Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2016, 14:19   #140
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień IV - w obozowisku - 'Kiedy myśli się przekradną'

Po tym kobieta przez krótką chwilę pozostawała w całkowitym milczeniu, przyglądając się Terry’emu
- Cieszę się, że nic ci się nie stało i że Axel też wrócił cały. Musimy w takim razie dużo bardziej uważać, gdy będziemy ewentualnie kręcić się koło rzeki - dodała. Martwiła się o Dominikę
- Jak wspomniałam wcześniej, my mieliśmy spotkanie z syreną, która chciała utopić Alexandra. Pomogły mu delfiny, ale ta jednego skrzywdziła w całym tym zamęcie. A ja… Nie mogłam nic zrobić, bo to było za daleko od płytkiej wody. Myślałam, że on tam, cholera, utonie. I to ja poprosiłam go, żeby popłynął wpław, bez zastanowienia… - pokręciła głową, marszcząc brwi. było jej przykro z powodu tego co się stało koło domu Augustyna. Może jakby byli bardziej rozsądni, tamten delfin byłby zdrów…
- Ustaliliśmy to razem oraz to był nasz pomysł, więc jeśli już, spada to na nas, nie na ciebie. Kto mógł przypuszczać, że syreny zaatakują. Ale to oznacza, że mała łódka czy tratwa także by się przewróciły. Jesteśmy uwięzieni, jakby nie patrzeć. Wyspa podoba mi się coraz mniej - powiedział głośno Terry. - Dobrze, że nic się tobie, wam - poprawił szybko - nie stało. Zaś Dominica, chyba trzeba znaleźć Dafne, albo Alaen. Może pomogą - pokręcił zrezygnowany. - Zrobiliśmy co się dało. Wendy przytargała ją, Monika robiła jej drogę wśród krzaków, zaś my z Axelem upuściliśmy jej najgorszą, jak się wydaje, ciemną krew. Jednak czy to pomoże? - przerwał na chwilę, ponieważ przez myśl, szybko odsuniętą, przeleciały mu obrazy wysadzonego budynku oraz leżącej przed nim kobiety. Szybko zmówił dosłownie kilkuwyrazową modlitwę. Teraz chyba to Alex powinien świecić wiarą i się modlić za zdrowie kobiety. Zresztą,skoro wybył gdzieś z Wendy na osobne miejsce może nawet robią to wspólnie. Wprawdzie dziewczyna chyba nie wydawała się specjalnie pobożna, ale kto wie. Taka sytuacja mogła nią mocno wstrząsnąć, wsparcie zaś księdza oraz wspólna modlitwa byłaby całkiem normalna. Może osobiście nie był bardzo praktykujący, ale wierzący owszem oraz widział różne postawy wśród wojskowych. - Nie wiem, co robić, po prostu nie wiem - przyznał.
Przez bardzo krótką chwilę, gdyż zaraz ściśle ‘zamknęła skrzynię’, Karen po prostu poczuła potrzebę przytulić się. Do kogokolwiek. Albo do Terry’ego. Najlepiej do niego. W sumie on też chyba tego potrzebował. Zamiast tego, pisarka zacisnęła mocno dłoń na nadgarstku drugiej
- Dobrze byłoby porozmawiać z Dafne… Jakoś nie jestem przekonana by a’fa chciały nam pomóc, bezwarunkowo… - powiedziała powoli, tak jakby zastanawiając się nad każdym słowem. W środku jej umysłu rozgrywała się bowiem bardzo chaotyczna batalia.
- Myślisz, że za uleczenie dalej będą żądać współpracy przy dziecku? - spytał bardzo powoli i zastanawiał się nad wzięciem się do pracy. To pomaga, zaś widać, że Karen także miała ochotę na izolację, zazwyczaj bowiem była bardziej otwarta oraz chętna do rozmowy. Widocznie sytuacja mocno nią wstrząsnęła. Tak, skoro on tyle widział i był pod wrażeniem, to co dopiero cywile … Wyciągnął do niej rękę, jakby chciał dotknąć dłoni dziewczyny.
- Terry. Jest jeszcze coś - Karen zaczęła po chwili, już nieco pewniejszym głosem, choć nadal zamyślona. Wskazała ręką na Monikę
- Normalnie, zabrzmiałoby to dość niewiarygodnie, ale przy tym wszystkim co się dzieje… Hyh… Monika, poprosiła mnie, bym wyjaśniła ci, że wcale nie jest tak, że cię nie lubi. Lubi - kobieta zrobiła tu krótką pauzę
- Od jakiegoś czasu najwyraźniej potrafi komunikować się w myślach i odczytywać je - wyjaśniła zaraz wszystko. Co do jego słów, o których właśnie cały czas myślała, mina jej nieco zrzedła
- Możliwe Terry, że będą chcieli wymiany. Ale kto wie… - wizja takiej umowy naprawdę nią wstrząsała. Przeszły ją aż ciarki. Widząc wyciągniątą w swoim kierunku rękę Terry’ego, Karen postanowiła, że jednak pieprzyć skrzynie i w przypływie impulsu, najpierw rzeczywiście złapała go za nią, a potem zrobiła krok w stronę mężczyzny i przytuliła się. Teraz mógł odnotować jaka cała była napięta.
