Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-11-2016, 18:50   #141
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Alex i Wendy: Beachparty




Wendy nie opierała się, toteż Szkot nawet nie miał zamiaru jakoś prowadzić jej za ramię. Wiedząc o niej to co wiedział od czasu wędrówki do nieboszczyków, nie tylko w tej sytuacji unikał kontaktu fizycznego, co nawet bliskości. Była w stanie w jakim chciał zagwarantować jej prywatność w towarzystwie.
Jakby to idiotycznie nie brzmiało.
Rozumiał co mogła przejść.
Milczał przez całą drogę do morza, tak jak i ona. Szła powoli, jakby ją wszystko bolało. Ale butelkę trzymała bez narzekania.

Gdy byli już niedaleko fal zwolniła, a w końcu zatrzymała się gotowa usiąść tu gdzie stała. Spojrzała przy tym na Alexa z niemym pytaniem. Ten wciąż nie odpowiadał. Również wyglądał jak wyżęta ścierka. Usiadł po prostu gdzie się zatrzymali i wyciągnął rękę po butelkę, którą też dostał od niebieskowłosej, skoro chciał.
- Najebię się dzisiaj. To jest ten dzień - mruknął przy tym.
- Zaatakowała cię syrenka? - zapytała Wendy takim tonem jakby pytała o pogodę. A ludzie często są ciekawi pogody, chociaż jest to umiarkowanie okazywana ciekawość przy której po głowie wałęsa się im tuzin innych myśli.
- Chciała utopić. - Spojrzał na nią i pociągnął z gwinta. - Doszliśmy z Karen do wyspy tego typa co tu mieszka, człowieka. Wyobraź sobie - ciągnął oddając jej whisky i orientując się po jej minie, że wolałaby dłuższą opowieść. chyba byy uciec od tego co widziała, o czym myślała.
- Wyobraź sobie ręce z kamienia wystające z morza. Rozłożone, zetknięte przegubami. Na nich drzewa, chata… full service.
Wendy w odpowiedzi uniosła brwi. Chyba próbowała sobie to wyobrazić a brzmiało mega dziwnie.
- Jak to zobaczyłem, to też mi coś we łbie pieprznęło. Grube Wendy. Srogie… Miałem tam popłynąć, Karen została na brzegu. - Położył się nie patrząc na nią, jednak zerkając od czasu do czasu. Dziewczyna nieśpiesznie popiła z butelki. Odstawiła ją na bok.

Popłynęła opowieść…
Starał się opowiadać powoli bez swady by nie była to relacja maltretująca mózg kolejnymi wyobrażeniami walki o życie. Opowiadał językiem ich obojga, nie uciekającym od bluzgów, aby dla niej brzmiała naturalniej. Opowiadał o wszystkim co zdarzyło się w wodzie. Od początku do końca. Wendy ani razu nie przerwała. Widać było że słucha choćby po mimice co jakiś czas bardziej lub mniej zaniepokojonej lub zamyślonej. Popiła przy tym kilka razy niezachłannie z butelki i być może pół świadoma tego co robi rozmasowywała mięśnie. To na nodze. To ns udzie. To na ramieniu. Czasem lekko się przy tym krzywiąc.

- Najbardziej mi szkoda tego delfina - rzucił na koniec. - I… kurwa. Czemu? A’vo podobno łapią na niewolników, a’qa wciągać chcą w morze, a’fa dymać dziewuchy, zapładniać i zabierać dzieci. A my zrywać trawę możemy tylko jak się do niej pomodlić?! - spointował już z lekkim humorem sięgając po butelkę i biorąc łyka.
Wendy jednak nie odpowiedziała. Gniotąc własne ramię przeniosła wzrok na linię horyzontu.
Szkot też milczał, nie chciał przerywać tej chwili pieprzeniem tylko po to by rozlegał się głos. Czasem cisza uspokajała. Czasem było lepiej wspólnie milczeć niż rozmawiać.
Przerwała ją dopiero po jakimś czasie.
- Miałeś przeczucie by wracać? - Spojrzała na niego.
- Dominica biegnąca przez las. W strachu - odpowiedział.
- Mój sen - skwitowała krótko.
“Jak Twój, to jakim cudem go usłyszałem?” pomyślał, a Dziewczyna milczała. Nie było też odpowiedzi w innych mniej oczywistych formach.
- W nocy mogłem to czuć przez Monikę. Ona czuła Wasze koszmary, ja brałem je razem z jej złymi snami… Ale w dzień? - Alex pokręcił głową.
- To dziwne uczucie - odparła dziewczyna - rozmawiać myślami.
Tym razem on milczał. Wziął od niej butelkę i pociągnął łyka.
- Dziwne.. - odpowiedział cicho, jakby z niechęcią. Postawił butelkę na piasku. Kurewsko kiepskie czasem.
Tym razem Wendy milczała, dopiero po chwili odezwała się w końcu:
- Kiedy zorientowałam się co Monika robi… odruchowo pomyślałam o kilku rzeczach których nie chciałabym aby ktoś wyczytał z moich myśli - prychnęła na ten paradoks. Nadal wpatrzona w horyzont sięgnęła na czuja po butelkę.
Podał jej ją.
- Nikt nie chce. - Wspomniał skały. - Z jednej strony to… to pomocne. Z drugiej, jednak trochę przejebane. - Milczał przez chwile. Wiesz co mi się w tym podoba? Poczucie pewnej więzi. Możliwość komunikacji. Ale ktoś wywlekający myśli jakimi nie chcesz się podzielić? Czytać te skryte… - sięgnął po butelkę, która trzymała w dłoni. - Pierdolony chory motyw.
- Kurwa… - powiedziała czymś lekko rozbawiona. - Wiem że to beznadziejne co teraz powiem ale tak mi przyszło na myśl. Seks z kimś kto czyta ci w myślach. - Wendy zaśmiała się krótko gdy doszukała się na głos głupiej ale pozytywnej w dziwnej sytuacji myśli.
Też się roześmiał odchylając głowę.
- Przebijam - rzekł rozbawiony pomysłem, który przyszedł mu na myśl. - Dwie osoby czytające. I jednocześnie sex tu - przejechał w powietrzu ręką wzdłuż ciała akcentując akt fizyczny - i tu. - Wskazał skroń.
- Jaa pierdole…- zaśmiała się. - Niezła jazda - dodała, powoli znów poważniejąc choć z wałęsającym się na twarzy lekkim uśmiechem.

Sięgnął po butelkę, wypił łyk, w głowie rodziło się już miłe szumienie. Uciekł myślami do poprzedniego wieczora, gdy trzymał jej dłoń na obojczyku, a oboje aż skręcali się z podniecenia i pożądania. Na samo wspomnienie aż zadrżał.
Gotujący się mózg.
Ciała opanowali, ale czy dwie osoby w takiej sytuacji potrafiące patrzeć sobie w myśli dały by radę opanować to w swoich mózgach? Akt w myślach gdy starcza kontroli tylko na ciało?
- Może wróżki tu tak robią - uśmiechnął się. - Ale tylko myślami. I dlatego nie mogą zajść w ciążę…
Spojrzała na niego krótko. Przelotnie. Nie skomentowała. Popiła.
Alexander też się nie odzywał. Nie miał zamiaru jakoś specjalnie rozkminiać seksu aalaes’fa. Gallano dał jakiś niejasny obraz. Paradoksalnie był spójny z tym, czego ksiądz powinien nauczać.
Prychnął lekko.
Przynajmniej Wendy pozbyła się złego nastroju.
- Chcesz popływać nim ujebiemy się jak trupy i będzie to groziło samo z siebie tym co chciała zrobić mi dziś ta ruda zdzira? - spytał.
Słońce waliło nieźle, a czy do linii lasu czy do skał był kawałek.
- Bez wypływania głębiej i bez motywów z High School. - Roześmiał się. - Słona woda koi zmęczone mięśnie. A jak kto nam zajebie whisky, to znajdziemy i zrobimy mu taką strefę, że wróżki nie będą mogły spać po nocach.
Niebieskowłosa uśmiechnęła się. Popatrzyła w dół po swojej podartej koszulce.
- Jasne… - i przeniosła wzrok na niego - ale jak pomożesz mi wstać.
Alex ciężko podniósł się i chwycił dziewczynę za obie ręce. Pociągnął do góry stawiając dziewczynę na nogi. Zaczął zdejmować bojówki i koszulkę, a potem zerknął ku Wendy i wyciągnął rękę by ruszyć w stronę fal. Szumiący mu w głowie alkohol jeszcze nie dawał czadu, ale przebudzał bojownicze mysli co zrobi z wszelkimi trytonami czy syrenkami, jak spróbują dziś ponownie. Widział, że Wendy zawahała się przez moment gdy drugi raz wyciągnął dłoń. Tym razem po to by z nią ruszyć w stronę fal. Podała ją jednak i ruszyła z nim.



- Ja pierdole… - powiedziała chwilę później. - Nie pobiegam już dziś. - Ale szła zdecydowanie lepiej niż wcześniej.
- Ja pierdole - odpowiedział ciągnąc ją ku morzu, ale bardzo powolnym tempem - ale Ty jesteś maruda.
- Wal się co? - odpowiedziała mu uprzejmie. A gdy jej stopy tylko dotknęły wody zamachnęła się jedną by ochlapać go.
Spojrzał na wodę spływającą mu z barków po chluśnięciu i zmrużył oczy. Pochylił się sięgając ku dnu i zaraz smyrgnął napranym morskim mokrym piachem wymieszanym z wodą. Pacnęło w jej brzuch zdrowym ciekawym kleksem.
Zaczął się śmiać.
- Oż ty….! - Wendy popatrzyła na swój brzuch. Spróbowała zabrać swoją dłoń z dłoni księdza, a on nie przeszkodził jej w tym, to dało mu chwilę by sięgnąć po kolejna partię amunicji. Kolejny kleks wylądował na jej ramieniu. Szkot odskoczył wciąż się śmiejąc i pochylając się po raz kolejny.
- KURWA! - Jęknęła Wendy - Głupek jesteś! - I najpierw znów chlapnęła wodą w jego stronę. A później zaczęła zwiewać w stronę wody. Nie tak żwawo.
Cos miękkiego pacnęło ja w plecy, ale Alex nie szukał więcej amunicji, tylko puścił się za nią czekając aż wejdzie w fale głębiej. Aby przewrócić ją w wodę w ciepłe fale morza.
Zrobił to bez problemu, a gdy dziewczyna wynurzyła się bez ceregieli zaczęła szukać dłońmi kontaktu z jego ciałem, chcąc go objąć ale od tyłu. Obrzucanie jej morskim piaskiem i wrzucenie do wody zniosła dzielnie, Alex miał nadzieję dać jej tym chwilę radości ucieczki od złych myśli. Nabrał powietrza w płuca na wypadek, gdyby szło jej o zrewanżowanie się ciśnięciem w fale. Nie bronił się specjalnie.
- Nie podtopię cię. Płyń…- poprosiła ładnie, teraz mocno uczepiając się jego pleców.
- Wiem że nie - rzucił bardzo powoli przechodząc do poziomu z nią na plecach. - Topią tylko rude.
Choć był zmęczony, to woda orzeźwiła go. Nie było szans na długie pływanie, ale chwila nie prezentowała się problematycznie. Rozgarniając wodę rękoma i nogami zaczął lekko odpływać od brzegu, ale niezbyt daleko, Dziewczyna delektowała się tym, chociaż…
Można było mieć wątpliwość czy bardziej wodą, falami, orzeźwieniem, miłym uczuciem płynięcia bez poruszania się, czy chwilową spokojną bliskością czyjegoś ciała…
Gdy Alex zwolnił zaczęła rozluźniać uchwyt.
Wstrzymał się jedynie lekko poruszając nogami. Gdy ześlizgnęła się odwrócił się w wodzie.
...By na nią zerknąć. Akurat zamoczyła głowę do tyłu by włosy same się ułożyły pod jej wpływem.
“Niebieskowłosa syrena” Przemknęło mu przez myśl z humorem. Też leniwie położył się na wodzie chłonąc jedynie promienie słońca i chłód wody. Przy okazji rozglądał się po toni szukając ciekawych miejsc by zanurkować. Sama bała się tego, ale na plecach lub choćby w towarzystwie…
Tu było jednak za płytko, a dalej… Rafa koralowa była dobry kawałek od nich i bliżej skał. Tak daleko po dzisiejszym wypływać na razie nie chciał.
- Szukasz syren? - zapytała widząc jak się rozgląda. Powoli zaczęła go opływać dookoła.
- Na dziś mi ich chyba starczy - prychnął wodą. - Myślałem, żeby ponurkować, ale tu nic ciekawego nie ma.
- Nic nie powiem bo znowu wyzwiesz mnie od marud - uśmiechnęła się puszczając do księdza oczko. Choć nie zalotnie a żartobliwie.
- Tego bać się nie musisz… - Położył głowę na wodzie prawie nieruchomiejąc. - To już jest fakt - zażartował. - Nie musisz zatem się wstrzymywać.
- Innym razem. Teraz obydwoje jesteśmy zbyt zmęczeni. Okej?
- Mhm… jak syrenkom przejdzie, a z nami będzie lepiej, zabiorę Cię na tamte rafy - wskazał ręką. - A jak będziesz grzeczna, to tam nie zostawię - uśmiechnął się z humorem.
W odpowiedzi chlapnęła go delikatnie wodą.
- Zawsze jesteeeem… eeeeej noooo…
- Aha… - wspomniał wczorajszą noc - Aniołek, wcielenie dobroci - zażartował i zaczął leniwie płynąć teraz sam zataczając półkole. - Fajnie że jesteś.
Wendy spojrzała na niego nieco ponuro. Korciło ją by zanegować. A z drugiej strony, nie chciała wyjść na taką, której nie da się powiedzieć nic miłego. Politycznie więc zamiast skomentować, zaczęła kłaść się na wodzie, tak jak ją tego nauczył.
On też pogrążył się w odpoczynku unosząc się na falach.
Trwało to jakiś czas. Obydwoje zaś czerpali z zasłużonego relaksu pogrążeni we własnych myślach.

W końcu Alex usłyszał pokasływanie, jakby Wendy zakrztusiła się niegroźnie kroplami wody.
Zerknął ku niej.
- Tylko mi nie mów, że przysnęłaś w wodzie… - rzucił z humorem.
- Kurwa… no coś ty, taką idiotką nie jestem - odpowiedziała niebieskowłosa zerkając na niego z wyrzutem. - Po prostu mi wpadło… oj no.
- Ja pierdole, dziewczyno… ależ Ty się czasem bez sensu spinasz - odpowiedział ale bez przekąsu czy wyrzutu, raczej stwierdzając fakt. Wciąż z zabarwieniem humoru ale i tonem pełnej akceptacji. Jakby jej charakter wiązał się z tym co mówił wcześniej, a co zmilczała.
Dziewczyna zmarszczyła usta i spojrzała na księdza za pół przymrużonych powiek. Pogroziła mu palcem.
- Wracamy?
- Yup, woda nie ucieknie, słońca tak. - Skierował się ku brzegowi ale zaczekał na nią. W wodzie wolał ją asekurować. No i te pieprzone syrenki… Popłynęła za nim. Próbując go przede wszystkim nie zgubić. Całe szczęście, czekał.
- Daj plecki… - poprosiła ładnie.
- Acha - prychnął ze śmiechem - morski konik do galopku. - Posłusznie nadstawił się i pochylił lekko. Gdy uczepiła się jego placów ciasno przylegając do nich powoli popłynąl z powrotem co jakiś czas szukając dna. W końcu gdy namacał ją zaczął iść, a gdy woda sięgała mu już do pasa poklepał ją lekko po kolanie dając znak by złaziła. Chętnie zaniósłby ją i do miejsca gdzie zaczęli rozpracowywać butelkę, ale wciąż czuł się srogo złachany. Wendy powoli zaczęła odklejać się od jego pleców. Jakoś nie śpieszyło jej się by to zrobić. Ślimaczyła się więc. A gdy była już na własnych nogach, sama ruszyła w stronę buteleczki.



Alex zwalił się na piasek przy ich ubraniach i leżał tak chwilę chłonąc ciepło. Zbierał się by coś powiedzieć, albo zapytać? Ale jakoś czuł, że to może być kiepski moment. Pociągnął łyka, przyjemne szumienie we łbie leciutko wzmocniło się.
- Mała, krótka piłka - rzucił w końcu łagodnie. - Mogę spytać o coś średnio przyjemnego, czy nie ten moment? Wiem wszak jak wyglądałaś jak wróciliśmy. Nie masz ochoty na cięższy motyw, to wszystko gra.
Dziewczyna położyła się obok, na swojej koszulce, ale zamiast na plecach to na brzuchu. Sięgnęła po butelkę, gdy tylko przestał z niej korzystać.
- Lepiej byś nie psuł mi później miłego momentu średnio przyjemnymi pytaniami. Najwyżej nie odpowiem.
- Twój sen, koszmar… - powiedział ostrożnie. - Dominika uciekająca przez las. Tak sobie myślę, czemu śniłaś o Dominice?
Na twarzy Wendy mimo wszystko było widać lekką ulgę. Może spodziewała się, że ksiądz ma zamiar wytoczyć jeszcze cięższy kaliber pytań. To nie było jeszcze najgorsze, z tych które mógł chcieć zadać.
- Hmm… chyba nikt nie jest w stanie powiedzieć, dlaczego mu się śni to a nie tamto, co? Może dlatego, że byłam z nią? Mogłam coś zrobić? - Niebieskowłosa spojrzała na butelkę, ogniskując na niej spojrzenie.
- Dwie noce przed tym nim coś jej się przytrafiło? - rzucił sceptycznie. - Byłaś w tym śnie? Albo ja byłem?
- Pierwszej nocy była tylko uciekająca Dominika. Drugiej to samo, ale tym razem ja ją goniłam. A ty? - spojrzała na niego - Byłeś w innych snach… - ale nie uśmiechnęła się, jakby chodziło jej “o takie sny”.
- Taaa… - Odwrócił na chwilę wzrok i spojrzał na butelkę. - Same here - sięgnął po nią ale tym razem nie podnosił do ust. - A tonięcie? Sen o wciąganiu w toń.
- Tak… toniesz. Coś oplata twoje stopy. Coś czarnego… - powiedziała ponuro Wendy, śledząc wzrokiem butelkę.
- Zabiorę dziś Monikę na noc z dala - powiedział ponuro. - Jej dar… Myślę, że ona kumuluje w sobie koszmary wszystkich, ściąga je nie kontrolując telepatii przez sen. Obrywa wszystkim od wszystkich, a do tego hojnie obdziela wszystkich takim pakietem - Upił w końcu. Pal diabli jak masz koszmar, gorzej jak co noc będziemy wszyscy mieli full zestaw.
Wendy zastanawiała się przez chwilę nad jego słowami.
- Może to ja powinnam… iść gdzie indziej. - zaproponowała. Nie chciała z powodu swoich koszmarów, pozbawiać kogoś wygodnego noclegu… chociaż, ksiądz mówił coś o koszmarach innych.
- Wendy, po co? - Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Skoro Monika czyta moje koszmary, to dlaczego mam pozbawić was wygodnego posłania - wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste.
- A skąd wiesz, że w ogóle masz jakieś? - uniósł brew. - Dafne tłumaczyła się, że myślała iż nie żyjesz. Zostawiła Cię w morzu. W śnie idziesz na dno, a ratuje Ruda. Nie Twój. Obrywasz snem Moniki. Ja zresztą też. Ucieczka przez las, Dominika bojąca się go, spanikowana. Nie Twój. Obrywasz snem Dominiki via Monika. Ja zresztą też. Nam… hm, nam się śniło co innego, pewnie dostałaś do Moniki tym o czym ja śniłem.
- Hmmm… - Wendy nic nie powiedziała. Położyła głowę na własnych dłoniach. - Hmmm… - dodała po chwili, wyraźnie coś analizując w głowie.
- Hmmm? - Jego teoria nie była spójna. Niby wszystko pasowało, ale mogło być jak strzał kulą w płot. Spojrzał na analizującą coś niebieskowłosą.
- Zobaczymy, co z tego wyjdzie… - oznajmiła w końcu, przemilczając wnioski z własnej analizy. - Masz pomysł gdzie pójdziecie?
- Na skały. Jakby był wiatr to tam trafi się osłonięte miejsce.
- Aaa… ognisko? - zapytała niepewnie. Chodziło wszakże o światło.
- Jakie ognisko? - spytał tonem sugerującym, że takowego nie będzie.
- Światło… - oznajmiła dosadniej.
- Wiem… nie jestem aż takim idiotą … - zaczął ją cytować z humorem przez który przebijało coś… urwał gdy mu przerwała:
- Będzie czytała twoje myśli i bała się razem z tobą - weszła mu w słowo, jakby negując, czy to na pewno dobry pomysł.
- Ćwiczyliśmy to już - odpowiedział. - Ja nie boję się wody, tonięcia. Ona nie boi się ciemności. Zabanglało pierwszej nocy. Zabieranie strachu drugiej osoby, czegoś czego się nie boisz. Myślałem, że to może ja - uśmiechnął się krzywo - dlatego proponowałem, że wezmę twoje koszmary. Ale chyba nic z tego jak to działa tylko przez nią.
- Nie potrzebuję pomocy - odparła Wendy, lekko niewyraźnie, bo jeden policzek przyciśnięty miała do własnych dłoni, na których teraz mocniej oparła głowę. - Dziwne to wszystko… - skwitowała.
- Dziwne - zgodził się i też ułożył głowę na boku, na przedramieniu. - A jakbyś potrzebowała to się nie wahaj, jestem - Przymknął oczy rozkoszując się przez chwilę ciepłem słońca i ciszą, bo niebieskowłosa nic nie odpowiedziała.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 25-11-2016, 20:28   #142
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Axel pakuje się w tarapaty

Siedzieć i czekać na cud? Czy też może zrobić kolejną naradę, z której wyniknie, że lepiej siedzieć i nic nie robić, niż szukać pomocy? Żadna z tych opcji zbytnio Axelowi nie odpowiadała. Wysyłanie sygnałów dymnych? Na to jakoś nie wpadł, ale nie sądził, by ktokolwiek zwrócił na to uwagę, a jeśli nawet, to Axel jakoś powątpiewał w to, że jakaś (lub jakiś) aalaes'fa zechce iść i sprawdzić, co głupiego wymyślili obcy. Niewychowani obcy, co to biją gości i obrzucają ich ananasami.
Oczywiście nie było gwarancji, że jego nie spotka rewanż, chociaż nie sądził, by miał dostać w łeb od jakiegoś (lub jakiejś) 'fa. Nieużywanie siły nie oznaczało bynajmniej niemożności zrobienia jakiegoś psikusa, czy niemiłej wprost niespodzianki. Jako że przyświecał mu szczytny cel, był gotów zaryzykować.
Oczywiście nijak do sprawiedliwości miało się to, że jeden nabroił, a kto inny będzie musiał za to zapłacić (być może), to jednak coś trzeba było zrobić. A jak nie on, to kto, skoro wszyscy znaleźli sobie przyjemniejsze zajęcia?


Na początek ruszył tak, jak biegli razem z Terrym, do miejsca, gdzie znaleźli dziewczyny, a potem trasą, jaką wytyczyła Wendy, ciągnąca Dominikę. Nie da się ukryć, że trudno byłoby zboczyć z tej drogi... Połamane gałęzie i stratowana trawa rzuciłyby się w oczy nawet komuś, kto się wychował w mieście, a Axel do tych ostatnich się nie zaliczał.
Po drodze raz i drugi zawoła Ilham, ale dziewczyna nie odpowiedziała. Biorąc pod uwagę fakt, że Iranka już raz wywinęła taki numer i poszła sobie w świat, a na dodatek nic jej się nie stało, więc Axel aż tak się jej losem nie przejął. Był pewien, że kto jak kto, ale Ilham da sobie radę i jak kot upadnie na cztery łapy.
Z drugiej strony - wolałby, żeby jednak nic się jej nie stało, i nie tylko dlatego, że była wspaniałą kucharką i ozdobą niewielkiego, ludzkiego gospodarstwa. Cały czas miał wrażenie, że prędzej by się dogadał z Ilham, niż z tym, pożal się Boże, księdzem.


Zatrzymał się na chwilę, dla odmiany zawołał Laajina, lecz i tym razem jego skrzydlaty towarzysz i nadzorca zawiódł.
I wtedy właśnie Axel doszedł do wniosku, że chyba narobił głupot, obierając taką drogę, a nie okrężną trasą, jaką prowadziła ich Alaen. Jakiś cel w końcu miała - albo chciała coś ukryć przed oczyma ludzi, albo też ta droga nie była tak łatwa i przyjemna, jak okrężna.
Kto drogi prostuje... wiadomo jak kończy.
Poranne przygody wymagały zużycia pewnej ilości energii, której brak nagle zaczął Axel odczuwać. Posilił się więc jednym z wyciągniętym z torby bananów, po czym ruszył dalej. Skórkę zakopał. Przez moment wyobraził sobie, jak leci za nim mała wróżka, z miotłą i szufelką, i pomstuje na ludzkiego barbarzyńcę, co przyłazi do cudzego lasu i nawet nie potrafi zachować porządku. Widok był całkiem zabawny, ale humor wnet Axela opuścił. Wizja chorej, leżącej bez przytomności Dominiki, nie nastrajała optymistycznie.


Teoretycznie przynajmniej brzeg rzeki, ten, na którym Axel przebywał, był bezpieczny, ale doświadczenia po spotkaniu z wężowatą aalaes'fa skłaniały do ostrożności - do trzymania się o parę metrów od strumienia. Goły biust to nie było nic strasznego, ale osuwająca się spod stóp ziemia - to było coś całkiem innego. Jedno takie doświadczenie wystarczyło. Na dodatek nie było tutaj Terry'ego, który udzieliłby mu pomocy.
Nawet jednak z pewnej odległości widać było drzewo, które zdało się Axelowi orzechem włoskim. Co napadło Dominikę, że popędziła na drugi brzeg? Wszak to nie była pustynia, owoców było w bród. Dlaczego więc orzechy? Dominika zapomniała o ostrzeżeniach Dafne, czy wyrzuciła z pamięci opowieść o raju, Ewie i wężu?
Fakt... Rajski ogród tu mieli, a niedługo zaczną biegać goło i boso. Ale czy to był powód, by się wypuścić na orzechy do sąsiadów? Głupota? Bo z pewnością nie wąż-kusiciel.
Adama i Ewę spotkało wygnanie z raju, a co będzie z nimi? Z Dominiką przede wszystkim? A jaką cenę przyjdzie im zapłacić za wyleczenie Dominiki? Jeśli w ogóle się to uda? I kto zapłaci? Ten powinien płacić, kto zawinił, n'est-ce-pas?


Axel westchnął. rozejrzał się dokoła i podniósł z ziemi solidny kij. Co prawda nie sądził, by w tej krainie znane z gier powiedzenie "Tęga pała cuda zdziała", było słuszne, ale na wszelki wypadek... Odłamał kilka zbędnych gałęzi, po czym ruszył dalej, mniej więcej wzdłuż brzegu.
Ananasowy zagajnik, który jakiś czas mignął gdzieś daleko, został zastąpiony przez mniej cywilizowane drzewa i krzewy - wawrzyny, pinie, cyprysy, araukarie, paprocie, magnolie, figowce, dzbaneczniki... Do wyboru, do koloru. A po paru kolejnych minutach las stał się jakby starszy. I dziwniejszy.




Niektórych z drzew Axel w ogóle nie potrafił rozpoznać , podobnie jak i niektórych kwiatów... Na wszelki wypadek wolał się trzymać od nich z daleka, mimo fantastycznych kształtów i kolorów. Nie miał zamiaru ani ich wąchać, ani też zrywać. Słowa Dafne stale tkwiły mu w pamięci i wiedział, że niektóre mogą być trujące czy halucynogenne. Nawet jeśli wyglądały... ciekawie.


Były też i inne - co najmniej niepokojące, sugerując nieprzyjemne zdarzenia, nieprzyjemnie zakończenie tychże zdarzeń.


Lepiej było je omijać z daleka.



Strumień zakreślał łuk, ale Axel trzymał się, mniej więcej, jego biegu, od czasu do czasu odchodząc na kilka, czy kilkanaście metrów w bok, zaraz jednak wracał na swoją 'normalną' odległość od rzeczki.
Zazwyczaj szedł cicho, tylko czasami pogwizdywał proste melodyjki, całkiem jakby chciał uprzedzić mieszkańców lasu o tym, że nadchodzi.
Mieszkańcy drzew niezbyt przejmowali się jego obecnością. Ptaki czasami milkły i kierowały swe łebki w stronę przechodzącego, wiewiórkopodobne stwory, znane mu z wcześniejszej wędrówki, skakały z gałęzi na gałąź, czasami tylko przystając i wpatrująć się w bezskrzydłe dziwo, które miast sunąć kilkanaście centymetrów nad ziemią przebierało nogami, w ten sposób przebywając kolejne metry.


Po jakimś czasie teren zaczął się nieco wznosić. Albo strumień płynął tutaj pod górkę, co raczej było niezgodne z prawami fizyki, ziemskimi prawami, oczywiście, albo też rzeczka najnormalniej na świecie omijała pagórek, lub płynęła w większym zagłębieniu. Co było rozwiązaniem znacznie bardziej logicznym i prawdopodobnym.
Wszystko, co się wznosi, prędzej czy później musi spaść. To samo dotyczyło i wchodzenia pod górę - kiedyś góra się kończyła i trzeba było zacząć schodzić w dół. Ale to nie oznaczało bynajmniej, że za chwilę pod nogami Axela nie pojawi się urwisko, będące malowniczym zakończeniem pagórka, na który właśnie Axel wchodził. Warto było uważać i patrzeć nie tylko na kwiaty i drzewa, ale i pod nogi.
Czy będzie miał okazję z pewnej wysokości obejrzeć fragment królestwa aalaes'vo?
Nawet jeśli tak, to zdecydowanie nie zamierzał się tamtym ziemiom przyglądać. Nie mówiąc już o tym, że z pagórka dość szybko zjeżdżało się w dół - szczególnie przy odrobinie cudzej pomocy.
Same aalaes'vo niezbyt go interesowały. Ostatnio gustował w rudzielcach, a i ogony 'vo miały nie do końca takie, jak powinny być. Czy stąd się wzięły opowieści o śmiertelnie groźnych 'naja', tak popularnych w bestiariuszach różnych fantastycznych? Axel nawet nie usiłował dociekać, wolał trzymać się od tamtych jak najdalej od wężoogoniastych aalaes, bez względu na ich płeć. I tak nie wierzył, by którekolwiek z tamtych zechciałby pomóc Dominice. Nie sądził też, by ktoś zechciał wyjaśnić słowa 'Muszeczka w pajęczynce...", Wszak dziewczyna zdołała uciec... Co jeszcze się może stać? Może trzeba było Dominikę związać, zanim się stanie niebezpieczna dla otoczenia? A nuż się przemieni w kolejną 'vo?
O tym wcześniej nie pomyślał, ale nie sądził, by to było możliwe.


Pagórek czy nie pagórek - roślinność niewiele się zmieniła - drzewa stały się nieco niższe, krzewów było tu ciut więcej, ale poza tym... Mniej więcej to samo, co przed chwilą.
Axel zatrzymał się i rozejrzał dokoła w poszukiwaniu zwierząt różnorakich. Ich brak mógłby sugerować jakieś niebezpieczeństwo.


Słyszał śpiew ptaków na pobliskim drzewie, co musiało mu wystarczyć jako dowód, że zwierzęta stąd nie uciekają.
Musiał przejść jeszcze kilka kroków, by znaleźć się na szczycie pagórka. Wtedy zaś jego oczom ukazał się dość interesujący widok.
Kilka metrów przed nim, w dole rozpościerało się coś, co wyglądało jak mur, spleciony z drzew, krzewów i kwiatów, tak blisko przy sobie rosnących i ściśniętych, jakby rosły w formie, której ich gałązki nie mogą przekroczyć, przez co ciasno przytulają się do siebie. Był on tak wysoki, że ciężko było powiedzieć, co jest za nim…
prócz jednego.
Drzewa.
A było to ogromne drzewo… Axel jednak nie zdążył dobrze mu się przyjrzeć.
W tym momencie bowiem poczuł ukłucie na swojej szyi po prawej stronie. Odruchowo przyłożył rękę do miejsca, które go zabolało. Tkwiła tam maleńka strzała przypominająca igłę. Wyciągnął, ale był to zdecydowanie spóźniony gest. Świat zaś powoli zaczął wirować przed jego oczami. Poczuł jak robi mu się słabo. Jak robi się senny. I opada powoli na ziemię.

