Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2016, 17:28   #51
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
To było niczym sen, bardzo krótki, ale intensywny i straszny. Szarpnął się nagle jak człowiek wybudzony ze snu, któremu śnił się długi upadek. Zapiekła go rana w ramieniu, w końcu jednemu z prymitywnych łuczników dopisało szczęście i paskudna strzała mocno wbiła się w jego ciało. Leżał na brudnym chodniku jakiegoś zapyziałego zaułka, który każdy zdrowy na umyśle człowiek omijałby szerokim łukiem.

Muzyka

Luenn coś do niego mówiła, ale miał problemy z koncentracją i zrozumieniem jej. Chciała go chyba opatrzyć, lecz najmocniej zdziwiło go to, że zaczęła mówić normalnie. Porzuciła średniowieczne maniery. Krótko jednak dane mu się było tym delektować.

Kobieta zaczęła się dusić, jakby ten świat, tak dla niego prawdziwy i znany, właśnie zaczynał ją zabijać. Prosiła, błagała go o pomoc i... nagle wszystko zaczęło się układać. Wydarzenia tego dnia przestały wydawać się tak szalone.

Zalała go fala wspomnień i uczuć, myśli pędem przelatywały przez jego umysł. Przed oczami widział wiele rzeczy, które... rozumiał. Choć wszystko wyglądało jak film, powinno go odrzucać swoją irracjonalnością, ale on rozumiał. Wiedział już, że Luenn nie kłamała. Nie była zwykłą wariatką, jej życie miało znaczenie, była potrzebna. Umierała teraz na jego oczach, a on wraz z nią.

Desperacko bił się z myślami. Ten jakże zwykły świat, który tak dobrze znał, kusił go. Chciał zostać. Mierzyć się z codziennymi problemami swojej firmy, kłócić z matką jego dzieci, słuchać opowieści o sukcesach syna. Najbardziej żal było mu zostawić córkę. Mógłby teraz do niej iść, odwiedzić w szpitalu, potrzymać za rękę. Stracił już nadzieję, że jeszcze się obudzi, byłby jednak przy niej. Ten świat też go potrzebował. On go potrzebował. Po jego policzkach płynęły łzy, żywa manifestacja bólu i rozdarcia.

Spojrzał ostatni raz na duszącą się Luenn i wyrwał strzałę z rany.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 14-11-2016, 12:43   #52
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
Śniła o Islandii. Trochę o srogich wybrzeżach, trochę o srebrnych górach. Morze spokojnie falowało, a ona jakby będąc nicością, kołysała się w ich takt, błogo marząc o kuflu grzanego piwa i cieplutkich futrach, w których mogłaby zatonąć, zapomnieć o dotkliwym mrozie. Najlepiej z drugim ciepłym ciałem, w które mogłaby wtulić się z oszalałym spokojem, ustami dotykać gorejące usta, swoją nicością wkochać się w nicość. O szeptach, które recytować będą jej imię, jej zalety, komplementować delikatną skórę i ciałko. O monstrualnym kociaku, co będzie sobie delikatnie mrucz... Na wielkie Słońce!

Ocknęła się w do bólu realnych futrach, z realnie piekącym udem i... szeptami? Ale nie wie co wymawiały, raczej żadnych komplementów nie mogła się po ich chłodzie spodziewać. Baldachim prymitywnego namiotu łopotał nad jej głową, a ona zastanawiała się, czy śni nadal? Czy może obudziła się na swoim cmentarzu? Ale w futrach?
- Panie wielebny? - również szeptała, podświadomie bojąc się zakłócić powagę delikatnej sytuacji, rozmów dobiegających spoza namiotu. - Stary Tor? To Pan? - daremno nawoływała księdza oraz jego starego pomagiera, jedynego człowieka dziwnie dla niej miłego, bo zwracającego się do niej typowymi dla cywilizowanych ludzi zwrotami grzecznościowymi.
Szepty nie ustawały, sięgnęła więc ręką w kierunku bioder, aby wymacać wiszący tam nóż... a przynajmniej nóż, który wisieć tam powinien.
 
Szkuner jest offline  
Stary 14-11-2016, 22:26   #53
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Megan napiła się jeszcze łyk piwa, aby dać sobie czas. Na przetrawienie historii Berga i zapanowanie nad twarzą. Nie chciała, żeby szok zmienił jej rysy.

Megan wierzyła, głęboko wierzyła, w wartość każdego życia. I w to, że ludzi maja prawo dokonywać swoich własnych wyborów. Dlatego unikała rad, a podsuwała rozwiązania. Pozwalała, żeby jej pacjencie sami wybierali specyfiki spośród kilku zaproponowanych. Wierzyła w ich intuicję, w to, ze sami będą potrafili podjąć własną decyzję. Słuszną. Często wybory pacjentów zaskakiwały kobietę, ale nigdy ich nie kwestionowała. Nie czuła się do tego upoważniona.

Odstawiła naczynie, kiedy była już pewna, że da radę zapanować nad twarzą. Półmrok ziemianki pozwolił skryć jej bladość, jedyny objaw, którego nie potrafiła skryć.
- Czy matkom dano wybór? – zapytała w końcu.
- Były częścią Ludu Nar. Maska nie pozostawił nikomu wyboru. Aby przetrwać musieliśmy zginąć.
Głos Berga był ponury. Ciężki.

