przedmiot rozmowy z urody Karen na tematykę bardziej przyziemną. - Mam propozycję, co do dzisiejszego dnia. Pewnie upał będzie dzisiaj taki, jak zawsze, może w związku z tym przeniesiemy znoszenie kamieni na godziny popołudniowe? Teraz byśmy się trochę rozejrzeli po okolicy, bliższej i dalszej? Może znaleźlibyśmy glinę? I kawę dla Karen? Padło słowo klucz, na które rudowłosa uniosła głowę. O tak, jakby znaleźli kawę… To by było cudnie.
Axel miał nadzieję, że jeśli nie upał, to ten ostatni argument przechyli szalę na korzyść wycieczki.
Sierżant Królewskiej Armii spoważniał. Pewnie, chciałby trochę zostać oraz nacieszyć się widokiem Karen, ale też znał swoje obowiązki i wobec niej i wobec wszystkich. Praca, praca i jeszcze raz praca, po której następowały wreszcie chwile wyciszenia, radości oraz ogólnie przyjemności. Bezludna wyspa to nie kurort pięciogwiazdkowy. Zresztą właściwie nigdy w takim nie był, jako gość, ale oglądał kilka filmów. Widocznie z żalem odwrócił spojrzenie i odpowiedział.
- Tak, masz rację, musimy iść. Poznanie wyspy może być konieczne. Co ja mówię? Jest konieczne. Glina jest nam szalenie potrzebna. Kawa także przydałaby się, nawet zielona jest całkiem smaczna. A może odkryjemy jeszcze coś? Za rzeką, jak za rzeką, podobno nie powinniśmy jej przekraczać, ale dookoła jest i tak bardzo dużo terenu. Zjedzmy oraz idźmy. Kogoś jeszcze planujesz wziąć? - spytał Axela jednocześnie zastanawiając się, co chciałaby robić pisarka. - Karen, ty jakie masz plany? - dodał.
- Wybieram się z Alexandrem do tego domu Augustyna. Może dziś uda nam się tam dostać. A przynajmniej jemu - odpowiedziała Karen i wróciła do przewracania warzyw, a Alex słyszący swoje imię uniósł głowę z pełnymi ustami. Nie odezwał się kiwnął tylko głową. Do rozmowy obu mężczyzn się nie włączał nie widząc w tym większego sensu. I tak podczas swojej wycieczki zrobią co uznają za stosowne. Karen nie nagabywał, wyglądała jakby koncentrowała się na jedzeniu oraz przysłuchiwaniu się Boytonowi i Lacroix. Monice chciał dać zjeść w spokoju, do Wendy wolał się nie dosiadać by Polka nie zaczęła ciskac gromów z oczu. Myślał przez chwilę co by nie zagadnąć Dominiki, ale też zrezygnował, to o czym chciał z nią pogadać to nie był temat na poranne śniadanie.
- Masz rację. Trzeba sprawdzić owego Augusto - przyznał Karen Terry. Zresztą poprzednio już zastanawiali się nad doskonale pływającym Alexandrem. - Wobec tego spotkamy się pewnie znowu wieczorem, lub najprędzej po południu. Jeśli możesz, nie zmieniaj sukienki na spodnie - Terry poprosił uśmiechając się wesoło i pewnie spoglądając intensywnie starał się utrwalić w swoim umyśle wizerunek dziewczyny, po czym wrócił do rozmowy z Axelem na temat wyprawy eksploracyjnej.
- Myślałem początkowo o Wendy. - Axel spojrzał na dziewczynę, o której mówił. - Damskie towarzystwo zawsze wnosi nieco kultury w obyczaję mężczyzn. - Uśmiechnął się lekko. - Niestety, nie mamy tyle szczęścia. - Westchnął ciężko, z udawanym smutkiem.
- Właściwie wobec tego po prostu ruszymy i postaramy się odkryć co się da, potem zaś przydźwigać tyle zdobyczy, ile się da - Szkoda że Wendy miała inne plany, ale akurat Terry średnio się przejął. Po prostu może akurat to co robi, jest równie ważne, jak penetracja wyspy.
- Proponowałbym zwiedzić tereny na lewo od naszej uroczej sadzawki - powiedział Axel. - Za rzekę nie pójdziemy, bo to nie byłoby zbyt rozsądne, ale reszta to i tak ładny kawałek do zwiedzenia. A że woda będzie blisko, to nie umrzemy z pragnienia, nawet podczas południowego upału - dodał żartem.
- Przyjęte. Im szybciej ruszymy, tym szybciej wrócimy - Terry spojrzał odruchowo na Karen - oraz oczywiście więcej zwiedzimy. Może odkryjemy coś ciekawego? Jeśli natomiast uda się wrócić wystarczajaco wczesnie, dla rozluźnienia wieczorem ponosimy kamienie - skonstatował sierżant.
- No i trzeba będzie trochę pokopać, w jakimś zacisznym miejscu - Axel przypomniał sobie kolejną sprawę, może i ważniejszą niż kamienie i piec.
- Cóż, możemy wziąć jakieś narzędzie do tego, jeśli uważasz to za wskazane - akurat Boyton nie wiedział nic o kopaniu w zacisznym miejscu, ale może słowa Axela dotyczyły gliny, jeśli natomiast czego innego, pewnie się jakoś wyjaśni potem.
- Nie, nie. - Axel pokręcił głową. - Nie zamierzam iść z łopatą. Byłoby trochę niewygodnie. Co innego, gdybyśmy mieli saperkę. Dobry nóż nam wystarczy.
- Chyba dysponujemy raczej szablami, ale cóż - Terry wziął się za jedzenie. Faktycznie wyprawa wymagała szybkiego wyruszenia, by móc spokojnie powrócić rozsądną godziną.
Axel już bez słowa poszedł w ślady Terry'ego i zabrał się za jedzenie.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-12-2016 o 22:02.
Kerm jest offline  
Stary 22-11-2016, 20:10   #134
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień IV - zakazany owoc

Sprzątanie po śniadaniu, w warunkach obozowych, nie trwało zbyt długo.
Zegarek na ręku Axela wskazywał parę minut przed ósmą, gdy Axel wraz z Terrym i Alexandrem mającym zamiar udać się na poranną toaletę, wyruszyli w stronę oczka wodnego. Dwaj pierwsi, 'uzbrojeni' w torbę plażową i nóż, nie dotarli aż tak daleko, nieco wcześniej odbijając w lewo, by zacząć zwiedzanie okolicy od bananowego zagajnika.


Kiedy już wszyscy się ogarnęli i zjedli śniadanie, Karen zadowolona z wygody nowej kreacji, nieświadoma pewnego drobnego mankamentu okoliczności, czekając na Alexandra pozbierała kilka pomarańczy, żeby mieli co na drogę, no i żeby Figlarz też mógł się poczęstować.
Ksiądz napełnił plastikową butelkę po wodzie mineralnej by mieli na drogę coś więcej niż sok z pomarańczy. Na wszelki wypadek wziął ze sobą toporek. Gotowy do drogi mrugnął Monice pomagającej pleść buty.


I tak wszyscy ruszyli w drogę.
Ilham w tym czasie zajęła się zbieraniem kokosów.
Dominika uczyła Monikę i Wendy jak pleść sandały i kosze.


Do czasu…


Cytat:

- Kurwa! Dominika! Weź wrzuć na luz. To tylko orzechy… - prosiła Wendy. Sama stanęła na brzegu rzeczki, podpierając dłońmi biodra. Wyglądała na naprawdę niezadowoloną. Przyglądała się, ze zmarszczonymi brwiami Dominice, która właśnie przekraczała rzeczkę, na drugi jej brzeg. Rosły tam bowiem drzewa z orzechami.
- Przecież nie wchodzę na tą zakazaną górę. Będę tuż przy brzegu - wyjaśniła Dominika. Dziewczyna najwyraźniej podjęła już decyzję. Nie widziała problemu w przejściu na drugi “niedozwolony” brzeg, by zerwać z drzew orzechy. Nie miała przecież zamiaru zapuszczać się w głąb tego terenu.
Monika stanęła obok Wendy. Niema dziewczyna co prawda nie protestowała (bo niby jak), ale przyglądała się temu z niepokojem. Niebieskowłosa spojrzał na chwilę na nią, wzruszając przy tym ramionami. Co miała zrobić? Zatrzymać Dominikę siła?
- Chodźcie, to będzie przynajmniej szybciej - poprosiła Dominika. Jednak, żadna z dziewczyn nie ruszyła się z miejsca.
Początkowo.
- Ja pierdole! - skomentowała w końcu Wendy. Zła. Pokazała Monice na migi, by dziewczyna została tu i ruszyła w stronę Dominiki. Skoro już się i tak na tym uparła, pomysł by jej pomóc przynajmniej minimalizował jej czas pobytu po tej stronie rzeki.
- Widzisz? Nic tu nie zabija od samego stania - powiedziała żartobliwym tonem Dominika. Powiesiła pusty worek na jednej z gałęzi i nie ociągajac się zaczęłą zbierać orzechy.
- A w muzeum Pompidou? - postanowiła kontynuować przerwaną przez widok orzechów rozmowę.
- Taaa. Też - odpowiedziała Wendy, niezbyt chętnie. - A ty, lepiej opowiedz dla kogo projektowałaś stroje, co?
- Łał! Wendy, chodź zobacz! Jaki piękny… - Dominika zaczęła takim tonem, jakby zobaczyła małego słodkiego kotka. Nie raczyła odpowiedzieć na pytanie. Niebieskowłosa już miała zamiar coś odpowiedzieć, jednak spojrzała w jej stronę i zauważyła, że Dominika wyciąga dłoń w stronę czegoś schowanego między liśćmi.
- Nie! - zdołała tylko krzyknąć. Rude ostrzegały by nie dotykać… różnych rzeczy. Było to dziwne. Czy Wendy przejęła się takim zakazem? Niekoniecznie. Ale teraz… teraz miała przeczucie.


Głupie, dziwne przeczucie…
Jakby już gdzieś to widziała...
I było jednak już za późno.


Dominika odskoczyła niczym oparzona od drzewa. Straciwszy równowagę upadła do tyłu wprost na cztery litery. Wendy pobiegła wprost do niej.
- Wszystko okej?
- Eee… nie wiem, to było dziwne - odpowiedziała Dominika podnosząc w górę dłoń, którą przed chwilą dotknęła małe kolorowe zwierzątko. - Piecze… piecze! - zawołała przerażona, patrząc na nią. Jej ręka w dosłownie ekspresowym tempie zaczynała robić się czerwona. Czerwone były już wszystkie palce, a kolor ów wspinał się powoli do góry ku łokciu. Wendy nie zastanawiała się długo. Złapała skraj własnej koszulki i jednym szarpnięciem uzyskała kawałek materiału. Idealny do zawiązania Dominice dłoni. To też uczyniła. Kawałek powyżej łokcia. Mocno. Wyglądało na to, że jeśli nie zatrzymała, to przynajmniej spowolniła dalsze zabarwianie się dłoni.
- Idziemy! - odparła tonem nie znoszącym sprzeciwu niebieskowłosa, po czym wsadzając dłonie pod pachy Dominiki podniosła ją do pionu. Worek z orzechami, chwyciła po drodze.
Monika stojąca na drugim brzegu przebierała nerwowo nogami. Czekała, aż dziewczyny dotrą do niej przez wodę. Widziała wszystko co się stało. I szczerze, nie miała pomysłu co robić…


Tymczasem, Wendy miała cel. Musiały dostać się na drugą stronę….


Gdy były już na drugiej “bezpiecznej” stronie, Dominika zupełnie nagle wyrwała się Wendy. Jakby to dziewczyna zrobiła jej krzywdę...


Zaczęła biec, przedzierając się między drzewami i krzewami. Wyglądała przy tym, jakby coś zobaczyła, jakby ktoś zaczął ją gonić.
- DOMINIKA! - krzyknęła zrozpaczona Wendy. Pośpiesznie wręczyła Monice w jedną dłoń torbę, a za drugą złapała ciągnąc za sobą. Tego jeszcze brakowało, że pobiegła by za jedną a zgubiła drugą. Zresztą… szlag by trafił jedną i drugą…


I zaczęły ją gonić.


Tymczasem, Dominika biegła przez las tuż przed nimi. Ewidentnie śpieszyła się. Uciekała? Cały czas oglądała się za siebie, jednak Wendy wydawało się, że nie patrzy na nie, a za nie. Czy coś je goniło? Niebieskowłosa obejrzała się. Krok za nią była ciągnięta za dłoń Monika. Za Moniką? Nie było nic. Więc dlaczego Dominika tak biegła.
- Dominika! Stój! Zaczekaj! - krzyczała Wendy.


Ale Dominika uciekała. Bała się. Czuła nieopisany strach… między drzewami bowiem goniły ją cienie.
Bała się ich. Nie wiedziała czym są. Uciekała więc.
Jej ramię paliło żywym ogniem. Chciało jej się krzyczeć. Wyć z bólu.
Obróciła się jeszcze raz. A wtedy prócz cieni zobaczyła coś jeszcze.




Krzyknęła przerażona.


I nagle, coś dotknęło jej ramienia. Próbowało zatrzymać. A ona próbowała się wyrwać. Zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej. Jeszcze bardziej przeraźliwie.


Złapali ją. A ona bała się ich. Chciała uciekać.


- Przestań! Przestań! KURWA MAĆ PRZESTAŃ! - krzyczała Wendy, przyciskając do siebie dziewczynę od tyłu, tak by ta nie mogła się wyrwać i lecieć dalej do przodu. Ale Dominika dalej krzyczała. Chociaż przestała się już wyrwać.


I najgorsze było w tym wszystkim chyba to, że Wendy doskonale znała tą scenę…
Jak ona dobrze znała tą scenę…
Dziewczyna uciekająca przez las…
Boi się…
Ktoś próbuje ją zatrzymać…


- USPOKÓJ SIĘ KURWA! POMOCY! POMOCY! - zrozpaczona niebieskowłosa, spojrzała na Monikę. Dziewczyna kucnęła przy Dominice, próbując pogłaskać ją w pocieszającym geście. Nerwowo ogląda się za nie. Nic tam nie było.
- Ciiiii…. cii…. cichutko….. - zaczęła Wendy, gdy krzyk Dominiki zamienił się w rozpaczliwy płacz. Wciąż wyglądała, jakby czegoś przeraźliwie się bała.
- Ciiiii…. - i nagle Dominika… zemdlała. Po prostu. Odpłynęła w ramionach Wendy, która całe szczęście, była na tyle silna by ją utrzymać.
- POMOCY! POMOCY! POMOCY! - krzyczała dalej Wendy. Ostatnio dziewczyny spotkały w tych okolicach aalaes’fa. A kto miałby im teraz pomóc? Czy ktoś z rozbitków kręcił się w tych okolicach? Czy ktoś z rozbitków miałby pomysł co robić? Ona nie miała. Była pieprzoną artystką! Nie miała pojęcia o pierwszej pomocy…


- POMOCY! POMOCY! POMOCY! - krzyczała więc dalej. Jednak nieco trzeźwiej, próbowała sprawdzić puls i oddech Dominiki. Obudzić, ocucić…


Monika klęczała naprzeciwko nich. Totalnie bezradna…
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Wila : 22-11-2016 o 20:31.
Wila jest offline  
Stary 23-11-2016, 16:50   #135
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Dama w opałach

- Baaanaaaanie, czy ci nie żaaaal - zamruczał cicho Terry, kiedy podeszli pod zagajnik. Banan zaś mu odpowiedział.
- Nie! - albo przynajmniej tak się Boytonowi wydawało. Sierżant widywał wcześniej drzewa bananowe, rosły zresztą także w Europie, szczególnie na Sycylii oraz w Grecji. Niespecjalnie dużo, ale widywał je od czasu do czasu zachwycony pięknem czerwonożółtych kwiatów, dużych oraz opadających długimi płatkami ku dołowi. Ładnie wyglądały także długie kiście, najpierw zielone, składające się z wielu małych bananków, potem przechodzących w potężne, długie owoce, doskonale znane wszystkim ze sklepów warzywniczych. Bananowy zagajnik na wyspie byłby chlubą każdego arboretum. Jakimś kompletnie niewytłumaczalnym sposobem, tutejsze drzewa miały gdzieś wszelkie pory roku. Nie kwitły wszystkie na raz. Jedne dopiero zaczynały się jarzyć pięknem pąsowych barw, inne urzekały zielenią młodych owoców, zaś jeszcze kolejne dostojeństwem dojrzałych już, żółtych smakowitości, które wywoływały odruchowe przełykanie śliny.
- Niewiele wiem na temat bananów, poza tym, że są zdrowe, zawierają morze witamin, ale nie można przesadzić z ilością - stwierdził Terry.
- Podobno dobre są po treningu, po wysiłku - powiedział Axel, przyglądając się drzewkom, z których niektóre były takie wysokie, że do zrywania potrzebna by była drabina. - Na szczęście to nie jedyne witaminy na naszej wyspie. Chyba im starsze, tym więcej mają cukru. Zabierzemy parę na drugie śniadanie? - Podszedł do sprawy dość materialistycznie.
- Właściwie zjedzmy może po drodze. Na bieżąco. Kto wie, co jeszcze znajdziemy. Wyspa przypomina mi chiński symbol yin i yang. Co pomyślę o niej kiepsko, znajduję coś wspaniałego, a co myslę, że to wręcz kurort, znajdzie się coś, co mnie powiedziałbym, mocno od niej odrzuca - wziął banana mówiąc. - Wybacz bananie, że cię zerwałem, ale jesteś bardzo smaczny. Ku chwale ojczyzny, znaczy wyspy, panie bananie. Podobno trzeba tak właśnie mówić - spojrzał na Axela, który mógł mieć większą wiedzę.
Axel rozejrzał się, czy w okolicy nie widać czasami jakiegoś aalaes'fa. Nie dostrzegł co prawda ani wróżki, ani wróżka, ale kto mógł widzieć, czyje oczy i uszy kryją się za najbliższą roślinką, czy gdzieś wysoko, w koronach drzew.
- Mniej więcej tak, szczególnie gdy w okolicy jest jakiś uskrzydlony aalaes - odparł, po czym zwrócił się do drzewa.
- Drogie drzewko, wybacz, że zerwiemy kilka twych owoców, ale obiecuję, że nic z tego nie zostanie zmarnowane.
- Wypada podziękować za dary ziemi - powiedział do Terry'ego. - Jeśli zostaniemy tu dłużej, to pewnie wejdzie nam w krew. Mnie czegoś takiego uczono na polowaniach.
- Mnie na polowaniach uczono czego innego - przyznał poważnie Terry. - Żeby chować natychmiast głowę po strzale, ale chyba to były inne polowania. Cóż ruszajmy dalej, banany są miłe oraz wszyscy się ucieszą, ale ruszajmy dalej - skierował się wzdłuż strumienia.
Parę bananów trafiło już do torby Axela, który nie zamierzał zbyt długo podziwiać kwiatów i bananów w różnej formie rozwoju, zatem ruszył od razu za Terrym.
Woda w strumieniu była przyjemnie chłodna, czysta jak kryształ, tak, że widać było każdy kamyczek na dnie, jednak nie pływały w niej żadne rybki, nawet najmniejsze.
No i piasek, niestety, w najmniejszym nawet stopniu nie przypominał gliny.
- Dobrze, że w morzu pływają ryby - stwierdził Axel. - Rzeczne połowy raczej nie zapowiadałyby się wspaniale.
- Podobno oceaniczne ryby są zdrowsze, ale takie wody nie da się pić. Tymczasem właśnie tą, całkiem całkiem - Boyton pochylił się myjąc najpierw dłonie, potem po prostu nabierając w nie wody, jak do takiej salaterki. Wypił trochę. - Dobra oraz pewnie czystsza niźli przegotowana nasza. - Wziął kolejną porcję oraz wylał na siebie wyraźnie się rozkoszując. Potem ponownie. - No to chyba dalej?
- Nasza ziemska woda niestety nie umywa się do tej. - Axel na moment przeniósł wzrok z wody na drugi brzeg. - Że też lornetki nie mam. Tam rośnie coś... innego. - Wskazał na polankę, porośniętą długimi na metr, wąskimi, szpiczastymi liśćmi. - Z pewnością to nie pole samych języków teściowej... Zbyt jednolita zieleń - dodał. - Ale kolor ładny.
- Nie wiem, jak ty, ale chwilowo mam stracha przed łażeniem na drugi brzeg. Chociaż podpowiada mi coś, że kiedyś będziemy musieli spróbować. Tak, kolor ładny, pasowałby Karen - powiedział nagle - zielony komponuje się z rudym całkiem dobrze. Oczywiście nie tylko Karen, tylko każdej rudowłosej dziewczynie - dodał szybko. - Ruszajmy - wybrał się dalej mocnym krokiem, jakby chciał zerwać temat oraz wrócic do celu ich wycieczki.
- Zakaz chodzenia na drugi brzeg kojarzy mi się z rajem i owocem zakazanym. - Axel ruszył za Terrym. - Z tego, co mówiła Dafne, niektórym z aalaes lepiej nie wpaść w ręce i ja jej wierzę.
- Bywają istoty nazywające się ludźmi, którym także lepiej nie wpadać w ręce - słowa wypowiedział Terry bardzo głucho, jakby mielił je wewnątrz ust.
Tak idąc zbliżali się do kolejnej kępy, czy raczej następnego gaju, który wabił swoim wspaniałym zapachem, barwami oraz obietnicą wyjątkowego smaku.