***

Obudził się czując, że leży na miękkim wełnianym kocu. Doskonale znał ten dotyk.
Na klatce piersiowej czuł delikatne… skubanie? Tuptanie? Smyranie? Ciężko było to określić. Chociaż trel jaki chwilę po tym dobiegł z niej, świadczył o tym, że przechadza się po niej mały ptaszek. Niebiesko - różowe stworzenie, było dobrze znane Axelowi. I początkowo skupiło jego uwagę.


Cholerne kurduple z dmuchawkami, pomyślał Axel, zgoła niesłusznie takim mianem określając aalaes'fa, którzy wszak do liliputów nie należeli.
Ustrzelili go, miał nadzieję, profilaktycznie, a nie z wielkiej zajadłości.
Zamknął i otworzył oczy, starając się odzyskać ostrość widzenia, po czym przesunął dłoń w stronę skrzydlatego posłańca. Który w odpowiedzi wesoło zaćwierkał.
Skoro był tu Laajin, to wszystko było w porządku. I, na szczęście, nie otoczyły go hordy nagich aalaes'fa, żądnych jego krwi lub stadka dzieci w zamian za wolność.


W nogach łóżka na którym leżał, siedziała postać. Miała rude, długie włosy. Początkowo Axelowi trudno było zogniskować na niej spojrzenie. Wydawała się być za mgłą. Musiał kilka razy mrugnąć oczami by w końcu poprawnie widzieć.
Był to rudowłosy mężczyzna, którego spotkał na podwodnej wycieczce z Dafne. Kolah, przypomniało mu się jego imię, które zdradziła mu Dafne po tym jak już wypłynęli na powierzchnię. Chociaż siedział, miał zamknięte oczy i głowę opartą o ścianę. Musiał przysnąć, czekając aż Axel się obudzi. Nie miał tym razem brązowego ogona, a zwyczajne nogi. Zaś na jego szyi spoczywał medalion z niebieskim kamieniem, bardzo podobny do tego, który nosiła Dafne.
Ile czasu minęło? Axel spróbował dojrzeć, jaką godzinę wskazuje jego zegarek. Chociaż tarcza nieco pływała mu pod oczami to coś tam zdołał odczytać. Ku swemu zdziwieniu odkrył, że nie stracił całego dnia.
- Kolah, dzień dobry! - powiedział cicho, zastanawiając się, czy dobrze wymawia to imię. I czy zdoła usiąść po takiej dawce usypiacza.
Spróbował podnieść się na łokciach.


Pomieszczenie w którym się znajdował, z całą pewnością nie było podwodne. Ba, nawet nie było skalne. Wyglądało jakby znajdowali się w ogromnej dziupli wyżłobionej w drzewie. Zresztą, jedyny otwór wpuszczając światło i powietrze jaki się tu znajdował, był właśnie okrągły. Nie było jednak wiele przez niego widać, gdyż zasłaniały go zielone liście drzewa.
Znajdowało się tu sporo półek, długi stół, krzesła… a to co stało na tych półkach, czy stole, cały wystrój wnętrza przypominał czyjeś laboratorium. Ustawione tu, a czasami bez ładu i składu walające się flakoniki, butelki, szklane i gliniane miski, pełne były “czegoś”. Zwykle były to ciecze. Powieszone to tu to tam rośliny, suszyły się i pachniały. Zapachy były jednak tak różne… że ująć można było to ogólnie: “pachniało ziołami”.


Kolah otworzył pośpiesznie oczy, jak ktoś przyłapany na drzemce, kto wcale nie będzie chciał się do niej przyznać.
- Spokojnie… - odparł rudowłosy mężczyzna. - Może ci się jeszcze kręcić w głowie - uprzedził.
Oj, kręciło się. Ale to i tak nie stanowiło powodu do wylegiwania się.
DOMINIKA!, nagle przypomniał sobie powód, dla którego wybrał się na poszukiwanie aalaes'fa. Co prawda oni znaleźli go zapewne szybciej, ale to był nie warty wspomnienia drobiazg.
- Dominika, jedna z moich towarzyszek, jest w tarapatach... - powiedział, ponownie opadając na posłanie.
Chyba mógłby tak poleżeć jeszcze parę dni... gdyby zamiast Kolaha pojawiła się tu Dafne. No ale bez wątpienia trafił do apteki. Czy jej tutejszego odpowiednika. Może jednak znajdzie się rada?
- Aha - odparł Kolah, chociaż brzmiało to trochę, jakby zignorował słowa Axela. - Skoro się obudziłeś, to mogę odprowadzić cię tam, gdzie twoje miejsce.
Loch, zapewne, pomyślał Axel, żałując nieco, że jednak otworzył oczy.
- Prowadź zatem - powiedział, siadając i usiłując dzielnie zwalczyć zawroty głowy. Ptaszek odleciał z jego klatki piersiowej, siadając tym razem na stole.
- Siedź - powiedział mężczyzna, sam wstając. Zaczął podchodzić do stojącego nieopodal stołu.
To polecenie Axel wykonał z nieukrywaną przyjemnością. Miał wrażenie, że gdyby stanął na własnych nogach, to Kolah musiałby go zbierać z podłogi.
- Gdzie trafiłem? - spytał.
Dziupla? Nabuulas?
- Jesteś w mieszkaniu aalaes’fa imieniem Wallerio - wyjaśnił Koah, który zgarnął ze stołu jedną ze szklanych butelek wypełnionych żółtą cieczą oraz szklankę.
- Czy jest on odpowiednikiem medyka? Zielarza? - Axel dość ostrożnie poruszył głową, stale nie do końca pewny tego, czy jednak nie spadnie mu z karku i się nie potoczy po podłodze.
- Tak - odpowiedział jego rozmówca, po czym odwrócił się do niego. Podchodząc nalał do szklanki cieczy.
- Odtrutka, czy lekarstwo na zawroty głowy? - Axel wyciągnął rękę, ciekaw, czy od razu zdoła złapać szklankę.
Ale jego dłoń minęła ją o kilka dobrych centymetrów, gdyż poczuł dotyk szkła na zewnętrznej stronie dłoni, nie wewnętrznej.
- Coś po czym będzie ci lepiej - odpowiedział Kolah. - Postąpiłeś bardzo nierozważnie przychodząc tu.
- Wiem. Ale czasami trzeba płacić i za cudze błędy. - Axel opuścił rękę. Sam chyba przez parę najbliższych minut nie zdołałby nic zrobić. - Ktoś coś musiał zrobić. Mam nadzieję, że to ostatnia głupota z mojej strony.
Mężczyzna pochylił się nad nim, by ująć jego opuszczoną dłoń. Wcisnął w nią szklankę, czekając aż Axel zaciśnie na niej palce, a później nie puszczając jej zaczął przesuwać w stronę jego twarzy. Chyba wolał nie ryzykować, że Axel nie trafi do ust.
Axel też nie chciał ryzykować. I nie miał zamiaru udawać, że pomoc nie jest potrzebna.
Gdy wreszcie szklanka trafiła tam, gdzie powinna, pociągnął solidny łyk.
Lecz rudowłosy trzymał dalej jego dłoń przy ustach, jakby spodziewał się, że wypije więcej niż łyk.
Wbrew obawom Axela (i teorii, że im coś skuteczniejsze, tym bardziej obrzydliwe w smaku) lekarstwo okazało się nad podziw smaczne. Jeśli ktoś lubił sok brzoskwiniowy skrzyżowany z miodem pitnym.
Nie wyrażając swej opinii o trunku, Axel wypił kolejny łyk, potem jeszcze jeden, aż do dna. Nieco żałującm gdy w szklance zrobiło się pusto
Kolah zabrał wtedy szklankę, a Axel miał wrażenie, że jego wzrok zaczyna widzieć ostrzej i coraz lepiej. Zaś w głowie przestaje się powoli kotłować.
- I jak? - zapytał odwrócony do niego plecami rudowłosy, zajęty odstawianiem szklanki na stół.
- Wspaniale - powiedział Axel. - Lepiej widzę i w głowie już mi się nie kręci. No i fantastyczny smak. Jeśli będe miał okazję, to muszę pogratulować twórcy.
Opuścił nogi.
- Mogę spróbować wstać? - spytał. Nie czekając na odpowiedź zaczął się podnosić.
- Po co pytasz, skoro nie czekasz na odpowiedź? - rudowłosy odwrócił się i śledził wzrokiem postępy we wstawaniu.
- Zawsze mógłbyś mnie powstrzymać jednym słowem - uśmiechnął się Axel. Jeszcze trochę blado.
Stanął i spróbował zrobić krok w stronę stołu - ewentualnej podpory.
Poszło mu całkiem nieźle i zdecydowanie zachęcająco by uczynić i drugi.
Dotarł do stołu i zatrzymał się, by po raz kolejny rozejrzeć się po pokoju. Między innymi w poszukiwaniu swojej torby. Był pewien, że nie wala się gdzieś w lesie.
- Laajin, co powiesz na darmową podwózkę? - spytał, równocześnie klepiąc się po ramieniu. - Siadasz?
Ptaszek zaćwierkał w odpowiedzi, ale nie przyfrunął.
- Ma inne zadanie - wyjaśnił Kolah. - Jesteś gotowy?
- Jeśli idziemy w gości... Nie powinienem się rozebrać? Chyba, że mam inne, jeszcze mi nieznane plany? Jeśli tak, to jestem gotowy.
- Odprowadzę cię do twojego obozu - wyjaśnił mu chłopak.
- A czy można jakoś pomóc Dominice? - spytał Axel. - Tamtędy? - wskazał otwór.
- Przecież chciałeś przed chwilą wracać, by jej pomóc - Kolah brzmiał trochę na zdziwionego. Mimo to skierował kroki w stronę łóżka, od strony gdzie wcześniej leżała głowa Axela.
- Sam jej nie zdołam pomóc. - Axel był nad wyraz prawdomówny i samokrytyczny. Nad podziw wprost. - Przynajmniej nie sądzę, by mi się to udało. W końcu nie poszedłem do lasu, by pozwiedzać okolicę, ale by znaleźć pomoc lub chociaż radę.
- A więc, szukasz pomocy TU, po tym wszystkim, co żeście narobili? - zapytał równie zdziwionym tonem głosu, co wcześniej. Sięgnął za to zza łóżka torbę której szukał Axel i jeszcze coś. Kawałek jasnego materiału przypominający opaskę na głowę.
- Mając wybór: nic nie robić, lub zrobić cokolwiek... Poza tym, miałem nadzieję, że aalaes'fa są mądrzejsi, niż ludzie.
- Są mądrzejsi. Dlatego, żaden aalaes nie przyszedł by do ludzi szukać pomocy, po tym jakby zachował się tak, jak wy wczoraj ani po tym, jakby z jego winy dziś… - Kolah zmrużył oczy. - Czym szybciej cię odprowadzę, tym szybciej wrócę na radę. - Zmienił temat, najwyraźniej uznając, że nie ma co się rozwodzić.
Axel nie wypytywał więcej. Wziął torbę.
- Masz rację. Chodźmy.
Po tym jak Axel wziął torbę, Kolah zastygł z wyciągniętą w jego stronę dłonią. Trzymał w niej opaskę. Wyglądało jakby liczył na to, że mężczyzna weźmie ją od niego, co Axel zrobił.
- A to? Co z tym zrobić? Założyć? Teraz? - spytał.
- Na oczy. - Rudowłosy zrobił ruch demonstrujący zasłonięcie oczu opaską.
Mniej niż ograniczone zaufanie. Nie można wrogowi pokazywać tajemnic. I macie rację. Axel do reszty stracił humor.
Założył opaskę. Jak najstaranniej.
- Możemy iść - powiedział.
Kolah ujął go pod ramię i poprowadził…
początkowo szli powoli, a później Axel poczuł powiew świeżego powietrza na skórze a jego nogi jakby oderwały się od ziemi.
Poczta lotnicza, pomyślał ciut ironicznie, równocześnie usiłując się nacieszyć tym odczuciem.


A gdy tylko ta myśl się skończyła, znów poczuł pod stopami podłoże. A krok później wodę do której prowadził go Kolah.
To wrażenie było znacznie mniej przyjemne i Axel zaczął się zastanawiać, dokąd w końcu trafił. Nie zamierzał się jednak wyrywać, ani ściągać opaski. Jak na te parę dni, dosyć nabroili.
Tymczasem zanurzał się w wodzie coraz mocniej. Gdy sięgała mu do pasa, poczuł jak silne ramię rudowłosego obejmuje go w pół i zmusza do zanurkowania razem z nim.
Axel zdążył jedynie nabrać powietrza w płuca... i zastanowić się, czy dobrze zrobił, idąc w ciemno za Kolahem.
Zanurzyli się. Poczuł wir wody i prędkość, podobną do tej, którą czuł gdy Dafne płynęła naprawdę bardzo szybko. Czuł się jakby płynął tunelami, w których nie było światła i było dość ciasno. Jednak ciężko było powiedzieć skąd takie wrażenie. Kolah trzymał go mocno i zdecydowanie. Trwało to jakiś czas, podczas którego Axel musiał w końcu nabrać powietrza pod wodą, całe szczęście działało to tak samo jak przy Dafne.
W końcu poczuł świeże powietrze i promienie słońca na swojej skórze. Ile minęło? Mógłby przysiąc, że nie więcej niż trzy minuty.
- Zdejmij opaskę i zaczekaj tu na mnie - poprosił mężczyzna. Słychać było chlupot wody, a Axel przestał czuć jego uścisk.
- Będę czekać - obiecał, ściągając opaskę i rozglądając się.
Znał doskonale to miejsce. Skały nieopodal obozu. Z daleka nawet mógł wypatrzyć miejsce, w którym znajdowała się chata.
Czekać, to czekać.
Ociekający wodą Axel usiadł na piasku i wpatrzył się w fale.
Nie czekał długo. Rudowłosy za kilka chwil wypłynął. Zaczął wychodzić z wody. Na jego prawym barku spoczywał delfin. Nie ruszał się i wyglądał na dość ciężkiego, gdyż syren uginał się w prawo i kroczył stosunkowo wolnym krokiem.
Axel zagryzł wargi.
- Mogę jakoś pomóc? - spytał. - Co się stało?
- Bronił jednego z was - wyjaśnił jak zwykle krótko.
- Nie żyje? - Axel zastanawiał się, czy to któryś z delfinów, które zdołał poznać.
- Zazwyczaj, to co żyje rusza się… a zwłaszcza jeśli jest delfinem - wyjaśnił takim tonem, jakby mówił do czterolatka.
- Zazwyczaj. Ale widziałem w życiu różne rzeczy - odparł Axel, powstrzymując się przed dodaniem, co myśli o takim tonie. - Dlatego chciałem się upewnić.
- Tak. Nie żyje - odpowiedział teraz zwyczajnym tonem syren. - Chodźmy - wskazał brodą obóz.
Axel nie zamierzał tkwić tu sam, na piasku, a skoro Kolah nie potrzebował jego pomocy, ruszył obok syren, zrównując swój krok z krokiem tamtego.
- Dlaczego przeszła na drugą stronę rzeki? - zapytał przerywając milczenie, dopiero po jakimś czasie.
- Podobno skusiły ją orzechy - odparł Axel. - Nie mam pojęcia, co sprawiło, że aż tak zgłupiała. Przecież owoców wszelakich dokoła w bród. Wszyscy wiedzieliśmy, że mamy się trzymać tego brzegu.
Kolah skinął krótko głową.
- Jeśli uznam, że ma szansę przeżyć, zabiorę ją do aalaes’fa - wyjaśnił. - Ale musisz wiedzieć, że trafia w bardzo niespokojnym czasie. Aalaes zebrały radę na którą przybyły nawet aalaes’is. - Spojrzał na niego, jakby próbując ocenić, czy Axel rozumie co do niego się mówi i jakie to ważne.
Axel odpowiedział zaskoczonym spojrzeniem.
- Przecież one podobno tu się nie pojawiają? Prawie nigdy. Tak mówiła Alaen. Tak to przynajmniej przetłumaczył Alexander. To wszystko przez nas?
- Tak, dobrze wam tłumaczył. Tak, to przez was. Na radę jako wasz przedstawiciel został zaproszony Augustyn.
- Macie zamiar nas odesłać, czy wytłuc, jak szkodniki? - zainteresował się Axel.
- To zależy, jakiego aalaes zapytasz. Jedni chcą się was jak najszybciej pozbyć, inni widzą w was możliwości dla nowego pokolenia aalaes, cieszą się i nie chcą na to pozwolić, jeszcze inni chcą dać wam wybór, a jeszcze inni trzymać się z daleka, jest tyle zdań co aalaes, które mają prawo je wyrazić - wyjaśnił Kolah.
Podobne możliwości, może w ciut innej formie, przedstawiła kiedyś Axelowi Dafne.
- A twoje prywatne zdanie? Co ty byś zrobił?
Kolah spojrzał na niego poważnym i strapionym wzrokiem.
- Kocham mój lud - zaczął ostrożnie i politycznie - prosiłbym was o pomoc w stworzeniu nowego pokolenia w zamian za danie wam możliwości opuszczenia wyspy. Ograniczyłbym się jednak do samych mężczyzn. Augustyn broni waszych kobiet, dla których nie byłoby to takie łatwe i chociaż chcia… każdy mężczyzna aalaes chciałby… rozumiem to.
- Rozumiem. - Axel skinął głową. - Ja też to rozumiem. Obie strony rozumiem. Mam nadzieję, że będę mógł zostać. To chyba też rozumiesz...
- Dafne - powiedział krótko. - Niestety. Rozumiem. - Odwrócił przy tym wzrok na obóz.
- Szlag by to trafił... Nigdy nie spotkałem kogoś takiego, jak ona. Szlag... - powtórzył.
Rudowłosy wrócił do niego wzrokiem.
- Jeśli kiedykolwiek ją skrzywdzisz - zabrzmiało jak początek do groźby - będę pierwszy z którym będziesz musiał się zmierzyć. Zapamiętaj to sobie.
- Nie będziesz musiał wiele się trudzić. Palcem nawet nie kiwnę. Problem na tym polega, że nie mam zamiaru jej opuścić, a to, zdaje się, nie ode mnie będzie zależeć. - Rozłożył bezradnie ręce.
- Tak, to prawda - przyznał rudowłosy. Nie powiedział jednak nic więcej, wszak byli już prawie pod chatą.
- Co z tego mogę im powtórzyć? - spytał jeszcze Axel.
- A dlaczego miałbym mówić ci coś, czego nie możesz powtórzyć innym? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Żeby sprawdzić, czy potrafię dotrzymać tajemnicy?, pomyślał Axel, ale nic nie powiedział.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-11-2016, 15:14   #143
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Rozmowy, rozmowy...




Słońce, gorący piasek, szum fal, przyjemna bliskość Wendy… ksiądz wracał z niebieskowłosą do chaty trochę wbrew sobie, jednak po rozmowie z dziewczyną trzeba było porozmawiać z Moniką, z Karen, Terrym. Sprawa była poważna. Mieli jeszcze masę czasu na wylegiwanie się. Pisarka i były żołnierz wspólnie zajęci byli przygotowaniem dla wszystkich posiłku. Ksiądz wstrzymał się widząc ich przy ognisku i spojrzał na Wendy, która po prostu wzruszyła ramionami.
- Pójdę na chwilę nad słodką wodę. I przy okazji zmienię koszulkę… - ciężkim wzrokiem spojrzała na chatę, do której musiała wejść by zdobyć nową rzecz.


Moniki nie było widać, mogła pójść za potrzebą, mogła myć się przy wodospadzie, lecz Alex zdecydował się najpierw sprawdzić czy nie ma jej w środku. Siedziała przy nieprzytomnej Dominice zmieniając jej akurat kompres. Podszedł do niej powoli i delikatnie położył dłoń na ramieniu.
“Moniko…” rzucił do niej myślą.
Dziewczyna spojrzała na niego nieco zaskoczona, jakby wyrwał ją z zamyślenia i nie zauważyła wcześniej, że wszedł. Zresztą to też potwierdziły jej nagle załączające się myśli, które połączyły się z myślami księdza.
“Jak Wendy?” zapytała z niepokojem, a rzeczona w tym momencie przemknęła niczym błyskawica, do składziku i ze składziku z powrotem na zewnątrz.
“Lepiej. To silna dziewczyna” odparł i pokazał jej jak nawet uśmiechała się już, żartowała… pokazał jej jej spokój gdy leżała na piasku. Monika skinęła na to głową. Ucieszyło ją to, chociaż jakiś wewnętrzny niepokój pozostał. Przeniosła wzrok na Dominikę. Nic się nie poprawiało, ani nie pogarszało. Sama nie wiedziała czy cieszyć się z niepogarszania, czy… wręcz przeciwnie, martwić gdyż nie było poprawy.


Ksiądz skupiał się na jej myślach bo nie bardzo wiedział jak zacząć.
Chwilowo uciekł więc od tematu pokazując w myślach obraz jaki zobaczył z chaty nim odszedł z Wendy. Monika i Karen wpatrzone w siebie, lekko zaskoczona pisarka. Jakby… rozmawiały? Nie był pewny. Przeczuwał, ale pewności nie miał. Ubarwił to pytaniem.
Polka z jednej strony żałowała. Ich wspólna tajemnica, to coś co było tylko ich wyszło na światło dzienne. Z drugiej strony, Karen nie zareagowała negatywnie na tę wiadomość. Terry, też nie zareagował negatywnie. Wendy, była tym trochę przestraszona… przez myśli Moniki w wielkim chaosie przeleciały jakieś twarze, nieciekawe wydarzenia i nieciekawe emocje… pierwsze co myślała o tym, czego nie chciałaby pomyśleć, przy Monice. Najpierw do księdza dotarło to wszystko, a później potwierdzenie. Monika przyznała się Karen, po tym jak Alex jej zasugerował, by to zrobiła. Karen zaś powiedziała o tym Terry’emu. Monika próbowała czegoś nowego z Karen i Terrym, chciała bardzo powiedzieć o tym Alexowi, ale najpierw czekała, co powie na tę pierwszą wiadomość.
W myślach ksiądz miał trochę bałaganu. Czuł radość tak jak wtedy gdy odchodzili od strefy i przeszło mu na myśl, że nawiązała kontakt z Terrym. Radość, że będzie mogła komunikować się ze wszystkimi. Kontakt z każdym zamiast ciszy. Radość z jej możliwości i jej radości. Również smutek i żal, ale nie z utraty sekretu, a z tego, że ta więź nie jest czymś niepowtarzalnym między nimi. Gallano… on był aalaes, a skrzydlaci mogli mieć przecież takie zdolności. Teraz okazywało się, że więź mogła nawiązać tak samo z nim jak Axelem.
Ucieszył się też, że Karen i Terry przyjęli to dobrze.
“Wendy przywyknie” pomyślał bardziej precyzując przekaz. W tyle głowy zakolebała mu się rozmowa z niebieskowłosą podczas wyprawy do ciał. Jej reakcje, to co pomyślał i w co chyba trafił. Zabarwiło się to troską o żywiołową dziewczynę tak mocno kopnięta w tyłek przez los i tak uparcie chcącą przez to radzić sobie samemu.
Monika miała nadzieję, że tak będzie - Wendy przywyknie, inni też. To o czym pomyślał ksiądz, wcale jej nie zdziwiło. Musiała wyczytać coś z niebieskiej głowy, co jednak chciała zachować dla siebie. Wróciła myślami do tego, że nie jest to niepowtarzalna więź tylko z księdzem. Ona też tak myślała… i trochę ją to gryzło. Czasami jednak słyszała już od jakiegoś czasu “głośniejsze” myśli niektórych osób. No i kontakt jaki nawiązała z delfinami… ale mimo to, Alex był pierwszy i z nim najłatwiej jej to wychodziło. Czy jednak był to czas na zastanawianie się nad tym? Może tak, może nie… Monika chciałaby zrobić cokolwiek by pomóc Dominice. Przez chwile Alexandrowi przebiegło przez myśl, że Monika może pomóc i ksiądz chyba wie jak. Było to stłumione faktem iż nie wie jak to powiedzieć.
No i Terry…
“Axel i Terry spotkali aalaes’vo...” pomyślała, ale jej myśl urwała się pod wpływem myśli księdza… ona może pomóc. Przypomniała sobie o tym, co myślała Karen… propozycja, by Alex… aalaes’fa… dziecko… W głowie księdza wybuchło zaskoczenie i strach, że mogła o tym pomyśleć. Dziwne ukłucie na myśl o niej i Gallano w białej pościeli, daniu sobie zrobić dziecka. Upór i zdecydowanie by zrobić co się da, aby jej na to nie narazić. Monice zakotłowało się w głowie. Karen bowiem nie myślała o niej a o nim… o tym by on zamiast niej… ale miała wątpliwości czy mu o tym powiedzieć… po czym uświadomiła sobie, że właśnie o tym pomyślała i zrobiło jej się okropnie głupio. Wręcz miała ochotę zapaść się pod ziemię…


Westchnął i objął ją. Karen… Ty mała skarżypyto…
Poczuł irytację, że ich rozmowę pisarka od razu przekazała Polce.
Nie przekazała… myślała… Monice wcale nie zrobiło się lepiej. Karen bowiem zrobiła to nieświadomie.
“Nie o to mi chodzi. Coś innego” pomyślał szybko starając się nie myśleć o tym, że na poważnie rozważał to, o czym gadał z Karen. “Powiem zaraz. Ty powiedz o a’vo.”
Ale Monika nie zaczęła tak od razu, gdyż jej myśli skupiły się na tym, że coraz częściej nawet przypadkiem wyczytuje sekrety z głowy innych, a czasami nieświadomie zaczyna przekazywać je do innych głów… dopiero co “połączyła się” z innymi, a już zaczęłą obawiać się tego. To było faktycznie problemem według Szkota. Komunikacja, dar. Czytanie w głowie, przekleństwo. Wspomniał poranek, gdy była radosna czując jego bliskość, a zaraz zabrała rękę i nie chciała zostać w łóżku.
“Nic to nauczysz się.” Pocieszył ją i uśmiechnął się dając lekki uścisk.
Uścisk księdza był pokrzepiający, Monika nie chciała wcale z niego rezygnować. Skupiła się na Terrym i a’vo. Dokładnie przekazując Alexowi myśli mężczyzny, w których opowiadał o spotkaniu z czarnowłosą dziwną istotą.


Odkryły ich… Fakt ten nie był dla Alexandra budujący, ale należało się liczyć z tym wcześniej czy później. Syrena z grupy nieprzyjaznych a’qa chcąca go utopić, wężowata a’vo kusząca Axela i Terry’ego. Ksiądz humorystycznie pomyślał o tym, że Dafne groziła wyjawieniem ich obecności innym aalaes, gdyby zaczęli się z Lacroixem bić.
Cóż, można było mu zatem teraz spokojnie skuć gębę jakby przyszło co do czego.
Monika uprzejmie przypomniała mu, że groziła też czymś innym…chociaż nieco rozbawiona jego myślą. Nie powinna być tym przecież rozbawiona, a jednak.
“Wieeeem” pomyślał z sugestią, że to było silniejsze od niego.
“Nie wiem, dlaczego go tak nie lubisz” przemknęło jej przez myśl.
“Naprawde chcesz wiedzieć?” było to stwierdzenie dość niechętne.
Monika uniosła w odpowiedzi brwi. W sumie, nie pytałaby gdyby nie chciała wiedzieć. Ciekawiło ją to, ale też… nie chciała Alexa zmuszać do jakichkolwiek wyznań… no może, do jakiś tam mogłaby chcieć go zmusić… ale w rozsądnej ilości.


Pokazał jej obrazami, wspomnieniami, emocjami.

Własne dzieciństwo, które już widziała. Potrzebę walczenia o wszystko.
Walczenia dosłownie i w przenośni o każdy aspekt gdy było się na dnie.
Innych, tych którzy byli w czepku urodzeni, co przychodziło im samoistnie.
Tych co dostawali wszystko na tacy.
Szczęściarzy losu zadufanych i obnoszących się swoim szczęściem.
Czymś na co nie zapracowali.
Axel.
Wymuskany paniczyk z nienagannymi manierami.
Zadufany, pewny siebie
Żyjący tu jak na wakacjach.
Dbający tylko o siebie, broniący Dafne przed słusznymi zarzutami.
Bo zależało mu tylko na nich dwoje, na nikim innym, nic się nie liczyło.
Mokasyny z trupa, bo trzeba mieć styl, gdy dziewczyny musiały chodzić boso.
Dafne…
Wspomnienie jak go zauroczyła, coś co już minęło, ale i bezsilna złość jeszcze 2 dni temu.
Chłopiec szczęścia, które spada mu na głowę, a inni mogą się obejść.
Jak zwykle muszą walczyć, a nawet nie ma już o co.
Jego pójście po wodę i zamiast tego skupienie się na nagich zabawach z nowo poznaną urodziwą rudą.
Brak nawet minimalnego poczucia winy, gdy wyszło to na jaw, jak wrócili nago.
“Warty w nocy” - “Nie idę pieprzyć się z Dafne”
“Praca jutro” - “Nie idę na spacer z Dafne”
Wpieprzanie się w każdą rozmowę księdza z syreną…


Było i więcej myśli, w głębi, ale ksiądz zamiótł to wszystko.
“To dla Ciebie ważne? Czemu?” spytał.
Monika pytała tylko z ciekawości, ale nie chciała wiedzieć już nic więcej. To co wyczytała z myśli Alexa wystarczyło jej całkowicie. I nie podobało jej się…
Nie lubił go ze zwykłej, prostej, głupiej zazdrości, podczas gdy sam nie potrafił po prostu chwytać szczęścia… nie chciała by znał jej negatywne myśli odnośnie tego, co jej przekazał. Szybko w głowie szukała zmiany tematu.
“Pokażesz mi wspomnienia z tą złą a’qa?” zapytała więc.
“To nie zazdrość. To bezsilność. Pokażę, ale… może być później? Jest coś… musimy o czymś pomówić Monika.”
Poprowadził ją ku ‘ich’ łóżku i posadził. Chwycił za dłonie.
Patrzyła na niego z niepokojem. Nie wiedziała bowiem czego się spodziewać, a gdy tak zaczynał miała złe przeczucia. Skupił się na nich zastanawiając się jak zacząć to co chciał przekazać.
“Po prostu powiedz” poprosiła Monika.
“Chciałbym zabrać Cię na noc na skały, we dwójkę… “ w głowie Moniki przez moment zakotłowało się… na noc… we dwójkę… z daleka od innych… przerażenie myślą, co takiego planował ksiądz. Ale on kontynował?: “Powiedz mi pokaż… wycinki koszmarów jakie miewasz w nocy. Wszystkich.”
“Dlaczego?” zapytała nie rozumiejąc.
“Bo chyba wiem skąd się biorą… Chcę mieć pewność”
“Wyjaśnisz” Monika niecierpliwiła się tajemnicą, która zawisła w powietrzu.
On też się niecierpliwił, przecież widział większość tych snów. W końcu jednak zaczął jej tłumaczyć. Tonięcie - koszmar Moniki, ucieczka przez las - koszmar Dominiki, zapewne i przebłyski innych snów, wstrzymująca w biegu Wendy. Czuła to przez sen, koszmary innych kumulowała w sobie przez sen nie kontrolując swej mocy zbierając mary innych. Wendy śniąca koszmar Dominiki i Moniki, tak samo jak ksiądz. Zbierane koszmary wszystkich oddawane wszystkim. Pakietem…
Spojrzał wymownie na Dominikę leżącą na drugim łożu, słabą, walczącą z czymś co ją tak urządziło.