Przez dłuższą chwilę siedzieli bez słowa, wpatrując się w ogień. Megan dotknęła nieświadomie policzka, a potem cofnęła rękę, gdy napotkała na oparzenie. Ona też nie miała wielkiego wyboru. Kiedy w końcu się odezwała jej głos był zachrypnięty, nieswój:
- Złożyliście ofiarę z przyszłości Ludu Nar, żeby zyskać nieśmiertelność i wieki na walkę z Maską? Piekielnie wysoka cena… a kiedy zginie - wy będziecie mogli umrzeć?
- Tak. W końcu znajdziemy ukojenie i otrzymamy karę za swój postępek. Lud Nar to szaleńcy - uśmiechnął się gorzkim, zmęczonym uśmiechem. - A największym spośród nas jest mój brat. brat, do którego cię posyłam Me'Ghan ze Wzgórza.jednak widziałaś trzy księżyce. Zniesiesz wszystko.

Chciała by mieć jego pewność.

- Sądzisz, że śmierć Maski jest warta waszego poświęcenia? Twój lud zniknie z powierzchni ziemi, niezależnie od tego, kto zwycięży…- potrząsnęła głową. - Nie ma teraz co tego rozważać. Podjęliście decyzje i będziecie musieli pogodzić się z konsekwencjami. Skoro twój brat może mi pomóc dotrzeć do innych, podobnych mnie - nie ma co zwlekać.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 15-11-2016, 09:04   #54
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
“Co to kurwa było? Jakieś drugie wspomnienia?” - Nie sen, nie fantazja, bo takie prawdziwe, takie ostre i tak cholernie dobre. Tłumy, sława, jego imię na ustach wszystkich. Kiedyś… zacisnął szczęki ucinając wspomnienie niespełnionej przeszłości. Sięgnął do piersiówki i potrząsnął bezdźwięcznie. Wykrzywił się w grymasie niechęci i schował z powrotem.
- Graw, z tym winem to żartujesz? Nie mam chęci na sikacza. Potrzebuję ooognia! -


Ciemność nie ułatwiała. Myliła wzrok Adama, mętniła jasność spojrzenia. Potykał się na niedostrzeżonych nierównościach drogi, wykręcał nogi, lecz nie przestawał gapić się na Grawa. Wiedział, że to może wyglądać gejowsko, lecz ludzie, gość powrócił z zaświatów! Próbował dostrzec coś typowego w takich sytuacjach. Na przykład pęknięcia na skórze twarzy, czy krew płynącą z oczu. Lub chociaż dziwnie nierówny krok. Nic. Może z powodu ciemności, lecz Graw wyglądał normalnie. Z całą pewnością też nie śmierdział trupem, nie bardziej niż on sam. “Zombie nie istnieją” autorytatywnie pomyślał do siebie. Mimo to niepokój nie ustępował. Jego towarzysz nie wykazywał, żadnych objawów niezwykłości, co w przypadku kogoś niemal rozszarpanego na pół jeszcze parę godzin temu było dziwne. “Nie to niemożliwe” pokręcił głową i w końcu zaczął patrzeć pod nogi.
- To jak z tym... - “zmartwychwstaniem” nie przecisnęło mu się przez gardło. - ...z tymi interesami? Co będę z tego miał? - jego ciekawość była naprawdę szczera.
 
cyjanek jest offline  
Stary 18-11-2016, 17:47   #55
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Jest w Dominium miejsce które budzi strach większy, niż inne miejsca.

Kopiec. Wznosząca się pośród wypalonej do ziemi doliny gdzieś pośród wzgórz Ludu Nar sterta kości, żużlu i popiołu. Ci, którzy odważyli stanąć się u stóp Kopca mówią, że wiatr szepczący pośród wyszczerzonych zębisk, grający pośród kości i żeber, pomiędzy pustymi skorupami które kiedyś były młodzikami Ludu Nar, opowiada sekret zniszczenia Maski.

Inni powiadają, że duchy wyśpiewują swoim żałobnym trenem historię szaleństwa Ludu Nar. Gdzieś tam, pośród tych popiołów znajduje się jedna mała czaszka, jakich tysiące scementowały popioły Kopca. Ta czaszka jest wyjątkowa. Należy bowiem do dziecka, którego ojcem był sam Enoch. Tak powiadają. Ale niewielu wierzy w tę historię. I tylko popioły i szczątki Ludu Nar znają prawdę.

Albo i nie.

Bo Dominium jest jak ponury sen szaleńca, który rządzi się własnymi prawami niepojętymi dla tych, którzy są mu obcy.

Tak szepcą duchy Kopca.

CELINE CENIS

Karczmarz szybko zatroszczył się, aby miała co jeść i pić. Zapach jadła – jakiegoś gulaszu w którym pływało więcej warzyw niż mięsa, kaszy oraz kawałka pieczystego, kawałka chleba oraz kubek czegoś co smakowało jak słabe wino – spowodował, że Celine poczuła jest bardzo jest głodna.

Jej żołądek domagał się strawy. Ciało odpoczynku. Karczma rozleniwiała. Jedzenie przyjemnie ogrzewało ciało. Na chwilę tylko przymknęła oczy. Tylko na chwilę.

A kiedy je otworzyła o mało nie wrzasnęła ze zgrozy.