Podczas takich wyjątkowych, specjalnych, cudownie wspaniałych … wtedy tak po prostu Terry głęboko oddychał i po prostu porzucał użalanie się nad sobą, bowiem tak to trochę wyglądało. Objął dziewczynę z całą swoją szczerością oraz narastającym od pierwszego spotkania uczuciem. Przez cieniutką materię sukienki czując napięte mięśnie, jakby była cały czas w gotowości. Objął ją mocno, tak po prostu mocno, żeby poczuła bicie jego serca oraz siłę ramion, które udzielały jej swojego wewnętrznego ciepła. To wszystko było jakoś naturalne, jakieś takie zwyczajne, ale po prostu takie, że gdyby nie ta wyjątkowość, chciałoby się podskoczyć oraz chwycić ją obracając dookoła, jak podczas wirującego tańca. Ponadto Monika, pewnie, że chciałby, żeby go lubiła. Naprawdę doceniał jej starania oraz postawę oraz po prostu uśmiech, który niekiedy pojawiał się na jej ustach. Nawet jeśli wyobraźnia pisarki wykombinowała sobie, że stworzy wspomnianą telepatię, był wdzięczny Karen, że tak chciała mu pomóc oraz poprawić humor. wprawdzie pojęcia nie miał, jak poznała jego myśli, ale intuicja kobieca to wielka rzecz. Najnormalniej Terry uznał, że tego nie pojmie oraz nie będzie próbował pojąć. Przyjmował zadowolony oraz cieszył się. Nie lubił kłamstewek, ale uznał, iż to po prostu taktyka Karen poprawienia mu humoru i naprawdę, musiałby być niewdzięczny, gdyby nie docenił tej właśnie postawy pięknej dziewczyny.
- Ja ją naprawdę lubię, Karen - odezwał się tylko do pisarki, mając na myśli Monikę. Nie tak, jak ciebie, ale też bardzo lubię. Tego oczywiście nie dopowiedział głośno, ale dodał wewnątrz myśli. - Musimy faktycznie najpierw z Dafne. Kiepsko się czuję, będąc od niej uzależnionym ...
“Terry, ona nie kłame” wpadła mu wtedy do głowy myśl, wraz z przekonaniem, że nie jest to jego własna myśl. Przed oczami wyobraźni stanęła mu Monika, jako wytłumaczenie skąd ów myśl pochodzi. A wraz z nią przybyło ciepłe uczucie sympatii zarówno do Karen jak i Terry’ego oraz widoku ich obojga razem, stojących tak i objętych.
- Co, że co … - nagle przerwał swój wywód na temat syreny i poczuł się, jakby został trzaśnięty korbowodem od sporej ciężarówki. - To, ja tego, to … - czuł to, widział to, wewnątrz widział. - Monika … Monika naprawdę … - przez chwilę chaos zagościł wewnątrz jego myśli. Wszystko przewalało się z dołu do góry, z góry na dół. Co, jak, gdzie, ona naprawdę … Nagle uświadomił sobie, że dla niej, to może być substytut mowy, coś umożliwiającego porozumiewanie się z innymi. To było wspaniałe! Monika zamiast długotrwałego pisania mogła się porozumiewać myślą. Bardzo się cieszę, powiedział wewnątrz myśli, bardzo mocno się cieszę, jak istny skurczybyk. I cieszę się, że się na mnie nie wkurzyłaś … tymczasem Karen, musiał ją bardzo przeprosić.
- Wybacz Karen, przepraszam, myślałem, że żartujesz ze zdolnościami Moniki, żeby poprawić mi humor. I przepraszam za swoje kwękanie. Miejmy nadzieję, że Dominika wyjdzie z tego sama. Zrobiliśmy wszystko, co się dało, zaś Dafne może się niedługo pojawi. Axel miał poszukać antytoksyny, są takie naturalne rośliny. Będzie dobrze, musi być i jesteś … znaczy wiesz …
Karen rozluźniła się wewnętrznie. Przez minimalną jedną chwilkę przyszło jej do głowy, że mógłby jej nie dać się objąć. A jednak. Nie odsunął jej, tylko właśnie przytulił. Dlaczego do diabła w ogóle przyszło jej do głowy, że mógłby chcieć ją od siebie odsunąć. Nonsens. Stała tak i cieszyła się możliwością odczuwania jego ciepła. Jakby na chwilkę nie musiała się niczym przejmować. Karen zerknęła w górę, gdy ponownie zaczął mówić i kiwnęła lekko głową. A potem nastąpiło spięcie w ciele Terry’ego, które odczuła stojąc tak blisko. Przyjrzała mu się, a potem zrozumiała, że to reakcja na ‘przekaz’ od Moniki. Stalowoniebieskie oczy pisarki obserwowały zmieniające się na twarzy i w spojrzeniu mężczyzny emocje. Może trochę zazdrościła Monice, że ta mogła poznać jego myśli? Ale tylko tak troszeczkę. Ciekawszym było przecież nie wiedzieć i dowiedzieć się z czasem
- Nie szkodzi Terry. Jak mówiłam, to dość niewiarygodne. Bardzo niesamowite no i na pewno ułatwia Monice życie - zrobiła krótką pauzę i pokręciła głową, bez zastanowienia łaskocząc go kosmykami włosów, gdy wykonywała ten ruch
- Damy sobie radę, mamy trochę więcej wiedzy niż ludzie za czasów kolonizacji kontynentów. Na początku zawsze są błędy, ale po to, byśmy nie popełniali ich potem - a na jego o tym, że ‘jest… jakaś’ rudowłosa uniosła lekko brew, co chciał jej powiedzieć tym razem? A może nic nie powie? Karen obserwowała go uważnie, ale zdecydowanie była bardziej rozluźniona.
