Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2016, 12:16   #138
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Gdzie szukać pomocy? (Axel, Terry, Monika, Wendy)

Axel i Terry nie marnowali czasu w drodze powrotnej do obozu. Tym razem spieszyli się, by nie powiedzieć gnali… gdyż prowadziło ich złe przeczucie po spotkaniu z aalaes’vo.
Obóz był całkowicie pusty.
Nie było w nim Ilham, chociaż dziewczyna zniosła całkiem sporo kokosów.
Nie było Dominiki, Moniki, ani Wendy. Chociaż ich plecione buty i początku koszyków leżały i czekały. Nie było jednak z czego je pleść dalej, gdyż wyraźnie w około zostały same bezużyteczne końcówki liści, to połamanych, to jakiś krótkich.
Cisza i spokój... jednak, zupełnie nagle przerwana. Bardzo cichym, dobiegającym z oddali z głębi lasu krzykiem.
- POMOCY! - głos Wendy. W dodatku naszpikowany zmęczeniem i tonem, sugerującym, że dziewczyna faktycznie jej potrzebuje.
- Wendy?! - zawołał Axel, rzucając torbę pod ścianę chaty. - Idziemy! - dodał równie głośno.
Spojrzał na Terry'ego.
- Musimy sprawdzić, czy to naprawdę Wendy - powiedział, po czym ruszył szybko w stronę, skąd dobiegał głos dziewczyny.
- Biegiem! - pobiegł wspólnie z nim Terry chwytając po drodze jakąś szablę. Póki co nie nie przekraczali rzeki, więc nie było jakiegokolwiek problemu, ale kto wie, co dalej. Serce waliło mu mocno niepokojem, co stało się z dziewczynami.
Mistrzostwa świata w biegach przełajowych z pewnością by nie mieli, szczególnie po biegu, który mieli za sobą, ale Axel starał się przebierać nogami najszybciej, jak mógł. Nie miał pojęcia, co i komu się stało, ale wiedział, że trzeba się spieszyć.
- Wendy! - wrzasnął Terry pędząc na czuja.
- POMOCY! - rozległ się znów głos dziewczyny. Tym razem z jakąś nadzieją. Widocznie ich usłyszała. Dzięki temu też, wiedzieli teraz, że na pewno biegną w dobrym kierunku. - TU JESTEM! POMOCY!
<jakbyście chcieli tu coś dopisać, to śmiało>
Po kilkunastu długich susach, mężczyźni w końcu zauważyli ruch między drzewami. Niebieskiej głowy Wendy, nie dało się pomylić z nikim innym. Zresztą, krok przed nią szła Monika, odsuwając co wyższe krzewy, by niebieskowłosa dziewczyna mogła swobodnie przejść. Ona bowiem, ciągnęła za sobą na prowizorycznych acz dość sprytnie skonstruowanych noszach Dominikę. I patrząc na nią, miało się wrażenie, że kolejny krok będzie jej ostatnim, a po tym padnie na ziemię ze zmęczenia, ale mimo to, robiła następny.
Dopadli dziewczyn.
- Połóż ją, co tu się stało? - krzyknął Terry gapiąc się na leżącą Dominicę. Jakże niebieskowłosa była dzielna oraz silna, mało nie padła, ale szła. jednak póki co nie było czasu na pochwały. Terry znał się trochę na pierwszej pomocy, nie tak jak Ilham, ale Iranki także nie było, szybko zaczął więc ogląd rannej? chorej? poddanej magii? - Co tutaj się stało? - wysapał.
- Zemdlała? - spytał Axel. - Co się stało? Wąż ją ukąsił? Jakiś owad?
Pierwsze co rzucało się w oczy, to fakt iż prawa dłoń Dominiki całkowicie zmieniła barwę. Od palców, po sam łokieć była sinoczerwona i w tym miejscu zawiązana ciasno kawałkiem koszulki Wendy (co nie budziło wątpliwości, gdy patrzyło się na koszulkę niebieskowłosej). Od ów wiązania była czerwona aż po samo ramie, gdzie znajdowało się kolejne ciasne wiązanie z kolejnego kawałka koszulki Wendy. Zza wiązanie… czy kolor wychodził, czy nie nie było wiadomo, gdyż Dominika była ubrana w t-shirt, który zasłaniał i uniemożliwiał dalszą obserwację obrażeń. Poza tym, dziewczyna wyglądała na nieprzytomną. Jej klatka piersiowa poruszała się, co było wyraźnym sygnałem, że dziewczyna żyje.