Siedział przed nią Drag Nar Drag. Jego ciemna zbroja wyglądała na pokiereszowaną, a żelazna zasłona zakrywała twarz. Przez wąską wizurę w hełmie patrzyły na nią ciemne, bystre oczy w których zdawało się drzemać szaleństwo.

Pieśniarka o trzech oczach nie spuszczała wzroku z jej towarzysza, czteroraki mięśniak gdzieś znikł, a grajek wygrywał jakąś ponurą i smutną zarazem melodię. Reszta towarzystwa w gospodzie starała się nie patrzeć w ich stronę.

- Nie chcemy tutaj takich jak ty – usłyszała karczmarza, który kierował słowa do Drag Nar Draga. – Niepotrzebne nam kłopoty.

- Nie unikniecie ich – zagrzmiał zakuty w pancerz mężczyzna. – Róża znów krwawi. Koło się obróciło. Nadchodzi czas zmian. Czas …

Nie dokończył. Przerwał mu trzask otwieranych z hukiem drzwi. Stał w nich czteroręki potwór za którym tłoczyły się jakieś niewysokie, paskudne kreatury z czerwonymi oczami.

- Ścierwo z Ludu Nar – zagrzmiał olbrzym, a kilka kreatur sycząc wkroczyło do gospody. – Nie jesteście mile widziani w Dominium.

- Most Terrcyego to neutralna ziemia – Drag Nar Drag wyraźnie nie przejął się czeredą potworków. – Sługusy Maski powinny o tym wiedzieć, grollu.

- Zwę się Czarczar – rzekł mięśniak z dumą. – A Most już przysiągł wierność Masce. Powinieneś o tym wiedzieć. Wszyscy w Dominium w końcu zrozumieją, że nie ma sensu się opierać.

- Pieprzenie … - zadudnił Drag Nar Drag.

Zielonoskóre paskudy rozlazły się po izbie poczynając sobie dość śmiało – podbierając jedzenie, poszturchując wyraźnie wystraszonych gości. Gospodarz poruszał nerwowo szczęką, ale widać było że nie ma odwagi się postawić.

I wtedy Celine wyczuła coś. Inaczej nie mogła nazwać odczucia, jakie nią zawładnęło. Ktoś tam był. Na zewnątrz. Ktoś lub coś, co powodowało, że krew w jej żyłach ścinała się w drobinki lodu. Jakaś … siła.

- Myślisz, że wystraszę się zgrai zgniłków i przerośniętego grolla – zadudnił Drag Nar Drag. – Przed chwilą stoczyłem walkę z Łowcą i gdyby nie to, że mi uciekł mogłoby być różnie.

- Tak się składa, durny ozy wieńcu, że jest z nami nekromanta – zarechotał jeden z zielonoskórych.

- Uciekaj, Celine… - syknął Drag Nar Drag. – Tylne drzwi. Ja ich zatrzymam..
Celine Cenis poczuła się tak, jakby doświadczyła własnie silnego deja vu.

PATRICIA MADDOX

Czy płakała? Nie wiedziała.

Czy się bała? Na pewno.

Bała się bólu i krwawych, koszmarnych, obłąkanych wizji.

Skulona na ścieżce drżała z obrzydzenia i zgrozy.

- Nie możesz tutaj zostać – szept rozbrzmiał jej koło ucha z taką pasją, że aż poderwała głowę.

Przez załzawione oczy nie dostrzegła jednak nikogo poza wirującymi „trąbami” powietrza.

- Na ścieżce nie jesteś bezpieczna. – Szeptała kobieta. Tego Patricia była pewna. ¬- Łowca może cię na niej dopaść. Musisz iść dalej, Szalona Dox!
Przełknęła żółć podchodzącą jej do gardła. Gorycz strachu i szaleństwa.

- Musisz dotrzeć do Tunelu! Nie bój się duchów. One umarły i pragną zabrać cię ze sobą! Ale nie mogą! Nie zdołają! Są martwe, a ty żywa. A tacy jak ty zawsze rozkazywali takim jak one. Nie pokazuj im strachu. Doceń poświęcenie Vigora! Niech jego śmierć nie pójdzie na marne! Niech moja śmierć nie pójdzie na marne! Uczyń nas wolnymi, Szalona Dox. Ale by to zrobić, ty musisz być wolna!

- Podnieś tę pierdoloną dupę, leniwa wariatko i rusz ją do Tunelu – ostatni głos należał do Vigora. Tego była pewna.

Wiry kłębiły się na ścieżce. Czekały niczym dziwaczne meduzy gotowe obdzielić ją wizjami agonii i mordów i bólem.

A przecież wystarczyło się odwrócić i odejść. Wszędzie było lepiej niż tutaj, pośród tych skłębionych „bad tripów”.


LIDIA HRYSZENKO


Łowca Maski ruszył w jej stronę. Powoli, napawając się tą chwilą. Nie bardzo wiedziała, co może zrobić. Najwyraźniej straciła swoją szansę na ucieczkę. Szansę na przeżycie.

Zatrzymał się przed nią, a ona poczuła jak jego siła przytłacza ją, pozbawia wszelkich myśli o walce czy obronie.

Kamień wypadł jej z nagle bezwładnej dłoni.

Rogaty stwór miał ponad dwa i pół metra wzrostu i wydawał się Lidii masą splatanych ze sobą mięśni i ścięgien. Pierwotną. Niepowstrzymaną grozą. Cuchnącą mocną, piżmową wonią od której dusiło ją w gardle.

