Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2016, 20:28   #142
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Axel pakuje się w tarapaty

Siedzieć i czekać na cud? Czy też może zrobić kolejną naradę, z której wyniknie, że lepiej siedzieć i nic nie robić, niż szukać pomocy? Żadna z tych opcji zbytnio Axelowi nie odpowiadała. Wysyłanie sygnałów dymnych? Na to jakoś nie wpadł, ale nie sądził, by ktokolwiek zwrócił na to uwagę, a jeśli nawet, to Axel jakoś powątpiewał w to, że jakaś (lub jakiś) aalaes'fa zechce iść i sprawdzić, co głupiego wymyślili obcy. Niewychowani obcy, co to biją gości i obrzucają ich ananasami.
Oczywiście nie było gwarancji, że jego nie spotka rewanż, chociaż nie sądził, by miał dostać w łeb od jakiegoś (lub jakiejś) 'fa. Nieużywanie siły nie oznaczało bynajmniej niemożności zrobienia jakiegoś psikusa, czy niemiłej wprost niespodzianki. Jako że przyświecał mu szczytny cel, był gotów zaryzykować.
Oczywiście nijak do sprawiedliwości miało się to, że jeden nabroił, a kto inny będzie musiał za to zapłacić (być może), to jednak coś trzeba było zrobić. A jak nie on, to kto, skoro wszyscy znaleźli sobie przyjemniejsze zajęcia?


Na początek ruszył tak, jak biegli razem z Terrym, do miejsca, gdzie znaleźli dziewczyny, a potem trasą, jaką wytyczyła Wendy, ciągnąca Dominikę. Nie da się ukryć, że trudno byłoby zboczyć z tej drogi... Połamane gałęzie i stratowana trawa rzuciłyby się w oczy nawet komuś, kto się wychował w mieście, a Axel do tych ostatnich się nie zaliczał.
Po drodze raz i drugi zawoła Ilham, ale dziewczyna nie odpowiedziała. Biorąc pod uwagę fakt, że Iranka już raz wywinęła taki numer i poszła sobie w świat, a na dodatek nic jej się nie stało, więc Axel aż tak się jej losem nie przejął. Był pewien, że kto jak kto, ale Ilham da sobie radę i jak kot upadnie na cztery łapy.
Z drugiej strony - wolałby, żeby jednak nic się jej nie stało, i nie tylko dlatego, że była wspaniałą kucharką i ozdobą niewielkiego, ludzkiego gospodarstwa. Cały czas miał wrażenie, że prędzej by się dogadał z Ilham, niż z tym, pożal się Boże, księdzem.


Zatrzymał się na chwilę, dla odmiany zawołał Laajina, lecz i tym razem jego skrzydlaty towarzysz i nadzorca zawiódł.
I wtedy właśnie Axel doszedł do wniosku, że chyba narobił głupot, obierając taką drogę, a nie okrężną trasą, jaką prowadziła ich Alaen. Jakiś cel w końcu miała - albo chciała coś ukryć przed oczyma ludzi, albo też ta droga nie była tak łatwa i przyjemna, jak okrężna.
Kto drogi prostuje... wiadomo jak kończy.
Poranne przygody wymagały zużycia pewnej ilości energii, której brak nagle zaczął Axel odczuwać. Posilił się więc jednym z wyciągniętym z torby bananów, po czym ruszył dalej. Skórkę zakopał. Przez moment wyobraził sobie, jak leci za nim mała wróżka, z miotłą i szufelką, i pomstuje na ludzkiego barbarzyńcę, co przyłazi do cudzego lasu i nawet nie potrafi zachować porządku. Widok był całkiem zabawny, ale humor wnet Axela opuścił. Wizja chorej, leżącej bez przytomności Dominiki, nie nastrajała optymistycznie.