- O, to jest wspaniały dar. Chociaż nigdy nie przepadałem za goryczką, więc bardzo starannie obłupiałem grejpfruty ze skórki. Ale ten smak... - Axel podszedł do drzewka, na którym, wśród soczyście zielonych liści, kryły się kuliste, pomarańczowo-czerwone owoce. - Jak dobrze, że nie wyrosłeś za duże - powiedział. Poklepał drzewko po pniu. - Próbujemy od razu, czy zabierzemy trochę wracając?
- Wracając - powiedział zadowolony wyraźnie Terry. - Wspaniałe, nawet te kwaśniejsze są świetne. Zresztą lubię nawet cytryny, więc tym bardziej nie przeszkadza mi trochę kwasku. Grejpfruty jakby nie było, są dosyć ciężkie. Nie ma co je dźwigać, zaś wracając ucieszymy naszych kompanów. A więc dalej. Kolejne owoce, może gruszki na wierzbie, czekają właśnie.
- Nie możemy ich zawieść. - Axel skinął głową. Byłoby im smutno, gdybyśmy ich nie odkryli i nie spróbowali - zażartował.
Nie było po co zachwycać się zbyt długo grejpfrutowym laskiem. Do zwiedzenia został jeszcze ładny kawałek wyspy.
Ruszyli idąc drogą, z jakiej dumny by był każdy wąż - raz w stronę rzeczki (a na drugim brzegu morze krzaków i innych chaszczy, tudzież bardzo wysokie, stare drzewa), innym razem - nieco dalej od rzeczki, gdzie po kilkunastu minutach drzewa grejpfrutowe zostały zastąpione przez drzewka pomarańczowe.
- Kolejne pomarańcze. Nie będę narzekał, jeśli nasze dalsze odkrycia będą podobne. Wolę takiego owoca niźli hot doga - szczerze uśmiechnięty oraz zadowolony Terry wdychał cudowny aromat pomarańczowy, ale dziarsko drałował dalej.
- Lubię mięso, to fakt, ale hot dogi są na szarym końcu moich zainteresowań - przyznał się Axel. - I ryby w zupełności mi wystarczą. Z takimi dodatkami, jak pomarańcze czy grejpfruty... Żyć nie umierać. Samo zdrowie.
- O, coś mi przyszło do głowy - dodał. - Chyba powinniśmy zrobić jakiś śmietnik na te wszystkie skórki i inne resztki. Inaczej wnet zaświnimy całą okolicę, a wyrzucanie odpadków do rzeki czy do morza pewnie nie skończyłoby się dla nas najlepiej.
- Przy takiej temperaturze oraz wilgotności chyba się nie musimy obawiać, aczkolwiek nie znam się na tym. Może masz rację, zawszeć czyściej jest ogólnie lepiej. Pomarańcze się kończą, ciekawe co jest dalej? - zastanawiał się sierżant.
Dalej był 'zwykły' las, jeśli zwykłym można było nazwać coś, co bardziej przypominało kawałeczek amazońskiej dżungli, przynajmniej jeśli chodzi o bogactwo roślin. Girlandy kwiatów, rozsiewających tysiące różnorakich woni, krzewinki, krzewy, drzewka i drzewa, te ostatnie obrośnięte powojami i i poowijane lianami.
Feeria barw... i pojawiające się w pamięci ostrzeżenie Dafne, że niektórych kwiatów lepiej nie tykać.
- Ponoć i jakieś halucynogenne roślinki można tu znaleźć - powiedział Axel - na wyspie - sprecyzował - więc na wszelki wypadek lepiej nie zrywać żadnych kwiatów.
- Spoko, także słyszałem, że są tutaj jakieś niebezpieczne. Nie będę ryzykował, bowiem widziałem już kilku żołnierzy nabzdryngolonych jakimś świństwem. Taki jeden próbował nawet wspiąć się na czołg oraz nasikać do lufy. Oczywiście nie wyszło mu, ale miał szczęście. Upadł bowiem, połamał sobie nogę, wysłali go do ojczyzny na leczenie z orderem za odniesienie rany na służbie. Hm, co to właściwie za te duże liście po lewej - wskazał na kolejna grupe roślin. - Czy to przypadkiem nie fasola?
- Masz rację - przytaknął Axel. - Skarb, prawdziwy skarb. Równie cenny, jak kukurydza. Mięso dla ubogich. Jeśli dobrze pamiętam, ma mnóstwo białka. - Spojrzał na Terry'ego. - Musimy się nauczyć to uprawiać. Może aalaes'fa się na tym znają. Niemożliwe, by to przetrwało parę setek lat samo z siebie. Ktoś musiał się tym zajmować. Niestety... rolnictwo to nie moja domena.
- Rolnictwo istnieje, taką tylko posiadam wiedzę. Fasola jest sympatyczną rzeczą, chociaż straszne są po niej gazy - Terry mruknął zastanawiając się, co byłoby, gdyby sobie w domku wszyscy ułożyli się po fasolowym obiedzie. Uff, byłoby grzmiąco oraz wszystkie owady zwiewałyby gdzie pieprz rośnie. Zaraz, może pieprz także tutaj znajdą, albo skałę chlorku sodu, czyli sól, chociaż tę można było uzyskiwać bez problemu z wody morskiej. - Będziemy musieli po powrocie spytać, czy któraś spośród dziewcząt ma pojęcie na temat uprawy, chociaż wcale nie jestem pewny, czy jest konieczna. Widziałeś kiedyś rośliny, które zakwitałyby, owocowały, odpoczywały obok siebie? Jakaś magia tego dziwnego miejsca. Cóż idźmy dalej. Banany, grejpfruty, pomarańcze oraz fasola, woda w strumieniu, ciekawe co jeszcze? Bambus przydałby się na konstrukcje choćby, bowiem tamten przy pierwszej plaży jest daleko.
- Też mam wrażenie, że tutaj rzucisz pestkę na ziemię, a po pół roku zaczniesz zbierać owoce - stwierdził Axel. - Jeśli trzeba będzie, to zaczniemy eksperymentować. Co do soli, to masz rację. Mamy pod ręką dużo morskiej wody. Będziemy mieli niewyczerpane źródło soli... Ale pewnie lepiej się z nią ograniczać.
- Mamy też liany na ewentualne konstrukcje - dodał. - No i trochę drewna, tam gdzie wiatr powalił drzewa, gdzie przechodziliśmy, idąc do chatki.
- Jeśli dobrze pamiętam, to Alaen stwierdziła, że możemy ścinać drzewa. Przynajmniej tak mi się coś kołacze. Znam się nawet na takim budownictwie całkiem nieźle. Nawet bez gwoździ dałbym radę zrobić coś sensownego - stwierdził sierżant.
- Serio? A nie mówiła czasem o tym, że drzewo powinno wyrazić zgodę? - Axel nie był pewien, czy Alexander coś takiego przetłumaczył. - Mam nadzieję, że nie policzyli tutaj każdego drzewka i krzaczka. Trzeba się dowiedzieć u źródeł, czyli jak Alexander wróci.
- Nie wiem, może mi się przesłyszało. Bowiem sam nie znał łaciny, zaś zrozumienie Alexandra nie zawsze wychodzi mi właściwie najlepiej. Zresztą mógł mówić dobrze, mogłem źle usłyszeć. Warto spytać jednak. Bowiem bez drzewa istnieje tylko sposób budowy z bambusa. Ewentualnie gliny, jeśli znajdziemy - sierżant wcale się nie upierał, bowiem rzeczywiście, coś mógł nieprawidłowo interpretować wtedy. - Ciekawym, Axelu, jakież znalezisko nas czeka po pięknej fasoli.
- Kawa? Herbata? Może kolejne przyprawy? - sugerował Axel. - Oby nie tytoń... - dodał ciszej. Chociaż tej używki zdecydowanie nie zaliczał do przypraw., to po prostu nie lubił smrodu papierosów, i jeśli życzenia miałyby się sprawdzać, to wolał to od razu zaznaczyć. - Chciałbym znaleźć, na przykład, chlebowiec.
- Chodźmy znów nad rzeczkę - zaproponował, gdy poletko fasoli się skończyło. - Może wreszcie trafimy na glinę.
Spojrzał w stronę strumienia.
Idąc dalej wzdłuż brzegu i szumiącej rzeczki Terry i Axel spostrzegli, że w pewnym miejscu ziemia pod ich stopami posiada żółte i ciemno pomarańczowe smugi. W dodatku, podłoże stało się bardziej miękkie niż wcześniej.
Naprzeciwko nich, po drugiej stronie rzeczki nadal znajdowały się skały. Miały tu różną wysokość i wgłębienia, które w niektórych momentach przypominały mniejsze i większe wejścia do jaskini.
- Jak sądzisz, ktoś tam mieszka? - zagadnął Axel, po czym odwrócił wzrok od skał i spojrzał pod nogi. - To nie wygląda na zwykłe błoto.
Przyklęknął i wziął w dłonie nieco miękkiej i lgnącej do palców substancji.
- Nie znam się na tym - odparł krótko Terry. - Potrzebny byłby geolog, ale skoro jest miękka, może to jakiś rodzaj poszukiwanej gliny, lub czegoś podobnego. Bez względu na to, co to jest, może posłużyć nam bardzo dobrze, i do pieca i do nowych domostw. Inna kwestia, że na przygotowaniu gliny także się nie znam, poza tym, że trzeba ją zgromadzić, zalać wodą, zostawić na jakiś czas, po czym ponownie zalać i tak parę razy. Wtedy jest plastyczna oraz doskonale się kształtuje. Jednak czy to prawda? Może ktoś ma jakąkolwiek wiedzę na ten temat - zastanawiał się Terry, który wahał się, czy to coś może być tak poszukiwaną glina, czy też raczej bezużyteczną paćką. Jeśli jednak byłaby to glina, byłoby wspaniale. Pewnie ze względu na potencjalną wagę znaleziska jakoś przeoczył początek wypowiedzi Axela.
Jeśli ktoś faktycznie mieszkał w tych jaskiniach i na tych skałach, najwyraźniej właśnie usłyszał wołanie.
Pierwszy spostrzegł się Axel. Jakaś niespodziewana intuicja kazała mu po prostu unieść głowę ku górze i spojrzeć na skały. A może, kątem oka po prostu wyłapał ruch?




Znajdująca się tam dziewczyna, wystawiła póki co głowę zza jednej z nich. Reszty ciała nie było widać. No… może prócz dwóch okrągłych piersi, z ciemnymi sterczącymi sutkami. Patrzyła na panów jednocześnie ciekawsko, co z lekkim uśmiechem na ustach.
- Dzien dobry! - Axel skinął głową i uśmiechnął się do dziewczyny. - Terry, widzisz? - powiedział cicho. - Mamy... towarzystwo…
- Towarzystwo, niby jakie? - Terry wlepiał akurat spojrzenie w ziemię. Małpy, czy papugi, czy latające małpy mające papuzie dzioby, tak sobie jakoś wyobraził słysząc słowa Axela. Podniósł spojrzenie …
- Dzień dobry - odruchowo powtórzył po Axelu. Kobieta bowiem wcale nie przypominała ani małpy, ani papugi, raczej … - Syrena - wyrwało się sierżantowi, który odskoczył do tyłu, bowiem wewnątrz wyobraźni stanął obraz pierwszej nocy na piaszczystej plaży oraz pochód syrenozombie.
- Ohhh… dzień dobhry pahowie… - odezwała się dziewczyna, unosząc się lekko na łokciach. Czy była syreną? Ogona nie było widać, gdyż nadal była schowana za skałami. - Jakh dobhrze, że was widźhę - oznajmiła, zachrypniętym, ale bardzo dojrzałym i kobiecym głosem. - Syhrenką nie jestem, one są przeciesz shłe… ale nóżkha zakhlinowała mi się między skhałkami… pomożecie? - poprosiła uprzejmie.
Prędzej trupem padnę, pomyślał Axel, pamiętając o zakazie przekraczania rzeczki. Poza tym syreny były rude, wróżki - jasnowłose. Pozostawał niewielki wybór.
- Przykro nam - powiedział - ale nie możemy tam przejść. Woda nam szkodzi... Ale może zawołamy kogoś na pomoc?
- Szkodzi? - jakoś nie podchwycił w pierwszej chwili idei Axela. Szczęśliwie najpierw przestraszył się tego pięknego, seksownego zjawiska, które jednak paskudnie mu się kojarzyło. Szlag trafił. Jeśli jednak rzeczywiście potrzebuje pomocy? Prostoduszny sierżant uważałby za wstrętne niepomaganie komuś naprawdę potrzebującemu. Kolejny pomysł Axela przyszedł jak znalazł.
- Tak tak, pomożemy. Hop hop!!! - wrzasnął. - Kobieta w potrzebie, powtarzam SOS!
- Oh, phanowie. Nikhogo tu bowiem nie mha. Czekham tak od ghodzin kilkhu… i nic… choć na pomoc khrzyczałam już nie jedhen raz… - poskarżyła się, robiąc przy tym smutną minę.
- Nie możemy przekraczać wody, ale proszę poczekać, zaraz poszukamy jakieś liany. Wyciągniemy panią stąd - Terry gotów był uruchomić swoje komórki szare, żeby jakoś pogodzić wodę z ogniem.
I wtedy zarówno Terry jak i Axel usłyszeli cichy jęk. Który przeradzał się powoli w płacz. Niemowlęcia.
Czarnowłosa dziewczyna na ułamek sekundy uśmiechnęła się chytrze, przebiegle i z błyskiem w oku.
- Oh phanowie… dziecko moje phłacze, a dojść do nihiego nie mogę. Jeśli nie mhi to jhemu phomóżcie choć.
Bez jaj, tutaj się Terry wkurzył. Żadna matka, po prostu żadna, nie zapomniałaby o dziecku, lecz prosiła o pomoc najpierw ze względu na nie. Ta gadała trzy po trzy, zaś dziecko nagle pojawiło się potem. Sierżant zaciął wargi nieodzywając się. Patrzył na Axela.
- Pobiegniemy po pomoc - zaoferował się ten ostatni. - Z pewnością znajdziemy jakiegoś aalaes'fa, który będzie mógł ci pomóc - zapewnił. - Gdzieś tam - machnął w nieokreślonym bliżej kierunku - jest chyba ich osada. Zaraz wrócimy - dodał. - Nie stracimy zbyt dużo czasu - dodał.
Obrócił się na pięcie.
- Ta ta, przefruną, żeby ci pomóc i nawet dzieciątko podadzą - powtórzył sierżant pragnąc dać nogę za Axelem. Tutejsze piękno było zwodnicze oraz budziło obawę.
- Niedobhrzy phanowie… - syknęła czarnowłosa. A w tym momencie, zarówno Terry jak i Axel poczuli, jak ziemia pod ich stopami gwałtownie zaczyna się poruszać i przesuwać ich w stronę wody, zupełnie jakby stali na pędzących ruchomych schodach.
Terry instynktownie odskoczył do tyłu. Kilka centymetrów dalej od wody, grunt był stabilny. Axel jednak nie utrzymał równowagi i padł na pupę. Co gorsze jego stopy już dotykały wody.
Axel nawet nie próbował się podnieść. Odwrócił się i spróbował na czworaka oddalić się od niebezpiecznego, ruchomego brzegu. W stronę Terry'ego rzucił torbę, chcąc ją wykorzystać zamiast liny.
Boyton w pierwszej chwili chciał wyciągnąć kompana, łapiąc ramię Axela, ale zamiast niego złapał torbę. Wystarczyło mocne pociągnięcie, albo przynajmniej liczył na to, że wystarczy.
- Dajemy! - krzyknął pociągając za siebie.
Axel, trzymając z całej siły torbę i ciągnąc ją w swoją stronę, ruszył na czworaka, najszybciej jak mógł, w stronę Terry'ego i, zarazem, bezpieczniejszego kawałka lądu.
- Ty oszustko, rada złych wróżek powinna ci odebrać prawa rodzicielskie! - wrzasnął do kobiety Terry ciągnący Axela, najpierw poprzez torbę, potem zaś złapawszy za rękę. Jak taka ładna dziewczyna mogła się tak paskudnie zachowywać? Rodzaj używanej magii wskazywał ewidentnie na złą wróżkę ziemi. Pytanie tylko, dlaczego bardziej użyła swojego zaklęcia na Axelu? Przypadek jakiś, ale może wyczuła od niego związek z syreną, zaś stojący przy nim Terry był tylko jakimś tam średnio interesującym ludziem.
Dziecko które płakało w tle jakoś magicznie umilkło. Zamiast niego teraz pojawił się głos Karen.
- Terry, pomóż mi Terry! - zawołał głos, chociaż dziewczyny nie było widać.
Czarnowłosa zaś, pozostając w tym samym miejscu co była, ruszała się tylko lekko w dół i lekko w górę, słabiej lub mocniej unosząc na ramionach. Patrzyła na dwójkę tak… że gdyby wzrok mógł pożerać… byliby już pożarci. Ziemia przed nimi wciąż tańczyła, nie mogąc jednak dosięgnąć ich stóp. To musiało być bardzo irytujące, a było to widać po dziewczynie.
- Cholerna magia! - syknął Axel, nie ustając w próbach dostania się jak najdalej od czarnowłosej wiedźmy.
Gdyby przez sekundę sierżant królewski wierzył, że tam jest Karen, ruszyłby pomimo tej całej zapchlonej magii. Ale Karen była na przeciwległym krańcu wyspy, zaś ta oszustka najpierw udawała skrzywdzonego Czerwonego Kapturka, potem dołożyła dziecko, teraz zaś Karen. Właśnie, skąd wiedziała, jaki głos ma Karen? Czytała im w myślach, albo śledziła. Odskoczył jeszcze trochę, widać bowiem było, iż jej czary mają ograniczony zasięg.
- Powinno być ci wstyd! - wrzasnął odsuwając się ponownie. - Nie powinnaś posługiwać się takimi sztuczkami. Gdybyś uczciwie poprosiła, moglibyśmy pomóc, a tak, co? Nieładnie, nieładnie, taka ładna dziewczyna oraz taki charakterek.
- Axelu! Axelu! - tym razem usłyszeli głos Dafne - Chodź tu do mnie, gdy ja nie mogę przyjść do ciebie. Chodź do mnie Axelu! Chodź! Potrzebuję cię! Nie zawiedź mnie!
Gdyby nie wcześniejsze sztuczki, to kto wie, jak by Axel zareagował. Cholerna 'vo chyba wie o nas wszystko, pomyślał, zastanawiając się, jak to jest z czytaniem w myślach. Będzie musiał, przy okazji, dowiedzieć się czegoś od Dafne..
- Wybacz, ale pamiętam wszystko, co mi mówiono po wielokroć - odparł, w przerwie między jednym zgrzytnięciem zębami a drugim.
Dobrze, że sobie przypomniał, co mówiła Dafne - że ona i Oaala mogą spokojnie odwiedzać łąkę na terenie 'vo.
Czarnowłosa dziewczyna ziała wściekłością. Czy dlatego, że po tej stronie rzeki była bezsilna i nic więcej nie mogła zrobić? Czy może dlatego, że jej niecne sztuczki nie działały na panów. Podniosła się wysoko na łokciach sycząc na nich niczym wąż.
I wtedy…
Coś się stało. Zupełnie nagle odwróciła głowę w swoją lewą stronę, jakby coś tam się poruszyło. Grymas wściekłości zastąpiło zadowolenie.
- Muuuuszheczka w pajęczynce hhhhhhhhhhhhhhhhhhhhheheheee… - Kobieta brzmiała na zaiste, rozadowaną.
Wtedy właśnie Terry rzucił kamieniem. Schylił się i po prostu cisnął korzystając z tego, że wstrętna wróżka patrzyła się na bok.
Co prawda dziewczyna nie dostała w głowę, ale widocznie podziałało… bo zaczęła znikać, chociaż nie podniosła się na nogi. Panom mogło wydawać się, że ich nie miała… a zamiast nich wił się za nią węży ogon. Ale, było to mignięcie, po którym jej sylwetka całkiem znikła.
Wąż? Syrenki, wróżki... Czyżby aalaes'vo były półludźmi-półwężami?
Axel spojrzał na Terry'ego, chcą uzyskać potwierdzenie swych przypuszczeń.
- Widziałeś to, co ja? - spytał. - Ni to baba, ni wąż?
- Taaaa … - odpowiedział zaszokowany owym obrazem Boyton.
- Wracajmy do naszych - powiedział. - Coś musiało się stać. Aalaes są bezpieczne za rzeką, może któraś z dziewczyn...? - Nie dokończył.
- Nie mów nawet. Ale czy tam się coś wtedy ruszyło? - wskazał stronę, gdzie popatrzyła wredna wróżka. Czy coś stamtąd nie wyjdzie, czy jak. Jeśli natychmiast wyszłoby, mogli pomóc tej osobie. Jeśli nie, trzeba było na gwałt powracać.
- Pieprzyć tę wiedźmę. Jeśli coś się komuś stało, to sami nie damy rady. Może trzeba będzie poszukać jakiejś aalaes'fa i prosić o pomoc. - Axel, nie otrzepując nawet spodni, ruszył szybko, na skróty, w stronę obozu.
- Biegiem! - wrzasnął Terry pędząc niczym chart pomiędzy drzewami.
Axel równie szybko podążył za nim, nie chcąc pozostawać za bardzo z tyłu, ani też - mimo pośpiechu - nie stracić wszystkich sił ani oddechu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-11-2016 o 16:12.
Kerm jest offline  
Stary 24-11-2016, 23:07   #136
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Karen & Alex - wyprawa do kamiennych dłoni