- Łatwo poszło…

Uderzenie przyszło nagle. Potężny cios zadany pięścią prosto w głowę. Ciemność pochłonęła Lidię.

* * *

Ocknęła się czując, że jej głowa rozpada się na kawałki. Miała wrażenie, że kości pod skórą przesuwają się na wszystkie strony, a mózg napiera na ciało, próbuje wycisnąć się przez szczeliny, przepchnąć na zewnątrz czaszki.
Zwymiotowała gwałtownie i hałaśliwie a potem poczuła, że ktoś ciska nią bezceremonialnie, jak workiem, na ziemię. Upadł na plecy czując, jak kamienie rozcinają jej ubrane i skórę.

Świat składający się z plam światła i cienia – z początku niewyraźny – zaczął przybierać właściwej ostrości.

Stał nad nią rogaty Łowca. Za nim ujrzała jakieś drzewa. Ich korony oplatały świat od góry. Było ciemno.

- Wstań!

Nie miała siły. Ani wstać, ani mu odpowiedzieć.

Powtórzył jeszcze dwa razy a kiedy nie posłuchała, gwałtownym ruchem złapał ją za włosy i zaczął ciągnąć za sobą, niczym jakieś trofeum. Zawyła, gdy korzenie i kamienie przecięły jej skórę do krwi. Przyśpieszył.

Korony drzew nad nią przesuwały się w przyprawiającym o zawrót głowy tempie. Ból stał się nie do zniesienia, lecz nie miała już sił by krzyczeć i tylko łzy cierpienia spłynęły jej po twarzy. Po jakimś czasie chyba straciła przytomność.

* * *

Ocknęła się w ciemnościach. Całe ciało bolało ją jak diabli. Plecy i posladki płonęły ogniem, jakby ktoś przeorał je w strzępy – możliwe, że tak było. Ręce pokrywała zabrudzona ziemią, skrzepnięta krew, skóra na głowie zdawała się ruszać. Cała była jedną wielką mapą bólu.

- Jedz… - zapach piżma Łowcy doleciał do niej z ciemności.

Coś z mlaszczącym chlapnięciem upadło przed jej twarzą. Śmierdziało krwią. Kawał surowego, zapewne świeżo wyciętego z jakiegoś zwierzęcia mięsa.

- Przed nami trzy dni drogi. Jesteś powolna, Niebieski Ptaku. Zawiodłem się…

PERCIVAL KENT

Zawirował ujmując jej dłoń w swoją skrwawioną rękę. Była zimna ale jednocześnie aksamitna w dotyku. Gładka i delikatna jak jedwab a jednocześnie silna, jak szlachetny kruszec. Percival zamknął oczy i odpłynął …

Przed oczami tańczyły mu obrazy …

Upiorne obrazy pełne rzezi, krwi, płomieni… Takie, które pozostawiają na języku posmak strachu, a w trzewiach kulę grozy. Na szczęście jednak nie zapamiętał z nich niczego, poza dominującym poczuciem strachu i zagrożenia.

Ocknął się czując w płucach chłodne, wilgotne powietrze. Leżał pośród jakiś ruin. Małe ognisko oświetlało jakieś zmurszałe cegły i kamienie oraz rachityczne drzewa rosnące w kręgu. Drzewa wyglądały, jakby były zrobione z przybrudzonej soli lub jakiegoś kryształu czy czegoś podobnego i poruszały w Percivalu jakąś dziwną strunę emocji.

Luenn siedziała obok niego dokładając patyczków do ognia. Jej twarz w blasku płomieni wydawała się piękna lecz jednocześnie zdradzała jakiś smutek i lęk. Kobieta musiała poczuć na sobie jego wzrok bo nagle jej oblicze znów zmieniło się w opanowane i nieco obojętne. Maska, pod którą skrywała prawdziwe uczucia i emocje.

- Obudziłeś się, Kent – usta pozostały bez uśmiechu za to w tych niesamowicie jasnych oczach pojawił się blask radości, jakby coś rozświetliło je od środka. – Strzała była zatruta. Normaki często tak robią. Przez chwilę byłeś słaby, ale już jest dobrze. Straciłeś trochę krwi. Opatrzyłam cię, oczyściłam. Musimy jednak poczekać, aż odzyskasz nieco siły.

Trąciła patyczkiem ognisko. Drobne iskierki pofrunęły w górę, zatańczyły rzucając wokół niespokojne cienie.

I wtedy Percival je dostrzegł. Cienie. Poruszające się zawsze na krawędzi pola widzenia, rozmyte kształty czające się pośród ruin przypominające zakapturzone, dymiące postacie

Na ich widok Percivala przeszył zimny dreszcz niepokoju.

- Wyczuły cię, Kent. Wyczuły twój powrót. Zwabiła je twoja krew. Jej zapach niesie z sobą obietnicę rzezi.

Spojrzała w stronę cienistych bytów z tą charakterystyczną dla niej obojętnością.

- Zrodziła je przemoc i do przemocy lgną. Niczym ćmy do światła.
Uniosła dłonie przed sobą układając je w coś na kształt serca. Pomiędzy nimi zabłysła dziwna, lśniąca mgła. Po chwili dłonie Luenn jaśniały światłem.

Cieniste sylwetki wycofały się w głębsze cienie. Percival wyczuł ich gniew. Zimną falę którą dotarła do niego niczym tchnienie otwartej zamrażarki.