- Rzecz oczywista, że damy, moja kocha … znaczy Karen - poprawił szybko, jakby nie wiedząc, czy po prostu może tak ją nazwać. Ech ta staroświeckość wyłaziła czasem z niego, niczym podeszwa ze starego buta. Tulenia jednak nie przerywał. - Słuchajcie, ale jeśli Monika może czytać w myślach, to może opowiem wam bardziej szczegółowo, co tam się stało? - zaproponował. - Któż wie, może wychwycicie coś, co nam umknęło, bowiem przyznaję, że głównie miałem stracha, albo raczej miałbym, gdybym wtedy miał okazję trochę pomyśleć, jednak to wszystko działo się tak szybko przy tej nieznajomej wstrętnej wężycy.
“Nie próbowałam nigdy tego…” usłyszał w swoich myślach Terry, znów pewny, że to myśli Moniki. “Spróbuj przywołać w myślach swoje wspomnienia, a ja… spróbuję je odczytać i przekazać Karen. Jeśli chcesz.” Monika była bardzo ciekawa, czy taki eksperyment mógłby się powieść. Terry czuł też, że dziewczyna jest szczęśliwa, z tego powodu, że nie spotkała się ze strachem i odrzuceniem, ze względu na jej tajemnice… i umiejętność, która może przecież nie jednego przerazić. Poczuł też, że jest to dla niej coś nowego. Do tej pory, czytała głównie myśli Alexa, innych wyłapując tylko pochopnie, gdy myśleli za głośno. Aż do dziś, kiedy musiała skomunikować się z Wendy. I zadziałało. Tak samo jak wtedy gdy komunikowała się z delfinami.
Te wszystkie myśli Moniki zalały myśli Terry’ego ale tak jakby były gdzieś z boku jego i mógł je oglądać niczym telewizor czy słuchać niczym radio.
Odrzucenie, za taki wspaniały dar? Zresztą, skoro tutaj ją lubił, to jak mógłby się nie cieszyć z tego, że przyjaciółka posiadła umiejętność, która pozwalała jej przełamywać bariery. Przecież raczej każdy jej bliski, powinien skakać z radości, aczkolwiek … uświadomił sobie, że faktycznie ludzie bywają różni. Może faktycznie lepiej, że była ostrożna oraz świadczyło to o zdroworozsądkowym podejściu dziewczyny.
- Karen, Monika zaproponowała, że ja spróbuję opowiedzieć, co się stało w myślach, ona zaś przekaże tobie. Co ty na to? - mówił do Karen, wreszcie wypuściwszy ją z objęć, na co, mówiąc szczerze, wcale nie miał ochoty, no ale pewnych rzeczy nie wypada aż tak długo …
Karen tymczasem była w innej czasoprzestrzeni.
Jak on chciał ją nazwać? Nie przesłyszała się. Słuch zawsze miała dobry. A może to już omamy? A może się przejęzyczył? Czemu nie dokończył? Miał wątpliwości? Co jest grane? Co najmniej jakby ktoś włączył National Geographic i właśnie przez sawannę przeleciało stado pędzących gnu.
Stała chwilę, po czym kompletnie automatycznie kiwnęła głową. Dotarło do niej co powiedział. Pomysł był dobry. Znaczy, jeśli Monika chce spróbować, jasne. To może wiele ułatwić. Gdy ją puścił czuła się jeszcze bardziej skołowana, ale tak. Chyba… Chyba przytulali się za długo? A może. Jezu. Ale była zła. Zła na siebie, że nie może ogarnąć własnych myśli. Odwróciła na chwilę wzrok od Terry’ego i zerknęła na Monikę i zrobiła pewnego rodzaju minę, którą mogła pojąć jedynie Polka. Bo teraz Karen przypomniała sobie, że jej myśli nie są tylko jej, ale niepokój zaraz minął, w końcu Irlandka bardzo polubiła Monikę. Kojarzyła jej się z jej młodszą siostrą.