Alex popatrzył na pisarkę.
- Jak te łapki nad wodą, na morzu to tam jak rozumiem? - Bezbłędnie wskazał kierunek bo i nie było siły aby siedziba Augustyna mieściła się z drugiej strony. Tam dotarli z Wendy aż po skały. - Daleko to?
Karen zerknęła na niego i mruknęła ‘hmmm’
- No tak niecała godzina marszu po plaży właśnie w tamtą stronę - powiedziała mu. Przyjrzała mu się i stwierdzając, że jest już chyba gotowy kiwnęła głową
- No to możemy iść jak mniemam - więc jak oznajmiła, tak odwróciła się, rozpoczynając podróż. On na to skinął głową i ruszył obok pisarki swoim lekko niezgrabnym krokiem dostosowując się do jej tempa.
- A to ptaszysko, to skąd w ogóle? - spytał przerywając ciszę.
- A to ptaszysko, to właśnie stamtąd. Sądzę, że wcześniej było przywiązane do Augustyna, bo jak odnotowałeś, mówi i to po angielsku. No i zmieniłam mu imię na Figlarz, dałam trochę jeść i się przykleił. Pocieszny - rozczuliła się nad zwierzęciem Karen. Powoli zbliżali się do ominięcia skałek, które były obecnie bazą pisarską rudowłosej. Zerknęła w ich stronę z odrobiną nostalgii. A po chwili zamyśliła się
- Hmm… Powiedz mi Alex… Jak to jest z wami, co? Znaczy… Kurczę. Chodzi mi o tę całą sprawę z Dafne i o Monikę. Nie chcę szczegółów, ale fajnie by było, gdyby jasne było co i na czym stoi… - wyraziła swój pogląd na sprawę i zerknęła na Alexandra, a on jakby skulił się trochę pod tym pytaniem.
- Nie wiem, Karen - odpowiedział szczerze, choć skupiał się tylko na części pytania. - Coś mnie trzepło od samego początku - powiedział ociągając się trochę. - Ładna ta syrenka cholernie, ale pusta taka trochę i dobra do porzygu. Wręcz nienaturalnie. A jak ją słyszałem to jakby muł mnie kopnął, odbiło kompletnie. Ciężko było myśleć o czym innym. Zawsze miałem trochę zajoba na punkcie ślicznego dziewczęcego głosu. - Pokiwał głową. - Już nawet kombinowałem, czy to nie jakaś magia. W legendach stoi o pięknych syrenach głosem oczarowujących żeglarzy. Jak ta banda wyszła z morza to też śpiewem kusiła, wzywała. Możliwe, że Dafne też to w sobie ma i mi tak odbiło na jej punkcie? Ale ogarnięte już, słowo. - Uniósł dwa palce jak do przysięgi i uśmiechnął się lekko.
Karen pokiwała głową. No nie do końca była przekonana, że te określenia w temacie Dafne jej pasowały, ale to było zdanie Alexandra. Miał do niego prawo
- Pomogła nam, to się ogromnie liczy. Wolałabym, żeby się do nas nie zeźliła… - groziła? Nie. Raczej wyrażała swoje zdanie. Zaraz ponownie spojrzała na Alexandra, odrywając wzrok od horyzontu, gdzie mieli iść
- A Monika? - zapytała z nutką zaintrygowania w głosie.
Wolałby żeby zadała inne pytanie…
Na przykład: “ile diabłów mieści się na końcu szpilki” albo nawet “jakie materiały są odpowiednie do tworzenia dyferencjałów w klimacie właściwym dla wyżyny tybetańskiej”.
Lepiej by się odnalazł.
Nawet nie wiedząc co to dyferencjał.
- W sensie… że co Monika? - Kopnął piasek i spojrzał czujniej na pisarkę. Choć gdy mówiła o Polce wzrok mu jakoś zmiękł.
Karen pokręciła głowę i spojrzała na niego ze skosu
- No proszę cię, widać jak na dłoni, że coś jest na rzeczy - oznajmiła mu i uśmiechnęła się lekko. Sprawiało jej to przyjemność, że trochę go torturowała? Tak. Ponieważ potem będzie miała dobry powód, by poploteczkować z Moniką!
Zastanawiał się przez chwilę czy dobrze zrobił godząc się na tę wyprawę. Mówiła, że ile? Godzina?
Jęknął w duchu. Słońca na niebie zaczęły dziwnie kojarzyć się z lampą świecącą prosto w oczy w pokoju przesłuchań.
- Ech… - westchnął w końcu. - bo to ja wiem? - burknął. - W każdym razie coś dziwnego, nie kumam. Nie idzie o seks, więc sam już nie wiem o co.
Karen popatrzyła na niego jakby był chory, szalony, albo głupi. Albo jakby urwał się z Księżyca. Swoją drogą, ksiądz i rozważanie seksu? To ewidentnie jej zdanie o kościele się teraz nie poprawiało
- Hm… A może to miłość Alexandrze… - rzuciła patrząc w dal i udając, że wcale na niego nie zerka.
- A może nie - wzruszył ramionami - można jakiś test na to? Jak ciążowy? Może to zauroczenie jak syrenką? Może… coś zupełnie innego? Ech… - pokręcił głową - normalnie jest prosto, chce się zaciągnąć do łóżka, się to robi. Od początku wszystko jasne dla obu stron. A tu wszystko jakieś po… - urwał - pokręcone.
- A rozmawiałeś z nią o tym? - zapytała spokojnym tonem Karen. Zsunęła z nadgarstka wstążkę, którą pierwszego dnia zrobił jej Terry i związała sobie nią włosy na karku, by trochę jej było chłodniej w szyję, w końcu z tą rudą grzywą prawie do ud nie było jej wcale wesoło w takim upale.
- Mhm… - wydał z siebie. - Jest na mnie trochę zła i chyba zawiedziona. Że nie wiem czego chcę, że… - o Wendy mówić nie chciał - no powiedzmy, że zrobiłem coś czego nie pochwala, co ją mogło zranić. Poza tym to katoliczka Karen, jedyna tu na wyspie. Widzi problem w hm… no moja stylówa ubioru go kreuje gdzieś tam w tym ślicznym łebku.
Karen uniosła brew, po czym popatrzyła na niego od góry do dołu i z powrotem
- No sutanny już nie nosisz - pozwoliła sobie zauważyć ten jakże wcale nie drobny szczegół.
- Musisz zdefiniować co czujesz i tyle. Postaram się wymazać z mózgu temat księdza i seksu, ale tutaj i teraz jak dla mnie jesteś już zupełnie zwykłym gościem. Zwłaszcza po tym popisie wczoraj - uniosła brew i uśmiechnęła się lekko. Sama jednak westchnęła, bo całe to zamieszanie, było jednak niezbyt wesołe.
- Kolejna… - parsknął ze śmiechem. - Śluby czystości, to mnisi w klasztorach, celibat to stan bezżenny. A co czuję to nie wiem i coś mi się zdaje, że muszę skupić się raczej na tym czy jestem w stanie się dostosować. Wiesz, zrzucić sutannę można. Cholernie niewygodne w niej tutaj. Można i dać se spokój z… hm… zawodem, sutanna miała wylądować w koszu w Niemczech. Ale przyzwyczajenie? Choćby taka monogamia. Nieproste.
Teraz to Karen się zamknęła na chwilę, przetwarzając wszystkie informacje które jej podarował. O PAAANIE…
- Fiuuu… - wydała dźwięk i zaczęła się śmiać cichutko.
- Cholera, a myślałam, że ja mam zabawne życie towarzyskie - i zdecydowanie mówiła tu o tym ‘innym’ życiu towarzyskim. Pokręciła głową. Ksiądz, który właśnie wyjaśnił jej poprawną formę znaczenia słowa celibat i jeszcze w tej samej wypowiedzi utwierdził jej info, że przywykł do poligamii? O do diaska. Musiała wylądować w innym wszechświecie, żeby zderzyć się z taką osobistością!
- Dobraaa… Może więc… Zmienimy temat. Zapytałam cię o coś, dla rewanżu też możesz zapytać - oznajmiła, bo wolała na razie pozostawić to pole, zanim wdepnie gdzieś, gdzie by nie chciała.
- Hm… o wszystko? - upewnił się.
To pytanie zbiło Karen trochę z tropu. Zamyśliła się, po czym uznała, że wdepnęła mu na delikatny temat, to będzie honorowa
- Tak. Ale jedno - ustaliła zasadę.
- Miałaś kiedyś tak, że ktoś z kim byłaś lub planowałaś puścił się na boku?
Rudowłosa spojrzała na niego z uwagą
- Em… Hm… Tak miałam. Czemu pytasz? - odwróciła kotka ogonem.
- Ooookeeeeey, a gdybyś nie miała podstaw do wymagania wierności, byłabyś wściekła? Wiesz, chodzi mi o chłopaka jeszcze na płaszczyźnie potencja...
- Przespałeś się z kimś na wyspie? - przerwała mu Karen.
- Ja? Eeeee, czyje teraz pytanie miało być? - Spojrzał na nią bacznie.
Pisarka zerknęła na niego z ukosa
- Nie jestem głupia, a kompilacja twoich wypowiedzi, właśnie wskazuje na potencjalny powód zawiedzenia Moniki? Mylę się, to mnie popraw. Bo tak mi przyszło do głowy to nagle… - powiedziała. W końcu była pisarką, intrygantką i twórczynią thrillerów. czego się spodziewał.
Chyba nie tego.
Może by mu przeszło przez myśl, że w stosunku do niej to głupi temat, gdyby przeczytał choć jedną jej książkę.
- Wiesz… zdradzać można i w myślach… - zwinnie balansował na pokrytych mydłem palach w karkołomnej próbie przeskoczenia nad przepaścią - słowach, w sensie odzwierciedlających myśli… - Tak, temat myśli był tu jeszcze bardziej śliski. - W każdym razie nie uzurpujesz sobie pełnego prawa przez jasną deklarację “jesteś mój”, a wściekasz się, że Twój luby przespał się na boku, gdzie tu sens?
Karen im dłużej Alex mówił i mówił, robiła się zniecierpliwiona
- Tak, czy nie. Zgadłam, czy się mylę? Możemy sobie poteoretyzować. A więc, generalnie kobieta przywiązując się do kogoś, zaczyna wiązać z taką osobą ciche plany. Nie wszystkie tak mają, ale te wiodące mniej wyluzowany żywot tak. W momencie, kiedy się zakochują, darują komuś na otwartej dłoni cząstkę siebie. No i w momencie, kiedy ten ktoś nie odwzajemnia jej uczucia, albo zdradzi jej szczere zaufanie, to tak jakby trzasnął jej boleśnie w tę rękę z tym kawałkiem siebie. Może i nie zostały powiedziane żadne umowy, ale jednak następuje zranienie na duchu takiej dziewczyny. Chciałbyś, żeby twoja luba przespała się na boku z kimś? - zapytała na koniec swojej hipotezy i ponownie na niego zerknęła.
- Mężczyzną, czy kobietą? - zaciekawił się starając to uściślić.
- Jeśli szczerze by ci na niej zależało, to nie ważne z kim. Z kimś poza tobą - odparła mu Karen.
Wspomniał Gallano. Zdecydowanie chciał wyrzucić choćby namiastkę tego co otrzymał w myślach Moniki. Białe prześcieradło...
Wspomniał Wendy. One dwie w łóżku, chęć dołączenia...
- Cóż… - odpowiedział nieprzekonany chyba do końca. - Coś w tym jest. Jezu, jakże wy jesteście skomplikowane. - Pokręcił głową.
Karen uśmiechnęła się
- Nie jesteśmy skomplikowane. Po prostu myślimy nieprostoliniowo - wyjaśniła mu, w zasadzie nie wyjaśniając nic
- Ale zastanów się nad tym. I nadal nie odpowiedziałeś mi, czy zgadłam, ale dobra. jak uważasz. - Choć nie brzmiała na taką zachwyconą.
- Hm… Aalaes, ten frajer wczorajszy, nie może mieć dzieci z innymi Aalaes. Myślisz, że… Może nie tylko Monika dostanie propozycję? Alaen dziwnie patrzyła na Terry’ego - rzekł niewinnie.
- Tak, widziałam - odezwało się grzmienie rudej burzy ‘Karen’. Sama się nad tym od wczoraj zastanawiała
- Sama się nad tym od wczoraj zastanawiałam. Będę miała zamiar porozmawiać o tym z Dafne. - Powoli spuszczała parę, orientując się, że chyba coś ją poniosło.
- Mhm… - Alex uśmiechnął się lekko patrząc na pisarkę. Kontrofensywa rozwijała się. - Powiedzmy, że Alaen zaproponuje to Terry’emu, a on z jakichś (zupełnie nie wnikajmy, ot teoretyzujemy) powodów odmówi. Axel jest zajechany w Dafne po uszy, zresztą za coś takiego ona wyrwała by mu jaja. Gdybym ja się zaoferował, aby Monika za to odzyskała słuch… zdradziłbym ją, choć ona sama nie widzi się ze mną, bo jestem księdzem? Czy też byłby to czyn moralnie piękny? “Poświęcenie dla niej”? Hm, Karen? Bo żeby jej nie ranić, może powinienem pogadać z Terrym. Poprosić go?
Karen spojrzała na niego bardzo powoli obracając głowę
- Zgadłam, prawda, dlatego to strzeliłeś. Bardzo zabawne. Bardzo - powiedziała głosem spokojnym jak oko cyklonu. Alexander wchodził na bardzo niebezpieczne pole.
- Zabawne? Ja pytam poważnie… - Alex na poważnego faktycznie wyglądał. - Co do “zgadnięcia”. Gdyby była to prawda, to zaczęłabyś drążyć “z kim”. Wplątałbym w to osobę inną. Nie przyszło ci na myśl, że Monika może po prostu dowiedziała się o tym, że chciałem stuknąć wróżkę i zrobić jej dziecko, aby Monika odzyskała słuch i nie musiała zachodzić za to w ciążę?
Karen starała się rozluźnić zesztywnienie mięśni, które na chwilę na nią wpełzło
- Nie wiedziałam, Alexandrze, dlatego zapytałam, czy się mylę. Tak czy inaczej uważam, że to cholernie durny pomysł. chyba że lubisz wsadzać w co popadnie, tłumacząc ‘szczytnym’ celem. Do diabła - pokręciła głową i westchnęła. Cała ta wizja handlu dzieciakami była dla niej czymś koszmarnym. Skrzyżowała ręce pod biustem, zirytowana.
- Propozycja tego wróżka była obrzydliwa. 9 miesięcy noszenia dziecka, a potem oddanie go. Poza tym bycie potraktowaną jako zwykły inkubator. - W głosie księdza przebłyskiwała zimna logika. - Uczucie do tego dziecka noszonego pod sercem, rosnące uczucie, w końcu bolesny poród i przymus oddania go. To wręcz bestialskie, szczególnie jak stawia się na szali coś takiego. Słuch dla głuchoniemej… - Ksiądz spojrzał na Karen. - To wręcz niebywały akt zbydlęcenia, prawda? Dla nas. Oni mogą na to patrzeć inaczej. A w drugą stronę? Wybacz mi spłycanie i lekką wulgarność Karen. Ale z drugiej strony jest opcja siania spermą w krótkich aktach spełnienia. Przyjemności. Zaciążanie za… słuch Moniki? Może za powrót? W sytuacji gdy oni, aalaes traktują to jako coś naturalnego? Coś do czego sami dążą? Nie mam zamiaru zakochiwać się we wróżce, tu - wskazał głowę - jej nie będzie. Tu też nie - wskazał pierś. - To wciąż durne?
Milczała przez naprawdę długą chwilę. Karen nie mogła zaakceptować takiego czegoś. Pojąć pojęła, ale w ogóle nie mogła przez dłuższą chwilę pozwolić sobie na rozważenie czegoś takiego. Może kto inny na jej miejscu uznałby, że ten układ ma rację istnienia. Rację bytu
- Znajdź jedną kobietę z Ziemi, która pozwoli swojemu facetowi zamoczyć w ramach handlu - zamruczała.
- Pary bezpłodne czasem sięgają po matki zastępcze. Kobieta nie może, ot handel: inna im rodzi. Wiesz, że czasem jest to w ramach aktu seksualnego, a nie w laboratorium? Żona trzyma dziewczynę w objęciach, jej mąż zapładnia. - Wzruszył ramionami. - Sacrum aktu, z osobą trzecią w nim uczestniczącą. W ramach handlu. U nas, na Ziemi.
Karen zasznurowała na moment usta
- Załóż hipotetyczną sytuację. Masz tu dziecko z Moniką. Gdzieś w międzyczasie, pukniesz ze trzy panie wróżki, urodzą dzieci. I w malowniczej przyszłości, twoje dziecko będzie pukało twoje inne dzieci. W ramach handlu? - pisarka pojechała, ale taka sytuacja, gdyby wizja pozostania na wyspie była rozważana, mogłaby mieć miejsce, skoro uznaliby taki handel za ‘w porządku’.
- Rozejrzyj się. Ilu tu widzisz ludzi? Jeden Augustyn? A bywali tu nierzadko. Odchodzili. My też odejdziemy. Poza tym… - uśmiechnął się krzywo, z lekkim zdegustowaniem. - Kobieta zachodzi w ciążę, szał radości w domu. Biedny mąż nie wie, że to dziecko listonosza. To dziecko podrywa córkę listonosza na zakrapianej imprezie. Bo nie wie. To się dzieje od wieków. Jak wszystko jest jawne, to przynajmniej wiadomo które z dzieciaków nie powinny ze sobą spać, nie?
- Nie licz na to, że zaakceptuję twój pogląd. Rozumiem go. Jest racjonalny, ale kurwa... Wepchnę ci claymore w plecy, jak rzucisz tym tematem na forum innych - Rudowłosa Irlandka zdecydowanie nie żartowała, bo aż jej się akcent wyostrzył. Zamilkła na chwilę, chyba zaskoczona własnymi słowami i zmarszczyła brwi, odwracając wzrok od Alexandra. Zaczęła gryźć wargę, co było jej odruchem, gdy o czymś intensywnie myślała.
Alexander posłusznie milczał, nie chciał drążyć.
Karen milczała przez dłuższą chwilę, gdy mijali już palmy kokosowe i powoli na wodzie przed nimi zaczynał się w odległości rysować dziwny, dość specyficzny kształt
- Powoli dochodzimy… - oznajmiła, jakby Alexander nie miał oczu i sam nie widział, ale jej ton przynajmniej nie był już teraz tak ostry jak wcześniej. Stał się nieco pochmurnie przygnębiony. Najwyraźniej jednak, bardzo powoli nadchodziło rozpogodzenie.
Ksiądz wykorzystał to by przerwać niemiłą ciszę w zupełnie innym temacie:
- Potrzebujemy drugiej chatki, szałasów, czy cokolwiek...
Karen kiwnęła głową
- Tak, wydaję mi się, że to nie najgorszy pomysł, ale budowanie czegoś solidnego trochę nam zajmie - odpowiedziała spokojniejszym tonem. Gdy dochodzili bliżej, teraz ‘dłonie’ były zdecydowanie wyraźne dla obserwacji i podziwiania. Karen uważała ten widok za niezwykle zabawny i pomysłowym było zamieszkać na jednej z nich. Choć nieco upierdliwym.
Alex też patrzył na to jak oczarowany. Widząc to po raz pierwszy daleki był od kategorii “zabawne”.
- Porozmawiałabyś z Ilham? - spytał. - Sam bym to zrobił, ale niby inna religia, może być nastawiona do mnie od razu “na jeża”. Katolicki ksiądz, facet. Ona nie powinna spać cały czas poza chatą. Może jakoś ją przekonasz?
Karen skrzywiła się
- Chyba powinieneś poprosić o to Wendy, albo Monikę… Nie rozumiem o co chodzi, ale Ilham zdaje się… Mnie omijać - odpowiedziała mu i słychać było, że ten temat nieco ją trapi.
- Może jeszcze parę dni i przywyknie do tej nowej sytuacji w jakiej się znalazła. Miła dziewczyna, szkoda jej gdy się tak męczy. To trochę paradoksalne nie? - Zerknął na pisarkę. - Rozbitkowie, ocaleńcy z katastrofy. Zupełnie nienaturalna wyspa. Wróżki, syrenki, strefy. Ludzie naturalnie garną się w grupę, a ona alienuje. Ech ta odmienna kultura…
Karen kiwnęła głową
- Każdy reaguje tak, jak został nauczony. Może po prostu ona uważa, że w ciężkich sytuacjach można ufać i liczyć tylko na siebie - wzruszyła ramionami. Nie było to nic nadzwyczajnego, sporo ludzi miało taką postawę, a może u Ilham przejawia się ona tak bardzo wyraźnie
- To dałbyś radę dopłynąć tam i wejść na górę? - zapytała, spoglądając na Alexandra. Oczywistym jest o czym teraz mówiła.
- Dopłynąć tak - odpowiedział z przekonaniem. - Wejść na górę… nie wiem - tu też znać było przekonanie, ale w odniesieniu do sporych wątpliwości. - W razie co wezwiesz śmigłowiec i mnie ściągną jakoś z tej drabinki, prawda?
- Masz lęk wysokości? - zapytała niespokojnie Karen, teraz zerkając na Alexandra z drobnym wyrzutem. Nie mógł powiedzieć o tym wcześniej? Pisarka zaczęła się zastanawiać. Ona nie miałaby problemu, by tam wejść, tylko z przepłynięciem byłby problem. Cmoknęła.
- Nie. Nie przed wysokością - zażartował, chociaż widać było, że nadrabia miną. - Przed gruntem. Ale tylko wtedy gdy jest daleko w pionie. - Skrzywił się. - Może dam radę, a jak nie… stąd za daleko, ale jak z podnóża tych skał będę krzyczał to ten Augustus usłyszy, zejdzie. A jak nie, to wrócę po Ciebie. Może będzie tam coś czym da się przepłynąć. To człowiek, nie ma skrzydełek, a jak żadnej łódki nie ma tu, to może będzie tam. Ostatecznie - spojrzał na nią. - Zobaczę jak mi się płynie ten kawałek. Jak będzie w porządku, to wrócę, odpocznę i popłyniemy razem. Będę Cię holował - przedstawiał różne opcje.
Karen westchnęła. No nie spodziewała się opcji pływania. Ale w porządku. Zorientowała się też, że nie ma na widoku łódki. Zmarszczyła brwi i zaczęła się rozglądać, szukając jej gdzieś na horyzoncie, albo na brzegu
- Nie ma łódki… - mruknęła odnotowując ten fakt. Nie wiedziała co ma o tym myśleć, ale miała nadzieję, że to nie znaczy, że jak Dafne wczoraj, wszyscy pozostali mieszkańcy wyspy poszli na jakiś wielki wiec i potem będą budować płot odgradzający ich od rozbitków. Wyobraźni Karen pojechała. Zaczęła się rozglądać za śladami.
- Hm… - możemy wpierw poszukać na brzegu. Tutaj. Może przepłynął na wyspę i zostawił ją gdzieś w krzakach?
- Mhmm… Możemy się rozejrzeć - zgodziła się, po czym ruszyła w celu rozejrzenia się faktycznie za śladami...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 24-11-2016, 23:42   #137
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Karen & Alex - antyklerykalny zamach




Mimo sprawdzania całkiem sporej przestrzeni nad brzegiem morza, żadnej łodzi nie dało się zauważyć, toteż Alex zaczął się rozbierać. Bojówki i koszulka zostały niedbale rzucone na piasek w miejscu, które pisarka wybrała sobie aby poczekać na to co uda się osiągnąć księdzu. On zaś w samych bokserkach (choć już nie w serduszka) wszedł w morskie fale.
Te czterysta metrów to było kilkanaście długości basenów, a więc dla kogoś umiejącego dobrze pływać nic specjalnego. Tym bardziej, że po poradzeniu sobie z falami bliżej brzegu i wypłynięciu na spokojniejszą toń i większą głębię działała tu jeszcze słona morska woda wypierająca ciało. Mimo wszystko jak dla księdza i jego kondycji było to nie tylko, a ‘aż’ kilkanaście basenów. Nie spieszyło się mu nigdzie, był leniwy to i nie widział sensu w przemęczaniu się.