- Do świtu powinniśmy dotrwać – głos Luenn zdradzał jednak jakieś wewnętrzne napięcie, jakby dziewczyna nie była pewna swych słów.

BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Szybko zorientowała się, że nie tylko nie ma broni ale też została pozbawiona odzienia. Leżała pod futrami naga, jak w dniu narodzin. Ktoś przewiązał jej rany na ciele jakąś szmatą, która zdążyła już zesztywnieć od zeschniętej krwi.

Powoli, czując jak kręci się jej w głowie, wydostała się z posłania i ostrożnie uchyliła skórzaną zasłonę, kojarzącą się jej z połą namiotu. Na palcach pozostała jej jakaś smolista, mocno pachnąca maź. Zapach nie był nieprzyjemny ale powodował, że poczuła strach.

Ostrożnie, aby nie zwracać na siebie uwagi wyjrzała na zewnątrz. To, co ujrzała zmroziło jej serce.

Znajdowała się w środku jakiejś pagody zrobionej z drewna i skór. Wokół niej stały przerażające postacie – odziane w powłóczyste szaty z szerokimi rękawami i kapturami istoty. To ich szepty słyszała Bjarnlaug po przebudzeniu. Jedna z nich spoglądała w stronę jej „namiotu” – pozostałe koncentrowały swoją uwagę na dwóch podobnych konstrukcji, ustawionych kilkanaście kroków dalej.

Bjarnlaug dostrzegła, że jej „strażnik” nie ma twarzy. W jej miejscu widziała jedynie zęby szkieletu oraz szeroką opaskę, która skrywała oczy stwora.


W tym momencie zgromadzeni przy drugiej pagodzie „kapłani” – bo na widok tych szat nazwa ta jakoś sama nasuwała się na myśl – nie przerywając szeptów – cisnęły na pagodę ze skóry zapalone pochodnie trzymane w rękach. Płomienie liznęły skóry i nagle „namiot” buchnął jasnym, wysokim ogniem. W środku ktoś wrzasnął z przerażenia i bólu. Nagle poła, płonąca już wysokim płomieniem, rozchyliła się i Bjarnlaug zobaczyła jakiegoś nieznanego jej mężczyznę, próbującego wydostać się z gorejącej konstrukcji.

Jeden z kapłanów wyciągnął przed siebie dłoń i mężczyzna zamarł w wejściu. Wrzeszczał przeraźliwie, kiedy zapaliły mu się włosy, kiedy ogień dosięgnął ciała wżerając się w tkankę i tłuszcz żarłocznymi płomieniami. Ale nie ruszył się. Jakby niewidzialna siła trzymała go w wejściu trawionej przez ogień pagody.

A więc to lepkie coś, było czymś łatwopalnym a ją przeznaczono na ofiarę całopalną. Cóż za ironia losu.

MEGAN HILL

Berg Nar Berg wyruszył w drogę niezwłocznie. Poprowadził Megan przez posępną równinę smaganą zimnym wiatrem. Szli, jak szybko się zorientowała, w stronę ponurych skał które – niczym zębata paszczęka – majaczyły gdzieś na horyzoncie.

Berg nic nie mówił a i ona milczała, przytłoczona ostatnimi wydarzeniami i posępnym krajobrazem.

Szli dość długo. Tak długo, że zdążyła poczuć znużenie i głód. Dwukrotnie przekraczali jakiś strumień – wartki, jakby spływał z gór. Raz minęli dziwne stworzenie przypominające futrzastego żółwia wylegujące się pośród kwiatów podobnych do wrzośca. Raz widziała też jakieś mniejsze stworki – skrzyżowanie psów z zającami, które na ich widok w podskokach pochowały się pomiędzy kamieniami.

W końcu ujrzeli człowieka. Półnagiego, z długimi włosami, uzbrojonego w topór. Na ich widok wstał z kamienia, na którym siedział. Był wysoki. Mierzył jakieś dwa metry wzrostu ale przy Bergu wydawał się być knypkiem.

- Witaj, Berg Nar Bergu. Var Nar Var rzekł, że przybędziesz. Miałem na ciebie poczekać.

- Nie na mnie czekasz, Froh Nar Froh. Lecz na nią. To Me’Ghan ze Wzgórza. Przybyła do mnie Tunelem. Potrzebuje pomocy.

- Var Nar Var powiedział, że kiedy przekroczysz strumień Rozjemcy mam cię przyprowadzić do niego. Takie dostałem rozkazy.

- Nie przyjmuję rozkazów od mojego brata, Froh Nar Frohu. Jestem tym, który widzi trzy księżyce. Sprawcą i Siewcą. A Var Nar Var jest wodzem Ludu Nar. Nie ma nade mną władzy. Tylko Potęgi mogą mi nakazywać. Byłbyś głupcem, Froh Nar Froh, gdybyś to zakwestionował.

Półnagi topornik skłonił głowę. Z pokorą i chyba wstydem. Ale gra mięśni pod jego skórą świadczyła o silnym wzburzeniu.

- Muszę iść Me’Ghan ze Wzgórza. Ty też musisz iść. Nasze drogi teraz się rozchodzą, ale wiedz, że będę pielęgnował dzień naszego spotkania w swym sercu.

Powiedział to z taką łagodną pewnością i emocjami w tonie, że Megan poczuła do niego nagły przypływ sympatii.