Tymczasem do Terry’ego trafiło kilka uczuć, które nie były ani jego, ani Moniki, chociaż ewidentnie szły przez dziewczynę. Były niczym odległe echo i musiały należeć do Karen: Czemu nie dokończył? Miał wątpliwości? Co jest grane? Co najmniej jakby ktoś włączył National Geographic i właśnie przez sawannę przeleciało stado pędzących gnu.
Po tym dziewczyna służąca jako przekaźnik złapała się za głowę, jakby zupełnie nagle ta ją rozbolała. “Nie… na bieżąco, nie dam rady. Najpierw mi, a później ja jej.”
- Dobrze, Karen, jaaa, czy mogę wziąć cię za rękę? - spytał i po prostu ujął jej dłoń, jeśli mu pozwoliła. A pisarka najwyraźniej nie miała przed tym żadnych oporów. Ale te myśli, które do niego dotarły? Czy były jej, a może kogo innego … lubił Karen, bardzo lubił i coraz właściwie bardziej i nie pamiętał nikogo wcześniej, kto wywoływałby takie bicie serca oraz takie dziwne myśli stanowiące połączenie pełnego pasji idealizmu z fragmentami gorącej erotyki, które starał się wyciszyć nawet przed sobą, ale które tak czy siak niekiedy się przebijały, oraz wreszcie własną swego rodzaju nieśmiałością, czy raczej niepewnością, co powinien robić, żeby jej nie tracić. Czuł doskonale, że znalazł diament i chyba bał się nie swoich uczuć ku niemu, ale bardziej własnej nieporadności.
Wszystkie myśli te przeleciały sierżantowi niczym strzały.
- Monika dała niestety znać, że nie przełoży na bieżąco. Spróbuję szybko przesłać jej co się da, ona zaś potem tobie - wyjaśnił i nie puszczając dłoni Karen zaczął wywoływać wewnątrz myśli obraz za obrazem. Wprzódy poruszali się z Axelem wzdłuż rzeczki. Napotkali bananowy gaj, pełen rozmaitych barw, od soczystej żółci, poprzez intensywną zieleń oraz gorące czerwienie. Potem idąc dalej minęli grejpfruty oraz pomarańcze, Kolorowe, piękne oraz obłędnie pachnące. Takie właśnie, że chciałoby się przy nich stać, wąchać oraz popijać soczek. Jeszcze dalej rosły fasole. Pokazał owo pole, potem jakby zbliżył się uwidaczniając długie strąki, jasne, niewielkie, żółtobiałe kwiatuszki oraz szerokie liście. Dodał do tego specjalnie puszkę z napisem “Bean. Vegetables cusine”, talerz fasolki po bretońsku oraz obrazek Jasia Fasoli. Znaczy, dodał, ich nie spotkaliśmy. Tylko fasolę. Potem była glina. Przywołał na myśli ową lekko lepką ziemię, nieco barwioną kolorem. Może glina, czyli garnki oraz kubki oraz piec byłby super. Następnie spojrzenie jakby przeniósł na drugi brzeg, gdzie były skały, jaskinie oraz kobieta, zgrabna brunetka o gołych piersiach. Niby ładna, jak starał się ją wyobrazić ukrytą za skałą, jednak jakoś nie mógł powstrzymać się od dreszczu obrzydzenia. Jakby poprzez prześwitującą skałę pokazał wężycowy ogoniasty odcinek ciała. - Ohyda - wypsnęło mu się głośno, po czym jednak ponownie powrócił do przekazu. Kobieta machająca im dłonią oraz krzyczącą: pomóżcie! Starał się ją pokazać, jaką była, ale jakoś dodawał jej czasami jakieś wredne zęby, albo rozdwojony jęzor. Nie, tego nie było, ale miała czarne włosy oraz wredne spojrzenie. Jej głos najpierw delikatny, twarz ładna oraz przemiana, kiedy okazało się, iż nie dadzą się nabrać. Głos dziecka, Karen, potem syrenka Dafne, wreszcie magia. Nagle poruszająca się ziemia, ściągająca na dół, do jeziora, próba odskoczenia, rzut kamieniem, wreszcie nagłe zniknięcie kobietowężycy ze słowami, że ktoś się złapał. Głos szybki Axela, że muszą wracać oraz wspólny bieg do obozu, potem zaś spotkanie ich. Te rzeczy przedstawił już tylko paroma obrazami. Całość przekazu trwała tak naprawdę momencik.
- Wszystko - powiedział na głos oraz potwierdził myślami. Kiedy sterował wyobrażeniami, starał się skupić, ale teraz zająć się miały wszystkim Monika i Karen, on zaś mógł po prostu trzymać jej smukłą dłoń oraz się po prostu zwyczajnie wpatrywać w tą wyjątkową dziewczynę.