Mniej więcej w połowie drogi zrobił sobie odpoczynek i położył się na wodzie jedynie lekkimi oszczędnymi ruchami utrzymując się na powierzchni. Rozkosz chłodnej wody zmieszanej z pięknymi słońcami grzejącymi skórę sprawiła, że aż prychnął z zadowolenia, które niestety nie dane mu było by trwało długo. Wnet poczuł jak coś ściska jego kostki i ciągnie pod wodę.
- Co do…? - nie dokończył bo odruchowo wziął haust powietrza i pogrążył się w morskiej toni. Szamotanie się w takich chwilach nie zawsze było właściwym pomysłem przez brak punktu oparcia na siłowanie się. Zwinął się w skręcie ciałem by najpierw uwolnić nogi.

Karen obserwowała Alexandra z brzegu. Może i mu się nie spieszyło, ale dla niej przepłynięcie takiej odległości to już samo z siebie było wyczynem. Usiadła i zaczęła podkarmiać Figlarza. Raz zerknęła na wodę, Alexander był, przeniosła wzrok na papugę, znów spojrzała na wodę, Alexandra brak. Zamrugała zaskoczona i aż wstała. Rozejrzała się.
Cokolwiek trzymało jego nogi, teraz je puściło. Mógł swobodnie wypłynąć na powierzchnię. Przed nim, po jego prawej, czy po jego lewej stronie nie było nic. Pod nim również. Ale za nim... To co było za nim, mogła dostrzec tylko Karen, stojąca na brzegu. A i też nie dokładnie. Burza mokrych, rudych włosów i kobieca postura. Widząc tę postać, Karen najpierw pomyślała o Dafne, a potem o całej jej ewentualnej rodzince. Niewiele myśląc zawołała
- Ej zostaw go rudzielcu! - No bo ona mogła. Też była ruda, więc żadna obraza nie padła.

Ksiądz płynnym ruchem znów zanurkował i pogrążył się w toni wyrywając naprzód, ale nie odpłynął dalej niż kilka metrów. Cokolwiek go złapało, puściło i było teraz za nim, mogło spróbować ponownie, a do skalnych dłoni było jeszcze ze dwieście metrów. Nagle zwinął się pod wodą w kłębek i zawirował jak pływacy przy nawrocie na krańcu basenu. Skrętem ciała obrócił się z góry na dół by sprawdzić co jest za nim. Gdyby to był rekin już nie miałby stóp, a je wszak nadal miał. Ktokolwiek to był, cokolwiek to było, było szybkie. Alex zauważył tylko śmignięcie czegoś pomarańczowego. Co błyskawicznie znów, znalazło się za nim. Mało tego, chyba dobrze się przy tym bawiło, gdyż jego kostki znów zostały złapane i bardzo delikatnie pociągnięte do tyłu. Po tym psikusie, puszczone. Karen tymczasem irytowała się na plaży…
“...Aalaes…” - przemknęło Alexowi przez głowę i od razu zaświtała tam panika. Do tej pory tylko Dafne była z nich względnie przyjazna, reszta tej bandy chciała ich zwlec z plaży na strefie. Włosy stanęły mu dęba.
Pływanie samemu, pływanie z Moniką i z Wendy: to go uśpiło. A raczej jego czujność. Jakoś przestał ogarniać, że w tym morzu są aalaes i dał się podpuścić w radosne popłynięcie z dala od brzegu.
A one tu były.
Może na to właśnie czekały.

Klimat “zabawy” jaką fundował mu tryton lub syrenka, nie uspokajał go. Koty lubiły bawić się myszą nim ją zabiły i zjadły. A aalaes’qa były tu w swoim żywiole. Pobawić się trochę i co potem? Utopić? Zniewolić?
Wydry żywiły się rybami, ale tutaj to porównanie nie działało na korzyść Alexandra. Może i pływał jakby urodził się i większośc życia spędził w wodzie, ale człowiek a tryton lub syrena?
Jeżeli to coś nie chciało by dał radę dopłynąć do brzegu lub “rękoskały” to nie było takiej siły aby mu się udało. Pozostała walka tutaj nim człeko-ryba go zmęczy, a w takim przypadku atak póki ma siły, a nie desperackie bronienie się przed zwinnym stworzeniem, którego morze było domem i naturalnym środowiskiem i które mogło traktować to jako zabawę obliczona na wymęczenie ofiary.
Zamarkował rzucenie się w przód by zanurkować jak znowu do ucieczki, jednak w ostatniej chwili skrętem ciała wskoczył w toń bardziej w bok, pod kątem i prawie nienaturalnie skręcając ciało wystrzelił pod wodą by znaleźć się tam gdzie to co go złapało mogłoby chcieć opłynąć go łukiem. Wybrał smyrgnięcie w lewo i desperacko uciekał ku myślom, że przecież u a’qa nie ma pełnego porozumienia i są wewnętrzne spory. Łapał się nadziei, że być może nie będzie tu żadnej walki o życie. Gdyby był wierzący to modliłby się, aby ten lub ta aalaes był jednak z frakcji Dafne, a nie z tych drugich.



Tym razem “stanął” twarzą w twarz z bawiącym się z nim “kotem”. Rudowłosa dziewczyna uśmiechała się. Zasłoniła przy tym jedną dłonią usta, co sprawiało wrażenie jakby chichotała. Drugą wolną dłonią pomagała Alexowi, jakby na powitanie.
Rysy jej twarzy były bardzo podobne do Dafne. Ona jednak miała ciemnoniebieskie łuski tylko na ogonie, oraz dopasowane do nich kolczyki, przypominające barwione perły. Na pełnym, okrągłym biuście syreny niesfornie wałęsały się korale, zrobione z tych samych pereł. Zamarł wciąż pod wodą, nie wyglądała niebezpiecznie ani jakby miała złe zamiary. Odmachał lekko i powoli uśmiechając się przy tym niepewnie.
Wypuścił trochę powietrza z ust kreując w wodzie bąble, po czym skierował się ku powierzchni. Ale dziewczyna nie chciała wcale pozwolić mu na nią wypłynąć. Gdy tylko popłynął ku górze, podpłynęła by znów chwycić go za kostki i pociągnąć w dół. I w dół.
Ponownie się wywinął próbując złapać ją za ręce. Definitywnie była to zabawa. Radosna, ale dość niebezpieczna gdy jedna ze stron musi oddychać. Zastanawiał się czy ona w ogóle myślała w tych kategoriach. Uśmiechnął się do siebie. Potrzeba powietrza może nie, ale łaskotki mogły działać w obie strony. Tylko czy syreny miały je na ogonach?
Dziewczyna pozwoliła złapać się za dłonie i teraz, zamiast trzymać księdza za kostki, trzymała za nie. Efekt jednak, był podobny. Nie płynęli ku powierzchni. Ciągnęła go w dół. Ku…

No właśnie.
Daleko pod krystalicznie przejrzystą wodą widać było dalszą część pomnika. Dłonie jednak urywały się wraz z łokciami, dalsza ich część schowana była między skałami, które w około łokci tworzyły coś co przypominało przepaść. Jakby znajdowała się tam podwodna jaskinia, prowadząca w dół.
A syrena, ciągnęłą go w jej stronę.
Było to wciąż pieruńsko daleko.
Kiwnął jej głową i ścisnął ręce na znak, że zrozumiał, po czym wskazał powierzchnię i wypuścił kilka bąbelków powietrza. Spróbował wyciągnąć dłonie by wypłynąć i nabrać oddechu.
I wtedy dziewczyna znów uśmiechnęła się do niego.
Tym razem jednak, za uśmiechem nie stała pełnia sympatii. Był to przebiegły, ironiczny uśmiech, któremu towarzyszyło mocniejsze ściśnięcie dłoni Alexa.
“Cholera jasna…” przebiegło mu na myśl z paniką leniwie powracającą do głowy. W pierwszej chwili myślał, że jaskinia pod dłońmi może prowadzić do wewnętrznej groty z wyjściem na powierzchnię. Teraz skupił się bardziej na tym, że prowadziła w dół, syrena nie chce go puścić na deklarację potrzeby powietrza i zdecydowanie zmieniła ‘ton’ zabawy. Spróbował szybkim ruchem nóg przekręcić się w wodzie tak, aby musiała go puścić albo wykręcić sobie ręce.
Pomogło.
Nie spodziewając się bowiem ów sprytnego wykrętu jej ręce po prostu puściły. Alex czuł, że w odruchu próbuje go znów pochwycić za nogi, jednak jej dłoni tylko przejechała po nich nie dając rady tego uczynić. Na dłuższe szamotanie się miał za mało powietrza. Pomknął ku powierzchni, aby napełnić płuca. Dwa razy przy tym znienacka odbijajał w bok jak ktoś zygzakujący pod ostrzałem.

Karen gapiła się od dłuższej chwili po powierzchni wody. Bała się, że osiwieje, nie wiedząc co się tam pod spodem dzieje, aż tu pojawił się plusk. Spojrzała w jego stronę, by zobaczyć głowę Alexa (tak uznała, bo nie była ruda). Ucieszyła się. Tymczasem Alexandra uderzyło niesamowite uczucie.
Powietrze…
Ledwo co go jednak nabrał, a już poczuł dłonie obejmujące go od tyłu na wysokości pasa. Syrena ciągnęła go na powrót w dół.
Radość Karen, najwidoczniej nie miała trwać długo. Uśmiech ulgi ustąpił miejsca westchnieniu. Zdenerwowana chodziła teraz po najpłytszej linii wody, wydeptując tam ścieżkę z nerwów. Nie mogła nic zrobić! ZŁO!

- Ty wredna… - ksiądz nie dokończył znowu nabierając głęboko powietrza. Była od niego chyba słabsza, ale w wodzie to się nie liczyło. Jeżeli była taka jak Dafne to mogła pruć jak motorówka… wspomniał widok dziewczyny Axela gdy po raz pierwszy jeszcze w strefie płynęła w wodzie z oszałamiająca prędkością. Rybi ogon… Dafne trzymała wtedy Axela, a te smukłe zgrabne ramiona nie miały tyle siły by tak dokazywać w wodzie.
Wyłączyć napęd motorówce to nie popływa…
Znów spróbował się wywinąć, ale teraz celował w pochwycenie jej ogona, który zaczął szamotać się w lewo i w prawo w dłoniach księdza. Przestali przy tym płynąć dalej. Ucapił go mocniej unieruchamiając i przytulając jakby na większej długości do swego ciała. Jedną ręką chwycił dookoła nasady płetwy, drugą mocno objął na tej wysokości na której zwykła dziewczyna miałaby kolana. Zaczął mocno odpychać się nogami w kierunku powierzchni, mając nadzieję, że w pojedynku jego nogi versus ręce syrenki zmienią tu szanse.

Płynęli tak napędzani siłą mięśni księdza ku górze. Syrenka szamotała się dalej, ale tym razem to ona była przestraszona, a nie jej “myszka”.
Alex zaś mógł zauważyć, z oddali coraz mocniej zbliżające się w jego stronę cztery delfiny.

Wynurzyli się gwałtownie, w plusku kreując dookoła niewielkie fale.Szkot jednak nie puszczał jej przez co górowała nad nim mocno mając przy tym wolne dłonie. By utrzymać ich w takiej pozycji musiał mocno machać nogami. Karen już traciła nadzieję, kiedy to ZNOWU na powierzchni wody pojawił się Alexander i znów z syreną. Pisarka widząc i niejako słysząc co się tam wyprawia, weszła do wody po kolana
- No uspokój się, przecież nic Ci nie zrobię - powiedział tymczasem ksiądz do syreny parskając wodą.
Dziewczyna posłusznie przestała się szamotać. Wolne dłonie przesunęła tak, by ułożyć je przy uszach księdza. Całe szczęście nie ciągnęła go za nie.
Zamiast tego zaczęła robić coś, czego nie mogła robić pod wodą.
Śpiewać.
No belore medo ienahthedu, no andph ishalshdu,
Oorraashr arasedu...
alorshdu'a falor
Alex zaczął uświadamiać sobie, jak bardzo wciągający jest jej głos. Coraz bardziej pragnąc go słuchać. W tym momencie jednak, jego uwagę przyciągnął inny dźwięk. Bowiem z wody wyłoniły się delfiny. A te gdy chciały, potrafiły być dość głośne. To go nieco otrzeźwiło, wspomniał rozmowę z Karen o tym jak działał na niego głos Dafne, wspomniał rozmowę z samą Dafne.
- Nie śpiewaj - powiedział walcząc z samym sobą. Przecież tak bardzo chciał słuchać… - Czemuś chciała mnie utopić?!
Syrena jakoś nie przejęła się prośbą. Śpiewała dalej.
No belore medo ienahthedu, no andph ishalshdu,
Oorraashr arasedu...
alorshdu'a falor
Czy może, jeszcze raz… a Alex znów bardzo, bardzo chciał słuchać. Gdy pogładziła go po szyi bardzo, bardzo chciał by nie przerywała… Tylko znów, cholerne delfiny zaczęły nadawać przerywając błogie uczucie. Poczuł jak jeden z nich pyrka go w ramię dziobem. Dość natrętnie.
- EJ RUDA! - rozległo się od brzegu. Karen po krzyku przytknęła po dwa palce obu rąk do ust i zaczęła gwizdać. Głośno! Dobrze było mieć dużo rodzeństwa i wychować się poza miastem.
Syrena spojrzała w stronę dźwięku tracąc na chwilę zainteresowanie Alexandrem, który na powrót odzyskał myśli. Z żalem wspomniał ten śpiew chcąc by nuciła dalej, chciał nawet głośno o to prosić.
By nie przerywała.
Z drugiej strony rosnąca irytacja buzowała z nim, robiła z nim to co tamci w strefie, omamiała. Czarowała głosem. I choć to były piękne czary, a ksiądz chciał ich jak ryba wody (sic!), to w tych chwilach pomiędzy rozkosznymi pozostałościami upojenia jej głosem gdzieś tam przebłyskiwał bunt. Alex poczuł, że delfiny podłpłynęy bardzo blisko niego, tworząc wręcz obstawę. Czuł jednego przy swojej prawej nodze, jednego przy lewej - pod wodą. Trzeci musiał być gdzieś za nim, słyszał jego donośny pisk. Podczas gdy czwarty wciąż natrętnie pyrkał jego ramię. Z początku myślał o tym, że delfiny przyszły na pomoc jej. Wszak zarejestrował je płynące dopiero gdy ją pochwycił ciągnąc ku powierzchni. Ale widać było jak swym świergotem, zachowaniem i trącaniem nosów jakby specjalnie wybudzały go z omamienia. z poddania się jej głosowi.
- Nie chcę zrobić Ci krzywdy… - wydusił z siebie ciężko mocniej ucapiwszy nasadę płetwy ogonowej. Zastanowił się, czy pływanie ze złamanym ogonem to jak bieg na połamanych nogach. - Naprawdę bardzo nie chcę śliczna - mówił szczerze wręcz ze smutkiem, czuł się trochę jak zagoniony w kąt. - Ale jak nie przestaniesz mnie czarować, to Ci tę krzywdę zrobię. Jestem lwem.
Rudowłosa syrena wróciła wzrokiem na Axela. Tym razem, wyglądało na to, że żarty całkowicie się skończyły. Znów zaczęła śpiewać, teraz jednak zamiast przyjemnych uczuć Alex poczuł ból. Powoli zaczynający przeszywać go na wskroś. Dziewczyna wychyliła się by sięgnąć dłonią delfina. Ten zaś wydobył z siebie tak przerażający dźwięk, że ocuciło to myśl księdza. Delfin zaczął znikać pod taflą wody, jakby zapadał się w dół.
- Ye glaikit huir! - ksiądz zaklął szpetnie. Nie miał sił na kolejną kotłowaninę w wodzie, nie wiedział nawet czy da radę dopłynąć do skały lub brzegu bez odpoczynku w wodzie, a i tak by jej zresztą nie umknął. Delfiny zaś, które jak widać były po jego stronie wyłączała po prostu jak radio. Oparł koniec jej ogona o swoje biodro i naparł dłonią bardzo mocno, praktycznie na granicy złamania. Nie zwalniał przy tym uścisku gotowy pójść na całość gdyby tylko zaczęła znów coś kombinować.

Na brzegu Karen się wściekała. Babsztyl olał jej gwizdy już po chwili! Pisarka spojrzała na Figlarza
- Kurde, weź leć na nią nasraj, czy coś! - rzuciła w ferworze irytacji sytuacją. Odwróciła zaraz ponownie głowę
- Figlarz! Figlarz! - zaskrzeczała papuga, po czym zerwała się do lotu z ramienia pisarki, jednak zamiast w stronę Alexa, w stronę przeciwną. W stronę lasu...
- Zostaw go, słyszysz! - krzyknęła ponownie w kierunku szczepionych ze sobą sylwetek widocznych ponad powierzchnia wody. Krzyczała niemal zdzierając sobie gardło. O jakże rudowłosa Irlandka starała się teraz być hałaśliwa. Gwizdała, znowu zrobiła parę kroków w stronę odrobinę głębsze wody. Bała się jednak wejść dalej, a tymczasem Figlarz gdzieś odleciał. Przestała gwizdać i oddychała głęboko, próbując się ogarnąć po tym krzyczeniu.

Od głosu syreny, który teraz ze śpiewu zamienił się w krzyk, tak zakotłowało się w głowie księdza, że poczuł ból w każdym skrawku ciała. Jego dłonie same puściły ogon syreny, która odpłynęła na spidzie godnym Dafne…
No, prawie, ale Alex już ledwo to rejestrował bo zaczął zaczął opadać w dół… i w dół… z bólu tracąc przytomność.

Karen straciła księdza z oczu. Na dłuższy czas.
Aż nagle…

Wyłoniły się znów delfiny. Trzy. Na jednym z nich, widać było dłonie zarzucone przez niego i jasne włosy księdza. Który czując znów świeże powietrze w płucach odzyskał świadomość. Patrzył na wpół przytomnym wzrokiem i odruchowo uczepił się mocniej delfina szukając spanikowanym wzrokiem czy ruda topicielka nie szykuje się do powrotu jakąś podwodną szarżą. Pluł, a raczej wymiotował przy tym wodą i łapczywie starał się chwytać powietrze do płuc.
- Dzięki chłopaki, albo panienki… - raz jeszcze wypluł wodę i raz jeszcze się rozejrzał.
Na szczęście syreny nie było nigdzie widać.
Wciąż był w połowie drogi do wyspy Eusebiusa lecz był wymęczony i lekko podtopiony, a nawet gdyby dotarł tam, to potem mogłaby dopaść go w drodze powrotnej. Zapewne z rudymi kolegami i koleżankami.
Skierował się z powrotem ku brzegowi czasem opierając się na delfinach krążących wokół niego. Gdy był w miejscu w którym jego stopy mogły dotknąć ziemi, delfiny nie chciały płynąć dalej. Wcześniej chętne były go odprowadzić, teraz definitywnie zaczęły się żegnać. Wynurzały bowiem dzioby i gadały coś po delfiniemu.