Potem odwrócił się i pomaszerował w drogę z powrotem.

Froh Nar Froh spojrzał na nią. W oczach mężczyzny ujrzała … podziw i lęk.

- Więc przybyłaś by pomóc nam w naszej walce, Me’Ghan ze Wzgórza. Czy to prawda, że byłaś największym Sprawcą i największą Siewczynią pośród Ludu Wzgórza? I że twoja duma sprowadziła zagładę na twój lud. Że teraz Lud Wzgórz jest tylko cieniami błąkającymi się pośród Bezmiarów. I że przepowiedziano, że wrócisz i znów dasz im życie? Że stałaś u boku Męczennicy i Męczennika, gdy doszło do Rozłamu?

Dużo słów. Mocno akcentowanych. W stylu, w jakim czynił to Berg Nar Berg. Dużo pytań, na które nie znała odpowiedzi. Więc milczała. Potem milczała bo musieli wspinać się pod wysokie wzniesienie i przy tempie narzuconym przez przewodnika zwyczajnie zabrakło jej oddechu.

I w końcu ujrzała przed sobą surowe, zatopione we mgle wzniesienia. Ponure zdawały się skrywać w sobie jakieś złowrogie sekrety.



- Wzgórza Nar – powiedział Froh Nar Froh z dumą. – Prawda, że piękne.
Strzała trafiła go w gardło z przeraźliwym świstem. Wojownik wybałuszył oczy i poleciał w tył. Jego ciało zaczęło staczać się ze wzniesienia, na które przed chwilą z takim trudem wspięła się Megan. Odbijając od kamieni i budząc do życia niewielkie lawiny.

Zza skał wyłonił się łucznik.

Paskudna, prymitywna istota o zdeformowanej, zwierzęcej twarzy i pełgających krwiście oczach. Mierzyła w pierś Megan.

Zza krzaków i zza kamieni wyłaniały się kolejne, podobne do pierwszej, kreatury. Niektóre miały łuki, inne bronie – w tym jakieś miecze o zakrzywionych ostrzach. Wyglądały groźnie.


ADAM ENOCH

- Zatrzymaj sobie moje rzeczy, Enoch – zaśmiał się Graw Nar Graw rubasznie. – W końcu ruchałeś moją siostrę! Wybaczyłem ci to, to i wybaczę kradzież. Zresztą, byłem martwy! Ha! Znów, kurwa! Niedługo zacznę wyglądać jak Totr Nar Totr lub ten pojebaniec Drag Nar Drag. Muszę, kurwa, bardziej uważać.

Adam musiał przyznać, że brakowało mu tej paplaniny. Zgłębili się w ciemny las. Zwolnili, bo zapadała noc i niewiele było widać.

- Gówno widać, Enoch , kurwa – zaklął Graw, kiedy zahaczył nogą o jakiś wykrot. – Jak pierdolnę o pień i rozjebię sobie czachę, to wyśmieją mnie wszyscy z Ludu Nar. Taka śmierć to żałosna śmierć. Przyświeć, co?
Nie bardzo wiedział, co Graw ma na myśli.

- No zapal te swoje jebane włosy.

Nie dał rady więc szli dalej, wolno i po omacku.

Aż w końcu las się skończył i zobaczyli jakieś zabudowania i światła odbite w oknach.

- Cudownie – Graw Nar Graw zatrzymał się gwałtownie kucając przy ziemi. – Maska nie próżnuje. Widzisz! Tam. Przy gospodzie. Zgniłki. Cała zgraja.
Graw musiał mieć oczy jak kot. Adam nic nie widział.

- Zapuściły się do Mostu Terrcyego. Zapłacą za to! To teren graniczny. Netreuta … Nautra… kurwa…. Niczyj. Co za kutas wymyśla takie wymyślne słowa.

Podniósł się wolno i ruszył w stronę majaczących w ciemnościach zabudowań.

- Idziesz, Enoch. Możesz pokazać Masce, że skończyły się żarty. I ze wróciłeś. Niech poczuje w dupie twój ogień.

To ostatnie, Adam miał nadzieję, było jedynie metaforą.
 