Teoretycznie przynajmniej brzeg rzeki, ten, na którym Axel przebywał, był bezpieczny, ale doświadczenia po spotkaniu z wężowatą aalaes'fa skłaniały do ostrożności - do trzymania się o parę metrów od strumienia. Goły biust to nie było nic strasznego, ale osuwająca się spod stóp ziemia - to było coś całkiem innego. Jedno takie doświadczenie wystarczyło. Na dodatek nie było tutaj Terry'ego, który udzieliłby mu pomocy.
Nawet jednak z pewnej odległości widać było drzewo, które zdało się Axelowi orzechem włoskim. Co napadło Dominikę, że popędziła na drugi brzeg? Wszak to nie była pustynia, owoców było w bród. Dlaczego więc orzechy? Dominika zapomniała o ostrzeżeniach Dafne, czy wyrzuciła z pamięci opowieść o raju, Ewie i wężu?
Fakt... Rajski ogród tu mieli, a niedługo zaczną biegać goło i boso. Ale czy to był powód, by się wypuścić na orzechy do sąsiadów? Głupota? Bo z pewnością nie wąż-kusiciel.
Adama i Ewę spotkało wygnanie z raju, a co będzie z nimi? Z Dominiką przede wszystkim? A jaką cenę przyjdzie im zapłacić za wyleczenie Dominiki? Jeśli w ogóle się to uda? I kto zapłaci? Ten powinien płacić, kto zawinił, n'est-ce-pas?


Axel westchnął. rozejrzał się dokoła i podniósł z ziemi solidny kij. Co prawda nie sądził, by w tej krainie znane z gier powiedzenie "Tęga pała cuda zdziała", było słuszne, ale na wszelki wypadek... Odłamał kilka zbędnych gałęzi, po czym ruszył dalej, mniej więcej wzdłuż brzegu.
Ananasowy zagajnik, który jakiś czas mignął gdzieś daleko, został zastąpiony przez mniej cywilizowane drzewa i krzewy - wawrzyny, pinie, cyprysy, araukarie, paprocie, magnolie, figowce, dzbaneczniki... Do wyboru, do koloru. A po paru kolejnych minutach las stał się jakby starszy. I dziwniejszy.




Niektórych z drzew Axel w ogóle nie potrafił rozpoznać , podobnie jak i niektórych kwiatów... Na wszelki wypadek wolał się trzymać od nich z daleka, mimo fantastycznych kształtów i kolorów. Nie miał zamiaru ani ich wąchać, ani też zrywać. Słowa Dafne stale tkwiły mu w pamięci i wiedział, że niektóre mogą być trujące czy halucynogenne. Nawet jeśli wyglądały... ciekawie.


Były też i inne - co najmniej niepokojące, sugerując nieprzyjemne zdarzenia, nieprzyjemnie zakończenie tychże zdarzeń.


Lepiej było je omijać z daleka.



Strumień zakreślał łuk, ale Axel trzymał się, mniej więcej, jego biegu, od czasu do czasu odchodząc na kilka, czy kilkanaście metrów w bok, zaraz jednak wracał na swoją 'normalną' odległość od rzeczki.
Zazwyczaj szedł cicho, tylko czasami pogwizdywał proste melodyjki, całkiem jakby chciał uprzedzić mieszkańców lasu o tym, że nadchodzi.
Mieszkańcy drzew niezbyt przejmowali się jego obecnością. Ptaki czasami milkły i kierowały swe łebki w stronę przechodzącego, wiewiórkopodobne stwory, znane mu z wcześniejszej wędrówki, skakały z gałęzi na gałąź, czasami tylko przystając i wpatrująć się w bezskrzydłe dziwo, które miast sunąć kilkanaście centymetrów nad ziemią przebierało nogami, w ten sposób przebywając kolejne metry.


Po jakimś czasie teren zaczął się nieco wznosić. Albo strumień płynął tutaj pod górkę, co raczej było niezgodne z prawami fizyki, ziemskimi prawami, oczywiście, albo też rzeczka najnormalniej na świecie omijała pagórek, lub płynęła w większym zagłębieniu. Co było rozwiązaniem znacznie bardziej logicznym i prawdopodobnym.
Wszystko, co się wznosi, prędzej czy później musi spaść. To samo dotyczyło i wchodzenia pod górę - kiedyś góra się kończyła i trzeba było zacząć schodzić w dół. Ale to nie oznaczało bynajmniej, że za chwilę pod nogami Axela nie pojawi się urwisko, będące malowniczym zakończeniem pagórka, na który właśnie Axel wchodził. Warto było uważać i patrzeć nie tylko na kwiaty i drzewa, ale i pod nogi.
Czy będzie miał okazję z pewnej wysokości obejrzeć fragment królestwa aalaes'vo?
Nawet jeśli tak, to zdecydowanie nie zamierzał się tamtym ziemiom przyglądać. Nie mówiąc już o tym, że z pagórka dość szybko zjeżdżało się w dół - szczególnie przy odrobinie cudzej pomocy.
Same aalaes'vo niezbyt go interesowały. Ostatnio gustował w rudzielcach, a i ogony 'vo miały nie do końca takie, jak powinny być. Czy stąd się wzięły opowieści o śmiertelnie groźnych 'naja', tak popularnych w bestiariuszach różnych fantastycznych? Axel nawet nie usiłował dociekać, wolał trzymać się od tamtych jak najdalej od wężoogoniastych aalaes, bez względu na ich płeć. I tak nie wierzył, by którekolwiek z tamtych zechciałby pomóc Dominice. Nie sądził też, by ktoś zechciał wyjaśnić słowa 'Muszeczka w pajęczynce...", Wszak dziewczyna zdołała uciec... Co jeszcze się może stać? Może trzeba było Dominikę związać, zanim się stanie niebezpieczna dla otoczenia? A nuż się przemieni w kolejną 'vo?
O tym wcześniej nie pomyślał, ale nie sądził, by to było możliwe.