Pisarka przebiegła tylko wodę wzrokiem, czy gdzieś znów nie było rudego łba, po czym ruszyła głębiej w wodę, by pomóc Alexandrowi, który jeszcze w płytkiej wodzie opadł na kolana i jakoś na czworakach z pomocą pisarki wygramolił się na brzeg. Odwrócił się do delfinów machając im z wyrazem głębokiej wdzięczności na twarzy.
- Wszystko ok? - rzuciła do niego, wyciągając ku mężczyźnie ręce i nadal łapiąc oddech. Popatrzyła po delfinach z wdzięcznością, że jednak pomogły mu. Może to byli kompani Dafne? Sympatyczne zwierzątka.
A one nie czekając dłużej, odpłynęły.
- Widziałaś? - stęknął opadając całym ciałem na piasek? - Jędza chciała mnie utopić…
Pokiwała głową, siadając zaraz na piachu obok niego
- Aha… Widziałam. Szkoda gadać. Ale co u licha ta kanalia tu robiła? Czekała na potencjalne ofiary, akurat tutaj? - pokręciła głową i zirytowana oddmuchnęła do tyłu kosmyk pokręconych rudych włosów.
- Nie mam pojęcia… - przytulił policzek do piasku i tak po prostu leżał. - Na początku wyglądała jakby chciała się bawić… - przymknął oczy opowiadając co zaszło pod wodą. - Potem coraz jawniej..., że nie puści mnie na powierzchnię… Skały… - Mówił trochę chaotycznie ciężko jeszcze oddychając. - Ręce do łokci, z dna… Tam jakaś jama, przepaść… wodna jaskinia. Tam mnie chciała zaciągnąć. Siłowałem się… unieszkodliwiłem na powierzchni, to zaczęła śpiewać… Jaaaaj - głos miał jakby półprzytomny z zachwytu - jak ona pięknie śpiewała… Delfiny, budziły mnie z transu, zaczęła je…? Zabijać? Nie wiem… Dotykiem… coś jednemu zrobiła. Krzyczał. Wiesz jak one strasznie krzyczą gdy czują ból? Opadł ku dnu. Gdy chciałem złamać jej płetwę, bo przecież ją ostrzegałem… - Otworzył oczy. - Potem nic nie pamiętam. Dopiero z delfinami na wodzie…
Karen słuchała, kiwając głową. Przechyliła się i poklepała go po barku
- No dobra, ale masz to za sobą. Będziemy następnym razem wiedzieć, żeby tam od tak nie próbować płynąć… Albo może powinniśmy się dogadać z tymi delfinami… Albo może lepiej nie, jak miałaby je pozabijać. Miała jakieś cechy szczególne? Może powinniśmy wspomnieć o niej Dafne… - mówiła pisarka, choć może delfiny ją ubiegną? Ale cóż, chyba nie zaszkodzi i tak o tym z nią porozmawiać
- Odpocznijmy trochę… Figlarz gdzieś odleciał, jak mu powiedziałam… A nie ważne… - westchnęła i spojrzała w niebo na dwa słońca, a potem znów na wodę. Po jakiejś chwili podniosła się i zaczęła spacerować, najwidoczniej potrzebując wychodzić resztkę wcześniejszego zdenerwowania.

Alex tymczasem zapadł w coś w stylu drzemki. Ni to przysypiał, ni to po prostu leniwie leżał i odpoczywał wygrzewając się przy tym na słońcu jak kocur. Miał spory żal… Była śliczna i z początku taka radosna. Czemu chciała go utopić? Nie rozumiał i sam nie wiedział co o tym myśleć. Karen pokręciła się nieco, po czym podeszła sprawdzić czy Alexander żyje, jak tak leżał już bez ruchu od dłuższej chwili. Pochyliła się i przytknęła mu palce do szyi.
- Ona chciała utopić, Ty udusić? - spytał z humorem świadczącym o powrocie sił i nastroju. Ledwo uchylił przy tym oczy.
Prawie się przewróciła zaskoczona taką szybką reakcją Alexandra. Skończyła robiąc trzy kroki w tył
- Ym. Nie wiem. Może utopić - odpowiedziała mu jednak. - Pójdę zerknąć co jest w tamtą stronę i zaraz wrócę. Poleż jeszcze - zarządziła, po czym ruszyła w stronę, gdzie poleciał wcześniej Figlarz. No nie zamierzała ptaka gonić, zwłaszcza, że latał dużo szybciej, niż ona chodziła, ale może wcale nie odleciał tak daleko? Postanowiła się więc kawałek przejść, co jakiś czas wołając ptaka po imieniu
- Hej Figlaaarz! - rozglądała się i nasłuchiwała, czy może skądś odpowie, ale po ptaku nie było nawet śladu w postaci zgubionego piórka.
Rozglądała się dalej. Nie widząc jednak ptaka, ani nie słysząc, zatrzymała się w końcu z głębokim westchnieniem. Rozejrzała po raz setny, po czym zaczęła wracać na plażę, mając nadzieję, że choć zastanie na niej dalej Alexandra. Zaiste… ten wciąż leżał tym razem na wznak ale wciąż z zamkniętymi oczyma. Ziewnął lekko i leniwie podrapał się po brzuchu.
Dominika biegła przez las. Śpieszyła się… uciekała?
Oglądała się za siebie.
Bała się.
Czuła nieopisany strach… tak samo jak on, wtedy gdy tonął. Między drzewami goniły ją cienie… uciekała…
Coś dotykało jej ramienia, próbowało zatrzymać…
Idiotyczne, niepokojące wspomnienie snu z poprzedniej nocy przerwało jego błogie lenistwo w którym mógł przecież myśleć do tej pory o niebieskich migdałach. Zamarł na moment i zaczął zastanawiać się czemu tak nagle. Jak impuls? wiedział, że coś jest nie tak z tymi snami, nie potrafił jednak rozkminić czyje one są. Który koszmar czyj, skąd ta dziwna powtarzalność? Czy odbiera je sam czy przez Monikę?
Ale odbierał je co noc, gdy dziewczyna miała koszmary.
Ona, a może i inni?
To jednak było w nocy, gdy groziło coś w snach.
Teraz jednak?
Uniósł lekko głowę.

Aalaes… wkurzony Gallano, chęć założenia sobie haremu rozpłodowego. Aalaes’qa przepełnione dobrocią jak Dafne, ale i złe, jak ta co chciała go utopić mordująca delfina gdy ten próbował przebudzać księdza z syreniego czaru. Czy a’fa też dzieliły się na dobre i złe?
Oczy skrzydlatego rozświetlone zbliżającym się przebudzeniem agresji, chęć uderzenia Moniki. “Nie może mieć dzieci z innymi aalaes”.
Impuls wyobrażenia uciekającej Dominiki.
One cztery same przy chacie…

Nim ta ostatnia myśl przebiegła mu przez głowę już był na nogach i rzucił się ku swojemu ubraniu.
- Kaaaaaaaaareeeen! - wrzasnął. - Musimy wracać, dziewczyny mają kłopoty!!!
Karen nie usłyszała krzyku Figlarza, za to bardzo doskonale dotarł do niej wrzask Alexandra. Ruszyła więc szybciej, nawet zaczynając biec. Spojrzała na niego ze zdziwioną miną
- Jak to kłopoty? A skąd ty to wiesz?! - rzuciła, ale nie miała zamiaru się z nim kłócić. Czekała tylko aż się do końca ubierze i wolała rzeczywiście wrócić do obozu, by to sprawdzić.
- Ja… poczułem coś - ksiądz błyskawicznie wkładał spodnie - albo tam się stało coś złego albo… Lećmy Karen nie ma chwili do stracenia.
Karen nie kazała mu na siebie czekać. Zaraz więc pognała z nim, czekając tylko, żeby się o spodnie nie potknął tak szybko je zakładał.



- Karen… - Alex wydyszał gdy uspokoili trochę oddech. Nie daliby rady tyle przebiec, musieli odpoczywać co jakiś czas wolniejszym marszem. - Karen, to ważne, czy przez ostatnie dwie noce miałaś koszmary?
Zaskoczona zerknęła na niego, sama ledwo łapiąc oddech
- Nie, ja generalnie rzadko coś śnię, tak by zapamiętać… Czemu pytasz? - zapytała.
- Tak tylko… - odpowiedział wymijająco. - Ja mam na wyspie cały czas i byłem ciekawy… - machnął ręką i dalej szedł naprzód.
Pisarka kiwnęła głową
- Cóż, najwyraźniej moc jasnowidzenia nie jest dla mnie - rzuciła pół-żartem, pół-serio i również się spieszyła.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 25-11-2016, 12:16   #138
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Gdzie szukać pomocy? (Axel, Terry, Monika, Wendy)

Axel i Terry nie marnowali czasu w drodze powrotnej do obozu. Tym razem spieszyli się, by nie powiedzieć gnali… gdyż prowadziło ich złe przeczucie po spotkaniu z aalaes’vo.
Obóz był całkowicie pusty.
Nie było w nim Ilham, chociaż dziewczyna zniosła całkiem sporo kokosów.
Nie było Dominiki, Moniki, ani Wendy. Chociaż ich plecione buty i początku koszyków leżały i czekały. Nie było jednak z czego je pleść dalej, gdyż wyraźnie w około zostały same bezużyteczne końcówki liści, to połamanych, to jakiś krótkich.
Cisza i spokój... jednak, zupełnie nagle przerwana. Bardzo cichym, dobiegającym z oddali z głębi lasu krzykiem.
- POMOCY! - głos Wendy. W dodatku naszpikowany zmęczeniem i tonem, sugerującym, że dziewczyna faktycznie jej potrzebuje.
- Wendy?! - zawołał Axel, rzucając torbę pod ścianę chaty. - Idziemy! - dodał równie głośno.
Spojrzał na Terry'ego.
- Musimy sprawdzić, czy to naprawdę Wendy - powiedział, po czym ruszył szybko w stronę, skąd dobiegał głos dziewczyny.
- Biegiem! - pobiegł wspólnie z nim Terry chwytając po drodze jakąś szablę. Póki co nie nie przekraczali rzeki, więc nie było jakiegokolwiek problemu, ale kto wie, co dalej. Serce waliło mu mocno niepokojem, co stało się z dziewczynami.
Mistrzostwa świata w biegach przełajowych z pewnością by nie mieli, szczególnie po biegu, który mieli za sobą, ale Axel starał się przebierać nogami najszybciej, jak mógł. Nie miał pojęcia, co i komu się stało, ale wiedział, że trzeba się spieszyć.
- Wendy! - wrzasnął Terry pędząc na czuja.
- POMOCY! - rozległ się znów głos dziewczyny. Tym razem z jakąś nadzieją. Widocznie ich usłyszała. Dzięki temu też, wiedzieli teraz, że na pewno biegną w dobrym kierunku. - TU JESTEM! POMOCY!
<jakbyście chcieli tu coś dopisać, to śmiało>
Po kilkunastu długich susach, mężczyźni w końcu zauważyli ruch między drzewami. Niebieskiej głowy Wendy, nie dało się pomylić z nikim innym. Zresztą, krok przed nią szła Monika, odsuwając co wyższe krzewy, by niebieskowłosa dziewczyna mogła swobodnie przejść. Ona bowiem, ciągnęła za sobą na prowizorycznych acz dość sprytnie skonstruowanych noszach Dominikę. I patrząc na nią, miało się wrażenie, że kolejny krok będzie jej ostatnim, a po tym padnie na ziemię ze zmęczenia, ale mimo to, robiła następny.
Dopadli dziewczyn.
- Połóż ją, co tu się stało? - krzyknął Terry gapiąc się na leżącą Dominicę. Jakże niebieskowłosa była dzielna oraz silna, mało nie padła, ale szła. jednak póki co nie było czasu na pochwały. Terry znał się trochę na pierwszej pomocy, nie tak jak Ilham, ale Iranki także nie było, szybko zaczął więc ogląd rannej? chorej? poddanej magii? - Co tutaj się stało? - wysapał.
- Zemdlała? - spytał Axel. - Co się stało? Wąż ją ukąsił? Jakiś owad?
Pierwsze co rzucało się w oczy, to fakt iż prawa dłoń Dominiki całkowicie zmieniła barwę. Od palców, po sam łokieć była sinoczerwona i w tym miejscu zawiązana ciasno kawałkiem koszulki Wendy (co nie budziło wątpliwości, gdy patrzyło się na koszulkę niebieskowłosej). Od ów wiązania była czerwona aż po samo ramie, gdzie znajdowało się kolejne ciasne wiązanie z kolejnego kawałka koszulki Wendy. Zza wiązanie… czy kolor wychodził, czy nie nie było wiadomo, gdyż Dominika była ubrana w t-shirt, który zasłaniał i uniemożliwiał dalszą obserwację obrażeń. Poza tym, dziewczyna wyglądała na nieprzytomną. Jej klatka piersiowa poruszała się, co było wyraźnym sygnałem, że dziewczyna żyje.
- Doo… dotknęła czegoś, poo… poodrugiej stronie pierdolonej rzeki… - wysapała Wendy, której limit kroków wyczerpał się. Dziewczyna nie miała nawet zamiaru dłużej stać na nogach, opadając na ziemię by usiąść.
- Niech to diabli! - wydyszał Axel. - Coście tam robiły?
Przyklęknął przy Dominice i dotknął jej czoła, chcąc sprawdzić temperaturę. Czoło Dominiki było zimne. Nie tak przerażająco zimne… nie miała gorączki i być może była nieco wychłodzona.
- Dotknęła, trzeba sprawdzić rękę, dłoń - sierżant zaczął szczegółowo oglądać. Palce dłoni Dominiki wyglądały na poparzone. Na pierwszy rzut nic (jeśli chodzi o ciała obce) w nich nie utkwiło.
- Jest chłodna. Nie ma gorączki - powiedział Axel. - Terry... pamiętasz, gdzie dziewczyny spotkały tego wróżka? Może w tamtej okolicy jest ich więcej? Skrzydlatych aalaes?
- Niee… - przerwała mu Wendy. - Byłyśmy mniej więcej tam. Usłyszałby… - przeniosła wzrok na Axela - chyba.
- Szlag by... Terry, spróbuj mimo wszystko? Ja ją zaniosę do chaty. Może Ilham coś wymyśli? A jak nie... Chyba trzeba będzie ciąć, żeby trucizna się nie rozeszła. Wiem, że nikt tego nie zaleca, ale... nie widzę innego wyjścia.
- 20 minut stąd. Axel, trzymaj jej dłoń, przetnę. Potem trzeba wyssać krew. Oraz pluć. Ważne, żeby nie mieć żadnej ranki w ustach. Dziewczyny dobrze zrobiły opaskę. Potem trzeba trzymać serce powyżej rany. Nic więcej nie możemy. Zrobimy to, potem zaś idę - szybko powiedział.
Axel odwrócił się w stronę Moniki, lecz nie zdążył nic powiedzieć.
- Monika pójdzie do delfinów - odparła nagle Wendy. - Wczoraj się z nimi zaprzyjaźniła. Może,... wezwą Dafne? - niebieskowłosa popatrzyła z nadzieją na Axela. - Może ty możesz wezwać Dafne? Tutejsza fauna i flora… sam wiesz…
- Skąd wiesz, że pójdzie? - spytał Axel, zastanawiając się, kiedy tamte zdołały wszystko ustalić.
Wendy pomyliła się. Monika bowiem zrobiła w tył zwrot i pobiegła w stronę domku i plaży. Wątła i niedawno chora dziewczyna, nie miała co prawda mnóstwa energii, ale dała z siebie wszystko by biec jak najszybciej.
- Kiedy to się stało? Wendy, masz siły, by przynieść jakieś szmaty, żeby się nam Dominika nie wykrwawiła?
- Nie wiem… pół godziny? - Niebieskowłosa pokręciła głową. Ciężko było odmierzać czas w takich chwilach. Jedno było pewne, dłużył jej się. A dojście tu nie było łatwe. - Mam - dodała i prawdopodobnie ciut skłamała, po tym i zaczęłą wstawać. Chwiejnie.
- Nie podoba mi się to, ale chyba nie ma wyjścia. - Axel wyciągnął z kieszeni kozik. - Terry, może jednak zaniesiemy ją do chaty? Tam są brzytwy? Ogień do odkażenia. I chyba jakieś alkohole...?
Miał rację, Terry zwyczajnie złapał Dominicę na ręce i pobiegł ku chacie.
- Biegiem, jak spuchnę zmienimy się - krzyknął Axelowi.
Axel przez moment pomógł Wendy ustać na nogach, po czym ruszył za Terrym, by go wspomóc w razie potrzeby.
Przypomniały mu się biegi na plaży... pamiętnej nocy.
Tymczasem Boyton pędził ile miał siły, by wreszcie przekazać dziewczynę Axelowi. Czas odgrywał decydującą rolę. Absolutnie! Do chaty dotarli po dobrych pięciu minutach i Axel, który nieco wcześniej przejął Dominikę z rąk Terry'ego, położył dziewczynę niedaleko ogniska. Zaś Boyton skoczył po brzytwę, którą zaczął opalać nad ogniskiem. Jeśli potrzeba, dołożył jakiejś próchnicy, żeby stworzyć jakieś płomienie oraz oczyścić ostrze. Sierżant ponownie obejrzał jej dłoń.
- Ilham! - wrzasnął licząc na to, że może pielęgniarka jest gdzieś niedaleko. Ale odpowiedzi nie było. Gdziekolwiek była, musiała być na tyle daleko, że nie usłyszała wołania.
- Axel, przytrzymaj jej dłoń. Nie masz ranki wewnątrz ust? - szybko decydował sierżant.
- Wysysanie nie ma sensu - odparł Axel. - To nie jest zwykła trucizna. Równie dobrze może i nas zabić. Tnij, a potem zobaczymy.
Złapał z całych sił spuchniętą rękę dziewczyny. Zaś Terry przeciął opuchliznę, nieco od strony góry ręki. Krew która zaczęła lecieć, miała barwę ciemnej czerwieni.
- Dobrze - mruknął sierżant widząc barwę. - Idzie od żyły, więc większa szansa. Mam nadzieję, że to nie ta magia. Wiem, że może nas także, ale nie możemy jej tak zostawić. Za kwadrans musimy poluzować opaskę, inaczej może stracić rękę.
Wraz z upływającą krwią, opuchlizna na dolnej części dłoni, która przyjmowała z sinoczerwonej barwę czerwonej powoli, powoli malała.
- Normalnie przy pobieraniu krwi bierze się koło pół litra. Do półtorej można od biedy wziąć, ale nie zaryzykuję tyle. Mogłaby nastąpić … nieważne, weźmy tak mniej więcej na oko pomiędzy połówką oraz litrem - zaproponował bardzo bezpieczną ilość.
- Chyba wystarczy... - powiedział po chwili Axel. - Wiąż.
Tymczasem, zza krzaków wyłoniła się Wendy. W jej chodzie zabrakło wigoru, a o bieganiu nie było mowy. Stanęła patrząc na to co się dzieje. Gdy zaś jej wzrok padł na narzędzie w rękach Terry'ego i krew spływającą z dłoni Dominiki, Wendy odwróciła głowę, zgięła się w pół…
...i rzygnęła.
- Wendy, strzel sobie kielicha dla dodania ducha? - zasugerował Axel. - Może ci się to przyda...
- Jakąś czystą rzecz, pieluchę czy co do przewiązania rany - rzucił w przestrzeń Terry, na rękach okrwawiony niczym rzeźnik. Dobrze, że nie nosił koszuli, bowiem nadawałaby się wyłącznie do jakiegoś śmietnika.
Axel, który nosił koszulkę z krótkimi rękawami, miał ręce zakrwawione do łokci. I zdecydowanie nie nadawał się do szukania czystych rzeczy.
- Wendy...? Ostatnia prośba... - spojrzał na dziewczynę.
Dziewczyna od razu ruszyła w stronę chaty przecierając usta łokciem.


Wróciła po chwili, dłoń miała zawiniętą jakimś materiałem, przez który trzymała dwie (sądząc po wzorkach) pieluchy z dziecięcej walizki. W drugiej dłoni niosła whisky. Starając się jednak nie patrzyć na ranę i krew, a twarz Axela, podeszła do Terry'ego.
Sierżant popatrzył na procenty. Mało! Czterdziestka nadawała się do dezynfekowania gardła, ale nie rany.
- Nic nie powinno się stać. Ciąłem przeciągniętą nad ogniem brzytwą, nie mogło być bakterii - stwierdził sierżant oraz zaczął wiązać skaleczenie. Chociaż oczywiście wolałby dodatkowo odkazić, ale czym to jednak uczynić? Chyba śliną.
- Napij się. - Axel spojrzał na Wendy. - A potem usiądź i odpocznij. Wyglądasz na wykończoną.
- On ma rację. Dobra robota Wendy, bardzo dobra. Jeśli Dominica, jeśli będzie dobrze, to najpierw tobie będzie wszystko zawdzięczać - dodał Terry. - Musimy popuścić opaskę, nie mamy innej możliwości - powoli zaczął rozwiązywać uciskową opaskę założoną jeszcze przez dziewczyny.
Niebieskowłosa nic nie powiedziała. Spojrzała tylko ponuro. “A jeśli nie będzie dobrze…” pomyślała, dodając do tego… inne myśli.
Wendy postanowiła odwrócić się i ruszyć z powrotem w stronę chaty. Widocznie, miała zamiar się tam schować.


Zaś na horyzoncie pojawiła się biegnąca w ich stronę Monika. Nie była sama. Wraz z nią biegł ksiądz i Karen.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-11-2016, 12:37   #139
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień IV - obozowisko, drużyna bez Ilham

Wracający brzegiem morza Alex i Karen byli już blisko skał, tych nieopodal chatki, która stanowiła ich bazę, gdy nagle w ich kierunku zaczęła biec Monika. Musiała być wcześniej gdzieś za skałami. Była mokra od słonej morskiej wody, jakby przed chwilą się kąpała. Jej mina jednak wyglądała na przestraszoną… może w wodzie spotkała morskiego potwora?
Szybkie i chaotyczne myśli dotarły do Alexa.
Dominika przechodząca na drugą stronę rzeki. Dominika dotykająca czegoś. Dominika z nagle czerwieniejącą dłonią. Dominika uciekająca. Wendy, która ostatnimi krokami i nieludzkim wysiłkiem dotaszcza nieprzytomną Dominikę do obozu.
Poszukiwanie delfinów. Chęć znalezienia Dafne.
I brak delfinów.