Armiel jest offline  
Stary 20-11-2016, 14:34   #56
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Zapach jadła przykuł jej nozdrza nad talerz, aż mruknęła sobie cicho. Wzięła kęs czegoś na kształt gulaszu i zapiła go napojem o posmaku słabego wina.
Rany jak ja tego potrzebowałam - pomyślała Amerykanka i zamknęła na ułamek sekundy oczy rozkoszując się jedzeniem. Przełknęła i otworzyła oczyska. Podskoczyła lekko na krześle.
-Mógłbyś się tak nie skradać - powiedziała nachylając się nad stolikiem. Zdziwiła się na jego widok, ale potem usłyszała karczmarza, który widać nie pierwszy raz go widział. Celine spojrzała na pieśniarkę i jednocześnie słuchała dość ponurej muzyki granej przez jej pomagiera. Ale melancholia nie ma co. Drag Nar Drag coś powiedział o czasie zmian, ale nie dokończył, gdy ktoś wpadł do środka karczmy. Wyjrzała zza Draga zobaczyć kto to, tępa idiotka. Tam stał koleżka, który tańczył “walca” ze samym sobą. Zza jego pleców wypełzły gobcie, ach zawsze w ruchu. No nic trzeba ich sprać. Już gdy miała się podnieść do pionu, gdy te małe kurwidołki rozlazły się po chacie jakby rozdawali sos za sztukę złota. Oj lepiej się nie wychylać, oj lepiej nie. Nagle coś wstrząsnęło blondynką, jakby “zamarzała” od środka, może to był strach, może to był czar, a może tylko przewidzenia. Fakt był faktem, że słuchała czterorękiego jak i Draga uważnie. Kilka chwil później mężczyzna przed nią powiedział, że ma czmychnąć.
-Ok, ale gdzie jest tylne wyjście? - zapytała jak typowa blondi, rozejrzawszy się po izbie. Znalazła je, były tuż za nią, więc niczym szara myszka wycofała się w stronę drzwi i ruszyła przed siebie nie wiedząc dokładnie co się zaraz stanie, ale miała dziwne przeczucie, że już podobną sytuację widziała, czyli istne deja vu.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036
Adi jest offline  
Stary 20-11-2016, 17:35   #57
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
Co tu właśnie się odjebało!? Z niedowierzaniem w oczach patrzyła na dantejskie sceny, które rozgrywały się pod jej nosem. Wrzask tego płonącego człowieka, skwierczenie jego skóry, to nie jest... to jej się nie śni.
Nigdy przedtem nie czuła tak realistycznej rzeczywistości wokół siebie. Przerażona chwyciła kilka drewnianych patyków, które plątały się w zasięgu jej dłoni. Pędem wróciła do niewielkiej pagody, patrząc uważnie do jej wnętrza, czy jest tam cokolwiek, co może przydać się w ucieczce. Następnie zdesperowana rzuciła się w tylną ścianę tej konstrukcji, mając nadzieję, że zbudowana z drewna i skór rozleci się. Oby za nią było miejsce, dokąd można gdzieś uciec.
 
Szkuner jest offline  
Stary 22-11-2016, 08:44   #58
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Kobieta łkając, wstała. Wszystko było… popierdolone. Miała ochotę krzyczeć z rozpaczy i strachu, który zalewał ją falami. To wszystko nie było normalne, jeśli jej auto wylądowało pod TIR-em, to powinna być martwa, a jeśli nie, to powinna być po prostu w domu.
Może to schizofrenia? Może ktoś ją w końcu znajdzie i zabierze do szpitala? Patricia tak bardzo pragnęła znaleźć się znowu w domu.
Teraz jednak nie szkodziło posłuchać głosów w głowie, może jej chore wymysły prowadziły ją ku rozwiązaniu tego całego koszmaru? Nie raz przecież czytała o historiach, gdzie wizje spowodowane guzem mózgu kazały iść pacjentowi do szpitala. Może ten uszkodzony umysł wie, gdzie powinien zmierzać?
Patricia zaczęła biec, potykając się, zasłaniając częściowo twarz rękawem. Trzymając się ścieżki, byle dalej, tak, aby starczyło jej sił. Ignorując ból, ignorując wszystko co ją otaczało, byle dalej, przed siebie.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 25-11-2016, 15:23   #59
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Ruszył za Grawem bez entuzjazmu. Był zmęczony, senny i wciąż nie wiedział o co w tym wszystkim chodzi. Na dodatek wyglądało, że znowu będzie musiał się bić. Ze zgniłkami, chuj wie co to znaczyło. - Zacznij w końcu mówić po ludzku - warknął do swego towarzysza, lecz rosłe plecy rozkołysane w biegu, były coraz dalej.
To trzeci raz w ciągu paru godzin. Pies, byk, teraz stare warzywa. Zamiast do wyżerki i wygodnego łóżka biegł by kogoś rozwalić. Nie to, że nie lubił - mrówki przeszły mu po kręgosłupie, na wspomnienie mocy, jaką dawał ogień. Ta siła, ta żądza przywalenia… na grubo ciosanej twarzy pojawił się grymas uśmiechu, a nogi nagle lekkie same przyspieszyły kroku. Zmęczenie nikło niczym mgła w świetle letniego poranka i choć wciąż nie wiedział, jak przywołać ogień, czuł że zaraz się pojawi. Przegonił Grawa i pierwszy dopadł wroga.
Tym razem nie miał wątpliwości. Zgniłki śmierdziały jak zombiaki, wyglądały tak samo. Zgnilizna, rozpad i ubrania w kiepskim stanie. Przygrzał w pierwszego toporem, splunął w drugiego ogniem plącząc mu nogi. Adrenalina i coś jeszcze wypełniła mu żyły, rzucił się w wir walki nie tylko po to by zabijać, lecz by robić to pięknie.
 
cyjanek jest offline  
Stary 25-11-2016, 22:47   #60
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Kiedy się obudził Luenn wyglądała już znacznie lepiej, nie wiele pamiętał z tego, co wydarzyło się po wyjęciu strzały. Znów zaatakowały go wizje przeszłości, szturmowały jego umysł rozdzierając na strzępy całą jego prostą wizję świata jaką Percival Kent zdołał sobie wyrobić. Siadając przy ognisku zaczynał się zastanawiać czy naprawdę był w "zwykłym świecie". Być może to trucizna wędrująca jego żyłami zadrwiła sobie z niego, może w ogóle nie musiał podejmować żadnej decyzji. Nie wiedział. Jednak Luenn żyła, to dziwnie poprawiło mu humor.