Dziewczyna długo zastanawiała się nad jego słowami. Czy zabierała czyjeś koszmary? Dlaczego miałaby przekazywać je jemu i Wendy… jemu, okej. Ale Wendy?
Cała reszta… zabieranie koszmarów innych… tak samo jak słyszała kiedy ktoś “głośno” o czymś myślał… jeśli czyjaś myśl była tak mocna i tak ważna dla tego kogoś. Może miał rację?
“Może i tak jest, że zabieram koszmary innych. Może pokazuje je tobie, bo połączyliśmy myśli… i nawet nie umieliśmy ich rozłączyć. Ale dlaczego Wendy?” zadała nurtujące ją pytanie.
“Nie wiem, choć…”
Zamyślił się. Przez chwilę teoretyzował nad niebieskowłosą. Z wierzchu dzika i nieokrzesana, prawie twarda. Skrzywdzona, może maskująca w ten sposób empatię, wielką wrażliwość. Patrząca jak Alex na świat przez pryzmat doświadczeń czujniej, wypatrując zagrożeń? Może przez to bardziej otwarta na taką więź myśli? Motał się. Nie wiedział.
“Nie jest tu ważna Wendy…” skupił się znów na Monice i ścisnął jej dłonie. “Dominika, jest słaba. Nie pytaliśmy jej czy ma więcej koszmarów niż swój. Czy odbiera je jak ja i Wendy w nocy. W tym stanie? To mogło by ją… mogło by być źle”
“Spróbujmy chociaż… “ Monika urwała. Miała kilka wątpliwości. Po pierwsze, noc z daleka od obozu i innych. Po drugie, noc sam na sam z Alexandrem. Po trzecie, Alexander bojący się ciemności… narażanie go na ten strach. Po czwarte, przeczucie, że to nie tak… było w tej teorii coś… ale może warto było spróbować.
Monika zaczęła od spełnienia prośby Alexa. Skupiła się na wspomnieniu tego co pamiętała, że jej się śniło.
Pamiętała, że w swoim śnie wypadała z łodzi ratunkowej i zaczynała tonąć. Było jej zimno i brakowało jej powietrza. Próbowała wypłynąć, ale za każdym razem gdy to robiła… fale były zbyt duże. Tonęła więc. Nie miała siły by znów płynąć ku powierzchni. Czuła strach. Przed tonięciem, przed tym co nastąpi zaraz, przed śmiercią… i wtedy pojawiała się burza rudych loków.
Ten sen… Monika była pewna, że to wspomnienie. Po prostu nawiedzało ją. Ale wczoraj w nocy… wczoraj nie pamiętała, czy śnił jej się czy nie. Na pewno przedwczoraj. Na pewno wtedy, gdy byli w strefie.
Wczoraj śniła jej się siostra… ale to był miły sen a on pytał o koszmary. Czy śniło jej się coś jeszcze? Próbowała sobie przypomnieć marszcząc czoło
Tak… chyba tak… Dominika uciekająca przez las. Ale nie pamiętała tego snu dobrze. Był bardzo podobny do tego co wydarzyło się naprawdę. Pamiętała jednak to co wyczytała z głowy Wendy… jej sen był identyczny z tym co wydarzyło się naprawdę.
Zastanowił się, to wszystko faktycznie było popieprzone.
“Jeżeli pójdziemy tam na noc… przynajmniej będziemy mieli więcej informacji jak to działa... “ urwał i spojrzał na nią. “Czemu sam na sam ze mną to źle? Przecież” W myślach miał smutek, że mogła pomyśleć o nim… “Przecież nic Ci nie zrobię”.
Przez myśli Moniki przeleciało bardzo krótkie niczym błyskawica… Alex zauroczony Dafne, Alex uprawiający seks z Wendy, Alex twierdzący, że się w niej zakochał…
odgoniła to niechętna by pokazać mu te myśli. Musi to poćwiczyć…
“Na skałach nie będzie światła…” próbowała się wymigać tą myślą. Lubiła przecież zostawać z nim sam na sam. Mimo wszystko...
“Postaram się dać radę, nie opuszczę Cię. Z Tobą dam” odpowiedział.
“Dobrze, spróbujmy…” to było egoistyczne, ale jeśli miała z kimś oddalić się od obozu na taką próbę, mimo wszystko wolała z Alexem… chociaż, rozsądniej było zaproponować kogoś innego. Tak, tak byłoby rozsądniej.
“Postanowione?”
Kiwnął głową i uśmiechnął się. Chciał ją pocałować, ale szybko zanurkował ku innym myslom aby humorem zakryć to co przez chwile przebłysnęło. Kot w bokserkach śpiący przy Monice na skałach.
Uścisnęła go tylko mocniej, w odpowiedzi na jego myśli… i chęci. I została tak. Chcąc by ta chwila jeszcze trwała. Samoistnie do jej głowy wpadły ciepłe uczucia Karen i Terry’ego, jednego do drugiego… były piękne. A jedno i drugie było ich pewne. Jedno i drugie bało się ich.
W kwestii pewności uczuć… ksiądz wolał nie rozwijać tego tematu w głowie. Nawet gdy szło o pisarkę i ex-żołnierza.
“Chciałbym porozmawiać z Terrym, idziemy?” spytał dotykając twarzą jej włosów i napawając się ich zapachem.
“Chodźmy” pomyślała z lekką zwłoką.





Alex wrócił wraz z Wendy z modlitw, pomyślał Terry. Zaiste dobry chłop. Po czym od razu poszedł do Dominici. Zresztą wszyscy, widać było, bardzo przejmowali się jej zdrowiem. Mogli różne charaktery mieć, być mniejszymi, czy większymi miksami przyzwoitości oraz jej kompletnego braku, ale każdy z nich, widać to było doskonale, posiadał człowiecze serce. Kochali, współczuli, chcieli pomóc, jakaż wielka grupa ludzi nie posiadała tych prostych cech. Oni wcześniej z Karen odwiedzili Dominicę. Cóż, trzeba było liczyć, że jej organizm pokona truciznę, czy też paskudne magiczne świństwo. Po czym wyszli przygotowując przy ognisku dla całej grupy jedzenie. Uśmiechali się. Wspólna praca z kochaną osobą jest przecież wspaniała.
- Alex, Wendy, wy chyba jeszcze nie wiecie o tych wróżkach ziemi - powiedział Alexandrowi Terry, kiedy jego kompan wyszedł z chaty. Przewracał właśnie potrawę na liściu zrobioną wcześniej przez pracowitą Ilham, ale przecież to nie przeszkadzało przy rozmowie.
Wendy, która wcześniej zniknęła z pola widzenia krótko tłumacząc, że idzie na moment do słodkiej wody, teraz siedziała szkicując coś na wyrwanej wcześniej z księgi kartce. Miała na sobie inną czarną bluzkę. Nie jej, a jedną z tych, które znaleźli w walizkach. Uniosła na Terry’ego zaciekawiony wzrok.
- Monika mi już “powiedziała o a’vo”, wężycy - odparł Alexander siadając z Moniką przy ogniu. Moniki myśli, docierające od czasu do czasu do niego teraz całkowicie umilkły. Nie to, że dziewczyna przestała myśleć… po prostu z jej strony zapadła cisza. Alex popatrzył głodnym wzrokiem na żarcie. - Dziś z Moniką idziemy spać poza chatką. Ja śnię koszmary Dominiki, Wendy też, Wendy śni koszmary Moniki, ja też. Monika może nie panować nad tym co… wiecie. To może być tego efekt. Jak Dominika też to odczuwa (a nie pytaliśmy jej), to dziś mogłaby oberwać taką kumulacją… - Machnął ręką. - A nawet jak się myle, to będziemy wiedzieć rano trochę więcej o tych snach koszmarach. Kto co śnił w innej sytuacji, gdy my tam nad wodą będziemy sami.
- Rany julek - zmartwił się Terry. Monika Alexandrowi wspomniała, znaczy, musiała mu wspomnieć o telepatii, może zresztą wiedział wcześniej? Eeeeeeeee, tam, nawet jeśli tak, to co z tego. Dobrze, że dziewczyna może się jakoś komunikować. Ale te sny … - Niespecjalnie wiem coś o snach - przyznał. - O co właściwie tutaj chodzi, Alexandrze?
- W nocy. Śnimy. Nie swoje sny. Gdy obok jest Monika - ksiądz starał się tłumaczyć jak najprościej. - Monika, która ma jakąś moc telepatii. Jeżeli jest tak jak myślę, to Dominika jest za słaba by w nocy oberwać ze wszystkich lufek naszych mózgów. Koszmarami od każdego via Monia. - Ksiądz spojrzał na Karen zastanawiając się co ona o tym sądzi. Jednocześnie zaczął przekazywać Monice obiecaną relację z próby topienia go przez syrenę.
- Faktycznie, jednak wiesz, chyba czasami śnią się także fajne osoby ewentualnie rzeczy - stwierdził Terry wyobrażając sobie, że będzie mu się śniła oczywiście kto? Wiadomo, tadadadam, Karen! - Ale rozumiem, że nie chcesz ryzykować. Tylko zastanawia mnie, czy to wpływ tej wyspy, czy no nie wiem, jakieś zaklęcie wrednej wróżki czy syreny.
Karen dotychczas skupiała się raczej na przygotowaniu jedzenia, lub na Terrym. Ściśle pilnowała, by cały czas mieć go gdzieś w zasięgu swojego wzroku. Przysłuchiwała się teraz ich rozmowie. Zastanawiała się na jakiej zasadzie to może działać. Te sny. Już wcześniej o to pytał. Pisarka zerknęła na Alexandra
- Dobrze byłoby się dowiedzieć rzeczywiście jak to działa, nie sądzę jednak, że to jakiś urok… Może to jakaś dodatkowa zdolność do telepatii Moniki? - Karen pomyślała, że i oto można by było zapytać Dafne, kiedy ta się pojawi. Lista pytań rosła. Rudowłosa przelotnie posłała Terry’emu krótkie spojrzenie. Które wychwycił oczywiście odpowiadając uśmiechem.
- Wiesz Wendy, spotkaliśmy złe wróżki, które wspominano wcześniej … - Terry ponownie opowiedział przygody swoje oraz Axela. - Potem zaś pobiegliśmy do was. Zaś Monika, oczywiście warto byłoby poznać naturę jej telepatycznego talentu. Kto wie, czy kiedyś nie będziemy się cieszyć, że ona posiada wspomnianą umiejętność. Przykładowo. Jeśli ktokolwiek chciałby któremukolwiek spośród nas zamącić myśli, czy Monika mogłaby odeprzeć taki atak, albo czy mogłaby wpłynąć na jakiegoś przeciwnika? Rzecz jasna, to tylko przykłady. Póki co chyba najważniejsza jest ścisła dyscyplina umysłu, bowiem z tego co mówisz Alexandrze, nasza przyjaciółka, choćby nocą śpiąc, przekazuje nasze myśli, chyba że coś pojąłem błędnie.
- Obawiam się, że tak właśnie może być - zgodził się ksiądz. - Właśnie dlatego zanocujemy we dwoje dziś na skałach i… mam do Ciebie prośbę Terry. - Spojrzał na byłego żołnierza. - Wiem, że tu jest sporo pracy, ale potrzebowałbym pomocy. Bez ognia to ja tam zejdę. Potrzeba nam chrustu, oraz materiałów na posłanie, by Monika miała wygodnie. We dwóch by nam szybciej zeszło znoszenie tego. Proszę.
- Nie musisz prosić. Pomocy kompanowi się nie odmawia. Zresztą ogólnie tutaj powinniśmy wiedzieć, że praca dla wspólnego dobra zapewni nam jaki taki byt. Oczywiście wezmę się do roboty i chyba nie tylko ja chętnie pomogę Monice - odpowiedział sierżant, który był zawsze skory do efektywnego oraz potrzebnego wysiłku.
Alex odetchnął. Terry był uczynny, pomocny na ile tylko można, ale tu i tak roboty było w bród. Do tego coś co...jak się wydawało wybuchło tu w dwóch głowach. Mógł logicznie i mając całkowita rację wskazać, że ważniejsze są inne zajęcia niż przygotowywanie miejsca na spoczynek dla Szkota i Polki przez jedynie zwykłe przeczucia.
- Dzięki. - Uśmiechnął się i usiadł obok Moniki. Był przygotowany by pójść na skały i choć wybrać teraz miejsce, aby po południu zacząć znosić tam chrust i liście, zdążyć z tym przed zmrokiem. W dwójkę jednak robota zapowiadała się na o wiele krótszą, a i Terry jako żołnierz miał chyba więcej doświadczenia w kwestii wybierania odpowiedniego miejsca na sen.
Wziął się za liść z jedzeniem.
- We dwóch szybciej pójdzie, to przed wieczorem zdążę jeszcze spróbować złowić kilka ryb na kolację.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 30-11-2016, 15:37   #144
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień IV - obozowisko, drużyna bez Ilham i Dafne, za to z gościem

Wszyscy rozbitkowie, (prócz oczywiście Ilham, która zaszyła się gdzieś między palmami kokosowymi zbierając odpowiednie kokosy na olej kokosowy, oraz Dominiki, która słodko spała uśpiona trucizną) siedzieli przed chatą. Rozmawiali o czymś i spożywali obiad. Zostało jeszcze curry z wczoraj, a jak wiadomo, nie można było marnować żywności. Poza tym było wiele zniesionych poprzedniego dnia zapasów owoców i warzyw, a nawet kilka wczorajszych ryb, których nie zdążono dojeść.
Wnet spostrzec się mogli, że od strony wody ktoś nadchodzi. Jedna z sylwetek była znajoma. Axel cały mokry, jakby kąpał się w ubraniu, oraz rudy mężczyzna, całkowicie nagi, również ociekający wodą. Miał na sobie tylko jedną rzecz… naszyjnik z niebieskim dużym kamieniem wyglądającym na pierwszy rzut jak topaz. Niektórzy z tu obecnych, mogli skojarzyć, że podobną jednak nie tą samą, błyskotkę nosiła Dafne.
Rudowłosy uginał się lekko w prawą stronę i kroczył dość powoli. Powodem tego zdecydowanie był ciężar ułożony na jego prawym ramieniu i podtrzymywany dłonią. Niósł on bowiem nieruchomego delfina.
Rozmawiali o czymś, a ci którzy mieli bardziej wyczulony słuch, lub po prostu wsłuchali się w nadchodzących, mogli usłyszeć ich ostatnie słowa:
- Co z tego mogę im powtórzyć? - spytał Axel.
- A dlaczego miałbym mówić ci coś, czego nie możesz powtórzyć innym? - odpowiedział pytaniem na pytanie rudowłosy mężczyzna.
Po tym zogniskował spojrzenie na osobach siedzących przed chatą. Zaś Terry odpowiedział z równą ciekawością. Skoro przyprowadził go Axel, oznaczało to, że jest jakiś istotny powód. Może pomóc Dominice, a może uważają, że ktoś spośród nas ponownie nabroił? Ewentualnie chcieliby zaproponować górę złota za zrobienie kilku nowych wróżków. Jednak chyba wtedy Axel nie brałby go ze sobą.
- Dzień dobry - powitał przybyłych sierżant, znaczy Axela oraz owego naturystę, który uwielbiał biżuterię. Rzeczywiście jakieś drobne dodatki mogły uwidaczniać oraz podkreślać piękno nagiego ciała, choćby Karen … Jednak pewnikiem dla owego nudysty kamień mógł posiadać wartość symboliczną. Normalnie tropikalna wyspa byłaby kurortem dla tych, którzy uwielbiają opalać się na kompletnego golasa. Zaś facet, jak facet, Wierzył bowiem, że nagi czy ubrany dla Karen jest ważniejszy on niż jakiś wróżek, czy też syren. I niewiele się Terry pomylił, bo choć pisarka, zapewne jak i pozostałe panie, przyglądała mu się chwilę z zaskoczeniem. To jej spojrzenie przesunęło się po jego ciele od stóp do głowy, a potem jedna z brwi uniosła się w górę i kobieta przerzuciła je na Axela. Wyraźnie jednak zbladła i spoważniała. Niby można było ich rozpoznawać po włosach, jednak chyba jeszcze zbyt mało znał społeczność, czy wśród owych barw nie zdarzały się jakieś wyjątki. - Czemu zawdzięczamy wizytę?
- Jestem Kolah, kuzyn Dafne - przedstawił się uprzejmie rudowłosy, uprzedzając Axela, który chciał dokonać wzajemnej prezentacji. Nie stanął jednak, a szedł dalej w kierunku Alexa. Dopiero kiedy był przed nim powoli i ostrożnie zaczął kłaść u jego stóp… delfina. Ewidentnie martwego delfina. Axel zatrzymał się kilka kroków wcześniej.
- Wiele jest powodów mojej wizyty, Terry. Mogę mówić ci po imieniu? - rudowłosy spojrzał na niego krótko, na tyle na ile mógł przy wykonywanej czynności.
- Oczywiście, Kolah, będzie mi miło. Kiedy przedstawiłeś się, sam chciałem to uczynić, ale jak widzę, wiesz kim jestem i pewnie, kim jesteśmy wszyscy … - odezwał się Boyton, chociaż pewnie część wypowiedzi już była mówiona do boku przybyłego syrena, który ewidentnie interesował się głównie Alexem. Ale dlaczego oraz dlaczego przyniósł delfina. Nie wierzył, że Alexander mógłby zabić takie zwierzę obecnie. Skoro powodów wizyty było wiele, to zakładał, że Kolah przedstawi je na początku, żeby wszyscy wiedzieli, czego się powinni trzymać.
Karen przyglądała się delfinowi. Wiedziała skąd on jest. Choć nie widziała dokładnie, pamiętała kiedy zdarzyło się to tragiczne wydarzenie. Syrena, która pozbawiła go życia, uciekła. Pisarka przygryzła wargę i zacisnęła dłonie w pięści. Przyglądała się martwemu zwierzęciu, a potem spojrzała na Alexandra. Była bardzo spięta, co mógł odnotować tylko Terry, bo siedziała najbliżej niego. Rudowłosa podniosła też ponownie spojrzenie na Kolaha, ale to nastąpiło dopiero po pewnym czasie, gdy przestała już przygryzać wargę, co sygnalizowało zakończenie procesu bardzo gwałtownego analizowania czegoś.
Axel powiódł wzrokiem po swych towarzyszach. Z niesmakiem odnotował, że żaden nawet tyłka nie raczył podnieść na widok gościa. Nikt też nie zechciał się przedstawić. Co prawda łatwo można było się domyślić, że Kolah aż za dobrze wie, kto jest kim, ale trochę kultury by się przydało.
Szkot ukucnął przy zwierzęciu i przeciągnął powoli dłonią po skórze delfina. Nie patrzył na innych, nawet na Monikę będącą tuż obok ani na Kolaha. Ręka zatrzymała się na delfinim czole.
- Dziękuję mały… - szepnął z niekłamanym i głębokim żalem.
- Nazywaliśmy go Gorroo - odezwał się Kolah, patrząc na Alexandra - co znaczy tyle, co dla was Gapa. Byliśmy przy tym jak przyszedł na świat. Pochłonięty nowym otoczeniem zgubiłby swoją matkę. Ją nazywamy Akacją. Nie wini cię za to, co się stało. - Urwał na krótką chwilę. Wyglądało trochę, jakby walczył sam ze sobą i dalszymi słowami. - Dafne kazała mi powiedzieć, że ten delfin oddał za ciebie życie i wedle naszej tradycji jego dalszy los należy do ciebie. Może być twoim mięsem, lwie. Możesz oddać jego ciało ziemi, albo morzu. Jeśli postanowisz to ostatnie, pomogę ci osobiście.
- Aalaes’qa mordujące delfiny. Aalaes’fa chcące robić z kobiet maszyny do rozmnażania. - Alexander głaskał skórę delfina. - Przypomnij mi Kolah. to aalaes’vo sa te złe, tak?
Podobnie jak i człowiek, który chciał mordować między innymi delfiny, pomyślał z ironią Axel. Jakaż dziwna logika.
- Najgorszym złem na tej wyspie jesteście wy, lwie. - Koalh przeniósł wzrok na Terry'ego. - Chciałbym zobaczyć Dominikę. Jeśli pozwolicie.
- Proszę oraz dziękujemy za zajęcie się Dominiką. - Bowiem Terry wyobrażał sobie, że właśnie po to syren chce dziewczynę zobaczyć. Dlatego właśnie także zignorował jego nieprzyjemne oraz nieuczciwe słowa oraz znaczące spojrzenia, jakby Boyton przynajmniej go pobił oraz nasikał do jego osobistej cukierniczki.
- Jeśli Dominika ma szansę, by przeżyć, Kolah zabierze ją do aalaes'fa - uprzedził Axel.
- Jeśli potrafi jej pomóc, będę ostatnim, który zaprotestuje przeciwko temu - potwierdził Terry uznając, że nawet jeśli myśli owych syrenów są średnio czyste, to jednak postępują względnie przyzwoicie, poza pewnymi momentami, jednak cóż, wyjścia innego wszakże nie było dla uratowania kobiety.
- Jeżeli możesz jej pomóc, to proszę o to i będziemy twoimi dłużnikami - odezwał się ksiądz wciąż patrząc na delfina i głaszcząc jego chłodną schnącą skórę. - Co zaś do zła… - Zastanowił się nad czymś i przeniósł wzrok na rudowłosego. - Mam nadzieje, że kiedyś to co nam, co naszemu promowi, jeżeli już będzie musiało się przytrafić (a nie życzę nikomu) to przytrafi się jakiemuś HMS. I mam nadzieję, że tak jak z nami, będziecie sobie lecieć wtedy w bambo z powiedzmy setką chłopców z bronią maszynową Kolah. Będę modlił się o to byście tak wtedy postępowali…
Jak widać, głupiec zawsze był głupcem. Do oskarżenia o zatopienie promu dorzucić życzenia wszystkiego najgorszego. Alexander był najwyraźniej chory z nienawiści. Axel miał tylko nadzieję, że modlitwy Alexandra nie zostaną wysłuchane. I że Kolah będzie mądrzejszy, niż Alexander.
- Dominika jest w chacie? - Axel spojrzał na Terry'ego.
- Tak dokładnie, jak było. Nic się nie zmieniło, podobnie jej stan, co można powiedzieć, nie jest taką złą sprawą - odparł Boyton zmartwiony chorobą/otruciem/magią Dominiki oraz lekko nie rozumiejący, co właściwie tubylcom zarzucał Alex, oczywiście oprócz wesolutkiego łgania, niesympatycznych przytyków, ewentualnie wrednych spojrzeń. Jeśliby jednak ludzi karać za takie uczynki, to zaiste, jakież człowiecze istoty ocałałyby? Dlatego liczyły się, jeśli mieli potencjalną możliwość uleczenia Dominiki, przede wszystkim czyny.
- Chodźmy - Axel zaprosił Kolaha, kierując się w stronę wejścia do chaty.
- Wynieś ją proszę przed chatę - poprosił aalaes’qa. Ignorując Alexa.
- Pomogę - odezwała się w końcu Karen i wstała, wygładzając sukienkę dłońmi. Rzuciła krótkie spojrzenie na Kolaha i zerknęła na Axela.
Najwyraźniej przebywanie pod ludzkim dachem nie należało do ulubionych zajęć aalaes'qa. Axel przepuścił Karen, po czym przekroczył próg.
- Doglądaliśmy jej stale. Nie znam się zbyt dobrze na tym, ale nie wydaje mi się, by jej się pogorszyło od czasu, jak jej pomogliście - odezwała się rudowłosa rzeczowo, wchodząc do chatki.
Axel przyklęknął przy łożu, na którym leżała Dominica. Według jego pobieżnej oceny Karen miała rację - stan dziewczyny nie uległ zmianie.
- Mam nadzieję, że aalaes'fa znają lekarstwo na to coś - powiedział cicho.
Karen skrzywiła się
- Żyją tu, więc na pewno spotkali się już z czymś takim. Obawiam się tylko, czego będą chcieć za pomoc - odezwała się równie cicho Karen.
Przez moment Axel zastanawiał się, czy elaaraho, napój polecany przez Dafne dla tych, co zmarzli, przydałby się w tym przypadku, ale jak niby miałby to wlać do gardła nieprzytomnej dziewczynie? Bambusową rurką? Żeby się zadławiła?
- A czy mamy wybór? - odparł.
Karen uniosła na niego stalowoniebieskie spojrzenie. I choć nic nie powiedziała, odpowiedź o tym, że nie mieli, jeśli zależało im na życiu Dominiki, była w jej oczach zapisana.
- Mam nadzieję, że są lepsi, niż ludzie - powiedział Axel. - Kolah powiedział mi kilka gorzkich słów.
Karen przełknęła ślinę. Przechyliła się, by odgarnąć z czoła Dominiki kosmyk włosów
- Dlaczego by mieli, po tym jak zaatakowaliśmy Gallano. Uh… - miała nieco wyrzutów sumienia z tego tytułu. Ale po prostu chciała bronić Moniki i zadziałał impuls. Zerknęła na Axela, gdy wspomniał o gorzkich słowach, po czym zerknęła na wyjście z chaty i znów na niego z zapytaniem unosząc brew.
- Moją wyprawę po ratunek dla Dominiki nazwał, delikatnie mówiąc, nierozważną. Widać miałem szczęście, że aalaes'fa nie są tak krwiożerczy, jak ludzie.
Karen westchnęła. Podejrzewała też, jaki może być inny powód
- Sądzę, że może mieć to również związek z relacją twoją i Dafne. Kto wie co by było, gdyby poszedł ktokolwiek inny. Nie wiem… - pokręciła głową.
- Na razie jesteśmy pod kreską. Na minusie - Axel westchnął. - Potem ci powiem.
Karen kiwnęła mu głową, po czym zerknęła na wyjście
- Nie każmy mu dłużej czekać… - zaproponowała.
Axel skinął głową, odsunął na bok koce, którymi dziewczyna była przykryta.
Karen zaraz zgarnęła koc i zręcznie kilkoma ruchami złożyła go, jakby kompletnie odruchowo
- Chcesz ją podnieść sam? - Zapytała zerkając na niego.
- Aż taka ciężka nie jest... - odparł, po czym wziął Dominikę w ramiona i wstał.
Ruszył w stronę wyjścia.


W tym czasie Kolah, który został przed chatą, skupił wzrok na Monice. Dziewczyna, która od początku omijała go spojrzeniem, najwyraźniej spłoszona jego golizną, teraz odwzajemniła je. Nie budziło wątpliwości, dla nikogo, kto wiedział o zdolnościach dziewczyny, że między tą dwójką trwa niema rozmowa.