Monika skinęła mu głową, po czym przeniosła wzrok na Karen. Zaczęła przekazywać Karen myśli, od tego, że Terry znalazł diament i bał się… stop. Monika spanikowała próbując zasłonić ową myśli. Nie to. Nie to! Odetchnęła głęboko i skupiła się. Po tym zaś przekazała kropka w kropkę, to co pojawiło się we wspomnieniach Terry’ego, które jej przekazał.
Karen obserwowała to Terry’ego, to Monikę, czekając aż ‘przekaz’ się skończy. Nie przerywała tylko stała, ciesząc się ciepłem i nawet szorstkawą fakturą dłoni Terry’ego. Była większa od jej, silniejsza. Kobieta odnotowywała to i nie poruszała palcami, bo bała się, że jak spróbuje zrobić jakiś ruch, to Terry źle ją zrozumie i zabierze rękę. A tak było dobrze. Gdy mężczyzna się odezwał, uniosła wzrok do jego twarzy, z pytającą miną. A gdy oznajmił koniec, Karen mruknęła
- Mhmm, dobra… - po czym spojrzała na Monikę i czekała.
I oberwała informacją o tym, że Terry znalazł diament i bał się… Czegoś? Rudowłosa zrobiła lekko zdziwioną minę. Zerknęła na moment na Terry’ego, ale nie zdążyła zadać o to pytania, bo już po chwili nastąpił przekaz wizji. Z uwagą Karen śledziła kolejne sceny, a potem jej wyobrażenie gorgony dostało lepszego oblicza. To nie było dobre… Tak, to zdecydowanie było niebezpieczne, bo nawet stanie blisko rzeki było potencjalnie zagrożone atakiem ze strony tamtych a’vo. Pokręciła głową
- Musimy się bardzo mieć na baczności, gdy będziemy w pobliżu rzeki. Martwi mnie dodatkowo, że coraz więcej Aalaes o nas wie. To może nam nie wróżyć niczego dobrego… - skomentowała Karen, po czym ponownie zerknęła na Terry’ego, jakby coś ją zastanawiało. Jakby miała jakieś pytanie, którego jednak nie zadawała.
- Tak kochanie? - spytał nie całkiem rozumiejąc, co chciałaby usłyszeć. Jakoś właściwie
odruchowo. Może myślał o tym, jak się udał przekaz i czy dziewczyny wszystko sobie przekazały. I nagle przestraszone, rozbiegane spojrzenie, jednocześnie zaś ręka trzymająca jej dłoń, jakby nie chciała jej nigdy już puścić.
No teraz to na moment… Poważnie zgłupiała. Teraz dokończył, a wcześniej nie? Zaczęła się zastanawiać, czy to może z powodu Moniki, czy może przekazała mu coś? Potem przyszło jej do głowy, że w takim razie, może przekazała to ‘niechcący’, tak jak jej ten fragment o diamencie? A może nie powinna go o to pytać
- Jaki… - odchrząknęła
- … jaki diament? - zapytała trochę niepewna, czy powinna. Może znalazł coś na wyspie i wolał jeszcze o tym nie mówić? Pisarka jednak dała się ponieść ciekawości.
Terry, który bladł niezwykle rzadko, teraz właśnie pobladł. Monika była wzorem uczciwości, musiało coś jej się przypadkiem przemknąć. Karen go znienawidzi! Tylko dlaczego pozwala się trzymać za dłoń?
- Ty … - powiedział urywanym głosem. - Ty jesteś tym diamentem, jeśli … jeśli chciałabyś nim być … - stanowczo nie był dobry w wyznaniach. Chciałby powiedzieć coś wyjątkowego, ale co zrobić, kiedy akurat czuł pusty umysł oraz język, który ledwo mówił cokolwiek sensownego.
Karen przyglądała mu się, czekając na odpowiedź no i się doczekała…
- Oh - wymsknęło jej się w zaskoczeniu. Nie wyglądała jednak na zniechęconą, co bardziej na zaskoczoną i zawstydzoną? Hm. Tak zdecydowanie. Znowu przez jej umysł przeleciał maraton olimpijski, aż opuściła głowę, pod rudą grzywą kryjąc wypieki na policzkach. Czemu. Czemu musiała zawsze reagować w taki sposób. Ale nie zazwyczaj… O nie. Terry miał jakąś specjalną umiejętność rozbrajania jej
- Znaczy. Nie przeszkadza mi. Znaczy… Jeśli chcesz, żebym była - jej odpowiedź była niemal równa elokwencją do słów Terry’ego. Zgrali się w temacie poezji i najwyraźniej to nie ostatnie pole, gdzie mieli coś wspólnego. Kobieta westchnęła i uniosła w końcu powoli wzrok, tak jakby chwilę przegrupowywała siły i wreszcie jej się to udało.