Alex nie zważając na ich tymczasowy stan dość skomplikowanych relacji behawioralnych zainicjowanych jakże sprytnym myśleniem o Wendy wczoraj na skałach, po prostu objął dziewczynę i przytulił w myślach prosząc ją by się uspokoiła. Pokazał ich trójkę biegnącą do dominiki i poprosił o bardziej szczegółową i mniej chaotyczną relację.
- Chodźmy prędko - rzucił do Karen. Pisarka kiwnęła mu głową.
“Powiemy jej o naszej więzi?” dodał w myślach do Moniki.
Więzi? Więzi? Monika z początku nie zrozumiała… to nie był czas na to by o tym myśleć. By zastanawiać się, czy powiedzieć czy nie powiedzieć. Więzi? Czy Alex chciał powiedzieć o tym jak się komunikują, czy o “tym drugim”. Że mają się ku sobie, o ile mają się ku sobie. Szybką myślą potwierdził, że chodzi o to pierwsze. W jego głowie przemknął obraz Karen drążącej i domyślającej się tego drugiego.
Monika skupiła się na wspomnieniu. Szczegółowo zaczynając od momentu w którym Dominika zauważyła orzechy po drugiej stronie rzeki.
Karen natomiast przygladała się Monice, chcąc zorientować, czy z nią wszystko w porządku, widząc jednak jak witała się z Alexandrem, na co de facto brwi pisarki podjechały lekko do góry (no niech jej Alex teraz spróbuje zaprzeczać, że coś nie jest na rzeczy)
- Alexandrze, idziemy dalej? Czy jednak wszystko ok? - kobieta była trochę niepewna czy ksiądz czasem tak w ogóle właśnie nie leciał tu, żeby taka była wymówka, choć ten jego krzyk z wcześniej był dość przekonujący. Czekała...
- Bardzo nie okey. Biegiem Karen, jest problem. - Sam puścił się w stronę gdzie według Moniki była Dominika. Ciągnął Polkę za sobą.
‘A skąd on to u licha wie?’ - pomyślała Karen, ale nie zadawała pytań i tylko biegła do obozu.


Na miejscu zastali Axela i Terry’ego pochylających się nad nieprzytomną Dominiką. Dziewczyna miała zabandażowaną dłoń tkaninową pieluchą. Musiała krwawić, gdyż poniżej widać było, że biały materiał zaczerwienia się.
Gdy mężczyzna rozwiązał opaskę uciskową zawiązaną jakiś czas temu przez Wendy, koloryt dłoni poniżej i powyżej opaski zaczął wyrównywać się. Teraz z ciemnej czerwieni ręka robiła się czerwona.
- Axel, znasz jakiś naturalny antybiotyk, czy inną antytoksynę? - wydawało się faktycznie, że trochę lepiej to wyglądało, niźli poprzednio. Jednak byłoby lepiej mieć cokolwiek, albo cokolwiek wiedzieć na temat tych toksyn, jeśli akurat to są właśnie toksyny. - Wiesz, typu czosnek lub imbir. Aha, na ranę przykładało się jeszcze chleb z pajęczyną, bowiem podobno zawiera penicylinę. Ale my potrzebujemy jakąś antytoksynę, lub coś - zapytał sierżant. - Aha, musimy ją ułożyć, przykryć czymś oraz żeby serce było wyżej od tej ręki - starał się być przy pracy tak precyzyjny, że nawet nie zarejestrował od razu nadejścia Karen, Alexandra oraz Moniki. Dopiero po chwili uniósł spojrzenie i skinął Karen, ale póki co było to skinięcie pełne napięcia.
- Umyję się i rozejrzę w ogródku - powiedział Axel, podnosząc się na równe nogi.
- Sprawdź składzik! - usłyszał krzyk Wendy z chatki. Widać, dziewczyna całkiem nieźle poznała jego zawartość. Nawet pieluchy przyniosła stosunkowo szybko. Słuch też miała całkiem niezły.
- Za chwilę. Zaświniłbym całą chatę, wyglądałaby jak rzeźnia. Karen, pomożesz mi? - Skinął głową w stronę beczki z wodą i stojącego obok wiadra. Potem przyniosę wodę, a teraz będzie szybciej.
Alex patrzył na leżącą dziewczynę z niepokojem. Niby wiedział co się stało ale nie mógł się tym zdradzić, a co się stało i co jest Dominice nie miał w ogóle pojęcia. Czuł się też trochę winny, bo delfinów nie było zapewne przez to, że pomagały mu z syreną chcącą go utopić. Winny przez to, że raz już zawdzięczał Dominice życie, gdy dziabnęła go w strefie. Nie było delfinów, Monika nie mogła wezwać nimi Dafne. Popieprzona sytuacja.
- Ktoś może wyjaśnić co tu zaszło? - rzucił spoglądając na Dominikę i właściwie nie wiedząc jak jej pomóc.
Karen najpierw zwróciła uwagę na szkarłat, który zdobił Axela. Potem spojrzała na Dominikę, która to była nieprzytomna i najwyraźniej coś poważnego jej się stało. Zerknęła jeszcze przelotnie na Terry’ego. Kiwnęła jednak głową i ruszyła z Axelem do beczki, żeby mu pomóc
- Czyli jednak przeczucie go nie myliło… - mruknęła pisarka marszcząc brwi. Przyjrzała się Axelowi i zaraz początkowo pomogła mu wyczyścić ręce, żeby mógł nimi operować.
- Komu? Jakie przeczucie? - spytał Axel, nadstawiając dłonie.
- Hm? - mruknęła Karen, spoglądając w twarz Axelowi
- A… Znaczy Alexander. Byliśmy tam przy domu Augustyna i napadła go syrena. Jak odpoczywał to potem rzucił, że ma przeczucie, że coś jest nie tak z dziewczynami i wróciliśmy. - odpowiedziała co się działo.
Jasnowidz... Axel skinął głową. W przeczucia nie bardzo wierzył, ale dowodów na potwierdzenie swoich podejrzeń w zasadzie nie miał.
- Źle się dzieje - powiedział. - Potem powiem więcej
- Najwięcej wie Wendy. - Mycie rąk nie przeszkadzało Axelowi w odpowiedzi na pytanie Alexandra, więc przeszedł do najważniejszej sprawy. - Ponoć Dominika przeszła na drugi brzeg rzeczki. Dotknęła czegoś i spuchła jej cała ręka. Potem zemdlała, a Wendy przyciągnęła ją kawał drogi. Prawie do samej chaty. Nie wiemy, czy to jakiś jad, czy co innego, ale na to wygląda.
- Alexandrze. Weź proszę delikatnie Dominicę. Ułóż ją na leżance, ale tak, żeby lel dłoń chora zwisała z łóżka oraz proszę, przykryj mocno - poprosił Terry, po czym sam ruszył się także wymyć. Był schlapany krwią biednej Dominici. Ruszył oczywiście ku morzu, gdzie mógł się sam umyć.
- Lepiej nie, padam z nóg. - Po walce z syreną, pływaniu i szalonym pędzie do obozu, nawet mimo krótkiego odpoczynku na plaży ksiądz czuł się jak wyżęta szmata. - Jestem zjechany jak koń po westernie… - widać było po nim, że wygląda niewiele lepiej niż po wczorajszym powrocie z Wendy. - Boję się, że ją upuszczę.
- No to ja - powiedział Axel - mam już czyste ręce.
- Zajmij się nią, proszę, na łóżku najbliżej wejścia - powiedział Terry, który zatrzymał się na słowa Alexandra, ale skoro Axel już był czysty, tym lepiej. Po czym dalej udał się na plażę oraz do wody. Tam mógł spokojnie zmyć z siebie oblepiającą go czerwień, szczególnie dłonie. Nie dotykał rany Dominici niczym, poza brzytwą, ale jednak wypływająca krew ochlapała go. Wszedł po prostu do wody oraz zaczął to zmywać. Także mył brzytwę, którą jeszcze planował wypalić nad ogniem. Nie wiadomo bowiem, jakie świństwa się na niej znajdowały. Powoli schodziła adrenalina, poczuł, że naprawdę chciałby sobie gdzieś usiąść oraz wypić jakiegoś chłodnego drinka. Powoli powlókł się ku stojącej opodal chacie.
Axel przyklęknął i wziął dziewczynę na ręce, po czym wstał i ruszył w stronę chaty. Bokiem przekroczył próg - drzwi były za wąskie na swobodne wniesienie Dominiki. Ksiądz wszedł zaraz za nim.
Wendy siedziała zwinięta w kącie pomieszczenia. Miała podkurczone przy sobie kolana a w dłoni trzymała butelkę whisky. Na widok wchodzącego z Dominiką Axela zaklęła cicho pod nosem.
Axel położył dziewczynę na posłaniu, blisko drzwi, po czym nakrył ją dwoma kocami.
- Wendy…? - Ksiądz podszedł do dziewczyny i ukucnął. - Co się stało?
Wendy pokręciła na boki głową i powoli (wyglądając przy tym na obolałą) zaczęła wyskrobywać się z kąta.
- Znalazłyśmy orzechy. Po drugiej stronie rzeki. Przez pieprzony przypadek. Dominika… uparła się by kilka zerwać…- zaczęła Wendy, która wyglądała jakby miała zamiar uciec czym prędzej z pomieszczenia nawet jeśli będzie miała to zrobić na czworaka.
- Ciii… - Alex odruchowo chciał położyć jej dłoń na ramieniu, ale zrezygnował. Wendy była zbyt wyczulona na dotyk. Nie w takim stanie. - Opowiesz później. - Delikatnie wziął butelke whisky i sam upił łyka, po czym jej ją oddał. - Połóż się. My pójdziemy, odpocznij. W razie czego będziemy tuż obok, tak?
Wendy znów pokręciła na boki głową.
- Nie chcę - odpowiedziała krótko, szykując się mozolnie do wstania.
- Wendy, czy możemy porozmawiać? - spytał Axel. - W cztery oczy? Jeśli masz siły, to przeszlibyśmy się kawałek?
- Jak masz ochotę na spacer, to może poszukaj Ilham. Krąży gdzieś tu sama. - Alex nawet nie spojrzał na Lacroix.
- Chyba kurwa cie popierdoliło - zaczęła dokładnie w tym samym czasie co ksiądz. I mówiła to patrząc na Axela. Miała by teraz urządzać sobie z nim pierdolone spacerki? - Ja pierdole… - dodała jeszcze, pomagając sobie wstać poprzez podparcie o ścianę.
Na słowa Alexandra Axel nie odpowiedział, bo i o czym było rozmawiać z durniem. A skoro Wendy miała ochotę się zadręczać, to już była jej sprawa i jej wolna wola.
Rzucił okiem na Dominikę, po czym wszedł do składziku, ciekaw, czym, według Wendy, powinien był się zainteresować.
W składziku zaszło wiele zmian. Nie było tu w ogóle walizek. Zaś cały ich dobytek poukładany był z pełną przyzwoitością i tematycznie. Jedzenie skumulowane przez Ilham również. Czosnek, imbir… niewielkie ilości by się nie zmarnowało.
Czosnek, imbir - miały działania bakeriobójcze. Czy mogły w czymkolwiek pomóc Dominice - tego akurat Axel nie wiedział. Ale czy mieli jakieś wyjście? Musiał spróbować. Ale nie w tym momencie.
Gdy mniej więcej zorientował się w zawartości składziku, wyszedł do głównej izby. Na moment zatrzymał się przy Dominice, po czym wyszedł na zewnątrz.

W międzyczasie Wendy zaczęła wychodzić z chaty…
- Chcesz być sama? - Alexander spytał cicho gdy przechodziła obok. Zbliżył się lekko do niej. - Monika… - wskazał swoją głowę. - Wiem. - rzucił wzrokiem na leżącą Dominikę. - Wiem wszystko. Też bym się napił.
Wendy wzruszyła ramionami na jego pytanie o to czy chce być sama. Informację o Monice skwitowała krótkim “aha”.
- Nie chcę patrzyć…- zaczęła dziewczyna i spojrzała na Dominikę.
- To akurat… - mruknął - Rozumiem.
Bardzo lakko ujął ją za łokieć i wyprowadził z chaty. Na zewnatrz rozejrzał si i popatrzył przez chwile na Karen i Monike. Zaraz odwrócił się do Wendy i kiwnął głową w stronę morza.

Kiedy Terry odszedł a panowie weszli do środka z Dominiką, Monika podeszła do Karen. Miała dość ponurą minę i wyciągnęła do dziewczyny obydwie dłonie.
Karen nie wiedziała co się w ogóle działo. Jeszcze nikt tak naprawdę nie powiedział o co chodzi, lub co się stało. Rudowłosa spojrzała na Monikę i otworzyła dla niej ręce z pytającą miną. chciała się przytulić? Chciała coś dostać? Pisarka czekała więc na dalsze znaki, kompletnie skołowana.
“Karen. Jaa… mogę pokazać ci co się stało” usłyszała pisarka we własnych myślach. I była pewna, że to nie jej myśl a stojącej przed nią dziewczyny. I to uczucie niepewności i strachu przed odrzuceniem po wyjawieniu swojej tajemnicy. To było nie jej uczucie, a Moniki.
Pisarka otworzyła szeroko oczy patrząc na Monikę. Nagle słowa Alexandra nabrały zupełnie nowego znaczenia
‘Monika twierdzi… No pisać można… Ta... MHM… ‘ - pomyślała Karen. Zastanawiała się też jak miałaby niby jej odpowiadać, aby Monika zrozumiała
- Jak? - zapytała na głos, powoli.
“Strefa” odparła krótko dziewczyna. “Chyba strefa… zaczęło się od piosenki którą śpiewał Alex” wyjaśniła jednocześnie przypominając sobie moment kiedy okazało się że przyśniła jej się treść wyśpiewanej piosenki.
Karen zaczęła się teraz zastanawiać, czy to nadal z ruchu warg, czy jak, czy może Monika odzyskała słuch. Myśli eksplodowały w głowie kobiety, snując naprawdę kupę różnych dziwnych wątków. Pamiętała sen dziewczyny, czuła się jakby to było naprawdę dawno temu.
- Co się stało? Pokażesz mi? - powiedziała ponownie.
Monika powi zaczęła przekazywać swoje wspomnienie Karen. Zaczynając od przypadkowego znalezienia orzechów gdy poszły po więcej liści na plecionki…
Było to tak absorbujące, że dziewczyna ledwo zarejestrowała iż z chatki wyszła w międzyczasie Wendy, ksiądz, a po chwili Axel.
Karen stała otępiała tym co widziała w myślach dzięki przekazowi od Moniki. Wszystko było teraz jasne. Usta rudowłosej były lekko rozchylone. W końcu gdy Monika zakończyła ‘przekaz’ rudowłosa pokręciła głową jakby chciała się otrząsnąć. Spojrzała jasno na Monikę i zmarszczyła brwi. Nie podobało jej się, że zdecydowały się przejść przez rzekę, przecież mówiła, że było to niebezpieczne
- Nie powinnyście były przechodzić… Ale dobrze, że chociaż nie zginęliście… Albo zaginęłyście… - powiedziała i westchnęła jak zmęczona dniem matka trójki dzieci. Tak się poczuła co najmniej. Przygryzła wargę. Miała nadzieję, że Dominika się wyliże
- Z tobą wszystko ok? - dodała zaraz znów spoglądając na Monikę, bo na moment jej uwagę przykuła Wendy i Alexander, a potem Axel. Napięcie było w powietrzu, ale zupełnie innego rodzaju niż wczorajszego dnia.
Dziewczyna skinęła głową. W jej emocjach Karen dokładnie poczuła zmartwienie o Wendy i zaraz po tym kamuflowane uczucie zazdrości gdy ksiądz oddalił się z nią. Po tym zaś poczucie potrzeby wezwania pomocy u tubylców.

Dość trudno było Axelowi nie zauważyć, że Wendy, która olała jego prośbę, znalazła czas i siły na spacerek z Alexandrem, ale to już nie był jego problem.
Wrócił na moment do chaty, a potem zabrał się za zacieranie śladów, jakie pozostały po 'operacji', jaką Terry przeprowadził na Dominice. Ślady krwi, w centrum obozowiska, to nie robiło zbyt dobrego wrażenia... a inni mieli inne sprawy.
- Gdy Terry wróci - Axel odstawił łopatę i spojrzał na Karen - niech wam opowie o spotkaniu z aalaes'vo - powiedział. Podniósł swoją torbę. - Nie wiem, kiedy wrócę - dodał.

Karen była lekko rozbita na myśli Moniki w temacie prośby o pomoc tubylców. Zwłaszcza po tym co pomyślała na temat rozmowy z Alexandrem, po której obiecała mu wbić claymore w plecy jak coś takiego sypnie. Kobieta zerknęła na Axela i teraz to dopiero zbladła. Aalaes’vo, to były te złe zza rzeki, prawda? Dobry Boże. Co. To gdzie oni byli, że jakiegoś widzieli? Rudowłosa odruchowo rozejrzała się za Terry’m, ale przecież poszedł się umyć… Chyba. Zaniepokoiła się teraz już kompletnie. Czy jutro miało być jeszcze gorsze? Spojrzała znów na Monikę
- Rozchmurz się… Może… Może usiądziemy, co? - zaproponowała Karen, która sama wyraźnie najchętniej chciała teraz usiąść po tym wszystkim.
- Dobrze wam to zrobi, trochę odpoczynku. - Axel się uśmiechnął. - Przekaż, proszę, Monice, co mówiłem, żeby nie myślała, że ją w jakiś sposób wykluczam. A ja spróbuję znaleźć jakiegoś aalaes'fa. Może mi się uda. Trzymajcie kciuki.
W tym czasie Monika nieświadoma tego co mówi Axel wysyłała do Karen dwa myślowe przekazy. Chętnie by usiadła. I bardzo ciekawiło ją gdzie idzie Axel.
Karen rzuciła okiem za Axelem, niepokojąc się o niego. Chciał iść szukać wróżek? Na Boga, no nieee… Ale z drugiej strony, to mogło być jedyne rozwiązanie, by pomóc Dominice. Pisarka skrzywiła się. Pokiwała głową do Moniki i poszła w kierunku ogniska, by tam usiąść. Zerknęła na nią. Przez jej głowę przebiegały różne myśli. Coś o wymianach z wróżkami bez uczuć, o uprawianiu seksu bez zobowiązań za handel i takie różne. Chaos myśli, w końcu Karen nie łapała jeszcze, że Monika może je odczytywać częściowo
- Chcesz wiedzieć? - zapytała powoli, zerkając na nią.
Monika usiadła obok niej. Skinęła krótko głową. Nie towarzyszył temu przekaz myśli czy emocji.
Karen zaczęła się zastanawiać jak jej to najlepiej przekazać. Powinna napisać na piasku? Albo mówić powoli to wszystko? Z drugiej strony czy powinna powtarzać jej wszystko co Alexander powiedział? Zwłaszcza, że Karen wiedziała, że Monika mogłaby się na niego zezłościć, albo coś.
- Hmm… Nooo więc… - zaczęła Karen i zrobiła zamyśloną minę, zdecydowanie niezdecydowana co teraz i przede wszystkim jaką metodą…
Monika zmarszczyła brwi przyglądając się jej.
“Dziecko za zdrowie Dominiki?” zapytała z kompletnym mętlikiem w głowie. Ciężko bowiem było jej zinterpretować chaotyczne myśli Karen. A jednocześnie zrobiło jej się tak głupio… że to robiła!
Karen popatrzyła teraz na nią oszołomiona. Jak ona to… Skąd? Karen nie przypominała sobie, żeby powiedziała to na głos. A tymczasem, Monik właśnie jej o tym ‘pomyślała’. Z drugiej strony, to może to była jej myśl? Nie no ewidentnie Moniki. Pisarka pokręciła głową
- Czytasz w myślach? - zapytała powoli.
“Alexandra...a niedawno zauważyłam, że w innych też mogę… przepraszam.” odpowiedziała myślą Monika.
Tymczasem wreszcie Terry przyczłapał przed chatę. Wyglądał faktycznie ponuro. Zerknął na otwarte drzwi do wewnątrz, gdzie leżała Dominica. ta wyspa nie wybaczała błędów, nie wybaczała pomyłek, była niczym pole minowe. Jako stary saper doskonale wiedział, że podczas takich sytuacji nie można ani na chwilę odsunąć dyscypliny. Trzeba pilnować się zawsze, szczególnie wtedy, kiedy wydaje się, że wszystko jest jak najbardziej spokojne. Zastanawiał się, co robić, co robić, co robić, gdy dotarł do dziewczyn. Karen oraz Monika siedziały obok siebie.
- Jak tam z Dominicą, wszystko tak jak było? - spytał, jakby mając nadzieję, że przez ten kwadrans dziewczynie się polepszyło.
Karen pokręciła głową
‘Nie szkodzi… To nawet ciekawe…’ - pomyślała zdanie pisarka i zaczęła zaraz wizualizować sobie Monikę ubraną jak medium, albo wróżkę nad szklaną kulą. Zaraz jednak wyraźnie pomyślała o tym, że dziewczyna musi widzieć jej myśli, więc wyobrażanie sobie myślącej siebie było według Karen głupiutkie. Kobieta pokręciła głową. Wow. Trudne było takie panowanie nad tym.
Gdy Terry się pojawił, kobieta spojrzała na niego. W jej głowie nastąpił wielki kataklizm różnych myśli, ale uśmiechnęła się do niego blado
- Terry… Wcześniej było tak jak zostawiłeś. A skoro Alex, Wendy i Axel wyszli, to chyba jest… Bez zmian… Axel wspominał coś o was spotykających aalaes’vo, opowiesz? Co się stało? Ja i Alexander wpadlismy na nieprzyjemną syrenę… - powiedziała, a w jej głowie kłębił się obraz Alexandra walczącego o oddechy z rudą głową, a potem niepokój i jakaś dziwna wizja złych wróżek zza rzeki.
- Tak, znaczy tak. Przepraszam - zawziął się w sobie. - Poprzedni raz czułem się tak w Afganistanie. Kiedy zobaczyłem Dominicę, wróciło wszystko … - przerwał na chwilę i spojrzał na Monikę uśmiechając się do niej. - Dobra robota, twoja oraz Wendy. Gdyby nie wy, strach pomyśleć, co byłoby. Cieszę się, że jesteś z nami - powiedział trzymając usta prosto do niej oraz wyraźnie akcentując każde słowo.