Karen zależało po prostu na tych kilku minutach rozmowy, ale i chciała sprawdzić stan Dominiki. Nie powiedziała już nic, tylko wyszła za Axelem z chatki i miała kłębowisko myśli w głowie. Odgarnęła długie włosy z ramienia i zerknęła po pozostałych, w końcu ponownie zatrzymując wzrok na Kolahu. Jak on oceni jej stan? Czy była szansa. I jaki będzie koszt. Przygryzła wargę i zaczęła ją torturować.
Axel natomiast podszedł do Kolaha i zatrzymał się przed nim, trzymając Dominikę w ramionach.
- Połóż ją - poprosił rudowłosy, przyglądając się już tylko Dominice.
Axel natychmiast wykonał polecenie Kolaha, kładąc dziewczynę na ziemi, niemal u stóp syrena.
Ten ukucnął przy niej. Położył dłonie na koszulce Dominiki, w taki sposób, jakby miał zamiar jednym ruchem rozwerwać ją by odsłonić, to czego nie było przez nią widać. Powstrzymał się jednak i uniósł wzrok na Karen.
- Muszę zobaczyć, jak daleko zaszła trucizna - wyjaśnił.
Logiczne, pomyślał Terry oraz odsunął się nieco z oczywistych przyczyn.
- Nie będę przeszkadzał, będę obok w lesie tam - wskazał i ruszył szukać chrustu. Względnie blisko, żeby Alex, kiedy tylko będzie chciał ruszyć z Moniką, mógł go zawołać. - Zawołaj mnie, kiedy będziesz ruszał - poprosił go.
“Kolejna propozycja?” ksiądz tymczasem pomyślał do Moniki. “Tak” usłyszał odpowiedź. “Przyjaciel jego i Dafne zgodził się wyleczyć mój słuch jeśli będę tego chciała” dodała, przestraszona równorzędnie z tym, jak była ucieszona. Alex wyczytał też, że były jakieś warunki, jednak mało znaczące dla Moniki.
“A jednak nie za darmo.” Raczej stwierdził niż spytał. Z troską, co syreny wymyśliły.
“Za darmo” sprostowała go Monika, której myśli skupiły się na białej opasce, z którą w dłoni przyszedł tu Axel… zachowaniu zwyczajów aalaes.
Karen do tej pory stała obserwując wszystko w ciszy. Zaskoczyło ją, że syren zapytał o jej zdanie spojrzeniem. Kobieta zmarszczyła na moment brwi. Wiedziała jak to działało z jadem, którego efekty było widać na skórze
- Rób co musisz - powiedziała spokojnym tonem, ale w spojrzeniu igrała jej iskra, mówiąca, że nie byłaby zadowolona, gdyby wyszło to choćby odrobinkę ponad to zasadnicze ‘musisz’ na końcu jej zdania. Zerknęła też na Monikę, zastanawiając się, czy wszystko ok.
Monika wyglądała jak ktoś, kto walczy z rozterkami.
Syren zaś rozerwał bluzkę Dominiki, oglądając zaczerwienienie, które dotarło do połowy prawej strony klatki piersiowej dziewczyny. Przejechał po nim palcem, w kilku miejscach uciskając. W końcu skinął głową.
- Dobrze zrobiliście nacinając jej palce - odparł. - Zabiorę ją ze sobą. Minie kilka dni nim wyzdrowieje, ale jest to możliwe.
- Wiedzialem, że taka będzie odpowiedź. - Szkot pokiwał głową. - Nie możemy do tego dopuścić prawda? - Zwrócił się do reszty.
Karen uniosła lekko brew, bo coś przyszło jej do głowy
- Miałaby spędzić u aalaes’fa kilka dni? - zapytała zwracając się do Kolaha.
- Tak - odpowiedział mężczyzna marszcząc przy tym brwi. Widać całkowicie nie rozumiał, skąd owe pytania.
Rudowłosa kiwnęła głową
- Dałoby radę, żeby nie była tam sama? - ujawniła rąbka swoich myśli. Nie podobała jej się bowiem opcja, że Dominika miałaby być tam sama z bandą wróżek.
- Będzie ze mną, z Dafne i jeśli chcecie, z Axelem… i jeśli on się na to zgodzi - Syren nie spojrzał na mężczyznę, zamiast tego przyglądając się teraz dłoni Dominiki.
Axel nie skomentował braku wiary swych towarzyszy w dobre chęci aalaes, ale miał wrażenie, że Dominika będzie tam bezpieczniejsza, niż jakikolwiek aalaes wśród ludzi.
- Oczywiście, że się zgodzę - powiedział, spoglądając w tym momencie na Karen.
- Na litość boską! - Alex złapał się za głowę. - Aalaes chcą dzieci. Nieprzytomna dziewczyna. “Cena za uleczenie” w tym stanie nie zaprzeczy, a by zaprzeczyła, widzieliście jak reagowała przy Gallano. Nie obroni się. Co zrobimy za kilka dni pytając o Dominikę, a oni odpowiedzą kłamiąc że zmarła. albo “jaka Dominika”, albo w ogóle nic nie powiedzą wzruszając ramionami. Jest młoda, silna, może będzie kolejka po dzieci. Rok w rok. Los gorszy od śmierci żyć człowiekiem o takiej pozycji wśród wróżek uważających nas za coś jak robactwo.
- Aalaes chcą dzieci, ale nie są idiotami - odpowiedział syren ciskając z oczu gromy na Alexa - Moja propozycja jest aktualna, póki zaczerwienienie nie dotrze do tego miejsca - wskazał środek klatki piersiowej Dominiki, po czym zaczął wstawać na nogi. - Propozycja wyleczenia słuchu Moniki jest aktualna do jutra rano. Nie chcemy nic w zamian za jedno ani za drugie. To przysługa od Dafne, dla was. Przyślę do was Laajina, gdybyście chcieli mnie wezwać. Oby nie za późno… - dodał ciszej, a ksiądz spanikowany spojrzał na Monikę wysyłając obrazy-pytania, że leczenie słuchu miałoby… Odbywać się poza obozem? Miałaby odejść z rudym tak jak zabrać chce Dominikę? Dziewczyna potwierdziła, nie rozumiejąc przy tym wątpliwości księdza. Czy naprawdę uważał, że te bajkowe istoty mogłyby… Odpowiedział jej obrazami Gallano o płonących oczach mającego eksplodować agresją. Przebiegłego uśmiechu syreny nie dającej mu wypłynąć po powietrze. Wszystko to zakrapiane było przerażeniem, że Monikę może czekać taki los jaki wypowiedział właśnie względem Dominiki.
Karen spojrzała na Alexandra zaskoczona, że tak dosadnie to ujął na głos. Karen chodziło po głowie coś innego, ale najwyraźniej wyszedł tu teraz fatalizm Szkota. Skrzywiła się. Były chyba jakieś granice tego, co można było powiedzieć na głos, do osoby, która przyszła im pomóc. Do diabła. Pisarka była zmieszana
- Bez przesady - rzuciła do Alexa. Zaraz spojrzała na Kolaha
- Zrozum, to dla nas trochę problematyczna sytuacja. Nadwyrężamy wasze zaufanie i dobre przysługi. Martwi mnie to - powiedziała do rudowłosego tłumacząc niejako swoją postawę.
- Czyli ty też wolisz ją zabić? - Axel spojrzał na Karen. - W takim razie weź nóż z kuchni i ją zadźgaj. Pewnie będzie się mniej męczyć. Na szczęście aalaes nie są ludźmi...
Karen zmarszczyła brwi i przerwała mu
- Nie to miałam na myśli. Chcę im zaufać. Po prostu nie chcę, by ta cała sytuacja… - tu zrobiła ruch ręką jakby chciała ogarnąć wszystko dookoła, albo wszystko co się dotąd działo - … jeszcze bardziej się zagmatwała. Jeśli ty im ufasz, Axel, też mogę. Po prostu martwię się… - spróbowała rozjaśnić bardziej.
- Jakie zaufanie? Przyszli po nas do strefy, nawet Dafne była poruszona, walczyła z nimi. Dziś jedna ruda chciała mnie utopić. Gallano, Moniki spytajcie jak “przepraszał”. - Alex na twarzy miał strach pomieszany ze zdecydowaniem. - Czemu nie można uleczyć jej tu? Brak medykamentów? Mogę robić za tragarza jak to problem. Karen, nawet jak szansa 1 na 10, że to co myślę może byc prawdą, to… - urwał patrzac bezsilnie na resztę.
- Ufam Dafne i Axelowi. Jeśli oni zapewnią jej bezpieczeństwo, to moim zdaniem będzie dobrze - wtrąciła Karen, patrząc teraz znów na Alexandra.
- Axel zrobi wszystko dla Dafne. A Dafne… ona dotrzymuje słowa, nie? Nie złamie, jak względem...? - Ksiądz spojrzał na sierżanta kręcącego się w pobliżu. Aluzja do złamania słowa syreny, co zresztą Boyton wytknął jej podczas ‘kolacji u wróżek’, była nader czytelna..
Terry robił swoje, bo ktoś musiał. Zbierał jedynie kawałki gałązek, które leżały blisko, żeby wrócić, kiedy tylko będzie potrzebny. Kręcił się więc podnosząc oraz nosząc, kiedy tylko zbierał jakąś niewielką wiązkę. Akurat przyszedł, kiedy Karen rozmawiała z Alexandrem. Właściwie nadchodząc słuchał już argumentów. Miał swoje zdanie na ten temat.
- Nie ma wyjścia - stwierdził. - Będę wdzięczny, jeśli ją weźmiesz, pomożesz, zaś Axel oraz Dafne będą nad nią czuwali. Mam nadzieję, że się zgodzą.
Bez względu na swoja ufność oraz jej brak, choć miał przecież własną opinię, po prostu trzeba było spróbować wszystkiego. Tym syrenom łatwiej byłoby zaczaić się gdzieś na boku, zrobić im sieczkę wewnątrz umysłu, niźli robić coś takiego, jak właśnie tutaj. Dlatego właśnie uważał, że wszystko powinno być dobrze. Oczywiście wcale niekoniecznie, ale niekiedy po prostu trzeba ryzykować, koniecznie.
- Chorego wiezie się do szpitala, bo tam może dostać najlepszą i najszybszą pomoc - powiedział Axel. - Alexandrze, większość jest za tym, by ratować Dominikę i powierzyć ją opiece aalaes. Mam nadzieję, że pozwolisz nam to zrobić.
- Nawet nie wiemy czy on działa w porozumieniu z Dafne czy to jego inicjatywa! - Alex spojrzał na Lacroixa. - Widziałeś Dafne? Ona go przysłała? Czemu nie można leczyć Dominiki tutaj? Czemu Dafne nie przybyła z Wami?
- Alex - powiedział spokojnie Terry, który chciał, żeby przytruta dziewczyna jak najszybciej zaczęła być detoksyfikowana - nie znam odpowiedzi na twoje pytania, ale wiem, że Dominica ma się źle oraz oni mogą ją ocalić, czego nie gwarantujemy my. Wybacz, jednak wobec takiej alternatywy po prostu nie za bardzo można specjalnie kombinować.
- Alexandrze, chyba już dosyć naobrażałeś wszystkich. Kolah przyszedł dlatego, że jest jednym z nielicznych aalaes, których znam - powiedział Axel. - Przedstawiła mi go Dafne. Więc wreszcie przestań nam rzucać kłody pod nogi. Najważniejsze jest teraz życie Dominiki. Poza tym twój głos nie jest najważniejszy i jedyny. Większość z nas zdecydowała, że trzeba ją ratować.
Alex czuł, że Lacroix będzie uciekał od odpowiedzi. Przeniósł wzrok na Kolaha.
- Czemu nie można leczyć jej tu? Czemu Dafne nie przybyła?
Axel miał pewne podejrzenia, co do powodów, ale gdyby wyjawił je Alexandrowi, to tamten zapewne dostałby szału. Byłby to z pewnością zabawny widok, ale nie akurat w tym momencie. On, na miejscu aalaes'fa, nie zjawiłby się tutaj, nawet gdyby Alexander złożył przysięgę na swój honor i imię boga, któremu służył.
Koalh z bardzo neutralną miną przysłuchiwał się wymianie zdań. Właściwie, miał już odejść… tyle, że każdy mówił coś innego.
- Żaden aalaes’fa nie chce przebywać i nie ma pozwolenia przebywać tutaj. - Powiedział to patrząc na Terry’ego. - Jaka jest wasza decyzja? - zapytał, ewidentnie pytając jego.
- Pomóż Dominice, proszę. Jeśli wymaga to pobytu u was, w waszym szpitalu, niechaj tak będzie. Prosiłbym także Axela oraz Dafne, jej żebyście przekazali, żeby opiekowali się nią oraz czuwali podczas leczenia. Nie, żebym nie ufał, ale Dominice będzie po prostu lepiej, jeśli obok siebie będzie widzieć znane twarze - powiedział syrenowi lekko się skłoniwszy. Nie wierzył akurat tutaj w oszustwa, bowiem nie mieliby powodu tubylcy tego specjalnie organizować. - Taka jest właśnie nasza decyzja - powiedział, chociaż tak naprawdę nie miał żadnych uprawnień do tego, jednak skoro pytano właśnie jego, odpowiedział wedle najlepszej swojej wiedzy.
- Wendy? Monika? - Alex odwrócił się najpierw do jednej, potem do drugiej wskazując iż on uważa jakoby trzy głosy 'za' nie były większością w siedmioosobowej grupie. Nie była to desperacja, a raczej chęć by przynajmniej upewnić się, czy wszystkim tu rzuciło się niezrozumiałym zaufaniem do aalaes. Walczyć już nie chciał, Kolah jawnie wskazał, że tu pomoc nie przyjdzie.
Kolah w tym czasie schylił się po Dominikę, nic nie komentując.
Wendy, kiedy wywołano jej imię podskoczyła w miejscu. Wcześniej widocznie, nie miała zamiaru wdawać się w dyskusję.
- Jeśli ich zamiary są szczere, to powinni tu ją leczyć… - Dziewczyna wzruszyła ramionami - tak uważam. Ale my jej nie wyleczymy, więc co? Wolisz zaryzykować czy...
“Ma dobre intencje… nie widzę powodu, by nie dać szansy… zwłaszcza Dominice” włączyła się do tego Monika. Przesyłając tą myśl każdemu po kolei, od Alexa zaczynając. I pomijając Axela.
Karen miała już dość argumentów, by jednak skryć swoje wątpliwości i niepokoje. Jeśli oni ufają, ona również. Co chciała dodać, już dodała. Liczyła teraz już tylko na to, że wszystko będzie w porządku i że to zaufanie nie zostanie nadszarpnięte w żaden sposób. A przy odrobinie szczęścia, gdy Dominica do nich wróci, może i Alexander się uspokoi. O tym pomyślała aktualnie pisarka. To byłoby coś pozytywnego w tym wszystkim. A tymczasem, niech się dzieje co musi. Ten dzień wydawał jej się kolejnym, niesamowicie długim i pełnym niesamowicie mieszanych odczuć. Skrzyżowała ręce pod biustem. Zerknęła na Terry’ego.
Terry uśmiechnął się do niej. Jego usta ułożyły się tworząc słowo “kocham”. Nie chciał wywierać na ukochaną wpływu. Podczas takich decyzji trzeba decydować własnym sercem, bowiem wiedzę oraz niepewność wszyscy mieli taką samą. Sierżant podjął taką decyzję wedle tego, co myślał. Bardzo chciał pomóc. Sam nie miał mocy oraz znajomości tego świata, nikt spośród nich także, dlatego właściwie cóż innego mogli uczynić. Karen doskonale zaś widziała, jak oceniał sytuację. Wydawało właściwie mu się, że ona ocenia dosyć podobnie, czyli średnio ufnie, ale jednak przyjmując ofertę.
To wystarczyło, by zamyślona i nieco spięta Karen rozproszyła się wystarczająco, by nawet uśmiechnąć, leciutko, ale zawsze. Pokręciła lekko głową. Czuła się, jakby byli na sprawdzianie w szkole, a Terry próbował ją zaprosić na randkę po lekcjach. Jakże niestosowne, ale przyjemne. Pochyliła na moment głowę i przeniosła wzrok na syrena, już ponownie spokojna. Zgadzała się ze zdaniem Terry’ego, dlatego nie musiała się właśnie już odzywać. Na chwilę zerknęła też na Axela. Liczyła na niego w temacie dogadania się z wróżkami i dbania o Dominicę.
Axela ucieszyło to, że w ich wyjątkowo niezgranej kompanii znalazły się osoby na tyle rozsądne, że wyraziły zgodę na przeprowadzenie kuracji. Ale zdawał sobie również sprawę, że to bynajmniej nie oznacza końca kłopotów. I może dobrze by było, gdy inni również o tym wiedzieli.
- Karen? Możemy zamienić parę słów, podczas drogi na plażę? - spytał.
“Monika?” myśl księdza była wyspą w mętliku z którego najbardziej widocznym był strach o nią i nieufność wobec syren. Jednocześnie było w nich też zapewnienie, że zrozumie każda jej decyzję jaką podejmie. Chciał by była szczęśliwa, miała prawo zaryzykować, nawet jeżeli alternatywa była kompletnie zła. “Potrzebujesz czasu?”
“Tak. Postanowię do jutra rano.” wątpliwości Moniki nie miały podłoża nieufności, a jedynie strachu przed zmianą.
Kolah staną z wyprostowany z Dominiką na rękach.
- Bywajcie - pożegnał się patrząc po wszystkich, ale na dłużej zatrzymując wzrok na Terrym, a na bardzo krótko na Alexandrze. Po tym powoli ruszył ku morzu, oglądając się czy Axel idzie za nim.
- Gapę oddam morzu i będę o nim zawsze pamiętał - ksiądz rzucił za trytonem. - Niech spocznie tam, gdzie zechce Akacja. Możesz jej powtórzyć, że oddam go falom niedługo przed zmrokiem. - Spojrzał na Axela. - A ty masz nam chyba coś do przekazania? Powtórzyć to, co mówił ci Kolah? - nawiązał do słów jakie usłyszeli gdy Lacroix nadchodził z rudowłosym.
Rudowłosy zatrzymał się na chwilę by spojrzeć na mówiącego do niego. Skinął głową.
Tu w słowo weszła Karen
- Axelu, pójdę. To przed odejściem, możesz mi je przekazać i ja powiem reszcie. Może tak być? - zaproponowała, zerkając najpierw na Axela, a potem na Alexandra.
- Powiem ci wszystko, co wiem - odparł Axel. - Co dalej z tym zrobisz... Zapewne uznasz, że ta wiedza może się przydać, wtedy przekażesz ją innym. Albo stwierdzisz, że nie ma po co jej przekazywać dalej. - I mam nadzieję, że nie będą cię czekać bezsenne noce, dorzucił w myślach. - Chodźmy - dodał.
Karen kiwnęła głową. Zerknęła po reszcie
- Przekażę - poinformowała, że postara się nie okroić tego co najważniejsze. Rozplotła ręce i ruszyła w stronę Axela.
Terry spojrzał na odchodzącą dziewczynę zaciekawiony, czego się dowie.
- Cóż, mam robotę. Idę zbierać chrust, chyba że Alex ruszamy teraz. Jeśli nie, zawołaj mnie kiedy postanowisz, żebyśmy ruszyli.
 
Kelly jest offline  
Stary 30-11-2016, 15:52   #145
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień IV - Krótka rozprawa między Axelem, Karen i Kolahem

Axel co prawda nie był pewien, czy magia Kolaha da sobie radę z Dominiką i nim, ale wnet doszedł do wniosku, że skoro Dafne ocaliła tyle osób... Kolah z pewnością nie był gorszy.
- Zebrała się rada wszystkich aalaes - powiedział, gdy znaleźli się poza zasięgiem głosu. - Wszystkich. Nawet aalaes'is, tych, co tu prawie nigdy nie bywają. Przez nas. Zadecydują o naszym losie. A nie wszystkie pomysły są dla nas korzystne.
Karen szła obok Axela. Uniosła brwi, słysząc co właśnie jej przekazał. Zerknęła na Kolaha i znów na Axela
- Dlaczego? Z powodu jak zachowaliśmy się przy Gallano? Jakie pomysły? Swoją drogą… Skąd pochodzą aalaes’is? - zarzuciła obu panów pytaniami, dając upust swej ciekawości.
- Galano, Alexander i syrena, wyprawa Dominiki, spotkanie z aalaes'vo, nawet to, że poszedłem szukać pomocy u aalaes'fa. Minus za minusem. To, co przed chwilą mówił Alexander też by nie zyskało niczyjej sympatii.
- I nie, nie wiem, skąd pochodzą aalaes'is - wyjaśnił. - Nie to było dla mnie najważniejsze. Pomysłów jest, jak powiedział Kolah, tyle, ile aalaes, które mają coś do powiedzenia, których głos ma znaczenie. Od 'pozbyć się', do 'ignorować, przez 'dać wolny wybór' i 'wykorzystać dla stworzenia nowego pokolenia aalaes'.
No… Zdecydowanie trochę sobie nagrabili. Karen zmarszczyła brwi
- No ale chwilę, ta syrena chciała zabić Alexandra, to jest minus na naszą stronę? - zapytała trochę obruszona taką opcją. Rudowłosa zmarszczyła brwi na te ‘pomysły’
- Ile aalaes bierze udział w takim zebraniu? I kto poza Dafne w ogóle odpowiada za nasz głos? Czemu nie rozmawiają o tym z nami? Co to za sąd, bez zdania oskarżonego? - kontynuowała strzelanie.
- Z pewnością nie chciała go utopić, najwyżej zabrać ze sobą. Po co jej martwy człowiek? Wyślij na radę Alexandra i już możemy sobie kopać groby. - Zdanie Axela o Alexandrze ostatnio się nie poprawiło. - Nas reprezentuje jedyny człowiek, który tu mieszka od dawna.
Karen spochmurniała trochę
- No nie… Alexander nie byłby najrozsądniejszym dyplomatą w tym wszystkim… Ale nadal, Augustyn chyba w zasadzie nas nie zna, więc to jeszcze nie ratuje całej naszej sytuacji. No ale jestem w stanie zrozumieć, czemu to nas nie zaprosili na imprezę… Eh… - westchnęła kobieta. Wolała mieć nadzieję, że wybrana zostanie opcja, która nie skończy się ich zgonem, a w przypływie optymizmu mogliby po prostu pozwolić im wszystkim odejść w cholerę na Ziemię.
- Nie wiem, czy można to nazwać typowym sądem - odparł Axel. - Może raczej sesją parlamentu, gdzie ścierać się będą różne opinie. Nie jestem pewien, czy opcja 'odesłać' zyska wielu sojuszników. Poza tym nie ma gwarancji, nawet wtedy, że wszyscy by wrócili.
- Rozumiem, że mam się nastawiać na propozycję numer od dwa do cztery, jako te najbardziej optymistyczne? - odezwała się Karen z niepocieszeniem w tonie. Choć ostatnia opcja gwarantowała im życie, ale na Dagdę jakim kosztem. Miała podłe skojarzenie, choć z drugiej strony, gdy łapała dystans do tematu, rozumiała i postawę aalaes
- Axel, potrafię zrozumieć, że aalaes potrzebowałyby nas do… Przedłużenia sobie generacji… Ale podejrzewam, że wtedy zamiast dziękować Dafne za przeżycie, część zaczęłaby uważać, że spadło na nich przekleństwo - i w tej ‘części’, był oczywiście podburzyciel nr 1, co Karen pozostawiła bez komentarza, ale wiedziała, że mężczyzna załapie.
- Niektórzy faceci potraktowaliby to jak dar od losu - mruknął Axel. A jeśli któryś wolał śmierć, niż praca w haremie, to droga zawsze była wolna. Tego jednak nie powiedział. - Niestety, nasza 'współpraca' z aalaes rozpoczęła się średnio, a potem zboczyła na złe tory. I zamiast żyć sobie spokojnie, wpadliśmy w tarapaty. - Lepiej by było, gdyby niektórych Dafne nie uratowała. Ale może to była jego prywatna, subiektywna opinia. - Nie wiem, czy powinienem był ci to wszystko powiedzieć - dodał cicho. - I tak nie mamy na nic wpływu.
- Bez wątpienia… - odezwał się pomruk rudej burzy. Karen wciągnęła powietrze, po czym powoli je wypuściła
- ‘Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego’, co? - skwitowała z drobnym przekąsem temat tego, że aalaes oceniły ich jako grupę, zamiast jednostkowo, ale dobra. To też była w stanie zrozumieć. Ramiona jej się lekko przygięły. Ona chciała naprawdę, by było tu spokojnie… By zdołali się jakoś zmobilizować, by nic im nie było. W zamian za to wyszło przedszkole. Poczuła się bardzo zmęczona
- Dobrze, że mi powiedziałeś Axel. Lepiej. Nie chciałabym zmieniać o tobie zdania, a jeśli postanowienia byłyby nieprzychylne… A wyszłoby, że wiedziałeś wcześniej, jeszcze by lincz i na ciebie padł. - Karen pokręciła głową. Nie była jednak teraz pewna, czy dokładnie wszystko powinna przekazać całej reszcie… Tak słowo w słowo. Kto wie, co by to mogło spowodować za kataklizm. Karen zesztywniała, co odbiło się w jej kolejnych krokach.
- Jak już, to wszyscy - potwierdził Axel. - Przykro mi, że zwaliłem i na ciebie ciężar tej wiedzy. - Już miał jej poradzić, by mądrze wykorzystała te ostatnie, być może, dni, ale ostatniej chwili się powstrzymał. To już była sprawa Karen, co zrobi z tymi informacjami. Poza tym nie chciał, by przez niego zrobiła coś, czego mogłaby później żałować, gdyby sprawy skończyły się nie tak źle, jak się obawiał.
- Wolałbyś nosić ją sam? Zawsze raźniej jak wie więcej osób - powiedziała Karen. Poważnie zastanawiała się teraz nad tym wszystkim co jej powiedział. Dodatkowo doszły i inne kwestie. Choćby jedna taka bardzo ważna… Ona i Terry. Co gdy padnie ta najbardziej jej zdaniem nieprzychylna decyzja? Mina Karen kompletnie straciła wyraz. Odwróciła wzrok od Axela i skierowała go gdzieś w przód. Nawet nie na osobę Kolaha, tylko gdzieś w dal. Axel miał jeszcze tę wygodną pozycję, będąc z Dafne. Ta myśl dopiero ją zabolała jak strzał w nogę
- To przykre, Axelu… - przerwała ciszę, którą na moment stworzyła, a jej głos zachwiał się o nutę.
- Nic na to nie poradzimy. Ani ty, ani ja. - Głos Axela był bezbarwny. Myśl o tym, że w większości wariantów przewidywalnej przyszłości straci Dafne była zdecydowanie przygnębiająca. - A co do wiedzy... Naprawdę wolałbym jej nie dzielić z nikim, ale uznałem, że zasługujesz na uczciwość. I wybacz, ale cieszę się, że będę daleko, gdy Alexander usłyszy choćby część z tego. Na szczęście na tobie się nie wyżyje.
Karen pokiwała głową, ale już nic nie dodała w tym temacie. Tak. Tylko… Dlaczego to ktoś inny musiał o tym decydować. Kobieta czuła nutę niesprawiedliwości w tym wszystkim
- Cieszę się. To bowiem znaczy, że w jakimś stopniu mi ufasz - odpowiedziała i milczała chwilę
- Nie wiem, czy powinnam mu o tym mówić… Obawiam się, że zacznie coś odwalać. Albo dla odmiany tym razem odbije komu innemu? Muszę… Zastanowić się. Tak - powiedziała Karen i westchnęła. Jakby ich sytuacja już nie była dość zagmatwana. Spojrzała na Kolaha
- Kiedy to spotkanie ma się skończyć i będzie wiadomo jaka jest decyzja? - zapytała spokojnym tonem, choć napięcie kryło się za tą kurtyną ogłady.
Może dadzą nam czas na pożegnanie się ze sobą, pomyślał ponuro Axel. A może nawet się nie dowiemy, że wyrok zapadł? Kto wie, czy po prostu w prasie lub telewizji nie pojawi się krótki komunikat "Dzisiejszej nocy fale wyrzuciły na brzeg ciała kolejnych ofiar katastrofy promu 'Seaways'. Rozpoznano ciało znanej pisarki..." Wolał jednak nie dobijać Karen podobnymi myślami.
Dobrze, dziewczyno, że nie wiesz, że Kolah zaraz udaje się na radę... Niech powtórzy połowę z tego, co mówił Alexander... i mamy kolejny gwóźdź do trumny. Że też musiał nam się przytrafić ziejący nienawiścią wyznawca religii ponoć głoszącej miłość.
Kolah który szedł przed nimi, nie odzywał się przez całą drogę. Wątpliwe jednak było, że nie słyszał o czym mówią. Musiałby być doprawdy przygłuchy… zatrzymał się dopiero, gdy pierwsze fale dotknęły jego stóp. I odwrócił do idącej za nim dwójki.
- Skończy się wtedy, gdy coś zostanie uradzone - odpowiedział na ostatnie pytanie Karen. - Może już się skończyło, może skończy się dziś, może jutro, a może potrwa jeszcze dobry tydzień. - Powinniśmy już iść. - Z ostatnimi słowami zwrócił się do Axela. Ponaglając.
Cień wątpliwości pozostał gdzieś w głębi umysłu Axela, ale mężczyzna nie zawahał się nawet przez moment.
- Jeśli się uda, prześlę informacje o stanie Dominici - powiedział do Karen. - Do zobaczenia. Spojrzał na Kolaha. - Opaska? - Upewnił się. - Potem wszystko w twoich rękach.
Przewiesił torbę przez ramię i zaczął zakładać opaskę.
Kolah nie zaprzeczył… chociaż, Axel nieco pospieszył się z tą opaską. Nie byli nawet po kolana w wodzie.
- Będziesz musiał trzymać się sam. Moich pleców.
Karen zmarszczyła lekko brwi, gdy syren zaserwował jej odpowiedź, że ‘dowiedzą się, gdy się dowiedzą’. Pisarka popatrzyła po obu panach przed sobą
- Informacje… Rozumiem, że nie będzie opcji odwiedzenia jej? - powiedziała i skrzyżowała ręce. Miała wiele pytań jeszcze… Nie było jednak czasu, ani osoby której chciała je zadać.
- A czy sądzisz, że pozostali pozwoliliby ci iść w odwiedziny? - Axel spojrzał na Karen jednym okiem. Drugie już było przykryte opaską.
Karen spojrzała na niego i uniosła jedną brew. Cień uśmiechu przekradł jej się po ustach
- A czy sądzisz, że ktoś zdołałby mnie zatrzymać, gdybym się uparła? - odpowiedziała. Rudowłosa umiała być uparta, musieliby ją chyba przywiązać do drzewa. Axel odpowiedział uśmiechem.
- Odwiedziny będą możliwe - odpowiedział Koalh. Po krótkiej chwili dodał - Dla jednej, dwóch osób… z wykluczeniem Alexandra.
Axel podszedł do Kolaha i objął go jedną ręką.
- Do zobaczenia. - Skinął głową dziewczynie, po czym nasunął opaskę i objął syrena w pasie, splatając palce. - Gotowe. Możemy ruszać.
Karen kiwnęła głową
- W porządku. W takim razie… Szerokiej drogi i proszę, uratujcie ją. - Pożegnała ich i cofnęła się nieco, ale jednak ciekawa jak będzie wyglądać to całe ‘odpłynięcie’...
Co ciekawe, syren musiał zrobić jeszcze kilka kroków w głąb wody, by jego ciało zanurzyło się powyżej pasa. Po tym, po prostu zniknęli wraz z większą falą, która przykryła ich głowy, gdy zniżali się akurat w dół.
Karen po tym jak zniknęli wzięła wdech. Axel zostawił ją z naprawdę dość… Ciężkimi informacjami. A teraz czekało ją jeszcze trudniejsze zadanie. Skonfrontować z tą wiedzą resztę. Obróciła się w kierunku obozu i ruszyła, opuszczając plażę.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-11-2016, 18:26   #146
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Prawie jak w więzieniu… (Axel)

Podróż na powrót do wioski aalaes’fa była łudząco podobna do podróży z wioski… z tą różnicą, że teraz to Axel musiał sprężyć wszystkie mięśnie by podczas pędu jaki fundował mu Koalh nie puścić się go.
Nim się zorientował, że to już koniec, z wody został uniesiony w górę. A chwilę po tym stał znów na nogach.
- Możesz ją zdjąć - odparł rudowłosy mężczyzna, sam oddalając się od Axela na kilka kroków.
Axel przez moment zastanawiał się, czy ponownie trafił do tej samej dziupli, co przedtem, po czym skorzystał z pozwolenia - ściągnął opaskę i rozejrzał się .
Zdecydowanie był w tym samym miejscu co poprzednio. Jednak tym razem, kilka kroków przed nim stał… a właściwie wisiał w powietrzu blondyn.