Pagórek czy nie pagórek - roślinność niewiele się zmieniła - drzewa stały się nieco niższe, krzewów było tu ciut więcej, ale poza tym... Mniej więcej to samo, co przed chwilą.
Axel zatrzymał się i rozejrzał dokoła w poszukiwaniu zwierząt różnorakich. Ich brak mógłby sugerować jakieś niebezpieczeństwo.


Słyszał śpiew ptaków na pobliskim drzewie, co musiało mu wystarczyć jako dowód, że zwierzęta stąd nie uciekają.
Musiał przejść jeszcze kilka kroków, by znaleźć się na szczycie pagórka. Wtedy zaś jego oczom ukazał się dość interesujący widok.
Kilka metrów przed nim, w dole rozpościerało się coś, co wyglądało jak mur, spleciony z drzew, krzewów i kwiatów, tak blisko przy sobie rosnących i ściśniętych, jakby rosły w formie, której ich gałązki nie mogą przekroczyć, przez co ciasno przytulają się do siebie. Był on tak wysoki, że ciężko było powiedzieć, co jest za nim…
prócz jednego.
Drzewa.
A było to ogromne drzewo… Axel jednak nie zdążył dobrze mu się przyjrzeć.
W tym momencie bowiem poczuł ukłucie na swojej szyi po prawej stronie. Odruchowo przyłożył rękę do miejsca, które go zabolało. Tkwiła tam maleńka strzała przypominająca igłę. Wyciągnął, ale był to zdecydowanie spóźniony gest. Świat zaś powoli zaczął wirować przed jego oczami. Poczuł jak robi mu się słabo. Jak robi się senny. I opada powoli na ziemię.

***

Obudził się czując, że leży na miękkim wełnianym kocu. Doskonale znał ten dotyk.
Na klatce piersiowej czuł delikatne… skubanie? Tuptanie? Smyranie? Ciężko było to określić. Chociaż trel jaki chwilę po tym dobiegł z niej, świadczył o tym, że przechadza się po niej mały ptaszek. Niebiesko - różowe stworzenie, było dobrze znane Axelowi. I początkowo skupiło jego uwagę.


Cholerne kurduple z dmuchawkami, pomyślał Axel, zgoła niesłusznie takim mianem określając aalaes'fa, którzy wszak do liliputów nie należeli.
Ustrzelili go, miał nadzieję, profilaktycznie, a nie z wielkiej zajadłości.
Zamknął i otworzył oczy, starając się odzyskać ostrość widzenia, po czym przesunął dłoń w stronę skrzydlatego posłańca. Który w odpowiedzi wesoło zaćwierkał.
Skoro był tu Laajin, to wszystko było w porządku. I, na szczęście, nie otoczyły go hordy nagich aalaes'fa, żądnych jego krwi lub stadka dzieci w zamian za wolność.


