Ruszył za Grawem bez entuzjazmu. Był zmęczony, senny i wciąż nie wiedział o co w tym wszystkim chodzi. Na dodatek wyglądało, że znowu będzie musiał się bić. Ze zgniłkami, chuj wie co to znaczyło. - Zacznij w końcu mówić po ludzku - warknął do swego towarzysza, lecz rosłe plecy rozkołysane w biegu, były coraz dalej.
To trzeci raz w ciągu paru godzin. Pies, byk, teraz stare warzywa. Zamiast do wyżerki i wygodnego łóżka biegł by kogoś rozwalić. Nie to, że nie lubił - mrówki przeszły mu po kręgosłupie, na wspomnienie mocy, jaką dawał ogień. Ta siła, ta żądza przywalenia… na grubo ciosanej twarzy pojawił się grymas uśmiechu, a nogi nagle lekkie same przyspieszyły kroku. Zmęczenie nikło niczym mgła w świetle letniego poranka i choć wciąż nie wiedział, jak przywołać ogień, czuł że zaraz się pojawi. Przegonił Grawa i pierwszy dopadł wroga.
Tym razem nie miał wątpliwości. Zgniłki śmierdziały jak zombiaki, wyglądały tak samo. Zgnilizna, rozpad i ubrania w kiepskim stanie. Przygrzał w pierwszego toporem, splunął w drugiego ogniem plącząc mu nogi. Adrenalina i coś jeszcze wypełniła mu żyły, rzucił się w wir walki nie tylko po to by zabijać, lecz by robić to pięknie. |