Nie był to Gallano. A jego wzrok przejawiał ciekawość.
- Oh! Gdzie moje maniery! - powiedział nagle i dopiero po kilku chwilach przyglądania się - Jestem Wallerio, ale wszyscy mówią do mnie Wal. Wiem, może się źle kojarzyć… jak wal… w sensie wal w coś… ale nie, raczej zwykle nikogo nie walę, więc nie musisz…
-Wal! - Koalh obejrzał się na wróża, kładąc przy tym Dominikę na posłaniu, na którym leżał wcześniej Axel. Brzmiało jakby go upominał, albo ponaglał.
- Axel, ale to chyba wiesz. Dzień dobry. - Axel skinął uprzejmie głową, przypatrując się równocześnie starszemu aalaes. - Eh, nawet nie wiem, czy witacie się uściskiem dłoni, wybacz. I na dodatek zajmujemy ci łóżko...
- Uściskiem dłoni? - zaciekawił się Wal. - To znaczy? Pokażesz mi? Mam ściskać twoją dłoń? - i już jego obydwie ręce podążały w kierunku prawej dłoni Axela.
Axel wyciągnął rękę, by uścisnąć dłoń Wala.
- Zwykle wystarcza jedna. Ale i obu można użyć... - Pokazał, jak to zrobić. - To jak się witacie? - Dla odmiany on się zainteresował. - O, przepraszam. Są ważniejsze sprawy, niż omawianie obyczajów aalaes i ludzi... - Spojrzał na Dominikę, z wyraźnym zmartwieniem.
- Oh, tak… - Wal zabrał gwałtownie dłonie i skierował się w stronę Dominiki. Usiadł przy dziewczynie, plecami do Axela i spokojnie zaczął badać tak jak uprzednio Koalh dokąd doszło zaczerwienienie, oraz palce dziewczyny. Rudowłosy mężczyzna zaś odsunął się od łóżka i skierował w stronę gdzie stał Axel, ale ominął go idąc dalej w stronę dziury zasłoniętej liśćmi.
- Uściskaj ode mnie Dafne - poprosił Axel, odprowadzając Kolaha wzrokiem, lecz nie ruszając się z miejsca.
Rudowłosy uśmiechnął się lekko pod nosem. Nie było w tym nic złośliwego, ot po prostu uśmiech.
- Z przyjemnością… - odpowiedział jednak nieco kąśliwie. - Nie ruszaj się stąd - poprosił po tym.
- Pozostanę tutaj do odwołania - obiecał Axel. Tylko nie przesadzaj z tymi przyjemnościami, pomyślał, po czym ponownie spojrzał na Dominicę i na zajmującego się nią Wala.
Mężczyzna mruczał coś pod nosem i akurat wstawał by podlecieć do stołu zastawionego flakonikami. Zaczął w nich nieśpiesznie przebierać.
- Czy mogę jakoś pomóc? - spytał Axel. - Czy będę ci przeszkadzać, jeśli będę ci zadawać pytania?
- Tak, tak, oczywiście… możesz pomóc. Usiądź tu sobie… - Wal odstawił od stołu jedno z krzeseł - i nie kręć się. Nie dotykaj nic. - Po czym znów zaczął mamrotać coś pod nosem i przeglądać flakoniki, chociaż trzy miał już w jednej dłoni. - Oh! Możesz ją rozebrać? - poprosił jakby nagle zapłonęła mu w głowie jakaś żarówka. Dominika bowiem nadal była ubrana, nikt nie zdjął jej nawet podartej do połowy bluzki.
- Niczego nie dotknę - zapewnił Axel. - Nie będę niczym słoń w składzie porcelany.
Podszedł do Dominici. Rozdarł bluzkę do końca i zaczął ściągać pozostałe kawałki t-shirta. Nie przejmował się ani tym, że Wal może patrzeć, ani tym, że gdyby Dominica nagle otworzyła oczy, dałaby mu po pysku mocniej, niż Monika potraktowała Gallano.
Po chwili w ślady t-shirta poszedł i sportowy stanik, tym razem jednak ściągnięty w sposób bardziej delikatny. Co prawda bezwładna Dominica nie ułatwiała mu zadania, ale w końcu dał sobie radę.
- Tyle wystarczy? - spytał.
Wal spojrzał do tyłu, najpierw na Dominikę, później na Axela jak na kogoś kto sobie z niego żartuje… ale w końcu pokiwał krótko głową dodając do tego “hmm, hmm”.
- Wy ludzie jesteście dziwni… - odparł krótko, podchodząc z pięcioma różnymi flakonikami w stronę łóżka.
Axel odsunął się i usiadł na wskazanym wcześniej krześle.
- Dziwni?
- Nooo… dostaliście od eee… - wyraźnie szukał przez chwilę słowa - natury ciało, a zasłaniacie je jakbyście chcieli zasłonić swoje… eee… u was mówi się dusze, nie?
Axel pokiwał głową.
- To wpływ, niestety, cywilizacji - powiedział. - Teoretycznie ubranie powinno chronić przed chłodem, a potem to się przeniosło na inne zachowania. Mi bieganie nago nie przeszkadza, ale inni ludzie uważają, że to nie wypada. Kwestia wychowania. Choćby to miała być spódniczka z liści, a zawsze się w coś wbiją. Szczególnie w obecności płci przeciwnej.
- Aalaes nie próbują ukryć tego kim są i jacy są. Kiedy wy nosicie stroje, wydaje się, że macie wiele do ukrycia. To nie budzi niczyjego zaufania. - Wal cmoknął głośno. Zaczął otwierać jeden z flakoników, którego połowa zawartości znalazła się po chwili na środku klatki piersiowej Dominiki. Mężczyzna zaczął wcierać ją niczym maść.
- Przychodząc do aalales powinienem się... przebrać - powiedział
- Właściwie to ROZEBRAĆ, nie przebrać - wpadł mu w słowo Wal.
- Ja to zawsze nazywam 'strojem urodzinowym' - odparł Axel, zabierając się za ściąganie t-shirtu. - Nie miałem okazji, prawdę mówiąc, ani czasu. Kolah był zbyt szybki. Dafne, wcześniej, dała mi więcej czasu.
Już widzę, co Karen by powiedziała, gdybym zaczął się rozbierać na plaży, pomyślał.
W ślad t-shirtu poszły buty i spodnie.
- Możesz mi powiedzieć, co jej się stało? Co ją dopadło, albo raczej w co się wpakowała.
- Dotknęła madiona - odpowiedział wróż, przekładając Dominikę tak, by dostać się do jej pleców. Te też zaczął smarować maścią - żyją po drugiej stronie rzeki… przeważnie. Są słodkie i niewinne z wyglądu. Powinna jednak wiedzieć, że wszystko co ma jaskrawą barwę może być niebezpieczne. Madiony są jadowite. Przestraszył się, więc… obronił się.
- Ja mu się nie dziwię. I nie mam do niego pretensji, w końcu Dominika jest dużo większa.. Dafne mówiła, żeby niczego nie dotykać. Nie wiem, może Dominica nie zauważyła... Nie było mnie przy tym, może zdołałbym ją powstrzymać.
Axel rozebrał się do końca i przewiesił mokre rzeczy przez oparcie krzesła.
- Nie wiedzieliśmy, jak jej pomóc - dodał.
- I miała słuszność. Lepiej by było jakbyście niczego nie dotykali… - Wal zabrał się w tym czasie za kolejny flakonik. Substancją z niego moczył skrupulatnie palce Dominiki.
- Powinniśmy byli bardzo powoli poznawać całą wyspę - przyznał Axel. - Ale udało się na popsuć wszystko, co się dało. Jak to działa? U nas mamy surowice na różne ukąszenia, a to z pewnością działa inaczej.
- Czy wasze surowice na ukąszenia leczą? - zaciekawił się Wal, nawet zerkając ów ciekawskim wzrokiem na Axela. W końcu ten powiedział, że działa inaczej…
- Można powiedzieć, że neutralizują jad - odparł Axel, który aż tak się na surowicach nie znał. - Ale surowicę się wstrzykuje, co musi nastąpić w określonym czasie. Wszystko zależy od rodzaju węża. Potem organizm sam odbudowuje ewentualne zniszczenia. W większości przypadków.
- Czyli nie leczą? - wróż z uniesionymi brwiami zadał raczej retoryczne w jego mniemaniu pytanie. Po tym skupił uwagę na Dominice. Otwierał po kolei każdą z pozostałych butli, by zaledwie odrobiną płynu który zawierały ozdobić różne miejsca ciała dziewczyny. Pierwsza butla zawierała czerwoną ciecz, którą wróż namalował spiralę na czole dziewczyny. Druga butla miała ciecz w niebieskim kolorze i nią namalował spirale na środku jej klatki piersiowej. Trzecia butla, zawierała zieloną ciecz a namalowana nią spirala znalazła się niższej partii brzucha Dominiki. Czwarta… wróż zaczął pośpiesznie szukać czegoś w około siebie…
- Podaj mi proszę tamten, o tamten flakonik… - wskazywał palcem jeden z flakoników o czarnej cieczy, który stał niedaleko Axela. Łatwo było rozpoznać, o którym mówi, gdyż buteleczka była identyczna z poprzednimi trzema których użył.
- Proszę. - Axel chwycił flakonik i podał Walowi. - Terry, ten, który nacinał Dominice rękę, chciał, jak przy ziemskich wężach, wyssać truciznę. Jakie by były skutki?
- Odpowiednie - odparł Wal odbierając od niego flakonik - a te możesz wszystkie zabrać, tylko ostrożnie. Odstaw tam na stół - wskazał brodą stół. - Wraz z krwią wypłynęła trucizna, więc… mniej jej zostało w organizmie by się rozprzestrzeniać. Gdyby nie to, pewnie już doszła by do serca. Nie miałbym kogo leczyć. - To mówiąc namalował czwarty symbol spirali na dłoni Dominiki, tej którą naciął Terry a którą dotknęła czegoś jadowitego.
Axel odstawił ostrożnie flakoniki, po czym spojrzał na Wala.
- W naszym świecie nazwano by to magią - powiedział. - A gdy zrobisz chwilę przerwy, to ją rozbiorę do końca. Osioł ze mnie. Przecież nie może leżeć w mokrych rzeczach, nawet jeśli tu jest tak ciepło...
Wróż mruknął tylko coś pod nosem, co mógł brzmieć jak potwierdzenie słów Axela. Po tym zaś podał mu bez słowa ostatni flakonik, czekając aż go od niego odbierze, co ten natychmiast zrobił..
Wal zaczął mruczeć pod nosem coś w nieznanym Axelowi języku, który zapewne był językiem aalaes, jaki wcześniej mężczyzna już słyszał. Przy tym zaś wykonywał od symbolu namalowanego na ciele Dominiki w górę, co zaiste nadawało temu co robił wrażenia, że odprawia jakiś rytuał.
Axel nie zamierzał przerywać czynności wykonywanych przez wróża. Nie zamierzał również, przynajmniej chwilowo, dzielić się z Walem swoimi wrażeniami i skojarzeniami.
Usiadł na krześle i czekał, aż tamten skończył.
A trwało to dobre z piętnaście minut, gdy nagle ciałem Dominiki wstrząsnął potężny dreszcz. Wal jak gdyby nigdy nic położył dłoń na środku klatki piersiowej dziewczyny, tak, że jej koniuszki dotykały namalowanego wcześniej symbolu… a ten zajaśniał złotym światłem, pokrywajac się nim niczym magiczną warstwą pyłku. Chwilę po tym to samo stało się z czerwonym symbolem i zielonym symbolem. Czarny symbol na dłoni dziewczyny bardzo powoli i opornie zamieniał się w złoty i świecący jak pozostałe. Ale ten, sprawiał dziwne wrażenie, jakby wypalał dłoń, a nie tylko malował się na niej.
- Czy pozostanie jakiś ślad po tym zabiegu? - Axel wpatrywał się w dłoń Dominici. Reakcja czarnego symbolu tak się różniła od pozostałych, że nie oparł się ciekawości.
Wal odpowiedział dopiero gdy symbol zakończył złocenie się.
- Będzie żyła i nikt nie będzie musiał obciąć jej ręki… - spojrzał na Axela tak, jak patrzy się na kogoś kogo chciałoby się pouczyć, co jest złe a co dobre. - Jeśli zostanie jej ślad na dłoni, to chyba niewiele, hmm?
- To też rozważaliśmy, jako czarną ostateczność... - mruknął Axel. - Nawet jeśli zostanie dziesięć blizn, to i tak nic w porównaniu z brakiem ręki. Całe szczęścia, że w czas trafiła w odpowiednie ręce. Mam wrażenie, że bez problemu dogadałbyś się z moim pradziadkiem. - Uśmiechnął się. - Kiedy, mniej więcej, Dominika dojdzie do siebie?
- Niebawem powinna odzyskać przytomność. Na początku może mieć problem z czuciem w ręce. Całej. Ale to dobrze. Z czasem wróci… - Wal nieśpiesznie zaczął wstawać przyglądając się przy tym Axelowi.
- Coś się stało? - spytał Axel.
- Coś się stało? - powtórzył Wal. - Pójdę sprawdzić jak się sprawy mają. Zajmij się nią dobrze. Nie wychodź stąd… przyniosę wam zaraz coś do jedzenia.
- Nie ruszę się - zapewnił Axel. - Co mam zrobić, gdyby nagle coś zaczęło się dziać z Dominicą?
- Nie zacznie - zapewnił go wróż. - A jakby co… hmm… krzycz. Czy raczej eee… wołaj. - Mężczyzna zaczął kierować się do zasłoniętego liśćmi okręgu, który stanowił wejście, wyjście i okno… dziupli.
- W takim razie będę cierpliwie czekać, aż wrócisz. A potem, jeśli będziesz mieć czas, z przyjemnością z tobą porozmawiam. - Axel wstał i podszedł do łoża.
- O tak, tak… - Wal ucieszył się na słowa Axela. - Masz mi tyle do opowiedzenia, a ja mam tyle pytań - potwierdził chęć rozmowy.
- Jeśli tylko będę wiedzieć, to odpowiem na każde pytanie na każdy temat - zapewnił, po czym zaczął ściągać adidasy, które do tej pory tkwiły na stopach dziewczyny.
- Idealnie, idealnie… - wróż ucieszył się ponownie, po czym odsunął dłonią liście i zniknął za nimi nim dało się zauważyć co ukrywają.
Axel nie zamierzał tego sprawdzać. Zaufanie, jakim go obdarzono, było czymś na tyle cennym, że nie warto było ryzykować i usiłować podejrzeć coś, co, być może, miało pozostać ukryte przed jego oczami.
Postawił adidasy pod ścianą, po sekundzie dołączyły do nich jego mokasyny - równie mokre. Potem ściągnął z Dominiki przemoczone spodnie dresowe, które powiesił na oparciu kolejnego krzesła, a następnie, z nadzieją, że Dominica się nie obudzi, i że nikt nie wejdzie w tej chwili do dziupli, rozebrał dziewczynę z majteczek, po czym przykrył ją kocem.
Usiadł na brzegu łóżka i nastawił się na czekanie.
Miał czas, więc postanowił zrobić listę pytań, które przy najbliższej okazji postawi Walowi
 
Kerm jest offline  
Stary 30-11-2016, 18:40   #147
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień IV - obóz - Plany na legowisko i wieści o naradzie

Gdy Axel oddalił się z Karen i syrenem niosącym Dominikę, myśli Moniki spoczęły na delfinie. Było jej przykro… powinni zrobić coś z nim zanim zabiorą się do roboty… do przygotowywania legowiska. Uniosła znad jego ciała spojrzenie na Alexa.
I wtedy przemknęła jej przez głowę jeszcze jedna myśl. Do tej pory ksiądz jako jeden z ważniejszych powodów spania z dala od innych podawał możliwość, że chorej Dominice będą przesyłać dodatkowe koszmary. Myśli miał wciąż pochmurne, martwił się o Dominikę, był lekko przybity “Gapą”, z początku nie bardzo skojarzył o co jej chodzi. Po krótkiej chwili skinął głową i uśmiechnął się lekko. Potwierdził. Pomyślał o tym, że można wciąż potraktować to jako sprawdzenie czy tym razem ktoś będzie miał w chacie nie swoje sny, oraz o tym, że Monika mogłaby chcieć spędzić noc w mniejszym gronie myśląc o propozycji Kolaha.
Alex spojrzał przelotnie na Terry’ego.
“Nie wiem tylko, czy to dostateczny powód by odrywać kogokolwiek od innej pracy” Skinął głową wymownie ku skałom.
“Może nadal warto sprawdzić, czy to moje sny, czy kogoś innego?” zapytała Monika, po tym jak w jej myślach nastąpił krótki, trudny do odczytania mętlik.*
“Dobrze” Alex kiwnął głową patrząc na dziewczynę. “Skończymy jeść i pójdziemy znaleźć odpowiednie miejsce”.
Monika zgodziła się, tym samym wstając by nabrać odgrzanego curry. W myślach przesłała mu pytanie, wyobrażając sobie dwie “miski” i jedną “miskę”. Zupełnie jakby pytała, czy on też chce. Kiwnął głową przesyłając jej myśli w których wciąż był głodny. W głowie miał trochę bałaganu, był dosyć zamyślony, i starał się ukrywać część myśli przed Moniką. I wice wersa, bo Monika też wiele myśli pośród mętliku próbowała przed nim ukryć. W końcu zaś przerwała ów więź. Wracała akurat z dwoma pełnymi muszlami jedzenia.
Alex wziął od niej porcję i jadł bez słowa i skupiając się tylko na jedzeniu, od czasu do czasu jedynie zerkał na ciało Gapy.
W pewnym momencie poczuł, że Monika położyła dłoń na jego ramieniu. Chociaż nie towarzyszyły temu żadne myśli.
Położył swoją rękę na jej nie patrząc na nią, nawet cieszył się, że odcięła więź, jadł po prostu patrząc przed siebie.*


Poprzednie drewno opałowe było zbierane w większej ilości wczoraj, dokładnie tak, żeby dzisiaj, kiedy mieli nosić kamienie oraz penetrować wyspę, nie potrzebowali tego robić. Ale skoro była chwila wolnego, to oczywiste, że warto było chwilę zająć się czymś, żeby oszczędzić sobie i innym późniejszego wysiłku. Dlatego właśnie Terry niespecjalnie uczestniczył w owych grupowych zebraniach, naradach czy raczej kłótniach. Natomiast chrust był neutralny światopoglądowo, za to służył wszystkim. Między innymi za to cenił Ilham, która po średniociekawym początku ogarnęła się oraz pracowała dla wspólnego dobra. Oczywiście byłoby fajniej, gdyby łatwiej dawała sobie pomóc, co choćby Karen jej proponowała, ale nie oczekujmy wszystkiego. Jednak pomimo owych drobiazgów znamionujących obcość pochodzenia, szanował ją oraz jej działanie. Było trochę podobne do zbierania chrustu, aczkolwiek chrust miał tą przewagę, że można było spokojnie w samotności pomyśleć, a naprawdę było o czym. Przede wszystkim oczywiście o najwspanialszej na świecie dziewczynie, czyli Karen. Była dzielną, mądra, potrafiąca godzić, ale też niekiedy twardo, lub nawet gwałtownie, stanąć przy swoim. Miała wspaniałą wyobraźnię i została obdarzona niewątpliwym talentem literackim, ale umiała także twardo stąpać po ziemi. Jednak pokochał ją nie dla tych, niewątliwie wspaniałych cech, lecz pokochał, bo była sobą. Nikt nie wie, czym jest miłość, nikt nie wie, dlaczego nadchodzi, lecz każdy wie, kiedy nadeszła. Terry również rozpoznał owo dziwne uczucie tkliwości oraz szczęścia, kiedy Karen stała przy nim, to absolutnie jednoznaczne poczucie wyjątkowości dziewczyny, pewność, że właśnie przy niej chciałby spędzić swoją epokę. Ale wyspę zamieszkiwali też inni. Rozbitkowie oraz tubylcy. Każdy spośród nich był inny. Na przykład Alexander. Ogólnie Boyton niekiedy zgadzał się z jego opinią. Jednakże obecnie istniały takie alternatywy:
- nie pozwolą wziąć Dominici i dziewczyna umrze,
- nie pozwolą wziąć Dominici i dziewczyna przeżyje,
- pozwolą wziąć Dominicę i tamci wyleczą dziewczynę, po czym zwrócą,
- pozwolą wziąć Dominicę i tamci nie wyleczą dziewczyny,
- pozwolą wziąć Dominicę i tamci wyleczą dziewczynę, ale jej nie oddadzą, wykorzystując jako wymuszoną matkę nowych pokoleń tubylców.
Wszystkie teoretycznie były możliwe, jednak biorąc pod uwagę stan Dominici najprawdopodobniejsza była pierwsza, trzecia i ewentualnie piąta. Dlatego jakby nie było, 2:1 za poproszeniem ich o pomoc dla przytrutej dziewczyny. Przy czym, uznając za prawdziwe słowa Axela, że zna tego syrena oraz że przedstawiła mu go Dafne, jeśli dobrze pamiętał, to piątka raczej także była mniej prawdopodobna. Dla Alexandra, najważniejsze było, żeby nie zrobili jej dziecka, po prostu nie zgwałcili. Trudno byłoby rzec, czego chciałaby sama nieprzytomna Dominica, czy zgodziłaby się ponieść osobiste ryzyko? Straszliwie ciężkie dylematy. Terry najzwyczajniej chciał wierzyć, że wszystko będzie dobrze oraz że podjęli właściwą decyzję. Monika wydawała się za to uosobieniem łagodności, noooo aż do czasu spotkania Gallano, ale tak czy siak myśląc o niej, wyobrażał sobie pewną sentymentalną, w dobrym tego słowa znaczeniu, polską sielskość. Bowiem właśnie tak kojarzył mu się jej kraj, poznany z filmów na Discovery Channel. Wsie spokojne, wiatraki, skanseny, kobiety chodzące w strojach ludowych oraz mężczyźni w charakterystycznych kapeluszach. Niewiele miast oraz mnóstwo emigrantów, którzy względnie szybko zaadaptowali się do zachodnioeuropejskiego stylu. Przypuszczał wprawdzie, że telewizja pewnie dosyć naciągała rzeczywisty obraz, no ale taka sielskość właśnie jakoś Monice pasowała. Ciężko natomiast było mu cokolwiek powiedzieć o Wendy, właściwie, uświadomił sobie, nawet jakoś nie rozmawiał z nią ani razu jeszcze. Ponadto pozostawał ten Augusto, którego nie znali jeszcze wcale. Rozbitkowie jednak stanowili jedną kwestię, zaś tubylcy drugą. Istniały dobre wróżki, choć nieco płoche niekiedy, jak Alaen i Gallano. Przy czym naprawdę polubił Alaen. Szkoda, że nie mogli się komunikować, bowiem była naprawdę bardzo miła. Terry miał nadzieję, że nie wpadnie jej tylko prosić ją, ażeby wiadomo, żeby przespał się z nią dla dziecka. Pomimo sympatii niekłamanej, musiałby odmówić. Biorąc jakoś pod uwagę Dafne, tubylcy mogli kochać i kochali jak normalni ludzie. Pewnie więc poprzedni rozbitkowie nauczyli ich, że wymiana: dziecko za uwolnienie z wyspy, jest całkiem dopuszczalna. Pewnie niektórzy faceci, a raczej głównie oni byli rozbitkami, jako marynarze, wręcz palili się do odgrywania roli ogiera rozpłodowego. Dla tubylców więc taka propozycja, jak Gallano, mogła stanowić więc pewną normę. Ech, machnął ręka na te wszystkie myślowe wygibasy. Ponieważ już miał całkiem sporą wiązkę, ruszył do obozu rozbitków.

Tymczasem z plaży powracała właśnie Karen. I choć na jej twarzy gościł spokój, to w jej ruchach było pewnego rodzaju napięcie, którego wcześniej nie było. Co więcej, jeśli Monika zechciała zajrzeć jej do głowy, zderzyła się z piosenką. Pisarka ściśle skupiała się na wyobrażaniu sobie słów tekstu, nie pozwalając na przejście innym myślom w żadną stronę. Rozejrzała się po wszystkich w pobliżu ogniska. Przy osobie Alexandra nastąpiło zachwianie w wizji piosenki, ale zaraz uwagę Karen przykuł wyłaniający się spomiędzy drzew Terry z chrustem. Kolejny zgrzyt w śpiewanej opowieści o selkie… Rudowłosa spróbowała się do niego uśmiechnąć i niekoniecznie najoptymistyczniej jej to wyszło, ale Terry oddał jej taki normalny.
- Mam wam… Trochę do przekazania… - zaczęła i przełknęła ślinę
- Chcecie mieć to z głowy, czy wolicie nie myśleć o tym dzisiaj i pogadamy rano? - przebłyski rozmowy z Axelem zaczęły jej się przekradać na pierwszy plan, ale Karen spojrzała na Monikę, by zorientować się, czy ta je ‘czyta’.
- Wolałbym wiedzieć, na czym stoimy - powiedział ukochanej dziewczynie Boyton, który nie widział powodu do przekładania informacji. Rozumiał bowiem, że Axel, albo syren przekazali jej coś istotnego. Przynajmniej właśnie tak wyglądała. Dlatego lepiej chyba było usłyszeć, zamiast denerwowania się.
- Ja też, odkładanie nic nie da - ksiądz zgodził się z Terrym.

Karen westchnęła i ruszyła bliżej w ich stronę. Zatrzymała się w końcu. Splotła dłonie przed sobą i popatrzyła po obecnych
- Dobrze by było, gdyby wszyscy słuchali, włącznie z Ilham, ale nie chcę jej przeszkadzać w pracy, więc poprosiłabym, żeby ktoś jej to potem przekazał… - zaczęła mówić spokojnym, lecz dość poważnym tonem
- Powiem co mam do powiedzenia, a potem możecie pytać. Niestety sama nie znam wszystkich informacji - zaznaczyła dla dodatkowego rozjaśnienia sprawy
- A więc… Ze względu na to wszystko co działo się w ciągu tych kilku dni… Nasze pojawienie się tu, sytuacja z Gallano, atak syreny, wycieczka Dominiki na drugą stronę rzeki, spotkanie z a’vo…Wszystkie Aalaes zwołały coś w rodzaju rady - Karen zerknęła na Alexandra
- Pojawiły się na niej ponoć nawet te całe aalaes, które nie bywają zazwyczaj na wyspie. I w bardzo dużym skrócie, właśnie ważą się nasze losy tutaj. A przez nasze nierozsądne zachowania, cóż… Oczywiście zdania są poważnie podzielone. I z tego co usłyszałam, nie pada zbyt wiele propozycji, które by się nam spodobały. Mamy na pewno poplecznika w osobie Dafne i tego Augustyna, dlatego nie zastaliśmy go w jego włościach… - Karen wciągnęła powietrze przed najtrudniejszą częścią
- I nie mamy żadnego wpływu na to jaką decyzję podejmą. Nie możemy zrobić z tym kompletnie nic. Musimy siedzieć i czekać na osąd. Moim zdaniem, najlepiej byśmy postarali się tylko nie pogorszyć bardziej swojej sytuacji - pisarka popatrzyła po dziewczynach, a potem zmartwione spojrzenie oparła na Terry’m
- Co do Dominiki, no to zajmą się nią. Dwie osoby mogą ją w ciągu tych kilku dni odwiedzić. Wyłączając Alexandra, przykro mi, ale aalaes wyraźnie nie przepadają za tobą - Karen spojrzała na Alexandra i miała naprawdę nadzieję, że mężczyzna nie postanowi teraz czegoś idiotycznego. Westchnęła po raz kolejny, najwyraźniej zachowując dla siebie nieco ciężaru informacji.
Wendy prychnęła cicho na wieści, że Dominikę może odwiedzić każdy poza Alexandrem. Poza tym, nic nie komentowała ewidentnie udając, że jest bardzo zajęta obrazkiem… który najwyraźniej skończyła już jakiś dobry czas temu.
- Przepraszam? - Ksiądz aż się zakrztusił. - Jak to… wyłączając mnie? Rudy tak sobie ustalił?
Karen skrzywiła się i wzruszyła ramionami
- Nie wiem kto tak ustalił. Przekazuję tylko informację… - odparła. Bo w sumie nigdzie nie było powiedziane, że to Kolah to ustalił. Równie dobrze po nockoutcie na Gallano to a’fa go nie chciały bez kontroli w wiosce. Karen nie wiedziała.
- Nie było wiadomo, czy Dominika będzie przeniesiona do nich. To wyszło tutaj… - Ksiądz zastanowił się nad czymś. - Chyba, że zdecydowali, że ją zabiorą i kto jak często może ją odwiedzać, zanim jeszcze wiedzieli czy jest potrzeba aby ją do nich stąd zabrać. - Popatrzył gdzieś w bok. I odłożył niedojedzone curry.
- Idę poszukać miejsca na noc. - Wstał z miną pełną żalu i bezsilności. Monika wstała niemalże równo z księdzem. Najwyraźniej miała zamiar iść z nim.
- Słusznie alboli niesłusznie, po prostu nie lubią cię - powiedział spokojnie Terry do Alexa. Później mówił już do wszystkich pozostałych. - Aczkolwiek nie podzielam kompletnie uwagi o nierozsądnych zachowaniach, bo niby cośmy zrobili? Przypuszczam, że zwyczajnie są wkurzeni, że istniejemy na tej wyspie oraz to jest główny element sytuacji. Widocznie spokój jest dla nich ważnym dobrem, zresztą dla każdego jest. Jednak słusznie, że niespecjalnie mamy wyjście, że możemy tylko czekać oraz że trzeba siedzieć maksymalnie cicho, bowiem nie wiadomo co może im przyjść do głowy. Jeśli natomiast mają cokolwiek do nas, naprawdę wystarczyło wysłać kogoś, kto wyjaśniłby nam, co tutaj wolno, czego zaś nie wolno, zamiast półsłówek, niezrozumiałych sugestii oraz innych takich. Osobiście gwarantuję, że posłuchałbym, bowiem jeśli odbywa się wizytę, wypada się dostosować do obyczajów gospodarza. No nic, Alex, pomóc ci przy tej sprawie, o którą prosiłeś?
- Ale jesteśmy… sami nas tu wciągnęli, w osobie ich księżniczki. - Ksiądz skrzywił się. - Wiesz Terry, myślę, że problem nie lezy w tym by się dostosować do nich. Problem w tym, że oni traktują nas jak robactwo plugawiące ich wyspę. - Patrzył wciąż na Gapę. - I mają teraz zagwozdkę. Potraktowac jak dziwki lub klacze rozpłodowe, wygonić jak szczury, lub wytępić jak karaluchy. Jak na ludzi, na nas nie patrzą. - Spojrzał na sierżanta i uśmiechnął się cynicznie. - Przepraszam, własnie patrzą jak na ludzi. Tym są dla nich ludzie. Tym dla nich my jesteśmy. - Machnął ręką. - Jak nie masz nic przeciwko to możemy iść, dzięki za pomoc.
Karen zmarszczyła nos, gdy Alexander powiedział to wszystko tak cholernie dosadnie. Ale częściowo było też tak, że popełnili kilka drobnych głupot, których nie powinni byli robić. Cóż. Lepsze gadanie, niż jakby Alex zaraz miał próbować coś głupiego zrobić. Karen popatrzyła na Terry’ego. Była bardzo niespokojna i widać to było po niej
- Zjem… I pójdę posiedzieć w ogrodzie, gdy skończycie… Przyjdziesz do mnie? - zwróciła się do Terry’ego i była w jej tonie prośba.
- Przecież wiesz, że tak - uśmiechnął się do niej. - Nie wiem, ile nam tam zejdzie, ale popracuję ostro i wracam. Zaś Alex, właściwie możesz mieć sporo racji, choć zasadniczo także wydaje się, że wśród nich są tacy, co myślą sensownie, a są tacy, co chcieliby tylko tłuc. Szczerze mówiąc, podejście podobne, jak wśród ludzi, jeśli więc jacyś spośród nich są specjalnie dumni, to chyba tylko dlatego, że jest ich więcej oraz mają jakieś niepojęte moce. Osobiście poza przejściem Dominici na drugą stronę, za które sama płaci, nie widzę naprawdę nic złego, co tutaj zrobiliśmy. Oczywiście, mogliśmy złamać - przyznał - jakieś istotne reguły, ale ani nie znaliśmy tych reguł, ani ich istotności. Mogli więc zwyczajnie nas o tym dokładnie pouczyć. Miast właśnie tego, woleli robić dysputy. Ano zobaczymy. Wśród ludzi niekiedy wygrywają bardziej rozsądni, może właśnie także u nich się uda identycznie na ich wróżkowej radzie. Chodźmy Alex.
- Chodźmy - Ksiądz nie chciał drążyć. Szczególnie, że z Terrym się zgadzał.
Karen uśmiechnęła się do Terry’ego, po czym zerknęła przelotnie na Wendy i Monikę
- Co rysujesz Wendy? - spytała zaciekawiona. Rysunki dziewczyny były bardzo dobre, nim więc miała zamiar wrócić do jedzenia, lub myślenia o czymkolwiek innym, chciała się trochę rozluźnić.
Wendy zamiast odpowiedzieć, po prostu podała rysowany przez siebie obrazek Karen, by dziewczyna mogła się przyjrzeć. Tym razem przedstawiał on Koalha z wyniosłą miną, na tle spienionego morza i burzowych chmur.
- Czasami mam wrażenie, że to wszystko to tylko sen i lada moment obudzę się znów na promie - powiedziała niebieskowłosa.
Karen przyjrzała się rysunkowi. Po raz kolejny był bardzo dobry. Rudowłosa uniosła spojrzenie na Wendy
- A ja z jednej strony chciałabym, żeby był to sen… A z drugiej nie, czułabym się bardzo źle, gdyby okazało się, że rzeczywiście to wszystko to tylko fantazja… - Karen pokręciła głową. Może i wiele było spraw, które najchętniej by odsunęła, ale był w tym wszystkim jeszcze Terry, a jego oddać nie chciała. Westchnęła
- Już to mówiłam, ale świetnie rysujesz… - dodała pisarka, po czym zabrała się za jedzenie, które sobie zaraz nałożyła.
- A ty świetnie piszesz… wspominałam kiedyś o tym? - Wendy uśmiechnęła się do Karen, starając się tym razem nie wyglądać na fankę, która chce poprosić o autograf.
Karen uśmiechnęła się z wdzięcznością
- Wyłapałam po twojej minie, kiedy przedstawiłam ci się za pierwszym razem. Hm… A którą książkę lubisz najbardziej? - lubiła o to pytać osoby, z którymi rozmawiała, albowiem to zawsze co nieco mówiło o ich charakterze. Przyglądała się Wendy z zainteresowaniem, kontynuując swój posiłek.
- Najbardziej? - Wendy zrobiła wyraźnie zamyśloną minę. - Kot czarownicy - odpowiedziała po kilku chwilach. - Aaaa na drugim miejscu Skrzydła Anioła. - Uśmiechnęła się ponownie. - A ty? Którąś ze swoich książek lubisz najbardziej?
Karen uniosła brew. Zaciekawiło ją oczywiście, czemu Wendy wybrała właśnie Kota Czarownicy, jako swój najbardziej ulubiony tytuł. Książka poruszała dość kontrowersyjny temat dziecięcej prostytucji… Kobieta nie drążyła jednak. Słysząc, że na drugim miejscu są Skrzydła Anioła, uśmiechnęła się. Chyba wszyscy jej czytelnicy doceniali to dzieło jako szczególne
- Trudno mi określić. Widzisz… Jako twórczyni każdej z tych opowieści, darzę wszystkie moje książki sentymentem. Więc trudno mi rzec, czy którąś wolę bardziej. Wszystkie mają w sobie coś wyjątkowego. Bo w każdą włożyłam cząstkę siebie - odpowiedziała dziewczynie szczerze pisarka. Domyślała się, że Wendy zrozumie, skoro była artystką.
- Kiedy ja rysuję obrazy, mam takie, do których przywiązuje się bardziej i takie do których przywiązuje się mniej. Chociaż zazwyczaj ludziom podobają się odwrotnie niż mi samej - niebieskowłosa zaczęła zakręcać flakonik z czarnym atramentem. - Chyba czas… poszukać Ilham. Jak myślisz? Długo jej nie ma… - zerknęła na stertę kokosów, które dotychczas zniosła Iranka.
Karen kiwnęła głową na jej słowa. Fakt, ona też spotkała się w rozmowach z innymi z ciekawostką, że niektórzy bardziej cenili sobie zupełnie inne sceny niż ona. Choć tak najzabawniejszy był dla niej sposób w jaki ludzie próbują dojść do tego, co miała na myśli w niektórych fragmentach tekstu. Tworzą niesamowite historie i niemal filozoficzne debaty, kiedy odpowiedzi zazwyczaj są dużo bardziej proste. Pisarka również zerknęła na stos kokosów
- Chcesz iść jej poszukać? W porządku, ale nie chodźcie nigdzie za daleko i tak mamy już dość wrażeń jak na jeden dzień - poprosiła rudowłosa, sama kończąc powoli posiłek.
Wendy westchnęła głęboko.
- Nie wiem czy cokolwiek jest w stanie powstrzymać Ilham przed chodzeniem tam gdzie chce. Wydaje mi się, że nie bardzo… zwraca uwagę na to co mówią inni, zwłaszcza gdy opowiadają co dziwnego dzieje się na wyspie. Sama nie wiem, jak mam jej powtórzyć to wszystko co dziś usłyszałam…
Karen skrzywiła się nieco
- Cóż… Mówienie jej wprost mogłoby dać jakiś efekt, ale z drugie strony… Nie chcemy, by wpadła w panikę. To niestety nic nie da, a już na pewno nie pomoże. Po prostu ostrzeż ją. Myślę, że motyw złych porywających wróżek by dał jakiś efekt, ale kto wie… Chyba nie znam jej zbytnio dobrze, by móc ocenić co by do niej dotarło - kobieta pokręciła głową. Starała się coś wymyślić, ale nic racjonalnego i mało drastycznego nie przychodziło jej chwilowo do głowy
- Idę trochę pomyśleć - powiedziała spokojnym tonem Karen, po czym odłożyła liść na którym jadła, podniosła się i ruszyła w stronę ogródka.
- Karen. Zaczekaj… - poprosiła Wendy wstają z miejsca. - Tu nikogo nie ma… nie chce minąć się przypadkiem z Ilham. Może lepiej by ktoś został w obozie. - Nie chciała naciskać, ale zasugerować, to co wydawało jej się cóż… w tym momencie na miejscu.
Karen zatrzymała się. Rozejrzała, po czym kiwnęła głową
- Ok. W porządku - zerknęła w stronę chaty, po czym na Wendy
- Zostanę. Przynajmniej do czasu jak nie wrócicie - zgodziła się pisarka, uśmiechając lekko do niebieskowłosej, po czym ruszyła w stronę chatki. Wyszła z księgą i zaraz przysiadła przy budynku, zaczynając dalej ozdabiać pierwszą stronę.
Wtedy Wendy zaczęła się oddalać w stronę gdzie jak wszyscy wiedzieli rosły palmy kokosowe. Spodziewając się tam zastać Ilham.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 01-12-2016, 01:11   #148
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień IV - poszukiwanie wśród skał, Terry, Alex, Monika

Cała trójka: Alex, Terry i Monika ruszyli z obozu w stronę skał. Plan był prosty: znaleźć wśród nich odpowiednie miejsce by uszykować prowizoryczny jednorazowy obóz dla dwóch osób.
Monika czująca napiętą atmosferę i średnie nastroje milczała - nie tylko w mowie, co było dla niej naturalne, ale również w głowach panów - po prostu wpatrując się w stronę skał do których szli.
Rzeczywiście faktycznie, nie układało się wszystko dobrze, ale też można powiedzieć, że akurat pojawił się stan przesilenia. Albo właściwa strona, albo konieczne będzie ruszenie szarymi komórkami, żeby wyjść jako tako cało. Póki jednak co, zwyczajnie nie czuł tej sytuacji były sierżant, albo raczej, przypuszczał, że rada tubylców, których nazw na “a” kompletnie nie mógł zapamiętać, sama sieje mętlik. Byli podobni nadzwyczaj do ludzi, wykazywali identyczne wady oraz zalety. Przyjmując to założenie, mają potworną chyba dyskusję obecnie, przekrzykiwanie się, wyzywanie od “baranów” oraz tym podobne. Wreszcie po owej kłótni wyjdzie jakaś średnia, po odrzuceniu propozycji skrajnych. Dlatego raczej nie obawiał się specjalnie, że coś tam wykombinują nieodwracalnego. Raczej stawiał na którąś z opcji pośrednich i liczył tylko, że nie będzie to propozycja zrobienia z mężczyzn ogierów rozpłodowych w zamian za wyjście. Takie coś, nawet gdyby było konieczne, zniszczyłoby pewnie jego związek z Karen. Ani ona, ani on niewątpliwie nie zapomnieliby tego i nawet, jeśliby wykreślili ten fragment historii grubą kreską, zaś dziewczyna wybaczyłaby mu, tkwiłoby to wewnątrz nich niczym przeszkadzająca zadra.
- Czyli co, potrzebny będzie chrust oraz najlepiej jakaś miejscowa odmiana mchu na leżankę - powiedział Terry do Alexa. Jednocześnie dotknął dłonią Moniki, dając sygnał, że nadaje swoje myśli. Najpierw wyobraził sobie, jak zbierają gałęzie, potem mech. Przy okazji pojawiły się wewnątrz jego myśli gigantyczne zapałki ze znakiem zapytania, jako iż zastanawiał się, czy Alex wziął coś użytecznego do niecenia ognia. Kolejny pytajnik pojawił się przy wyobrażeniu szałasu, choć po prawdzie na jedną nockę w tak ciepłym klimacie chyba żadne takie dodatkowe schronienie nie było potrzebne. Dodał także głosowo - Jakby potrzebny był szałasik, także potrafiłbym zrobić, ale to już potrwałoby dłużej. Faktycznie, w myślach Moniki pojawiło się potwierdzenie: nie wzięli ze sobą nic do rozpalenia ognia. Ale z drugiej strony, było na to jeszcze wiele czasu. Na początek było trzeba znaleźć przecież odpowiednie miejsce. Dziewczyna była wdzięczna Terry’emu, że chce im pomóc. Zaś Terry cieszył się, że sympatyczna Polka lubi go, a nie tak, jak myślał wcześniej. Sierżant chyba stanowczo lepiej się czuł wśród ludzi, którzy darzą go jakimś pozytywnym uczuciem.