W nogach łóżka na którym leżał, siedziała postać. Miała rude, długie włosy. Początkowo Axelowi trudno było zogniskować na niej spojrzenie. Wydawała się być za mgłą. Musiał kilka razy mrugnąć oczami by w końcu poprawnie widzieć.
Był to rudowłosy mężczyzna, którego spotkał na podwodnej wycieczce z Dafne. Kolah, przypomniało mu się jego imię, które zdradziła mu Dafne po tym jak już wypłynęli na powierzchnię. Chociaż siedział, miał zamknięte oczy i głowę opartą o ścianę. Musiał przysnąć, czekając aż Axel się obudzi. Nie miał tym razem brązowego ogona, a zwyczajne nogi. Zaś na jego szyi spoczywał medalion z niebieskim kamieniem, bardzo podobny do tego, który nosiła Dafne.
Ile czasu minęło? Axel spróbował dojrzeć, jaką godzinę wskazuje jego zegarek. Chociaż tarcza nieco pływała mu pod oczami to coś tam zdołał odczytać. Ku swemu zdziwieniu odkrył, że nie stracił całego dnia.
- Kolah, dzień dobry! - powiedział cicho, zastanawiając się, czy dobrze wymawia to imię. I czy zdoła usiąść po takiej dawce usypiacza.
Spróbował podnieść się na łokciach.


Pomieszczenie w którym się znajdował, z całą pewnością nie było podwodne. Ba, nawet nie było skalne. Wyglądało jakby znajdowali się w ogromnej dziupli wyżłobionej w drzewie. Zresztą, jedyny otwór wpuszczając światło i powietrze jaki się tu znajdował, był właśnie okrągły. Nie było jednak wiele przez niego widać, gdyż zasłaniały go zielone liście drzewa.
Znajdowało się tu sporo półek, długi stół, krzesła… a to co stało na tych półkach, czy stole, cały wystrój wnętrza przypominał czyjeś laboratorium. Ustawione tu, a czasami bez ładu i składu walające się flakoniki, butelki, szklane i gliniane miski, pełne były “czegoś”. Zwykle były to ciecze. Powieszone to tu to tam rośliny, suszyły się i pachniały. Zapachy były jednak tak różne… że ująć można było to ogólnie: “pachniało ziołami”.