Usadowił się na przeciwko niej, dłonie zbliżył do ognia chciwie łapiąc bijące od niego ciepło. - Ile czasu minęło od ataku? - spytał. Nie patrzył na towarzyszkę, lecz jego wzrok wodził gdzieś za nią. Czuł ciągłe niebezpieczeństwo.

- Pół nocy - odpowiedziała spokojnie - Niedługo zacznie świtać. Wtedy ruszymy dalej, o ile będziesz czuł się na siłach otworzyć Tunel.

Westchnął ciężko i powiedział nadal nie patrząc na Luenn - Będę potrzebował broni. - A ona podała mu wąski sztylet, była to dobrze wyważona broń, która pewnie leżała w dłoni. Bardzo podobna zresztą do ostrza kobiety, którego użył broniąc jej wcześniej. Teraz co prawda bardziej marzył o wielkim młocie albo karabinie, ale zapewne przemawiała za tym nadal silna natura prostego człowieka.

- Jak dotrzemy do Ir’Isil odzyskasz swoje ostrza. - dodała.

Prawie jej jednak nie usłyszał. Kolejny fala wizji pojawiła się przed jego oczami. Ir'Isil. To słowo wywołało przez nimi dziwne kule czyste światła unoszące się pod ukwieconym sufitem wykonanym z kunsztem zapierającym dech w piersiach. Ujrzał girlandy kwiatów o przepysznej, bogatej palecie barw, a także strumienie lśniące w promieniach słońca. A potem coś więcej... Coś nieuchwytnego, coś pozostającego jedynie na skraju percepcji. Coś bardzo niepokojącego i mrocznego. Czy oznaczało to, że źle działo się w Ir'Isil?

- Mam… przebłyski pamięci… - podjął niepewnie po chwili przerwy, swój wzrok tym razem wbijał w płomienie ogniska. - Ja… - Zamknął usta nie wiedząc jak swoje chaotyczne myśli ubrać w słowa. Dorzucił opał do ognia. - Opowiedz mi o sobie - spojrzał na Luenn - i o mnie.

- Ty i ja - zaczęła, a jakaś namiastka uśmiechu zagościła na jej twarzy, ten drobny cień nie zdołał jednak zatuszować autentycznego smutku wypisanego w jej oczach. Wyglądały one niczym wspomnienia dawnego, piękniejszego życia magicznie uchwycone w bursztynach. - Kiedyś, dawno temu, staliśmy u swego boku. Walczyliśmy. To było dawno. Inne czasy. I chociaż pełne krwi, bólu i cierpienia to lepsze niż teraz. Wszystko jest lepsze niż teraz. Jestem Luenn, chociaż moje całe imię jest o wiele dłuższe. To ty skróciłeś je do Luenn, Kent. I pod nim została zapamiętana i, czy tego chciałem czy nie, rozsławiona. Kiedyś, dawno temu byłam Strażniczą Światła, kiedy ten tytuł jeszcze coś znaczył. Teraz jestem Powierniczką Popiołów. Z dawnej wojowniczki pozostało niewiele. Żar się wypalił. Przygasł. Kiedy odszedłeś… wszystko się zmieniło. I chociaż wiedziałam, że odejdziesz, jednak ból był nieznośny. Nie zmieniał się przez kolejne obroty. Kiedy przez Dominium przeszła wieść, że Róża krwawi i że Maska rozsyła Łowców wiedziałam, że znów będzie nam dane się spotkać, chociaż ty zapewne nie będziesz nic pamiętał. Że zrodzisz się dla Dominium z innego świata, gdzie przyczajony czekałeś w uśpieniu, by nadejść przyciągnięty krwią Róży. Nie tylko ty. Będą też inni, jak przepowiedział to Wyrok. On wiedział. Zawsze wiedział.

Nastała cisza, teraz również i Luenn wbiła spojrzenie w ognisko. Kent celebrował tę ciszę również pogrążony we własnych myślach, przygnieciony natłokiem wrażeń i wspomnień. Nadal niejasnych, odległych, choć pełnych emocji. Maska, Róża, to nadal nie wiele mu mówiło. Nawet nie rozumiejąc jednak wielu spraw, nadal czuł, że jego towarzyszka jest ważna. Było mu żal jej losów.

- Co znaczy Vall? - zapytał nagle - Tak mnie nazwałaś w lesie.

- Szermierz - odparła przez chwilę się wahając, jakby szukając idealnego tłumaczenia - Tytuł honorowy nadawany przez mój lud komuś, kto nie jest naszej krwi. Dla mojej rasy to znaczy nawet więcej. Trudno to wyjaśnić w mowie nowej krwi.

- Będę chyba potrzebował długiej lekcji historii - stwierdził po chwili - Dlaczego odszedłem?

- Bo umarłeś.

Słowa Luenn wypowiedziane bez chwili zastanowienia uderzyły w niego bardzo mocne. Spodziewał się tego, taki koniec można było wywnioskować z jej opowieści. Musiał to przetrawić, nie chciał kontynuować tego wątku. Umarł i rozpoczął nowe życie w świecie... Właśnie, jakim? Który z nich był tym realniejszym, nadrzędnym, o ile którykolwiek był... To go przerastało.

- Skupmy się na przetrwaniu do rana. Może w Ir’Isil przypomnę sobie więcej - powiedział w końcu, co Luenn skwitowała jedynie tak charakterystycznym dla niej, smutnym uśmiechem.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172