Alex oraz Monika nie potrzebowali chyba takiego dużego ognia, jak główna siedziba, gdzie po prostu istniała kwestia przygotowania posiłków. Tutaj natomiast chodziło o skrawek światła, więc chrustu mogło być wiele mniej, po prostu tyle, by został podtrzymany ogieniek. Natomiast szczerze mówiąc, za mchem się jakoś nie rozglądał, więc tutaj była kwestia poszukania. Chciał pomóc, wrócić potem do Karen oraz może jeszcze znaleźć kilka wiązek chrustu do ogniska pod domkiem, albo ewentualnie zacząć znosić kamienie na piec. Praca konieczna była dla ich jakiego takiego utrzymania. Biorąc także pod uwagę fakt zaspokajania potrzeb, szczególnie w białko, warto było pomyśleć, ażeby spleść jakiś sak, coś typu prymitywnej sieci, na ryby. Ostatecznie mieli dozwolone pożywianie się nimi.
- Nie, szałas niepotrzebny na jedną noc - Szkot potwierdził to o czym w kwestii zaawansowanego schronienia myślał Terry - Czy będzie mech nie wiem, w razie czego może starczą liście palm. Oprócz chrustu przydały by się dwa trzy większe polana, by żar i tlenie się ognia wytrzymało większość nocy.
- Tyle znajdzie się stosunkowo szybko. Mam niejaką wprawę w zbieraniu chrustu, pewnikiem większych kilka polan także bez problemu odnajdziemy - Boyton dodał lekko uśmiechając się. - Palmowych ewentualnie liści, jakby nie było mchu, nie zabraknie na pewno. Po prostu pokażcie mi gdzie, wtedy biorę się za robotę, ażeby było i światło i jakaś wygoda.
Ksiądz kiwnął głową i rozejrzał się trochę bezradnie. Przebywanie na łonie natury było dla niego równie znajome jak piknik na księżycu. Znając jego zorientowanie się w przyrodzie, wybrane przez niego miejsce byłoby pewnie w obrębie nocnego przypływu.
- Rozejrzyjmy się. - Powiedział idąc głębiej. - Hm… Terry? Co zrobimy jak aalaes wybiorą jakąś złą opcję? Typu wybicie nas, lub zmuszenie dziewczyn do… no wiesz.
- Nie wierzę w to pierwsze. Jeśli się kłócą pomiędzy sobą, to najpewniej sami nie wiedzą co robić i nie pójdą aż tak ostro. Tym bardziej, że takie działanie nie trzymałoby się kupy i narobiło im także problemów, bowiem chyba próbowalibyśmy się bronić, wziąć zakładników etc. Ale według mnie to się nie stanie, więc nawet nie ma co rozważać. Natomiast drugie - urwał krzywiąc się - tooo mieeejmyyy nadziejęęę, że się nie stanieee oraz niee złożąąą tej propooozycjiii - powiedział przeciągle. - Bowiem nie wierzę, że dziewczyny pójdą na to. Oczywiście, nie wiem … ale po prostu nie wierzę, a to oznaczałoby, hm, nie wiem co, ale … musielibyśmy się bardzo pilnować, bo mogliby pewne rzeczy zrobić przemocą. Wprawdzie przypuszczam, że takie wróżki jak Alaen brzydzą się niektórymi działaniami, to wśród syren oraz tych wężowatych bywają istoty, które mają inne podejście. No cóż, zobaczymy. Jednak słowo daję Alex, liczę, że takie hipotetyczne możliwości zostaną zastopowane przez tych rozsądniejszych tubylców. Naprawę, nie chcę im robić nic złego. Nikomu nie chcę i nie chcę, żeby ktoś zrobił coś złego mi lub moim bliskim. Jeśli jednak przyszłoby co do czego, będę próbował bronić, bowiem wtedy chyba nic innego nie pozostanie nam.
Alex milczał podczas długiej tyrady Boytona, zastanawiał się nad jego słowami.
- Próba obrony, gdyby poszło tak jak “zakładamy” i mamy nadzieję, że nie pójdzie… - Powiedział jakby wsłuchując się we własne słowa, oceniając jak to brzmi i czy wypowiedziane na głos najpierw przez Terry’ego, później przez Alexandra jest jakoś realne? Możliwe? - Oni nie muszą stosować przemocy Terry. - Ksiądz kopnął jakiś kamyk. - Oni mogą oczarować. W strefie pierwszej nocy tylko dzięki Dominice nie poszedłem na ich wezwanie. Dziś w morzu jedna ruda… tylko dzięki delfinom nie pogrążyłem się w miłości uwielbieniu i chęci służenia jej, popłynięciu choćby na dno. - Spojrzał na ex-sierżanta. - Owszem, brzydzą się przemocą, ale jak uznają, że wykorzystają do rozrodu całą naszą ósemkę, to nie muszą po nią sięgać. Wystarczy przechwytywać nas pojedynczo, byśmy nie mogli wzajemnie pomagać sobie oprzeć się urokowi.
- Nie byłoby łatwo, zdaję sobie sprawę i dlatego naprawdę bardzo chciałbym, żeby wszystko jakoś poszło polubownie. Miałem wystarczająco widoków parszywych na wojnie, żeby chcieć kolejnych i nie chciałbym, nawet broniąc się, zrobić im krzywdy. Tylko, że wtedy pewnie nie dałoby się tego uniknąć - urwał Terry. - Poczekamy, będziemy wiedzieć. Stanowczo póki co, nie warto się zamartwiać czymś, co nie powinno się stać. Przypuszczam bowiem, że raczej powinni odrzucić owe niemiłe rozwiązania. Skupmy się raczej na drewnie oraz miękkich liściach - sierżant powiedział swoje. Chyba nikt więcej, nawet sami tubylcy, nie znali wyniku debaty. Dlatego właśnie nie chciał rozprawiać więcej na ten temat. Nie życzył tubylcom zła, wręcz przeciwnie, ale nie miał zamiaru być cielakiem idącym na rzeź, ani dopuścić, żeby ktoś inny został tak potraktowany. Ponadto Karen … bardzo nie chciał, żeby została przymusową matką. Przymusowy seks, czy to wymuszony siłą, czy szantażem, to draństwo oraz zwykły gwałt, takie coś przyzwoitemu komukolwiek, niekoniecznie człowiekowi, powinno wydawać się po prostu absolutnie odrażające. Liczył więc, że wśród owych tubylców znajdzie się trochę istot podzielających wspomniane poglądy. Prędzej natomiast mogli postawić warunek, że mężczyźni zapłodnią ich kobiety. I co więcej, nawet mogli zostać nauczeni przez poprzednich rozbitków, którymi pewnie byli właśnie mężczyźni - marynarze, że to wręcz fajna rzecz, którą bardzo chętnie oraz przyjemnie zrealizują.
Terry wychwycił jakąś przelotną myśl Moniki, odnośnie słuszności jego słów. Analizowała akurat możliwość pojawiania się na wyspie marynarzy, którzy pewnie nie mieli nic przeciwko pięknym aalaes, zwłaszcza po miesiącach podróży…
Alex nie był tak optymistycznie nastawiony do sprawy jak Boyton, ale wobec widocznej niechęci tamtego do ciągnięcia tematu spasował i nie drążył dalej..

Niewiele piękniejszych widoków jest, niż nadmorska skała, na której siadują ptaki, zaś fale rozbryzgują się o nią, siejąc tysiącami kropel w nieodmiennie powtarzającym się od mileniów tańcu. Otoczone dwoma morzami, po jednej stronie - piasku, cudownie mieniącym się setkami odcieni żółtozłotej barwy, po drugiej - lazurowej wody. Tak, jak promienie dwóch słońc igrały kolorami piaszczystej plaży, bawiły się także barwą wody. Niekiedy tworząc wręcz fantastyczne barwy: szafirowe, szmaragdowe, kobaltowe … Splatające się odcienie błękitu oraz soczystej zieleni mieszały się pędząc do brzegu, gdzie tworzyły lśniącobiałą pianę. Śliczne, miejscami przezroczyste, jakby tylko osnute lekką mgłą, miękką, delikatną, jakby taką … archetypicznie kobiecą … Spośród tej miękkości wystrzeliwała nieco w górę twarda, mocna, gruba skała, jakże inna swoją prozaiczną szarością od cudownego kolorytu otoczenia. Była inna, jakby pochodziła z innej rzeczywistości, która wbiła się mocarnie w ową niezwykle piękną delikatność. Solidna niczym korzeń prastarego drzewa, skropiona setkami kropel wilgoci wyrzucanych przez fale, które raz za razem napierały na nie, jakby chciały owej bliskości, jednocześnie zaś wchodząca w nie, rozcinająca swoją twardością. Właśnie owe skały zaczęli przeszukiwać zagłębiając się pomiędzy nie. Były stare niczym świat. Wiatr, drobinki piasku oraz słona woda odcisnęły na nich swoje niezatarte piętno, ale nadal wznosiły się z dumą, niczym rycerz rzucający wyzwanie. Gdzieniegdzie gładziutkie, niczym pupa niemowlaka, gdzie indziej zaś chropowate, jak dłonie spracowanego drwala.

Początkowo niewiele udało się znaleźć. Albo jakieś miejsce, teoretycznie dobre, było zbyt wilgotne i pasowałoby prędzej do gąski, niźli człowieka, albo było zbyt mało wygodne. Od biedy tak naprawdę nadawały się jedynie dwa, choć także nie stanowiły ideału. Jedno byłoby całkiem sympatyczne dla pojedynczej osoby. Ładnie osłonięte i od wiatru i od morza, zapewniało całkiem niezłą kryjówkę. Długie na jakieś dwa metry i szerokie, pewnie drugie tyle, może nieco mniej. No dobra, sporo mniej, przyznał Terry szczegółowo się przyglądając. Jedna osoba plus ognisko - świetnie. Dwie osoby plus ognisko - chyba na siedząco, uznał sierżant, zaś pewnie podobne wnioski mieliby też pozostali towarzysze wyprawy. Drugie byłoby wręcz idealne. Większe bowiem, miało kształt wydłużonego jaja, na którego jednym końcu możnaby rozpalić ogień, na drugim zaś spaliby ludzie. Tyle jednak, że owe jaja na końcu były puste. Z obydwu stron dłuższych otaczały je stosunkowo wyższe partie skały, ale na końcówkach swobodne przeloty zapewniały nielichą atrakcję pod postacią wygwizdówka. Spore odsłonięte kawałki oraz podłużne skały sprawiały, że wewnątrz jaja siedziało się niemal non stop, niczym w przeciągu. Lekka bryza morska nagle nabierała siły przynosząc ze sobą nie tylko powiew, ale także od czasu do czasu jakieś lżejsze krople słonej wody, które jakimś sposobem zapałętały się w nadmorskim powietrzu. Czyli ewentualnie do wytrzymania, ale też nie całkiem dobrze. Może Monika oraz Alex znaleźli coś lepszego, pomyślał wojak ruszając ku swoim towarzyszom. Pewnikiem pozostało przeszukanie drugiej części skał, bardziej oddalonej od obozu, licząc na jakieś miejsce spełniające wszystkie oczekiwania.

To właśnie przez ten czas robili Alex i Monika. Ksiądz uważał, że jeżeli już będzie tu jakieś wygodne na nocleg miejsce, to raczej po wewnętrznej stronie skalistego cypla. Łagodny łuk otulający niewielką zatoczkę przy plaży, kończył się przebiegając już praktycznie równolegle do brzegu. Logiczniejszym zdawało się poszukać czegoś od strony obozowiska, zatoczki, po wewnętrznej części łuku skał, niż od zewnętrznej, gdzie fale biły w kamienie. Łażenie w trójkę nie miało jednak sensu, a Alex nie chciał wychodzić na nieprzydatnego.
Wciąż miał ponure myśli, ale widząc iż ten nastrój zaczyna udzielać się Monice skrył swoje obawy pod płaszczem rozpatrywania urokliwości tego miejsca. Fale uderzały o skały niezbyt mocno, ale wystarczająco aby żywioł kreował tu naturalne rozbryzgi wody. Było tu trochę jak na falochronie. Rozbawiony puścił jej obraz w swojej głowie kota balansującego po ciemku po skałach w celu oddalenia się od legowiska za potrzebą. Żałosny miauk i chlupot.
Zaraz jednak skupił się na innym obrazie, na takim jaki mógł i chciał zobaczyć tu rano:



Skały z tej strony były gorzej dostępne niż te od strony zatoczki, rwały się czasem niewielkimi przepaściami przez które wystarczyło dać susa, czasem zaś większy głaz wymuszał potrzebę obejścia go i nie zachęcał do wdrapywania się nań śliskawą od wody powierzchnią. Było w tym coś poetyckiego, jak walka żywiołów. Twarde skały, synowie ziemi skupione w grupie ramię w ramię jak w średniowiecznym ‘murze tarcz’, opierając się nawale córek morza, dzikim nieskoordynowanym atakom fal. Jednocześnie jak wszystko na tej wyspie więcej było w tym uroku niż skojarzeń ze srogim bojem. Nie jak pole bitwy i zacięta walka, a bardziej jak grupa chłopców w święto Beltane skupiająca się w grupie, podczas gdy wokół nich wirują już dziewczęta w szalonych tańcach. Zbliżające się czasem ze śmiechem, nęcące pląsające czasem na odległość dłoni by dotknąć, otrzeć się o tego kogo sobie upatrzyły na tę noc płodności i radości. Chłopcy zaś jak te skały stojący cierpliwie, wołający do dziewcząt lecz nie dołączający do nich. Zerkający ku ogniskom starszym, czekający aż ojcowie schleją się i pójdą spać.

Alex parę razy pomagał Monice podając jej dłoń i rozglądał się. Tak jak mu się zdawało z tej strony nie było szans na znalezienie jakiegoś dobrego miejsca na nocleg, miał nadzieję że Terry znajdzie coś od strony zatoczki. Patrząc przed siebie i widząc podobne skały ciągnące się aż po łagodny skręt tracił nadzieję i przestawał widzieć sens w ryzykowaniu kąpielą po ześlizgnięciu się z jakiegoś głazu. Ale nie proponował powrotu. Głównie dlatego, że wspólne przepatrywanie urokliwego rumowiska wraz z Moniką i jej bliskość, sprawiały mu przyjemność. Poza tym… niedaleko tych skał mieszkali ich poprzednicy, mogli używać tych skał do czegoś, choćby połowu krabów, mogły zachować się ślady po nich, a nie badali jeszcze zewnętrznej części skalnego rumowiska. To znaczy oni nie badali. Axel dwie noce tu spędził i pewnie część dnia, z Dafne. Ksiądz wątpił jednak by Lacroix’owi chciało się być użytecznym i zbadać kamienny brzeg, a nawet gdyby to uczynił… Szanse, że podzieliłby się tym z grupą mogły być podobne do szans na przybycie tu straży przybrzeżnej w celu poszukiwań ocalałych.

W pewnym momencie jednak pomiędzy głazami, na pewnej wysokości od poziomu fal mignęła mu czerń. Wzrok Alex miał bystry jak jastrząb, rzadko coś uchodziło jego uwadze, toteż wejście do jaskini wypatrzył pomimo dosyć trudnego do zauważenia położenia. Mogła to być jedynie wnęka na dwa, trzy metry, ale nawet takie niewielkie skalne zagłębienie dawałoby osłonę przed wiatrem i bryzgającymi falami. O ile było wystarczająco szerokie by zmieścić tam posłanie dla dwojga. Zresztą nawet jak było by wąskie to od biedy można by zrobić legowisko wzdłuż wejścia, ale mogłoby być trochę ciasno i by przespać noc musieliby mocno się do siebie…
Urwał te myśli zupełnie nie wiadomo czemu nagle mocno zachęcony czymś do sprawdzenia.

Wejście okazało się całkiem szerokie… i definitywnie było to wejście do jakiejś nadmorskiej pieczary. Szło trochę w dół i miast tylnej ściany półmrok kończył się czernią. Alex spojrzał na Monikę. Mieli swoje miejsce na nocleg. W myślach pokazał jej miękkie posłanie z lisci tu ze skałami po bokach i nad głową. Jednocześnie zauważył w nich problem z wygodnym spaniem przy pewnym obniżaniu się podłoża w głąb, oraz potrzebę sprawdzenia co jest głębiej. Niby nie było na wyspie drapieżników, ale… Problem leżał w tym, że głębiej było zapewne o wiele ciemniej. Księdzu stanęły włoski na karku. W myślach Moniki przemknęła propozycja powrotu po coś z czego można by zrobić pochodnię. Dziewczyna zaczęła rozważać, co takiego mogło by za nią służyć.
- Teeeeeryyyyyy! - krzyknął głośno, ale takim tonem, by Anglik nie odczytał tego za wołanie o pomoc czy inne tarapaty w jakie mogli się władować.
- Idę! Idę! - odpowiedział mu krzyk stosunkowo niedaleki. Widocznie sierżant właśnie szedł szukając ich, kiedy dotarło do niego wołanie Alexa. - Idę, właściwie już jestem.
Sierżant powoli wyłaniał się zza kamiennych zasłon nadbrzeżnych skał. - Znalazłem dwa miejsca, które od biedy nadawałyby się, choć nie idealne. Jedno trochę za ciasne, drugie natomiast świetne, ale zbyt przewiewne. Jak tam wasze poszukiwania - w jego umyśle dodatkowo pojawiła się skała, nad którą huśtał się wielki znak zapytania.
- Popatrz, miejscówka idealna. - Alex pokazał Terry’emu dosyć szerokie miejsce do pieczary. - Z metr dwa od wylotu, bez wiatru, bez bryzgów fal. Problem tylko w tym co tam dalej Drapieżników tu podobno nie ma, ale głupio kłaść się spać nie wiedząc co po człowieku wypełznie do morza, lub będzie latać mu nad głową. Ciemno tam, można zrobić pochodnię i sprawdzić… - zasugerował.
- Niezłe - przyznał Boyton rozglądając się ciekawie. - Jest przymorska, więc drapieżników tu raczej nie ma, ale cóż … Zaraz zobaczymy - wziął kamień oraz rzucił do środka, po nim kolejny oraz jeszcze garść. Wyskoczy coś, czy nie wyskoczy, polecą daleko, czy raczej nie, odbiją się od ścian, czy ogólnie od kamienia, lub piasku, może wpadną do wody? Raczej był przekonany, że nie ma co się spodziewać czegoś bardziej niebezpiecznego typu powiedzmy wiewiórka, jednak jakieś małe gryzonie owszem, dlatego kilka garści małych kamyków wypłoszyłoby ewentualne stwory. Nic jednak się nie stało. Nic nie poruszyło. Nic nie wyskoczyło. Zupełnie jakby jaskinia była całkowicie pusta i nie kończyła się tuż, tuż a biegła dalej w głąb skał.
- Natomiast pochodnia - mówił ciskając owe kamyczki - nie mam ani zapałek, ani niczego takiego. Znaleźć drewno oraz otoczyć jakąś ściółką nie problem, ale czymże moglibyśmy podpalić?
Ksiądz sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej zapalniczkę znalezioną przy ciałach nad morzem. Spróbował odpalic, zdążyła wszak już przeschnąć. Po trzeciej próbie zamigotał jasny płomyk.
- Hm. wobec tego decyduj. Wydaje się, że jaskinia ciągnie się dalej. Póki co nie zapluskało tam nic, więc pewnie nie ma tam w najbliższej odległości lustra wody. Jednak szczerze mówić, raczej uważałbym. Schodzi ona trochę ku dołowi. Kij wie, czy nie bywa zalewana w czasie mocniejszych fal, albo sztormów. Wprawdzie ani jednego, ani drugiego nie zobaczyłem, ale jesteśmy od niedawna właściwie. Według mnie spenetrować można, tak względnie szybko, ale ryzykować na całą noc, cóż, osobiście odradzałbym. Ponadto ognisko w jaskini mogłoby być ryzykowne, jeśli dym nie chciałby uciekać do wyjścia - mówił to jednocześnie wyobrażając sobie poszczególne sceny oraz teoretyczne niebezpieczeństwo zalania. Lepiej być przegwizdanym przez wiatr, albo się cisnąć, niż uciekać przed napływającą wodą. - Jeśli mam lecieć po pochodnię, to zaraz pójdę. Potrzeba jedynie kilka ułamanych konarów, trochę suchych liści oraz wiecheci trawy, którymi się owinie ich końcówki. Na długo oczywiście nie wystarczą, ale przynajmniej parę minut każda. Przynajmniej chyba.
- Okey, to zróbmy tak. Sprawdzimy jakoś niezbyt głęboko, może się kończy. Pochodnia nieodzowna, a ja widziałem takowe tylko na filmach. - Ksiądz uśmiechnął się lekko zawstydzony. - Jak ciągnie się daleko w głąb, to odpuścimy… Tak się zastanawiam… - spojrzał na oboje i myślał do dziewczyny to co mówił do Terry’ego: - Alaen mówiła, że Aalaes’vo uciekły pod ziemie, do góry i mają zakaz przekraczania rzeczki. Ale czy to działa pod ziemią? Jak ta jaskinia ciągnie sie nie wiadomo dokąd, to nie tylko tu spać nie będziemy, ale i w ogóle nocleg na skałach… - urwał, dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Dobrze, wobec tego odpocznijcie. Znaleźć trzy gałęzie w lesie to nie problem. Zaraz się uwinę. Liście oraz trawę także. Moment wrócę z trójką ładnych pochodni - powiedział Terry szybko idąc w las. Wiadomo, pracować trzeba, ale uczciwie rzecz biorąc, to myślał o szybkim powrocie do Karen. Pewnie Monika mogła zauważyć, więc uśmiechnął się do niej przepraszająco. Co jak się okazało, według Moniki nie było potrzebne, bo doskonale to rozumiała. Terry znał swoje obowiązki wobec innych oraz powinność, no ale po prostu nie mógł nic poradzić, że pewna dziewczyna zajmowała jego myśli. No nic. Szczerze powiadając, ciężko w lesie nie znaleźć kilku gałęzi. Trawy oraz liści także nie brakuje, ale trzeba było wszystko robić z pewnym pomysłem. Najpierw gałąź. Dokoła niej na czubku, liście, nabite lub przyłożone, ściągnięte długimi pasmami trawy. Prosta rzecz, ale pomimo tego trzeba wiedzieć, jak się to robi. Jednak wykonanie nie stanowiło problemu. Kwadrans potem sierżant szedł ponownie do Moniki oraz Alexa niosąc pod pachą trzy prymitywne pochodnie. Szacował ogólnie je na może dziesięć, może tuzin minut świecenia. Czyli ewentualnie można było wejść w głąb połowę wspomnianego czasu.

Podziwiając robotę Terry’ego, a raczej jej efekty, Alex pokiwał głową z uznaniem. Chwilę się natrudził aby podpalić dwie przyniesione pochodnie.
- Proponuje iść z dwiema, a jak się skończą to odpalić trzecią na drogę powrotną. Czas ile będą dawać światło to czas na eksplorację. Ok?
- Doskonały pomysł - faktycznie, Alex rzucił bardzo rozsądną uwagą. Bardzo Boytonowi się to podobało, bowiem po prostu nie musieli liczyć czasu, gdyż odmierzały same pochodnie. - Kiedy wejdziemy do środka, uważajmy ma płomień. Jeśli będzie rozwiany, to dobrze, bowiem jest przeciąg oraz dalsze wyjście. Podobnie jeśli będzie ładnie płonął. Ale najmniejsze zachwianie oraz gaśnięcie oznacza, że trzeba zwiewać czym prędzej.
- Okey. Gotowi? - Ksiądz nie czekał na potwierdzenie, wziął jedną zapaloną pochodnię, a w drugą Monikę za rękę. Nawet rozświetlany ogniem wewnątrz pewnie było dość mrocznie. Wolał mieć chociaż namiastkę fizycznego wsparcia. Ruszył wgłąb, choć ostrożnie i z niepokojem rozglądając się co chwila.
- Pozwól mi przodem, jakby co wyprowadzisz Monikę - zaproponował Boyton trzymający drugą rozpalona pochodnię, na co Alex przystał.
Korytarz wydrążony w skale ciągnął się dość długo i kręto w dół. Cały czas utrzymując wysokość około dwóch metrów i szerokość idealną dla dwóch idących obok siebie osób. Przy zapalonych pochodniach wszyscy dokładnie mogli zobaczyć, że nad sufitem unoszą się dziwne kule. Nic jednak nie robiły. Wyglądały nawet niegroźnie, trochę jakby… pływały w powietrzu. Były tak wysoko, że nie dało się do nich dosięgnąć wyciągniętą w górę dłonią. To znajdującej się najniżej brakowało dobrych trzydziestu centymetrów. Albo kilku więcej, gdy próbowała to zrobić nieco niższa od mężczyzn Monika.

Płomienie pochodni płonęły ładnie. Nie wskazywały na to, że dochodzą do drugiego wyjścia, ani do miejsca w którym miałoby im brakować powietrza.
Dopiero po pewnym czasie dotarli do miejsca, które wyglądało jak wydrążone w skale przejście do jakiegoś pomieszczenia. Zdecydowanie jaśniejszego niż korytarz, jakby wpadało tu światło.
Nie stanowiło też wątpliwości, że to przed nimi to pomieszczenie. Przez wnękę bowiem było widać póki co jedną rzecz… drewnianą komodę, na której ustawiono rozmaite kształtami morskie muszle.
Komoda sprawiła, że Alex rozdziawił szczękę.
Terry wciąż szedł lekko przodem, wspólnie wkroczyli do… Co to u licha było? Pieczara? Jaskinia? Czy może domostwo? Tak to zresztą wyglądało. Łoże, komoda, stół, krzesła, szyba na morz… Szyba? Nie, szybą to z pewnością nie było, a jednak woda gładką taflą urywała się jakby nie miała tu dostępu na linii wylotu pieczary w toń morską. Na zewnątrz była rafa koralowców o wprost bajecznych kolorach, wokół nich pływały kolorowe ryby, wszystko to w promieniach słońca oświetlającego niezbyt głęboko położone tutaj dno. To stąd w pomieszczeniu panował leniwy półmrok i pochodnie były jedynie dodatkiem pomagającym wychwytywać szczegóły.
Ksiądz wciąż zszokowany popatrzył to na Terry’ego, to na Monikę, a jego wzrok zaraz prześlizgnął się na łóżko. Jedna z kul, właściwie jedyna z tych jakie do tej pory widzieli, wisiała niżej. Na wyciągnięcie ręki. Jednak nie to zwróciło uwagę Szkota. Sukienka, która Dafne miała na sobie ostatbnio leżała na posłaniu malowniczo spływając po boku łoża.
- No to ja już rozumiem czemu on wolał nocować “na skałach” - mruknął podchodząc do kuli zawieszonej w powietrzu.

Magia. Panowała tu definitywnie. Woda oddzielana od wnętrza… niczym. Kule wiszące w powietrzu, lewitujące nad nimi. Zastanawiał się z czego są, ale na razie bał się dotknąć.
- Aalaes nie mają ochoty ni pozwolenia na przybywanie do nas. Wystarczyłoby, aby Dominikę zostawić tutaj i… - wskazał na naturalne wyjście na morze.
“Mamy chyba miejsce na noc…” pomyślał do Moniki i uśmiechnął się. “Oj… mamy... “ usłyszał w odpowiedzi.
- Wiesz co - wydusił wreszcie Terry, zaszokowany podobnie jak jego kompani - chyba nie potrzeba zbierać chrustu, zaś mech chyba także jest zbędny echem tamtego tego …
Niesamowita atmosfera miejsca oddziaływała na Boytona niczym łyk dobrej zielonej herbaty. Niesamowite. Feeria kolorów oraz poczucie, jakby dostał nagle okno do podmorskiej koralowej rafy. Wszystko wydawało się po prostu niesamowite. Terry nie miał okazji nurkować, ale słyszał od płetwonurków, szczególnie tych bawiących się snurkowaniem, że czuje się wtedy taką bliskość oraz przyjaźń pięknej przyrody.
- Myślę Moniko oraz Alexie, że raczej pozostawię was tutaj samych. Jest pięknie, ale moja pomoc wam niepotrzebna, zaś przy jakiejś okazji pewnie ponownie przyjdę popatrzeć oraz powiem wszystkim innym, bowiem ukrywanie tego wspaniałego miejsca przed nimi byłoby bardzo nieładne wobec nich - Terry zaczął się zbierać do wyjścia. Dotykając dłoni Moniki szybko wyobraził sobie obraz Shreka myślącego “do widzenia”. Monika była jeszcze trochę w szoku na widok pomieszczenia, co Terry mógł odczytać nie tylko z jej myśli, które na moment połączyły się z jego, ale i wyrazu twarzy. A w tym uroczym miejscu miała zostać sama z Alexem… Terry mógł poczuć pod tym adresem mieszankę ciepłych uczuć i wątpliwości. Zaraz jednak Monika skupiła się na nim. Mimo wszystko chciała mu bardzo podziękować, za chęć pomocy. W jej mniemaniu Terry był złotym człowiekiem. Uśmiechnęła się do niego przekazując mu tą przyjacielską myśl, co faktycznie wprawiło Boytona we wspaniały humor. Bardzo polubił tą przemiła dziewczynę.