Monika zrobiła lekko kwaśną minę na to co powiedział. Była smutna… bo ona niewiele zrobiła i nie miała pojęcia jak pomóc. Jedyne co… to była. Wskazała na chatę patrząc na Terry,ego i wychyliła się by napisać na piasku.
“Posiedzę z nią”
Po czym zaczęła wstawać, ale Terry ją przytrzymał.
- Nie chcesz usłyszeć? - spytał. - Będę mówił wolno.
Zasadniczo odnosił wrażenie, że Monika średnio za nim przepadała. Może dlatego, iż poświęcał jej mało uwagi. Fakt, mogła się czuć dotknięta. Mówiąc o pomocy chciał jej dodać ducha, jednak widział przecież, że torowała drogę Wendy odsuwając roślinność, co jest naprawdę bardzo potrzebne przy transporcie, potem zaś pobiegła sprowadzić Alexa oraz Karen. Czy to mało? Nie wiadomo, bowiem jej kwaśna mina, kiedy się do niej odezwał wystarczająco pokazywała sytuację oraz wewnętrzne relacje. Cóż, skoro nie chce, stwierdził, że nie będzie się nikomu narzucał, dopóki się nie zmieni chętka dziewczyny. Jednak póki co czekał na odpowiedź na zadane przedtem pytanie.
Monika zamiast odpowiedzieć spojrzała pytająco na Karen… w gruncie rzeczy… chciała zostawić ją i Terry'ego po prostu samych. Przesłała jej te uczucie zabarwione zapytaniem.
Karen przez sekundę była w rozterce, a potem jakby ktoś zatrzasnął wieko skrzyni w umyśle pisarki i kobieta patrząc na Monikę powiedziała
- Zostań. Dobrze byś słuchała… - uśmiechnęła się do niej. Pisarka wstała, choć trochę się chwiała po tym biegu przez plażę i takiej dawce informacji. Popatrzyła z troską na Terry’ego
- A więc, co się działo Terry… - zapytała spokojnie.
- Było na początku dobrze - mówił powoli, prostymi zdaniami, wyraźnie, zwrócony ustami do Moniki. Dobrze, że została, nawet jeśli za nim nie przepadała. Tą informację powinni usłyszeć wszyscy, tymczasem większość się łaskawie rozeszła. Także Ilham nie było od ranka. Martwił się, czy coś się jej nie stało.
“Mogłabyś powiedzieć Terry'emu, że bardzo go lubię? On myśli, że chciałam pójść bo go nie lubię” poprosiła w tym czasie Monika przesyłając krótką myśl do Karen.
- Znaleźliśmy owoce. Najpierw banany, potem grejpfruty, potem pomarańcze. Dalej jest ładne pole fasoli. Szliśmy dalej wzdłuż rzeki. Znaleźliśmy chyba glinę, albo coś podobnego. Będzie można zbudować piec, lub jakieś budynki. Potem pojawiła się na drugim brzegu kobieta. Widzieliśmy jej połowę. Miała czarne włosy oraz gołą górę. Mówiła, że jest uwięziona. Chciała, żebyśmy jej pomogli. Nie wiedzieliśmy, co zrobić. Wspomnieliśmy, że będziemy krzyczeć o pomoc. Baliśmy się przejść rzekę. Wtedy pojawił się nagle płacz dziecka. Ona krzyknęła, że to jej dziecko. Żebyśmy pomogli z powodu dziecka. Potem nagle zaczęłaś krzyczeć ty Karen. Usłyszeliśmy twój głos oraz głos Dafne. Wtedy wiedzieliśmy, że kłamie. Próbowaliśmy się odsunąć. Ona rzuciła zaklęcie. Tak, zaklęcie. Skała zaczęła się poruszać. Mało co nie spadliśmy, ale udało nam się odsunąć. Wtedy ta kobieta powiedziała, że ktoś wpadł w sieci. Była zadowolona. Może miała na myśli Dominicę. Zniknęła, jakby się stała niewidzialna. Ale zobaczyliśmy, że jest kobietą tylko od góry. Dołem była wężem. Wróciliśmy biegiem do chaty - opowiedział Terry.
Karen cały czas wyobrażała sobie kolejne słowa Terry’ego, a gdy w kulminacyjnym momencie opowieści wyszło na to, że Aalaes’vo są pół-ludźmi pół-wężami wyobraziła sobie taką postać mityczną, z tym że zamiast węży na głowie, miała czarne włosy. Pisarka westchnęła. Zaklęcie, halucynacje dźwiękowe… Te złe wróżki naprawde mogą być niesamowicie niebezpieczne. Odnotowała prośbę Moniki i postanowiła, że za jakąś chwilę poruszy jej temat. Karen posłała jej jeszcze pytanie
‘Mogę mu powiedzieć, jak się komunikujesz? Bo byłby zaskoczony, gdybym od tak poruszyła ten temat, o którym myślał… ‘ i zerknęła na Monikę.
Dziewczyna z początku odpowiedziała salwą emocji. Strachu, obawy… spostrzegłszy się co robi przestała. Zamiast tego padła krótka odpowiedź “dobrze”, w końcu rozumiała powody, którymi kierowała się Karen.
 
Kelly jest offline  
Stary 25-11-2016, 14:19   #140
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień IV - w obozowisku - 'Kiedy myśli się przekradną'

Po tym kobieta przez krótką chwilę pozostawała w całkowitym milczeniu, przyglądając się Terry’emu
- Cieszę się, że nic ci się nie stało i że Axel też wrócił cały. Musimy w takim razie dużo bardziej uważać, gdy będziemy ewentualnie kręcić się koło rzeki - dodała. Martwiła się o Dominikę
- Jak wspomniałam wcześniej, my mieliśmy spotkanie z syreną, która chciała utopić Alexandra. Pomogły mu delfiny, ale ta jednego skrzywdziła w całym tym zamęcie. A ja… Nie mogłam nic zrobić, bo to było za daleko od płytkiej wody. Myślałam, że on tam, cholera, utonie. I to ja poprosiłam go, żeby popłynął wpław, bez zastanowienia… - pokręciła głową, marszcząc brwi. było jej przykro z powodu tego co się stało koło domu Augustyna. Może jakby byli bardziej rozsądni, tamten delfin byłby zdrów…
- Ustaliliśmy to razem oraz to był nasz pomysł, więc jeśli już, spada to na nas, nie na ciebie. Kto mógł przypuszczać, że syreny zaatakują. Ale to oznacza, że mała łódka czy tratwa także by się przewróciły. Jesteśmy uwięzieni, jakby nie patrzeć. Wyspa podoba mi się coraz mniej - powiedział głośno Terry. - Dobrze, że nic się tobie, wam - poprawił szybko - nie stało. Zaś Dominica, chyba trzeba znaleźć Dafne, albo Alaen. Może pomogą - pokręcił zrezygnowany. - Zrobiliśmy co się dało. Wendy przytargała ją, Monika robiła jej drogę wśród krzaków, zaś my z Axelem upuściliśmy jej najgorszą, jak się wydaje, ciemną krew. Jednak czy to pomoże? - przerwał na chwilę, ponieważ przez myśl, szybko odsuniętą, przeleciały mu obrazy wysadzonego budynku oraz leżącej przed nim kobiety. Szybko zmówił dosłownie kilkuwyrazową modlitwę. Teraz chyba to Alex powinien świecić wiarą i się modlić za zdrowie kobiety. Zresztą,skoro wybył gdzieś z Wendy na osobne miejsce może nawet robią to wspólnie. Wprawdzie dziewczyna chyba nie wydawała się specjalnie pobożna, ale kto wie. Taka sytuacja mogła nią mocno wstrząsnąć, wsparcie zaś księdza oraz wspólna modlitwa byłaby całkiem normalna. Może osobiście nie był bardzo praktykujący, ale wierzący owszem oraz widział różne postawy wśród wojskowych. - Nie wiem, co robić, po prostu nie wiem - przyznał.
Przez bardzo krótką chwilę, gdyż zaraz ściśle ‘zamknęła skrzynię’, Karen po prostu poczuła potrzebę przytulić się. Do kogokolwiek. Albo do Terry’ego. Najlepiej do niego. W sumie on też chyba tego potrzebował. Zamiast tego, pisarka zacisnęła mocno dłoń na nadgarstku drugiej
- Dobrze byłoby porozmawiać z Dafne… Jakoś nie jestem przekonana by a’fa chciały nam pomóc, bezwarunkowo… - powiedziała powoli, tak jakby zastanawiając się nad każdym słowem. W środku jej umysłu rozgrywała się bowiem bardzo chaotyczna batalia.
- Myślisz, że za uleczenie dalej będą żądać współpracy przy dziecku? - spytał bardzo powoli i zastanawiał się nad wzięciem się do pracy. To pomaga, zaś widać, że Karen także miała ochotę na izolację, zazwyczaj bowiem była bardziej otwarta oraz chętna do rozmowy. Widocznie sytuacja mocno nią wstrząsnęła. Tak, skoro on tyle widział i był pod wrażeniem, to co dopiero cywile … Wyciągnął do niej rękę, jakby chciał dotknąć dłoni dziewczyny.
- Terry. Jest jeszcze coś - Karen zaczęła po chwili, już nieco pewniejszym głosem, choć nadal zamyślona. Wskazała ręką na Monikę
- Normalnie, zabrzmiałoby to dość niewiarygodnie, ale przy tym wszystkim co się dzieje… Hyh… Monika, poprosiła mnie, bym wyjaśniła ci, że wcale nie jest tak, że cię nie lubi. Lubi - kobieta zrobiła tu krótką pauzę
- Od jakiegoś czasu najwyraźniej potrafi komunikować się w myślach i odczytywać je - wyjaśniła zaraz wszystko. Co do jego słów, o których właśnie cały czas myślała, mina jej nieco zrzedła
- Możliwe Terry, że będą chcieli wymiany. Ale kto wie… - wizja takiej umowy naprawdę nią wstrząsała. Przeszły ją aż ciarki. Widząc wyciągniątą w swoim kierunku rękę Terry’ego, Karen postanowiła, że jednak pieprzyć skrzynie i w przypływie impulsu, najpierw rzeczywiście złapała go za nią, a potem zrobiła krok w stronę mężczyzny i przytuliła się. Teraz mógł odnotować jaka cała była napięta.
Podczas takich wyjątkowych, specjalnych, cudownie wspaniałych … wtedy tak po prostu Terry głęboko oddychał i po prostu porzucał użalanie się nad sobą, bowiem tak to trochę wyglądało. Objął dziewczynę z całą swoją szczerością oraz narastającym od pierwszego spotkania uczuciem. Przez cieniutką materię sukienki czując napięte mięśnie, jakby była cały czas w gotowości. Objął ją mocno, tak po prostu mocno, żeby poczuła bicie jego serca oraz siłę ramion, które udzielały jej swojego wewnętrznego ciepła. To wszystko było jakoś naturalne, jakieś takie zwyczajne, ale po prostu takie, że gdyby nie ta wyjątkowość, chciałoby się podskoczyć oraz chwycić ją obracając dookoła, jak podczas wirującego tańca. Ponadto Monika, pewnie, że chciałby, żeby go lubiła. Naprawdę doceniał jej starania oraz postawę oraz po prostu uśmiech, który niekiedy pojawiał się na jej ustach. Nawet jeśli wyobraźnia pisarki wykombinowała sobie, że stworzy wspomnianą telepatię, był wdzięczny Karen, że tak chciała mu pomóc oraz poprawić humor. wprawdzie pojęcia nie miał, jak poznała jego myśli, ale intuicja kobieca to wielka rzecz. Najnormalniej Terry uznał, że tego nie pojmie oraz nie będzie próbował pojąć. Przyjmował zadowolony oraz cieszył się. Nie lubił kłamstewek, ale uznał, iż to po prostu taktyka Karen poprawienia mu humoru i naprawdę, musiałby być niewdzięczny, gdyby nie docenił tej właśnie postawy pięknej dziewczyny.
- Ja ją naprawdę lubię, Karen - odezwał się tylko do pisarki, mając na myśli Monikę. Nie tak, jak ciebie, ale też bardzo lubię. Tego oczywiście nie dopowiedział głośno, ale dodał wewnątrz myśli. - Musimy faktycznie najpierw z Dafne. Kiepsko się czuję, będąc od niej uzależnionym ...
“Terry, ona nie kłame” wpadła mu wtedy do głowy myśl, wraz z przekonaniem, że nie jest to jego własna myśl. Przed oczami wyobraźni stanęła mu Monika, jako wytłumaczenie skąd ów myśl pochodzi. A wraz z nią przybyło ciepłe uczucie sympatii zarówno do Karen jak i Terry’ego oraz widoku ich obojga razem, stojących tak i objętych.
- Co, że co … - nagle przerwał swój wywód na temat syreny i poczuł się, jakby został trzaśnięty korbowodem od sporej ciężarówki. - To, ja tego, to … - czuł to, widział to, wewnątrz widział. - Monika … Monika naprawdę … - przez chwilę chaos zagościł wewnątrz jego myśli. Wszystko przewalało się z dołu do góry, z góry na dół. Co, jak, gdzie, ona naprawdę … Nagle uświadomił sobie, że dla niej, to może być substytut mowy, coś umożliwiającego porozumiewanie się z innymi. To było wspaniałe! Monika zamiast długotrwałego pisania mogła się porozumiewać myślą. Bardzo się cieszę, powiedział wewnątrz myśli, bardzo mocno się cieszę, jak istny skurczybyk. I cieszę się, że się na mnie nie wkurzyłaś … tymczasem Karen, musiał ją bardzo przeprosić.
- Wybacz Karen, przepraszam, myślałem, że żartujesz ze zdolnościami Moniki, żeby poprawić mi humor. I przepraszam za swoje kwękanie. Miejmy nadzieję, że Dominika wyjdzie z tego sama. Zrobiliśmy wszystko, co się dało, zaś Dafne może się niedługo pojawi. Axel miał poszukać antytoksyny, są takie naturalne rośliny. Będzie dobrze, musi być i jesteś … znaczy wiesz …
Karen rozluźniła się wewnętrznie. Przez minimalną jedną chwilkę przyszło jej do głowy, że mógłby jej nie dać się objąć. A jednak. Nie odsunął jej, tylko właśnie przytulił. Dlaczego do diabła w ogóle przyszło jej do głowy, że mógłby chcieć ją od siebie odsunąć. Nonsens. Stała tak i cieszyła się możliwością odczuwania jego ciepła. Jakby na chwilkę nie musiała się niczym przejmować. Karen zerknęła w górę, gdy ponownie zaczął mówić i kiwnęła lekko głową. A potem nastąpiło spięcie w ciele Terry’ego, które odczuła stojąc tak blisko. Przyjrzała mu się, a potem zrozumiała, że to reakcja na ‘przekaz’ od Moniki. Stalowoniebieskie oczy pisarki obserwowały zmieniające się na twarzy i w spojrzeniu mężczyzny emocje. Może trochę zazdrościła Monice, że ta mogła poznać jego myśli? Ale tylko tak troszeczkę. Ciekawszym było przecież nie wiedzieć i dowiedzieć się z czasem
- Nie szkodzi Terry. Jak mówiłam, to dość niewiarygodne. Bardzo niesamowite no i na pewno ułatwia Monice życie - zrobiła krótką pauzę i pokręciła głową, bez zastanowienia łaskocząc go kosmykami włosów, gdy wykonywała ten ruch
- Damy sobie radę, mamy trochę więcej wiedzy niż ludzie za czasów kolonizacji kontynentów. Na początku zawsze są błędy, ale po to, byśmy nie popełniali ich potem - a na jego o tym, że ‘jest… jakaś’ rudowłosa uniosła lekko brew, co chciał jej powiedzieć tym razem? A może nic nie powie? Karen obserwowała go uważnie, ale zdecydowanie była bardziej rozluźniona.
- Rzecz oczywista, że damy, moja kocha … znaczy Karen - poprawił szybko, jakby nie wiedząc, czy po prostu może tak ją nazwać. Ech ta staroświeckość wyłaziła czasem z niego, niczym podeszwa ze starego buta. Tulenia jednak nie przerywał. - Słuchajcie, ale jeśli Monika może czytać w myślach, to może opowiem wam bardziej szczegółowo, co tam się stało? - zaproponował. - Któż wie, może wychwycicie coś, co nam umknęło, bowiem przyznaję, że głównie miałem stracha, albo raczej miałbym, gdybym wtedy miał okazję trochę pomyśleć, jednak to wszystko działo się tak szybko przy tej nieznajomej wstrętnej wężycy.
“Nie próbowałam nigdy tego…” usłyszał w swoich myślach Terry, znów pewny, że to myśli Moniki. “Spróbuj przywołać w myślach swoje wspomnienia, a ja… spróbuję je odczytać i przekazać Karen. Jeśli chcesz.” Monika była bardzo ciekawa, czy taki eksperyment mógłby się powieść. Terry czuł też, że dziewczyna jest szczęśliwa, z tego powodu, że nie spotkała się ze strachem i odrzuceniem, ze względu na jej tajemnice… i umiejętność, która może przecież nie jednego przerazić. Poczuł też, że jest to dla niej coś nowego. Do tej pory, czytała głównie myśli Alexa, innych wyłapując tylko pochopnie, gdy myśleli za głośno. Aż do dziś, kiedy musiała skomunikować się z Wendy. I zadziałało. Tak samo jak wtedy gdy komunikowała się z delfinami.
Te wszystkie myśli Moniki zalały myśli Terry’ego ale tak jakby były gdzieś z boku jego i mógł je oglądać niczym telewizor czy słuchać niczym radio.
Odrzucenie, za taki wspaniały dar? Zresztą, skoro tutaj ją lubił, to jak mógłby się nie cieszyć z tego, że przyjaciółka posiadła umiejętność, która pozwalała jej przełamywać bariery. Przecież raczej każdy jej bliski, powinien skakać z radości, aczkolwiek … uświadomił sobie, że faktycznie ludzie bywają różni. Może faktycznie lepiej, że była ostrożna oraz świadczyło to o zdroworozsądkowym podejściu dziewczyny.
- Karen, Monika zaproponowała, że ja spróbuję opowiedzieć, co się stało w myślach, ona zaś przekaże tobie. Co ty na to? - mówił do Karen, wreszcie wypuściwszy ją z objęć, na co, mówiąc szczerze, wcale nie miał ochoty, no ale pewnych rzeczy nie wypada aż tak długo …
Karen tymczasem była w innej czasoprzestrzeni.
Jak on chciał ją nazwać? Nie przesłyszała się. Słuch zawsze miała dobry. A może to już omamy? A może się przejęzyczył? Czemu nie dokończył? Miał wątpliwości? Co jest grane? Co najmniej jakby ktoś włączył National Geographic i właśnie przez sawannę przeleciało stado pędzących gnu.
Stała chwilę, po czym kompletnie automatycznie kiwnęła głową. Dotarło do niej co powiedział. Pomysł był dobry. Znaczy, jeśli Monika chce spróbować, jasne. To może wiele ułatwić. Gdy ją puścił czuła się jeszcze bardziej skołowana, ale tak. Chyba… Chyba przytulali się za długo? A może. Jezu. Ale była zła. Zła na siebie, że nie może ogarnąć własnych myśli. Odwróciła na chwilę wzrok od Terry’ego i zerknęła na Monikę i zrobiła pewnego rodzaju minę, którą mogła pojąć jedynie Polka. Bo teraz Karen przypomniała sobie, że jej myśli nie są tylko jej, ale niepokój zaraz minął, w końcu Irlandka bardzo polubiła Monikę. Kojarzyła jej się z jej młodszą siostrą.
Tymczasem do Terry’ego trafiło kilka uczuć, które nie były ani jego, ani Moniki, chociaż ewidentnie szły przez dziewczynę. Były niczym odległe echo i musiały należeć do Karen: Czemu nie dokończył? Miał wątpliwości? Co jest grane? Co najmniej jakby ktoś włączył National Geographic i właśnie przez sawannę przeleciało stado pędzących gnu.
Po tym dziewczyna służąca jako przekaźnik złapała się za głowę, jakby zupełnie nagle ta ją rozbolała. “Nie… na bieżąco, nie dam rady. Najpierw mi, a później ja jej.”
- Dobrze, Karen, jaaa, czy mogę wziąć cię za rękę? - spytał i po prostu ujął jej dłoń, jeśli mu pozwoliła. A pisarka najwyraźniej nie miała przed tym żadnych oporów. Ale te myśli, które do niego dotarły? Czy były jej, a może kogo innego … lubił Karen, bardzo lubił i coraz właściwie bardziej i nie pamiętał nikogo wcześniej, kto wywoływałby takie bicie serca oraz takie dziwne myśli stanowiące połączenie pełnego pasji idealizmu z fragmentami gorącej erotyki, które starał się wyciszyć nawet przed sobą, ale które tak czy siak niekiedy się przebijały, oraz wreszcie własną swego rodzaju nieśmiałością, czy raczej niepewnością, co powinien robić, żeby jej nie tracić. Czuł doskonale, że znalazł diament i chyba bał się nie swoich uczuć ku niemu, ale bardziej własnej nieporadności.
Wszystkie myśli te przeleciały sierżantowi niczym strzały.
- Monika dała niestety znać, że nie przełoży na bieżąco. Spróbuję szybko przesłać jej co się da, ona zaś potem tobie - wyjaśnił i nie puszczając dłoni Karen zaczął wywoływać wewnątrz myśli obraz za obrazem. Wprzódy poruszali się z Axelem wzdłuż rzeczki. Napotkali bananowy gaj, pełen rozmaitych barw, od soczystej żółci, poprzez intensywną zieleń oraz gorące czerwienie. Potem idąc dalej minęli grejpfruty oraz pomarańcze, Kolorowe, piękne oraz obłędnie pachnące. Takie właśnie, że chciałoby się przy nich stać, wąchać oraz popijać soczek. Jeszcze dalej rosły fasole. Pokazał owo pole, potem jakby zbliżył się uwidaczniając długie strąki, jasne, niewielkie, żółtobiałe kwiatuszki oraz szerokie liście. Dodał do tego specjalnie puszkę z napisem “Bean. Vegetables cusine”, talerz fasolki po bretońsku oraz obrazek Jasia Fasoli. Znaczy, dodał, ich nie spotkaliśmy. Tylko fasolę. Potem była glina. Przywołał na myśli ową lekko lepką ziemię, nieco barwioną kolorem. Może glina, czyli garnki oraz kubki oraz piec byłby super. Następnie spojrzenie jakby przeniósł na drugi brzeg, gdzie były skały, jaskinie oraz kobieta, zgrabna brunetka o gołych piersiach. Niby ładna, jak starał się ją wyobrazić ukrytą za skałą, jednak jakoś nie mógł powstrzymać się od dreszczu obrzydzenia. Jakby poprzez prześwitującą skałę pokazał wężycowy ogoniasty odcinek ciała. - Ohyda - wypsnęło mu się głośno, po czym jednak ponownie powrócił do przekazu. Kobieta machająca im dłonią oraz krzyczącą: pomóżcie! Starał się ją pokazać, jaką była, ale jakoś dodawał jej czasami jakieś wredne zęby, albo rozdwojony jęzor. Nie, tego nie było, ale miała czarne włosy oraz wredne spojrzenie. Jej głos najpierw delikatny, twarz ładna oraz przemiana, kiedy okazało się, iż nie dadzą się nabrać. Głos dziecka, Karen, potem syrenka Dafne, wreszcie magia. Nagle poruszająca się ziemia, ściągająca na dół, do jeziora, próba odskoczenia, rzut kamieniem, wreszcie nagłe zniknięcie kobietowężycy ze słowami, że ktoś się złapał. Głos szybki Axela, że muszą wracać oraz wspólny bieg do obozu, potem zaś spotkanie ich. Te rzeczy przedstawił już tylko paroma obrazami. Całość przekazu trwała tak naprawdę momencik.
- Wszystko - powiedział na głos oraz potwierdził myślami. Kiedy sterował wyobrażeniami, starał się skupić, ale teraz zająć się miały wszystkim Monika i Karen, on zaś mógł po prostu trzymać jej smukłą dłoń oraz się po prostu zwyczajnie wpatrywać w tą wyjątkową dziewczynę.
Monika skinęła mu głową, po czym przeniosła wzrok na Karen. Zaczęła przekazywać Karen myśli, od tego, że Terry znalazł diament i bał się… stop. Monika spanikowała próbując zasłonić ową myśli. Nie to. Nie to! Odetchnęła głęboko i skupiła się. Po tym zaś przekazała kropka w kropkę, to co pojawiło się we wspomnieniach Terry’ego, które jej przekazał.
Karen obserwowała to Terry’ego, to Monikę, czekając aż ‘przekaz’ się skończy. Nie przerywała tylko stała, ciesząc się ciepłem i nawet szorstkawą fakturą dłoni Terry’ego. Była większa od jej, silniejsza. Kobieta odnotowywała to i nie poruszała palcami, bo bała się, że jak spróbuje zrobić jakiś ruch, to Terry źle ją zrozumie i zabierze rękę. A tak było dobrze. Gdy mężczyzna się odezwał, uniosła wzrok do jego twarzy, z pytającą miną. A gdy oznajmił koniec, Karen mruknęła
- Mhmm, dobra… - po czym spojrzała na Monikę i czekała.
I oberwała informacją o tym, że Terry znalazł diament i bał się… Czegoś? Rudowłosa zrobiła lekko zdziwioną minę. Zerknęła na moment na Terry’ego, ale nie zdążyła zadać o to pytania, bo już po chwili nastąpił przekaz wizji. Z uwagą Karen śledziła kolejne sceny, a potem jej wyobrażenie gorgony dostało lepszego oblicza. To nie było dobre… Tak, to zdecydowanie było niebezpieczne, bo nawet stanie blisko rzeki było potencjalnie zagrożone atakiem ze strony tamtych a’vo. Pokręciła głową
- Musimy się bardzo mieć na baczności, gdy będziemy w pobliżu rzeki. Martwi mnie dodatkowo, że coraz więcej Aalaes o nas wie. To może nam nie wróżyć niczego dobrego… - skomentowała Karen, po czym ponownie zerknęła na Terry’ego, jakby coś ją zastanawiało. Jakby miała jakieś pytanie, którego jednak nie zadawała.
- Tak kochanie? - spytał nie całkiem rozumiejąc, co chciałaby usłyszeć. Jakoś właściwie
odruchowo. Może myślał o tym, jak się udał przekaz i czy dziewczyny wszystko sobie przekazały. I nagle przestraszone, rozbiegane spojrzenie, jednocześnie zaś ręka trzymająca jej dłoń, jakby nie chciała jej nigdy już puścić.
No teraz to na moment… Poważnie zgłupiała. Teraz dokończył, a wcześniej nie? Zaczęła się zastanawiać, czy to może z powodu Moniki, czy może przekazała mu coś? Potem przyszło jej do głowy, że w takim razie, może przekazała to ‘niechcący’, tak jak jej ten fragment o diamencie? A może nie powinna go o to pytać
- Jaki… - odchrząknęła
- … jaki diament? - zapytała trochę niepewna, czy powinna. Może znalazł coś na wyspie i wolał jeszcze o tym nie mówić? Pisarka jednak dała się ponieść ciekawości.
Terry, który bladł niezwykle rzadko, teraz właśnie pobladł. Monika była wzorem uczciwości, musiało coś jej się przypadkiem przemknąć. Karen go znienawidzi! Tylko dlaczego pozwala się trzymać za dłoń?
- Ty … - powiedział urywanym głosem. - Ty jesteś tym diamentem, jeśli … jeśli chciałabyś nim być … - stanowczo nie był dobry w wyznaniach. Chciałby powiedzieć coś wyjątkowego, ale co zrobić, kiedy akurat czuł pusty umysł oraz język, który ledwo mówił cokolwiek sensownego.
Karen przyglądała mu się, czekając na odpowiedź no i się doczekała…
- Oh - wymsknęło jej się w zaskoczeniu. Nie wyglądała jednak na zniechęconą, co bardziej na zaskoczoną i zawstydzoną? Hm. Tak zdecydowanie. Znowu przez jej umysł przeleciał maraton olimpijski, aż opuściła głowę, pod rudą grzywą kryjąc wypieki na policzkach. Czemu. Czemu musiała zawsze reagować w taki sposób. Ale nie zazwyczaj… O nie. Terry miał jakąś specjalną umiejętność rozbrajania jej
- Znaczy. Nie przeszkadza mi. Znaczy… Jeśli chcesz, żebym była - jej odpowiedź była niemal równa elokwencją do słów Terry’ego. Zgrali się w temacie poezji i najwyraźniej to nie ostatnie pole, gdzie mieli coś wspólnego. Kobieta westchnęła i uniosła w końcu powoli wzrok, tak jakby chwilę przegrupowywała siły i wreszcie jej się to udało.
Nie przeszkadza, co to znaczy, że jej nie przeszkadza. Tak, czy nie,ewentualnie może: spoko możemy poudawać. Ach, co ja mam robić? Karen, dziewczyno powiedz. Wie, ona na pewno wie, co do niej czuję. Bankowo. 100%. Ale dlaczego nie zabrała ręki, może nie zabrała, ponieważ nie chciała zabrać … Dorosły mężczyzna chyba miał pod pewnymi względami umysł nastolatka, który chce coś wyrazić, ale po prostu nie potrafi. Aż przypomniało mu się, co mówiła ciocia Graham: jeśli nie wiesz, co powiedzieć, mów prawdę. I tak mówił, bowiem nie lubił kłamstw, ale jak to wyrazić, jak to powiedzieć, jak to odpowiednio przedstawić …
- Chcę, żebyś … żebyś była. Bardzo chcę - powiedział głośniej. - Panno Karen, Karen, znaczy, Karen, jaa sięę, ja się w pani zakochałem - wypowiedział wreszcie nerwowo przerywanym, ale pewnym głosem. Wyraził wreszcie swoje głębokie uczucie. Przełknął nerwowo ślinę wpatrując się w jej piękne oblicze.
Karen przyglądała mu się i nie odwróciła tym razem wzroku. Poczekała aż do końca i błysk radości i wesołości przemknął jej w spojrzeniu, kiedy przygryzła na moment wargę, by zaraz wziąć wdech
- W takim razie z przyjemnością zostanę - odpowiedziała mu, nie mówiąc wprost i jednocześnie właśnie mówiąc, bo odpowiadając na jego wcześniejsze pytanie. Była mocno zmieszana tą sytuacją, ale w pozytywny sposób. Przełknęła ślinę i wyprostowała się nieco bardziej, przypominając sobie, że nawet w obliczu niepewności głowę powinno nosić się wysoko (jak mawiała jej babcia). Przeplotła palce w jego dłoni i ścisnęła mocniej.
- Ale zamiast mój diamencie, mogę czasem mówić moje kochanie? - spytał dziewczynę weselej i widać było po prostu jakąś radość emanującą od wewnątrz. Takie rzeczy się czasem po prostu czuje. - Mogę? - spytał ponownie oddając uścisk dłoni, zaś jego oblicze pochyliły się nad nią, a wargi podążyły na spotkanie jej warg. Chociaż krótki pocałunek, taki wyjątkowy, wspaniały, nawet w obliczu Moniki. Dobra dziewczyna nie mogła wszak mieć im za złe krótkiego pocałunku.
Karen ze zdecydowaniem kiwnęła mu głową i obdarowała go uśmiechem, który jak zawsze gościł nie tylko na jej ustach, ale i w spojrzeniu, gdy była w pełni radosna. Gdy zapytał, przechylając w jej kierunku głowę, nawet nie dała mu odpowiedzi. Sama zainicjowała ten pocałunek, robiąc ten ostatni niewielki, ale jakże ważny krok. Gdzieś w tyle jej głowy odbijała się myśl o tym, że Monika nadal tu była i może, że to nieuprzejmie, że może przykro jej będzie… Zaraz jednak pozytywne emocje znów w niej eksplodowały, a w wymieszaniu z całym tym dzisiejszym zamętem i napięciem, rudowłosa po prostu dała się odrobinę ponieść i puściła dłoń Terry’ego, ale tylko i wyłącznie po to, by jej ognisty temperament mógł sobie pofolgować i by objęła nimi jego szyję ze zdecydowaną, choć niespieszną lubością.
Wargi Karen są tak cudownie miękkie, przeleciało mu przez myśl, kiedy ich usta zetknęły się na chwilkę. Najpierw delikatnie, tak jakoś, niczym skrzydła motyla w najlżejszej pieszczocie, jakby delikatnie badającej się wzajemnie. Leciutko niczym podmuch nadmorskiej bryzy, ażeby chwilę później zmienić się w huragan i w mocny, pełen słodyczy pocałunek. Najpierw powoli, by nadać wszystkiemu gwałtowne tempo słodkiego szaleństwa. Stali, obejmowali się. Dziewczęce, smukłe dłonie na jego szyi przyciągały mężczyznę ku jej wytęsknionym wargom, a jego ręce złożone na plecach Karen, odpowiadały z równą siłą.