Nie przeszkadza, co to znaczy, że jej nie przeszkadza. Tak, czy nie,ewentualnie może: spoko możemy poudawać. Ach, co ja mam robić? Karen, dziewczyno powiedz. Wie, ona na pewno wie, co do niej czuję. Bankowo. 100%. Ale dlaczego nie zabrała ręki, może nie zabrała, ponieważ nie chciała zabrać … Dorosły mężczyzna chyba miał pod pewnymi względami umysł nastolatka, który chce coś wyrazić, ale po prostu nie potrafi. Aż przypomniało mu się, co mówiła ciocia Graham: jeśli nie wiesz, co powiedzieć, mów prawdę. I tak mówił, bowiem nie lubił kłamstw, ale jak to wyrazić, jak to powiedzieć, jak to odpowiednio przedstawić …
- Chcę, żebyś … żebyś była. Bardzo chcę - powiedział głośniej. - Panno Karen, Karen, znaczy, Karen, jaa sięę, ja się w pani zakochałem - wypowiedział wreszcie nerwowo przerywanym, ale pewnym głosem. Wyraził wreszcie swoje głębokie uczucie. Przełknął nerwowo ślinę wpatrując się w jej piękne oblicze.
Karen przyglądała mu się i nie odwróciła tym razem wzroku. Poczekała aż do końca i błysk radości i wesołości przemknął jej w spojrzeniu, kiedy przygryzła na moment wargę, by zaraz wziąć wdech
- W takim razie z przyjemnością zostanę - odpowiedziała mu, nie mówiąc wprost i jednocześnie właśnie mówiąc, bo odpowiadając na jego wcześniejsze pytanie. Była mocno zmieszana tą sytuacją, ale w pozytywny sposób. Przełknęła ślinę i wyprostowała się nieco bardziej, przypominając sobie, że nawet w obliczu niepewności głowę powinno nosić się wysoko (jak mawiała jej babcia). Przeplotła palce w jego dłoni i ścisnęła mocniej.
- Ale zamiast mój diamencie, mogę czasem mówić moje kochanie? - spytał dziewczynę weselej i widać było po prostu jakąś radość emanującą od wewnątrz. Takie rzeczy się czasem po prostu czuje. - Mogę? - spytał ponownie oddając uścisk dłoni, zaś jego oblicze pochyliły się nad nią, a wargi podążyły na spotkanie jej warg. Chociaż krótki pocałunek, taki wyjątkowy, wspaniały, nawet w obliczu Moniki. Dobra dziewczyna nie mogła wszak mieć im za złe krótkiego pocałunku.
Karen ze zdecydowaniem kiwnęła mu głową i obdarowała go uśmiechem, który jak zawsze gościł nie tylko na jej ustach, ale i w spojrzeniu, gdy była w pełni radosna. Gdy zapytał, przechylając w jej kierunku głowę, nawet nie dała mu odpowiedzi. Sama zainicjowała ten pocałunek, robiąc ten ostatni niewielki, ale jakże ważny krok. Gdzieś w tyle jej głowy odbijała się myśl o tym, że Monika nadal tu była i może, że to nieuprzejmie, że może przykro jej będzie… Zaraz jednak pozytywne emocje znów w niej eksplodowały, a w wymieszaniu z całym tym dzisiejszym zamętem i napięciem, rudowłosa po prostu dała się odrobinę ponieść i puściła dłoń Terry’ego, ale tylko i wyłącznie po to, by jej ognisty temperament mógł sobie pofolgować i by objęła nimi jego szyję ze zdecydowaną, choć niespieszną lubością.
Wargi Karen są tak cudownie miękkie, przeleciało mu przez myśl, kiedy ich usta zetknęły się na chwilkę. Najpierw delikatnie, tak jakoś, niczym skrzydła motyla w najlżejszej pieszczocie, jakby delikatnie badającej się wzajemnie. Leciutko niczym podmuch nadmorskiej bryzy, ażeby chwilę później zmienić się w huragan i w mocny, pełen słodyczy pocałunek. Najpierw powoli, by nadać wszystkiemu gwałtowne tempo słodkiego szaleństwa. Stali, obejmowali się. Dziewczęce, smukłe dłonie na jego szyi przyciągały mężczyznę ku jej wytęsknionym wargom, a jego ręce złożone na plecach Karen, odpowiadały z równą siłą.


Usta pieściły się, tak samo jak obejmujące się dłonie oraz spojrzenia, które wzajemnie wyłapywały wpatrzone w siebie źrenice. Wszystko było, niczym zaczarowane, jakby poddane jakiemuś miłosnemu urokowi, który odsuwał wszystko inne na bok, poza uczuciem oraz wzajemną bliskością. Tysiąc cudownych uczuć podczas krótkiego pocałunku, który mógł wydać się wiecznością. I za którym tęskni się zaraz po jego przerwaniu! Oraz chce się powtórzyć znowu i znowu i jeszcze raz i jeszcze więcej ... Ze względu na Monikę nie mogli, nie powinni, nie wypadało dłużej, ale … ale czasem myśli się, że świat oszalał radością. Właśnie takiego wspaniałego uczucia doświadczał.