Planował ruszyć szybko do wspólnej chaty. Trzeba jeszcze było trochę popracować. Chciał przede wszystkim jednak opowiedzieć Karen oraz zobaczyć oczywiście swoją piękną dziewczynę.
- Echm… - Alex był trochę rozkojarzony. - Jasne… dzięki. Dołączymy wkrótce, wcześnie jeszcze, sporo przed wieczorem będzie można jeszcze zrobić. I… dzięki Terry. - Uśmiechnął się lekko, tym razem do Boytona.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 01-12-2016 o 01:14.
Kelly jest offline  
Stary 14-12-2016, 17:28   #149
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wróżkowe pogadanki

Trochę czasu minęło… Axel nie musiał patrzeć na zegarek, by stwierdzić, że było to ponad 20 minut. W końcu jednak liściasta zasłona rozstąpiła się na tyle, by Wal mógł się przez nią przedostać. On i wielka taca z jedzeniem, którą niósł przed sobą.
- Obiadek - odparł dość wesołym tonem głosu, sam wyglądając jakby stało się coś po jego myśli. - Obudziła się?
- Zdawało mi się przez moment, że chce otworzyć oczy - powiedział Axel i wstał - ale nawet jeśli uchyliła je odrobinę, to natychmiast z powrotem zamknęła. Jeśli to - spojrzał na tacę - uwzględnia i nią, to trochę na to za wcześnie. Chociaż wygląda smakowicie - dodał. Przypomniał sobie, że ostatnio jadł ze dwie godziny temu, samotnego banana. Trochę mało, jak na tyle wrażeń.
- Mam sprzątnąć ze stołu, czy lepiej będzie, jeśli wezmę tacę, a ty poustawiasz wszystko tam, gdzie powinno być?
- Sprzątnąć? - zdziwił się Wal wpadając Axelowi w słowo. - Ale co tu sprzątać? - I rozejrzał się po tych słowach jakby autentycznie szukał czegoś… brudnego, chociaż jego wzrok jakoś omijał stół, na którym nie było miejsca nawet na tacę, gdyż cały zastawiony był chaosem w postaci butelek, buteleczek, flakoników i takich tam.
Axel już chciał zacytować słowa o bałaganie na biurku i umyśle, przypisywane Einsteinowi, ale darował sobie. Nie mówiąc o tym, że w zamiłowaniu do porządków wcale nie był lepszy od Wala.
- Gdzie zatem powinna się znaleźć taca, a gdzie my? - spytał. - Możemy usiąść na podłodze. Chociaż jestem pewien, że masz i inne pomysły.
Można by przesunąć Dominicę i usiąść na łóżku. Może zapach jedzenia by ją obudził...
- Jedzenie zwykle stawia się u nas na stole. Po to są… - powiedział Wal - zresztą, ta tradycja przyszła tu od was, ludzi, tak jak kilka innych… - dodał bardziej mruknięciem, jakby nie ze wszystkich ów tradycji był zadowolony. W tym czasie podlatywał do stołu.
- Mieliśmy iść z Dafne na piknik... - mruknął Axel, nieco się przy tym skrzywiwszy. - Daj tę tacę i zapoczątkujemy jakąś nową tradycję. Albo wrócimy do tej sprzed epoki stołów. Co ty na to?
- Przecież się zmieści… - powiedział Wil, po czym utrzymując tacę jedną ręką, drugą od nadgarstka po łokieć zaczął upychać dalej flakoniki… no, ten tego… sprzątał.
Axel czekał cierpliwie... acz z pewnym niepokojem obserwując zmiany, zachodzące na stole i czekając, aż pierwszy flakonik z trzaskiem rozbije się na podłodze - z trudnym do przewidzenia efektem.
- A może by tak parę odstawić na półki? - zaproponował nieśmiało.
- Ale na półkach nie ma miejsca. - Wal rzucił słuszną uwagą; nie było miejsca, bo panował tam bałagan godny tego, jaki był na stole. - Potrzebuję więcej półek!
I całe szczęście, nic nie zleciało. Chociaż jeden z flakoników z gęstą niebieską cieczą zawisł w takiej pozycji, że byle chuchnięcie w niego z pewnością spowoduje jego upadek.
Axel zrobił krok i chwycił flakonik.
- Wybacz mój brak wiary - powiedział. - Co jest w środku?
- W środku? W środku czego? - Wal rozejrzał się po pomieszczeniu - Tam? - wskazał drewnianą ścianę, która wyglądała… po prostu jak drewniana ściana bez przejścia, drzwi, okna, półki… czysta ściana i już.
- Nie, nie. W tym flakoniku. - Axel przez moment zastanowił się, czy wszystkie wielkie umysły są nieco... roztargnione. A potem spojrzał na stół, zastanawiając się, gdzie by wcisnąć to, co trzymał w dłoni.
- Aaa… flakonik. Myślałem, że mówisz o łazience. To też tradycja, która przyszła od was, ludzi. - Wróż uniósł wzrok na flakonik przyglądając się mu przez chwilę. - To wywar z oslessa - odpowiedział wróż. - To taki kwiat. To dość ciekawe, wyobraź sobie… - przy tych słowach wróż podsunął wolne krzesło w swoją stronę i wszystko wskazywało na to, że ma zamiar na nim usiąść. - Że kwiaty są białe. Ale wywar z nich zawsze wychodzi niebieski. Kiedy zerwiesz taki kwiat i zostawisz zerwany na słońcu również robi się niebieski. To dziwne zjawisko nie zostało do tej pory wytłumaczone przez żadnego z aalaes.
- Czy ten kwiat ma jakieś znaczenie? Dafne mnie uprzedzała, że lepiej niczego nie zrywać, nie wąchać i lepiej z daleka omijać wszystko, czego się nie zna. Ten kwiatek należy do tej samej kategorii - patrz na mnie i się nie zbliżaj?
- Oh, ależ oczywiście! Chociaż… i tak, i nie… Odpowiednio użyty może być oczywiście przydatny. Ale… źle użyty wywoła po prostu halucynacje. - Wal uśmiechnął się lekko, jakby do jakiegoś wspomnienia. - Noooo… co w niewielkich ilościach nie zawsze jest… ten… niebezpieczne. Noo… eee… częstuj się - wskazał tacę, sam siadając na (2 cm nad) krześle i chwytając kawałek ananasa.
Axel odstawił flakonik i poszedł w ślady gospodarza, jednak miast ananasa sięgnął po owoc granatu.
- A czy myślałeś kiedyś o tym, by zamiast drzwi zrobić szafę na kółkach? - spytał. - Miałbyś do dyspozycji kolejne dziesięć czy więcej półek.
Wróż zmarszczył brwi.
- Szafa, która stoi na kółkach? Ale z czego kółkach? I po co szafa stojąca na okręgach, przecież przez to nie będzie w niej więcej miejsca… - przyglądał się przy tym Axelowi tak, jakby cały czas analizował możliwości jego pomysłu i próbował sobie wyobrazić te… kółka czy okręgi, na których mężczyzna chce postawić szafę.
- Szafa stoi zamiast przejścia, tamtego. - Axel spojrzał ścianę, za którą ponoć kryła się łazienka. - Chcesz tam wejść, to odsuwasz szafę. A w pozostałych momentach szafa stoi, nafaszerowana flakonami i butelkami.
- Na Ziemi, w starych budowlach, za takimi szafami ukrywano tajne przejścia - dodał. - I nie było pustych, niewykorzystanych ścian.
- Aaa… ah! Genialne! Chociaż… - Wróż ugryzł ananasa i nie odzywał się póki go nie przełknął - ...czy flakoniki nie spadałyby z półek za każdym razem, gdy otwierałbym wejście do toalety?
- Wystarczyłaby mała listwa, przybita taki kawałek - Axel pokazał palcami - nad półką. Żaden flakonik by się nie ześlizgnął, i każdy można by bez problemów wyciągnąć.
- Nad półką… nad półką… - zamruczał Wal, znów gryząc ananasa i znów nie odzywając się póki jego usta nie były puste - ale co z tymi mniejszymi? Nie lepiej na półce, na jej skraju?
- To już zależy od tego, jakie duże są flakony, pojemniczki, butelki. - Axel dla odmiany poczęstował się kawałkiem ryby. - Jako że to byłaby twoja szafa, możesz wymyślać takie półki, jakie chcesz i ogradzać je jak chcesz. Widziałem kiedyś nawet półki, w których ktoś porobił przegródki, ale nie wiem, czy to jest aż takie praktyczne.
- Ale to zmniejsza półki… niedobrze… Robiłeś kiedyś sam takie półki, które ukrywają drzwi? - zapytał wróż.
- Niestety... Widziałem je tylko w działaniu. - Axel pokręcił głową. - Ale to nie powinno być aż takie trudne. Kto robił te wszystkie półki? I meble?
- Te akurat zrobił Augustyn - odpowiedział Wal. - Ale później nauczył on robić meble kilku Aalaes. Więc teraz rzadko proszą go o pomoc w robieniu mebli.
- Niektóre pomysły są dobre - powiedział Axel. - A niektóre niepotrzebnie utrudniają potem życie. Chętnie bym z Augustynem porozmawiał. Pewnie jest ciekaw wieści z dalekich stron. Zresztą ty też z pewnością masz mnóstwo pytań... Ale... najpierw chciałem spytać o coś, o co powinienem zapytać dawno temu. Jak się czuje Gallano?
- Ma krzywy nos - Wal skrzywił się lekko - i taki już pewnie zostanie. Ale krew nie leci. Wizja zrobienia z niego wiatru całe szczęście wypadła z głów niektórych aalaes. Niestety pozwoliły mu uczestniczyć w obradach i zabierać głos.
Axel skrzywił się. Kolejny, i jakże ważny głos przeciw agresywnym ludziom. Na dodatek Gallano miał rację. Może nie do końca, ale w znacznej mierze.
- Wiatru? - Spojrzał pytająco na Wala.
- No wiatru… - potwierdził wróż. - Niektórzy uważają, że jego postępek uniemożliwi uzyskanie potomstwa od ludzi, którzy przybyli na wyspę, a dla wielu jest to bardzo istotne. To trochę tak, jakbyś mieszkał w wiosce, która głoduje… przyszedł ktoś, kto ma ziarno… ale ktoś inny źle zaczął z nim rozmowę i cała wioska nie dostanie nawet jednego ziarenka. Więc… prędzej czy później cała wioska umrze z głodu. Rozumiesz?
- Rozumiem. Bardzo dobrze rozumiem. - Axel westchnął. W kwestię zamiany Gallano w wiatr już nie wnikał. A nuż oznaczało to śmierć wróżka. - Moi przodkowie wiedzieli, co to głód. Ale wy chyba jesteście w jeszcze gorszej sytuacji. Zawsze mi się zdawało, że przy tak urodziwych istotach, jak aalaes, nie powinno to stanowić problemów. Większość trafiających tu mężczyzn powinna natychmiast stracić głowy. A może i kobiety...
- Tak, tak… - Wal przerwał mu - ale, jeśli ktoś najpierw dowie się, jak bardzo potrzebujesz ziarna… później będzie w stosunku do ciebie nieufny, gdy zaprosisz go na kolację. Bo wciąż będzie podejrzewać, że jesteś dla niego uprzejmy tylko dla jego ziarna. A jak myślisz, co dzieje się z wioską, która ma ziarno, ale nie rodzą się w niej dzieci?
- Już mówiłem Dafne... Na Ziemi wiele krzywd wyrządzono, porywając i mężczyzn, i kobiety. Moi przodkowie też wyprawiali się na dalekie wyprawy, skąd przywozili sobie żony. Nie zawsze zgodnie z ich wolą. Nie powiem, że pochwalam takie zwyczaje, czy że sam bym tak zrobił, ale wiele rzeczy potrafię zrozumieć. I uważam, że postępujecie nad wyraz uczciwie.
- Czy zdarzały się przypadki odsyłania ludzi, którzy tu trafili? - spytał.
- Oczywiście - odpowiedział Wal, nieco zdziwiony pytaniem, trochę jakby chciał przez to powiedzieć “to nikt ci o tym nie mówił?”.
- Wiem, że są takie możliwości, ale nie zamierzam z nich i tak skorzystać - odparł Axel. - Czy stąd w naszym świecie pojawiły się opowieści o wróżkach, syrenach i naga, czy też czasami odwiedzacie mój świat i ukazujecie się zwykłym śmiertelnikom?
- Cóż… wydaje mi się, że podłoże jest trojakie…. tak, dosłownie TROJAKIE… ale wiesz, to długa opowieść… a ja znów muszę zostawić cię samego…- Wróż obejrzał się na Dominikę. - Prawie samego. Na jakiś czas. Gdy wrócę, z chęcią ci ją opowiem.
- Z przyjemnością wysłucham - odparł Axel. - Drzwi... ta ściana do łazienki, otwiera się bez problemów? Na wypadek, gdybym musiał skorzystać?
Wróź podfrunął do ów wspomnianej wcześniej ściany i po jej prawej stronie położył po prostu dłoń, na wysokości wysuniętej dłoni. Jakby na niczym szczególnym. Axel widział już coś takiego w podwodnym mieście, do którego zabrała go Dafne. Ściana, która po dotknięciu wyjawiła wejście do pomieszczenia. Tu działo się identycznie. Najpierw pojawiły się zarysy drzwi, a później wszystko jakby przesunęło się wewnątrz drewnianej ściany ukazując otwór przez który można było przejść.
- Proste, prawda?
- Olśniewająco proste. - Axel skinął głową.
- W takim razie posiedzę sobie i poczekam - powiedział. - Przyniesiesz jakieś wieści z rady?
Wal skinął potwierdzająco głową, po czym zaczął frunąć w stronę wyjścia, po chwili zostawiając Axela sam na sam z Dominiką.


Jeśli nudzisz się, będąc sam, to kto w twoim towarzystwie jest nudny?
Axel znał to powiedzenie i zawsze się starał, by nie dotyczyło ono właśnie jego. A teraz miał nie dość, że mnóstwo do przemyślenia, ale i mnóstwo do obejrzenia. Co prawda to 'mnóstwo' ograniczało się do dwóch raptem pomieszczeń, a logika nakazywała nie ruszać żadnej mikstury, ale i tak pozostawało jeszcze dość duże pole do popisu. I zwiedzania.


Zaczął od łazienki.
Królowała tu wielka drewniana balia, wpuszczona w podłogę. Wielka, bez problemów zmieściłyby się tu dwie osoby. Misa z wodą stała na drewnianej komodzie. Sedes wyglądał jak pieniek z dziurą, oczywiście przykrytą klapą. W środku chlupotała jakaś jasnozielona ciecz. Czyżby jakiś tutejszy odpowiednik Lysolu czy też CaliCleanu? No ale jak się spłukiwało sedes po użyciu? Wodą z miski? Na szczęście jeszcze nie musiał korzystać z tego dobrodziejstwa cywilizacji.
Na jednej ze ścian wisiało parę ręcznikopodobnych płacht; towarzyszyło im parę pustych wieszaków. O dziwo - ilość znajdujących się w pomieszczeniu flakoników była nad podziw mała - oczywiście w porównaniu z tym, co znajdowało się w sypialni Wala.
Łazienka była ciemna, bez okna oświetlało ją tylko przez wpadające przez drzwi światło. Co prawda pod sufitem krążyła kula, podobna do tych, jakie znajdowały się w jaskini Dafne, ale Axel nie zamierzał jej zapalać.
Dziwny nieco był był brak kranów - albo wszystko tu działało na dotyk, tak jak drzwi, albo też wystarczyło wejść do wanny...
Ten drugi sposób wydał się Axelowi niezbyt prawdopodobny, no bo skąd niby wanna 'wiedziałaby', w jakim momencie się zatrzymać i przestać napełniać? Przez moment zastanawiał się, czy wypróbować pierwszą metodę. Przyjrzał się, czy jakieś miejsce balii, lub jej okolic, nie jest choćby trochę wytarte od stałego używania, ale wyglądało na to, że wszystko co tu było (prócz misy z wodą) jest używane rzadko, o ile w ogóle.
Metodę obmacywania każdej klapki Axel postanowił pozostawić na później. Czekało go jeszcze parę dni siedzenia w tym miejscu, więc nie musiał eksperymentować już w tej chwili. Nie mówiąc już o tym, że miał też szansę dowiedzenia się 'u źródeł', czyli po prostu wypytać Wala, gdy tylko tamten wróci.
Rozejrzał się raz jeszcze po łazience, po czym wrócił do Dominici. Tego jeszcze brakowało, by dziewczyna się obudziła i zaczęła wędrować po sypialni, sprawdzać zawartość flakoników, albo - nie daj Boże - wyszła na zewnątrz. Jeśli Axel się nie mylił, czekałby ją dość długi lot i bardzo twarde lądowanie. A cała wina spadłaby na aalaes w ogóle i na Axela w szczególności. Lepiej było nie spuszczać Dominici z oka.
Może powinien ją, profilaktycznie, przywiązać do łóżka? Nie zwracając uwagi na ewentualne podteksty i przyszłe protesty dziewczyny.


Czekając na powrót Wala Axel powrócił do uroków stołu, a także zaczął się zastanawiać nad okolicznościami, w jakich syrena chciała porwać Alexandra.
Skoro Augustyna na było w domu, a nie było, bo był na radzie, to dlaczego Alexander popłynął do jego domu? Czyżby chciał spenetrować cudze domostwo pod nieobecność właściciela? Takie postępowanie idealnie pasowało do kogoś, u kogo mięśnie zastępowały rozum, a kultura osobista plasowała się na poziomie jaskiniowca. Bo jak inaczej oceniać kogoś, kto uważał, że swą męskość okazuje się waleniem pięściami w klatę lub w szczęki rozmówców.
Axel skrzywił się z pogardą, a potem spochmurniał.
Miał nadzieję, że Alexander nie trafi do ich jaskini. W gruncie rzeczy nie było powodu, by tam łaził. Czy warto więc było zawracać tym głowę Dafne? Ona i tak miała dosyć kłopotów... Ale wiedział, że ta sprawa nieprędko da mu spokój.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-12-2016, 23:18   #150
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień IV - poszukiwanie chrustu, Karen oraz Terry

Karen siedziała przy chatce, w cieniu jej konstrukcji. Pochylona nad pierwszą stroną.
W końcu stwierdziła, że dość ozdabiania. Należało może wymyślić tytuł? Powiodła wzrokiem po stronie. Potem westchnęła.
Nie.
To będzie jedna z tych opowieści, gdzie tytuł pojawi się dopiero gdzieś w międzyczasie treści.
Skrzyżowała nogi w piszczelach i wyrwała luźną stronę. Zaczęła robić na niej notatki. Wszędzie gdzie tylko była wolna przestrzeń, luźne myśli pisarki znajdowały dla siebie miejsce.
Rudowłosa pochylała się nad swoją pracą.
W obozie było bardzo cicho i spokojnie. Dziwne odczucie, zwłaszcza, że wcześniej było tu tak żywo. Karen uniosła wzrok i odruchowo rozejrzała się.
Pusto.
Kobieta podniosła wzrok na niebo. Ciekawe o czym dyskutowały teraz aalaes. Czy ich rady trwały bezustannie, czy robili przerwy? Czy Axel z syrenem i Dominicą dotarli już do kogoś, kto umiał jej pomóc? Zastanawiała się.
Wcześniej nie miała chwili, by pomyśleć o tym wszystkim, co powiedział jej Axel, ale teraz nic nie stało jej na przeszkodzie.
Poważnie niepokoiła ją wizja tego, że mogliby stracić życia. Z drugiej strony wizja zostania źródłem nowych dzieci dla aalaes również nie była jej miłą. Nie chciała takiego losu dla siebie, ani dla nikogo komu sprawiłby smutek. Cóż, w końcu kto wiem, może komuś z obozowiczów wizja takiego losu wcale nie przeszkadzała.
Pomyślała o Alexandrze i mina jej zrzedła. Pisarka westchnęła ciężko. Obiecała mu claymore, a teraz stali przed realną opcją, że może ich taki los czekać. Najlepiej by było, gdyby wróżki po prostu ich zignorowały…
Wróciła do pisania. Kiedy zapisała jedną stronę kartki, obróciła ją i zaczęła robić notatki po drugiej. Co jakiś czas kręciła pasmo włosów na palcu, jakby to był odruch, który pozwalał jej się skupić na tworzeniu tekstu.

Tymczasem podśpiewujący sobie pod nosem Terry wracał do obozu. Och, wcale nie dlatego był wesoły, że wyspa nagla zaczynała mu się wyjątkowo podobać. Tutaj właściwie odwrotnie. Owszem absolutnie, była piękna, ale momentami owo piękno było bardzo iluzyjną ułudą. Gdyby stała przy nim Monika, odebrałaby taki obraz, który właśnie przyszedł mu do głowy.