Usta pieściły się, tak samo jak obejmujące się dłonie oraz spojrzenia, które wzajemnie wyłapywały wpatrzone w siebie źrenice. Wszystko było, niczym zaczarowane, jakby poddane jakiemuś miłosnemu urokowi, który odsuwał wszystko inne na bok, poza uczuciem oraz wzajemną bliskością. Tysiąc cudownych uczuć podczas krótkiego pocałunku, który mógł wydać się wiecznością. I za którym tęskni się zaraz po jego przerwaniu! Oraz chce się powtórzyć znowu i znowu i jeszcze raz i jeszcze więcej ... Ze względu na Monikę nie mogli, nie powinni, nie wypadało dłużej, ale … ale czasem myśli się, że świat oszalał radością. Właśnie takiego wspaniałego uczucia doświadczał.
W spojrzeniu Karen znów był ten znajomy błysk. Iskra, która o czymś miała Terry’emu przypomnieć. Tylko co to mogło być? Gdzie on ją widział ostatnio? Ewidentnie była mu dobrze znana… A gdy zaczynał szukanie odpowiedzi, ta przyszła sama. Kobieta uśmiechnęła się, rozdzielając ich usta na naprawdę krótką chwilę. Lekko oblizała swoje wargi i nie dając Terry’emu uciec złapała go ząbkami za jego dolną i pociągnęła lekko
‘Nie gryzę przecież.’ - a może jednak troszkę? Wyraźnie miała z tego wiele radości i równie wiele zabawy.
Jej myśli krążyły po bardzo wielu polach od poprzednich w różnym stopniu udanych i nie udanych relacji, aż do tego czasu spędzonego z Terry’m i wyraźnie tak jak te pierwsze myśli wywoływały niepokój, tak wspominanie Boytona bardzo ją koiło. Puściła, nie chcąc rozciąć mu wargi. A może chciała? Cholera, chciała. Miała ochotę go chyba roznieść, ale nie na to był teraz czas. Z drugiej strony, mógłby się… hm… wystraszyć to za mocne słowo… zaniepokoić? Wzięła więc wdech i wróciła do pocałunku, mrużąc oczy.
Terry naprawdę się zakochał. Pewnie jakiś czas już temu, ale potrzebował odkryć ten niezwykły, piękny fakt. Tym cudowniejszy, że ona odpowiedziała mu swoim uczuciem i równie gorącym sercem. Ich usta poszukiwały się same, tak jak spojrzenia, zaś ciała po prostu tuliły obejmując. Czuł pocałunki pełne gwałtowności i sam oddawał nie mniej. Gdyby byli sami, kto wie, jak to by się zakończyło. Ręce mężczyzny, obejmujące ją oraz pieszczące jej plecy, przesuwały się po nich wzdłuż kręgosłupa. Zatrzymywały się na wysokości bioder (Monika!), ale chyba gdyby nie ich mimowolna towarzyszka, której pewnie było głupio wszystko oglądać, zeszłyby niżej, na krągłą pupę, pieszcząc, obejmując, a jednocześnie przyciągając dziewczynę do własnych, napiętych bioder. Radość wewnętrzna i ta fizyczna dopełniały się przenikając, kiedy był z nią, całował się, przytulał.
W tym czasie zaś, Monika cichutko, cichutko, niemalże na paluszkach wycofała się do wnętrza chaty. Nie miała zamiaru przeszkadzać zakochanym, zwłaszcza teraz, zwłaszcza w takim momencie.
Zresztą, od dawna chciała posiedzieć trochę przy Dominice…
Karen niemal zagotowała się w środku, gdy ręce Terry’ego tak powoli zsuwały się po jej plecach, czego wynikiem był cichy syk - ni to westchnięcie ni to wydech, który wyszedł spomiędzy jej ust. Gdy zatrzymał się jednak i jej przypomniało się gdzie byli i o Monice.
Monika?
Karen zerknęła w stronę, gdzie wcześniej była dziewczyna, ale ta gdzieś się teleportowała. Przesunęła wzrokiem dalej i odnotowała, że dziewczyna czmycha do chatki. Ach tak. Dominika. O tym też nie powinni byli zapominać. A jednak. Na chwilę zapomnieli.
Karen przez trzy sekundy poczuła się jak nieodpowiedzialna nastolatka, co wywołało bardzo delikatną zmarszczkę między jej brwiami. I choć najchętniej cieszyłaby się teraz Terry’m, przewróciła go tu na środku tego obozu i nie puszczała… No właśnie. Stali na środku obozu! Znów biła się z myślami, a jej pocałunek z tak drapieżnego, jakim był jeszcze kilka westchnień temu, teraz zwolnił. Jakby zyskał na ogładzie i rozsądku
- Terry… - zamruczała, ale chcąc by wydźwięk był formą przypomnienia i dla niego. Ale jakże cholera nie chciała ściągać go z tych obłoków, skoro już na nich był. To było wręcz bolesne. Nie chciała się jednak odsunąć pierwsza.
Ba, nikt nie chce w takich chwilach, bo dane są one tylko nielicznym, naprawdę zakochanym i tylko w wyjątkowych momentach, gdy odkrywają swoją miłość. Odurzeni uczuciem, jak wyjątkowym narkotykiem, od którego serce bije mocniej, oczy zachodzą mgłą, widząc tylko tą jedną ukochaną osobę, zaś ciało staje się wrażliwe stokroć na każdy najmniejszy dotyk wymarzonej osoby, gotowe reagować szczęściem.


Monika pewnie należała do najlepszych, najuczciwszych ludzi pod słońcem oraz dwoma słońcami. Terry także podążył za spojrzeniem Karen. Moniki nie było, nie dostrzegł jej. Musiała wycofać się, kiedy byli zajęci tylko sobą. Tylko sobą przed kimś trzecim! Terry przeleciał szybko myślą swoich kilka przelotnych związków i w żadnym nie stracił tak głowy, jak teraz. W żadnym nie czuł też takiego żaru oraz takiej radości. Mężczyzna, któremu było bliżej do trzydziestki już odkrywał właśnie coś absolutnie wyjątkowego, czego wcześniej los nie dał mu doświadczyć.
- Kocham cię – odpowiedział na swoje imię w jej ustach i powoli, bardzo niechętnie opuścił swoje ręce z jej pleców. Widać było, jak bardzo jego dłonie niechętnie to czyniły. Opuszki palców mężczyzny powoli ze środka pleców Karen rozjeżdżały się na obydwie strony, ani na chwilę się nie odrywając od jej ciała przykrytego cienkim materiałem sukienki, aż wreszcie musiały opuścić ją, kiedy wreszcie doszły do samych boków, przez mikrosekundkę obejmując jeszcze jej smukłą talię i leciutko muskając krągłości bioder. Gdyby nie to, że obok znajdowali się ich kompani, zaś zaraz za ścianą spała chora Dominica, porwałby ją, niczym smok swoją królewnę i powiódł do jakiegoś samotnego miejsca, które los specjalnie przygotował dla obłędnie zakochanych. Chociaż znając Karen, jej dynamizm i niekłamaną energię, to kto wie, czy ta królewna nie okazałaby się ukrytą w pięknym kobiecym ciele smoczycą.


Teraz już nie całowali się, chociaż usta doskonale pamiętały dalej tą ognistą pieszczotę i domagały się jak najszybszej powtórki. Ale akurat z tym pięknym aktem musieli … powinni … potrzeba było … troszkę jeszcze poczekać. Nawet jednak, jeśli umysł potwierdzał, że powinni zerknąć do Dominici, że czekało morze pracy, od której zależało przetrwanie wszystkich, serce chciało tej wyjątkowej wzajemnej bliskości.
- Kocham cię – powtórzył, tym razem nie całując, ale uśmiechając się czule, a jego spojrzenie spod leciutko opuszczonych powiek wysłało ku niej wypełniony milionem elektrycznych iskier przekaz, który więcej mówił, niźli wszelkie słowa.
Karen przełknęła ślinę i choć nigdy nie czuła się słabo, przynajmniej do stopnia omdlenia, teraz przez bardzo krótki moment, pomyślała, że jeśli ją puści to ona po prostu upadnie. Choć się to nie stało, to niepokój znikał zbyt wolno. Kobieta naprawdę nie miała ochoty go puszczać, ale gdy on to już zaczął robić, powoli rozplątała ręce i zsunęła dłonie, muskając palcami jego kark i szyję oraz ramiona. Jakby chciała się nacieszyć i tym drobnym gestem dotknięcia jego skóry. Gdy wyznał jej miłość, w pierwszym momencie nie wiedziała co ma zrobić, więc milczała. To były dla niej słowa, które wywoływały mieszane odczucia. Szczerze jednak była pewna, że ona sama czuła do niego coś więcej niż tylko pożądanie i dlatego uśmiechnęła się leciutko. Gdy powtórzył je po raz drugi, uśmiechając się do niej Karen wzięła wdech jak przed skokiem do wody. Roziskrzone oczy zapowiadały Terry’emu już od dłuższej chwili jaka była jej odpowiedź
- I ja ciebie też - odrzekła, po czym jakby przyłapana na czymś bardzo niegrzecznym odwróciła głowę w inną stronę i odchrząknęła
- Myślę… Myślę, że powinniśmy może zająć się posiłkiem? I zajrzeć do Dominiki… - zaproponowała. I choć starała się wyglądać, jakby to co się wydarzyło przez ostanie… ile to było minut? Nie wiedziała… Eh.
Jakby nie wpłynęło na nią zbytnio. Że nadal była tą samą Karen co wcześniej, to jednak roziskrzenie w spojrzeniu i jeszcze zaróżowienie policzków, które nie zbladło, jasno mówiły o tym, że to nie był sen, a najprawdziwsza prawda. Rudowłosa skupiła się teraz na uspokojeniu oddechu i na tym, by jednak chcieć cokolwiek zjeść, nim te potworne nietoperze kompletnie zdemolują jej żołądek. Motyle. Dobre sobie. Zerknęła jeszcze przelotnie na Terry’ego i coś wyraźnie przyszło jej do głowy
- I nie sypiasz na tej przeklętej podłodze. - Miała zamiar dopiąć swego. Ruszyła ku chatce, miękkim krokiem. Choć wcale nie miała tego w zamiarze. Terry zaś za nią, przysięgając, że kompletnie zapomniał o podłodze. Chyba faktycznie Karen wygrała z nim o to batalię, ale była to jedna z najpiękniejszych przegranych, jakie każdy chciałby, żeby się zdarzały jak najczęściej. Faktycznie, oni otrzymali wspaniały dar w postaci siebie, oby jeszcze pozostałym się udało, zaś Dominica żeby powróciła do poprzedniej kondycji.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172