W spojrzeniu Karen znów był ten znajomy błysk. Iskra, która o czymś miała Terry’emu przypomnieć. Tylko co to mogło być? Gdzie on ją widział ostatnio? Ewidentnie była mu dobrze znana… A gdy zaczynał szukanie odpowiedzi, ta przyszła sama. Kobieta uśmiechnęła się, rozdzielając ich usta na naprawdę krótką chwilę. Lekko oblizała swoje wargi i nie dając Terry’emu uciec złapała go ząbkami za jego dolną i pociągnęła lekko
‘Nie gryzę przecież.’ - a może jednak troszkę? Wyraźnie miała z tego wiele radości i równie wiele zabawy.
Jej myśli krążyły po bardzo wielu polach od poprzednich w różnym stopniu udanych i nie udanych relacji, aż do tego czasu spędzonego z Terry’m i wyraźnie tak jak te pierwsze myśli wywoływały niepokój, tak wspominanie Boytona bardzo ją koiło. Puściła, nie chcąc rozciąć mu wargi. A może chciała? Cholera, chciała. Miała ochotę go chyba roznieść, ale nie na to był teraz czas. Z drugiej strony, mógłby się… hm… wystraszyć to za mocne słowo… zaniepokoić? Wzięła więc wdech i wróciła do pocałunku, mrużąc oczy.
Terry naprawdę się zakochał. Pewnie jakiś czas już temu, ale potrzebował odkryć ten niezwykły, piękny fakt. Tym cudowniejszy, że ona odpowiedziała mu swoim uczuciem i równie gorącym sercem. Ich usta poszukiwały się same, tak jak spojrzenia, zaś ciała po prostu tuliły obejmując. Czuł pocałunki pełne gwałtowności i sam oddawał nie mniej. Gdyby byli sami, kto wie, jak to by się zakończyło. Ręce mężczyzny, obejmujące ją oraz pieszczące jej plecy, przesuwały się po nich wzdłuż kręgosłupa. Zatrzymywały się na wysokości bioder (Monika!), ale chyba gdyby nie ich mimowolna towarzyszka, której pewnie było głupio wszystko oglądać, zeszłyby niżej, na krągłą pupę, pieszcząc, obejmując, a jednocześnie przyciągając dziewczynę do własnych, napiętych bioder. Radość wewnętrzna i ta fizyczna dopełniały się przenikając, kiedy był z nią, całował się, przytulał.
W tym czasie zaś, Monika cichutko, cichutko, niemalże na paluszkach wycofała się do wnętrza chaty. Nie miała zamiaru przeszkadzać zakochanym, zwłaszcza teraz, zwłaszcza w takim momencie.
Zresztą, od dawna chciała posiedzieć trochę przy Dominice…
Karen niemal zagotowała się w środku, gdy ręce Terry’ego tak powoli zsuwały się po jej plecach, czego wynikiem był cichy syk - ni to westchnięcie ni to wydech, który wyszedł spomiędzy jej ust. Gdy zatrzymał się jednak i jej przypomniało się gdzie byli i o Monice.
Monika?
Karen zerknęła w stronę, gdzie wcześniej była dziewczyna, ale ta gdzieś się teleportowała. Przesunęła wzrokiem dalej i odnotowała, że dziewczyna czmycha do chatki. Ach tak. Dominika. O tym też nie powinni byli zapominać. A jednak. Na chwilę zapomnieli.
Karen przez trzy sekundy poczuła się jak nieodpowiedzialna nastolatka, co wywołało bardzo delikatną zmarszczkę między jej brwiami. I choć najchętniej cieszyłaby się teraz Terry’m, przewróciła go tu na środku tego obozu i nie puszczała… No właśnie. Stali na środku obozu! Znów biła się z myślami, a jej pocałunek z tak drapieżnego, jakim był jeszcze kilka westchnień temu, teraz zwolnił. Jakby zyskał na ogładzie i rozsądku
- Terry… - zamruczała, ale chcąc by wydźwięk był formą przypomnienia i dla niego. Ale jakże cholera nie chciała ściągać go z tych obłoków, skoro już na nich był. To było wręcz bolesne. Nie chciała się jednak odsunąć pierwsza.
Ba, nikt nie chce w takich chwilach, bo dane są one tylko nielicznym, naprawdę zakochanym i tylko w wyjątkowych momentach, gdy odkrywają swoją miłość. Odurzeni uczuciem, jak wyjątkowym narkotykiem, od którego serce bije mocniej, oczy zachodzą mgłą, widząc tylko tą jedną ukochaną osobę, zaś ciało staje się wrażliwe stokroć na każdy najmniejszy dotyk wymarzonej osoby, gotowe reagować szczęściem.


Monika pewnie należała do najlepszych, najuczciwszych ludzi pod słońcem oraz dwoma słońcami. Terry także podążył za spojrzeniem Karen. Moniki nie było, nie dostrzegł jej. Musiała wycofać się, kiedy byli zajęci tylko sobą. Tylko sobą przed kimś trzecim! Terry przeleciał szybko myślą swoich kilka przelotnych związków i w żadnym nie stracił tak głowy, jak teraz. W żadnym nie czuł też takiego żaru oraz takiej radości. Mężczyzna, któremu było bliżej do trzydziestki już odkrywał właśnie coś absolutnie wyjątkowego, czego wcześniej los nie dał mu doświadczyć.