Jednak pomimo tego wszystkiego, właśnie tutaj spotkał swoją miłość. Właśnie dokładnie w takim miejscu. Nie gdzieś w pubie, nie na ulicy, czy wewnątrz galerii, ale właśnie tutaj, na wyspie, gdzie królowały wróżki, zaś opływały ją rudowłose syreny. Zresztą Karen także była ruda i piękniejsza od syren.
Skoro wyspa nie była wielka, również podróże nie trwały na niej długo. Trochę upłynęło, ale nie tak wiele, kiedy Boyton po swoim wymarszu dotarł do chaty. Później zaś oczywiście ruszył ku Karen, tak jak się umówili.
- Hej Karen, jestem! - krzyknął półgłosem. Pewnie dziewczyna nie spodziewała się, iże zjawi się stosunkowo prędko, ale skoro nie było zbierania chrustu, ani mchu dla Moniki, udało się przyjść wcześniej niźli przedtem planował.
Karen usłyszała kroki jeszcze nim Terry się odezwał. Jednak podniosła głowę, kiedy do niej zawołał i uśmiechnęła się. Na moment jej zmartwienia odeszły na dalsze pole
- Szybko wam poszło… - zauważyła pisarka, po czym powachlowała stronę, gdy skończyła na niej pisać. Schowała kartkę w księdze i zamknęła ją. Wstała i objęła księgę dłońmi
- Chciałam z tobą porozmawiać i trochę spędzić czas, nie masz nic na przeciwko? - postanowiła, że go zapyta, w końcu wiedziała, że Terry często zajmował się przydatnymi dla ogółu rzeczami, więc jeśli coś na dziś sobie zaplanował, wolała mu nie zająć zbyt wiele czasu. Szanowała bowiem jego poczucie obowiązku
- Odniosę ją… - oznajmiła, po czym ruszyła do chatki, aby odłożyć księgę na jej miejsce. Zaraz wróciła na zewnątrz, odgarniając pasma rudych włosów do tyłu. Ponownie spojrzała na Terry’ego
- Alexander i Monika naprawdę planują dziś spać tam na plaży sami? - zapytała zaciekawionym tonem.
- Muszę jeszcze później przynieść chrust. Będzie mi miło, jeśli zechcesz pozbierać ze mną - odparł. - Ale chwilę chętnie przysiądę przy … tobie kochanie - widać było, że jeszcze przyzwyczaja się do tego słowa, choć wymawia je bardzo radośnie. - Zaś Monika oraz Axel, nie uwierzysz, sam bym nie uwierzył - podkreślił entuzjastycznie. - Znaleźli jaskinię skalną, tam gdzie były poszukiwania. Wejście wydawało się niewielkie, ale okazało się, że ta wyspa kryje skarbce, niczym Sezam Ali-Baby. Otóż wejście jaskini prowadziło korytarzem do pomieszczenia, które nie tylko stanowiło elegancki pokój, taki mający łóżko, komodę oraz inne. Przy okazji, na łóżku leżała jakaś sukienka. Ale ściany, to było najciekawsze, przezroczyste, podtrzymywane, czy ja wiem, magią jakąś. Wychodziły prosto na fragmenty koralowców. Milion razy lepiej, niźli pokazuje telewizja. Barwne korale, mnóstwo rybek oraz igrające kolory. Szczerze powiadając, gdybym nie widział … - widać było, iż jest naprawdę wstrząśnięty opowiadając. - Monika oraz Alex tam właśnie zostali. Nie trzeba było zbierać ani niczego na ognisko, bowiem zapomniałem ci powiedzieć, tam jest względnie jasno, oświetlają bowiem wszystko promienie słońc dochodzące z zewnątrz pomieszczenia. Skoro stało tam łóżko, dlatego przygotowywać swojego także nie było trzeba. Ciekawe naprawdę, czyja to siedziby, tak piękna, kto jest jej właścicielem, lub raczej, właścicielką, biorąc pod uwagę suknię. Nie chciałem im przeszkadzać, więc wróciłem. Alex zresztą wspominał chyba, że także przyjdą pomóc. Ach, chciałbym, żebyś także zobaczyła to przy okazji - opowiadał siadając obok rudowłosej dziewczyny, która nie była szczęśliwie syreną.
Karen wciągnęła powietrze i spojrzała na niego, gdy tak ją nazwał. Nie przerywała mu gdy mówił. Uśmiechnęła się nawet, kiedy opowiadał jej z entuzjazmem o jaskini
- A może mieszka tam jakaś a’fa? Skoro sukienka… Bo syreny chodzą nago… - zauważyła zaraz. Po chwili rozejrzała się i podniosła, przekręcając przodem do Terry’ego
- Martwię się Terry… Bardzo… - powiedziała zdradzając przed nim rąbek swych emocji. Rudowłosa przechyliła się do przodu i przytuliła do niego, jakby szukając pociechy w jego ramionach. Jasnym było, że kwestie, które chodziły jej po głowie dotyczyły narady aalaes. Kobieta oparła mu głowę na ramieniu i poprawiła brzeg sukienki, która delikatnie jej się podwinęła, pokazując więcej jej ciała, niż Karen planowała w tym momencie
- Pozbieram z tobą chrust… A ty pójdziesz się potem ze mną przejść do źródła… Popływać? - zapytała go, chcąc zmienić odrobinę temat od swego niepokoju, na coś potencjalnie przyjemnego. Wpadło jej bowiem nagle do głowy, że teraz nie wiadomo było ile spokojnego czasu im jeszcze zostało…
- Przecież wiesz, że pójdę - przytulił dziewczynę mocno, zerkając jednak na dół, gdzie pokazał się kawałek smukłego uda. Uch, Karen działała na niego, niczym najlepsze francuskie wino, po prostu upajała. Przy niej, zaczynał po prostu automatycznie myśleć o niej i siłą woli raczej skupiał się na innych tematach. Tak było i tym właśnie razem. - Nie wiem, kto tam mieszka, ale stawiałbym jednak na syrenkę - wyraził przypuszczenia obejmując ją bez przerwy. Będąc przy niej czuł się tak wyjątkowo. Jak dobrze być mężczyzną, kiedy obok jest ukochana kobieta, pomyślał filozoficznie, ale też kontynuował wyjaśnianie. Próbował oderwać jej myśli od obrad tubylców. - Latające wróżki raczej nie pchałyby się do takiej pięknej, jednak jaskini. Przynajmniej tak mi się chyba wydaje. Postawiłbym przy nich raczej na domek na jakimś drzewie. Może jednak niektóre panie syren przywdziewają stroje, kiedy ludzie są na wyspie. Choćby Dafne … może to jej tajna siedziba - próbował rzucić pomysłem. - Zaś co do wróżek oraz ich narady, nie martw się, proszę - cóż, chyba łatwiej było byłemu wojskowemu mówić, bowiem przyzwyczajony był niewątpliwie do takich sytuacji niepewności podczas walki. Ale bardzo starał się swoją pozytywną siłę przekazać także innym, szczególnie Karen. - Mieszkali tutaj ludzie, później odchodzili. Tyle wiemy. Nie byli zabijani, tylko odchodzili. Wątpię szczerze, żeby przeciętnych, ordynarnych często marynarzy darzono jakimś specjalnym sentymentem. Pewnie nie cierpiano ich tak, jak nas. Dlaczego więc mieliby nas potraktować gorzej? Ponadto wedle tego co mówiłaś, oni ogólnie dyskutują. Ścierają się rozmaite opinie. Więc pewnikiem, odrzucą najbardziej skrajne i po prostu wybiorą coś środkowego, tym bardziej, że podobno mamy obrońców, choć naprawdę nie wiem, jakie niby krzywdy im wyrządziliśmy, poza tym właśnie, że po prostu istniejemy. Jedynie Dominica przekroczyła strumień, ale biedaczka sama za to teraz płaci - przerwał na chwilę, zastanawiając się, cóż się dzieje z dziewczyną zabraną do dziwnego królestwa. - Dlatego stanowczo nie obawiam się najgorszego wyjścia, ale niektóre inne wcale nie zapowiadają się różowo - przyznał. - Nie wierzę, żeby ciebie, znaczy inne dziewczyny również, skazali na wiesz co, ale jaaaa taaaakżeeee - wymówił przeciągle - nie chcę żadnej innej, niż ty, żadnej wróżki, czy syreny, czy tam jeszcze kogokolwiek. Niestety właśnie, tego warunku obawiam się najbardziej, jako że wydaje mi się całkiem prawdopodobny - skrzywił się mocno. - Przypuszczam bowiem, że poprzedni rozbitkowie na wyspie, pewnie marynarze, wręcz wykazywali entuzjazm podczas takich sytuacji. Dlatego właśnie dla tubylców, takie coś może wręcz wydawać się pójściem nam na rękę, ułatwieniem sprawy … Wtedy faktycznie trzeba będzie kombinować, żeby się od tego wykręcić nie zrażając ich. Tylko ty i żadna inna kobieta więcej - powiedział cichszym niżeli wcześniej głosem, jakby podsumowując sens swojej dotychczasowej wypowiedzi.
Wyszło na to, że choć Terry starał się odwrócić jej uwagę od tematu, nie wszystko poszło tak jak by mogło i skończył wyrażając swoje zdanie w tej kwestii. Karen przechyliła nieco głowę, by móc obserwować jego usta gdy mówił. Milczała chwilę, zastanawiając się i w końcu doszła do wniosku, że dobrze, że nie ominął tego tematu. Co więcej, uderzył w samo sedno sprawy, która ją obecnie nękała, przez co pisarka początkowo nieco się spięła, ale zaraz później jakby bardziej rozluźniła. Jakby nie musiała być już przygotowana na jakiś cios, bądź atak. Karen wyprostowała się, tak że miała teraz twarz naprzeciwko jego twarzy. Postanowiła, że w końcu przerwie tę ciszę ze swej strony
- Terry, właśnie to martwi mnie najbardziej. Że ktoś kto nie chce, będzie mimo wszystko do tego zmuszony - podniosła dłoń i położyła ją powoli na jego policzku, przesuwając kciukiem tuż koło kącika jego ust. Sunęła dłonią w dół, po szyi i aż do ramienia
- Doceniam to co powiedziałeś. Szanuję twoją postawę do wielu spraw - powiedziała jeszcze i nawet uśmiechnęła się do niego bardziej swobodnie, niż wcześniej, kiedy najwyraźniej mocniej zajmowały ją myśli o zmartwieniach. Przesunęła teraz wzrokiem po jego ciele, jakby dopiero tak naprawdę pierwszy raz od dłuższej chwili mu się przyglądała
- Opaliłeś się nieco - zauważyła, bo w końcu takie kursowanie wczoraj i dziś po słońcu odbiło się efektami na jego ciele. Na jej również, ale nieco mniej. Słońce nie przepadało za rzucaniem się na nią. Potrzeba było dużo kąpieli w jego promieniach, by pisarka choć trochę się opaliła. Miała jednak lekkie wypieki na policzkach i nosie, w końcu kapelusza tu nie mieli, by mogła osłaniać twarz.
Delikatna pieszczota dłoni Karen spowodowała wyczuwalny dreszcz na jego skórze. Po prostu siedział przy niej, czuł jej dotyk, ale też myślał, co odpowiedzieć. Czy słowa “Doceniam to co powiedziałeś. Szanuję twoją postawę do wielu spraw” oznaczały:
- “Doceniam to co powiedziałeś. Szanuję twoją postawę do wielu spraw, ale …” czy też
- “Doceniam to co powiedziałeś. Szanuję twoją postawę do wielu spraw!!!” Koniec i kropka.
Jakże trudno jest badać serce ludzkie nawet kochanej osoby. Albo zwłaszcza kochanej osoby, kiedy pragnie się jak najlepiej dla niej. Cóż mógł odpowiedzieć. “Ja także doceniam cię oraz szanuję”? Przecież akurat to było oczywiste. Nie zakochałby się w niej, gdyby nią pogardzał. Jednak rozumiał jej obawę, jej kobiecą obawę, pewnie 100 razy większą, niżeli jego męska! Oraz lęk ukochanej przed tym, co może czekać jego. Tak samo, jak on obawiał się bardziej o nią, niżeli o siebie samego. Ech, miłość zaiste jest zakręcona.
- Tak, opaliłem się nieco - przyznał ogladając jej jasną dłoń na swojej śniadobrązowej skórze, pociemnionej od promieni dwóch słońc. - Ale większość czasu spędziłem w lesie, więc chyba nie wygląda to tak źle? - spytał. - Wierzę, że będzie dobrze - powiedział wreszcie. - Nie przypuszczam, żeby Dafne zgodziła się na zgłoszenie takiego warunku kobietom. Ba, nie wierzę w to - podkreślił mocno. - Zaś co do reszty, będziemy kombinować. Może się uda, musi się udać! Wiesz - uśmiechnął się odwracając do niej twarz - także masz buzię nieco opaloną. Bardzo ładnie wyglądasz z takimi słonecznymi rumieńcami - objął ją dłonią przytulając blisko do siebie.
Karen również patrzyła na swoją dłoń, porównując jej odcień z jego skórą. Uśmiechnęła się do swoich myśli i zaraz przeniosła spojrzenie, z tajemniczym uśmiechem w górę, patrząc Terry’emu w oczy
- Wygląda bardzo dobrze - oznajmiła mu z pomrukiem, który krył się w tle jej słów. Kiwnęła głową, gdy powiedział o tym, że wierzy iż wszystko będzie w porządku. Tak. To była najlepsza postawa jaką można było w tej chwili przyjąć. Nic bowiem nie da biadolenie nad sobą. Zapewne nawet modlitwa tu nic nie da. Chociaż kto wie? Co do niezgody Dafne, fakt. Karen również w to wierzyła… Rudowłosa już kotłowała się w głowie ze zmianą sposobu myślenia o ich sytuacji. Już miała rewolucję na wyciągnięcie dłoni, kiedy to Terry po raz kolejny ją rozbroił. Spojrzała na niego teraz ze zdumieniem. Rumieńce od słońca? Ah tak… Na pewno również się nieco opaliła, a zawsze najpierw łapało ją na twarzy. Mruknęła
- Jak byłam młodsza zawsze się złościłam przez te wypieki. Bo wtedy wyglądam jakbym się ciągle rumieniła… - przypomniała jej się taka ciekawostka, więc postanowiła, że się nią z Terry’m podzieli. Gdy ją przytulił, kobieta nie opierała się tylko przylgnęła do niego chętnie.I tak chwilę spędzili przytuleni dając sobie nawzajem i radość i nadzieję lepszego jutra.
- Gdzie ty byłaś, kiedy ciebie nie było? - wyszeptał do dziewczyny. - Mi się te rumieńce słoneczne bardzo podobają.
Przez chwilkę milczał.
- Czy mogę zaprosić cię na randkę do lasu? - spytał. - Przy okazji moglibyśmy pozbierać trochę chrustu - dorzucił. - Kochanie, naprawdę bardzo chętnie, bardzo chciałbym, po prostu się przespacerować, ale sama wiesz. A potem kąpiel? - dodał.
Karen uśmiechnęłą się ciepło
- Całkiem blisko, ale jednak na tyle daleko, że znaleźć mogłeś mnie dopiero tu - odpowiedziała mu, natchniona poetyckim wydźwiękiem tego stwierdzenia.
Randka? Randka na magicznej wyspie, to brzmiało przyjemnie.
- Ależ proszę, z przyjemnością pójdę z tobą na randkę spacerową - odpowiedziała mu i kiwnęła głową dla potwierdzenia zapytania o kąpiel. Może dziś wybiorą się tam, jak jeszcze będzie światło i woda nie będzie tak potwornie chłodna
- W takim razie, możemy się już wybrać, jeśli masz już ochotę - zaproponowała mu i przechyliła się, by ucałować go czule w policzek, po którym wcześniej go gładziła. Czym oczywiście spowodowała fantastyczny uśmiech, bowiem nie ma mężczyzny, który nie byłby wręcz w skowronkach, kiedy całuje go ukochana kobieta.
- Bardzo chcę diamenciku - nawiązał do początku ich związku, ale zaraz spoważniał - ale wracając musimy naprawdę przynieść trochę chrustu, bo od tego, co zrobimy, zależy ciepły obiad nas wszystkich. Proponuję albo ku chacie Augusto, ale lasem, żebyśmy się dowiedzieli przy okazji, czy tam jest coś pożytecznego, albo w przeciwną stronę ku daktylom i kokosom. Wracając przyniesiemy chrust. Wiem, że taka randka jest trochę sztuczna i połączona z dowiedzeniem się czegoś nowego na temat wyspy. Wybacz proszę! - powiedział gorąco oddając całusa, tym razem w usta dziewczyny, krótkiego, ale bardzo gorącego. - Jednak przy tobie nawet taka będzie prawdziwą randką. Za to później kąpiel dla czystej przyjemności - dodał prosząco oraz mając nadzieję, że przyjmie jego tłumaczenie. Pragnął randki, samotnego spaceru ze swoja ukochaną, ale jednocześnie wiedział, obydwoje zresztą, że drużyna naprawdę potrzebuje opału oraz wszelkich informacji na temat tajemniczej krainy.
Karen uśmiechnęła się na to jak ją nazwał i pokiwała głową
- Oczywiście. Przyniesiemy - zarządziła, jakby to było jasne od samego początku, gdy wspomniał o randce i zbieraniu chrustu
- Możemy się rzeczywiście przejść w stronę jak idą włości Augustyna, ale nie za daleko, bo mniej więcej tą trasą wzdłuż rzeki doszlibyśmy do wioski a’fa, a dodatkowych gości zapewne wróżki już nie chcą - zauważyła zaraz kobieta. Gdy oddał jej całusa, grzechy zostały przebaczone!
- Nie szkodzi Terry. Lubię spędzać z tobą po prostu czas. Nieważne czy to będzie romantyczna kolacja przy świecach, czy wykonywanie pracy dla dobra obozu. Nagrodą za dobrze wykonaną pracę, rzeczywiście może być ta kąpiel potem… - Karen w końcu oznajmiła, po czym podarowała mu jeszcze jeden pocałunek, szybki jak wiosenny podmuch wiatru, który z zaskoczenia zrywa z głów kapelusze. Kiebieta zaraz się podniosła i znów poprawiła sukienkę, po czym spojrzała w stronę, w którą ruszyła wcześniej Wendy. Rudowłosa domyśliła się, że skoro ta nie wracała, to najpewniej odnalazła zgubę w postaci Ilham. Pisarka zerknęła na swojego byłego sierżanta i poczekała z wyruszeniem na wędrówkę, aż ten się podniesie i do niej dołączy. Wyciągnęła w jego stronę dłoń.
Oczywiście chętnie przyjął rękę dziewczyny.
- Hm, zostawiamy jakieś informacje, gdzie jesteśmy? No chociażby na kartce, alboli na piasku jakoś zaznaczając? - spytał ją.
Karen się przez chwilę zastanowiła, po czym kiwnęła głową.
- Lepiej żeby się o nas nie martwili - zgodził się z nią Terry. - Mamy jakąś kartkę, czy jakoś inaczej?
Rudowłosa wskazała na chatę
- Można wyrwać z księgi. Mam pomysł jak to załatwić - oznajmiła, po czym weszła do środka. Wyszła po kilku chwilach z elegancko złożoną kartką w dłoni, a w drugiej niosła coś jeszcze. A konkretnie, był to stary bagnet. Karen odwróciła się przodem do wejścia chatki, po czym przyłożyła kartkę i wbiła bagnet w miejsce złączenia kolejnych kawałków drewna tak, by nie potrzeba było dużo siły, by go wyjąć i jednocześnie wsadzić
- Proszę bardzo - oznajmiła zadowolona z pomysłu. Na kartce natomiast widniał napis
”Poszliśmy nazbierać chrustu na ognisko w kierunku domostwa Augustyna.
Karen & Terry”
Karen miała eleganckie, równe i sympatycznie zaokrąglone pismo. Zerknęła na mężczyznę
- Może być? Czy coś dopiszemy? - zapytała go o zdanie.
- Wystarczy, przynajmniej tak mi się wydaje. Będą wiedzieć, co robimy oraz że wspólnie zbieramy chrust - odparł Terry, który, kiedy Karen zajmowała się kartką, wszedł na chwilę do chaty i wyszedł trzymając zadowolony w ręku bokserki. Całkiem fajnie, w niebiesko - pomarańczowe paski. - Po kąpieli będę chciał wyprać spodnie, potem powiesić, żeby spokojnie wyschły - wyjaśnił. - Wiesz, nie chcę tutaj paradować na golasa przed innymi - wyjaśnił nieco skrępowany. Naprawdę specjalnie wstydliwy nie był, ale ekshibicjonizm nie leżał w jego naturze. Nie mówiąc, jak zareagowałaby Ilham. - Ruszajmy - włożył bokserki do kieszeni.
Karen zerknęła na bokserki i uśmiechnęła się. Nie był to pod żadnym kątem uśmiech pełen niewinności. Raczej oczywistym było o czym pomyślała pisarka i gdzie na parę chwil zabłądziły jej myśli. Odwróciła jednak taktycznie głowę, żeby nie było tego widać
- Z tego samego powodu ja dziś przebrałam się w sukienkę… Po pierwsze chodzenie w tym samym mimo wszystko jest niestosowne, a po drugie czarne spodnie i koszula z długim rękawem w temperaturze jaka jest tu w południe i chwilę później byłyby samobójstwem. Gotowana Karen… - zażartowała rudowłosa.
- Scałowana Karen - poprawił dziewczynę i szybko udowodnił to sięgając do jej szyi. Niczym wampir, ale zamiast wpić swe kły w delikatną skórę, dotknął ją ustami. Całując najpierw, leciutko przesuwając swe wargi przez delikatne ciało, obok pulsujących żył, żeby ponownie ucałować, leciutko wciągając jej skórę, a jednocześnie pieszcząc końcówką języczka. - Scałowana Karen - powiedział ponownie, kiedy wreszcie oderwał się od pocałunku. - Cieszę się, że ubrałaś sukienkę - powiedział poważnie. - Cieszyłbym się także wtedy, gdyby nie było tak ciepło - dodał szybko.
Karen początkowo aż syknęła zaskoczona, ale już po chwili rozluźniła się i poddała tej niewinnej pieszczocie jego ust na swej szyi. Zaśmiała się cicho, bowiem takie muskanie wywoływało lekkie łaskotki i dreszcz przebiegający jej wzdłuż kręgosłupa
- No dobrze, dobrze. Scałowana - choć kłóciłaby się. Na scałowanie to było jeszcze o wiele za mało. O wiele, wiele za mało. Tak… Rozmarzyła się na krótką chwilę, błądząc myślą po szlaku, wytyczonym ustami Terry’ego we własnej głowie, ale zaraz zerknęła na niego z kompletnie naturalną dla siebie miną
- Widziałam twoją minę, jak ją ubrałam. Oczywiście, że jasnym było dla mnie, że zdecydowanie wolisz, gdy jest tak ciepło, że aż musiałam się rozebrać. Terry - jego imię wypowiedziała, jakby przyłapała małego chłopca na podjadaniu ciasteczek z dzbanka przed obiadem. Uśmiechnęła się jednak do niego, co wskazywało na to, że wcale nie miała mu tego za złe. Bardzo dobrze. Faktycznie bowiem, Boytonowi byłoby bardzo trudno żałować swojej radości oraz takiego delikatnego impulsu, który przeszedł wzdłuż jego ciała, pobudzając wszelkie zmysły. Była piękna jak kwiat, ale nie taki, który sadza się wewnątrz doniczki, okrywa kloszem oraz obsypuje pochwałami. Wyglądała pięknie, zwiewnie oraz szalenie seksownie. Nie dałoby się zaprzeczyć, że jego myśli skupiały się na porwaniu jej oraz uprowadzeniu gdzieś daleko na szklana górę. No, ale na wyspie góra była niebezpieczna, zaś Karen pewnie nie pozwoliłaby się porwać ot tak. Oj, czasem meżczyźnie przychodzą do głowy rozmaite myśli dotyczące ukochanej kobiety …
- Czy pamiętasz, czy jest po drodze jakiś owocowy zagajnik, albo, co ważniejsze, miejsce, gdzie jest dużo lian? Owoce wprawdzie, jak owoce, ale liany … moglibyśmy zrobić prymitywną sieć oraz mieć codziennie świeże rybki … wprawdzie tęsknię za stekiem, ale cóż, kiedy się nie ma, co się lubi … - zaczął znane przysłowie. Większość mężczyzn to klasyczni mięsożercy. Terry nie był inny, ale rzucany po świecie rozkazami, nauczył się szybko przyzwyczajać do regionalnej kuchni.
Karen zerknęła na niego i pokręciła głową
- Niestety, szliśmy wzdłuż plaży tak jak my dzień wcześniej. Ale sama się zastanawiałam, czy by dziś nie poszukać lian. Rozważałam zaplecenie hamaka, albo czegoś takiego. Dla wygody… - zdradziła mu jeden ze swych pomysłów. Kobieta nie miała pojęcia, że Terry marzył sobie cicho o wizji porwania jej gdzieś. Interesującym za to było, że jej po głowie chodziły różne mniej lub bardziej podobne wizje.
- Mam nawet plan wykorzystania bambusa, jako podstawy stojaków. Inna sprawa, że rosną daleko, ale jakbyśmy odnaleźli gdzieś bliżej … - wtrącił Terry. - Bambus jest świetnym materiałem budulcowym. Przydałby się także do konstrukcji brzegów sieci, no takich jak prymitywne więcierze. Widywałem takie.
- W temacie ryb rzeczywiście musimy pomyśleć. Bo łapanie na wędkę byłoby czasochłonne. A sieci to niezła myśl. Na razie niestety chyba odpada dogadywanie z delfinami o kolejną porcję połowu… - zasmuciła się na wspomnienie martwego delfina, który zginął w obronie Alexandra.
- Tak czy inaczej, niedługo powinniśmy znowu znaleźć ten zagajnik ananasowy, gdzie nam się ostatnio zawieruszyły Monika z Dominicą… - zwróciła uwagę na ten szczegół, wskazując kierunek, w którym powoli się poruszali.
- Ogólnie lepiej nie polegać na innych. Na delfinach, czy tubylcach. Mamy dobre intencje, ale widać, że to dla nich nie wystarcza. Czasem są pomocni, czasami odwrotnie. Powinniśmy wobec tego umieć przetrzymać takie ewentualne okresy niechęci, zaś rybactwo bardzo by nam pomogło. Jakie ryby lubisz? - spytał spoglądając ciekawie.
Karen zgadzała się z nim w pełni
- Fakt. Nie możemy ciągle polegać na innych. Skoro nasi przodkowie radzili sobie bez supermarketu, to i my możemy… - zauważyła i uśmiechnęła się. Pomysł ze wzmocnieniem sieci i wykorzystaniem bambusa był dobry. Trzeba by się jednak było rozejrzeć za wszystkimi przydatnymi materiałami. Ewentualnie czekała ich podróż tą samą drogą co wcześniej, znów na tamtą stronę wyspy… Choć przecież mieli tam nie chodzić… Oh… Na pewno znajdą co trzeba i tu. Tak. Kobieta poprawiła się w myślach i westchnęła. Rozglądała się, jakby już szukając czego trzeba i spodziewając się, że znajdzie.
- Wiesz, osobiście liczę, że uda się nam jakoś stąd wykaraskać. Wcześniej miałem inne chętki, lecz nie chcę być zdany na czyjeś humory. Ponadto może nasi przodkowie radzili sobie, ale powiem szczerze Karen, naprawdę brak mi niektórych przyborów toaletowych - nie dodał, że myślał na temat papieru. - Pewnie, jakoś tam idzie, ale nie wiem, jak długo wytrzymamy bez tego, co czego przywykliśmy. Do środków higieny choćby … chociaż przy tobie to dalibyśmy radę - dodał wesoło, bowiem faktycznie przy niej czuł się wielki, jak zresztą każdy mężczyzna przy swojej pani.
Karen mruknęła cicho na zgodę
- Fakt, życie na wyspie niesie ze sobą wiele wyrzeczeń. Ale i dużo przyjemności. Choć tutaj to z tymi przyjemnościami bym zwolniła - odpowiedziała. Jej też przyszły do głowy takie proste udogodnienia, jakie mieli w swoim świecie… Zerknęła na niego, kiedy wspomniał, że z nią mógłby to wszystko znieść. Schlebiał jej ogromnie, zwłaszcza że Karen wiedziała iż Terry wprost i szczerze mówi co ma na myśli
- Zobaczymy co nam sprezentuje los - oznajmiła, po czym podparła biodro ręką i zaczęła się ponownie rozglądać. W okolicy leżało sporo chrustu, więc ten teren nadawał się do obłowienia w zapasy na ognisko. Kobieta jednak również była ciekawa, czy dalej za ananasowym gajem nie było jeszcze czegoś przydatnego.
Idąc oraz rozglądając się wokoło dotarli wreszcie do ananasowego gaju, gdzie swego czasu spotkali teoretycznie zaginione dziewczyny. Jak zwykle piekne kwiaty wabiły spojrzenia, słodkie, mocne zapachy łechtały zmysły powonienia swoimi aramatami, zaś kulistoobłe, dojrzałe owoce zachęcały do zerwania. Hm, wziąć czy nie wziąć, zastanowił się, choć raczej był przeciw. Ananasy wszak były ciężkie, zaś oni ruszyli po chrust. Pytanie jednak, dalej ruszać, czy raczej wrócić.
- Karen, idziemy jeszcze trochę, czy raczej wracamy zebrać chrust? - spytał. - Z jednej strony warto byłoby sprawdzić, co się dzieje za gajem, ale z drugiej, też nie wiemy, co się dzieje w naszym obozie - widać było niepewność mężczyzny. Skoro jednak byli ze sobą, skoro kochali się, chyba właściwie naturalne, że wspólnie zastanawiali się oraz próbowali rozwiązywać wszelkie wątpliwości.
Karen spojrzała w stronę gdzie wcześniej jeszcze ich nie było, a przynajmniej od części lasu
- Ja bym jeszcze trochę się przeszła, chociaż zobaczyć, czy faktycznie nie ma tam jakiejś przydatnej roślinności. Niedaleko. A potem możemy wrócić i nazbierać chrust - oznajmiła i popatrzyła na Terry’ego z uśmiechem. Podobało jej się takie wspólne ustalanie. Ruszyła zaraz w kierunku, o którym mówili, ale oczywiście poczekała na niego.
Ananasy urzekały swoim smakiem i zapachem, ale skoro pragnęli ruszyć dalej, to nie było na co czekać. Mężczyźnie bardzo podobała się ta wycieczka łącząca cele osobiste oraz ogólnodrużynowe. Bardzo chciał spędzać czas przy Karen, ale jednak był zbyt odpowiedzialny, żeby machnąć ręką na to, czego potrzebowali wszyscy. Jeśli udawało się połączyć obydwie sprawy, bardzo był rad. Jednak naprawdę ciężko było odejść z tej wspaniałej feerii barw oraz zapachów, nie przystanąwszy chociaż na chwilkę. Tym bardziej, że nie tylko same kwiaty i owoce zdobiły zagajnik, ale też mnóstwo ptaków, które wybrały sobie to miejsce na siedlisko. Terry nie znał się na gatunkach, ale tak na oko, wyglądały na wszelkie odmiany papug, które przeskakiwały z gałązki na gałązkę, wydziobywały kawałki owoców i darły się, niczym dzieci, którym odmawia się słodkiego batonika. Zaczął mruczeć pod nosem znany wierszyk, który ułożył kiedyś w szkole podstawowej po odwiedzeniu ZOO.

Raz rzekł papug do papugi:
- Ma papugo, dzień jest długi,
Stańmy sobie więc na boku
Z kubkiem papuziego soku,
Potem dziób w dziób ręka w rękę,
Słodką papuzią piosenkę
Zanućmy głośno, wesoło,
Niechaj słyszą wszyscy wkoło
Nasze papuzie talenty -
Mówił papug uśmiechnięty.
Zaś papuga, owa pani:
- Lubię takich słodkich drani,
Lecz ręka to rzecz przebrzydła,
Bo mam swe papuzie skrzydła.
Skrzydło w skrzydło się zerwały,
Wzleciały i zaśpiewały.
Całowały się dziubkami
Myśląc pewnie, że są sami
Po kubka soku wypiciu,
Lecz koliber gdzieś w ukryciu
Spostrzegł owo fiku-miku
Zapisując w tym wierszyku
.

Gdy Terry skończył wierszyk, Karen uraczyła podsumowanie tej rymowanej opowieści wesołym chichotem. Zdecydowanie twórczość Terry’ego przemawiała do niej, nieważne, czy była poważna, romantyczna, czy tak figlarna… Słowa jednak słowami, ale te kolory papug, naprawdę genialne. Niebieskie przeplatane z żółtym, albo czerwone z jaskrawobłękitnym, albo kompletnie zielone, niemalże niewidoczne wśród listowia, lecz doskonale kontrastujące z karminową, złotożółtą, pomarańczową barwą kwiatów.


Niesamowite, po prostu oczywiście szedł przy Karen, ale wgapiał się w ową kolorystykę, widocznie urzeczony.
- To jest piękne - leciutko uścisnął jej dłoń na znak, iż cieszy się, że tak piękny obraz dzielą wspólnie.
Karen również była zachwycona tymi wszystkimi kolorami. Od kwiatów i otaczającej ich zieleni, aż po kolorowe papugi, które zajęte był swoimi sprawami. Hałas był tu dość specyficzny, w końcu las żył swoim własnym życiem. Ciekawe o czym rozmawiały te ptaki… Kobieta chwilę się zastanawiała. Między drzewami, nieco dalej, dostrzegła jakiś ruch. Zwróciła głowę w tamtą stronę, zaskoczona, bowiem wydawało jej się, że było to coś większego niż papugi. Rozejrzała się po najbliższym terenie, gdzieś tam, nieco dalej przed nimi był kolejny prześwit w zieleni, tam najpewniej znów coś rosło. Rudowłosa wpadła na taki pomysł, więc w tym kierunku poprowadziła ich małą ekspedycję. I wtedy po raz kolejny dostrzegła, a teraz nawet i usłyszała ruch. Ponownie spojrzała w tamtą stronę.


Stworzenie przypominające ni to wilka, ni to kozę… Ni to kota… Karen starała się w ogóle zdefiniować co widzi. Wyciągnęła rękę do Terry’ego, żeby zwolnił kroku, bo nie chciała od razu spłoszyć istoty. Zwierzę o zielono granatowej sierści podniosło głowę w górę i zwróciło swą uwagę na nich oboje. Zastrzygło uszami, mrużąc swe złotawe ślepia, po czym cofnęło się i w kilku zgrabnych i miękkich krokach zniknęło między rozłożystymi liśćmi krzewów, które jeszcze chwilę poruszały się, potrącone puchatym ciałem zwierzęcia. Karen była zdumiona. W życiu czegoś takiego nie widziała. Obserwowała miejsce, gdzie zniknęło zwierzę z zaciekawieniem. Nasłuchiwała
- Myślisz… Że już sobie poszło? - zapytała Terry’ego i opuściła powoli dłoń. Nie chciała, by okazało się, że to z pozoru obojętne stworzenie zmieniło zdanie i miało ochotę zrobić im niespodziankę z krzaków.
- Poszło, co co, jakaś papuga? - nie zrozumiał mężczyzna zapatrzony w ptaki i nagle wyrwany z owego zachwytu głosem Karen. Dziewczyna spoglądała w jakieś miejsce wśród ananasów, dosyć nisko, ale obecnie było ono puste. Wprawdzie rozchylone gałązki drgały jeszcze, jakby przed chwilą coś tam wbiegło, jednak zauważył już tylko puste miejsce. - Jakieś zwierzę? - spytał uzmysłowiwszy sobie, że na papugę byłoby to trochę zbyt nisko.
Karen kiwnęła głową
- Tak. Trudno jest mi opisać co to było. Trochę jak taki pies, łasica, kot, z długim pyskiem jak chińskie smoki… Z rogami… Wyglądało jak ssak. Hm… Dziwne, musiałabym ci to narysować, bo naprawdę trudno to opisać. Do tego było zielono granatowe i puszyste. Popatrzyło na nas, po czym czmychnęło, o tam - wskazała te krzaki, gdzie udało się stworzenie
- Zastanawiam się, czy nas nie zaskoczy, czy sobie poszło… - dodała zaraz rudowłosa i wyraźnie dalej obserwowała tamten punkt
- Wydaje mi się, że tam dalej jednak coś jest też rosnącego… - zwróciła również uwagę, wskazując kierunek, gdzie roślinność była nieco rzadsza.
Rzeczywiście bowiem, trochę dalej majaczył się kolejny zagajnik, w którym faktycznie drzew było mniej, jak słusznie zauważyła Karen, ale dominowały inne rośliny. Wyglądały ogólnie tak, jakby ich królewskie liście pochodziły z planety Gullivera i trafiły na wyspę liliputów. Były gigantyczne! Oczywiście nie wszystkie, ale przynajmniej niektóre.
- Masz rację, tam coś jest - potwierdził - zaś zwierzę, jeśli jest tak ubarwione, pewnie nie zrobi nam wielkiej krzywdy - drapieżniki raczej, przynajmniej tak mu się wydawało, miały barwę bardziej skrytą, pozwalającą podchodzić zdobycz. - Na wszelki wypadek rozglądamy się jednak dookoła - dodał oraz faktycznie ruszył z nią w kierunku odkrytego przez Karen gaju.

Doszli do niego stosunkowo szybko, nie był bowiem daleko za ananasami.
- Nie wiem, co to takiego - mruknął, ale w porównaniu do liści wielkości dużego parasola oraz kształtu wydłużonego, nieco pofałdowanego “PIK”, poczuł się pewnie, jak papuga przy ananasie. Tych liści było mnóstwo, zaś same rośliny sięgały górą do wysokości dwóch chłopa. Od góry zieleń tworzyła nieprzenikniony dach, który musiał rewelacyjnie chronić od słońca. Widać było, że łodygi zakończone pojedynczym liściem odchodziły od jednej bulwy, czy kłącza, czy jakkolwiek to się zowie w przyrodniczym języku. Gdzieniegdzie potężną płaszczyznę zieleni ubarwiały jasnożółte kwiaty mające pojedynczy, ale wielki płatek w kształcie łódki, na którego końcu, niczym długi rumpel, znajdował się prosty, długi pręcik. Nigdy czegoś takiego nie widział, a jeśli już, to nie pamiętał.

Gigantyzm rośliny wręcz zachęcał do spoglądania w górę oraz podziwiania jej wielkości, jednak jeśli spojrzało się ku dołowi, zaś Terry wreszcie to uczynił, można było dostrzec kolejną ciekawostkę przypominającą ziemniaki. Właściwie było to już w ziemi, ale niektóre nieco wystawały swoją brunatka skórką dotykając powierzni. Może akurat były to miejsca, które spenetrowały pazurki zwierząt. Trudno było ocenić, ale faktem było, że ziemniaki wzbogaciłyby szalenie ich dietę. Chyba jednak, że owa Gigantea liściasta, jak nazwał ową roślinkę mężczyzna, nie była specjalnie jadalna.
- Rozpoznajesz je? - spytał ciekawy. - Może weźmiemy kochanie ze dwie bulwy - wskazał na brązowe ziemniakopodobne chyba eee warzywa. - Jeśli jakoś nadawałyby się do jedzenia, mogłoby być świetnie i pewnie smakowicie.

Karen cały czas zerkała w stronę, gdzie poszło stworzenie. Jednakże, gdy nic się nie stało, a oboje doszli do kolejnego intersującego miejsca, gdzie wyraźnie rosły rośliny, które mogły im się w jakiś sposób przysłużyć, kobieta rozglądała się ze zdumieniem. No botanikiem niestety nie była, by wiedzieć co ma przed sobą. Rośliny miały ogromne liście. Karen sięgnęła do jednego z nich i dotknęła go ostrożnie, zaciekawiona jakiej grubej faktury jest ta roślina. Wyglądały co najmniej jak parasole! Rudowłosa nie wiedziała, czy na wyspie pada, ale zdecydowanie mogliby sobie osłonić nieco przestrzeni przed słońcami!
- Nie wiem co to, ale myślę, że ewidentnie te liście też mogą nam się przydać. A o te bulwy warto spytać Ilham. Może ona będzie wiedzieć co to - zaproponowała. Sama musiałaby się najpierw przyjrzeć wnętrzu warzywa, czy czymkolwiek to było, by załapać jak możnaby je przyrządzić. Albo czy w ogóle to jest jadalne. Tymczasem Karen zaczęła przechadzać się między liśćmi roślin, co było strasznie zabawne, bo ona również czuła się teraz jakby była bardzo mała w porównaniu do roślin.
- Hm, wobec tego weźmy kilka - stwierdził zgodnie oraz zaintonował - O bulwo, o liściu, o roślino zielona, prosimy cię o użyczenie nam trochę twojej życiodajnej siły, zielonych liści oraz kilku bulw. Nie gniewaj się na nas, ale naprawdę potrzebujemy ich, jako że mogą nam pomóc przetrwać, zaś ty, piękny okazie przyrodniczy, przyjmij nasze podziękowania za okazaną pomoc - powiedział głośno Boyton, po czym szybko zabrał się za parę liści z długimi na ponad metr łodygami oraz kilka niewielkich podziemnych bulw. Wybierał spośród bulw takie trochę mniejsze, które po wytarciu mógł pomieścić w kieszeni spodni. Ot dwa, czy trzy niewielkie. Jeśli ktokolwiek je zna, wystarczy to do poznania gatunku oraz sposobu przyrządzania. - Liście - wyjaśnił swój pomysł - posłużą nam także do niesienia chrustu. Możemy nimi ściągnąć wiązkę drewna i tym samym przyniesiemy dużo więcej, niźli zwykle.

Jak postanowili, tak uczynili, następnie kierując się ku tej części lasu, gdzie było bardzo dużo opadłych gałązek i powiązawszy nieco łodygami nieznanej rośliny, mogli przytargać do obozu nie wiązki, ale wręcz wiąchy chrustu. Również samo zbieranie, także ze względu na wzajemne towarzystwo, ale też ilość materiału, nie trwała długo. Nie minęło pół godziny, a targając dużą ilość chrustu ruszyli do obozowiska nieopodal chaty. Terry przyglądał się Karen strasznie dumnie stwierdzając w duchu, że zaiste niewiele dziewcząt wyglądałoby tak pięknie oraz seksownie dźwigając chrust.
Zdecydowanie niewiele dziewcząt, bez skrępowania mogło też być tak skupionych na zbieraniu, by pochylać się i nie myśleć o konsekwencjach noszenia dość krótkiej mimo wszytko sukienki. Karen jednak nie chciała całego zbierania pozostawić tylko Terry’emu, a że byli tu tylko we dwoje, tak więc nie krępowała się aż tak bardzo. Oczywiście, w swych ruchach nie była też nadmiernie wyzywająca, kiedy mogła, podnosiła chrust sposobem, ale czasem po prostu się nie dało, a ile to można robić przysiadów… W końcu miała naręcze chrustu, zawinięte w wielki liść i zadowolona z ‘połowu’ zerknęła na Terry’ego
- W takim razie możemy wrócić teraz i odnieść to wszystko do obozu. Sądzę, że nazbieraliśmy wystarczająco na dziś i na jutrzejsze gotowanie… - Karen stwierdziła, zastanawiając się nad tym, ile chrustu Terry naznosił już wcześniej. No, zdecydowanie mieli dość przyzwoite zapasy teraz. Pisarka jak zaproponowała, tak ruszyła w stronę obozu. Wcześniejsza posępność odeszła gdzieś w niepamięć, kiedy to tyle pięknych, nowych myśli krążyło po jej głowie i to całą drogę powrotną…


 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172