- Doo… dotknęła czegoś, poo… poodrugiej stronie pierdolonej rzeki… - wysapała Wendy, której limit kroków wyczerpał się. Dziewczyna nie miała nawet zamiaru dłużej stać na nogach, opadając na ziemię by usiąść.
- Niech to diabli! - wydyszał Axel. - Coście tam robiły?
Przyklęknął przy Dominice i dotknął jej czoła, chcąc sprawdzić temperaturę. Czoło Dominiki było zimne. Nie tak przerażająco zimne… nie miała gorączki i być może była nieco wychłodzona.
- Dotknęła, trzeba sprawdzić rękę, dłoń - sierżant zaczął szczegółowo oglądać. Palce dłoni Dominiki wyglądały na poparzone. Na pierwszy rzut nic (jeśli chodzi o ciała obce) w nich nie utkwiło.
- Jest chłodna. Nie ma gorączki - powiedział Axel. - Terry... pamiętasz, gdzie dziewczyny spotkały tego wróżka? Może w tamtej okolicy jest ich więcej? Skrzydlatych aalaes?
- Niee… - przerwała mu Wendy. - Byłyśmy mniej więcej tam. Usłyszałby… - przeniosła wzrok na Axela - chyba.
- Szlag by... Terry, spróbuj mimo wszystko? Ja ją zaniosę do chaty. Może Ilham coś wymyśli? A jak nie... Chyba trzeba będzie ciąć, żeby trucizna się nie rozeszła. Wiem, że nikt tego nie zaleca, ale... nie widzę innego wyjścia.
- 20 minut stąd. Axel, trzymaj jej dłoń, przetnę. Potem trzeba wyssać krew. Oraz pluć. Ważne, żeby nie mieć żadnej ranki w ustach. Dziewczyny dobrze zrobiły opaskę. Potem trzeba trzymać serce powyżej rany. Nic więcej nie możemy. Zrobimy to, potem zaś idę - szybko powiedział.
Axel odwrócił się w stronę Moniki, lecz nie zdążył nic powiedzieć.
- Monika pójdzie do delfinów - odparła nagle Wendy. - Wczoraj się z nimi zaprzyjaźniła. Może,... wezwą Dafne? - niebieskowłosa popatrzyła z nadzieją na Axela. - Może ty możesz wezwać Dafne? Tutejsza fauna i flora… sam wiesz…
- Skąd wiesz, że pójdzie? - spytał Axel, zastanawiając się, kiedy tamte zdołały wszystko ustalić.
Wendy pomyliła się. Monika bowiem zrobiła w tył zwrot i pobiegła w stronę domku i plaży. Wątła i niedawno chora dziewczyna, nie miała co prawda mnóstwa energii, ale dała z siebie wszystko by biec jak najszybciej.
- Kiedy to się stało? Wendy, masz siły, by przynieść jakieś szmaty, żeby się nam Dominika nie wykrwawiła?
- Nie wiem… pół godziny? - Niebieskowłosa pokręciła głową. Ciężko było odmierzać czas w takich chwilach. Jedno było pewne, dłużył jej się. A dojście tu nie było łatwe. - Mam - dodała i prawdopodobnie ciut skłamała, po tym i zaczęłą wstawać. Chwiejnie.
- Nie podoba mi się to, ale chyba nie ma wyjścia. - Axel wyciągnął z kieszeni kozik. - Terry, może jednak zaniesiemy ją do chaty? Tam są brzytwy? Ogień do odkażenia. I chyba jakieś alkohole...?
Miał rację, Terry zwyczajnie złapał Dominicę na ręce i pobiegł ku chacie.
- Biegiem, jak spuchnę zmienimy się - krzyknął Axelowi.
Axel przez moment pomógł Wendy ustać na nogach, po czym ruszył za Terrym, by go wspomóc w razie potrzeby.
Przypomniały mu się biegi na plaży... pamiętnej nocy.
Tymczasem Boyton pędził ile miał siły, by wreszcie przekazać dziewczynę Axelowi. Czas odgrywał decydującą rolę. Absolutnie! Do chaty dotarli po dobrych pięciu minutach i Axel, który nieco wcześniej przejął Dominikę z rąk Terry'ego, położył dziewczynę niedaleko ogniska. Zaś Boyton skoczył po brzytwę, którą zaczął opalać nad ogniskiem. Jeśli potrzeba, dołożył jakiejś próchnicy, żeby stworzyć jakieś płomienie oraz oczyścić ostrze. Sierżant ponownie obejrzał jej dłoń.