- Kocham cię – odpowiedział na swoje imię w jej ustach i powoli, bardzo niechętnie opuścił swoje ręce z jej pleców. Widać było, jak bardzo jego dłonie niechętnie to czyniły. Opuszki palców mężczyzny powoli ze środka pleców Karen rozjeżdżały się na obydwie strony, ani na chwilę się nie odrywając od jej ciała przykrytego cienkim materiałem sukienki, aż wreszcie musiały opuścić ją, kiedy wreszcie doszły do samych boków, przez mikrosekundkę obejmując jeszcze jej smukłą talię i leciutko muskając krągłości bioder. Gdyby nie to, że obok znajdowali się ich kompani, zaś zaraz za ścianą spała chora Dominica, porwałby ją, niczym smok swoją królewnę i powiódł do jakiegoś samotnego miejsca, które los specjalnie przygotował dla obłędnie zakochanych. Chociaż znając Karen, jej dynamizm i niekłamaną energię, to kto wie, czy ta królewna nie okazałaby się ukrytą w pięknym kobiecym ciele smoczycą.


Teraz już nie całowali się, chociaż usta doskonale pamiętały dalej tą ognistą pieszczotę i domagały się jak najszybszej powtórki. Ale akurat z tym pięknym aktem musieli … powinni … potrzeba było … troszkę jeszcze poczekać. Nawet jednak, jeśli umysł potwierdzał, że powinni zerknąć do Dominici, że czekało morze pracy, od której zależało przetrwanie wszystkich, serce chciało tej wyjątkowej wzajemnej bliskości.
- Kocham cię – powtórzył, tym razem nie całując, ale uśmiechając się czule, a jego spojrzenie spod leciutko opuszczonych powiek wysłało ku niej wypełniony milionem elektrycznych iskier przekaz, który więcej mówił, niźli wszelkie słowa.
Karen przełknęła ślinę i choć nigdy nie czuła się słabo, przynajmniej do stopnia omdlenia, teraz przez bardzo krótki moment, pomyślała, że jeśli ją puści to ona po prostu upadnie. Choć się to nie stało, to niepokój znikał zbyt wolno. Kobieta naprawdę nie miała ochoty go puszczać, ale gdy on to już zaczął robić, powoli rozplątała ręce i zsunęła dłonie, muskając palcami jego kark i szyję oraz ramiona. Jakby chciała się nacieszyć i tym drobnym gestem dotknięcia jego skóry. Gdy wyznał jej miłość, w pierwszym momencie nie wiedziała co ma zrobić, więc milczała. To były dla niej słowa, które wywoływały mieszane odczucia. Szczerze jednak była pewna, że ona sama czuła do niego coś więcej niż tylko pożądanie i dlatego uśmiechnęła się leciutko. Gdy powtórzył je po raz drugi, uśmiechając się do niej Karen wzięła wdech jak przed skokiem do wody. Roziskrzone oczy zapowiadały Terry’emu już od dłuższej chwili jaka była jej odpowiedź
- I ja ciebie też - odrzekła, po czym jakby przyłapana na czymś bardzo niegrzecznym odwróciła głowę w inną stronę i odchrząknęła
- Myślę… Myślę, że powinniśmy może zająć się posiłkiem? I zajrzeć do Dominiki… - zaproponowała. I choć starała się wyglądać, jakby to co się wydarzyło przez ostanie… ile to było minut? Nie wiedziała… Eh.
Jakby nie wpłynęło na nią zbytnio. Że nadal była tą samą Karen co wcześniej, to jednak roziskrzenie w spojrzeniu i jeszcze zaróżowienie policzków, które nie zbladło, jasno mówiły o tym, że to nie był sen, a najprawdziwsza prawda. Rudowłosa skupiła się teraz na uspokojeniu oddechu i na tym, by jednak chcieć cokolwiek zjeść, nim te potworne nietoperze kompletnie zdemolują jej żołądek. Motyle. Dobre sobie. Zerknęła jeszcze przelotnie na Terry’ego i coś wyraźnie przyszło jej do głowy
- I nie sypiasz na tej przeklętej podłodze. - Miała zamiar dopiąć swego. Ruszyła ku chatce, miękkim krokiem. Choć wcale nie miała tego w zamiarze. Terry zaś za nią, przysięgając, że kompletnie zapomniał o podłodze. Chyba faktycznie Karen wygrała z nim o to batalię, ale była to jedna z najpiękniejszych przegranych, jakie każdy chciałby, żeby się zdarzały jak najczęściej. Faktycznie, oni otrzymali wspaniały dar w postaci siebie, oby jeszcze pozostałym się udało, zaś Dominica żeby powróciła do poprzedniej kondycji.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline