Brartnik poprawił się na siedzeniu, po czym odwrócił się w stronę Bruna wysłuchując,co ten ma do powiedzenia. Był w końcu doświadczonym żołnierzem i jego wskazówki mogły się okazać przydatne.
Jednak po wysłuchaniu obrzucił byłego żołnierza spojrzeniem, w którym trudno było się doszukać zachwytu. Z rozpijaniem drużyny mógłby Moss poczekać, aż tę sprawę ze zbójami będą mieli z głowy.
- A powiedzcie mi proszę, w wojsku to też tak ciągneliście przed bojem ? - zapytał starając się brzmieć obojętnie. Równocześnie wyciągnął ręce po bimber. Remi wolał chociaż przez chwilę wstrzymać kursowanie piersiówki. O Hoe był raczej spokojny, ale kto wie co mogłoby strzelić do głowy innym uczestnikom wyprawy, gdyby współpasażerowie okazali się być tak serdecznym by poczęstować osobników na koźle.
- Nawet więcej. - Odparł gorzko Bruno - Nikt na trzeźwego w bój nie szedł. Tylko wariaci nie pili. Nie dało się.
Mężczyzna wbił wzrok przez chwilę w podłogę i przestał polerować muszkiet. Westchnął i poprawił czapkę.
- Czy my wiemy jak daleko mamy jechać? - Zapytał.
Hoe wolała politycznie milczeć. Tym bardziej, że nie znała odpowiedzi na pytanie. Na piersiówkę spojrzała niezbyt przychylnie. Takim też spojrzeniem “oberwało się” Remiemu, nim orczyca spostrzegła, że mężczyzna zamiast wesoło z niej popić wstrzymuje kolejkę.
- Gnolle wskażą nam miejsce gdzie znalazły ciało - odparł cicho bartnik przyglądając się przez chwilę byłem żołnierzowi . Zaraz jednak wyprostował się na miejscu i wypił mały łyczek bimbru. Słaby to on nie był. Remi zanotował w pamięci by więcej nie popijać, bo źle by się mogło to skończyć. Po czym podał piersiówkę dalej.
Mosse walnął w ściankę powozu pięścią i wrzasnął.
- Ej, kompania! Może by tak stanąć na jakieś jedzenie?!
Przez chwilę słychać było tylko jęczące zawieszenie pojazdu. Trzeba było dać czas orkowi nim szturchnie Patrica, a ten zapyta się…
- Co?!
- Zatrzymujemy się?! - Powtórzył Bruno patrząc na towarzyszy.
- Możemy - doleciało.
Po niedługiej chwili oba powozy stanęły. Z kozła zeskoczyli woźnice i ruszyli do swoich zadań. Nie odpinali koni, a jedynie uwiązali. Orczyca Ragbuta razem z Quentinem ruszyli w las zbierać drzewo. Panowie Gnolle szykowali swoje ziółka i strawę, a reszta organizowała miejsce i strawę przy przyszłym ognisku.
Hoe zaś postanowiła najpierw zrobić krótki obchód wokół terenu ich posiedzenia. Po drodze załatwić sprawy fizjologiczne. Zaś na końcu dołączyć do organizowania miejsca i strawy przy przyszłym ognisku, załatwiając to tak, by nie oddalać się zbytnio od Remiego Martina.
Postój był na uboczu drogi. Na niewielkiej polanie mogły paść się spokojnie konie a i wygodnie było rozstawić niewielki obóz. Nikt tu się nie rozpędzał z wygodami. Godzina, może dwie i wszyscy zamierzali ruszyć dalej.
Hoeth zabrała swoje najpotrzebniejsze rzeczy z wozu i dostrzegła ruch. Niewielki. Właściwie tyci. Towarzyszył mu powstrzymywany ‘apsik’. Coś schowało się pod workami jutowymi i sporym materiałem płótna.
Powolutku, powolutku zaczęła odsłaniać spory kawałek płótna, robiąc przy tym minę w stylu “akuku, kogo my tu mamy na śniadanko?”.
Na początku były to nóżki w spodenkach i znoszonych, chłopskich pantoflach, później kubrak i rozczochrana grzywa. Zdzich siedział zmrożony i patrzył na Hoe.
- Jak mnie pani znalazła?! - Odezwał się wycierając smarki z nosa rękawem.
Hoe pokręciła powoli, powoli głową. Podparła dłońmi biodra. Jej mina wyrażała dezaprobatę i… niepokój.
Ile teraz lat miałby jej syn?
Wolała nie zadawać sobie tego pytania. Od dawna…
I już miała sięgnąć po Zdzicha, ale wnet wpadła jej do głowy pewna myśl. Uśmiechnęła się lekko, a w jej oczach coś zabłyszczało.
- REEEMI! - zawołała Hoe, nawet nie rozglądając się, gdzie jest mężczyzna. Kątem oka bowiem, starała się go przecież nie zgubić.
Rzeźniczka nie musiała długo czekać na reakcję Martina. Porzucił rozmowę i szybko zbliżył się do Hoeth, patrząc na nią pytająco. Zaraz jednak dostrzegł winowajcę zamieszania.
- Zaraz, zaraz… Zdzich ?!
- Ano ja... - Uśmiechnął się nieśmiało i zaraz jęknął - Niech mnie nie odsyła…