- Ilham! - wrzasnął licząc na to, że może pielęgniarka jest gdzieś niedaleko. Ale odpowiedzi nie było. Gdziekolwiek była, musiała być na tyle daleko, że nie usłyszała wołania.
- Axel, przytrzymaj jej dłoń. Nie masz ranki wewnątrz ust? - szybko decydował sierżant.
- Wysysanie nie ma sensu - odparł Axel. - To nie jest zwykła trucizna. Równie dobrze może i nas zabić. Tnij, a potem zobaczymy.
Złapał z całych sił spuchniętą rękę dziewczyny. Zaś Terry przeciął opuchliznę, nieco od strony góry ręki. Krew która zaczęła lecieć, miała barwę ciemnej czerwieni.
- Dobrze - mruknął sierżant widząc barwę. - Idzie od żyły, więc większa szansa. Mam nadzieję, że to nie ta magia. Wiem, że może nas także, ale nie możemy jej tak zostawić. Za kwadrans musimy poluzować opaskę, inaczej może stracić rękę.
Wraz z upływającą krwią, opuchlizna na dolnej części dłoni, która przyjmowała z sinoczerwonej barwę czerwonej powoli, powoli malała.
- Normalnie przy pobieraniu krwi bierze się koło pół litra. Do półtorej można od biedy wziąć, ale nie zaryzykuję tyle. Mogłaby nastąpić … nieważne, weźmy tak mniej więcej na oko pomiędzy połówką oraz litrem - zaproponował bardzo bezpieczną ilość.
- Chyba wystarczy... - powiedział po chwili Axel. - Wiąż.
Tymczasem, zza krzaków wyłoniła się Wendy. W jej chodzie zabrakło wigoru, a o bieganiu nie było mowy. Stanęła patrząc na to co się dzieje. Gdy zaś jej wzrok padł na narzędzie w rękach Terry'ego i krew spływającą z dłoni Dominiki, Wendy odwróciła głowę, zgięła się w pół…
...i rzygnęła.
- Wendy, strzel sobie kielicha dla dodania ducha? - zasugerował Axel. - Może ci się to przyda...
- Jakąś czystą rzecz, pieluchę czy co do przewiązania rany - rzucił w przestrzeń Terry, na rękach okrwawiony niczym rzeźnik. Dobrze, że nie nosił koszuli, bowiem nadawałaby się wyłącznie do jakiegoś śmietnika.
Axel, który nosił koszulkę z krótkimi rękawami, miał ręce zakrwawione do łokci. I zdecydowanie nie nadawał się do szukania czystych rzeczy.
- Wendy...? Ostatnia prośba... - spojrzał na dziewczynę.
Dziewczyna od razu ruszyła w stronę chaty przecierając usta łokciem.


Wróciła po chwili, dłoń miała zawiniętą jakimś materiałem, przez który trzymała dwie (sądząc po wzorkach) pieluchy z dziecięcej walizki. W drugiej dłoni niosła whisky. Starając się jednak nie patrzyć na ranę i krew, a twarz Axela, podeszła do Terry'ego.
Sierżant popatrzył na procenty. Mało! Czterdziestka nadawała się do dezynfekowania gardła, ale nie rany.
- Nic nie powinno się stać. Ciąłem przeciągniętą nad ogniem brzytwą, nie mogło być bakterii - stwierdził sierżant oraz zaczął wiązać skaleczenie. Chociaż oczywiście wolałby dodatkowo odkazić, ale czym to jednak uczynić? Chyba śliną.
- Napij się. - Axel spojrzał na Wendy. - A potem usiądź i odpocznij. Wyglądasz na wykończoną.
- On ma rację. Dobra robota Wendy, bardzo dobra. Jeśli Dominica, jeśli będzie dobrze, to najpierw tobie będzie wszystko zawdzięczać - dodał Terry. - Musimy popuścić opaskę, nie mamy innej możliwości - powoli zaczął rozwiązywać uciskową opaskę założoną jeszcze przez dziewczyny.
Niebieskowłosa nic nie powiedziała. Spojrzała tylko ponuro. “A jeśli nie będzie dobrze…” pomyślała, dodając do tego… inne myśli.
Wendy postanowiła odwrócić się i ruszyć z powrotem w stronę chaty. Widocznie, miała zamiar się tam schować.


Zaś na horyzoncie pojawiła się biegnąca w ich stronę Monika. Nie była sama. Wraz z nią biegł ksiądz i Karen.
 
Kerm jest offline