Kolah otworzył pośpiesznie oczy, jak ktoś przyłapany na drzemce, kto wcale nie będzie chciał się do niej przyznać.
- Spokojnie… - odparł rudowłosy mężczyzna. - Może ci się jeszcze kręcić w głowie - uprzedził.
Oj, kręciło się. Ale to i tak nie stanowiło powodu do wylegiwania się.
DOMINIKA!, nagle przypomniał sobie powód, dla którego wybrał się na poszukiwanie aalaes'fa. Co prawda oni znaleźli go zapewne szybciej, ale to był nie warty wspomnienia drobiazg.
- Dominika, jedna z moich towarzyszek, jest w tarapatach... - powiedział, ponownie opadając na posłanie.
Chyba mógłby tak poleżeć jeszcze parę dni... gdyby zamiast Kolaha pojawiła się tu Dafne. No ale bez wątpienia trafił do apteki. Czy jej tutejszego odpowiednika. Może jednak znajdzie się rada?
- Aha - odparł Kolah, chociaż brzmiało to trochę, jakby zignorował słowa Axela. - Skoro się obudziłeś, to mogę odprowadzić cię tam, gdzie twoje miejsce.
Loch, zapewne, pomyślał Axel, żałując nieco, że jednak otworzył oczy.
- Prowadź zatem - powiedział, siadając i usiłując dzielnie zwalczyć zawroty głowy. Ptaszek odleciał z jego klatki piersiowej, siadając tym razem na stole.
- Siedź - powiedział mężczyzna, sam wstając. Zaczął podchodzić do stojącego nieopodal stołu.
To polecenie Axel wykonał z nieukrywaną przyjemnością. Miał wrażenie, że gdyby stanął na własnych nogach, to Kolah musiałby go zbierać z podłogi.
- Gdzie trafiłem? - spytał.
Dziupla? Nabuulas?
- Jesteś w mieszkaniu aalaes’fa imieniem Wallerio - wyjaśnił Koah, który zgarnął ze stołu jedną ze szklanych butelek wypełnionych żółtą cieczą oraz szklankę.
- Czy jest on odpowiednikiem medyka? Zielarza? - Axel dość ostrożnie poruszył głową, stale nie do końca pewny tego, czy jednak nie spadnie mu z karku i się nie potoczy po podłodze.
- Tak - odpowiedział jego rozmówca, po czym odwrócił się do niego. Podchodząc nalał do szklanki cieczy.
- Odtrutka, czy lekarstwo na zawroty głowy? - Axel wyciągnął rękę, ciekaw, czy od razu zdoła złapać szklankę.
Ale jego dłoń minęła ją o kilka dobrych centymetrów, gdyż poczuł dotyk szkła na zewnętrznej stronie dłoni, nie wewnętrznej.
- Coś po czym będzie ci lepiej - odpowiedział Kolah. - Postąpiłeś bardzo nierozważnie przychodząc tu.
- Wiem. Ale czasami trzeba płacić i za cudze błędy. - Axel opuścił rękę. Sam chyba przez parę najbliższych minut nie zdołałby nic zrobić. - Ktoś coś musiał zrobić. Mam nadzieję, że to ostatnia głupota z mojej strony.
Mężczyzna pochylił się nad nim, by ująć jego opuszczoną dłoń. Wcisnął w nią szklankę, czekając aż Axel zaciśnie na niej palce, a później nie puszczając jej zaczął przesuwać w stronę jego twarzy. Chyba wolał nie ryzykować, że Axel nie trafi do ust.
Axel też nie chciał ryzykować. I nie miał zamiaru udawać, że pomoc nie jest potrzebna.
Gdy wreszcie szklanka trafiła tam, gdzie powinna, pociągnął solidny łyk.
Lecz rudowłosy trzymał dalej jego dłoń przy ustach, jakby spodziewał się, że wypije więcej niż łyk.
Wbrew obawom Axela (i teorii, że im coś skuteczniejsze, tym bardziej obrzydliwe w smaku) lekarstwo okazało się nad podziw smaczne. Jeśli ktoś lubił sok brzoskwiniowy skrzyżowany z miodem pitnym.
Nie wyrażając swej opinii o trunku, Axel wypił kolejny łyk, potem jeszcze jeden, aż do dna. Nieco żałującm gdy w szklance zrobiło się pusto
Kolah zabrał wtedy szklankę, a Axel miał wrażenie, że jego wzrok zaczyna widzieć ostrzej i coraz lepiej. Zaś w głowie przestaje się powoli kotłować.
- I jak? - zapytał odwrócony do niego plecami rudowłosy, zajęty odstawianiem szklanki na stół.
- Wspaniale - powiedział Axel. - Lepiej widzę i w głowie już mi się nie kręci. No i fantastyczny smak. Jeśli będe miał okazję, to muszę pogratulować twórcy.
Opuścił nogi.
- Mogę spróbować wstać? - spytał. Nie czekając na odpowiedź zaczął się podnosić.
- Po co pytasz, skoro nie czekasz na odpowiedź? - rudowłosy odwrócił się i śledził wzrokiem postępy we wstawaniu.
- Zawsze mógłbyś mnie powstrzymać jednym słowem - uśmiechnął się Axel. Jeszcze trochę blado.
Stanął i spróbował zrobić krok w stronę stołu - ewentualnej podpory.
Poszło mu całkiem nieźle i zdecydowanie zachęcająco by uczynić i drugi.
Dotarł do stołu i zatrzymał się, by po raz kolejny rozejrzeć się po pokoju. Między innymi w poszukiwaniu swojej torby. Był pewien, że nie wala się gdzieś w lesie.
- Laajin, co powiesz na darmową podwózkę? - spytał, równocześnie klepiąc się po ramieniu. - Siadasz?
Ptaszek zaćwierkał w odpowiedzi, ale nie przyfrunął.
- Ma inne zadanie - wyjaśnił Kolah. - Jesteś gotowy?
- Jeśli idziemy w gości... Nie powinienem się rozebrać? Chyba, że mam inne, jeszcze mi nieznane plany? Jeśli tak, to jestem gotowy.
- Odprowadzę cię do twojego obozu - wyjaśnił mu chłopak.
- A czy można jakoś pomóc Dominice? - spytał Axel. - Tamtędy? - wskazał otwór.
- Przecież chciałeś przed chwilą wracać, by jej pomóc - Kolah brzmiał trochę na zdziwionego. Mimo to skierował kroki w stronę łóżka, od strony gdzie wcześniej leżała głowa Axela.
- Sam jej nie zdołam pomóc. - Axel był nad wyraz prawdomówny i samokrytyczny. Nad podziw wprost. - Przynajmniej nie sądzę, by mi się to udało. W końcu nie poszedłem do lasu, by pozwiedzać okolicę, ale by znaleźć pomoc lub chociaż radę.
- A więc, szukasz pomocy TU, po tym wszystkim, co żeście narobili? - zapytał równie zdziwionym tonem głosu, co wcześniej. Sięgnął za to zza łóżka torbę której szukał Axel i jeszcze coś. Kawałek jasnego materiału przypominający opaskę na głowę.
- Mając wybór: nic nie robić, lub zrobić cokolwiek... Poza tym, miałem nadzieję, że aalaes'fa są mądrzejsi, niż ludzie.
- Są mądrzejsi. Dlatego, żaden aalaes nie przyszedł by do ludzi szukać pomocy, po tym jakby zachował się tak, jak wy wczoraj ani po tym, jakby z jego winy dziś… - Kolah zmrużył oczy. - Czym szybciej cię odprowadzę, tym szybciej wrócę na radę. - Zmienił temat, najwyraźniej uznając, że nie ma co się rozwodzić.
Axel nie wypytywał więcej. Wziął torbę.
- Masz rację. Chodźmy.
Po tym jak Axel wziął torbę, Kolah zastygł z wyciągniętą w jego stronę dłonią. Trzymał w niej opaskę. Wyglądało jakby liczył na to, że mężczyzna weźmie ją od niego, co Axel zrobił.
- A to? Co z tym zrobić? Założyć? Teraz? - spytał.
- Na oczy. - Rudowłosy zrobił ruch demonstrujący zasłonięcie oczu opaską.
Mniej niż ograniczone zaufanie. Nie można wrogowi pokazywać tajemnic. I macie rację. Axel do reszty stracił humor.
Założył opaskę. Jak najstaranniej.
- Możemy iść - powiedział.
Kolah ujął go pod ramię i poprowadził…
początkowo szli powoli, a później Axel poczuł powiew świeżego powietrza na skórze a jego nogi jakby oderwały się od ziemi.
Poczta lotnicza, pomyślał ciut ironicznie, równocześnie usiłując się nacieszyć tym odczuciem.


A gdy tylko ta myśl się skończyła, znów poczuł pod stopami podłoże. A krok później wodę do której prowadził go Kolah.
To wrażenie było znacznie mniej przyjemne i Axel zaczął się zastanawiać, dokąd w końcu trafił. Nie zamierzał się jednak wyrywać, ani ściągać opaski. Jak na te parę dni, dosyć nabroili.
Tymczasem zanurzał się w wodzie coraz mocniej. Gdy sięgała mu do pasa, poczuł jak silne ramię rudowłosego obejmuje go w pół i zmusza do zanurkowania razem z nim.
Axel zdążył jedynie nabrać powietrza w płuca... i zastanowić się, czy dobrze zrobił, idąc w ciemno za Kolahem.
Zanurzyli się. Poczuł wir wody i prędkość, podobną do tej, którą czuł gdy Dafne płynęła naprawdę bardzo szybko. Czuł się jakby płynął tunelami, w których nie było światła i było dość ciasno. Jednak ciężko było powiedzieć skąd takie wrażenie. Kolah trzymał go mocno i zdecydowanie. Trwało to jakiś czas, podczas którego Axel musiał w końcu nabrać powietrza pod wodą, całe szczęście działało to tak samo jak przy Dafne.
W końcu poczuł świeże powietrze i promienie słońca na swojej skórze. Ile minęło? Mógłby przysiąc, że nie więcej niż trzy minuty.
- Zdejmij opaskę i zaczekaj tu na mnie - poprosił mężczyzna. Słychać było chlupot wody, a Axel przestał czuć jego uścisk.
- Będę czekać - obiecał, ściągając opaskę i rozglądając się.
Znał doskonale to miejsce. Skały nieopodal obozu. Z daleka nawet mógł wypatrzyć miejsce, w którym znajdowała się chata.
Czekać, to czekać.
Ociekający wodą Axel usiadł na piasku i wpatrzył się w fale.
Nie czekał długo. Rudowłosy za kilka chwil wypłynął. Zaczął wychodzić z wody. Na jego prawym barku spoczywał delfin. Nie ruszał się i wyglądał na dość ciężkiego, gdyż syren uginał się w prawo i kroczył stosunkowo wolnym krokiem.
Axel zagryzł wargi.
- Mogę jakoś pomóc? - spytał. - Co się stało?
- Bronił jednego z was - wyjaśnił jak zwykle krótko.
- Nie żyje? - Axel zastanawiał się, czy to któryś z delfinów, które zdołał poznać.
- Zazwyczaj, to co żyje rusza się… a zwłaszcza jeśli jest delfinem - wyjaśnił takim tonem, jakby mówił do czterolatka.
- Zazwyczaj. Ale widziałem w życiu różne rzeczy - odparł Axel, powstrzymując się przed dodaniem, co myśli o takim tonie. - Dlatego chciałem się upewnić.
- Tak. Nie żyje - odpowiedział teraz zwyczajnym tonem syren. - Chodźmy - wskazał brodą obóz.
Axel nie zamierzał tkwić tu sam, na piasku, a skoro Kolah nie potrzebował jego pomocy, ruszył obok syren, zrównując swój krok z krokiem tamtego.
- Dlaczego przeszła na drugą stronę rzeki? - zapytał przerywając milczenie, dopiero po jakimś czasie.
- Podobno skusiły ją orzechy - odparł Axel. - Nie mam pojęcia, co sprawiło, że aż tak zgłupiała. Przecież owoców wszelakich dokoła w bród. Wszyscy wiedzieliśmy, że mamy się trzymać tego brzegu.
Kolah skinął krótko głową.
- Jeśli uznam, że ma szansę przeżyć, zabiorę ją do aalaes’fa - wyjaśnił. - Ale musisz wiedzieć, że trafia w bardzo niespokojnym czasie. Aalaes zebrały radę na którą przybyły nawet aalaes’is. - Spojrzał na niego, jakby próbując ocenić, czy Axel rozumie co do niego się mówi i jakie to ważne.
Axel odpowiedział zaskoczonym spojrzeniem.
- Przecież one podobno tu się nie pojawiają? Prawie nigdy. Tak mówiła Alaen. Tak to przynajmniej przetłumaczył Alexander. To wszystko przez nas?
- Tak, dobrze wam tłumaczył. Tak, to przez was. Na radę jako wasz przedstawiciel został zaproszony Augustyn.
- Macie zamiar nas odesłać, czy wytłuc, jak szkodniki? - zainteresował się Axel.
- To zależy, jakiego aalaes zapytasz. Jedni chcą się was jak najszybciej pozbyć, inni widzą w was możliwości dla nowego pokolenia aalaes, cieszą się i nie chcą na to pozwolić, jeszcze inni chcą dać wam wybór, a jeszcze inni trzymać się z daleka, jest tyle zdań co aalaes, które mają prawo je wyrazić - wyjaśnił Kolah.
Podobne możliwości, może w ciut innej formie, przedstawiła kiedyś Axelowi Dafne.
- A twoje prywatne zdanie? Co ty byś zrobił?
Kolah spojrzał na niego poważnym i strapionym wzrokiem.
- Kocham mój lud - zaczął ostrożnie i politycznie - prosiłbym was o pomoc w stworzeniu nowego pokolenia w zamian za danie wam możliwości opuszczenia wyspy. Ograniczyłbym się jednak do samych mężczyzn. Augustyn broni waszych kobiet, dla których nie byłoby to takie łatwe i chociaż chcia… każdy mężczyzna aalaes chciałby… rozumiem to.
- Rozumiem. - Axel skinął głową. - Ja też to rozumiem. Obie strony rozumiem. Mam nadzieję, że będę mógł zostać. To chyba też rozumiesz...
- Dafne - powiedział krótko. - Niestety. Rozumiem. - Odwrócił przy tym wzrok na obóz.
- Szlag by to trafił... Nigdy nie spotkałem kogoś takiego, jak ona. Szlag... - powtórzył.
Rudowłosy wrócił do niego wzrokiem.
- Jeśli kiedykolwiek ją skrzywdzisz - zabrzmiało jak początek do groźby - będę pierwszy z którym będziesz musiał się zmierzyć. Zapamiętaj to sobie.
- Nie będziesz musiał wiele się trudzić. Palcem nawet nie kiwnę. Problem na tym polega, że nie mam zamiaru jej opuścić, a to, zdaje się, nie ode mnie będzie zależeć. - Rozłożył bezradnie ręce.
- Tak, to prawda - przyznał rudowłosy. Nie powiedział jednak nic więcej, wszak byli już prawie pod chatą.
- Co z tego mogę im powtórzyć? - spytał jeszcze Axel.
- A dlaczego miałbym mówić ci coś, czego nie możesz powtórzyć innym? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Żeby sprawdzić, czy potrafię dotrzymać tajemnicy?, pomyślał Axel, ale nic nie powiedział.
 
Kerm jest offline